Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-02-2018, 11:25   #161
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Gospoda, późny poranek.

Kapłanka Selune wparowała do karczmy, szamocząc się z drzwiami na wietrze. Wyglądała jakby pierun w mietłe strzelił i nawet usilne przygładzanie dłonią grubych i sprężynkowatych włosów nie pomogło załagodzić efektu. Podchodząc do wspólnego stołu, skinęła karczmarzowi na powitanie.
- Niech bogowie nas chronią, brakowało nam jeszcze złodzieja! Powiedzcie, że przynajmniej wy nie padliście jego ofiarą - odparła błagalnie, wyraźnie zmartwiona dzisiejszymi nowinami w miasteczku, po czym odsunąwszy sobie krzesło, przycupnęła trochę jak zagubione, leśne ptaszę, które gotowe było w każdej chwili ratować się odlotem. Uśmiechnęła się do Jorisa z niespotykanymi iskierkami w oczach, po czym przywitała się z każdym z osobna kiwając głową gdy ich spojrzenia się krzyżowały. - Co dzień nowe kłopoty… ale przynajmniej czy dobrze bawiliście się na festynie? Stimi? Shravi? Marv?

Zajęty jakimiś wyjątkowo trudnymi rachunkami, trzymając głowę w obu dłoniach, Marv z trudem uniósł wzrok i jęknął, kiedy nieco bardziej oślepiło go słońce.
- Chyba dobrze - burknął zachrypniętym głosem, próbując jeszcze chociaż przez chwilę ignorować robiącą strasznie dużo zamieszania kapłankę. - Kto pójdzie ze mną do pracodawców? - zapytał wszystkich i nikogo jednocześnie.
Przeborka podniosła wysoko kufel, bez słów dając znać rudemu swój akces do tego niebezpiecznego - jak na obecne siły kompanii - zadania.

Jorisowi mimo wszystko kac tak bardzo nie dokuczał. Choć do czucia się wypoczętym rzeczywiście było mu daleko. Natomiast widok półelfki podziałał na niego motywująco i energetyzująco, bo nie krygując się nadto puścił oko do potarganej kapłanki. I choć wcześniej marzył o tym by przespać ten dzień, nagle poczuł się jakby silniejszy. Odetchnął i pacnął ręką o blat.
- Jeśli nikt Phandalin nie opuścił, to złodziej musi tu nadal być - ponownie odetchnął zbierając myśli - A jak tyle osób okradł to mógł śladów nazostawiać. Sprawdzimy farmę pani Alderleaf i… gdzie ten utarg bardowie trzymali? - spojrzał na Westera, ale zaraz sapnął ciężko. - Ale najpierw śniadanie…

Melune wyglądała na nieco rozbawioną zachowaniem ryżego towarzysza i nie ciągnąć dalej z nim dyskusji, przyglądała się nieznacznie pozostałym, chcąc odgadnąć w jakiej byli formach psychofizycznych. Sharvi podzielał raczej stan swojego kompana, niziołek dalej był niziołkiem i wiercił się co i rusz przy stole, Zenobia była dla niej nie do odgadnięcia za to barbarzynka...
- A ty Przeborko? Wypoczęłaś choć trochę? Blizny za mocno cię nie bolą? Potrzebujesz mojej pomocy? - spytała cicho, po czym dodała nieco głośniej - Wam to by się porządny obiad przydał, a nie śniadanie.
Barbarzynka ciężko spojrzała na kapłankę znad kufla ciemnego piwa i niedojedzonej jajecznicy. Pokręciła głową i stuknęła czymś o stół; w jej wielkich łapskach lśniło małe światełko, drobny szlachetny kamień, którym bawiła się nerwowo, to turlając go bezwiednie, to stukając o blat.
- Wszystko się pięknie wygoiło; nawet blizny zostały porządne, takie co nie wstyd pokazać. - mruknęła, choć nie wyglądała na zadowoloną - ...ale na marne to wszystko najwidoczniej. - podniosła kamyk w palcach - Ot, tyle mi z tych ran i walki zostało. Resztę złodziej ukradł, oby mu sukupuolielimet się odmroziło i odpadło! - warknęła na koniec, choć w jej głosie więcej już było zniechęcenia, niż wściekłego gniewu.
Półelfka miała zmieszaną minę, a pozytywna energia jaką emanowała nieco przygasła. Uciekłszy na chwilę wzrokiem do Jorisa, na powrót zebrała się w sobie.
- Znajdziemy go, wytropimy jeśli trzeba… - starała się pocieszyć tym zapewnieniem wielkoludkę. - A do tego czasu możecie przechować kosztowności u mnie i u Garaele - zaoferowała swą pomoc.

Shavri z dzbanem wody doszedł do stołu za karczmarzem, który niósł dla niego dwie misy gorącego bulionu. Jedną na życzenie tropiciela postawił jako poczęstunek przed Marvem, a drugą koło siebie. Siedział teraz i wpatrywał się nieco tępo w kapłankę. Kto wytropi, to wytropi...
Miał wrażenie, że doczołga się do karczmy ostatni, więc ucieszył się, kiedy się okazało, że spionizował się i tak w miarę raźno. Jedzenie było jednak prawdopodobnie ostatnią rzeczą, na jaką obaj z Marvem mieli ochotę, ale Shavri z doświadczenia wiedział, że trzeba żołądek zmusić do pracy.
Starał się. Naprawdę się starał. Pamiętał przecież, że nie jest w formie i że rano chciał zrobić wiele rzeczy, ale po tym, jak obtańcował Lenę i przysiadł dosłownie na moment, żeby odsapnąć, dopadła go Bibi. I to już był koniec. Teraz kac maltretował go na równi ze słabością ze studni, która może nieco ustąpiła, ale wobec bólu głowy ciężko było to ustalić.
Poza jedzeniem, Shavri nie miał też najmniejszej ochoty na tropienie kogokolwiek. Już tylko perspektywa zwleczenia się do loszku u burmistrza wydawała mu się teraz skrajnie bezsenownym marnowaniem sił, choć pewnie trzeba to będzie zrobić. Miał też nadzieję porozmawiać ze ślepą służką, gdy się na nią natknął, ale wionął teraz jak gorzelnia po podtopieniu, więc jakże by się ośmielił?
Szczęśliwie nikt go nie okradł. Aczkolwiek co do tego Shavri nie mógł mieć jeszcze stuprocentowej pewności. Ale za posiłek zapłacił z własnej, przyjemnie ciężkawej sakiewki. Dlatego wobec nieszczęścia Przebijki zdobył się jedynie na to, ażeby i ją poczęstować śniadaniem i swoją nietkniętą porcję rosołu przepchnął po stole ku niej.
- Ciszej… - poprosił, jak raz zdobywając się jedynie na jedno słowo. Przypomniał sobie jednak, że Marv o coś pytał, odchrząknął więc. - Nie nadaję się do rozmów. Ani do przeszukiwania, jeśliś na mnie liczył, Jorisie. Przynajmniej póki co. Muszę zleźć do tego twojego hultaja-kultystę, zobaczyć, czy jeszcze dycha i czy może ma coś ciekawego do powiedzenia. - Co rzekłszy, gestem poprosił karczmarza o jeszcze jedną porcję zupy. Po dłuższej chwili przyniosła ją Elsa.
- Poszedłbym z tobą - ucieszył się Stimy. - wciąż mam tam trochę ksiąg do przejrzenia.
- Może być, pójdę z Przeborką - Marv skinął głową. Jemu na szczęście także nic nie zginęło, ale wielka kobieta nie była kłębkiem szczęścia. Gęba przefasonowana, sakiewka skradziona. Nie dziwne, że jej nastawienie do życia było takie a nie inne. - Widział ktoś któregoś z naszych pracodawców dzisiaj lub chociaż ich służbę? - ochrona jak zwykle stała w parze przy schodach, lecz prócz nich nawet smagły kucharz nie kręcił się po kuchni. - Nie żeby mi się spieszyło, ale pewne rzeczy lepiej mieć za sobą…- zawiesił głos, a jego spojrzenie utknęło na zupie. Skrzywił się i z pewnym obrzydzeniem odsunął ją od siebie i zamiast tego sięgnął po dzban z wodą, za jednym zamachem opróżniając jego połowę.

- Ano liczyłem. - przyznał z uśmiechem Joris patrząc na stan w jakim znalazł się kompan - Ale nie bój nic. Dam radę. A hultaja jeśli nie wpadniesz na inny pomysł, zabierzemy ze sobą do Neverwinter. Jak do Marduka wyruszymy. Tam się go straży odda co by odsiedział swoje za zbójectwo. Ale pogadaj z nim - po czym zwrócił się do dziwnie promiennej kelnerki, której noc najwyraźniej była równie upojna - Elso, przyniosłabyś jeszcze Shavriemu i Marvowi wody z ogórków? Marv… samej wody się nie pije… żaby się w niej ruchają.
Odliczył dziewczynie za śniadanie i za zaległe wyżywienie jeńca i z niejaką ulgą zasiadł do jedzenia.
- Swoją drogą Shavri… rozmawiałem z siostrą Garaele… i ona sądzi, że te chore zwierzęta to może być klątwa. Albo na jakiś przedmiot rzucona. Albo ktoś się szwenda po głuszy i nią ciska… Albo na całą okoliczną dzicz… ale jeśli to ostatnie to…
Nie dokończył choć minę miał mocno ponurą.
- To nie sprawa dla kapłana... - Przeborka przechyliła się lekko w kierunku łowcy, kiedy tylko usłyszała, że dyskutuje o naturze - Kapłan to od ludzi jest. Słowa bogów przekazuje klanowi, wodzowi doradza. Tu trzeba mądrości szamana, druida. Takiego, co dba o harmonię ze światem duchów, zna drogi przodków i humory Matki Natury. - pokiwała kilka razy głową - Nie macie takich na Południu?
- A niech cię licho, Jorisie - mruknął Shavri. - Niech będzie. Pójdziemy śladem złodzieja. Ale jak go znajdziemy i udowodnimy winę, osobiście urżnę mu łapę - obiecał.
Na samą myśl o wysiłku i skupieniu, jakiego wymagało tropienie, zemdliło go i zmarkotniał jeszcze bardziej. Jeszcze ta psia pogoda. Wietrzysko ani chybi coś przywlecze na wieczór.
- O ile go w ogóle znajdziemy - dodał, siorbnąłwszy dla wzmocnienia nieco zupy. - W Phandalin było wczoraj mnóstwo ludzi- mrowie śladów. Moglibyśmy przeszukać okolice namiotu Przebijki- w końcu stał nieco na uboczu. Moglibyśmy nawet dać obwąchać go Wampirowi. Sakiewka jest skórzana, powinna przejść zapachem właścicielki. Ten dom, do którego się włamali, też pewnie ma jakieś ślady złodziei, o ile wszystkie nie zostały zadeptane… - westchnął z rezygnacją, wiedząc, że na pewno zostały… - Może podzielmy się, zanim gad spieprzy albo zadepczą nam wszystkie tropy. Ja pożyczę Wampira, a ty idź oglądnij ten dom. Osada już wie, co się stało w nocy, więc gdybym był złodziejaszkiem, raczej już bym się stąd zbierał. - wstał na próbę.
- A co do hm… choroby albo klątwy, to rozmawiałem wczoraj z krasnoludami. Po drodze w góry możemy się natknąć na trzech miejscowych łowców. Mogą wiedzieć coś nie tylko na temat tych miejsc, do których zmierzamy, ale także coś o tym cholerstwie, które nęka miejscowe zwierzęta. Może i o droidz… - czknął i zmieszał się. - ...druidzie coś będą wiedzieli.
- Druida to my mamy… a przynajmniej wieści o nim. Tak się jednak składa, że ostatnimi, którzy go widzieli… był Marduk, Anna i Yarla… - Selunitka pokręciła głową, wstając z miejsca. - Przepraszam was… ale mam sprawę do karczmarza. Jeśli będę wam do czegoś potrzebna… wiecie gdzie mnie szukać. - Tu spojrzała na Jorisa i uśmiechnęła się. - Lub kogo o mnie pytać.
Pożegnawszy się skinieniem głowy do ogółu, poszła przydybać karczmarza, który jak nic skacowany gdzieś się schował, bo za szynkiem go nie było.

Po odejściu kapłanki jeszcze chwilę mężczyźni mamrotali między sobą, układając plany na dzisiejszy dzień. Ci co mieli resztki w talerzach, chwilę modlili się do strawy w nadziei rychłego wyleczenia się z kaca i tak jak wcześniej niemrawo ustalili, każdy zajął się swoimi sprawami.


Tyły gospody.

Kapłanka wbrew podejrzeniom nie musiała długo szukać gospodarza przybytku. Za kontuarem go nie było, w kuchni także wiało pustką, ale mężczyzna odnalazł się w stodole, gdzie łajał synów za to, że nie nakarmili rano zwierząt.
Kobieta przyodziała swoją twarz w tradycyjny uśmiech kroczącej w chmurach panny, a gdy tylko się odezwała… od razu się i zmieszała.
- Zdrowie dopisuje po wczorajszych tańcach? Szczęściem Panienki udało mi się zjechać, akurat na samo zakończenie. Niestety… ranek przysporzył jednych o bolącą głowę i to nie tylko z powodu wypitego alkoholu… Złodzieja mamy. Mam nadzieję, ominął wasze progi.
- Słyszałem
- skrzywił się Toblen, odwracając się w stronę kapłanki. Trójka jego łobuziaków wykorzystała okazję, by dać dyla. Karczmarz zrobił krok za nimi, a potem machnął ręką i sam chwycił za widły. -Słyszałem, ale w karczmie go nie było; przynajmniej nikt się nie skarżył, ale też nie wszyscy jeszcze wstali - roześmiał się. -Ja zawsze utarg chowam na bieżąco; nie ma głupich. To nikt z naszych, tak myślę. Co prawda osada młoda, a my tu od początku mieszkamy, ale trochę się już ludzi poznało, na dobre i złe też. I, prócz Czerwonych rzecz jasna, to kradzieży nie było! - podkreślił to zdecydowaniem machnięciem wideł, aż Torikha odruchowo odskoczyła w tył.
Tymczasem Stonehill skończył wrzucanie koniom Tressendarów siana, sypnął im po kilka garści owsa i zaczął wygarniać gnój.
- Pacz jak żrą te chabety, lepiej niż ludzie. Z Neverwinter specjalnie im zboże sprowadzać kazali. I sprzątać trza codziennie, “żeby kopytka nie przygniły”, pff! - burczał. Rozejrzał się za synami, ale tych już dawno nie było w polu widzenia.
- A was co, panienko, okradli? - spytał uważnie.
- J-ja może pomogę? - zaoferowała się półelfka, choć nie miała za bardzo pojęcia jak je oporządzać. Zamotała się lekko, to w lewo, to w prawo… I tylko większy rumieniec wpłynął na jej hebanowe lico, gdy krew mocniej zawrzała… na samą myśl o niewolnikach.
Te cholerne chabazie czy inne gnidy stały sobie w ciepłej stajni, żryć dostawały, gówno wywalali, jeszcze czekać, aż usłyszy, że i masaż na wieczór im dawkują… a tymczasem ludzie, harują w dzień i w nocy!
Za nic!
Czy chcą, czy nie chcą, w pocie czoła, i posępnym, pokornym milczeniu…
Wprawdzie Torikha musiała przyznać, że i zagłodzeni nie byli, na bitych nie wyglądali… więc przynajmniej tyle, że dobrych panów trafili… ALE!

- Szczęściem bogowie nas uchronili przed łajdakiem, nie zmienia to jednak faktu, że przydałoby się go wyłapać i solennie ukarać - wyjaśniła swoje zdanie, pilnując oddechu jak i tonu swego głosu. Już ona tym dziadom pokarze! Niech no Turmi tylko znajdzie!
- Ja przyszłam się spytać, czy wczoraj nie widzieliście aby czegoś podejrzanego lub dziwnego… no i czy może Turmaliny nie spotkaliście przez te kilka dni jak nas nie było w mieście…
- Nie było panny Katastrofy, to i nic dziwnego się nie działo
- burknął karczmarz, który miał ostatnio z kasnoludzicą na pieńku. Szybko się jednak zmitygował. - Tego waszego jucznego zwierzaka wzięła i słyszałem, że w góry do wuja pojechała. Ale żem jej nie widział odkąd i wyście w drogę poszli.
Melune jakby zbladła, nieco zmatowiała i zapadła w sobie.
- W góóóry powiadacie… - powtórzyła smętnie, po czym potrząsnęła głową wzburzając istny sztorm we włosach. Nie mogła wpaść w panikę, jeszcze nie teraz… popyta innych, może krasnalka wróciła, ale inną drogą, albo się przyczaiła obmyślając jakiś super mroczny plan zemsty na… nie wiadomo kim.
Tak. Nie można panikować! Trzeba się trzymać nadziei… Wypięła mężnie pierś przed siebie, ale odpowiedź karczmarza wyraźnie ją przybiła.
- No… ale ja… o te dziwy… tooo się tak ogólne pytam… tfu… nie ogólnie… chodzi o złodzieja. Nie kręcił się tu żaden podejrzany typ? Nie zglądał? Nie pytał? Albo obserwował gdzieś z cienia..? Cokolwiek niezwykłego? Kłótnie jakieś, zawiści? - próbowała łapać się brzytwy.
- Chyba w normie, każdy coś do kogoś ma, wiadomo. No chyba tylko do Aldearleafów nikt. Ale są lepsze sposoby na sąsiedzkie swary niż oberżnięcie mieszka. - zadumał się karczmarz, odstawiając widły. - Typy… z Doliny, wiadomo, każdy wygląda jakby się katu ze stryczka urwał. Ale jakbym siedział w tym grajdole i nic tylko kopał, drwa rąbał, a wieczór pił to pewnie też bym tak wyglądał - zaśmiał się. -Na święto trochę obcych przyjechało, z towarami i grajków - wyliczał. - No a tak to żebym ludzi nie znał to tych, co z ostatnią karawaną Kompanii przyszli, jak ta wielka baba z mieczem, co teraz z wami potwory łota, no i z wami z Neverwinter ktoś przyjechał, jak żeście toblenowe towary wieźli, nie? - spytał. - Tyle tu luda, że idzie stracić rachubę. Zima nadciąga, jak dwór zajęty to nie przezimują tutaj, bo i gdzie? Pojadą do miasta, a rąk do pracy trza… - zadumał się. - A! Po prawdzie zimą to niewiele można robić, to może i lepiej…
I z tymi oto słowy Tori była… pozamiatana.
Po pierwsze nie wiedziała już o co miała pytać, a po drugie… Toblen miał rację. Do maciupkiego Phan najechało ostatnio wszelakiego luda i nie szło się zorientować kto z kim, kiedy, jak, po co, na co? Dwie trzy osoby wybyły, a na ich miejsce przybyło pięć nowych. Jak tu wszystkich ogarnąć? Jak zapanować nad nieznanymi twarzami, które pojawiały się teraz na każdym kroku… pewnie nawet w krzakach jagód możnaby jakiegoś spotkać.
- Aaa to prawda… - zadumała się lekarka, drapiąc po szpiczastym uszku. - Namnożyło się nas… - westchnęła ciężko na cały ten impas. - Nie zawracam ci głowy, pracy masz od groma, a ja cię jeszcze wypytuje… wybacz mi ten nietakt. Rozejrzę się po mieście, może kto widział Turmalinę jak podpija wczorajszego miodu z beczki… - Pożegnawszy się z uśmiechem, ruszyła ku wyjściu ze stajni.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 04-02-2018 o 11:34.
sunellica jest offline  
Stary 04-02-2018, 13:22   #162
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Phandalin
Dzień po święcie plonów, późny ranek

Kto ich wszystkich okradł? ...bo przecież nie on jeden!

Stimy dziabał jajecznicę, którą karczmarz przyrządził najpewniej z jajek, jakie niziołek sam dostarczył nad ranem. Słuchał co mówią inni. Raz pochwalił się śladami nieudanej kradzieży na swojej torbie, a tak poza tym był myślami tam, gdzie był wczoraj w nocy.


Po tym, jak znów nie udało mu się złożyć przedmiot, nad którym pracował wiele lat w działające, latające, wspomagane magią, mechaniczne cudo, poszedł do burmistrza, by przy księgach zająć czymś umysł. Lecz nie zastał go na miejscu, burmistrz był bowiem na festynie. Wtedy to zakiełkował w jego umyśle koncept!

~ Nikt nie wie po co tu właściwie są. Chyba nikt ich tutaj nie chce, a teraz większość jest na festynie. Stimy! Nie będzie więcej takiej okazji ~ pomyślał Stimy i przygotował się do działań wymagających wyjątkowej zręczności.

Dworek był raczej słabo chroniony, bo i tylko służba go zamieszkiwała. Kuchnię urządzili ładnie... to musiał przyznać, ale na próżno było zostawać tam na dłużej. Niziołek przypomniał sobie, że Wielcy Panowie mieszkają przecież w gospodzie. Wrócił więc na festyn.


Niziołek spojrzał na Zenobię siedzącą obok niego.
~ Gdyby nie ona, nie udałoby się ~ pomyślał o kobiecie, a potem o przepięknym złotym diademie, który był wart więcej chyba od jego magicznych trzewików i kuszy razem wziętych. Nie wiedział co z nim zrobić. Kto to kupi? Chciał tylko zabrać jakąś małą błyskotkę dla Zenobii w podzięce. Coś czego Tressendarzy nawet by nie zauważyli, a to...


Stimy przekradł się obok strażnika i idąc po schodach do góry, zniknął za ścianą. W korytarzu, w którym się znalazł, otworzył drzwi od strony stajni, coby mieć którędy uciec. To były proste zamki, których mechanikę zrozumiałby chyba i ogr jaskiniowy. Dłubiąc w nosie, Stimy otworzył i trzeci zamek - po drugiej stronie karczmy. Tu mniej śmierdziało końskim łajnem, to i od razu widać, że mieszka tu jakiś Wielki Pan.

Niziołek przybył tu zrozumieć plany Tressendarów względem Phandalin. Szukał zapisków wszelakiego rodzaju, lecz nie było na widoku żadnych. Za to była skrzynia. Przeszedł przez próg i poczuł coś jakby przeciąg. Teraz gdy o tym myślał wydało mu się to dziwne i niepokojące. Wśród obcych był wszak czarodziej, pewnie nie jeden. Któryś mógł zostawić jakieś magiczne alarmy, albo co gorszego. Czemu nikt tak właściwie jeszcze nie zgłosił tej kradzieży? W dodatku to ukłucie w palec przy otwieraniu skrzyni. Nic mu nie było, ale chyba wolałby już zmagać się z trucizną. Przynajmniej wiedziałby co robić.

Stimy zabrał wtedy księgi i tubusy, które był w stanie udźwignąć... no i ten jeden diadem. Zapiski były sporządzone w obcym dla niego języku, ale miał na to pomysł. Uciekł szybko z pokoju, by nie kusić dłużej losu. Zamknął drzwi, tylko okno otwarte zostawił, żeby strażnik miał jak się tłumaczyć i odwieść podejrzenia od Zenobii. Przecież wszedł i wyszedł oknem! Zrobił nawet tam sztuczne ślady włamania. Nie musiał skakać z piętra. Teleportował się na dach stajni, korzystając z trzewików, a potem na kolejny dach po przeciwnej stronie drogi, gdy nikt nie patrzył. Wtedy dopiero zszedł. Żeby ślady nie doprowadziły nikogo na trop niziołka, podreptał trochę w kółko udając bawiące się dziecko i znalazłszy się wreszcie na kamiennym szlaku dał dyla do namiotu.

Z rana poszedł odwiedzić Małgąskę. Zostawił tam część skradzionych rzeczy. Tyle ile był w stanie przemycić pod kapeluszem i torbie i wrócił do gospody ze świeżo zniesionymi jajkami.


Stimy raz jeszcze podziabał jajejcznicę i pomagając sobie chlebkiem zjadł wszystko do końca. Z Shavrim czy bez zamierzał pójść do burmistrza, by zostawić tam najtrudniejszą do schowania księgę. Nie wpadł na to, że w środku może nie pachnieć najlepiej z uwagi na przetrzymywanego jeńca, ale w zasadzie to dawało mu pretekst, by wyjść szybciej i wrócić innym razem, gdy sprawa przycichnie. Spisał kilka słów z księgi i tubusów. Nie tytuły, ale kilka przypadkowo wybranych z wnętrza. Zamierzał pokazać je Torice.

 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 04-02-2018 o 20:49.
Rewik jest teraz online  
Stary 06-02-2018, 12:28   #163
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Phandalin
1 Marpenoth, przedpołudnie

Dla bohaterów przez duże B kac nie jest przeszkodą do działania. Tak było i tym razem; nawet zmaltretowany przez Bibi Shavri niechętnie ruszył do dzieła. Upiekło się jedynie Marvowi, który nie musiał nigdzie iść by spotkać swych obecnych pracodawców. Musiał tylko poczekać.

Tressendarom się nie śpieszyło. Dopiero po kwadransie czy dwóch na piętrze zaczął się ruch, a ichnia służba poczęła przemierzać schody w górę i w dół nosząc wiadra z ciepłą wodą, nocne naczynia do opróżnienia, wyprane stroje, śniadania i dzbany, z których wydobywał się mocny aromat egzotycznych przypraw. Przeborka pomyślała, że jeden posiłek dla tej wyfiokowanej zgrai kosztuje pewnie więcej niż ich dniówka za poszukiwanie maga, ale nic nie rzekła. Nie jej złoto, nie jej sprawa. Z westchnieniem pomacała się po sakiewce, w której plątał się samotny kamyk. Cóż, tutaj okazji do zarobku nie braknie, choć w tym momencie wolałaby raczej inwestować niż zarabiać. Przynajmniej takoż sobie mówiła…

W końcu do głównej sali zszedł dostojnyOmar yn Druzir yn Abdul el Esperal w towarzystwie Dawda. Rozejrzał się, wyraźnie szukając najemników, po czym kiwnął na nich ręką, siadając przy “stole Tressendarów”, którego nawet w czasie wczorajszej biesiady nikt nie ośmielił się zająć.
- Liczę, że przynieśliście satysfakcjonujące wieści. -warknął, pomijając powitanie oraz pośrednictwo Dawda, który wyglądał na zdenerwowanego i przerażonego, choć starał się to ukryć spuszczając wzrok. Omar również nie tryskał humorem; wydawało się, że wściekłość buzuje w nim jak w garnku, który ma zaraz wykipieć.



Gdy Marv i Przeborka mierzyli się z humorami południowca Joris i Torikha zajęli się wytropieniem złodzieja. Nie było to proste. Pomijając bardów i handlarzy, którzy zwieźli zamówioną aprowizację w Phandalin było sporo ludzi, których nie znała nawet kapłanka. Poza tym większość drwali i góników z samego rana wyruszyła do Dolinki Poszukiwaczy i do kopalni. Kac kacem, ale robota sama się nie zrobi. Zresztą stan wskazujący nie był im obcy; w końcu prócz pracy i picia nie mieli w Dolince innych rozrywek. Klin klinem i w drogę! Jeśli chcieli ich dogonić i przepytać na okoliczność kradzieży - lub zaginięcia Turmaliny - to musieli wziąć konie. Choć część robotników została, podobnie jak Tharden Rockseeker. Tori postanowiła jednak zacząć od burmistrza. Co prawda nie prowadził on spisu napływającej ludności dopóki ktoś nie zdecydował się przysposobić sobie jakiejś działki - wtedy owszem od ręki wyliczał należny podatek! - ale spis osób nocujących onegdaj w ruinach dworu już miał. Zawsze to jakiś początek. Kapłanka nie chciała by Phandalińczycy zaczęli patrzeć wilkiem na obcych i siebie nawzajem. Od czasu przegnania (co brzmiało ładniej niż “wyrżnięcia w pień”) Czerwonych atmosfera w osadzie znacznie się poprawiła i prócz okazjonalnych pijackich burd życie płynęło spokojnie. Niestety prócz utyskiwań Harbin Wester nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Co prawda widział paru mężczyzn “o wyglądzie obwiesiów”, ale za wygląd nikogo skazać nie mogli. Zresztą złodziejem mogła być i kobieta. O Turmalinie również niczego nie wiedział.

Para pożegnała się więc i poszła, odprowadzana wrzaskami burmistrza, by Joris zabrał wreszcie tego więźnia, bo z piwnicy cuchnie już gorzej niż z chlewa i on tam sprzątać nie będzie!

Kolejne rozmowy nie przyniosły satysfakcjonujących rezultatów. Mieszkańcy wskazywali różne osoby - czasem nawet te same - lecz podejrzenia opierały się na przeczuciach, wyglądzie czy osobistych animozjach. Dowodów nie było i jeśli nie przeszukają bagaży wskazanych im osób to nic z tego nie będzie. Ale czy mogli? Zasadniczo Joris oficjalnie nie stanowił tu prawa, choć gdy przyszło co do czego wszyscy oczekiwali, że rozwiąże zaistniałe problemy. Patrząc na nastroje w osadzie to kolejne kradzieże mogłyby doprowadzić do samosądu. O ile oczywiście złodzieje nie poszli po rozum do głowy i nie zwiali z osady skoro świt. Slidar odsypiał kaca u Darana, więc marne były szanse by wspomógł parę detektywów-amatorów. Ex-awanturnicy zdecydowanie nie mieli głowy do picia. Może była to kwestia wieku. Albo emerytury.

Nieco zniechęceni skierowali się do gospodarstwa niziołków gdy podbiegł do nich Pip wraz ze swoim młodszym bratem.
- Słyszałem, że szukacie panienki magiczki. Właściciel kopalni rozpytywał o nią wszystkich po pijaku, to żem zignorował, ale że wy na trzeźwo pytacie… No mów!! - mocnym kuksańcem zachęcił zawstydzonego brata do gadania.
- Bo ten… Tatulo wam najmował muła, co go panienka Turmalina sobie przysposobiła, nie? No… i ja żem tego muła wczoraj widział. Z jukami i w ogóle, jak u poidła stał z innymi końmi przy zabawie. Tyle że nie panienka czarodziejka na nim jechała, tylko jakiś brodacz, łowca chyba dla Doliny, bo u nas to on nie mieszka. I rano go już nie było, ani konia, ani łowcy. - wyrzucił z siebie jednym tchem.
Tori spojrzała na Jorisa. Dla niej wszystkie konie wyglądały podobnie.
- Jesteś pewny… Jose? - spytała łagodnie, przypominając sobie imię otroka.
- [/i]Na pewno to ten sam. Żeśmy go przecież tyle czasu karmili, oporządzali i w ogóle… Na pewno ten sam![/i] - potwierdził malec, czerwony jak burak. Pip stał obok dumnie wyprężony, jakby to on sam znalazł turmalinowego konia. Szczegółem było, że koń znów zniknął…



Shavri podszedł do tropienia złodzieja z innej strony i wraz z Zen i Wampirem skierował się do namiotu Przeborki. Trochę zajęło mu przekonanie psa, by szukał kogoś innego niż barbarzynki, ale w końcu pies złapał trop i ruszył w stronę “pola namiotowego”. Tu kończyła się łatwa część, gdyż co innego jeden samotny namiot, a co innego tłum ludzi. Większość odnosiła się podejrzliwie Shavriego i jego pytań. Tropiciel nie wychylał się, toteż za zabicie smoka spłynęło na niego niewiele splendoru. Obcy wypytujący o złodziei nie wzbudzał zaufania. Obecność Zenobii pomagała w wypadku mężczyzn, ale chłopak musiał przyznać, że to kobiety były bardziej spostrzegawcze. A na te Zen działała jak płachta na byka. Traffo był jednak dobrej myśli. Kątem oka zobaczył Trzewiczka, znikającego w wejściu do więzienia, jak szumnie nazywano burmistrzową piwnicę. Sam był ciekaw jak się miewa kultysta, ale miał pilniejsze sprawy na głowie. Poza tym nie był pewien jak jego żołądek zniósłby kontakt z wątpliwym aromatem loszku.

Wchodzący do piwnicy niziołek musiał wstrzymać oddech. Gorzej jak w karczmianej wygódce w czasie festynu! Od razu odeszła mu ochota na lekturę czy jakiekolwiek dłuższe zajęcia w tym miejscu. Szybko schował łup w skrzyni pod rozpadającymi się księgami burmistrza i wybiegł stamtąd czym prędzej, odprowadzany ponurym spojrzeniem więźnia. Trzewiczek rzucił tylko okiem na kultystę, ale wydawało mu się, że po mężczyźnie coś łazi. Brrrr!! Aż takim pragnieniem wiedzy nie pałał.

Gdy wyszedł zrobiło mu się trochę słabo. Zdenerwowany spojrzał na zraniony palec. Nic, rana jak rana, może trochę bardziej sina niż gdy wstawał? A może nie? Może jednak nic się nie stało? Specem od trutek nie był, w przeciwieństwie do Zenobii. Ta na pewno go nie potępi. Postanowił jej poszukać, lecz wcześniej natknął się na Torikhę i Jorisa. I dobrze, bo te kilka zdań spisanych ze skradzionych pergaminów aż się prosiło o przetłumaczenie!

 
Sayane jest offline  
Stary 07-02-2018, 11:37   #164
 
Paszczakor's Avatar
 
Reputacja: 1 Paszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumny
Zenobia, Wampir i Shavri

Zenobia oczywiście zgodziła się pożyczyć Wampira na potrzeby śledztwa. Niby czemu miałaby nie? Psy są między innymi do tropienia, weźmy na przykład te myśliwskie...
Wypadałoby, żeby Wampir, który w końcu jest psem, poszukał złodzieja. Przy okazji mogłaby poszukać lustra Aghaty. Nie wiadomo gdzie jest, ale może niegłupio byłoby rozejrzeć się tam, gdzie są złodzieje? Bo jej udział w eskapadzie był obowiązkowy. Raz, że Wampir nie posłucha nikogo poza nią a i to nie było takie pewne. Dwa, że ten jej obrońca potrafił tropić tak sprawnie, że zastanawiała się, czy nie zabrać raczej muła Rasa (Rasputin). Ten zawsze żarcie wyniuchał.
Trzy, była jeszcze możliwość, że ta akcja poszukiwawcza to tylko przykrywka a tak naprawdę Shavri nie jest tak zainteresowany tropieniem, jak tym, żeby poprzebywać z nią trochę sam na sam.
Nauczona doświadczeniem zrobiła szybkie zakupy żeby uzupełnić prowiant i odstawiła w bezpieczne miejsce dwukółkę. oczywiście po ostatnich kradzieżach żadne nie było wystarczająco dobre, ale może teraz wszyscy będą bardziej uważali i złodzieje nie ośmielą się wrócić. Niedługo potem odpowiednio ubrana i z pokaźnych rozmiarów tobołkiem stawiła się przed gospodą. Shavri nie skomentował tego, ale szarmancko ujął pod rękę i poprowadził w stronę namiotowiska. Tam postanowił zacząć swoje śledztwo.
Po drodze zastanawiała się co zrobić z tym przeklętym worem prowiantu, wina i innych przydatnych w podróży rzeczy. Wyobrażała sobie, jak ze Shavrim i Wampirem przez kilka dni gonią uciekających złodziei. Wędrują przez pola, lasy i gościńce a krótkie przerwy na sen spędzają na jednym posłaniu. Tymczasem te podłe szuje mogły tu jeszcze być. Właściwie było to całkiem prawdopodobne, choć wielce z ich strony nietaktowne.
 

Ostatnio edytowane przez Paszczakor : 08-02-2018 o 23:52.
Paszczakor jest offline  
Stary 09-02-2018, 17:11   #165
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Phandalin, gospoda Stonehill

Dzień po Święcie Plonów, późny ranek





W gospodzie Przeborka westchnęła lekko, odwracając wzrok od syczącego niczym czajnik nad ogniskiem możnego i zerkając z ukosa na Marva. “Dawaj, kobito...” - pogoniła się w myślach - “ogra się nie lękałaś, to i tu dasz radę”. Wzięła głębszy oddech, wyprostowała się lekko przy stole, kładąc na nim swoje wielkie dłonie i głosem silącym się na obojętny ton obwieściła:

- Znaleźliśmy szukanego człeka, wasza... dostojność - zacięła się na chwilę, starając przypomnieć sobie bombastyczny tytuł, jakim życzył być sobie obdarzany ich pracodawca - Martwego i nadgryzionego. Znaczy, od dobrego czasu już ucztującego z bogami. Żadnej rzeczy cennej przy sobie nie miał, jeno kupę szmat i kilka innych szkieletów do towarzystwa. On... - wskazała ruchem głowy na Marva, rada z siebie zrzucić ciężar dyskusji - ...ciało obejrzał dokładniej, pewnie więcej szczegółów dopowie. - zawahała się na chwilę i jeszcze dodała - Ale na mój prosty rozum tam jakaś walka była, choć dawno, więc i szczegółów nie znamy. Okolica niebezpieczna, orki grasują, bandyci i inne takie... - zrobiła gest otwartą dłonią jakby miało to wszystko wyjaśniać i zamilkła.

Pierwszy cios wzięła na siebie, teraz w spokoju spodziewała się wykrzyczanej w twarz furii jaśniepana. Być najemnikiem, to być zawsze traktowanym jak bezrozumny muł czy inne uparte rothe - nigdy nie chwalonym za solidną pracę, za to zawsze bezlitośnie łajanym za porażki, bo ten kto płacił, zwykle uzurpował sobie prawo do pełnej władzy nad tym, któremu dawał monety. Przeborka po tylu latach tego fachu niby zobojętniała na podobne wyskoki, ale wciąż, w głębi duszy, łykanie takich wybuchów gorzko jej smakowało; teraz miała tylko nadzieję, że Marv nie weźmie następnych słów Omara zbytnio do siebie i nie zacznie nagle jakiejś awantury, bo wtedy z wypłatą na pewno przyjdzie im się pożegnać... a w jej obecnej sytuacji nie było to dobre rozwiązanie sytuacji.

Omar zmierzył Przeborkę wzrokiem pełnym zdumienia i odrazy, jakby prosie nagle przemówiło żądając uwagi. Dawd usztywnił się jeszcze bardziej, choć wydawało się to niemożliwe.

- Martwy i obrabowany - warknął wreszcie przenosząc wzrok na Marva. Zrobił nieokreślony gest dłonią, a sługa od razu włożył w nią puchar z winem. Puchar, nie jakiś tam gliniany kubek. Mag pociągnął duży łyk.

- To nie był byle partacz by dać się pokonać przygodnym bandytom tylko wyszkolony nekromanta z zasobami! - huknął naczyniem w stół, rozlewając wino. -Ślad zabójców macie? - wbił wzrok w Hunda.

-Mamy- rudowłosy odparł najpierw zerkając na Przeborkę. Co ją pokusiło, aby nagle zacząć gadać? Wyjął przedmiot wręczony mu wcześniej przez zleceniodawców i położył na stole. - Wydaje mi się, że nie będzie to już potrzebne. Porozmawiałem z… - zawahał się, nie wiedząc co to tak naprawdę było - ...duchem martwego i potwierdziłem jego tożsamość. Został zaskoczony, tak twierdził, chociaż jego pamięć była niepełna. Wiedział, że zabił go elf. Z tropów, które zebraliśmy, wynika, że kogoś podobnego widziano w Neverwinter. Nie mamy pewności, że to zabójca obrabował poszukiwanego, lecz nie odnaleźliśmy nic co mogłoby temu przeczyć. Powrót tu był po drodze, dlatego wróciliśmy tu, zdać przy okazji raport.

Zakończył, pomijając kilka drobnych szczegółów. Swój rozum miał i wspominanie choćby odrobinę, że tutejsi mieli jakieś powiązania z elfem i to od nich znają przypuszczalne miejsce, w którym można kontynuować śledztwo, byłoby nierozsądne.

- Znaleźć, zabić. - krótko podsumował Omar, dopijając resztkę wina. Dawd błyskawicznie napełnił puchar. - Zanim go zabijecie wypytajcie dla kogo pracował. Tylko skutecznie! Przywieźcie jego dobytek. Chcę go przejrzeć. Zleceniodawca zadumał się przez chwilę, sącząc wino. Potem podniósł spojrzenie na najemników, jak gdyby dziwiąc się, że jeszcze przed nim stoją zamiast wziąć się do roboty.

- Coś jeszcze?

- Jeszcze jedno - "walnij się z całej siły w ten głupi łeb" pomyślał Marv, lecz powiedział co innego. - Może się okazać, że nie znajdziemy tam zabójcy, ale będziemy mogli wyśledzić w mieście zabrane przez niego przedmioty. Mógłbym prosić o dokładny opis tego, na czym państwu najbardziej zależy?

Omar skrzywił się, ale potem twarz nieznacznie mu się wypogodziła.

- Zgoda. Do południa Lorelai przygotuje rysunki. Dobrze wiedzieć, że ktoś tu potrafi myśleć - prychnął i warknął coś do Dawda w obcym języku. Ten skłonił się tak, że niemal uderzył czołem w stół i biegiem wypadł z gospody. Marv odniósł wrażenie, że jego prośba przypomniała południowcowi dlaczego był taki wściekły gdy wszedł do sali. Mag wstał zaś i ruszył na górę, zostawiajac puchar i dzban niedopitego wina.

Marv popatrzył za nimi, a potem wzruszył ramionami i rozprostował kości.

- Idę zrobić coś pożytecznego. Przed jutrem i tak nie wyruszymy - rzucił do Przeborki, a potem skierował do wyjścia. Czas było poszukać Shavriego. Lub innej znajomej twarzy, jeśli tropiciel gdzieś zdążył już zniknąć z okolicy.

Barbarzynka spojrzała na Marva porozumiewawczo, ale nic nie skomentowała z zachowania Omara. Kto wie, jak czuły słuch miał jaśniepan...

- Ja do świątyni, szukać kapłanki i Jorisa. Może co wiedzą o złodzieju już... - zakomunikowała rudowłosemu - Resztę znajdę, przekaże im co czcigodny Omar powiedział...


Przeborka daleko szukać nie musiała; przynajmniej Torikhi, która w towarzystwie Stimiego była właśnie w domu tymorytki. Jorisa nie zastała.

Marv zaś ruszył do miejsca, gdzie rozłożyła się karawana Marple, tam jednak Shavriego nie było. Hund mógł być niedowidzący, nie był jednak głuchy i wkrótce zlokalizował wrzawę, nad którą wybijał się rozkazujący głos młodego tropiciela. Włócznik nie przypominał sobie sytuacji, gdy Traffo podniósł nawet głos, o krzyku nie wspominając. Zaciekawiony i nieco zaniepokojony szybko ruszył w kierunku namiotowiska.


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 09-02-2018 o 19:00.
Autumm jest offline  
Stary 11-02-2018, 19:35   #166
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Phandalin, obozowisko namiotowe


~ Nie jestem swoim bólem głowy. Nie jestem swoim bólem głowy ~ powtarzał w myślach, Shavri, kiedy wyszedł z wyszynku na phandaliński poranek – szczęśliwie burego i bez ostrego światła, ale jednak wzmagającego ćmienie w czaszce. Zaczerpnął słuszną ilość wilgotnego powietrza i uśmiechnął się do nadchodzącej Zenobi.
Jako że lepiej szło mu robienie czegokolwiek we współpracy ze zwierzakami, doszedł do wniosku, że skoro już masz szukać złodzieja, to niech przynajmniej może to zrobić po swojemu. Nie wątpił, że Joris, przeszukujący okolice obrabowanego domu - jeśli się rzecz jasna na to zdecyduje - ma większe szanse na powodzenie. Ale hej, to nie jest tak, że Shavri wyłazi ze skóry, żeby zbira, zbirów… albo zbirkę dorwać. Młody tropiciel i tak miał już dość na głowie na dzisiejsze przedpołudnie. Ale są ludzie, którym się nie odmawia i prostoduszny, zawsze troskliwy i kuty na cztery nogi Joris był jednym z nich.

Wampir – stworzenie tyleż nadające się do tropienia, co Shavri do latania, na pierwsze komendy tropiciela zareagowało ochoczo, ale nie w sposób, jakiego Traffo oczekiwał. W chwili, w której tropiciel zdał sobie sprawę, że psisko jak po sznurku prowadzi go nazad do karczmy, gdzie prawdopodobnie trwałą rozmowa na szczycie, natychmiast przywołał czworonoga do siebie. Cóż, mógł się tego spodziewać, dlatego nie zniechęcał się. Wrócili pod namiot. Tam, gdy pies znowu ruszył w kierunku wyszynku, Shavri złapał jego łeb w swoje dłonie i zaczął drapać za uszami. Wampir usiadł, zerkał na dobrego człowieka spod na wpół przymkniętych od przyjemności powiek i merdał ogonem.
- „Drugi, taki sam” – tłumaczył cierpliwie tropiciel. „I więcej niż to” – dodawał, podsuwając koszulinę pod psi nos i próbując uściślić oczekiwania. Dawał psu do zrozumienia, że potrzebują iść za innym śladem właścicielki tej szmaty, być może z domieszką i innych zapachów. Jedyną odpowiedzią Wampira z początku było przekręcenie łba na bok i wywaleniem z pyska ozora. Pytające, brązowe ślepia błyszczały, ale nie intelektem. Ale Shavri był cierpliwy i w końcu pchlarz pochylił się sam z siebie, by przypomnieć sobie zapach, zaczął się kręcić wokół nich, by w końcu szczeknąć głucho i potruchtać w innym niż karczma kierunku.
~ Może ten dzień w końcu zacznie się robić choć odrobinę przyjemniejszy ~ pomyślał Shavri, gdy ruszali za Wampirem.

***
- Słuchajcie - zawołał Shavri do ludzi między namiotami, nie kryjąc irytacji, która pchnęła go do nietypowego rozwiązania. Chciał pomóc, a ludzie patrzyli na niego bykiem. - To nie jest śmieszne. Nie zarobiliśmy swojego grosiwa machając w polu widłami. Te pieniądze są pokryte trucizną! I tylko pani Zenobia ma odtrutkę na nią. Musimy znaleźć złodzieja i już pal licho z nim, ale jeśli te pieniądze trafią do bogom ducha winnych mieszkańców Phandalin, będzie kaplica.
Na jego twarzy odbijało się znużenie spowodowane kacem, które jednak dodawało mu powagi.
- Pierwsze stadium to tylko ból głowy - dodał zgryźliwie, wiedząc, że wszyscy tu, włącznie z nim samym, je tu mają. - Ale jak Wam uszy sczezną i odpadną albo kuśka zwiędnie, to będzie już za późno!
Nie wygladali na przekonanych. Och! Żeby tylko stojąca obok Zenobia zorientowała się w lot, o co mu chodzi. Tropiciel miał nadzieję, że dał jej dość czasu swoją przemową.
-Kuśki też odpadają - grobowym głosem dodała Zenobia - Wiecie kim jestem, więc wiecie też, że na kuśkach znam się jak nikt. Nawet ich posiadacze nie wiedzą o nich tyle co ja. Widział który kiedyś swoją z tak bliska jak ja je czasem oglądam?- do uszu Shavriego dotarł cichy pomruk; wzdrygnął się. Wyglądało na to, że ziarno niepewności zostało zasiane. Faktycznie, choćby któremuś plecy pękły, to nie zobaczy.
-Niestety- tu głos kurtyzany zabrzmiał jak dzwon -Kobity też nie są bezpieczne. Gorzej u nich jest nawet. Otwory im zarastają! Ot, co!- Przerażone kobiety całkiem zamilkły. W ciszy jaka nastała, dał się słyszeć starczy rechot. Zenobia spojrzała na tą śmieszkę. Faktycznie, sprawy damsko - męskie mogły jej już od dawna nie dotyczyć.
-Śmiej się, śmiej głupia, pomyśl jak będziesz srała… - Po wyrazie twarzy matrony dało się rozpoznać, że Zenobia trafiła w czuły punkt. W tym wieku niesprawna defekacja mogła być poważnym problemem.
-OBA ZAROSNĄ! OBA!- wykrzyczała swą straszną wróżbę. -Zaraz wypuścimy psa, żeby pieniądze znalazł, ale dla niektórych może to być już za późno.

Zafascynowany przemową Zenobii Shavri puścił Wampira, podstawiając mu pod nos koszulę Przeborki. Sam był gotów oddać jej własne pieniadze. Zen na prawdę miała wyobraźnię. Albo wiedzę… Wzdrygnął się i podążył za zdezorientowanym psem, który miał problem ze złapaniem tropu. Tropiciela oblał zimny pot gdy pomyślał, że przecenił umiejętności czarnego kundla; wstyd będzie na całą osadę, albo i dalej! Na szczęście po dłuższej chwili Wampir złapał trop i podążył do oddalonego nieco od reszty namiotu, gdzie snem sprawiedliwych chrapało dwóch mężczyzn. Shavri kojarzył ich niejasno ze swojej pierwszej podróży z Neverwinter do Phandalin. Obwiesie nie zareagowali nawet gdy Wampir zaczął buszować w ich bagażach, by w końcu wynurzyć się triumfalnie z mieszkiem Przeborki w pysku. Znalezienie pozostałych skradzionych rzeczy było kwestią chwili.

Uradowany Shavri pokazał znaleziska Zenobii, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z narastajacego za jego plecami hałasu. Oburzone głosy osadników brzmiały jak pomruk nadchodzącej burzy i pojawienie się grzmotów z piorunami było kwestią chwili.
Shavri, postąpił kilka zdecydowanych kroków do przodu, wyciagajac oba miecze i machając nimi jakby przedłużeniem rąk, stanał pomiędzy tłumem a namiotem:
- HOLA! - ryknął, zanim zdążył się przestraszyć! - ONI NASI. NAS OKRADLI I MY ICH DO SPRAWIEDLIWOSCI ZAPROWADZIMY. NIE LĘKAJCIE SIE, KARA ICH NIE MINIE! - rwetest źle robił jego skacowanej głowie. Szczęśliwie był zbyt skacowany, żeby zacząć się zastanawiać, czy to, co robi, jest na pewno bezpieczne.
Tłum nie wyglądał na przekonanego, zwłaszcza że Shavri mocno mijał się z prawdą. Nie tylko najemnicy stracili precjoza… no i w osadzie nie było żadnego szeryfa, a na przyjazd kogoś z Neverwinter najwyraźniej nikt czekać nie zamierzał. Cóż, w tego typu miejscach kara była zwykle szybka i surowa. Małe społeczności rządziły się swoimi prawami. Na to, że to Shavri z Zenobią znaleźli złodziei, nikt nie baczył.
- Na nas?! Z nagimi mieczami?!
- To w nich mierz!
- Patrzcie go, jak się rządzi!
- Na stryczek!
- rozległy się pełne oburzenia głosy, tym większe, że winni nadal byli nietomni z przepicia. Zen podejrzewała, że zawartość złupionych sakiewek znacznie się uszczupliła. Wina złodziei była oczywista, kara zwyczajowa, toteż i kurtyzana niezbyt rozumiała, o co Shavriemu chodzi.

Tłum patrzył na Traffo wrogo i nie wiadomo do czego by doszło, gdyby w polu widzenia nie pojawiła się czwórka tressendarskich wojowników, która weszła na pole namiotowe i bezceremonialnie zaczęła przeszukiwać pierwsze z brzegu worki i posłania. Zdumieni osadnicy na moment zamilkli; wykorzystał to Dawd, który wyłonił się spomiędzy rosłych pobratymców.
- Szlachetnemu Omarowi yn Jozin yn Abdul el Esperalowi skradziono w nocy księgi i precjoza- oświadczył we wspólnym. - Poszukujemy winnych oraz skradzionych przedmiotów.
Krzyki z osady, ponad które wybijał się podniesiony głos burmistrza świadczyły o tym, że między domami odbywa się podobny proceder.

- Ludzie, spokój kurrrwa! Nie wszyscy na raz! - huknął Shavri, ciesząc się, że zaskoczony wizytą południowców tłum sie zatrzymał. Opuścił ramiona. - Oczywiście, że w nich będę mierzył ostrzem. Jeszcze mni nie odbiło. Tam, skąd pochodzę za kradzież…
- Zawrzyj ryj! - wrzasnął do Traffo jakiś mężczyzna, przepychając się na przód. - Wara od moich rzeczy. Tam macie złodziei. Co to za porządki?!
- Właśnie, właśnie
- zawtórowali mężczyźnie inni, choć mniej pewnie ze względu na pokaźną broń, którą dzierżyli wojownicy.
Shavri nie przejmujac się mówił dalej.
-... ucina się dłoń! Ale nie możemy ich tu zaciukać, bo w tym chaosie skradzione rzeczy na pewno tym bardziej sie rozpłyną w powietrzu.
Słysząc te słowa Zenobia zawstydziła się trochę, bo właśnie usiłowała dyskretnie sprawdzić, czy ci nikczemnicy nie ukryli czegoś jeszcze.
Shavri całej siły kopnął bliższego złodzieja w plecy chcąc go obudzić. Ten zamamrotał coś i otworzył oczy, niezbyt tomnie patrząc na kopiącego.
- Dawdzie, winnych już znaleźliśmy. Jeśli to możliwe, proszę cię niech Twoi żołnierze zabiorą tych dwóch na rynek, dokonamy tam kary jak ludzie. Zapraszam tu trzy rozsądne kobiety, które pomogą pani Zenobi dopilnować, żeby nikt tego nie rozkradł dobytku i żeby trafił on do właścicieli.
~Może jednak nie wszystko stracone
~ pomyślała Zen~ Wszystko zależy, jak rozsądne będą te kobiety.

Kobiety może były rozsądne, a może nie, w każdym razie były bardzo przejęte swoją rolą. Jedna przyniosła kosz, do którego wrzuciła wszystkie znalezione przy złodziejach rzeczy. Dawd podszedł i bezceremonialnie zaczął grzebać w znaleziskach.
- Burmistrza słyszę na rynku; niech ktoś pobiegnie po panią Garaele. Ukarzemy tych dwóch wobec przedstawicieli władzy i bogów.
A Ty, suczy synu!!!
- ryknął do złodzieja Shavri. - Budź kompana i kurwa grzecznie pod dom burmistrza, bo ani mnie, ani ludziom tutaj wiele już nie trzeba!
- Hę?
- stęknął złodziej, ale chyba zaczęło do niego docierać co się dzieje, bo spróbował odpełznąć za namiot. Kopem w tyłek Shavri usadził go na miejscu i potraktował z buta drugiego ze śpiochów, ku żywej aprobacie tłumu.

Traffo nie zamierzał nadstawiać karku przed tłuszczą - a już na pewno nie dla tych dwóch pijanych buców, którym sam obiecał, że utnie łapy - zwłaszcza teraz, kiedy udało im się odzyskać sakiewkę Przeborki i już nic ich tu nie trzymało. Shavri podał ją Zenobi, nim odwrócił się do narastającej wrzawy i był przekonany, że do tego czasu zdążyła już zniknąć między dwoma obfitymi piersiami tejże. Nie miał jednak wątpliwości, że jeśli nie zapanuje porządek, mogą się zacząć problemy innego rodzaju…
Cudnie wręcz. Rozwścieczony tłum, okradziony mag wraz z obstawą i kac.
~ Sune, wszystko co od Ciebie mam, jest złotem ~ westchnął w duchu. Do tego zaczęło mżyć, co w połączeniu z silnym wiatrem stanowiło mało przyjemną kombinację. Wtem tropiciel dostrzegł majaczącą między osadnikami rudą czuprynę. Sune przysłała posiłki!
Marv, dobrze, że jesteś. Znaleźliśmy złodzieji i…
- Nie ma!
- krzyknął Dawd, a Shavriemu ścierpła skóra. - Nie ma biżuterii ani zwojów, ani księgi!
- Dawdzie. - zaczął Shavri z powagą, bo mocno zaniepokojony - Zamierzaliśmy tych ludzi poddać karze, ale jeśli chcesz ich jeszcze najpierw przesłuchać, są twoi. Musisz tylko ich dobrze pilnować i potem oddać Phndalinczykom. Kara nie może ich minąć.

Dawd skinął głową, a umięśnieni ochroniarze chwycili złodziei i powlekli w stronę centrum osady. Oszołomieni opryszkowie nawet się nie opierali, zresztą i tak nie mieliby szans. Dawd pobiegł przodem, zaskakująco raźno jak na swój wiek, a większość gapiów z namiotowiska podążyła za nimi. Ku rozczarowaniu Zenobii podobnie uczyniły kobiety pilnujące kosza z łupami.
- Co tu się dzieje do wszystkich… - zdążył tylko powiedzieć Marv do Shavriego, próbując ogarnąć ten chaos dookoła.
Shavri spojrzał na niego i przez chwilę nie wiedział, od czego zacząć. Zdał sobie również sprawę z tego, że musiał wyglądać nietuzinkowo, drąc się na tłum ludzi dookoła siebie. Wiedział, że teraz już nie mieli wyjścia - wszyscy musieli udać się na rynek. Nie tylko po to, żeby dowiedzieć się, jak skończyła się ta chryja - w końcu Południowcy byli ich zleceniodawcami, możliwe więc, że do ich zadania, dojdzie kolejne. Musieli się udać na rynek także dlatego, że prawdopodobnie byli tam już wszyscy pozostali członkowie ich grupy. W tym Przebijka, dla której Shavri z Zenobią mieli dobrą wiadomość.
Ta myśl sprawiła, że mimowolnie uśmiechnął się do Marva. Nie dało się ukryć, stanowili z Zenobią zgrany duet. Udało się im. Naprawdę się im udało. Do tego udało mu się wobec tłumu zachować zimną krew.
- Złapaliśmy z Zenobią i jej sierściuchem złodziei... - zaczął opowiadać towarzyszowi i mówił nim nie doszli do rynku.

 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 11-02-2018 o 19:54.
Drahini jest offline  
Stary 12-02-2018, 21:03   #167
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
- O! Thorikę! - zakrzyknął uradowany Trzewiczek. - Wiesz może co to za język? Wiesz? - Stimy na wyprostowanej ręce wytknął przed siebie skrawek pergaminu zawierający podtytuł skradzionej księgi, trzecią linijkę tekstu z pierwszego tubusu i ostatnią z drugiego tubusu.
Selunitka była poważnie zaniepokojona, jeśli już nie zgnębiona. Szła przed siebie ciężkim krokiem, przesuwając smutnym spojrzeniem po mijanych twarzach w nadziei, że a nuż trafi na krępą przyjaciółkę. W skołowanym umyśle hulał wiatr z niedowierzaniem i całkowitym zagubieniem.
TURMALINA NA MULE!
Kto by widział, by ta krnąbrna krasnoludka chciała zbliżyć się w okolice jakiegoś zawszonego osła, a co dopiero na nim jechać! JECHAĆ!
I jeszcze nie dojechać tam gdzie chciała dojechać… a dojechać chciała do kopalni… a chabaź… czy inna chabeta nagle pojawia się i znika w miasteczku… ale Turmi ani widu, ani słuchu!
Co się na bogów stało?! Klątwa? Zbóje jakieś?
Półelfka resztką swojej samoświadomości, próbowała osłonić głowę przed targającym włosy i szaty wichrem. Zabieg był ten zbyteczny, bo już bardziej skołtunić jej czupryny to się nawet magią nie dało… Tymczasem dziewczyna dalej rozmyślała, starając się sobie wszystko poukładać…
Jak nic ktoś ją porwał!
Tylko kto?
Tak bez śladu… tak bez krzyku… bez trzęsienia ziemi?
SMOK!
Że co… że niby niedawno ubity?
A czort z tym!
TO BYŁ SMOK JAK NIC! Jakaś czerwona jaszczura wyniuchała pismo nosem i upolowała biedną dziewicę!
Czy w ogóle Turmi była dziewicą? Tego kapłanka nie wiedziała, ale skoro już ustaliła, że porywaczem było drakoniczne bydle to na potrzeby tej wizji udziewiczyła geomantkę z powrotem.

- Joris… - zaczęła raptem rozmowę, potykając się o kamień… Całkiem sporej wielkości, wciskający jej pod nos jakiś zwitek i wyjątkowo gadatliwy na kamienne okoliczności.
Złapana z nagła Melune wzięła do ręki pergamin i przyjrzała się pismu. O co w ogóle chodziło temu kamieniowi… tfu… Trzewiczkowi?
- Nie umiem czytać… - stwierdziła nagle oddając nieczytelny zwój. - To znaczy umiem! - zapiała, gdy dotarło do niej to co powiedziała. Zaczerwieniła się strasznie, zakłopotała, zgarbiła i zapadła jakoś w sobie. - Umiem… - zapewniała bardziej samą siebie, niźli innych. - Ale tego nie rozumiem… nie znam tego języka… może Garaele ci pomoże… przepraszam.
Popatrzyła smętnie na niziołka i poprawiła mu kapelusz na głowie.
- Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Przy stole byłeś taki cichy… czy złodziej też cie okradł? Nie martw się… znajdziemy go i Turmalinę także… a później załatwimy sprawę z Agathą. Będzie dobrze… zobaczysz…

Stimy przez chwilę walczył ze sobą, by się przemóc. W tym czasie schował w piąstce zapiski. Wreszcie strach przed niewiadomym zwyciężył.
- Klątwa! To na pewno to! O! Popatrz! - Trzewiczek wystawił przed siebie ukłuty palec. - Banshee karze mnie za to, że nie szukam lustra! Ukłułem się przypadkiem wtedy z pułapkami, myślałem że to nic, ale teraz trochę spuchło i jakoś mi słabo.
- Co? - spytała Tori głucho, zbita całkiem z tropu. Skupiła wzrok na tycim paluszku, zezując nieco na niego jak zaspana sowa. - Kiedy to się stało? - Chwyciła za dłoń mężczyzny, oglądając ją uważnie z każdej strony, a atmosfera wokół niej wnet się zagęściła i jakby wyostrzyła.
- No… mówię jak pułapkę rozbrajałem. - przerażony niziołek śledził poczynania Thoriki w każdym ruchu wieszcząc w najlepszym przypadku amputację ręki lub śmierć bez męczarni. - To coś groźnego? - zapytał piskliwie, po czym zapowietrzył się w oczekiwaniu na werdykt.
- Jaką pułapkę?! - zdziwiła się selunitka, modląc cicho, by sprawdzić rankę na obecność trucizny. - Wtedy tam w studni? Dlaczego mi o tym wcześniej nie powiedziałeś? To może być poważna sprawa. Mogło się wedrzeć zakażenie… albo zostałeś otruty. Tak nie wolno Stimi musisz mówić gdy jakaś pułapka cię ukłuje. - Zamilkła na chwilę zagryzając mocno szczękę, gdy dostrzegła złowróżebną aurę wokół sinawego palca.
- Jorisie muszę cię opuścić… To poważna sprawa… Trzewiczku… - Półelfka zawiesiła głos i złapała niskiego mężczyznę w pasie. -... idziesz ze mną.

- Z igły widły - mruknął pod nosem myśliwy za odchodzącą kapłanką, która wobec rewelacji Trzewiczka w jednen chwili zapomniała o mule, Turmalinie i wszystkim innym - w tym o swoim tropicielu, który stał obok. Pokręcił głową nad nadopiekuńczością półelfki i skinął na chmyzów karczmarza, którzy przynieśli informacje o mule.
- Dobra robota chłopaki.
Zaniepokoiła go ta wieść. Nie na tyle by biec i pędzić w ślad za brodaczem, ale… cholera… Naprawdę się obawiał o Turmalinę? Złe złego nie weźmie przecież… A Hammerstorm to jedno z najgorszych babsk jakie spotkał. Nawet, Tancerko świeć nad jej duszą, Yarla była znośniejsza… A przecież równie dobrze Turmalina, mogła zwyczajnie wkurzyć się na zwierzę i przegnać je precz. Ileż to razy mu wygrażała?
Wahał się przez chwilę, skrzywił i westchnął.
- Dobra. Złodziej nie zając.
Po czym ruszył do składu Barthena. Jak ten od muła to łowca, to pewnie co na sprzedaż miał i odwiedził kupca...

***

- Niestety usunięcie trucizny wymaga łaski bogini, jaka nie jest mi dana - oświadczyła smutno Garaele gdy z nerwowego monologu Tori wyłowiła sedno problemu. - Znam inkantację spowalniającą działanie jadu, mogę cię nauczyć, Torikho, ale nie mam jej przygotowanej. W tej okolicy nie ma jadowitych stworzeń, więc nigdy nie była mi potrzebna.
Ciekawe, że nie odczuwasz jeszcze skutków trucizny
- rzekła po namyśle. - Może twój organizm nadal się broni? Może trzeba dodatkowych warunków, by się aktywowała? Słyszałam historie o jadach, które same w sobie nie szkodziły, ale gdy człowiek został ukąszony przez określone stworzenie, czy doznał innej rany wtedy powodowały zgon. Używano ich do skrytobójstw. Może wpleciono w nią dodatkową magię, która odracza działanie? Skoro zatrułeś się w Studni mogło tak być - zamyśliła się elfka, podążając za wnioskiem Torikhi odnośnie pochodzenia rany. Trzewiczek póki co nie wyprowadzał ich z błędu.

Melune była zdruzgotana. Pochylała się nad krzesełkiem na którym usadowiła niziołka, gładząc go po kapeluszu, jakby to miało odegnać jej troski.
- Ja… dopiero dzisiejszej nocy będę mogła prosić Selune o wsparcie, nie wiem, czy nie będzie za późno… - Jak na fatalistkę przystało już zakładała najgorsze. Stimi umierał i nic nie dało się z tym zrobić.
Koniec. Kiła mogiła. Gdzie jest łopata? Zacznie kopać grób!
Wtem jakby się ocknęła i przyłożyła dłoń do czoła, a później policzka mężczyzny. Nie miał jednak gorączki. Nie miał też wypieków, ani nie był blady, a jego oczy nie świeciły trawioną go chorobą.
Rozpromieniła się na chwilę i znowu przygasła, wędrując po pokoju w tę i z powrotem.
Co to mogło być? Co to za podstępna trutka, że niby i była, ale jednak się czaiła?!
- Może w Neverwinter mu pomogą? Nie możemy przecież siedzieć i czekać na… na… na jego zapaść, albo bóle, albo nie wiadomo co? Poszukam Sharviego… on ma konia i umie na nim jeździć. Zabierze cie do miasta i ci tam pomogą. - Ostatnie słowa zwróciła do kompana, zbierając swoje rzeczy.
Że też wszystkie nieszczęśliwe wydarzenia musiały skumulować się akurat na ostatni tydzień, jakby nie mogły poczekać!
- Nawet konno zajmie im to ze dwa dni - uprzejmie zauważyła Garaele, która dawno przywykła do tego, że w nerwach półelfka miota się jak kotka z podpalonym ogonem.
- O...och… no tak. Tak to prawda. - Selunitka stanęła w progu tracąc całkowicie zapał.
Bogowie… DWA DNI! Dwa całe dni!
A Turmaliny jak nie było… tak nie ma.
- To… może umiesz przeczytać pewne zdanie? - zwróciła się do protektorki, ale patrzyła wymownie na Trzewiczka, który to miał zwitek pergaminu. Skąd jej się nagle wzięła ta zmiana tematu to chyba nawet święci by nie wiedzieli.

Stimy, który blednął coraz bardziej i już całkowicie oklapł z jakiegokolwiek entuzjazmu, podał karteczkę Garaele. Zupełnie zapomniał, że wciąż ściska ją w zdrowej dłoni.
- Gdybym powiedział wcześniej, coś by to zmieniło? - zapytał smutno.
Z przygnębienia Trzewiczek zapomniał nawet, że przecież jest genialnym wynalazcą. Może nie tak genialnym jak Vinogli, ale przecież również wiedział swoje i z pewnością mógłby przyrządzić przedmiot, przynajmniej spowalniający propagację trucizny. Zdawało się, że smutek jaki go nagle dopadł całkowicie pozbawiał go trzeźwego myślenia. Och! Vinogli gdyby tu był, na pewno by coś wymyślił!
- Hin są trochę bardziej odporne od innych ras. Często jadamy takie czerwone grzybki z białymi kropkami, a wiem, że dla was są trujące. - dodał z lekko tylko zaakcentowaną nadzieją w głosie, którą przebijała jednak nuta rezygnacji.
- Im wcześniej tym lepiej. - odparła nieuważnie elfka przyglądając się bazgrołom Stimiego. - Hm… tego nie znam… - wskazała na przepisane ze zwoju zdanie - A to jest w piekielnym, coś o podróżach… albo portalach… Dawno nie miałam z nim styczności. - dodała przepraszająco. - Skąd to masz? Ze Studni?
Rozmowę przerwało im pukanie do drzwi, więc niziołek wykorzystując to, przemilczał odpowiedź na zadane pytanie.

Barbarzynka zajrzała do wnętrza, ale widząc zgromadzenie z poważnymi minami - i nie widząc Jorisa - zrobiła zakłopotaną minę.
- Umarł kto, że tacy poważni? - spytała prosto z mostu - Pytanie mam do Jorisa. Ale poczekam, nie będę przeszkadzać... chyba że pomoc potrzebna? - zrobiła ruch jakby zamierzała wycofać się znów na podwórko.

- Jeszcze nie Przeborko… - Tori uśmiechnęła się blado, a potem zrobiła taką minę, jakby ją jaka pchła w tyłek ugryzła. Obejrzała się spłoszona na niziołka, by sprawdzić, czy nie uraziła chłopaka tym stwierdzeniem, po czym rumieniąc się strasznie zamruczała coś pod nosem - i Jorisa tutaj nie ma, udał się do burmistrza… coś się stało?
Spytała… ale chyba nie chciała znać odpowiedzi. Ciągle coś się działo. CIĄGLE COŚ!
- Jak to co się stało? - kobieta najwidoczniej odpowiedź Torki potraktowała jako zaproszenie, bo weszła do środka, zamiast sterczeć w połowie drzwi - No, kradzież była przeca. Mieliście złodziei szukać... - spojrzała na kapłankę z uniesioną brwią - Ludzi rozpytać, psa... coś wiecie już? - spytała z powątpiewaniem. Czyżby wzajemna, teraz trochę przytłumiona, niechęć odżyła i Tori tylko tak gadała wcześniej dla uspokojenia, a po prawdzie nie zamierzała nic zrobić? - taka myśl przeleciała nieproszona przez głowę kobiety, co natychmiast odbiło się na jej szczerej fizjonomii lekkim grymasem.
Przez cały czas Stimy trwał wpatrzony w palec jak w obrazek. Gdy dotarło do niego wreszcie, że stoi tu też Przeborka, zeskoczył żwawo ze stołka, bo przecież wcale nie był jeszcze umierający, tylko tak sam sobie i inni mu to wmówili.
- Przeborko! Muszę do Neverwinter. Czym prędzej! To sprawa życia! Ale najpierw muszę pomówić z Zenobią, czy wiesz gdzie ją znajdę?
- Nigdzie się stąd nie ruszasz! - zaprotestowała ostro selunitka, odwracając się do towarzysza. - Poszukam jej… nie przemęczaj się, siedź spokojnie… tylko spokojn… - Jej wywód został przerwany narastającym tumultem na zewnątrz.
Co to… wojna?!
Wymieniając nic nierozumiejące spojrzenie z wojowniczą, potem z niziołkiem, a na końcu drugą kapłanką, Melune wybiegła na podwórko sprawdzić co się dzieje.
- Jutro wyruszamy... szukać tego mordercy ze Studni. Pojedziesz z nami, w kompanii raźniej! - barbarzynka uśmiechnęła się lekko do Stimiego, choć nerwowe zachowanie kapłanki wprawiło ją w niejakie zdumienie.
- Idziemy z nią? Tumult jest, może reszta też idzie popatrzeć, to i Zenobię znajdziemy, i Jorisa... - zasugerowała, kiwając głową w kierunku drzwi.
Niziołek kiwnął szybko głową na oznakę zgody, zaraz jednak zreflektował się.
-Popatrzę przez okno, jeszcze się przeziębię… - rozłożył przepraszająco ramiona na boki i faktycznie ruszył z krzesełkiem szukać odpowiedniego miejsca.
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 14-02-2018 o 22:02.
Rewik jest teraz online  
Stary 13-02-2018, 12:21   #168
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Phandalin
Późny ranek


Garaele, Torikha i Przeborka wyszły na ryneczek, zostawiając Stimiego wyglądającego przez okno z domu tymorytki. Ku rozczarowaniu Przeborki nie było tam Jorisa. Z tłumu hałasującej gawiedzi wyłaniali się za to strażnicy Tressendarów oraz imć Omar, w wyższością spoglądający na pieklącego się burmistrza. Wester najwyraźniej odzyskał nieco rezonu gdy grupa Jorisa wróciła, bo głośno przeciw czemuś protestował. Kilka pytań zadanych przez Garaele najbliżej stojącym mieszkańcom pozwoliło dowiedzieć się przeciw czemu. Najwyraźniej i południowców okradziono, a ci nie mieli zamiaru czekać, aż złodziej sam się znajdzie i zaczęli regularną rewizję okolicznych domostw. Wyglądało na to, że póki co bez powodzenia.

Harmider na rynku nie był jedynym; kolejny tłum zbliżał się od strony namiotowiska. Na szczęście nadchodzący osadnicy mieli bardziej zadowolone miny niż phandalińczycy, zaś ciemnoskórzy wojacy wlekli między sobą dwóch mężczyzn. Obok szli Dawd, Zen, Shavri i Marv, na widok których Tori westchnęła z ulgą. Nie było to co prawda Joris, ale najemnicy dawali jakąś szansę na dialog inny, niż zbiorowy lincz, zwłaszcza że Traffo miał bardzo zadowoloną minę.

- Szlachetny panie - Dawd wybiegł na przód, zginając się w pół w ukłonie. - Twoi najemnicy odnaleźli złodziei; niestety wśród ich rzeczy nie ma twojej własności, o wielki!
- Nie ma?
- syknął Omar, a sługa wyraźnie zapadł się w sobie. - To się jeszcze okaże.
Czarodziej podszedł do złodziei i dotknął każdego, wymawiając kilka obco brzmiących słów. Sekundę później opryszkowie zawyli i zaczęli szarpać się w żelaznym uchwycie wojów, wrzeszcząc z bólu, mimo że nie było widać żadnych ran. Strażnicy trzymali mocno, stojąc z obojętnymi minami, podobnie jak Dawd, choć po wyrazie jego oczu Tori widziała, że nie pierwszy raz spotyka się z tym zaklęciem. Kto wie, może nawet sam go doświadczył?
- Gdzie. Moje. Rzeczy? - spytał dobitnie i bezpośrednio Omar, gdy złodzieje przestali wić się w konwulsjach.
-Nie… nie wiem… to nie my… - wyjęczał jeden, z trudem łapiąc oddech. Omar znów zainkantował jakiś czar. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu, ale nic się nie stało.
- Hm… - oszczędnie zdziwił się mag. -Mówisz prawdę. Możecie ich sobie wziąć - rzucił w przestrzeń, po czym wyprostował się i spojrzał na burmistrza, choć widać było, że mówi do wszystkich obecnych.
-Moje rzeczy mają znaleźć się do południa, inaczej *osobiście* przesłucham każdego mieszkańca tej zapchlonej dziury. A potem ją spalę - rzekł dobitnie i ruszył do gospody, nie zważając na bełkotliwe protesty Westera. Ósemka strażników puściła złodziei, którzy runęli na ziemię i ruszyła za nim, w większości zostając przed drzwiami przybytku Stonehilla. Wester gapił się za nimi przez chwilę, po czym kopnął jednego ze złodziei, omal się przy tym nie wywracając.
- Powiesić ich - sapnął. - No co ja mówię?! Ty, ty i ty tam!! - machał na młodzieńców, którzy zwykle ćwiczyli z Edethmathem walkę na miecze. - Na gałąź ich, a nuże!


Pokaz siły Tressendara jakoś odebrał wszystkim chęć do linczu. Co z tego, że powieszą opryszków, skoro zemsta Omara ich nie minie?

- Tu są skradzione rzeczy... - do burmistrza nieśmiało podeszła jedna z kobiet z namiotowiska.
- Dobra... niech się do mnie zgłoszą, komu tam co zginęło - burknął Harbin, nie patrząc nawet do wnętrza koszyka. Widać było, że sytuacja ponownie go przerosła.


 
Sayane jest offline  
Stary 19-02-2018, 20:56   #169
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Shavri ze zmarszczonym czołem odprowadzał wzrokiem dumnego i bynajmniej nieczcigodnego Omara. Żeby gorzała wyparowała z tropiciela tak, jak zrobiło to właśnie dobre samopoczucie, to byłoby świetnie. Przygryzł wargę. Takie stawianie sprawy zdecydowanie mu się nie spodobało.
- A bo to oczywiście wiadomo, że to phandalinczycy - warknął na użytek Zenobi i Mavra. - Mało to okolicznych na święto przybywa? A wieść o tych tu - wskazał plecy maga - też się już na pewno rozniosła. Któreś z was widzi Jorisa w tym tłumie? Musimy pogadać. Najlepiej wszyscy.

Zaczął się rozglądać. Żal mu było nieszczęsnego głupca, który się pokłakomił na te pańskie błyskotki, bo jak go w końcu capną, to na zwykłym sznurze się na pewno nie skończy. Ale grożenie całej wiosce to już była gruba przesada. Shavri chciał namawiać resztę grupy, żeby ruszyli dalej następnego ranka, ale wobec takiej groźby wolał zostać na miejscu i przypilnować, żeby nic się nikomu nie stało.
- Torika! - tropiciel zoczył w końcu kapłankę i ruszył w jej stronę. - Dobrze, że jesteście. Gdzie jest Joris i Trzewiczek? - zauważył przy tym Garaele i ukłonił się jej grzecznie.[/b]
- Trzewiczek w świątyni został, chyba bał się rozdeptania... - Przeborka uśmiechnęła się szeroko, ale zaraz spoważniała - A Jorisa to z wami nie było? Jak kamień w wodę przepadł... a sama go szukam. Trza mu dać znać, że jutro wyruszamy…
Shavri spojrzał na wojowniczkę bacznie. Wizja spalenia Phandalin, która również planowana był na jutro, najwyraźniej nie zrobiła na niej wrażenia.
Selunitka była blada jak świeżo owapniona ściana. Przez jej smagłą słońcem twarz przebijała trwoga i czający się pod powierzchnią gniew.
Gniew, który skierowany był na szlachcica.
- Stimi nie mógł przyjść… jest bardzo chory… Bogowie... tak nie wolno ludzi traktować. - Nawet jeśli była przeciw takiemu traktowaniu więźnia/jeńca/kogokolwiek… nie mogła zdobyć się na odwagę, by jawnie postawić się możnemu.
Rudowłosy zdążył się już co nieco połapać w tym, co się tu odstawiło. Popatrywał to na jedno, to na drugie, drapiąc się po łepetynie. Jak dla niego to wszystkie te rzeczy tutaj mogły rzeczywiście nie być wiele warte w porównaniu do tego, co stracili przybysze z tak zwanego południa. Odprowadził ich wzrokiem. Mag plus kilku strażników, a grozi spaleniem całej wsi. Marv z trudem powstrzymał swoją odpowiedź na tę ich groźbę. Był coraz lepszy w nie rzucaniu słów, od których trudno było potem uciec. Zamiast tego zwrócił się do burmistrza.
- A wzięliście pod uwagę, że tym tu mógł to podrzucić i prawdziwym celem było okradzenie tych magów?
- To jakaś różnica?
- ponuro odparł Wester. - Ci, nie ci, precjoza znaleźć się muszą. A z tymi tu wywiesimy przy okazji tego waszego więźnia, przynajmniej spokój będzie.
- Całkiem niezła myśl
- przyznał Shavri. - Ale dajcie mi chwilę, burmistrzu. Chcę z nim jeszcze porozmawiać. I tam do kata… że tak powiem - przydałby mi się do tej rozmowy Joris. ~ Jak nam wszystkim ~ pomyślał Shavri, na głos dodał jednak tylko: - Nie wieszajcie go, póki się nie naradzimy. To w końcu jego braniec.

Tymczasem barbarzynka, słysząc zawołanie Harbina, porzuciła towarzyszy i przepchnęła się naprzód, do kosza z odzyskanymi dobrami. Szybki rzut oka wystarczył jej jednak, żeby zemleć w ustach szpetne przekleństwo; jej sakiewki wśród odebranych złodziejom łupów nie było, widać zdążyli ją już gdzieś ukryć. Zniechęcona i z grobową miną wróciła jak niepyszna do towarzyszy.
- Przebijko - zaczął Shavri, widząc jej powrót i skwaszoną minę. - Zenobia! Zenobia ma Twoją sakiewkę. Odzyskaliśmy ją! - rzekł, uśmiechnął się do wojowniczki, po czym zachęcająco spojrzał na Zenobię.
-Co? A! Tak, mam oczywiście!- Drżącymi rękoma sięgnęła między piersi. Wpadł bardzo głęboko, może dołem? Za daleko. Jednak górą. Już miała prosić Shavriego o pomoc, kiedy złośliwy mieszek ujrzał światło dzienne i szczęśliwe oblicze Przeborki.
-Wybaczcie przyszło mi do głowy coś strasznego. Nie wiecie czasem, gdzie podziewa się Trzewiczek?

~Chyba nie byłby taki głupi, żeby… No ale tam był… Myślał, że nie zauważą? Gdzie on jest?~ Cała chmara złych myśli jak tornado wirowała Zenobi w głowie. Trzeba go będzie jakoś ratować.
- Trzewik został w domu, o tamtym. Co takiego strasznego przyszło ci na myśl...? - barbarzynka wskazała za siebie, z całej sytuacji rozumiejąc coraz mniej i mniej, w miarę jak towarzystwo mówiło coraz więcej. Widok sakiewki jednak podziałał na jej nastrój cudownie, choć nadal nie rozumiała, jak znalazła się ona między piersiami Zenobii... i dlaczego na dodatek to Sharvi o tym poinformował. Czyżby tak dwójka miała coś razem do ukrycia? I czemu matrona wspominała ni z tego, ni z owego Trzewiczka?
- Zenobio… Stimi prosił bym cie odszukała, jest… potrzebujący, proszę jak idź do domu Garaele… tam za kapliczką Tymory - dodała cicho Torikha.
Tak czy inaczej, odzyskanie ciężko zarobionych krwią i potem pieniędzy wprawiło ją od razu w dobry humor. Nie namyślając się wiele, sięgnęła do swojej sakiewki z resztką majątku, którą dotychczas nosiła na szyi, wyciągnęła z niej dwa obłe półszlachetne kamienie i z szerokim uśmiechem wręczyła po jednym Zenobi i Sharviemu. “Znaleźne!” - obwieściła, kręceniem głowy dając do zrozumienia, że nie przyjmuje żadnych zwrotów.

Shavri pokraśniał w zasadzie dlatego, że Przeborka się rozchmurzyła, nie wzbraniał się przed znaleźnym z szacunku do wojowniczki. Zasłużyć na podarek od niej - tak, to było coś. Zacisnął miętowy kamyczek w pięści i starym zwyczajem chuchnął w niego na szczęście. Na później zostawił sobie namysł, czy zachować go sobie na pamiątkę, czy jednak spieniężyć.
- Oj, przypomnijcie mi, żebym przed wyjazdem z Phan sprawił Wampirowi u rzeźnika jakąś cudnie dużą kość szpikową. Przebijko, opowiem ci z przyjemnością, jak udało się nam odzyskać Twoją sakiewkę i co z tym wspólnego ma ten tłum. Chwilowo jednak chętnie sam bym komuś znaleźne wypłacił za znalezienie Jorisa. A że go nigdzie nie widać, to chyba przeniesiemy się w bardziej ustronne okolice obozowiska Leny. Trzeba pogadać. Co o tym myślisz, Marvie?
- Ostatnim razem widziałam go jak zmierzał do burmistrza… - wyjaśniła kapłanka, na temat swojego kochanka. - Nie wiem, czemu go tu nie ma… - Zmartwiła się jeszcze bardziej, niźli się dało w jej obecnym stanie.
 
Drahini jest offline  
Stary 21-02-2018, 21:57   #170
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Rudowłosy otrząsnął się, słysząc swoje imię. Oderwał wzrok od burmistrza i złapanych, zerknął na Shavriego i szybko wrócił spojrzeniem do poprzedniego kierunku.
- Myślę, że chcę wysłuchać tych tu. O czym pogadać? Macie inny kierunek marszu niż Neverwinter?- zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. Zamiast tego ruszył żwawym krokiem ku tym co mieli zawisnąć.
- Ej, wy! Opowiedzcie mi cały dzisiejszy i wczorajszy swój dzień, jak to nie wy kradliście to mogę być waszą ostatnią nadzieją na zachowanie głów.
Na słowa Marva więźniowie, którzy wyglądali jak siedem nieszczęść, a śmierdzieli jeszcze gorzej, wyraźnie odżyli.
- Tak, tak, to nie my!
- Nie my!
- Podrzucono nam te mieszki!
- Nas też okradziono!
- Cały dzień na zabawie bylimy!
- Tak, właśnie tak! - przekrzykiwali się chrapliwie jeden przez drugiego. Pilnujący ich wieśniacy popatrywali na Hunda ponuro. Dla nich wina obwiesiów była oczywista, a ich tłumaczenia funta kłaków nie warte. Jedynie groźby maga powstrzymywały ich przed jawnym sprzeciwieniem się włócznikowi. Może też mieli nadzieję, że dowiedzą się czegoś, co uratuje ich wieś?

Shavri również sceptycznie patrzył na tę wymianę zdań. Ale nie z powodu rabusiów. Zachodził w głowę, jak Marv może myśleć o wyruszeniu do Neverwinter w momencie, gdy jakiś mag grozi spaleniem całego Phandalin. Westchnął w duchu. Wiedział, że trzeba z magiem porozmawiać. Rozsądne argumenty powinny wystarczyć, ale Shavri nie był przekonany, czy ma siłę na taką pogadankę. Dlatego chciał skrzyknąć całą grupę na przegadanie sprawy - a nuż wymyśliliby coś wspólnie. Ale z Marvem, który miał inny pomysł, nieobecnym Jorisem i Zenobią zabawiającą się z Trzewiczkiem akurat teraz i akurat w domu kapłanki, Shavri poczuł naraz, że sytuacja wymyka się trochę z rąk.
- Do diabła z tym wszystkim… - warknął Shavri i zwrócił się do Toriki:
- Idę po klina do gospody, a potem jeszcze raz do lochu burmistrza. Gdybyś zobaczyła Jorisa, powiedz mu proszę, że go szukałem.
Co powiedziawszy, poszedł, kopiąc po drodze do karczmy kamyk, który mu się napatoczył pod nogi. Z deka zaczynał się irytować - rzecz dość niezwykła jak na niego.

Marv odprowadził go wzrokiem, swoim zwyczajem drapiąc się po głowie. Tropiciel nigdy nie potrafił usiedzieć długo w jednym miejscu, ale tu wydawał się przechodzić samego siebie. Jakby się od niziołka zaraził. Sam rudowłosy stracił ochotę na obronę biedaków w ich drodze na stryczek. Inteligencją nie błyszczeli, to prawda, ale żeby nawet nie spróbować?
- To nie brzmi przekonująco, zdajecie sobie sprawę? - zapytał ich głosem pozbawionym nadziei na uzyskanie w miarę wartościowych odpowiedzi. - Prosiłem o dokładny opis dnia, a to… - poddał się wreszcie i machnął ręką. - Może chociaż spróbujecie przypomnieć sobie, czy ktoś robił podobne rzeczy co wy tylko w stosunku do południowców?
Wojownik wiedział, że to pytanie nie da sensownych odpowiedzi, ale głupio było mu tak od razu machnąć na tych tu ręką. To dał im jeszcze jedną szansę i może uda się burmistrza namówić na obcinanie dłoni zamiast wieszania. Ten optymizm to mu się chyba udzielał po nocy spędzonej na tańcach z Aurorą.
- Tak, tak!
- My ten… no…
- Przygotowywaliśmy się do święta…
- Picie, noszenie drewna, takie tam - bełkotali więźniowie.
- I w karczmie widzieliśmy tego…
- ... no tego, no…
- … no, takiego zarośniętego, co ciągle na schody łypał…
- ...chudy był i widać, że groszem nie śmierdział…
- Tak tak, to na pewno on! Źle mu z oczu paczało! *

To się już zamieniało w jakieś… jak to nazywali w miastach? Ah, teatry!
- Podczas święta przygotowaliście się do święta. Rozumiem - rudowłosego trochę zaczynało to bawić, bo na dowiedzenie się czegoś stracił dawno nadzieję. - I ten zarośniety, wyglądający wypisz wymaluj jak wy, to jak dokładnie wyglądał i się nosił? Z kim tu przyjechał?
- Eee… ten, no…
- Normalnie… jak człowiek.
- Tak! Człowiekiem był!
- Z tego no… z gór, o! Tacy zarośnięci to zawsze w górach.
- Na pewno przyjechał z kopalni, tak tak!
- I bobra miał na głowie! Znaczy czapę taką, z bobra! Albo inszej padliny!
Marv pokręcił głową z niesmakiem. Jeden pozytyw z tego całego gadania pozostał: wojownik stracił wszelką ochotę na obronę tych tutaj. Machnął ręką, zostawiając ich innym. Choć z ciekawości zamierzał na bobra zwracać uwagę.

 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172