Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2018, 21:36   #36
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację

Wcześniej... przed demoniczną inkursją

Setki opancerzonych stóp miarowo wybijały odwieczny żołnierski rytm. Kolumna po raz kolejny rozpoczynała swoje okrążenie.
Amon drac przyłożył dłoń do stalowej ściany. Mimo iż ciężka kolumna była jeszcze daleko, czuł noszące się kadłubem okrętu wibracje, które powoli przeradzało się w ponure, zwiastujące śmierć dudnienie.
Niebawem usłyszał też zaśpiew dobiegający z licznych gardeł jego żołnierzy. Chrapliwy, nieustraszony, niosący ich pragnienie krwi. Trzymający na smyczy wściekłość i bitewny szał.
Amon Drac uniósł w górę pięść, by pozdrowić mijający szwadron. Mimo, iż żołnierze biegli już kilkanaście godzin, w z pełnym ekwipunkiem i w ciężkich, pancerzach o barwie zakrzepłej krwi, jak jeden mąż unieśli karabiny i pozdrowili swego dowódcę okrzykiem, dobiegającym z setek gardeł.
Amon Drac opuścił ramię i trzasnął pięścią w swój napierśnik o tym samym, prawie czarnym zabarwieniu. Inaczej niż większość Astartes, nie nosił pancerza wspomaganego. Miał na sobie ciężki karapaks z masą zadziorów, wiszących łańcuchów i kilkoma, a jakże, obligatoryjnymi czaszkami grzechocącymi lekko przy każdym ruchu. Hełm stylizowany na demoniczną czaszkę był jaśniejszy, miał kolor poszarzałej kości.
Barakijal, Jeden z oficerów odłączył się od kolumny by zdać raport. Amon często doprowadzał swych ludzi na skraj wykończenia, tylko po to, by wycisnąć z nich jeszcze trochę. By pokazać, że ograniczenia istnieją tylko w ich umysłach.
- Jak ludzie, Barakijal? - zapytał Amon chrapliwym przypominającym pomruk drapieżnika głosem. Widział oczywiście, ale należało przestrzegać pewnych rytuałów, wspierających dyscyplinę. A jednym z takich rytuałów było przekazywanie odpowiedzialności oficerom i przyjmowanie od nich raportów. A także pamiętanie ich imion... co nie zawsze było takie łatwe.
- Trzymają się mój panie. Ale nie wiem jak długo jeszcze. Są już na skraju. - przyznał Barakijal. Amon Drac usłyszał wysiłek, jaki mężczyzna włożył w to, aby nie było słychać zmęczenia w jego głosie. Na próżno. Amon Drac słyszał rzężenie w płucach, czuł cierpki zapach obfitego potu, oraz delikatną metaliczną woń krwi, która Barakijal 'owi najwidoczniej ciekła z nosa lub z przegryzionych warg, czego Amon nie mógł widzieć, gdyż Barakijal miał na głowie oczywiście hełm. Amon Drac widział też drżenie rąk i nóg. Barakijal był na skraju załamania z wyczerpania, ale się nie poddawał.
Amon pokiwał głową. Powinni wytrzymać jeszcze trzydzieści, może czterdzieści minut.
- Zarządź jeszcze 3 godziny, potem odpoczynek.
Oficer nie skrzywił się nawet. Choć wiedział, że część ludzi zapewne nie wytrzyma. Mimo to uderzył pięścią o pancerz oddając salut i wrócił do nadal mijającej ich kolumny.
Amon Drac obserwował ludzi. Badał jak przyjmą wiadomość o kolejnych godzinach. Nie zawiódł się. Nie usłyszał przekleństw ani marudzenia. Żołnierze przyjęli to z stoickim spokojem. Będą biec, aż opadną z sił. A potem będą się czołgać.
- Arakiba - nadał Amon Drac poprzez vox. - Niech lazaret będzie gotowy. I wyślij łazika i kilku ludzi za kolumną, by pozbierać tych, co padną. - Amon Drac dbał o swoich ludzi. Dawno temu bywało inaczej. Kiedyś posłał by ogary za kolumną by gryzły zostających w tyle po łydkach i rozerwały na sztuki tych, co się przewrócą. Ale nie dziś, stal należy hartować, ale nie można walić bez opamiętania, bo ostrze się wyszczerbi i nie zostanie dość w ręku, by tym walczyć.

Amon Drac udał się wzdłuż sporego wysypanego czymś na rodzaj szkarłatnego piasku placu. Kiedyś był to hangar lotniczy. Ale z powodu uszkodzeń i braku pojazdów, końcowo został przebudowany na plac ćwiczebny.
Po jednej stronie tuzin ludzi ćwiczyło na strzelnicy. Amon Drac lubił ten odgłos. Trzask wystrzału, rozchodzący się świeży zapach ozonu, w przypadku laserów lub lekko gryzący zapach spalonego prochu w wypadku bardziej tradycyjnej broni.
Po drugiej stronie kilka sentineli przygotowywało się do inspekcji. Nie mieli wiele takich maszyn, ale te kilka były w cholernie dobrym stanie. Sharaeel zawsze twierdził, że jego talenty się marnują na naprawie tak prostej maszynerii, ale Amon Drac nalegał, by heretek osobiście przeglądał i usprawniał maszyny od czasu do czasu. Z początku doprowadziło to do kilku konfliktów pomiędzy nimi, ale końcowo heretycy znaleźli nić porozumienia, pracując wspólnie przy prostych z pozoru maszynach. Amon Drac nie wzdrygał się przed prostą pracą, nie był księżniczką a człowiekiem konkretnym. Gdy trzeba było coś zrobić, to to robił, nawet jeśli to oznaczało że musiał się umorusać w smarach z układu napędowego. Można było powiedzieć, że Amon Drac czasem był prosty niczym cep. Aczkolwiek zwykle mu to służyło dobrze.

Trzask pod butem wyrwał wojownika z zadumy. Amon Drac zatrzymał się i spojrzał w dół. Kawałek czaszki, na wpół zasypany w piasku pękł pod jego ciężarem. Amon Drac pochylił się i uniósł fragment, zaciskając go między ostrymi potężnymi szponami. Jego obie dłonie dawno przekształciły się w masywne i groteskowe bronie. Świetne do rozrywania, rozszarpywania i członkowania, lecz średnio nadające się do bardziej przyziemnych spraw, jak choćby pogrzebania w nosie... Niech błogosławiony będzie Khorne, nie ignorując przyziemnych potrzeb swych wyznawców, błogosławił Amona trzecią ręką, obdarzoną normalną chwytną dłonią.
Amon przybliżył kość, zakleszczona między czarnymi pazurami wpatrywała się w niego swymi pustymi oczodołami biała płyta twarzowa. Amon Drac wyszczerzył zęby. - Pamiętam cię. - wychrypiał. - A ty mnie? - jego pytanie pozostało bez odpowiedzi. - Nie było dla ciebie już miejsca na ścianach chwały co? - zaśmiał się chrapliwie, zerkając w dal, na zanikające w mroku ściany dawnego hangaru. Całe, od ziemi aż po zanikający wysoko w górze strop, były wyklejone czaszkami. Tu i ówdzie na placu ustawiono również słupy udekorowane czaszkami... Amon Drac nie mógł sobie pozwolić na górę z czaszek, przestrzeń na statkach była zbyt cenna, ale zaprowadził tutaj kilka tradycji bliskich jego panu.
Wojownik zacisnął pięść, krusząc resztę czaszki. Gdy ją otworzył, z jego dłoni posypał się biały pył, dołączając do szkarłatnego piasku u jego stóp, lub co bardziej odpowiadało prawdzie, do startych na proch kości wrogów i sprzymierzeńców.

***

Wieczorem odbyła się uczta. Amon nagradzał swych ludzi, przynajmniej tych, co dotrwali do końca. Pozostałych czekały prace w latrynach i podobne, gdy tylko opuszczą lazaret.
Amon siedział przy drewnianym stole, wraz z swymi ludźmi. Nie wywyższał się w takich momentach. Hala tonęła w mroku, jedynie tu i ówdzie były rozstawione stalowe kosze z jarzącymi się węglami. W powietrzu roznosił się cierpki zapach męskiego potu, kwaśny zapach wina, nieco gryzący zapach jakby kadzideł i oczywiście aromatyczny zapach mięsiwa, które skwierczało nad ogniem.
dwie szczupłe i wyjątkowo piękne tancerki, wiły się na środku hali biesiadnej. Amon sprowadził je za niemałe pieniądze od Nas Kudala, mrocznego eldara specjalizującego się w nieco innych niewolnikach niż większość jego pobratymców.
Odziane jedynie w delikatne, muślinowe spódnice, zawiązane rozkosznie nisko na biodrach, dziewczęta tańczyły w rytm cichej muzyki, niemal kompletnie zagłuszanej przez głośne krzyki biesiadujących żołnierzy krwawej szarańczy. Ich nagie, nabłyszczone aromatyzowaną oliwką ciała splatały się ze sobą, poruszając się w takt zmysłowej melodii i tworząc niesamowite figury akrobatyczno-erotyczne.
Jak one się nazywały? Próbował sobie przypomnieć Amon. ~Kruche ciała, maaało krwi. kogo one interesują? ~ warknął w jego umyśle demon, zniesmaczony.
Amala i Kila. Tak, tak brzmiały ich imiona. Przypomniał sobie Amon, wzbudzając większą irytację demona. ~ Polować. Chcę polować! Tropić zwierzynę. Smakować jej krwi! krwi! ~ warczał demon. ~ niedługo, niedługo, bądź cierpliwy. Zapolujemy. Więcej krwi dla boga krwi, więcej czaszek dla tronu czaszek.... - wymamrotał Amon. Jego dłonie świerzbiły a na podniebieniu zbierała się suchość. On również pragnął krwi. Musieli niebawem znów ją przelać. Lecz jeszcze nie dziś. Nie dziś.
Tymczasem Amala klękła przed powoli obracającą się, kręcącą pełnymi biodrami Kilą i, delikatnie muskając dłońmi jej niemal alabastrową skórę, poczęła składać czułe pocałunki na płaskim brzuchu dziewczyny. Klęcząca dziewczyna przesunęła ręce w górę, muskając ciężkie i jędrne piersi Kili. Ledwo obejmując je swoimi smukłymi dłońmi, zacisnęła mocno na nich swe palce, przywołując grymas bólu na śliczną lecz nieco smutną twarz tancerki.
Żołnierze poczęli uderzać kuflami i pięść mi w takt rytmu o blaty stołów. Hala biesiadna trzęsła się w posadach. Żołnierze nawoływali i czynili sprośne komentarze. Tupali i gwizdali. Śpiewali żołnierskie pieśnie, o chwale, krwi i dziewczętach. Obłapywali dziewki służebne i zaciągali kelnerki do kątów, lub, gdy już poziom wina osiągnął odpowiedni pułap, nie przejmując się niczym, brali je na stołach. Dziś był ich dzień, dziś mogli się wyżyć, mogli przełamać wbijaną w nich co dzień dyscyplinę.
Wojownicy szaleli, wszczynali liczne bójki, jak zawsze. Ale nikt nie sięgnął po nóż. Szarańcza nie pożera się sama. To była jedna z żelaznych reguł. Jedynym miejscem, gdzie ona nie obowiązywała, była arena. Na jej czerwonym piasku można było stoczyć honorowy pojedynek. Utoczyć krew brata. Wyzwać i zostać wyzwanym. Mimo to, Piasek areny nie często spływał posoką. Arena była święta, nawet Amon nie mógł zabronić pojedynku. Reguły nie były skomplikowane, ale były tak skonstruowany, by Amon lub inny z oficerów mógł wyzwać zwycięzcę pojedynku. W rezultacie wejść na arenę oznaczało potencjalne zaprosiny dla Amona by dołączył do zabawy. A nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał stanąć na przeciw demonicznego rzeźnika.

Na skraju stołu, u boku Amona, z nogami podwiniętymi pod siebie, siedziała Anani. Piękna dziewczyna i dowodząca psykerami krwawej szarańczy.
Miała alabastrową nieskazitelną skórę niczym zimny marmur, długie gładkie czarne włosy opadały swobodnie na jej smukłe ramiona. klęczała sztywno i dumnie wyprostowana, badając otoczenie swymi białymi niczym perły oczyma. Nawet tęczówki były białe, przez co wydawała się ślepa, ale tak zdecydowanie nie było. Spojrzenie miała bystre i chłodne. Przenikające wgłąb duszy.
Twarz o anielsko pięknych delikatnych rysach wydawała się emanować chłodem, a na jej ustach błąkał się smutny uśmiech.
Była naga, jednak jej ciało pokrywała siateczka skórzanych pasków. Były mocno zaciśnięte, wpijały się głęboko w piersi, w brzuch i w krocze dziewczyny. Na szyi miała zaciśniętą skórzaną obrożę, na której wisiał długi drobny srebrny łańcuch. Obecnie swobodnie zwinięty na blacie stołu. Na lewym ramieniu dziewczyna miała wytatuowany czarnym atramentem znak Slaanesha, co czyniło z niej szczególnego pariacha w szeregach krwawej szarańczy. Oficjalnie ugrupowanie przyjmowało wyznawców każdego z bóstw, lecz większość żołnierzy należało do Khorne, tak jak i sam Amon Drac. Psykerzy byli tolerowani i szanowani, gdyż ich dary były przydatne, ale rzadko byli lubiani.
U swych krągłych bioder dziewczyna miała dwa zakrzywione sztylety, którymi potrafiła się biegle posługiwać.

Amon spojrzał na nią, a ona odwzajemniła spojrzenie. Było w nich coś wyzywającego, dumnego i.. złamanego.
Amon przejechał pazurzastą łapą wzdłuż jej ramienia i w dół po gładkiej skórze jej ręki. Na alabastrowej skórze pojawiły się maleńkie szkarłatne kropelki. Dziewczyna przekrzywiła główkę, pozwalając by czarne włosy wpadły jej w twarz. Jej oczy, tak nienaturalnie białe, nie wyrażały jednak nic. Może odrobinę zainteresowania, tęsknoty...
Amon Drac cofnął rękę i chwycił kufel. Kiedyś nadejdzie ten dzień. Kiedyś będzie musiał ją zabić, albo ona go.
Amon odpłynął myślami do dawnych czasów. Ile lat minęło? Dziesięć? Mniej? Więcej? Nie pamiętał. Mógł sprawdzić, prowadził skrupulatne zapiski, ale nie chciał. W imaterium czas był nienamacalnym abstrakcyjnym tworem. Nie miało zatem znaczenia, ile lat minęło.
Anani była wtedy jeszcze małym dzieckiem. Małą zagubioną dziewczynką. Krwawa szarańcza opadła na jej planetę, mordując i plądrując. Nic nie pozostało z jej ludu, nic z zbieranych w pocie czoła bogactw. Szarańcza była sumienna i dokładna. Wszystko ogołacała, gdzie przeszła, zostawała jedynie spalona ziemia.
Amon zabił na oczach dziewczynki jej matkę, jej wiedźmie sztuczki nie działały na niego, była bezbronna, choć waleczna.
Potem nadszedł czas na ojca, króla tego zapomnianego przez boga imperatora kamienia dryfującego w zimnym i nie ubłaganym uniwersum.
Ojciec Anani nie był wojownikiem. Był arystokratą. Ale mimo to sięgnął po miecz i stanął w obronie córki. Bez nadziei na powodzenie, bez szans stanął naprzeciw górującego nad nim pod każdym względem napastnika.
Amon powalił go szybko. Ale dał w uznaniu za męstwo prawo wyboru. Jedna osoba z całej planety mogła pozostać przy życiu. Mógł wybierać. On albo jego córka. Decyzja nie zdziwiła Amona. Atak nożem w plecy wyprowadzony przez smarkulę już i owszem.
Wyciągnąwszy zakrwawiony kawałek żelaza z pleców, Amon przykląkł obok małej dziewczynki. Delikatnie otarł łzę spływającą po jej policzku. Dziewczynka nawet się nie wzdrygnęła. Wpatrywała się w niego swymi ciemnymi orzechowymi oczyma. Jedynie bródka jej nieco drżała, a piąstki zaciskały się na jakiejś szmacianej lalce. Te oczy... przyciągały Amona Drac. Były tak pełne smutku. Piękne, smutne oczy... z głębią, jakbyś zaglądał do studni i widział tam bezmiar mroku.
- Kiedyś pozwolę ci podjąć ten nóż. Dam ci szansę na zemstę... Przysługuje ci to prawo... Żyj małaAnani. Ucz się i ćwicz. Gdy będziesz gotowa przyjdź, będę cię oczekiwał. - Amon delikatnie chwycił małą lekko drżącą rączkę dziewczyny, ostrożnie rozwarł jej palce i wcisnął w nie zakrzywione, lepkie od krwi ostrze.
Potem się podniósł i zostawił małą samą z trupami jej rodzicieli. Pobladła dziewczynka z rozszerzonymi w przerażeniu oczyma wpatrywała się jak krew opuszcza ciała jej ukochanych rodziców. Nie płakała, nie krzyczała. Po prostu stała i wpatrywała się w dwa leżące trupy.
- Barakijal! Zabierz małą, poddaj ją szczególnemu treningowi. Nikt nie ma jej skrzywdzić, jest pod moją opieką. - nadał na voksie do swego adiutanta.

***

Kilka dni wcześniej, przed morderczym biegiem i przed ucztą...

Szarańcza stała w równych szeregach na placu. Było ciemno jak zawsze, jedynie tu i tam palił się ogień w beczkach, zalewając scenerię ponurym pomarańczowym blaskiem.
Amon Drac przechadzał się wzdłuż równych szeregów niczym na musztrze. Nie szukał tym razem jednak uchybień w opancerzeniu czy dbaniu o broń. Nie tym razem. Na struj był ponury.
- Jeden z nas! - zagrzmiał Amon, a jego chrapliwy głos poniósł się daleko ponad wojowników, ginąc gdzieś w mroku za nimi.
- Okazał się niegodny. splamił się, i splamił honor Krwawej Szarańczy. Ogłaszam Harama Twedo mniej niż mężczyzną. Ogłaszam go kundlem! - warknął Amon Drac. Jeden z oficerów wystąpił przed opancerzony szelek i wygłosił zarzuty wobec skazanego.
W końcu przyprowadzono Harama Twedo. Szedł śmiało, dopóki nie ujrzał narzędzia swojej kaźni. Na środku placu tkwił zaostrzony pal. Jakiś stalowy pręt, może dźwigar wyrwany gdzieś z bebechów okrętu.
Wtedy Haram zaczął się desperacko bronić i zapierać nogami. Wojownicy musieli zawlec go siłą przed oblicze trybuna składającego się z Amona i dwóch najwyższych rangom oficerów.
- Nie możecie. - parskał Haram gorączkowo, pryskając na wszystkie strony śliną. - Jestem wojownikiem, mam prawo zginąć w walce!
Amon pochylił się nad nim. - Straciłeś to prawo, zdradzając swój obowiązek. Nie masz honoru, zginiesz jak pies, nie dla ciebie wieczne pola bitewne. - zagrzmiał, a jego głos znów się rozdwoił, wyraźniej słychać było mówiące równocześnie dwie istoty.
Amon skinął głową, i wojownicy podprowadzili Harama pod pal. Ten wydzierał się, ale Amon nie dawał jego skomleniom posłuchu.
Przed wykonaniem wyroku odarto skazańca z ubrania. Mundur odebrano mu już wcześniej, lecz teraz utracił i te nędzne szmaty w jakich spędził noc w celi. Czterech wojaków uniosło nagiego i wciąż wyrywającego się mężczyznę w górę. Umieścili go bezpośrednio nad palem, a potem opuścili w dół. Pozwalając zimnemu metalu zagłębić się w jego miękkim kroczu. Ostrze zagłębiło się w ciele. Krzyk, który wydarł mu się z gardła, poruszył nawet najtwardszych weteranów. po gładkiej powierzchni spłynęła struga krwi i innych płynów. Rzężąc Haram balansował na palu by powstrzymać powolne osuwanie się w dół, by powstrzymać stalowy szpikulec w wędrówce głębiej i głębiej w jego ciało.
Amon upewnił się, by lekcja została odpowiednio przyswojona przez jego ludzi. Dlatego kazał żołnierzom stać w równych szeregach i obserwować kaźń przez kilka boleśnie długich godzin.
Dopiero gdy Haram zemdlał z bólu i wycieńczenia, Amon podszedł do zdrajcy, złapał go za włosy, odciągnął głowę do tyłu i przejechał szponami po gardle. przedstawienie zakończyło się. Wojsko odmaszerowało w równych szeregach.
- Wywalcie trupa do ścieków, nie zasłużył by dodano jego prochy do świętego piasku. - warknął Amon nim się oddalił.

Nadal "wcześniej"... demoniczna inkursja

Khaaz był niespokojny. Amon nauczył się polegać, do pewnego stopnia, na instynktach demona. Jeśli demon był zdenerwowany i kręcił się niespokojnie w jego duszy, to coś złego musiało nastąpić niebawem.
- Barakijal! - warknął Amon, - zarządź mobilizację, za kwadrans chcę mieć wszystkich na placu! - rozporządził, nie wiedząc jeszcze czego się spodziewać.

Miał rację. Ale ostrzeżenie przyszło za późno. Choć bez wątpienia uratowało wielu jego ludzi.
Paskudne demony ojca zarazy splugawiły jego małe królestwo. Słodko kwaśna zgniła krew sączyła się na uświęcony piasek.
Żołnierze grupowali się w małe drużyny, stawiali ściany tarcz i atakowali demony zza osłon.
Amon szalał na polu bitwy skupiając na sobie prawie całą uwagę wroga. Jego szpony rozrywały miękkie ciało, zadając rany, z jakimi nawet dzieci nieczystego nie potrafiły sobie poradzić.

Amon odrzucił od siebie resztki ostatniego siewcy. Wreszcie zbliżył się do większego demona, który rozczłonkowywał zabitych przed chwilą przez siebie żołnierzy. Wpychał całe kończyny do swego gardła nie przeżuwając ich. Dławiąc się głośno łykał krwawe ochłapy w całości.

- Amon Drac! - zawołał Amon zbliżając się nieśpiesznie do monstrualnego demona. Starte na proch kości pod jego stopami chrzęściły cichutko przy każdym kroku.
Demon dopchnął zakrwawione udo jakiegoś nieszczęśnika w głąb swego gardła i zerknął na samotnego wojownika zbliżającego się do niego.
- Co?- rzekł zdezorientowany, mało wyraźnie gdyż kawał kości z ochłapem mięsa próbował się cofnąć z powrotem w górę.
- Będziesz mógł swemu panu przekazać, kto odesłał cię z powrotem do imaterium. - wyjaśnił wojownik. - Jestem Amon Drac, Kapitan trzeciego pazura dziewiątej kompanii ósmego legionu astartes.
Nim przebrzmiały jego słowa, Amon wystrzelił do przodu.

Rozkładający się, oślizgły, ohydny łeb demona podążył z trudem za jego trajektorią. W oczodołach pływały na wpół wygniłe, śluzowate czerwie. Skóra, szara i sina, obłaziła płatami, odsłaniając żółtawą warstwę ropy i tłuszczu.
Ściągnięty pysk odsłaniał wielkie spróchniałe zębiska, nadając demonowi głupkowaty wyraz wiecznego uśmiechu.
Czarne włosy, podobne do kłębowiska glist, wiły się obrzydliwie po tłustych ramionach i opadały dalej w dół na plecy. Amon dostrzegał małe napuchnięte pluskwy rojące się w kudłach demona.
Jego rozkładający tułów ukazywał ostre wręgi odsłoniętych żeber i miękki blady, zielonkawy brzuch, potwornie wzdęty od gazów gnilnych.
Demon uśmiechnął się szyderczo, Skóra na pysku pękła, wypłynęło nieco krwistego śluzu.
Stwór zamachnął się, ale Amon był szybszy, zanurkował pod ramieniem i tnąc pazurami na odlew minął demona.
Demon wrzasnął. Żółć podeszła mu do gardła i zwymiotował cuchnącą parującą zawartością żołądka w stronę małego napastnika. Chybił.
Potrząsając płatami skóry na szyi demon zasapał i zacharczał. A potem wystrzelił czarną energią w stronę Amona. Moc rozmyła się jednak nie czyniąc szkody. - Nie zemną te sztuczki. - warknął Amon. - Twa moc jest bezsilna, jedynie stal i pazury się liczą.
Amon zaszarżował a plecak skokowy wyrzucił go w powietrze. Wylądował na ramieniu bestii i zdzielił ją w oślizgły łeb, wyrywając część czaszko twarzy. potworny odór rozszedł się z otwartej ropiejącej rany.
Demon rozdziawił paszcze. Wyszczerzone zęby prawie sięgnęły twarzy Amona. Odór był tak intensywny, iż Amon prawie stracił równowagę. Wystarczyło by jedno kłapnięcie potężnych przegniłych zębisk by pozbawić astartes twarzy. Ale Amon w ostatniej chwili uchylił się. Stępione zęby zacisnęły się na jego ramieniu, łamiąc kości i miażdżąc tkankę. Gorąca krew spłynęła po pancerzu.
Amon pozostałymi dwoma rękoma rozerwał szczęki i zdarł część miękkiej przegniłej tkanki z twarzy uwalniając się na chwilę nim potężne łapska demona zdążyły sięgnąć ku niemu. Amon wbił się w plecy demona, zagłębiając szpony w miękkiej oślizgłej tkance i zacisnął je na kręgach szyjnych. Chrupnęły kości i demon runął ospale do przodu.
Amon upadł miękko i od kulał się od góry mięsa. W szponach nadal ściskał kawał kręgosłupa bestii. Ciężko dźwignął się, nadal obficie brocząc krwią. Jego pół demoniczne ciało było odporne na jad i truciznę, ale i tak był przeraźliwie opaskudzony.

I wtedy nadszedł przebłysk. Tak potężny i oślepiający... Demon w jego głowie zawył boleśnie jakby stanął w żywym ogniu.

Przebłysk boskiego światła...

Podmuch złotego blasku cisnął duszę Amona gdzieś daleko w odmęty. Miał uczucie, że znajduje się w transie.
Dostrzegł siebie. Wtedy, dawno temu. Nie był na blankach fortecy na Tsagualsa. Broniąc jej wraz ze swymi braćmi przed synami Rogal Dorn 'a. Nie, to on prowadził krucjatę by oczyścić swych braci, by przywrócić ich światłu.
Leciał dalej, złoty blask cofał go nadal.
Dostrzegł siebie, gdy, wtedy, tak dawno temu, posłuszny swemu ojcu bezczynnie przyglądał się jak skrytobójczyni skrada się do sali tronowej by uśmiercić Konrad Curze. Tylko tym razem nie posłuchał. Ruszył za nią. Zabił ją u stup swego ojca. Wskazując na jej truchło wyrzucił mu wszystko w twarz. Mylisz się ojcze. Teraz też się myliłeś. Ale nie jest za późno, nigdy nie jest. Zginął wtedy. W tej wizji. Ale jego śmierć nie poszła na marne. Dostrzegł jak Konrad Curze gryzie się, by wreszcie zrozumieć... było już tak późno, niemalże wszystko było utracone, lecz jeśli jeden primach mógł wrócić do światła, może mogli i inni? Konrad Curze spotkał się z swymi braćmi, odpokutował i wspólnie wystartowali największą w dziejach ludzkości krucjatę by odnaleźć pozostałych i uleczyć swego ojca.
Amon nie dostrzegł jak to się skończyło. Coś mu szeptało, że ponieśli porażkę. Lecz Blask nadal gnał go dalej i dalej. Mijały kolejne obrazy.
Lecieli na Terę. Amon pamiętał krwawe i zaciekłe walki jakie stoczył w pałacu. Ale teraz nie potrafił. Zebrał swych braci. przekonał ich. Wspólnie zabili swego ojca i uderzyli na zdrajców. Odwrócili los bitwy. Imperator nie umarł. Łzy ciekły po bladej twarzy Amona gdy imperator osobiście ich pobłogosławił, gdy im wybaczył...Tak bardzo pragnął tego wybaczenia, rozgrzeszenia za liczne niecne czyny... ale wiedział, że nigdy tego nie zazna.
Kolejne wizje. Co by było, gdyby zeszli z wybranej przez Konrad Curze ścieżki. Co by było, gdyby odmówili posłuszeństwa ojcu? A może mogli go przekonać? A może samotnie mógł odejść, dołączyć do rycerzy Malkadora?
Czekała na niego chwała, honor i... nic... Amon wzdrygnął się. Były powody dlaczego ich ojciec odszedł od imperatora. To on ich zdradził, nie oni go. Amon przypomniał sobie niesprawiedliwość. Upokorzenia. Wiedział dlaczego. Hipokryzję i zakłamanie imperatora i jego nowego świata. Konrad Curze niósł prawdę. Sprawiedliwość.
Amon zacisnął zęby i zaparł się nogami. Przeciwstawił się szargającemu go złotemu podmuchowi. Kłamstwo. To wszystko było kłamstwem! Zdradziłeś nas, odtrąciłeś! zawołał chrapliwie. Wyklinam cię, wyrzekam się ciebie!
I nagle wszystko minęło. Amon runął na piasek, ciężko dysząc leżał zagłębiony na dwa cale w startych na proch kościach. - Wyklinam... - mamrotał nieprzytomny.

Po przebłysku

- Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze… mroczne potęgi mnie ochronią. Regenci nie pozwolą okrętowi się rozpaść. Nie dadzą próżni mnie pochłonąć. Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze…
Zavier, jak wielu innych się zwyczajnie złamał. Zaszył się w najgłębszej dziurze jaką potrafił znaleźć, zakrył twarz dłońmi i bujał się przód, tył, przód, tył starając się nie zwariować do reszty.

I wtedy gródź, za którą wraz z innymi się skrył, zadrgała. Metal zazgrzytał żałośnie a potem z trzaskiem rwanego poszycia poddał się. W wejściu, podświetlona od tyłu stała wielka postać Amona Drac. Z ostentacyjną lekkością odrzucił wielotonową gródź na bok.
Do pomieszczenia w którym zebrała się grupka marynarzy wtargnął świeży powiew powietrza.
- Co tu robicie psy? - zawołał do nich Amon Drac.
Ludzie skulili się pod jego spojrzeniem, a jego chrapliwy głos sparaliżował ich prawie zupełnie. Czuli jakby ich krew zamieniła się w ciekły azot.
- Mroczne moce gardzą tchórzami. Gardzą ofiarami i ofermami. Świat należy do silnych i odważnych. Czyż nie tego uczymy was od wieków? Bierzcie dupy w troki, koniec użalania się nad sobą. Mamy bunt na okręcie, awarię systemów. Samo się to nie naprawi. Nikt! Powtarzam, nikt nie załatwi niczego za was! Brać dupy w troki, podnieście odwagę z popiołu i na stanowiska! Macie obowiązki, wykonywać je! - dudniał Amon. A jego głos powtarzał się na całym statku poprzez system komunikacyjny.
- Oddzzzziiiiiaaaaaaaaał! Baaaacznnooooooośśśśśśćććććć! - Krzyknął tak donośnie, że wibracje było czuć w pokładzie u stup. Oszołomieni ludzie powstali. Wyprostowali się niczym napięte struny.
- Wszyscy na stanowiska, Maarrrrrssszzzzz! - zadudnił ponownie, wprawiając tłumek w ruch.

Potem nadał do rady, by wyznaczyli ludziom zadania. Każdy musiał wiedzieć co do niego należy. Trzeba było ogłosić alarm abordażowy. Skierować oddziały do punktów kontrolnych.
Wysłać nadzorców, by pognali hałastrę do roboty przy naprawach.
Równocześnie nakazał swojemu sztabu zrobić to za nich, gdyby z drugiej strony nikt nie zareagował. Nie był pewien, czy nie utracili mostka.

Nadał też do Sharaeel 'a. Potrzebował zdolnego hereteka by wsparł jego oddziały swoim technicznym hokus pokus. Musieli omówić strategię zatrzymania natarcia buntowników i własnego kontr ataku i odbicia zajętych sektorów.

Poskramianie buntu...

Długo trwało nim Amon i jego ludzie pozbierali się po przebłysku światła. Musieli też przeczyścić własne szeregi.
Amon siedział w skrzyżowaniu tureckim na stalowym podwyższeniu. Obok niego klęczała Anani. Starannie i pieczołowicie wcierała olejki i krew w jego pancerz. Gładząc niemal pieszczotliwie ceramiczne płyty delikatnymi ruchami. Jej biała skóra odziana obecnie w skórzaną siatkę ciasno oplatającą jej ciało, wyraźnie odstawała na tle ciemnego, prawie czarnego pancerza. Dziewczyna starała się omijać kolce i zadziory lecz i tak jej blada skóra u dłoni pokryta była licznymi wąskimi nacięciami.
Khaaz niecierpliwił się, szarpał się w duszy Amona. Chciał już działać. Ale Amon przekonał go, że potrzebują informacji, armia musi wyruszyć w pełni sił. Jeszcze tylko kilka chwil. Nie dłużej.
Starym hangarem wstrząsało dudnienie setek stóp. Trzask pawęży odbijał się od sklepienia, gdy kolumna zwierała ścianę tarcz do wymarszu.
Amon uniósł się i zawołał do zgromadzonych legionów - Jestem martwy! My - jesteśmy martwi! Krwią i czaszkami wrogów odkupimy swe prawo do życia! Lecz puki nie zapłacimy krwawej daniny bogom, jesteśmy martwi. Nie czujemy bólu ni strachu, znamy tylko smak popiołu! Niesiemy śmierć i pożogę. Gdzie my przejdziemy nic nie ma prawa przetrwać. Jesteśmy Krwawą Szarańczą. A teraz! Wyymaaaarrrrsssszzzz!

- Szarańcza nadciąga - powiadomił pozostałych z rady o swym rychłym nadejściu.

[b]Messa, gdzieś w opanowanym przez neofitów boga imperatora sektorze...[b]

Hans studiował mapy, a Jonas zajmował się rozdawaniem żywności. Ich wola była nieugięta i wszechmocna, Ich ciała jednak... były nadal śmiertelne, zbudowane z krwi, kości i mięsa. Ciało potrzebowało pożywienia, jak każda inna maszyna, należało jej dostarczyć paliwa, by mogli spełniać wolę boga.
- Możemy przejść tędy.. Spójrzcie t....- wskazał Hans coś na mapie, jego wypowiedź urwała się jednak gwałtownie. Wlepił oczy w stojący na blacie kubek z wodą. Na powierzchni jeszcze przed chwilą gładkiej niczym tafla szkła wodzie, poczęły tworzyć się kręgi. W chwilę później poczuł to. Głębokie miarowe dudnienie, wibrujące przez kadłub, podłogę i wzdłuż jego kręgosłupa. Jeszcze daleko, ale zbliżało się. W chwilę później również jego uszy odebrały dudnienie przekształcając wibracje na dźwięk. Bumm... Bumm... Bum... równomiernie, nieśpiesznie.
Hans wyprostował się , starając określić z której strony nadciąga ów grom.
Ludzie w mesie zaczęli spoglądać po sobie niepewnie. Wodzili wzrokiem po ścianach.
- Czujki, raportować. - warknął Hans.
- Piątka, czysto.
- Siódemka, czysto.
- Trójka, czysto.
powoli spływały raporty przez vox. Ale nie wszystkie się odezwały.
- Jedynka, dwójka, jedenastka, meldować! - warknął Hans, a jego złote oczy zabłysły wściekłym blaskiem.
Spojrzał na plany. To nie miało sensu. Część milczących czujek było głęboko w jego terytorium, a część odpowiadających było na perymetrze... nie potrafił też narysować ścieżki, jaką potencjalny wróg mógł przejść.
Dudnienie nabierało na sile, jakby maszerował na nich stalowy gigant.
Hans powarkiwał rozkazy, wysyłając patrole w każdą stronę.
- Tu piętnastka. dotarliśmy do węzła A-13. Nie ma śladu po dziewiątce... Ruszamy dalej do wę... - trzask na voksie oznajmił kolejną straconą drużynę.
- Piętnastka raportuj! - warknął Hans.
Po chwili ku jego zdziwieniu voks ponownie trzasnął. Wyświetlacz pokazał połączenie z piętnastką. Lecz w głośniczku cicho trzeszczała jedynie statyka.
- Piętnastka? - zawołał Hans niepewnie.
Ciszę przerwał głęboki pomruk, jakby odgłos turlających się po kamienistym zboczu głazów.
- Kim jesteś? - zawołał Hans.
Pomruk się nasilił, by po kilku chwilach urwać się z trzaskiem zamykającego się połączenia.
- Imperator jest z nami, kto przeciw nam? - warknął niewzruszony Hans.
- Mobilizuj ludzi, ruszamy dalej! - warknął do swego zastępcy.
Nagle dudnienie, dochodzące już z bardzo bliska ucichło, jakby je ktoś nożem uciął. Cisza była aż boleśnie wibrująca. Hans zamarł pochylony nad stołem, mapa zwinięta w połowie.
Potężny błysk i trzask rozerwał ciszę. Oświetlenie poczęło wybuchać, zalewając mesę deszczem iskier i drobinek szkła. Kilka osób zostało porażonych prądem, gdy podpięte do sieci różne urządzenia, których nieszczęśni akurat używali, poczęły siać iskrami i błękitno białymi wyładowaniami elektrycznymi.
- Ktoś podpiął wysokie napięcie do zwykłej linii - zawył jakiś technik przerażony.
W kilka chwil wszystko się skończyło. Kable spaliły się, co miało się rozlecieć rozleciało się. Mesa została pogrążona w mroku. Znów zapanowała cisza.
Hans już miał krzyknąć, by ludzie włączyli latarki, gdy z trzaskiem do życia obudziły się systemy komunikacyjne.
Cichy, lekko syczący, jakby ktoś ciągnął ostrzem po kamieniu, głos dobiegł z głośników. Był to bezlitosny, zimny głos, a słowa tak chłodne jak ciekły tlen..

We Have Come For You - Ave Dominus Nox!

Wszędzie na obrzeżach kontrolowanego terenu rozbrzmiały wybuchy i ostrzał. Terkot ciężkich działek mieszał się z trzaskiem wyładowań las karabinów. Dudnienie ciężkich butów i łomot abordażowych pawęży zagłuszał wycie rannych i konających.

Hans wybiegł wraz ze swoją obstawą z messy. Prowadził silny oddział, kierując się w stronę najcięższych walk. Voks był bezużyteczny, jedyne co było w nich słychać to wycie torturowanych, przeklinających swym ostatnim oddechem imperatora. Gońcy... byli nie skuteczni. Hans wiedział, że gdzieś w jego strefie muszą działać komandosi, ale nie mógł ich odnaleźć, w chaosie nie mógł się tym też zająć na poważnie...
Oddział Hansa przemieszczał się przez jego strefę, zbierając luźne grupki. Niczym śnieżna lawina w miarę przemarszu oddział puchł i powiększał się. Przed kolumną biegli biczownicy i obwiązani środkami wybuchowymi ochotnicy. Mimo odgłosów walki, Hans nabierał pewności siebie. - Imperator chroni!

Niektóre tunele były zablokowane, zawalone, lub obstawione doborowymi drużynami krwawej szarańczy. Hans wiedział, że nie przebije się w ciasnych tunelach przez ścianę abordażowych tarcz, wzmocnionych zasiekami z nano drutu na przedpolu i z ciężkimi stuberami i granatnikami ostrzeliwującymi zza osłony. W niektórych miejscach dodatkowo połyskiwało pole siłowe jakie stosuje się na pojazdach.
Hans miał nadzieję jednak doprowadzić swoją hordę do wielkiego magazynu. Miał nadzieję, że nadal go bronią jego ludzie. Tak czy owak, tam mógł użyć liczebność swoich ludzi i zetrzeć się z doborowymi oddziałami heretyków. To miejsce otwierało przed nim też wiele innych dróg, pozwalających okrążyć wroga. Nawet wąskie gardła trzymane przez wroga padną, gdy zaatakuje je z dwóch stron!

***

Amon Drac stał wśród swej ciężkiej piechoty. Za nim buczały równomiernie silniki sentineli.
Zwykle przed nim siedziało by, w pozycji lotosu pięcioro żołnierzy. Psykerzy krwawej szarańczy. Usprawniali by komunikację, przewidywali by ruchy wroga... lecz nie tym razem... stracił wszystkich... każdy jeden brygadowy psyker zbuntował się. Wszyscy... jak jeden mąż go zdradzili... poza Anani...
Amon Drac rozczłonkował ich ciała, w czystej krwawej orgii. Moc osnowy trzaskała dookoła, wzmocniona przez ów przeklęty złoty blask... Lecz Amon był chroniony, był wybrańcem swego boga.
Tymczasem dziś musiała mu wystarczyć Anani i zwyczajowe zaszyfrowane kanały komunikacyjne.
Amon Drac skinął głową wysłuchawszy kolejny raport. Już przed chwilą wysłał posiłki do jednego z tuneli, który groził załamaniem i przedarciem się fanatyków.
Przekierował oddział komandosów działających za linią wroga, by nie wpadli na główne siły buntowników. Mieli zostawić pułapki i poczekać na przejście nieprzyjaciela, potem skierować się na jego zaplecze, by zniszczyć zapasy amunicji.
Tak, wszystko układało się. Prawie... morale jego ludzi było zaskakująco niskie...
Teraz nadszedł czas osobiście włączyć się do walki. Pogonić oddziały do działania, w ogniu walki zahartować ich morale.

***

Horda Hansa wpadła na średnio zdyscyplinowane oddziały szarańczy, czekające w magazynie. Oficerowie mieli kłopot utrzymać ludzi. Niegdyś nieugięta szarańcza, trzęsła się niczym w febrze. Oddziały, które jeszcze nie dawno nie bacząc na własne życie atakowało na równi astartes, demony a nawet tytany, teraz trzęsło portkami. Amon spluną na podłogę. Metal począł skwierczeć, żrąca ślina torowała sobie drogę w głąb okrętu. Przeklęty imperator, co on zrobił jego ludziom?
Wynik starcia był niepewny. Mimo lepszego uzbrojenia i okopanej pozycji, Szarańcza nie panowała nad starciem. Nie dlatego, że fanatyków było za dużo. Ich postawa robiła wrażenie, ale nie miała wpływu na starcie. Odważny wróg, czy bojaźliwy, ginął tak samo. Nie, nie to było problemem.
Amon Drac zaciskał bezsilnie pięści, widząc jak dobra czwarta część jego doborowych jednostek wpadła w plecy swoim towarzyszą. Były to pojedyncze, nieskoordynowane incydenty. Tutaj ktoś nagle zastrzelił operatora granatnika, i przejąwszy broń, z krzykiem - dla imperatora - począł strzelać w własne szeregi. Tam kto inny z głupkowatym uśmiechem zacisnął pięść na granacie. Mamrocząc modlitwę do imperatora, miast cisnąć wybuchową kulką w buntowników, upuścił ją pod własne nogi. Eksplozja wyrwała lukę w ściane tarcz.
Gdzie indziej, operator wyrzutni rakiet, nagle wystrzelił w plecy jednego z sentineli. Inny walker, obrócił się o 180 stopni i otworzył ogień do swych braci krwi. Do tego puszczając wzmocnione pokładowym systemem audio modlitwy do boga imperatora.
A do tego... Fanatycy wspinali się po swoich poległych, lub skrywali się w naprędce ułożonych z trupów barykadach, by stamtąd prowadzić ostrzał.
Amon Drac był wściekły. Przypominało to mu pewną odległą bitwę. Gdy walczyli u boku Word Bearers z królami wiedźmiakami. Wtedy też dobra trzecia część ich imperialnych gwardzistów wpadła im w plecy. Ba, nawet dziesiąta część astartes nie była odporna... To tutaj zupełnie przypominało to samo. Amon Drac nie widział innego wyjaśnienia. Złote światło musiało być pewnym rodzajem kontroli.

Hans naganiał swoich ludzi do religijnej ekstazy. Wydawało się, że otacza go złote światło.
I wtedy nagle jego uwagę przyciągnęły hałasy na tyłach wyznawców.
Trzasnęły granaty dymne, pole walki, i tak już spowite w mroku, niemrawo jedynie przeganianego ręcznymi lampami i naprędce rozstawionymi reflektorami, zasnuł tłusty siwy dym. Snajperzy skoncentrowali się na dających największe światło reflektorach. Jeden po drugim gasły, a wraz z nimi umierało światło i nadzieja, pożerane przez mrok.
Mimo to Hans dostrzegł jak z kierunku z którego przed chwilą przyszli, przebijają się drużyny ciężko opancerzonej piechoty krwawej szarańczy. A na ich czole biegł sam Amon Drac.

Z wszystkich gardeł krwawej szarańczy rozbrzmiał ponury zaśpiew. Okopane zastępy wystąpiły do przodu, ściana tarcz runęła na przód do kontrolowanej szarży.

https://www.youtube.com/watch?v=JHXh3clDuY8

Fanatycy zasypali Amon Drac gradem kul, ale większość odbijało się o jego przeklęty pancerz, albo były blokowane przez jego pole siłowe. Był niemiłosiernie szybki, już po chwili wgryzł się w tłum fanatyków. Parł naprzud niczym buldożer, a dookoła latały fragmenty ciał. Szeregi szarańczy runęły tuż za nim. Trzask łamanych kości uniósł się nad linią wyznawców, gdy ciężko opancerzona linia z łomotem runęła niczym stalowa ściana na miękkie ludzkie ciała.
Większość granatów i środków wybuchowych znajdowało się z przodu, Hans chciał je użyć przeciw okopanemu wrogowi. Na tyłach... owszem, kilka eksplozji pochłonęło ciasno ściśniętych fanatyków i kilkoro okuty w karapaksy szarańczy, ale w tej konstelacji eksplozje czyniły więcej szkód wśród buntowników niż żołnierzy.
Hans nagle zrozumiał, iż Amon Drac prze wprost na niego. Wyprostował się. Skinął swym ludziom i ruszył na spotkanie krwawego rzeźnika.
 
Ehran jest offline