Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-01-2018, 16:22   #31
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


- Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze… mroczne potęgi mnie ochronią. Regenci nie pozwolą okrętowi się rozpaść. Nie dadzą próżni mnie pochłonąć. Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze…
Zavier, jak wielu innych się zwyczajnie złamał. Zaszył się w najgłębszej dziurze jaką potrafił znaleźć, zakrył twarz dłońmi i bujał się przód, tył, przód, tył starając się nie zwariować do reszty.
Czekał na rozkazy. Czekał na cokolwiek… by Regenci coś zrobili. Niech mu powiedzą co robić… wydadzą rozkazy. Jakiekolwiek… ale nigdy nie nadeszły.
- Dołącz do Światła… - znał go. Cloten Frey, jeden z oficerów drugiego szwadronu myśliwców. To on pierwszy powiedział mu co robić. Zmienił się. I wcale nie chodziło o wypalone żywym ogniem rany w miejscach gdzie jego ciało znaczyły symbole mrocznych potęg. Nie chodziło nawet o ten złoty poblask bijący z jego oczu. Chodziło bardziej o jego postawę. O spokój i… przekonanie. Ten niemal dwumetrowy zwyrol nigdy nie potrafił usiedzieć w miejscu dwóch minut, a jego parszywą gębę zawsze wykrzywiał gniewny wyraz. Jakby cały świat go wkurwiał, a teraz… czuć w nim było cel… wyższy cel.
- Widziałeś Światło. JEGO światło. ON ocalił nam życia, ale teraz w naszych rękach jest ocalić nasze dusze.
- Co mam robić? - zapytał krótko zarażony tym CELEM jak cudowną zarazą.
- Do wszystkich załogantów. Okręt został zabordażowany przez suki Boga-Truchło. Rozbłysk był jedną z ich sztuczek - głos na voxach podach lewą burtę jako miejsce abordażu - Śmierć sługom Złotego Srocza.
Pierwszy z Równych, który wcześniej nosił imię Annilus Hepper, oderwał się od nie pełnej mapy okrętu do której udało mu się dobrać.
- Goniec do lewego skrzydła. Mają to sprawdzić. Jeśli to nie jest podstęp mają dołożyć wszelkich starań by im ułatwić robotę, ale pamiętajcie, że one nie zaufają takim ścierwom jak my. Zorientujcie się jaki jest cel ich przemarszu i idźcie przed nimi starając się oczyścić drogę. Wykonać. Za Boga-Imperatora.
Długie godziny mijały gdy Sharaeel rozkodowywał sygnał. Stworzył nowe programy. Wiedziony natchnieniem, albo wolą Tzeentcha, stworzył dychy maszyn które były wspanialsze niż kiedykolwiek widział. Prowadził je swym intelektem i wolą, ale szyfr którym nadawała Żagiew Wieczności pozostawał nieuchwytny. Czasem zdawało mu się, że coś znajdywał, ale zaraz gubił trop. Z czasem tylko coraz usilniej odganiał wniosek… robił to tak długo aż w końcu już nie mógł.
- Tu nic nie ma. To po prostu szum -
~ * ~
W pułapkę wpadła tylko garstka buntowników. Oddział sprawdził obecność sióstr bitwy, a gdy ich nie znalazł natychmiast się wycofał. Mab bardziej ze złości niż z pobudek praktycznych wywaliła trzech z nich w próżnię otwierając śluzę do wyrwanej podsekcji.
~ * ~
- Sytuacja chyba musi być gorsza niż się spodziewaliśmy, Pierwszy z Równych.
- Najpewniej sensoryka im padła. Albo to jakiś podstęp. Zmieńmy taktykę. Przed Skrzydłami niech idą pojedyncze Szpony. Jeśli plugawcy się przegrupowują i szykują pułapkę to musimy być ostrożni. Jeśli my ich nie powstrzymamy to Przestrzeń Koronusa za to zapłaci.
- Za Imperatora.
- Imperator… chroni… - odpowiedział Pierwszy z Równych po raz pierwszy słysząc te słowa. Brzmiały tak… właściwie.
~ * ~
Ale buntowników nikt nie próbował zatrzymać. Lojalna załoga nawet nie wiedziała o jego istnieniu. Nikt im nie wydał rozkazów. Nikt nie kazał się zorganizować, ani nie zorganizowano akcji ratunkowej dla rannych i umierających których nie brakło, a wśród buntowników… oczy blisko setki z nich emanowały teraz złotym światłem… to oni poczuli w sobie prawdziwą czystą wiarę i oni ciągnęli za sobą innych natchnieni blaskiem Astronomicanu i nową miłością do Imperatora. A Annilus, który już porzucił swe imię… on został przywódcą nie bez powodu. Jego wiara była tak silna, że gdy kątem oka się na niego patrzało miało się wrażenie, że za plecami rozkłada skrzydła splecione ze słonecznego blasku. To, że gdy się na niego patrzyło wprost już ich nie było nikomu nie przeszkadzało bo wszyscy wręcz instynktownie szli za nim.
~ * ~
Juggernauty padły. Pokonane mocą Tzeeentcha. W odwiecznej wojnie Mordu i Magii tym razem bóg krwi przegrał. Pozostałe przy życiu trzy dziesiątki ogarów były kierowane przez Mab i grodzie wprost na buntowników. Bardzo żałowała, że nie widziała walki, ale obszary przez nich zajęte miały natychmiast niszczone kamery. Widziała tylko zewnętrzną kamerą korytarza, że walka się zaczęła po błyskach laserów. Zaczęła się i skończyła, a buntownicy nie wyszli. Sukces.
Ale to czego Mab nie mogła wiedzieć to to, że ogary rozszarpały na strzępy awangardę. Mały oddział wysłany przodem i nawet w tej walce poniosły straty, gdy fanatycy sami rzucali im się między zęby aby kupić towarzyszowi chwilę na atak, bądź wprost pozwalali im odgryzać sobie całe ramiona gdy w pięści ściskali odbezpieczone granaty. Zginęło tam trzynastu buntowników i trzy ogary. Pozostałe rozbiegły się i poumierały jeszcze gorzej gdy gdy kolejne oddziały już się ich spodziewały i witały je koordynowaną salwą.
~ * ~
- Ruchy! - warknęła Johanna, od-niedawna-łysa kobieta z imperialną aquilą wyrżniętą na czole żyletką, do operatorów ciężkiego, bo blisko pięćdziesięcio kilowego przecinaka melta. On zwykle służył do akcji abordażu i zdolny był ciąć co cieńsze pancerze zewnętrzne. Szybko sobie poradził z grodzią której nikt nie uzbroił.
Do pomieszczenia wpadł oddział biczowników co już zdążyli znaleźć czas aby zmasakrować sobie całe plecy i zedrzeć razami skórę do żywego mięsa. Przez ból do zbawienia. Pokutnicy mający nadzieję, że Imperator uzna ich poświęcenie. Uzbrojeni w ciężkie prowizoryczne cepy oraz stubbery wbiegli i rozpoczęli rzeź. Johanna była mniej litościwa niż Pierwszy by oczekiwał. Jej Skrzydło oszczędzało jedynie tych co się natychmiast poddali i przyrzekli wierność Imperatorowi w drugim zdaniu.
- Saperzy! Dawajcie tu wasze cacuszka! - warknęła spoglądając na aparaturę. Generator pola gellara… kiedy je wysadzą to okręt czeka kolejny paskudny epizod rodem z serca Osnowy no i nigdzie już nie skoczą, a jak pozostałe dwie drużyny też spotkają taki “opór” to wylatujące w powietrze generatorium zabierze ze sobą pół okrętu, a nawet jeśli nie to enginarium jest następne w kolejce, a wtedy dupy nigdzie stąd nie ruszą.
~ * ~
- A co to takiego? - zapytał Carolus, jeden z ostatnich squatów w galaktyce i trzeci najzdolniejszy technolog wśród buntowników, badając pracownię Hegemona. Przeciągnął czubkami palców po dwunastometrowej torpedzie ze znanymi mu oznaczeniami. Broń mikrobiologiczna. Nekro-wirus.
- Sprowadźcie tu natychmiast Burgenmanna. On się tym bardzo zainteresuje.
 
Arvelus jest offline  
Stary 22-01-2018, 20:02   #32
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Mniej niż pół standardowej godziny od usunięcia demonów Khorna czarnoksiężnik maszerował już w kierunku baraków. Sam nie był złym przywódcą - przez te milenia zasłużył na swoje szlify oficerskie więcej niż raz, a jego naturalna charyzma i władcza aura sprawiały że ludzie bez oporów oddawali się pod jego komendę. W normalnej sytuacji. W trudnych zwykle też. W przypadku takiego totalnego bajzlu jaki mieli na okręcie, to mogło nie wystarczyć.
Pokrzykiwał więc przez lokalne voxy wskazane przez Mab jako bezpieczne, wzywając do obrony przed buntownikami, awaryjnego blokowania grodzi i wszelakiego blokowania im trasy i opóźniania ich przemarszu. Kreował się przy tym na następcę Oberona, Radnego który zastąpi złotoustego grubasa jako trybun ludowy, który jako jedyny poprowadzi ich by ocalić okręt, a potem da im paść brzuchy na trupach pokonanych wrogów i zgliszczach zdobytych miast, jako ten któremu Pan Tysiąca Ścieżek wskazuje tajną drogę która wyprowadzi ich z tego gówna.
W najbardziej dosłownym rozumieniu było to prawdą. Mądrość Tzeentcha sączyła się w jego myślach, a do tego był w nim gen Oberona i gdy przemawiał, nawet czasami podpowiadał konkretne słowa. Przyboczni Oberona już uznali ten fakt i stali u boku czarnoksiężnika. Ale było znacznie więcej dusz do ogarnięcia w tym kotle, a prawie każda z nich napełniona wątpliwościami.

Prowadził za sobą swoją coraz większą świtę - tymczasowo jednorękiego Sekhmeta, płomienistoskrzydłą Ty'igę na swoim ramieniu, szczwaną szajkę przybocznych nieodżałowanego Oberona - która cała i zdrowa powróciła z nieudanych poszukiwań Kalibana-, siejącego grozę serwitora bojowego Hegemona którego przyuczył do walki siebie, rozproszonych żołnierzy którzy nie przyłączyli się do buntu, a do tego wszystkich marynarzy godnych tego miana - czyli tych których obietnicami przyszłych bogactw i łask Tzeentcha udało mu się dokooptować do grupy z którą uprzątnął syf z którym zostawili go towarzysze-łupieżcy. Leczył szczodrze - każdego kto stanowił wartość dla okrętu - ale z żelazną konsekwencją nie pozwalał sobie na otwieranie więcej niż strumyczka mocy, stawiając powtarzalną pomoc wielu dziewiątkom żołnierzy ponad wspaniałe, ale jednorazowe efekty. Co jakiś czas przypominał też swoim ludziom, że każdy skafander, każdy zestaw ratunkowy jaki zabiorą ze sobą to większa szansa przeżycia dla nich, a mniejsza dla wrogów kiedy system podtrzymywania życia zejdzie poniżej krytycznego poziomu.

[- Mab, potrzebuję status sekcji między mną a barakami. Zbieram ludzi, ale potrzebujemy ciężkiej broni -] bez takich informacji poruszali się jak muchy w smole, przechodząc od osłony do osłony i wypatrując zasadzki za każdym rogiem,rozsyłając zwiadowców i analizując każde pomieszczenia przed wejściem. Mab do tej pory miała dostęp do pożytecznych informacji. Ale ktokolwiek na kanale mógł mu ich udzielić, nie miało znaczenia kto to zrobi. To czas był cenny.
Czas i broń. Podczas gdy jego ludzie byli objuczeni godnym sprzętem z rabunku Radnych, a żołnierze mieli przydziałową broń, zebrani ludzie zbroili się tym co popadło - w znacznej części bronią osobistą lub improwizowaną. Naprowadzeni przez Beshana, zamiast tarcz używali pokryw włazów i paneli do awaryjnego zatykania dziur w poszyciu. Zamiast granatów - flaszek napełnionych promethium. Miotaczy ognia do wybijania okrętowych szkodników i kuchenne piłotopory rzeźnickie także miały służyć jako broń. Wózki magazynowe był obijane wszystkim co mogło robić osłonę, tworząc przesuwalne punkty ogniowe, z których największy osłaniał serwitora i jego gigantyczne sprzężone działo. To wszystko było jeszcze ponadto nabijane kolcami, obklejane drutem kolczastym, smarowane okrętowymi odpadami i starymi olejami i na wszelakie dostępne chaośnikom sposoby ulepszane by zadawało ból i cierpienie.
A do tego coś, co niejako zaskoczyło samego czarnoksiężnika - wśród tej zbieraniny, motłochu i okrętowej czeladzi, niczym znak rozpoznawczy armii zaczęły się pojawiać nieudolne kopie jego własnego sigila i coraz bardziej efektowne symbole oddania się pod opiekę Tzeentscha.

Odpowiedź przyszła szybko. Baraki były okupowane. T, w połączeniu z raportami lojalnych żołnierzy i załogi, sprawiało że kapitan stopniowo zyskiwał szerszy wgląd w sytuację. Do pełni szczęścia brakowało jeszcze jakiegoś znacznego jeńca. Ale jak na razie, czarnoksiężnik zarządził szybkie przegrupowanie - nie było sensu tracić ludzi atakując umocnione pozycje, a nawet jeżeli przeprowadziłby innym ukrytym tunelem część z nich do ataku od środka, to nie było tam już nic do zyskania. W takim razie szli zabezpieczyć generatorium - ale ludzi Oberona wysłał od drugiej strony. Piątka miała dobrać sobie tuzin żołnierzy i podzielić się z nimi regencką bronią, dobrać do pełna materiałów na pułapki i ciężkiej broni, przygotować skafandry z zapasem tlenu i rozstawić się w ulubionym miejscu Helike na kładkach nad enginarium. Ostrzec i umocnić w oporze lojalnych ludzi w środku i zabezpieczyć teren w swoim najlepszym stylu lub, jeżeli dotrą tam po buntownikach, umocnić się, obserwować, meldować, a w momencie ataku na enginarium lub gdy brak podtrzymywania życie zdziesiątkuje przeciwników - uderzyć całą siłą ognia podarowanego przez czarnoksiężnika ekwipunku, korzystając z przewagi pozycji.

[-Ionachkt, Legionista, mostek, odbiór-] wywołał na wspólnym kanale Rady dwóch marine. Wbrew swojemu własnemu szacunkowi poradził sobie bez ich pomocy.
[-Skończyłem swoją część, jak z waszą? Jaki jest status buntu? Co z tym systemem podtrzymywania życia?-]
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 03-02-2018 o 14:12.
TomBurgle jest offline  
Stary 30-01-2018, 10:44   #33
 
Raga's Avatar
 
Reputacja: 1 Raga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputację

Ionachkt przeanalizował obecną sytuację i poczuł ogarniająca go apatię wynikającą z braku pomysłu na dalsze działania. W swoim laboratorium wiedział by co robić. Taktyka i zabawy terenowe nie były dla niego pasjonujące. Nagle doznał olśnienia i z nowo odkrytymi zapasami energii skierował kroki z powrotem w miejsce swojej ostatniej potyczki.

Trupy leżały dokładnie tak jak je zostawił. Kroczył nad zwłokami wypatrując tego czego szukał. W końcu zatrzymał się nad tym, który sprawiał wrażenie dowódcy. Nagle wyraźniej wyczuł obecność demona w sobie, który na razie nie podejmował żadnych innych akcji poza obserwacją swojego nosiciela.

- Hudd'Rhagor. Mówiłeś że tak się nazywasz? - powiedział na głos Ionachkt podnosząc miecz do ciosu. - Wiem, że mnie cały czas obserwujesz. Wiem, że nadal nie rozumiesz dlaczego odmówiłem twojej propozycji - kontynuował Konsyliarz podnosząc miecz i uderzeniem odcinając czaszkę w na wysokości nosa. - Nie chcę skończyć jak Ty. Nie chcę tracić resztek człowieczeństwa, które mi zostały i mam zamiar kurczowo się go trzymać. Ty za to masz okazję znowu doświadczyć tego o czym dawno już zapomniałeś.

Konsyliarz złapał czerep za włosy i podniósł z ziemi, a następnie zanurzył palce drugiej ręki w mózgowiu buntownika i odrywając je po kawałku po kawałku wkładał sobie do ust. Nie spieszył się, przeżuwał dokładnie, a każdym kęsem enzymy układu pokarmowego dostarczały informacji od poległego żołnierza.

Dane były szczątkowe. Nie do końca zrozumiałe. Próba pożywienia się na łącznościowcu nie przyniosła efektów. Nie wiedział nic istotnego tak jak zapewne każdy z pozostałych buntowników. Potrzebował kogoś żywego. Kurier natomiast znał położenie innego z oddziałów przedniej straży.

Tym razem Ionachkt miał przewagę zaskoczenia. Czekał na nich w miejscu jakie mieli wyznaczone za kolejny cel do dewastacji. Przydało się też wyposażenie jakie zabrał ich poprzednikom. Oddział zatrzymał się po wejściu do magazynu. Konsyliarz obserwował ich z belki wspierającej strop na wysokości kilku metrów. W momencie gdy dowódca zaczął wydawać rozkazy Ionachkt wyciągnął zawleczki z kilku zdobycznych granatów i rzucił je pod nogi buntowników. Kilka maleństw potrafi zrobić niezłą jatkę gorzej opancerzonym celom. Okrzyki bólu, strugi krwi i pourywane kończyny to było dokładnie to zaplanował. Zeskoczył z góry aby dorwać kolejny cel do zdobycia informacji. Niestety lądując wyczuł obecność kogoś za swoimi plecami. Odwracając się zauważył operatora broni ciężkiej przygotowującego wyrzutnię rakiet do wystrzału. Ionachkt momentalnie odpalił silniki i uskoczył w bok, ale odrobinę za późno. Gdy próbował wstać okazało się że jedna z jego nóg odmawia posłuszeństwa, a przeciwnik przygotowuje broń do ponownego strzału. Astertes wycelował i posłał strugę z miotacza likwidując zagrożenie.

- Ionachkt, Legionista, mostek, odbiór - zabrzmiał glos Beshana na kanale Rady. -Skończyłem swoją część, jak z waszą? Jaki jest status buntu? Co z tym systemem podtrzymywania życia?

Cisza jaka nastąpiła po komunikacie przerywana była tylko jękiem bólu i bulgotaniem krwi dławiącej pozostałych przy życiu wrogów. Konsyliarz podpełzł do dowódcy aby stwierdzić, że plan wyciągnięcia z niego informacji poszedł na marne. Eksplozja uratowała go przed przesłuchaniem.
Konsyliarz postanowił wykorzystać efektywnie czas i teraz zająć się swoją nogą. Dobył szczypce i pozbył się większego kawałka blachy jaki wystawał z nogi na wysokości kości piszczelowej, a następnie nożem wygrzebał resztę uciążliwych odłamków aby ułatwić regeneracji przywrócenie sprawności kończynie.

Teraz kolej przyszła na zdobywanie informacji. Rozerwał klatkę piersiową dowódcy i z głośnym chrupnięciem rozerwał żebra. Wydobył nieruchome serce i pożarł je w kilku kęsach. Następne w kolejności był gałki oczne i język. Strzępy informacji łączyły się z tymi zdobytymi pół godziny wcześniej.

- Beshan! - zabrzmiał głos Ionachkta na kanale Rady. - Zdobyłem trochę informacji. Buntownicy podzieleni są na trzy skrzydła, które dzielą się na cztery szpony. Każdy szpon liczy 200-250 ludzi. Pozbycie się głównego dowódcy buntowników niewiele da gdyż na jego miejsce jest kilkudziesięciu kolejnych. Zwą się Równymi więc klasyczna hierarchia u nich raczej nie funkcjonuje. Sztab jest ruchomy i nie stacjonują w jakimś konkretnym miejscu. Ostatnio byli w kwaterach cywilnych, ale zapewne ruszyli w kierunku celów jakie planują zniszczyć. Chodzi im o najważniejsze systemy statku. Ciekawe jest to, że mają w sztabie jednego dobrego technika, który kieruje wszystkimi grupami. Namierzcie sztab i usuńcie go to na pewno utrudni im zniszczenie, a nawet poważne uszkodzenie statku. Co do systemu podtrzymywania życia to nie działa już od godziny. Efekty powinny być niebawem zauważalne - zakończył Ionachkt odpowiadając na drugie pytanie.
 
__________________
Walls of stone do not a fortress make. But they're not a bad start.

Ostatnio edytowane przez Raga : 30-01-2018 o 10:47.
Raga jest offline  
Stary 01-02-2018, 22:50   #34
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Czarnoksiężnik Tysiąca Synów przemknął po swoim - i nie tylko - bogatym katalogu znaczących osobników na okręcie, szukając kogoś kto był na tyle uzdolniony technicznie by obsłużyć urządzenia pozwalające na koordynowanie ataków.
[- Dołączysz do mnie w ataku? Spróbujesz przywrócić do walki lżej rannych Radnych? Czy masz jeszcze jakiś inny plan w zanadrzu? - zapytał Aptekarza krótką chwilę po podziękowaniu mu za drugie tego dnia konkretne informacje o przeciwniku. Palmę pierwszeństwa mimo wszystko dzierżyła Mab. Pilotka robiła doskonałą robotę przekazując informacje. Takie jak tą, że żarliwe odezwy Beshana przyniosły szybkie efekty, i na mostek zaczęły spływać informacje od załogi z miejsc w których zaczęli stawiać opór buntownikom.

[- Mab, gdzie jest Shaarel? Dlaczego nie walczy? -] zaczął, ale uznał że ma bardziej przydatne [-Jeżeli go nie ma, posadź kilku kapłanów maszyny and kwestią jak komunikują się buntownicy. Niech znajdą ich kanały, czy jakkolwiek się komunikują. A ty, jeżeli masz jeszcze kogo do tego posadzić, zorganizuj alert gdyby buntownicy zbliżali się do dok saperski, hangarów bombowców, mostek, czy pokładu medyczny. Albo do mojego chóru. Zwłaszcza mojego chóru-] to ostatnie dodał grobowym tonem. Z całkiem konkretnych powodów. O ile sam chór był niezwykle trudny do zdobycia, to dokładnie z tej przyczyny większość łupów była wciąż na zewnątrz. W tym jeden, bardzo specyficzny dwunastometrowy obiekt...mniej łup, a bardziej zagrożenie które trzeba było zabezpieczyć. Jak daleko ludzie i serwitory Hegemona zdążyli z wycofać się z tą torpedą?

Kolejną kwestią do załatwienia było postawienie świątyni w stan oblężenia. Teraz, kiedy morale załogi odbiło się od dna, skontaktował się z ludźmi w środku i nakazał procedurę izolacji i ochrony przed zagrożeniem środowiskowym. Nie ważne ilu ludzi było w środku - kilkanaście automatycznych wież ciężkich, sprzężonych bolterów gwarantowało odpór dowolnej liczbie buntowników tak długo jak nie dysponowali ogromną ilością ciężkiego sprzętu. Ludzie w środku musieli tylko przeżyć, by później aktywować procedury wyjścia z tego stanu - stąd powtórne ostrzeżenie środowiskowe o wyłączeniu systemu podtrzymywania życia.
[- Uwaga, uzbroiłem świątynię. Nie podchodźcie bez komunikacji z arcyklechą. -]

Rozproszeni żołnierze kończyli się zbiegać z sąsiadujących sektorów. Minął kwadrans, a miał już dwie kompanie żołnierzy, pełnoprawnych, zaprawionych w bojach żołnierzy, dużo przydatniejszych niż motłoch który gromadził się dookoła niego wcześniej. Ale i z motłochu zrobi użytek.
- Wy trzej. Do mnie - przywołał do siebie wyróżniających się podoficerów i jednocześnie włączył nagrywanie do Mab - Zorganizujcie grupy które dołączą do buntowników i zaczną siać ferment między nimi. Mogą to być ochotnicy. Mogą być samobójcami. Ale nie muszą. Nawet lepiej jeżeli strzelą w plecy ich oficerowi i uciekną, każdy nasz człowiek który będzie w stanie przekonać tych oszołomów o swoim nawróceniu ze strachu i będzie dość odważny by to zrobić jest cenny. Na tyle że jeżeli dokona godnego czynu i do tego wróci, będzie zaczątkiem mojej gwardii. To jednorazowa akcja. Spodziewam się, że w ciągu godziny wypracują przeciwdziałanie, ale do tego czasu macie upewnić ich że to ogólnookrętowy plan. Rozumiemy się? - po odprawieniu ich do wykonywania zadania przełączył się do Mab i dokończył wyjaśnianie planu, ale w zaciszu swojego hełmu w jego głos wkradł się cynizm drugiego dna tego planu [ - Rozpowszechnij to w sektorach które twardo należą do nas. Koniec z bezkarnym zagarnianiem naszych ludzi. Od teraz ludzie mają wybór - walczyć dla nas, albo zginąć rozstrzelani przez buntowników jako sabotażyści. Zmiana stron przestała być opcją. A jeżeli ktoś zaradny się znajdzie i faktycznie ustrzeli im kilku oficerów, to tym lepiej. - ]

[- Do całej Rady-] Beshan upewnił się jeszcze raz, że na pewno jest na prywatnym, szyfrowanym kanale Rady. Co i tak nie pomogłoby gdyby wśród zdrajców był jeden z nich.
[- Postawiłem na nogi dwie kompanie żołnierzy i ruszam zabezpieczyć generatorium i enginarium. Każda pomoc się przyda, ale trzeba też zapolować na tego koordynatora-technika o którym mówił Ionachkt. Legionista, lubisz takie polowania? Shaarel, zdrajca to jeden z twoich? -]

Wydał rozkaz do wymarszu w stronę zespołu generatorium i enginarium. Oficerowie i podoficerowie przejęli bezpośrednie dowodzenie, zwalniając Beshana z obowiązku żmudnego zarządzania każdym ruchem każdej grupy i pozwalając skupić się rozwinięciu strategicznego planu ataku.
Nieduża grupa złożona z tuzina żołnierzy i sporej ilości marynarzy została oddelegowana do zdobycia pojazdów z świątyni. Zaopatrzeni w hasło i vox by móc je przekazać, mieli jak najszybciej wrócić z wozami pancernymi i wspomóc główne siły.
Czarnoksiężnik w marszu przywoływał z pamięci plany tamtych sektorów i posiłkował się wiedzą otaczających go ludzi. Zakładał starcie z całym skrzydłem, z różnymi wariantami rozkładu szponów - i planował tak, by nigdy nie walczyć z więcej niż jednym naraz. By atakować tyły, gdy przód spotka się z niespodziewanym ogniem z kładek pod sufitem. Rozrywać szyki, pozorując ataki i zachęcając do pościgów prosto w zasadzki. Aby ciężki, poczwórny karabin maszynowy serwitora i podwójna armata Azarkova miały stosowne pole ostrzału. By przeciwszarże buntowników, dążące do walki wręcz zatrzymywały się na rozrzucanym na szybko drucie kolczastym i falangach lojalistów, albo chociaż na przewężeniach korytarzy.
Słowem: zaprzęgał całe swoje doświadczenie bojowe do pracy. A oficerowie kompanii mieli przy kim wznieść się na wyższy poziom - ale musieli robić to szybko.

Ale...należało zadbać o wszystkie możliwe wyniki. Pan Wielu Ścieżek zawsze pochwalał takie rozwiązania.
Czarnoksiężnik telepatycznie zwrócił się do swojej fanatycznej służki ukrytej wśród zwykłych marynarzy
- Mam dla ciebie zadanie -

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 02-02-2018 o 09:14.
TomBurgle jest offline  
Stary 02-02-2018, 10:32   #35
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Jeden z Radnych - Legionista, pomimo, że został wywołany już dwa razy na kanale Rady... milczał.

Z jego strony słychać było w pewnym momencie krzyki mordowanych ludzi... ale to wszystko.

Potem była już tylko cisza.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 02-02-2018 o 10:34.
Stalowy jest offline  
Stary 05-02-2018, 21:36   #36
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację

Wcześniej... przed demoniczną inkursją

Setki opancerzonych stóp miarowo wybijały odwieczny żołnierski rytm. Kolumna po raz kolejny rozpoczynała swoje okrążenie.
Amon drac przyłożył dłoń do stalowej ściany. Mimo iż ciężka kolumna była jeszcze daleko, czuł noszące się kadłubem okrętu wibracje, które powoli przeradzało się w ponure, zwiastujące śmierć dudnienie.
Niebawem usłyszał też zaśpiew dobiegający z licznych gardeł jego żołnierzy. Chrapliwy, nieustraszony, niosący ich pragnienie krwi. Trzymający na smyczy wściekłość i bitewny szał.
Amon Drac uniósł w górę pięść, by pozdrowić mijający szwadron. Mimo, iż żołnierze biegli już kilkanaście godzin, w z pełnym ekwipunkiem i w ciężkich, pancerzach o barwie zakrzepłej krwi, jak jeden mąż unieśli karabiny i pozdrowili swego dowódcę okrzykiem, dobiegającym z setek gardeł.
Amon Drac opuścił ramię i trzasnął pięścią w swój napierśnik o tym samym, prawie czarnym zabarwieniu. Inaczej niż większość Astartes, nie nosił pancerza wspomaganego. Miał na sobie ciężki karapaks z masą zadziorów, wiszących łańcuchów i kilkoma, a jakże, obligatoryjnymi czaszkami grzechocącymi lekko przy każdym ruchu. Hełm stylizowany na demoniczną czaszkę był jaśniejszy, miał kolor poszarzałej kości.
Barakijal, Jeden z oficerów odłączył się od kolumny by zdać raport. Amon często doprowadzał swych ludzi na skraj wykończenia, tylko po to, by wycisnąć z nich jeszcze trochę. By pokazać, że ograniczenia istnieją tylko w ich umysłach.
- Jak ludzie, Barakijal? - zapytał Amon chrapliwym przypominającym pomruk drapieżnika głosem. Widział oczywiście, ale należało przestrzegać pewnych rytuałów, wspierających dyscyplinę. A jednym z takich rytuałów było przekazywanie odpowiedzialności oficerom i przyjmowanie od nich raportów. A także pamiętanie ich imion... co nie zawsze było takie łatwe.
- Trzymają się mój panie. Ale nie wiem jak długo jeszcze. Są już na skraju. - przyznał Barakijal. Amon Drac usłyszał wysiłek, jaki mężczyzna włożył w to, aby nie było słychać zmęczenia w jego głosie. Na próżno. Amon Drac słyszał rzężenie w płucach, czuł cierpki zapach obfitego potu, oraz delikatną metaliczną woń krwi, która Barakijal 'owi najwidoczniej ciekła z nosa lub z przegryzionych warg, czego Amon nie mógł widzieć, gdyż Barakijal miał na głowie oczywiście hełm. Amon Drac widział też drżenie rąk i nóg. Barakijal był na skraju załamania z wyczerpania, ale się nie poddawał.
Amon pokiwał głową. Powinni wytrzymać jeszcze trzydzieści, może czterdzieści minut.
- Zarządź jeszcze 3 godziny, potem odpoczynek.
Oficer nie skrzywił się nawet. Choć wiedział, że część ludzi zapewne nie wytrzyma. Mimo to uderzył pięścią o pancerz oddając salut i wrócił do nadal mijającej ich kolumny.
Amon Drac obserwował ludzi. Badał jak przyjmą wiadomość o kolejnych godzinach. Nie zawiódł się. Nie usłyszał przekleństw ani marudzenia. Żołnierze przyjęli to z stoickim spokojem. Będą biec, aż opadną z sił. A potem będą się czołgać.
- Arakiba - nadał Amon Drac poprzez vox. - Niech lazaret będzie gotowy. I wyślij łazika i kilku ludzi za kolumną, by pozbierać tych, co padną. - Amon Drac dbał o swoich ludzi. Dawno temu bywało inaczej. Kiedyś posłał by ogary za kolumną by gryzły zostających w tyle po łydkach i rozerwały na sztuki tych, co się przewrócą. Ale nie dziś, stal należy hartować, ale nie można walić bez opamiętania, bo ostrze się wyszczerbi i nie zostanie dość w ręku, by tym walczyć.

Amon Drac udał się wzdłuż sporego wysypanego czymś na rodzaj szkarłatnego piasku placu. Kiedyś był to hangar lotniczy. Ale z powodu uszkodzeń i braku pojazdów, końcowo został przebudowany na plac ćwiczebny.
Po jednej stronie tuzin ludzi ćwiczyło na strzelnicy. Amon Drac lubił ten odgłos. Trzask wystrzału, rozchodzący się świeży zapach ozonu, w przypadku laserów lub lekko gryzący zapach spalonego prochu w wypadku bardziej tradycyjnej broni.
Po drugiej stronie kilka sentineli przygotowywało się do inspekcji. Nie mieli wiele takich maszyn, ale te kilka były w cholernie dobrym stanie. Sharaeel zawsze twierdził, że jego talenty się marnują na naprawie tak prostej maszynerii, ale Amon Drac nalegał, by heretek osobiście przeglądał i usprawniał maszyny od czasu do czasu. Z początku doprowadziło to do kilku konfliktów pomiędzy nimi, ale końcowo heretycy znaleźli nić porozumienia, pracując wspólnie przy prostych z pozoru maszynach. Amon Drac nie wzdrygał się przed prostą pracą, nie był księżniczką a człowiekiem konkretnym. Gdy trzeba było coś zrobić, to to robił, nawet jeśli to oznaczało że musiał się umorusać w smarach z układu napędowego. Można było powiedzieć, że Amon Drac czasem był prosty niczym cep. Aczkolwiek zwykle mu to służyło dobrze.

Trzask pod butem wyrwał wojownika z zadumy. Amon Drac zatrzymał się i spojrzał w dół. Kawałek czaszki, na wpół zasypany w piasku pękł pod jego ciężarem. Amon Drac pochylił się i uniósł fragment, zaciskając go między ostrymi potężnymi szponami. Jego obie dłonie dawno przekształciły się w masywne i groteskowe bronie. Świetne do rozrywania, rozszarpywania i członkowania, lecz średnio nadające się do bardziej przyziemnych spraw, jak choćby pogrzebania w nosie... Niech błogosławiony będzie Khorne, nie ignorując przyziemnych potrzeb swych wyznawców, błogosławił Amona trzecią ręką, obdarzoną normalną chwytną dłonią.
Amon przybliżył kość, zakleszczona między czarnymi pazurami wpatrywała się w niego swymi pustymi oczodołami biała płyta twarzowa. Amon Drac wyszczerzył zęby. - Pamiętam cię. - wychrypiał. - A ty mnie? - jego pytanie pozostało bez odpowiedzi. - Nie było dla ciebie już miejsca na ścianach chwały co? - zaśmiał się chrapliwie, zerkając w dal, na zanikające w mroku ściany dawnego hangaru. Całe, od ziemi aż po zanikający wysoko w górze strop, były wyklejone czaszkami. Tu i ówdzie na placu ustawiono również słupy udekorowane czaszkami... Amon Drac nie mógł sobie pozwolić na górę z czaszek, przestrzeń na statkach była zbyt cenna, ale zaprowadził tutaj kilka tradycji bliskich jego panu.
Wojownik zacisnął pięść, krusząc resztę czaszki. Gdy ją otworzył, z jego dłoni posypał się biały pył, dołączając do szkarłatnego piasku u jego stóp, lub co bardziej odpowiadało prawdzie, do startych na proch kości wrogów i sprzymierzeńców.

***

Wieczorem odbyła się uczta. Amon nagradzał swych ludzi, przynajmniej tych, co dotrwali do końca. Pozostałych czekały prace w latrynach i podobne, gdy tylko opuszczą lazaret.
Amon siedział przy drewnianym stole, wraz z swymi ludźmi. Nie wywyższał się w takich momentach. Hala tonęła w mroku, jedynie tu i ówdzie były rozstawione stalowe kosze z jarzącymi się węglami. W powietrzu roznosił się cierpki zapach męskiego potu, kwaśny zapach wina, nieco gryzący zapach jakby kadzideł i oczywiście aromatyczny zapach mięsiwa, które skwierczało nad ogniem.
dwie szczupłe i wyjątkowo piękne tancerki, wiły się na środku hali biesiadnej. Amon sprowadził je za niemałe pieniądze od Nas Kudala, mrocznego eldara specjalizującego się w nieco innych niewolnikach niż większość jego pobratymców.
Odziane jedynie w delikatne, muślinowe spódnice, zawiązane rozkosznie nisko na biodrach, dziewczęta tańczyły w rytm cichej muzyki, niemal kompletnie zagłuszanej przez głośne krzyki biesiadujących żołnierzy krwawej szarańczy. Ich nagie, nabłyszczone aromatyzowaną oliwką ciała splatały się ze sobą, poruszając się w takt zmysłowej melodii i tworząc niesamowite figury akrobatyczno-erotyczne.
Jak one się nazywały? Próbował sobie przypomnieć Amon. ~Kruche ciała, maaało krwi. kogo one interesują? ~ warknął w jego umyśle demon, zniesmaczony.
Amala i Kila. Tak, tak brzmiały ich imiona. Przypomniał sobie Amon, wzbudzając większą irytację demona. ~ Polować. Chcę polować! Tropić zwierzynę. Smakować jej krwi! krwi! ~ warczał demon. ~ niedługo, niedługo, bądź cierpliwy. Zapolujemy. Więcej krwi dla boga krwi, więcej czaszek dla tronu czaszek.... - wymamrotał Amon. Jego dłonie świerzbiły a na podniebieniu zbierała się suchość. On również pragnął krwi. Musieli niebawem znów ją przelać. Lecz jeszcze nie dziś. Nie dziś.
Tymczasem Amala klękła przed powoli obracającą się, kręcącą pełnymi biodrami Kilą i, delikatnie muskając dłońmi jej niemal alabastrową skórę, poczęła składać czułe pocałunki na płaskim brzuchu dziewczyny. Klęcząca dziewczyna przesunęła ręce w górę, muskając ciężkie i jędrne piersi Kili. Ledwo obejmując je swoimi smukłymi dłońmi, zacisnęła mocno na nich swe palce, przywołując grymas bólu na śliczną lecz nieco smutną twarz tancerki.
Żołnierze poczęli uderzać kuflami i pięść mi w takt rytmu o blaty stołów. Hala biesiadna trzęsła się w posadach. Żołnierze nawoływali i czynili sprośne komentarze. Tupali i gwizdali. Śpiewali żołnierskie pieśnie, o chwale, krwi i dziewczętach. Obłapywali dziewki służebne i zaciągali kelnerki do kątów, lub, gdy już poziom wina osiągnął odpowiedni pułap, nie przejmując się niczym, brali je na stołach. Dziś był ich dzień, dziś mogli się wyżyć, mogli przełamać wbijaną w nich co dzień dyscyplinę.
Wojownicy szaleli, wszczynali liczne bójki, jak zawsze. Ale nikt nie sięgnął po nóż. Szarańcza nie pożera się sama. To była jedna z żelaznych reguł. Jedynym miejscem, gdzie ona nie obowiązywała, była arena. Na jej czerwonym piasku można było stoczyć honorowy pojedynek. Utoczyć krew brata. Wyzwać i zostać wyzwanym. Mimo to, Piasek areny nie często spływał posoką. Arena była święta, nawet Amon nie mógł zabronić pojedynku. Reguły nie były skomplikowane, ale były tak skonstruowany, by Amon lub inny z oficerów mógł wyzwać zwycięzcę pojedynku. W rezultacie wejść na arenę oznaczało potencjalne zaprosiny dla Amona by dołączył do zabawy. A nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał stanąć na przeciw demonicznego rzeźnika.

Na skraju stołu, u boku Amona, z nogami podwiniętymi pod siebie, siedziała Anani. Piękna dziewczyna i dowodząca psykerami krwawej szarańczy.
Miała alabastrową nieskazitelną skórę niczym zimny marmur, długie gładkie czarne włosy opadały swobodnie na jej smukłe ramiona. klęczała sztywno i dumnie wyprostowana, badając otoczenie swymi białymi niczym perły oczyma. Nawet tęczówki były białe, przez co wydawała się ślepa, ale tak zdecydowanie nie było. Spojrzenie miała bystre i chłodne. Przenikające wgłąb duszy.
Twarz o anielsko pięknych delikatnych rysach wydawała się emanować chłodem, a na jej ustach błąkał się smutny uśmiech.
Była naga, jednak jej ciało pokrywała siateczka skórzanych pasków. Były mocno zaciśnięte, wpijały się głęboko w piersi, w brzuch i w krocze dziewczyny. Na szyi miała zaciśniętą skórzaną obrożę, na której wisiał długi drobny srebrny łańcuch. Obecnie swobodnie zwinięty na blacie stołu. Na lewym ramieniu dziewczyna miała wytatuowany czarnym atramentem znak Slaanesha, co czyniło z niej szczególnego pariacha w szeregach krwawej szarańczy. Oficjalnie ugrupowanie przyjmowało wyznawców każdego z bóstw, lecz większość żołnierzy należało do Khorne, tak jak i sam Amon Drac. Psykerzy byli tolerowani i szanowani, gdyż ich dary były przydatne, ale rzadko byli lubiani.
U swych krągłych bioder dziewczyna miała dwa zakrzywione sztylety, którymi potrafiła się biegle posługiwać.

Amon spojrzał na nią, a ona odwzajemniła spojrzenie. Było w nich coś wyzywającego, dumnego i.. złamanego.
Amon przejechał pazurzastą łapą wzdłuż jej ramienia i w dół po gładkiej skórze jej ręki. Na alabastrowej skórze pojawiły się maleńkie szkarłatne kropelki. Dziewczyna przekrzywiła główkę, pozwalając by czarne włosy wpadły jej w twarz. Jej oczy, tak nienaturalnie białe, nie wyrażały jednak nic. Może odrobinę zainteresowania, tęsknoty...
Amon Drac cofnął rękę i chwycił kufel. Kiedyś nadejdzie ten dzień. Kiedyś będzie musiał ją zabić, albo ona go.
Amon odpłynął myślami do dawnych czasów. Ile lat minęło? Dziesięć? Mniej? Więcej? Nie pamiętał. Mógł sprawdzić, prowadził skrupulatne zapiski, ale nie chciał. W imaterium czas był nienamacalnym abstrakcyjnym tworem. Nie miało zatem znaczenia, ile lat minęło.
Anani była wtedy jeszcze małym dzieckiem. Małą zagubioną dziewczynką. Krwawa szarańcza opadła na jej planetę, mordując i plądrując. Nic nie pozostało z jej ludu, nic z zbieranych w pocie czoła bogactw. Szarańcza była sumienna i dokładna. Wszystko ogołacała, gdzie przeszła, zostawała jedynie spalona ziemia.
Amon zabił na oczach dziewczynki jej matkę, jej wiedźmie sztuczki nie działały na niego, była bezbronna, choć waleczna.
Potem nadszedł czas na ojca, króla tego zapomnianego przez boga imperatora kamienia dryfującego w zimnym i nie ubłaganym uniwersum.
Ojciec Anani nie był wojownikiem. Był arystokratą. Ale mimo to sięgnął po miecz i stanął w obronie córki. Bez nadziei na powodzenie, bez szans stanął naprzeciw górującego nad nim pod każdym względem napastnika.
Amon powalił go szybko. Ale dał w uznaniu za męstwo prawo wyboru. Jedna osoba z całej planety mogła pozostać przy życiu. Mógł wybierać. On albo jego córka. Decyzja nie zdziwiła Amona. Atak nożem w plecy wyprowadzony przez smarkulę już i owszem.
Wyciągnąwszy zakrwawiony kawałek żelaza z pleców, Amon przykląkł obok małej dziewczynki. Delikatnie otarł łzę spływającą po jej policzku. Dziewczynka nawet się nie wzdrygnęła. Wpatrywała się w niego swymi ciemnymi orzechowymi oczyma. Jedynie bródka jej nieco drżała, a piąstki zaciskały się na jakiejś szmacianej lalce. Te oczy... przyciągały Amona Drac. Były tak pełne smutku. Piękne, smutne oczy... z głębią, jakbyś zaglądał do studni i widział tam bezmiar mroku.
- Kiedyś pozwolę ci podjąć ten nóż. Dam ci szansę na zemstę... Przysługuje ci to prawo... Żyj małaAnani. Ucz się i ćwicz. Gdy będziesz gotowa przyjdź, będę cię oczekiwał. - Amon delikatnie chwycił małą lekko drżącą rączkę dziewczyny, ostrożnie rozwarł jej palce i wcisnął w nie zakrzywione, lepkie od krwi ostrze.
Potem się podniósł i zostawił małą samą z trupami jej rodzicieli. Pobladła dziewczynka z rozszerzonymi w przerażeniu oczyma wpatrywała się jak krew opuszcza ciała jej ukochanych rodziców. Nie płakała, nie krzyczała. Po prostu stała i wpatrywała się w dwa leżące trupy.
- Barakijal! Zabierz małą, poddaj ją szczególnemu treningowi. Nikt nie ma jej skrzywdzić, jest pod moją opieką. - nadał na voksie do swego adiutanta.

***

Kilka dni wcześniej, przed morderczym biegiem i przed ucztą...

Szarańcza stała w równych szeregach na placu. Było ciemno jak zawsze, jedynie tu i tam palił się ogień w beczkach, zalewając scenerię ponurym pomarańczowym blaskiem.
Amon Drac przechadzał się wzdłuż równych szeregów niczym na musztrze. Nie szukał tym razem jednak uchybień w opancerzeniu czy dbaniu o broń. Nie tym razem. Na struj był ponury.
- Jeden z nas! - zagrzmiał Amon, a jego chrapliwy głos poniósł się daleko ponad wojowników, ginąc gdzieś w mroku za nimi.
- Okazał się niegodny. splamił się, i splamił honor Krwawej Szarańczy. Ogłaszam Harama Twedo mniej niż mężczyzną. Ogłaszam go kundlem! - warknął Amon Drac. Jeden z oficerów wystąpił przed opancerzony szelek i wygłosił zarzuty wobec skazanego.
W końcu przyprowadzono Harama Twedo. Szedł śmiało, dopóki nie ujrzał narzędzia swojej kaźni. Na środku placu tkwił zaostrzony pal. Jakiś stalowy pręt, może dźwigar wyrwany gdzieś z bebechów okrętu.
Wtedy Haram zaczął się desperacko bronić i zapierać nogami. Wojownicy musieli zawlec go siłą przed oblicze trybuna składającego się z Amona i dwóch najwyższych rangom oficerów.
- Nie możecie. - parskał Haram gorączkowo, pryskając na wszystkie strony śliną. - Jestem wojownikiem, mam prawo zginąć w walce!
Amon pochylił się nad nim. - Straciłeś to prawo, zdradzając swój obowiązek. Nie masz honoru, zginiesz jak pies, nie dla ciebie wieczne pola bitewne. - zagrzmiał, a jego głos znów się rozdwoił, wyraźniej słychać było mówiące równocześnie dwie istoty.
Amon skinął głową, i wojownicy podprowadzili Harama pod pal. Ten wydzierał się, ale Amon nie dawał jego skomleniom posłuchu.
Przed wykonaniem wyroku odarto skazańca z ubrania. Mundur odebrano mu już wcześniej, lecz teraz utracił i te nędzne szmaty w jakich spędził noc w celi. Czterech wojaków uniosło nagiego i wciąż wyrywającego się mężczyznę w górę. Umieścili go bezpośrednio nad palem, a potem opuścili w dół. Pozwalając zimnemu metalu zagłębić się w jego miękkim kroczu. Ostrze zagłębiło się w ciele. Krzyk, który wydarł mu się z gardła, poruszył nawet najtwardszych weteranów. po gładkiej powierzchni spłynęła struga krwi i innych płynów. Rzężąc Haram balansował na palu by powstrzymać powolne osuwanie się w dół, by powstrzymać stalowy szpikulec w wędrówce głębiej i głębiej w jego ciało.
Amon upewnił się, by lekcja została odpowiednio przyswojona przez jego ludzi. Dlatego kazał żołnierzom stać w równych szeregach i obserwować kaźń przez kilka boleśnie długich godzin.
Dopiero gdy Haram zemdlał z bólu i wycieńczenia, Amon podszedł do zdrajcy, złapał go za włosy, odciągnął głowę do tyłu i przejechał szponami po gardle. przedstawienie zakończyło się. Wojsko odmaszerowało w równych szeregach.
- Wywalcie trupa do ścieków, nie zasłużył by dodano jego prochy do świętego piasku. - warknął Amon nim się oddalił.

Nadal "wcześniej"... demoniczna inkursja

Khaaz był niespokojny. Amon nauczył się polegać, do pewnego stopnia, na instynktach demona. Jeśli demon był zdenerwowany i kręcił się niespokojnie w jego duszy, to coś złego musiało nastąpić niebawem.
- Barakijal! - warknął Amon, - zarządź mobilizację, za kwadrans chcę mieć wszystkich na placu! - rozporządził, nie wiedząc jeszcze czego się spodziewać.

Miał rację. Ale ostrzeżenie przyszło za późno. Choć bez wątpienia uratowało wielu jego ludzi.
Paskudne demony ojca zarazy splugawiły jego małe królestwo. Słodko kwaśna zgniła krew sączyła się na uświęcony piasek.
Żołnierze grupowali się w małe drużyny, stawiali ściany tarcz i atakowali demony zza osłon.
Amon szalał na polu bitwy skupiając na sobie prawie całą uwagę wroga. Jego szpony rozrywały miękkie ciało, zadając rany, z jakimi nawet dzieci nieczystego nie potrafiły sobie poradzić.

Amon odrzucił od siebie resztki ostatniego siewcy. Wreszcie zbliżył się do większego demona, który rozczłonkowywał zabitych przed chwilą przez siebie żołnierzy. Wpychał całe kończyny do swego gardła nie przeżuwając ich. Dławiąc się głośno łykał krwawe ochłapy w całości.

- Amon Drac! - zawołał Amon zbliżając się nieśpiesznie do monstrualnego demona. Starte na proch kości pod jego stopami chrzęściły cichutko przy każdym kroku.
Demon dopchnął zakrwawione udo jakiegoś nieszczęśnika w głąb swego gardła i zerknął na samotnego wojownika zbliżającego się do niego.
- Co?- rzekł zdezorientowany, mało wyraźnie gdyż kawał kości z ochłapem mięsa próbował się cofnąć z powrotem w górę.
- Będziesz mógł swemu panu przekazać, kto odesłał cię z powrotem do imaterium. - wyjaśnił wojownik. - Jestem Amon Drac, Kapitan trzeciego pazura dziewiątej kompanii ósmego legionu astartes.
Nim przebrzmiały jego słowa, Amon wystrzelił do przodu.

Rozkładający się, oślizgły, ohydny łeb demona podążył z trudem za jego trajektorią. W oczodołach pływały na wpół wygniłe, śluzowate czerwie. Skóra, szara i sina, obłaziła płatami, odsłaniając żółtawą warstwę ropy i tłuszczu.
Ściągnięty pysk odsłaniał wielkie spróchniałe zębiska, nadając demonowi głupkowaty wyraz wiecznego uśmiechu.
Czarne włosy, podobne do kłębowiska glist, wiły się obrzydliwie po tłustych ramionach i opadały dalej w dół na plecy. Amon dostrzegał małe napuchnięte pluskwy rojące się w kudłach demona.
Jego rozkładający tułów ukazywał ostre wręgi odsłoniętych żeber i miękki blady, zielonkawy brzuch, potwornie wzdęty od gazów gnilnych.
Demon uśmiechnął się szyderczo, Skóra na pysku pękła, wypłynęło nieco krwistego śluzu.
Stwór zamachnął się, ale Amon był szybszy, zanurkował pod ramieniem i tnąc pazurami na odlew minął demona.
Demon wrzasnął. Żółć podeszła mu do gardła i zwymiotował cuchnącą parującą zawartością żołądka w stronę małego napastnika. Chybił.
Potrząsając płatami skóry na szyi demon zasapał i zacharczał. A potem wystrzelił czarną energią w stronę Amona. Moc rozmyła się jednak nie czyniąc szkody. - Nie zemną te sztuczki. - warknął Amon. - Twa moc jest bezsilna, jedynie stal i pazury się liczą.
Amon zaszarżował a plecak skokowy wyrzucił go w powietrze. Wylądował na ramieniu bestii i zdzielił ją w oślizgły łeb, wyrywając część czaszko twarzy. potworny odór rozszedł się z otwartej ropiejącej rany.
Demon rozdziawił paszcze. Wyszczerzone zęby prawie sięgnęły twarzy Amona. Odór był tak intensywny, iż Amon prawie stracił równowagę. Wystarczyło by jedno kłapnięcie potężnych przegniłych zębisk by pozbawić astartes twarzy. Ale Amon w ostatniej chwili uchylił się. Stępione zęby zacisnęły się na jego ramieniu, łamiąc kości i miażdżąc tkankę. Gorąca krew spłynęła po pancerzu.
Amon pozostałymi dwoma rękoma rozerwał szczęki i zdarł część miękkiej przegniłej tkanki z twarzy uwalniając się na chwilę nim potężne łapska demona zdążyły sięgnąć ku niemu. Amon wbił się w plecy demona, zagłębiając szpony w miękkiej oślizgłej tkance i zacisnął je na kręgach szyjnych. Chrupnęły kości i demon runął ospale do przodu.
Amon upadł miękko i od kulał się od góry mięsa. W szponach nadal ściskał kawał kręgosłupa bestii. Ciężko dźwignął się, nadal obficie brocząc krwią. Jego pół demoniczne ciało było odporne na jad i truciznę, ale i tak był przeraźliwie opaskudzony.

I wtedy nadszedł przebłysk. Tak potężny i oślepiający... Demon w jego głowie zawył boleśnie jakby stanął w żywym ogniu.

Przebłysk boskiego światła...

Podmuch złotego blasku cisnął duszę Amona gdzieś daleko w odmęty. Miał uczucie, że znajduje się w transie.
Dostrzegł siebie. Wtedy, dawno temu. Nie był na blankach fortecy na Tsagualsa. Broniąc jej wraz ze swymi braćmi przed synami Rogal Dorn 'a. Nie, to on prowadził krucjatę by oczyścić swych braci, by przywrócić ich światłu.
Leciał dalej, złoty blask cofał go nadal.
Dostrzegł siebie, gdy, wtedy, tak dawno temu, posłuszny swemu ojcu bezczynnie przyglądał się jak skrytobójczyni skrada się do sali tronowej by uśmiercić Konrad Curze. Tylko tym razem nie posłuchał. Ruszył za nią. Zabił ją u stup swego ojca. Wskazując na jej truchło wyrzucił mu wszystko w twarz. Mylisz się ojcze. Teraz też się myliłeś. Ale nie jest za późno, nigdy nie jest. Zginął wtedy. W tej wizji. Ale jego śmierć nie poszła na marne. Dostrzegł jak Konrad Curze gryzie się, by wreszcie zrozumieć... było już tak późno, niemalże wszystko było utracone, lecz jeśli jeden primach mógł wrócić do światła, może mogli i inni? Konrad Curze spotkał się z swymi braćmi, odpokutował i wspólnie wystartowali największą w dziejach ludzkości krucjatę by odnaleźć pozostałych i uleczyć swego ojca.
Amon nie dostrzegł jak to się skończyło. Coś mu szeptało, że ponieśli porażkę. Lecz Blask nadal gnał go dalej i dalej. Mijały kolejne obrazy.
Lecieli na Terę. Amon pamiętał krwawe i zaciekłe walki jakie stoczył w pałacu. Ale teraz nie potrafił. Zebrał swych braci. przekonał ich. Wspólnie zabili swego ojca i uderzyli na zdrajców. Odwrócili los bitwy. Imperator nie umarł. Łzy ciekły po bladej twarzy Amona gdy imperator osobiście ich pobłogosławił, gdy im wybaczył...Tak bardzo pragnął tego wybaczenia, rozgrzeszenia za liczne niecne czyny... ale wiedział, że nigdy tego nie zazna.
Kolejne wizje. Co by było, gdyby zeszli z wybranej przez Konrad Curze ścieżki. Co by było, gdyby odmówili posłuszeństwa ojcu? A może mogli go przekonać? A może samotnie mógł odejść, dołączyć do rycerzy Malkadora?
Czekała na niego chwała, honor i... nic... Amon wzdrygnął się. Były powody dlaczego ich ojciec odszedł od imperatora. To on ich zdradził, nie oni go. Amon przypomniał sobie niesprawiedliwość. Upokorzenia. Wiedział dlaczego. Hipokryzję i zakłamanie imperatora i jego nowego świata. Konrad Curze niósł prawdę. Sprawiedliwość.
Amon zacisnął zęby i zaparł się nogami. Przeciwstawił się szargającemu go złotemu podmuchowi. Kłamstwo. To wszystko było kłamstwem! Zdradziłeś nas, odtrąciłeś! zawołał chrapliwie. Wyklinam cię, wyrzekam się ciebie!
I nagle wszystko minęło. Amon runął na piasek, ciężko dysząc leżał zagłębiony na dwa cale w startych na proch kościach. - Wyklinam... - mamrotał nieprzytomny.

Po przebłysku

- Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze… mroczne potęgi mnie ochronią. Regenci nie pozwolą okrętowi się rozpaść. Nie dadzą próżni mnie pochłonąć. Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze…
Zavier, jak wielu innych się zwyczajnie złamał. Zaszył się w najgłębszej dziurze jaką potrafił znaleźć, zakrył twarz dłońmi i bujał się przód, tył, przód, tył starając się nie zwariować do reszty.

I wtedy gródź, za którą wraz z innymi się skrył, zadrgała. Metal zazgrzytał żałośnie a potem z trzaskiem rwanego poszycia poddał się. W wejściu, podświetlona od tyłu stała wielka postać Amona Drac. Z ostentacyjną lekkością odrzucił wielotonową gródź na bok.
Do pomieszczenia w którym zebrała się grupka marynarzy wtargnął świeży powiew powietrza.
- Co tu robicie psy? - zawołał do nich Amon Drac.
Ludzie skulili się pod jego spojrzeniem, a jego chrapliwy głos sparaliżował ich prawie zupełnie. Czuli jakby ich krew zamieniła się w ciekły azot.
- Mroczne moce gardzą tchórzami. Gardzą ofiarami i ofermami. Świat należy do silnych i odważnych. Czyż nie tego uczymy was od wieków? Bierzcie dupy w troki, koniec użalania się nad sobą. Mamy bunt na okręcie, awarię systemów. Samo się to nie naprawi. Nikt! Powtarzam, nikt nie załatwi niczego za was! Brać dupy w troki, podnieście odwagę z popiołu i na stanowiska! Macie obowiązki, wykonywać je! - dudniał Amon. A jego głos powtarzał się na całym statku poprzez system komunikacyjny.
- Oddzzzziiiiiaaaaaaaaał! Baaaacznnooooooośśśśśśćććććć! - Krzyknął tak donośnie, że wibracje było czuć w pokładzie u stup. Oszołomieni ludzie powstali. Wyprostowali się niczym napięte struny.
- Wszyscy na stanowiska, Maarrrrrssszzzzz! - zadudnił ponownie, wprawiając tłumek w ruch.

Potem nadał do rady, by wyznaczyli ludziom zadania. Każdy musiał wiedzieć co do niego należy. Trzeba było ogłosić alarm abordażowy. Skierować oddziały do punktów kontrolnych.
Wysłać nadzorców, by pognali hałastrę do roboty przy naprawach.
Równocześnie nakazał swojemu sztabu zrobić to za nich, gdyby z drugiej strony nikt nie zareagował. Nie był pewien, czy nie utracili mostka.

Nadał też do Sharaeel 'a. Potrzebował zdolnego hereteka by wsparł jego oddziały swoim technicznym hokus pokus. Musieli omówić strategię zatrzymania natarcia buntowników i własnego kontr ataku i odbicia zajętych sektorów.

Poskramianie buntu...

Długo trwało nim Amon i jego ludzie pozbierali się po przebłysku światła. Musieli też przeczyścić własne szeregi.
Amon siedział w skrzyżowaniu tureckim na stalowym podwyższeniu. Obok niego klęczała Anani. Starannie i pieczołowicie wcierała olejki i krew w jego pancerz. Gładząc niemal pieszczotliwie ceramiczne płyty delikatnymi ruchami. Jej biała skóra odziana obecnie w skórzaną siatkę ciasno oplatającą jej ciało, wyraźnie odstawała na tle ciemnego, prawie czarnego pancerza. Dziewczyna starała się omijać kolce i zadziory lecz i tak jej blada skóra u dłoni pokryta była licznymi wąskimi nacięciami.
Khaaz niecierpliwił się, szarpał się w duszy Amona. Chciał już działać. Ale Amon przekonał go, że potrzebują informacji, armia musi wyruszyć w pełni sił. Jeszcze tylko kilka chwil. Nie dłużej.
Starym hangarem wstrząsało dudnienie setek stóp. Trzask pawęży odbijał się od sklepienia, gdy kolumna zwierała ścianę tarcz do wymarszu.
Amon uniósł się i zawołał do zgromadzonych legionów - Jestem martwy! My - jesteśmy martwi! Krwią i czaszkami wrogów odkupimy swe prawo do życia! Lecz puki nie zapłacimy krwawej daniny bogom, jesteśmy martwi. Nie czujemy bólu ni strachu, znamy tylko smak popiołu! Niesiemy śmierć i pożogę. Gdzie my przejdziemy nic nie ma prawa przetrwać. Jesteśmy Krwawą Szarańczą. A teraz! Wyymaaaarrrrsssszzzz!

- Szarańcza nadciąga - powiadomił pozostałych z rady o swym rychłym nadejściu.

[b]Messa, gdzieś w opanowanym przez neofitów boga imperatora sektorze...[b]

Hans studiował mapy, a Jonas zajmował się rozdawaniem żywności. Ich wola była nieugięta i wszechmocna, Ich ciała jednak... były nadal śmiertelne, zbudowane z krwi, kości i mięsa. Ciało potrzebowało pożywienia, jak każda inna maszyna, należało jej dostarczyć paliwa, by mogli spełniać wolę boga.
- Możemy przejść tędy.. Spójrzcie t....- wskazał Hans coś na mapie, jego wypowiedź urwała się jednak gwałtownie. Wlepił oczy w stojący na blacie kubek z wodą. Na powierzchni jeszcze przed chwilą gładkiej niczym tafla szkła wodzie, poczęły tworzyć się kręgi. W chwilę później poczuł to. Głębokie miarowe dudnienie, wibrujące przez kadłub, podłogę i wzdłuż jego kręgosłupa. Jeszcze daleko, ale zbliżało się. W chwilę później również jego uszy odebrały dudnienie przekształcając wibracje na dźwięk. Bumm... Bumm... Bum... równomiernie, nieśpiesznie.
Hans wyprostował się , starając określić z której strony nadciąga ów grom.
Ludzie w mesie zaczęli spoglądać po sobie niepewnie. Wodzili wzrokiem po ścianach.
- Czujki, raportować. - warknął Hans.
- Piątka, czysto.
- Siódemka, czysto.
- Trójka, czysto.
powoli spływały raporty przez vox. Ale nie wszystkie się odezwały.
- Jedynka, dwójka, jedenastka, meldować! - warknął Hans, a jego złote oczy zabłysły wściekłym blaskiem.
Spojrzał na plany. To nie miało sensu. Część milczących czujek było głęboko w jego terytorium, a część odpowiadających było na perymetrze... nie potrafił też narysować ścieżki, jaką potencjalny wróg mógł przejść.
Dudnienie nabierało na sile, jakby maszerował na nich stalowy gigant.
Hans powarkiwał rozkazy, wysyłając patrole w każdą stronę.
- Tu piętnastka. dotarliśmy do węzła A-13. Nie ma śladu po dziewiątce... Ruszamy dalej do wę... - trzask na voksie oznajmił kolejną straconą drużynę.
- Piętnastka raportuj! - warknął Hans.
Po chwili ku jego zdziwieniu voks ponownie trzasnął. Wyświetlacz pokazał połączenie z piętnastką. Lecz w głośniczku cicho trzeszczała jedynie statyka.
- Piętnastka? - zawołał Hans niepewnie.
Ciszę przerwał głęboki pomruk, jakby odgłos turlających się po kamienistym zboczu głazów.
- Kim jesteś? - zawołał Hans.
Pomruk się nasilił, by po kilku chwilach urwać się z trzaskiem zamykającego się połączenia.
- Imperator jest z nami, kto przeciw nam? - warknął niewzruszony Hans.
- Mobilizuj ludzi, ruszamy dalej! - warknął do swego zastępcy.
Nagle dudnienie, dochodzące już z bardzo bliska ucichło, jakby je ktoś nożem uciął. Cisza była aż boleśnie wibrująca. Hans zamarł pochylony nad stołem, mapa zwinięta w połowie.
Potężny błysk i trzask rozerwał ciszę. Oświetlenie poczęło wybuchać, zalewając mesę deszczem iskier i drobinek szkła. Kilka osób zostało porażonych prądem, gdy podpięte do sieci różne urządzenia, których nieszczęśni akurat używali, poczęły siać iskrami i błękitno białymi wyładowaniami elektrycznymi.
- Ktoś podpiął wysokie napięcie do zwykłej linii - zawył jakiś technik przerażony.
W kilka chwil wszystko się skończyło. Kable spaliły się, co miało się rozlecieć rozleciało się. Mesa została pogrążona w mroku. Znów zapanowała cisza.
Hans już miał krzyknąć, by ludzie włączyli latarki, gdy z trzaskiem do życia obudziły się systemy komunikacyjne.
Cichy, lekko syczący, jakby ktoś ciągnął ostrzem po kamieniu, głos dobiegł z głośników. Był to bezlitosny, zimny głos, a słowa tak chłodne jak ciekły tlen..

We Have Come For You - Ave Dominus Nox!

Wszędzie na obrzeżach kontrolowanego terenu rozbrzmiały wybuchy i ostrzał. Terkot ciężkich działek mieszał się z trzaskiem wyładowań las karabinów. Dudnienie ciężkich butów i łomot abordażowych pawęży zagłuszał wycie rannych i konających.

Hans wybiegł wraz ze swoją obstawą z messy. Prowadził silny oddział, kierując się w stronę najcięższych walk. Voks był bezużyteczny, jedyne co było w nich słychać to wycie torturowanych, przeklinających swym ostatnim oddechem imperatora. Gońcy... byli nie skuteczni. Hans wiedział, że gdzieś w jego strefie muszą działać komandosi, ale nie mógł ich odnaleźć, w chaosie nie mógł się tym też zająć na poważnie...
Oddział Hansa przemieszczał się przez jego strefę, zbierając luźne grupki. Niczym śnieżna lawina w miarę przemarszu oddział puchł i powiększał się. Przed kolumną biegli biczownicy i obwiązani środkami wybuchowymi ochotnicy. Mimo odgłosów walki, Hans nabierał pewności siebie. - Imperator chroni!

Niektóre tunele były zablokowane, zawalone, lub obstawione doborowymi drużynami krwawej szarańczy. Hans wiedział, że nie przebije się w ciasnych tunelach przez ścianę abordażowych tarcz, wzmocnionych zasiekami z nano drutu na przedpolu i z ciężkimi stuberami i granatnikami ostrzeliwującymi zza osłony. W niektórych miejscach dodatkowo połyskiwało pole siłowe jakie stosuje się na pojazdach.
Hans miał nadzieję jednak doprowadzić swoją hordę do wielkiego magazynu. Miał nadzieję, że nadal go bronią jego ludzie. Tak czy owak, tam mógł użyć liczebność swoich ludzi i zetrzeć się z doborowymi oddziałami heretyków. To miejsce otwierało przed nim też wiele innych dróg, pozwalających okrążyć wroga. Nawet wąskie gardła trzymane przez wroga padną, gdy zaatakuje je z dwóch stron!

***

Amon Drac stał wśród swej ciężkiej piechoty. Za nim buczały równomiernie silniki sentineli.
Zwykle przed nim siedziało by, w pozycji lotosu pięcioro żołnierzy. Psykerzy krwawej szarańczy. Usprawniali by komunikację, przewidywali by ruchy wroga... lecz nie tym razem... stracił wszystkich... każdy jeden brygadowy psyker zbuntował się. Wszyscy... jak jeden mąż go zdradzili... poza Anani...
Amon Drac rozczłonkował ich ciała, w czystej krwawej orgii. Moc osnowy trzaskała dookoła, wzmocniona przez ów przeklęty złoty blask... Lecz Amon był chroniony, był wybrańcem swego boga.
Tymczasem dziś musiała mu wystarczyć Anani i zwyczajowe zaszyfrowane kanały komunikacyjne.
Amon Drac skinął głową wysłuchawszy kolejny raport. Już przed chwilą wysłał posiłki do jednego z tuneli, który groził załamaniem i przedarciem się fanatyków.
Przekierował oddział komandosów działających za linią wroga, by nie wpadli na główne siły buntowników. Mieli zostawić pułapki i poczekać na przejście nieprzyjaciela, potem skierować się na jego zaplecze, by zniszczyć zapasy amunicji.
Tak, wszystko układało się. Prawie... morale jego ludzi było zaskakująco niskie...
Teraz nadszedł czas osobiście włączyć się do walki. Pogonić oddziały do działania, w ogniu walki zahartować ich morale.

***

Horda Hansa wpadła na średnio zdyscyplinowane oddziały szarańczy, czekające w magazynie. Oficerowie mieli kłopot utrzymać ludzi. Niegdyś nieugięta szarańcza, trzęsła się niczym w febrze. Oddziały, które jeszcze nie dawno nie bacząc na własne życie atakowało na równi astartes, demony a nawet tytany, teraz trzęsło portkami. Amon spluną na podłogę. Metal począł skwierczeć, żrąca ślina torowała sobie drogę w głąb okrętu. Przeklęty imperator, co on zrobił jego ludziom?
Wynik starcia był niepewny. Mimo lepszego uzbrojenia i okopanej pozycji, Szarańcza nie panowała nad starciem. Nie dlatego, że fanatyków było za dużo. Ich postawa robiła wrażenie, ale nie miała wpływu na starcie. Odważny wróg, czy bojaźliwy, ginął tak samo. Nie, nie to było problemem.
Amon Drac zaciskał bezsilnie pięści, widząc jak dobra czwarta część jego doborowych jednostek wpadła w plecy swoim towarzyszą. Były to pojedyncze, nieskoordynowane incydenty. Tutaj ktoś nagle zastrzelił operatora granatnika, i przejąwszy broń, z krzykiem - dla imperatora - począł strzelać w własne szeregi. Tam kto inny z głupkowatym uśmiechem zacisnął pięść na granacie. Mamrocząc modlitwę do imperatora, miast cisnąć wybuchową kulką w buntowników, upuścił ją pod własne nogi. Eksplozja wyrwała lukę w ściane tarcz.
Gdzie indziej, operator wyrzutni rakiet, nagle wystrzelił w plecy jednego z sentineli. Inny walker, obrócił się o 180 stopni i otworzył ogień do swych braci krwi. Do tego puszczając wzmocnione pokładowym systemem audio modlitwy do boga imperatora.
A do tego... Fanatycy wspinali się po swoich poległych, lub skrywali się w naprędce ułożonych z trupów barykadach, by stamtąd prowadzić ostrzał.
Amon Drac był wściekły. Przypominało to mu pewną odległą bitwę. Gdy walczyli u boku Word Bearers z królami wiedźmiakami. Wtedy też dobra trzecia część ich imperialnych gwardzistów wpadła im w plecy. Ba, nawet dziesiąta część astartes nie była odporna... To tutaj zupełnie przypominało to samo. Amon Drac nie widział innego wyjaśnienia. Złote światło musiało być pewnym rodzajem kontroli.

Hans naganiał swoich ludzi do religijnej ekstazy. Wydawało się, że otacza go złote światło.
I wtedy nagle jego uwagę przyciągnęły hałasy na tyłach wyznawców.
Trzasnęły granaty dymne, pole walki, i tak już spowite w mroku, niemrawo jedynie przeganianego ręcznymi lampami i naprędce rozstawionymi reflektorami, zasnuł tłusty siwy dym. Snajperzy skoncentrowali się na dających największe światło reflektorach. Jeden po drugim gasły, a wraz z nimi umierało światło i nadzieja, pożerane przez mrok.
Mimo to Hans dostrzegł jak z kierunku z którego przed chwilą przyszli, przebijają się drużyny ciężko opancerzonej piechoty krwawej szarańczy. A na ich czole biegł sam Amon Drac.

Z wszystkich gardeł krwawej szarańczy rozbrzmiał ponury zaśpiew. Okopane zastępy wystąpiły do przodu, ściana tarcz runęła na przód do kontrolowanej szarży.

https://www.youtube.com/watch?v=JHXh3clDuY8

Fanatycy zasypali Amon Drac gradem kul, ale większość odbijało się o jego przeklęty pancerz, albo były blokowane przez jego pole siłowe. Był niemiłosiernie szybki, już po chwili wgryzł się w tłum fanatyków. Parł naprzud niczym buldożer, a dookoła latały fragmenty ciał. Szeregi szarańczy runęły tuż za nim. Trzask łamanych kości uniósł się nad linią wyznawców, gdy ciężko opancerzona linia z łomotem runęła niczym stalowa ściana na miękkie ludzkie ciała.
Większość granatów i środków wybuchowych znajdowało się z przodu, Hans chciał je użyć przeciw okopanemu wrogowi. Na tyłach... owszem, kilka eksplozji pochłonęło ciasno ściśniętych fanatyków i kilkoro okuty w karapaksy szarańczy, ale w tej konstelacji eksplozje czyniły więcej szkód wśród buntowników niż żołnierzy.
Hans nagle zrozumiał, iż Amon Drac prze wprost na niego. Wyprostował się. Skinął swym ludziom i ruszył na spotkanie krwawego rzeźnika.
 
Ehran jest offline  
Stary 05-02-2018, 21:37   #37
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację

Ociekający krwią gigant był już tuż tuż. Hans uśmiechnął się szyderczo. Dłoń zacisnął na walizeczce. Kciuk delikatnie oparł się o wyzwalacz. Mięśnie ręki drżały nieco, melta bomby były cholernie ciężkie, ale zabierze ze sobą jednego z rady. Był pewien, że bóg imperator doceni jego poświęcenie.
Nie mógł jednak za szybko wyzwolić ładunku. Melta bomby były potężne, ale miały małe pole rażenia.
Amon Drac rozczłonkował kolejnego fanatyka i zatrzymał się tuż na skraju pola rażenia.
Zimny dreszcz przebiegł po plecach Hansa. On wie. On wie!
Nim zdążył w pełni pojąć co oznaczało to oświecenie, jego ramieniem szarpnęło, ból przeszył jego ciało. Z kikuta trysnęła krew. Nim walizka uderzyła o metalowy pokład, Amon Drac wystrzelił do przodu. Plecak skokowy, zrozumiał Hans. Masywna forma Amona odtrąciła człowieka jak szmacianą lalkę na bok, Amon pochwycił walizkę i wystrzelił w powietrze, gdzie cisnął ją w skupisko fanatyków, gdzie w przebłysku białego światła eksplodowała.
Hans usłyszał głuchy łoskot gdy Amon Drac wylądował nieopodal. Człowiek był oszołomiony, smakował krew w ustach. - Zatrzymajcie go~ - zawył.
Straż przyboczna Hansa rzuciła się na giganta z karapaksu. Hełm przypominający demoniczną czaszkę rozwarł się, szczerząc pożółkłe zęby.
Ktoś wystrzelił z rakietnicy. Amon odskoczył w bok, przepuszczając pędzącą na ognistym pióropuszu rakietę. Jego postać na chwilę została podświetlona od tyłu, gdy gdzieś za nim wśród buntowników wykwitła ognista róża.

Lars, mistrz miecza, rzucił się do ataku, wyciągając przed siebie miecz energetyczny. Amon złapał przeciwnika za nadgarstek i szarpnął mocno, łamiąc kości i wyrywając ramię z barku.
Drugą ręką chwycił go za gardło, a potem uniósł w górę. Tylko po to, by szarpnąć zaciskającymi się na gardle szponami. Chlustając krwią z rozciętych tętnic ciało runęło na nadbiegających fanatyków, a głowa od kulała się w drugą stronę.
Z mroku wyłoniło się dwóch poważnie zmutowanych ogrynów. Obaj byli wyżsi od Amona, przerastali go również rozpiętością swych barków. Ramiona napęczniałe od mięśni, były grube niczym udo samego Lemana Russ.
obaj uderzyli w niego w pełnej prędkości. Jeden ogryn wpadł na Amona z lewej, a drugi z prawej. Uderzyły straszliwe pięści, objęły go potężne łapy, w jego mięso wgryzły się piło miecze, szarpiąc swymi wirującymi zębami jego ciało.

Kątem oka Amon dostrzegł dwóch kolejnych napastników podchodzących do jego pleców.
Wyglądało źle.
niespodziewanie zza ich pleców wyrosła biała zjawa. Wykonując łagodne, płynne ruchy niczym w hipnotycznym tańcu Anani prześlizgnęła się między napastnikami. Błysnęły krótkie ostrza.
W w następnej chwili łagodnie wygięte ostrza dosięgły ich gardeł, ostra stal musnęła czule, niczym pocałunki kochanki, ich tętnice szyjne, przecinając obie w mniej niż mgnieniu oka. Napastnicy zatoczyli się do tyłu, przerażonym wzrokiem wpatrując się w tryskającą niczym z fontanny krew. Słabnące nogi poddały się i buntownicy padli na kolana, broń wypadła z bezwładnych dłoni.
Anani stanęła za plecami Amona. Była wysoka, piękna i zabójcza. lecz jej śmiejąca się, radosna twarz, skrywała głęboki smutek i zadumę. Zmrużyła oczy, które świeciły jedynie blado białymi białkami. Skórzane rzemienie opasywały całe jej ciało. Była bosa, a jej alabastrowo biała skóra pokryta była licznymi kropelkami krwi. Przez chwilę wpatrywała się w odsłonięte plecy Amona. Wreszcie podjęła decyzję. Obdarzyła astartes słodkim uśmiechem, skinęła mu głową i oddaliła się tanecznym krokiem znikając w mroku i zgiełku walczących.
- Nie dziś zatem. - stwierdził spostrzegawczo Amon.
Ogryni zadali mu już poważne rany, mimo iż Anani pozbyła się atakujących jego plecy, nadal starcie było nierozstrzygnięte. Amon mocno krwawił. Jednak prawie nie czuł bólu. W jego żyłach płonęła bitewna wściekłość. W jego głowie wył demon, żądając krwi, krwi i więcej krwi! Straszna czaszka o barwie poszarzałej kości, jaką Amon miał za hełm rozwarła swe szczęki, kły wbiły się tuż poniżej lewej żuchwy jednego z ogrynów, górne przebiły ciało i kość. Amon szarpnął gwałtownie głową w bok, odrywając żuchwę mutanta wraz z lewym policzkiem i kością skroniową.
Potężne szpony zacisnęły się niczym imadło na prawym ramieniu drugiego ogryna. Chrupnęły kości. Olbrzym o dziwnie dziecięcej twarzy zalał się łzami, skomląc cicho, ale nie przestał naparzać Amona swoją pięścią. Raniąc się przy tym o liczne zadziory i kolce na pancerzu heretyka, tak, że jego pięść obecnie przypominała surowy kawał mięsa.
Amon uderzył pazurami jego klatkę piersiową, rozerwał ciało, miażdżąc żebra wraz z kawałkiem płuca. Miecz energetyczny Amona rozciął piło miecz, wyzwalając fontannę iskier i tryskającego na wszystkie strony gorącego oleju.
Pazurzasta łapa uderzyła w bok głowy płaczącego ogryna, strzaskała czaszkę, tkanka mózgowa rozprysnęła się pod wpływem ciosu. Pazury wyrwały kolejne kawały kości i twardej chrząstki, przeszywając przodomózgowie, nim wydostały się na zewnątrz. Uderzenie zdarło czoło i resztę twarzy pozbawiając ogryna dziecięcej niewinności. Mózg powoli, nieśpiesznie wypływał przez powstały otwór.
Rany Amona, były poważne. Z jego boku, z ziejącej jamy, ciekła strugami z czerniała krew. Ale olbrzym był niewzruszony. Rana zasklepiała się już. Odkupił swe życie krwią innych. wystarczająco dużo przelanej jego rękoma krwi lepiło się u stup walczących.


Amon wydobył z swego gardła demoniczny ryk, który sparaliżował leżącego Hansa.
- Powiedziałem, że po ciebie przybywam. - rzekł Amon pochylając się nad mężczyzną o świecących złotym blaskiem oczach.
Szpony wydały nieprzyjemny dźwięk gdy drapiąc o kość czaszki zacisnęły się na czubku głowy Hansa. Amon wyprostował się, bez trudu unosząc mężczyznę w powietrze.
- Spójrzcie, na swego wybawcę. Na fałszywego proroka boga truchła! - warknął Amon dwoma głosami.

Hans próbował sięgnąć ręką, żeby się uwolnić, ale nie był w stanie. Okręcił się wokół własnej osi, podnosząc w górę nogi i wymachując nimi w groteskowo komiczny sposób.
Nagle zaszła w nim jakaś zmiana. Zesztywniał, uspokoił się. Na chwile zamknął oczy. Gdy je ponownie otworzył, buchnął z nich złoty blask, znacznie potężniejszy niż do tej pory. Demon wewnątrz Amona zawył przeraźliwie. Sam astartes również poczuł podmuch ognistego wiatru, palący jego skórę. Czuł niemalże zapach spalonych włosów i skwierczącej skóry.
Hans sięgnął do wiszącej u prawego bo kukabury. Wyglądało to nieco komicznie, gdyż została mu jedynie lewa ręka. Mimo to, udało mu się dobyć broni .
- Twój opór jest beznadziejny. - Warknął Amon wypinając pierś do przodu. Miał dwie wolne ręce, mógł powstrzymać Hansa. Ale chciał coś udowodnić.
- Za imperatora! Do ataku! - zawołał Hans.
Czerwony promień wyrwał się z głośnym sykiem z lufy pistoletu inferno. Ostry zapach ozonu uderzył Amona w nozdrza. Hans chybił. Pokład kilka metrów za ogromnym astartes zamienił się w kałużę stopionego metalu.
- Żałosne! - parsknął Amon. Jego głos poniósł się niczym grom nad polem walki. Złota aura nasilała się. Amon musiał zacisnąć zęby. Strużki dymu wzbiły się z trzymającej Hansa pazurzastej łapy.
Hans pociągnął drugi raz za spust. Rozbrzmiał głośny trzask wystrzału, czerwony promień rozbłysnął ponownie. Trafił w sam środek stylizowanego na demoniczną czaszkę hełmu.
Zza na wpół stopionej płyty hełmu dobiegł głęboki powolny śmiech. - Dość tej zabawy.- Do przodu wystrzeliły pozostałe dwa ramiona. Jedno chwyciło Hansa za nadgarstek, łamiąc i miażdżąc kości. Pistolet wysunął się z palców i uderzył ze stukiem o metalowy pokład. Druga pazurzasta, jak ta trzymająca za głowę, wgryzła się w ramię Hansa, rozrywając mięso. Wystarczyło jedno szarpnięcie, by pozbawić Hansa ostatniej ręki.
Amon śmiał się głośno. Ból był oszałamiający, pluł krwią, jednak rechotał niczym maniak, gdy wbił pazury w złote oczy. Ich blask wkurzał go. Tym samym ruchem pozbawił Hansa języka, wraz z częścią żuchwy.
- Twój Bóg jest słaby! - ryknął, zagłuszając własny ból. Z jego łapy trzymającej Hansa za głowę buchnęły płomienie. Z pancernego kołnierza unosiły sięsmóżki dymu.
- Khorne! Krew dla...- mówienie przychodziło Amonowi z trudem. Dym począł się wydostawać z pomiędzy zaciśniętych zębów.

Krew spływała między płonącymi szponami i dalej w dół po twarzy Hansa. Amon szarpnął nim mocno, niczym szmacianą lalką, musiał przestać bawić się swoją ofiarą. Złoty płomień powoli go zabijał. Sięgnął ku nogom mężczyzny.
Wreszcie rozbrzmiał przerażający trzask dartego materiału i twarz Hansa nagle stężała. Oczy wydłużyły mu się i zwęziły, nozdrza rozszerzyły, a górna warga podniosła w groteskowym grymasie.
Jedną szponiastą ręką Amon Drac ciągnął Hansa w dół, a drugą ręką ciągnął skórę jego twarzy w górę, aż w końcu przypominała oblicze jakiegoś szalonego Mongoła, szczerzącego zakrwawione zęby w monstrualnym, śmiertelnym uśmiechu. Znowu rozległ się ten ohydny trzask i odgłos darcia ... to skóra Hansa stopniowo odrywała się od czaszki. Trzeszczała odchodząca od skóry tkanka tłuszczowa i oddzielające się od kości błony.
- Czaszka dla... - ryknął Amon. - dla tronu czaszek! - Ogień buchnął również z drugiej dłoni, tej którą trzymał za nogi Hansa.
Hans krzyknął przeraźliwie wibrującym bólem i przerażeniem głosem. Skóra schodziła powoli z jego głowy niczym flak z gotowanej kiełbasy.

Wreszcie z lepkim śliskim odgłosem cała jego twarz powędrowała w górę, niczym ściągana z dłoni zakrwawiona gumowa rękawica i ukazała się obdarta ze skóry, pokryta lśniącymi szkarłatno mięśniami czaszka, tkwiącymi w zakrwawionych dziąsłach zębami, które szczerzyły się w groteskowym uśmiechu.
Hans runął na pokład z obrzydliwym łoskotem. Leżał tam, targany spazmami, rzężąc i parskając.

- Imperator was porzucił. Zdradził, tak jak nas przed tysiącleciami... - zawołał Amon Drac do buntowników.
Trzymał się na nogach jedynie siłą woli. Jego skóra pokryta była bąblami od paskudnych poparzeń. Prawa dłoń przepalona była aż do kości. Czuł płynącą po plecach ropę wydzielającą się z popękanych ran.
Dysząc z wysiłku uniósł opancerzoną stopę i spuścił ją na klatkę piersiową konającego Hansa. Rozbrzmiał trzask łamanych kości. Ciało człowieka przestało się ruszać.
Amon sięgnął po głowę. Ledwo co widział. Czerwona mgiełka przysłaniała mu wzrok. Znalazł głowę. Oderwał ją od karku. Potem nabił na wiszący na krótkim łańcuchu hak.
- Kto następny?! - ryknął do buntowników. Płuca paliły. Wraz z słowami wypluł grudki okrwawionego mięsa. Stracił zdolność oddychania...
Naparł ponownie na wroga, dokończyć rzeź.
Krew płynęła strugami. Żywotna krew, gorąca krew. Błogosławiona krew. Powoli, ciało Amona odrastało. Pierwszy oddech był wspaniały. Bolesny, ale niewyobrażalnie wspaniały. Czuł się jak nowo narodzony. Żywy jak nigdy do tond.
Prawie by zapomniał poinformować swych oficerów, że mogą przyjmować kapitulację, jeśli ktoś się na takową zdobędzie... i zdąży ją wyartykułować.

- Amon Drac do rady. - zawołał przez vox. Jego oczy wędrowały po polu walki. Wszędzie leżały trupy. Wszędzie było pełno krwi. Pod koniec, zarówno on, jak i jego ludzie zatracili się w szale walki. Liczyły się jedynie czaszki i krew... czaszki i krew... teraz w niektóry miejscach było jej tak dużo, że sięgała kostek...
- Jeden cel zneutralizowany. Idzie ze mną 120 naszych gwardzistów i dwa sentinele... pozostałe nie są zdatne do dalszej walki... Sharaeel, czeka cię trochę pracy przy ich odbudowie. - Amon nie omieszkał podroczyć się nieco z heretekiem. Sytuacja może i była dramatyczna, ale przyjaźnie trzeba było pielęgnować.

Amon Drac kazał pozbierać broń i amunicję. Potem zaplombował magazyn, by nikt inny nie dostał się do środka.
Ruszył dalej, likwidując fanatyków gdzie ich spotkał, i dołączając do swego oddziału kolejnych załogantów.
 
Ehran jest offline  
Stary 06-02-2018, 19:23   #38
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Szum... Sharaeel wiedział że tak może być i domniemany szyfr okaże się zwykłym, pozbawionym sensu bełkotem. Tym nie mniej, z trudem stłumił warknięcie rozczarowania. Niestety Space Hulk był typem istoty, która mogła łatwo popaść w obłęd, gdy duchy różnych okrętów mieszały się ze sobą. Tak... w przypadku okrętów kosmicznych można było niemalże mówić o prawdziwych duchach maszyn, dla większości prostszych urządzeń młody heretek używał jednak określenia sztuczna inteligencja, a niektórym brakowało nawet tego i stanowiło zwykły program, jak jego algorytm dekryptacyjny. Jego dawni mistrzowie zapewne dostali by zwarcia, gdyby usłyszeli bluźnierstwo odarcia funkcjonowania tworów Omnissiaha z mistycznej otoczki. On jednak był daleko ponad to, on rozumiał istotę rzeczy zamiast oddawać im cześć. Prawdziwych duchów maszyn nie było od czasu Mrocznej Ery Technologii, ale umysły wielkich kompleksów stanowiły ich najbliższy odpowiednik. Okręt był dla niego niczym stary druh, choć jego sposób funkcjonowania był mocno ograniczony. Ale i na to pewnego dnia znajdzie się sposób, Ostatnia Nadzieja Ludzkości się przebudzi...

Miał właśnie zebrać się, by odpowiedzieć na komunikat Adeptus Mechanicus, tak dziwny i niespodziewany, a jednocześnie jakże dalece na miejscu, że nie mógłby mógł być zwykłym zbiegiem okoliczności, gdy na vox wszystko się rozdarło. Natłok informacji świadczył o jednym, było źle.
-Pierdolone nieroby! - Warknął. Jedną rzecz mieli do zrobienia, ogarnąć ten cholerny rałt. A tymczasem wyglądało na to, że całkowicie kwestię zignorowali i bunt rozszerzał się przez ostatnie godziny nieniepokojony. Pozbierał komunikaty, odfiltrował to co go nie dotyczyło, sprawdził w pamięci urządzenia co go ominęło. Co te pojeby miały takiego ważnego do roboty, żeby zostawić sprawę priorytetową na później?! Trzeba będzie przeczesać zapisy z monitoringu... Na dodatek jeden z tych idiotów odłączył turbinę rozprowadzającą powietrze, czy oni wiedzieli ile czasu zajmie ponowny rozruch? Nie wspominając o tym, że na efekty niedotlenienia trzeba by czekać dobrych parę godzin, jeśli ktoś je odczuje to załoga, która przetrwa całą tę apokalipsę.
No nic, trzeba było działać. Teraz nie miał wyboru, choć dowódca z niego żaden... Jego działką były naprawy, konserwacje, konstrukcje i szyfry, tego typu zadania, a nie zwalczanie zbuntowanych niewolników, niech to stado Wyjców! Jego wspomagany elektronicznie mózg szybko opracował kilka planów działania. Pierwsze co należało zrobić, to zablokować włazy w sektorach przejętych całkowicie przez buntowników.
Uruchomił wszystkie nieaktywne serwitory i servo-czaszki, oraz sprowadził te, które miały inne zajęcia. Część nie była w pełni sprawna, ale do zadań, które dla nich miał, powinno wystarczyć. Lewarki, środki uszczelniające, węże bądź rurki elatyczne, wszystko miał na szczęście na miejscu, znalazł nawet trochę paskudnych chemikaliów, które można było wykorzystać przeciwko istotom organicznym.
-Świątynia, przygotujcie pojazdy naziemne do wyładunku, wysyłam serwitory. Wydeleguj paru ludzi, żeby doprowadziły je na miejsce. - Nadał do Beshana, plan był prosty. Choć główna turbina powoli się zatrzymywała, wentylacja kanałowa dalej funkcjonowała na normalnych obrotach. Wystarczyło podłączyć w paru punktach wydechy tych messiańskich ustrojstw, które choć małe dawały często więcej spalin niż czołg z czystszych rejonów galaktyki. Zdalnie mógł zmienić kierunek obrotu niektórych wirników, by przekierować gazy wydechowe do właściwych sektorów. Dodatkowo młody heretek wybrał kilka odczynników które należało dodać do paliwa, dzięki nim opary będą jeszcze bardziej toksyczne. Podłączyć rurę do wydechu, wprowadzić do wentylacji i uszczelnić. Następnie podnieść pojazd na lewarku, odpalić silnik na jak najwyższe obroty i trucizna zaczyna się rozchodzić, tyle mogły zrobić nawet upośledzone serwitory, wystarczyło przesłać im instrukcje.
-Wysyłam wam koordynaty. Do tych sektorów nie wchodzić, a jeśli już musicie to tylko w maskach gazowych. - Poinformował Radę na prywatnych kanałach. Sam je szyfrował, wiedział więc że żaden buntownik ich nie zhakuje.
Czaszki otrzymały fiolki z chemikaliami. Większość używanych przez Sharaeela substancji była trująca dla ludzi, choć nieszczególnie lotna. Należało więc zastosować zapłon dwufazowy, jedna fiolka toksyny, druga akcelerantu, który przyspieszał parowanie. Upuszczasz obie i masz małą chmurę broni chemicznej. Czaszki były małe, wystarczyło posłać je kanałami wentylacyjnymi, żeby zrobiły swoje. Trochę swoich toksycznych wynalazków wysłał też z serwitorami do świątyni, pokryta nimi broń i amunicja powinny być znacznie skuteczniejsza w odpieraniu buntowników.
- Jeden cel zneutralizowany. Idzie ze mną 120 naszych gwardzistów i dwa sentinele... pozostałe nie są zdatne do dalszej walki... Sharaeel, czeka cię trochę pracy przy ich odbudowie. - Amon nie omieszkał podroczyć się nieco z heretekiem. Sytuacja może i była dramatyczna, ale przyjaźnie trzeba było pielęgnować. Jeden Astartes, który milczał przez długie godziny w końcu się odezwał. Khornita, a jednak to on z całej piątki okazał się mieć więcej oleju w głowie niż choćby Beshan i zajmował się buntem po swojemu, od początku go podgryzając. W sumie Drac odbiegał nieco od stereotypu pijanego krwią berserka, był całkiem łebski i choć nie dorównywał Sharaeelowi, lubił pracę z technologią, to już na samym początku wytworzyło między nimi porozumienie.
-Rozwalisz jeszcze jednego, to nowego zainstaluję Ci w dupie. Może wtedy będziesz bardziej o niego dbał. - Odparł mu z przekąsem. Heretek zazwyczaj nie miał poczucia humoru, a jednak jemu zawsze udawało się coś z niego wykrzesać. Niestety, w tym Amon nie różnił się wiele od swoich współwyznawców, ich agresywny styl prowadzenia walki wymagał częstych i drobiazgowych napraw sprzętu. - Wysyłam wam kilka serwitorów z trutkami na te zbuntowane szczury.
-Dobra, a teraz poszukajmy mechanicznych myszy... - Mruknął pod nosem i przez konsolę w swojej pracowni połączył się ze statkiem. W sumie nikt z Rady nie wiedział, że Sharaeel ma taką możliwość, ale młody wynalazca już dawno uznał, że bez takiego rozwiązania ani rusz. Zbyt często musiałby się odrywać od swoich badań, gdyby nie mógł prowadzić diagnostyki z miejsca pracy. Praktycznie każdy technik na statku posiadał przynajmniej podstawowe Implanty, bez nich ciężko było pracować z bardziej złożonymi maszynami, nawet jeśli nie zasługiwało się jeszcze na tytuł hereteka. Sharaeel nie dopuściłby do bezcennych podzespołów statku nikogo, kto nie miał choć szczątkowego wyszkolenia przez Dark Mechanicus. Ionachkt wspominał o kilku po stronie buntowników, trzeba więc było te męty wyszperać. Przebijał się przez kolejne warstwy danych, wpisów i nadpisów w plikach, żeby znaleźć ślady ich działalności, a tym samym móc potem poprowadzić resztę Rady właściwym tropem. Wyeliminowania wsparcia technicznego powinno znacząco opóźnić postępy buntowników, o ile nie zaszli już zbyt daleko.
 
__________________
Nieważne kto śmieje się ostatni, grunt żebym był to ja.

Ostatnio edytowane przez Eleishar : 08-02-2018 o 17:48.
Eleishar jest offline  
Stary 08-02-2018, 14:24   #39
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację


Kolumna znów maszerowała. Tupot ciężkich butów odbijał się od stalowych ścian. Amon zagryzał zęby, gdy tylko znów jego uszom doszedł nierówny krok. Jego ludzie nie byli w formie... Ale to się zmieni.
Pokryty szkarłatną posoką, stał nad swym małym oddziałem i bacznie się im przyglądał. Szukał oznaki słabości, zdrady. Już rozczłonkował dwóch. Dla przykładu, co dzieje się ze zdrajcami i wrogami mrocznych bóstw.
Skóra z głowy Hansa powiewała jako makabryczny sztandar, niesiona przez honorową gwardię. Ku pokrzepieniu serc, dla wszystkich widoczny dowód, że nie ma zbawienia. Żołnierze poszli tym śladem, zdobiąc pancerze i tarcze małymi kośćmi zebranymi z poległych. Cichy klekot , przypominał im przy każdym kroku iż zwyciężyli.
Amon ruszył dalej. Za nim, na łańcuchach ciągnęło się kilka obdartych ze skóry ciał. U boku zaś podskakiwała głowa Hansa. Amon co jakiś czas unosił ją i wybierał kawałek mózgu. Smakując miękką tkankę na języku. Delektując się słodkim smakiem, słodkimi wspomnieniami... Niewiele tego było. Strzępy, urwane fragmenty, albo nieistotne bzdury. Lecz.. nagle coś ważnego błysnęło przed jego oczyma, by zaraz zniknąć, skryć się w niebycie. Amon Drac wziął następny fragment, zdecydowany nie zgubić śladu. Podążał za nim, za tym nieuchwytnym, oślizgłym wspomnieniem...
Nagle Amon Drac zatrzymał się jakby wpadł na niewidzialną ścianę.
Nie widział szczegółów. Coś, coś nadchodziło. Nie wiedział co, ale czuł, że jest już bardzo blisko. Przez chwilę wspomnienia Hansa go pociągnęły za sobą, niczym rwąca rzeka porywa i unosi z nurtem pojedynczy listek. Był pewien, że nadchodzi zwycięstwo, heretycy się zaraz złamią, był tego absolutnie pewien. Cieszył się, choć równocześnie wiedział, że to wspomnienia Hansa, i że wróżą one jego własną zgubę. Mimo to, na kilka uderzeń serca poczuł religijne wręcz podniecenie nadchodzącą własną zagładą. A potem dostrzegł astropatów. Chór Beshan 'a.
Amon Drac warknął i przeklął paskudnie. Zero konkretów, tylko... ale i tak nie mógł tego zignorować.

- Beshan! Sprawdź i zabezpiecz twoich astropatów. Wydobyłem trochę wspomnień z jednego z tych złotookich pokrak. Coś dużego się szykuje. Suczy syn był przekonany, że nas to ostatecznie złamie. A kluczem jest twój chór astropatów. Pośpiesz się, cokolwiek to jest, ma wydarzyć się lada moment!

 
Ehran jest offline  
Stary 09-02-2018, 14:08   #40
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Sharaeel niczym pająk rozpościerał sieć swoich poszukiwań. Dzięki docierającym do niego na vox komunikatom, miał jako takie pojęcie gdzie polować. Monitoring, sprytnie... Ale nie dość sprytnie, chwila grzebania i bingo! Obraz z kamer był zapętlony, całkiem niezła robota. Rozbrojenie tego ręcznie nie wchodziło w grę, nie żeby było szczególnie trudne, ale wymagało znalezienia urządzenia i albo jego odłączenie, albo zhakowanie, a na to zwyczajnie nie było teraz czasu. Wszystko mogło się zawalić lada moment.
-Kysz mi stąd, wy szkodniki! - Syknął, a macki jego talentu rozdarły warstwy oprogramowania, odblokowując nadzór video. Zaraz potem przejrzał zapisy. I niech go Tzeentch broni, nie wyglądało to ciekawie.
-Panowie, radzę spinać poślady. - Zaczął, z wyraźną jak sądził sugestią że sytuacja jest nagląca. - Pół szponu w tym dwudziestu ciężko opancerzonych i uzbrojonych idzie na Chór, mają technika i ładunki burzące. Wprawdzie Zerrik nie należy do wybitnych, ale cholera wie co z nim zrobiło to boskie natchnienie od siedmiu boleści. Oceniam że macie jakieś dwanaście do piętnastu minut żeby ich zatrzymać, potem będzie wielkie bum. Zrobił chwilę przerwy by przyswoili informacje i wznowił.
-Drugie pół ma ładunek broni mikrobiologicznej, ściślej torpedę z nekrowirusem i znacznie lepsze wsparcie techniczne. Jeśli ją odpalą, chyba nie muszę mówić co się stanie...
Czyli ich celem był kryształowy bunkier Beshana. Jego własna pracownia znajdowała się względnie niedaleko, może zdołałby coś zdziałać. Nie lubił ryzykować własną skórą, w ogóle nie lubił walczyć. Ale czy w tym momencie mógł sobie pozwolić na luksus nieinterwencji? Rozejrzał się po pracowni, szukając wszystkiego co mógłby wykorzystać do spowolnienia marszu buntowników. Amon lubił zaopatrywać się u niego w uzbrojenie, jakby nie do końca ufał innym kanałom dostępu. Może coś czekało na odbiór.
 
__________________
Nieważne kto śmieje się ostatni, grunt żebym był to ja.

Ostatnio edytowane przez Eleishar : 09-02-2018 o 18:41.
Eleishar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172