Yetar gorączkowo myślał jak skupić na sobie uwagę, nie dając się przy okazji zabić. Ukrywanie się, mogło.jedynie chwilowo ocalić skórę fetchlinga, na dodatek, stracili by zapewne na dobre kulę i co ważniejsze, Lunę.
Wyciągnął zawieszony na szyi gwizdek i dmuchnął w niego donośnie. Wyprostował się na pełną wysokość i ruszył na orki biegiem. Starając się emanować pewnością siebie, której wcale nie czuł, ręką z mieczem wyprostowała się do góry, jakby prowadził za sobą odsiecz całej armii. Nie to, że miał zamiar walczyć z orkami niczym rycerz. Prędzej przeskoczyć po zaskoczonych zielonoskórych wprost za ich plecy, ewentualnie przeturlać się pod ich nogami. Nie chciał stać między strzałami półelfki a celami. Dla Yetara, plecy orków były równie honorowym celem, co serca.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |