Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2018, 12:28   #163
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Phandalin
1 Marpenoth, przedpołudnie

Dla bohaterów przez duże B kac nie jest przeszkodą do działania. Tak było i tym razem; nawet zmaltretowany przez Bibi Shavri niechętnie ruszył do dzieła. Upiekło się jedynie Marvowi, który nie musiał nigdzie iść by spotkać swych obecnych pracodawców. Musiał tylko poczekać.

Tressendarom się nie śpieszyło. Dopiero po kwadransie czy dwóch na piętrze zaczął się ruch, a ichnia służba poczęła przemierzać schody w górę i w dół nosząc wiadra z ciepłą wodą, nocne naczynia do opróżnienia, wyprane stroje, śniadania i dzbany, z których wydobywał się mocny aromat egzotycznych przypraw. Przeborka pomyślała, że jeden posiłek dla tej wyfiokowanej zgrai kosztuje pewnie więcej niż ich dniówka za poszukiwanie maga, ale nic nie rzekła. Nie jej złoto, nie jej sprawa. Z westchnieniem pomacała się po sakiewce, w której plątał się samotny kamyk. Cóż, tutaj okazji do zarobku nie braknie, choć w tym momencie wolałaby raczej inwestować niż zarabiać. Przynajmniej takoż sobie mówiła…

W końcu do głównej sali zszedł dostojnyOmar yn Druzir yn Abdul el Esperal w towarzystwie Dawda. Rozejrzał się, wyraźnie szukając najemników, po czym kiwnął na nich ręką, siadając przy “stole Tressendarów”, którego nawet w czasie wczorajszej biesiady nikt nie ośmielił się zająć.
- Liczę, że przynieśliście satysfakcjonujące wieści. -warknął, pomijając powitanie oraz pośrednictwo Dawda, który wyglądał na zdenerwowanego i przerażonego, choć starał się to ukryć spuszczając wzrok. Omar również nie tryskał humorem; wydawało się, że wściekłość buzuje w nim jak w garnku, który ma zaraz wykipieć.



Gdy Marv i Przeborka mierzyli się z humorami południowca Joris i Torikha zajęli się wytropieniem złodzieja. Nie było to proste. Pomijając bardów i handlarzy, którzy zwieźli zamówioną aprowizację w Phandalin było sporo ludzi, których nie znała nawet kapłanka. Poza tym większość drwali i góników z samego rana wyruszyła do Dolinki Poszukiwaczy i do kopalni. Kac kacem, ale robota sama się nie zrobi. Zresztą stan wskazujący nie był im obcy; w końcu prócz pracy i picia nie mieli w Dolince innych rozrywek. Klin klinem i w drogę! Jeśli chcieli ich dogonić i przepytać na okoliczność kradzieży - lub zaginięcia Turmaliny - to musieli wziąć konie. Choć część robotników została, podobnie jak Tharden Rockseeker. Tori postanowiła jednak zacząć od burmistrza. Co prawda nie prowadził on spisu napływającej ludności dopóki ktoś nie zdecydował się przysposobić sobie jakiejś działki - wtedy owszem od ręki wyliczał należny podatek! - ale spis osób nocujących onegdaj w ruinach dworu już miał. Zawsze to jakiś początek. Kapłanka nie chciała by Phandalińczycy zaczęli patrzeć wilkiem na obcych i siebie nawzajem. Od czasu przegnania (co brzmiało ładniej niż “wyrżnięcia w pień”) Czerwonych atmosfera w osadzie znacznie się poprawiła i prócz okazjonalnych pijackich burd życie płynęło spokojnie. Niestety prócz utyskiwań Harbin Wester nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Co prawda widział paru mężczyzn “o wyglądzie obwiesiów”, ale za wygląd nikogo skazać nie mogli. Zresztą złodziejem mogła być i kobieta. O Turmalinie również niczego nie wiedział.

Para pożegnała się więc i poszła, odprowadzana wrzaskami burmistrza, by Joris zabrał wreszcie tego więźnia, bo z piwnicy cuchnie już gorzej niż z chlewa i on tam sprzątać nie będzie!

Kolejne rozmowy nie przyniosły satysfakcjonujących rezultatów. Mieszkańcy wskazywali różne osoby - czasem nawet te same - lecz podejrzenia opierały się na przeczuciach, wyglądzie czy osobistych animozjach. Dowodów nie było i jeśli nie przeszukają bagaży wskazanych im osób to nic z tego nie będzie. Ale czy mogli? Zasadniczo Joris oficjalnie nie stanowił tu prawa, choć gdy przyszło co do czego wszyscy oczekiwali, że rozwiąże zaistniałe problemy. Patrząc na nastroje w osadzie to kolejne kradzieże mogłyby doprowadzić do samosądu. O ile oczywiście złodzieje nie poszli po rozum do głowy i nie zwiali z osady skoro świt. Slidar odsypiał kaca u Darana, więc marne były szanse by wspomógł parę detektywów-amatorów. Ex-awanturnicy zdecydowanie nie mieli głowy do picia. Może była to kwestia wieku. Albo emerytury.

Nieco zniechęceni skierowali się do gospodarstwa niziołków gdy podbiegł do nich Pip wraz ze swoim młodszym bratem.
- Słyszałem, że szukacie panienki magiczki. Właściciel kopalni rozpytywał o nią wszystkich po pijaku, to żem zignorował, ale że wy na trzeźwo pytacie… No mów!! - mocnym kuksańcem zachęcił zawstydzonego brata do gadania.
- Bo ten… Tatulo wam najmował muła, co go panienka Turmalina sobie przysposobiła, nie? No… i ja żem tego muła wczoraj widział. Z jukami i w ogóle, jak u poidła stał z innymi końmi przy zabawie. Tyle że nie panienka czarodziejka na nim jechała, tylko jakiś brodacz, łowca chyba dla Doliny, bo u nas to on nie mieszka. I rano go już nie było, ani konia, ani łowcy. - wyrzucił z siebie jednym tchem.
Tori spojrzała na Jorisa. Dla niej wszystkie konie wyglądały podobnie.
- Jesteś pewny… Jose? - spytała łagodnie, przypominając sobie imię otroka.
- [/i]Na pewno to ten sam. Żeśmy go przecież tyle czasu karmili, oporządzali i w ogóle… Na pewno ten sam![/i] - potwierdził malec, czerwony jak burak. Pip stał obok dumnie wyprężony, jakby to on sam znalazł turmalinowego konia. Szczegółem było, że koń znów zniknął…



Shavri podszedł do tropienia złodzieja z innej strony i wraz z Zen i Wampirem skierował się do namiotu Przeborki. Trochę zajęło mu przekonanie psa, by szukał kogoś innego niż barbarzynki, ale w końcu pies złapał trop i ruszył w stronę “pola namiotowego”. Tu kończyła się łatwa część, gdyż co innego jeden samotny namiot, a co innego tłum ludzi. Większość odnosiła się podejrzliwie Shavriego i jego pytań. Tropiciel nie wychylał się, toteż za zabicie smoka spłynęło na niego niewiele splendoru. Obcy wypytujący o złodziei nie wzbudzał zaufania. Obecność Zenobii pomagała w wypadku mężczyzn, ale chłopak musiał przyznać, że to kobiety były bardziej spostrzegawcze. A na te Zen działała jak płachta na byka. Traffo był jednak dobrej myśli. Kątem oka zobaczył Trzewiczka, znikającego w wejściu do więzienia, jak szumnie nazywano burmistrzową piwnicę. Sam był ciekaw jak się miewa kultysta, ale miał pilniejsze sprawy na głowie. Poza tym nie był pewien jak jego żołądek zniósłby kontakt z wątpliwym aromatem loszku.

Wchodzący do piwnicy niziołek musiał wstrzymać oddech. Gorzej jak w karczmianej wygódce w czasie festynu! Od razu odeszła mu ochota na lekturę czy jakiekolwiek dłuższe zajęcia w tym miejscu. Szybko schował łup w skrzyni pod rozpadającymi się księgami burmistrza i wybiegł stamtąd czym prędzej, odprowadzany ponurym spojrzeniem więźnia. Trzewiczek rzucił tylko okiem na kultystę, ale wydawało mu się, że po mężczyźnie coś łazi. Brrrr!! Aż takim pragnieniem wiedzy nie pałał.

Gdy wyszedł zrobiło mu się trochę słabo. Zdenerwowany spojrzał na zraniony palec. Nic, rana jak rana, może trochę bardziej sina niż gdy wstawał? A może nie? Może jednak nic się nie stało? Specem od trutek nie był, w przeciwieństwie do Zenobii. Ta na pewno go nie potępi. Postanowił jej poszukać, lecz wcześniej natknął się na Torikhę i Jorisa. I dobrze, bo te kilka zdań spisanych ze skradzionych pergaminów aż się prosiło o przetłumaczenie!

 
Sayane jest offline