Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2018, 21:35   #604
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wrażenie paskudnego déja- vu siedziało pod piegowatą skórą za żadne skarby świata nie chcąc się stamtąd eksmitować. Wprawiało drobne ciało w serię drobnych dreszczy, a dolną szczękę lekarki o niekontrolowane drgawki. Więc to już... znała to uczucie aż za dobrze - bezradność, gdy człowiek wiedział że coś się stanie, lecz nie mógł nic z tym zrobić. Już za późno na cokolwiek. To miało zostać powiedziane - zostało powiedziane przy pożegnaniu. Została zimna pustka i strach, mieszkające zaraz przy sercu w drobnej klatce żeber.
Świat się zmienił, grono ludzi otaczających Alice zmieniło się z jednego łysego olbrzyma na całą zgraję osób w skórzanych kurtkach oraz wypłowiałych od słońca mundurach, lecz stary lęk pozostał i niczym stary przyjaciel powrócił aby przypomnieć o sobie gdy na zalewanym deszczem bagnie znów zapanowała głucha, pusta cisza. Tym razem nie martwiła się o Tony'ego: czy wróci z pracy zdrowy i cały... bądź czy w ogóle wróci.

Cisza i pozorny marazm działały na nerwy, odbierając chęć do brania udziału w kolejnym teatrum Bliźniaków, choć sama ich obecność stanowiła pozytywny aspekt, na podobieństwo kotwicy trzymający myśli niewielkiego rudzielca w ryzach, nie pozwalając im zejść w rejony zwykle zarezerwowane dla analizy najczarniejszych scenariuszy. Klamka zapadła, nie było odwrotu, zaś najbliższe minuty miały jednoznacznie pokazać czy tym razem uda się odwrócić los, wychodząc poza utarty, wielokrotnie przerabiany schemat na jaki brakowało już sił… lecz to nieważne. Nieistotne. Lekarka przymknęła oczy, odliczając w myślach do dziesięciu, zaś blade dłonie zacisnęły się w pięści, kalecząc paznokciami wnętrza dłoni.
- Karen - zaczęła, przełamując opór mięśni i zakładając na twarz maskę opanowania. Obróciła się przez ramię, posyłając drugiej kobiecie spokojny uśmiech - Byłabyś tak miła i użyczyła mi jednej strzały? Nie ukrywam, że przy naszym aktualnym położeniu ciężko o dosztukowanie potrzebnego sprzętu mechanicznego, ot choćby drutu, a potrzebuję długiego kawałka metalu aby sprokurować antenę - pokazała brodą na trzeszczące radio - Powinno to zniwelować szum eteru, wzmocnić sygnał. dzięki temu zyskamy również kontakt z chłopakami na łodzi. Poza tym mam w torbie zapasową bluzę. Rozmiarowo może nie będzie zbyt dopasowana, ale jest ciepła i sucha. Coś do jedzenia też się znajdzie. - poklepała parcianą czarną dziurę, na krótki moment przestając straszyć okolicę trupią bielą skóry. Może i pozostawała bezradna, lecz nie determinowało jej to do siedzenia w kacie i załamywania rąk - Jeśli mogę spytać gdzie płynęłaś… i co moje słoneczka ci obiecały? - zaakcentowała pytanie uniesieniem lewej brwi, zmieniając też obiekt obserwacji na parę rozwalonych na ławeczkach mężczyzn.

- N-nic… - dziewczyna dziwnie spuściła głowę i chyba poczerwieniała. Ale tego Alice nie mogła być w tych półmrokach pewna, zwłaszcza jak brunetka schyliła się by wyjąć strzałę z kołczanu. Bliźniakom wiele nie trzeba było więcej by mieć powód do złośliwej radochy. Spojrzeli ucieszeni na siebie nawzajem i do tego porozumiewawczo.

- Nic? To to było dla ciebie takie nic? Jak możesz? - Hektor wyrzucił z siebie z udawanym żalem i oburzeniem. Nawet nie zapomniał przycisnąć dłoni do piersi w geście udawanego oburzenia. Paul też podchwycił tą taktykę a brunetka już teraz prawie na pewno poczerwieniała.

- No dokładnie. Wiesz, jak to takie nic to więcej nie musimy tego robić i bujaj się sama na tym bajlando. Trochę nas to kosztowało. Ja się napociłem ten złamas się zmoczył. Jak zwykle. Ale wiesz, ci Latynosi to jak zwykle są przereklamowani. - białasowy Bliźniak dodał swobodnie a Karen znowu nie wiedziała chyba co zrobić i powiedzieć. Wyciągnęła strzałę w kierunku lekarki chyba bardziej by zająć się czymkolwiek i cokolwiek innym niż gadać dalej w stylu i temacie jaki narzucili Bliźniacy.

- Masz strzałę. - powiedziała cicho patrząc w zmieszaniu gdzieś na zawaloną błotem i wodą podłogę transportera.

- Paul kochanie - Savage z tą sama nieśmiertelną miną spojrzała na Białasa, przekrzywiając nieznacznie kark w prawą stroną - Nie wydaję mi się, aby Hektor w czymkolwiek prócz fantasmagorycznej autoreklamy był, jak to kolokwialnie rzecz ująłeś, przereklamowany. Niereformowalny owszem, choć akurat tę kwestię już swego czasu wyjaśniliśmy - wzruszyła odrobinę lewym barkiem, wychylając się aby odebrać ostry walec z rąk brunetki. Przy okazji uśmiechnęła się do niej ciepło, na dwa oddechy przytrzymując jej dłoń w uniwersalnym geście pocieszenia.
- Nie przejmuj się, taki ich urok. Idzie przywyknąć i na dłuższą metę… po naprawdę wielu przejawach ich aktywności… idzie się przyzwyczaić. Jeśli się obawiasz, że nagle zostaniesz eksmitowana poza transporter i pozostawiona tutaj sama bez żadnego wsparcia oraz środka transportu to nie obawiaj się. Jesteś teraz naszym gościem… powiedz, mieszkasz tutaj, w Cheb?

- Nie. A wy skąd jesteście?
- dziewczyna odpowiedziała i zadała własne pytanie. Trochę uniosła głowę by spojrzeć na niewysoką lekarkę.

- No. Słyszałeś Brzytewkę pajacu? - Hektor z zadowoleniem przyjął wypowiedź rudowłosego gangera więc prawie na zasadzie przeciwstawnej reakcji Paul się skrzywił i spojrzał z jawną pretensją jak mogła stanąć po stronie tego drugiego.

- Po prostu ona jest dla ciebie zbyt litościwa. No przecież nawet z tym patałachem Billy Bob wytrzymuje a wiesz, że się nie da. Jak i z tobą. - białas nie pozostał dłużny i szybko znalazł przytyk dla swojego kumpla.

- A właśnie. Serio? Guido go zabrał? Serio? - Latynosowi widocznie przypomniał się widok łodzi z odpływającym z resztą bandy młokosem i najwyraźniej ciężko mu było z tym przejść do porządku dziennego.

- Docelowo jesteśmy z Detroit. Myślę… że to najbliższa prawdzie odpowiedź - ruda dziewczyna obróciła strzałę w palcach. Mruczała przy tym średnio obecnym głosem, dzieląc uwagę między pracę, a powinności socjalne. - Nie jesteś stąd, pływasz po bagnach mimo paskudnej pogody i niebezpieczeństwa związanego z miejscową fauną. Mieszkasz w którejś okolicznej wiosce, czy przyjechałaś skądś dalej? - przerwała pracę, by rzucić uprzejmym spojrzeniem na parę Bliźniaków - Billy Bob jest młody i roztrzepany, ale się wyrobi. Potrzebuje tylko czasu i tego, by ktoś w niego uwierzył. Dał szansę… i proszę, nie nazywaj go patałachem. To uroczy chłopak, pierdołowaty to fakt, jednak nie wydaję mi się, aby przez tendencję to wiecznego pakowania się w kłopoty, należało go szykanować. Nie lepiej wytłumaczyć skąd się bierze część jego problemów? Każdy z nas się uczy, przez całe życie. Ja również generuję masę komplikacji, strzelac nie umiem, ani walczyć. To znaczy, że jestem patałachem? - tym razem uniosła krytycznie obie brwi. Wstała powoli ciągle trzymając strzałkę i wskazała nią wyjście z transportera - Spróbuję ją zamontować.

- Nie jestem stąd. Ulewa mnie złapała to chciałam dotrzeć gdziekolwiek. I przy brzegu spotkałam ich.
- Karen machnęła kciukiem w stronę rozwalonych na ławkach Bliźniaków. Nawet na nich zerknęła ale tylko do czasu gdy ci znowu odzyskali swobodę językowego manewru.

- Komplikacje to nie bycie pierdołą. Poza tym weź nie porównuj co Brzytewka? Z tobą i z nim jest inaczej. On jest po prostu patałachem. - Hektor machnął ręką ale już zaczynał szczękać zębami. Paul też zaczynał mieć jakby dreszcze. Właściwie to Alice też już telepało. A w obrębie otwartego włazu nadal lało jak z cebra. Na szczęście jedyna w pełni sprawna osoba w pozostałej trójce zaofiarowała się z pomocą.

- “Ich”? - Paul wychwycił inny detal rozmowy. - Widzieliście ją? Teraz to jacyś “oni” a na łodzi to były ochy i achy tylko. - teraz Paul ironizował. Dziewczyna znowu się pewnie stropiła ale skupiła się na tym by Alice mogła wyjść na dach pojazdu.

- Skarby moje najdroższe, może zamiast rozsiewać insynuacje spróbujecie znaleźć coś do przykrycia? Albo źródło światła. - lekarka westchnęła ciężko, poświęcając chwilę aby rzucić ostatnie, kwaśne spojrzenie do wnętrza pojazdu. Prawie zdążyła zapomnieć, że w bliźniaczej wersji świata jedna nadrzędna aktywność stanowiła jego niezaprzeczalne epicentrum. - Na razie usiądźcie koło siebie, będzie wam cieplej. Włączyłam ogrzewanie, ale mogło paść… jak większość podsystemów - zgrzytnęła z premedytacja zębami, wychodząc na lodowate, ulewne zimno. A pomyśleć że jeszcze tego ranka wylegiwała się przy Kłaczku w wygodnym, czystym i pachnącym lawendą łóżku…
- A skąd w takim razie jesteś Karen? - rzuciła dla odstresowania dość wesoło, wracając rudą uwagą do najbliższej okolicy. Liczyła, że strzała wsadzone w dawne gniazdo anteny wzmocni sygnał na tyle, by przestał śnieżyć… bądź pozwolił na komunikację z pozostałą częścią rodziny, znajdująca się gdzieś w bagnistej zieleni.

- A różnie. - brunetka wzruszyła obojętnie zlewanymi ulewą ramionami i schowała się przed ulewą gdy tylko Alice znalazła się na zewnątrz. Mocowanie strzały okazało się dość irytującym zajęciem. Zdawało się w tej marznącej ulewie dłużyć niemiłosiernie. Strzała na szczęście była lekka i pusta w środku. Nie została stworzona do nasadzania na trzpień jaki został po starej antenie ale jakoś w końcu udało się Alice przymocować ją do reszty transportera. Choć była to bardzo prowizoryczna konstrukcja obiecująca, że strzała odpadnie przy większej fali albo pierwszym wyboju. Na razie jednak na tym pustkowiu trudno było grymasić.

- Nie no Brzytewka nie wydurniaj się. Ja mam siedzieć obok tego połamańca? - Hektor z odrazą spojrzał na najlepszego kumpla jakby nagle zmienił się w jakieś najbardziej paskudne stworzenie świata. - Mam lepszy pomysł! Ty usiądź przy mnie! - zawołał wesoło Latynos do wracającej Brzytewki. Karen znów pomogła jej, tym razem w drodze powrotnej. Ale zanim zdążyła usiąść na “swój” stołek odezwał się drugi z Bliźniaków,

- To jak tak to ja zamawiam Karen. - wyszczerzył się radośnie do całej trójki, a dziewczyna zaprotestowała gwałtownie.

- Jakie zamawiam? Weź się nie wygłupiaj co? - brunetka patrzyła na obydwu bliźniaków jakby mieli właśnie wstać i nie wiadomo co zrobić.

Ruda głowa pokręciła się przecząco na boki, uśmiech między piegami nabrał przepraszających tonów, gdy Savage wróciła do transportera i rozłożyła bezradnie ręce, spoglądając to na jednego ,to na drugiego delikwenta.
- Hektor skarbie przykro mi, niestety mam trochę pracy. Jednak niezmiernie dziękuję za propozycję. Może potem, gdy już najważniejsze i najpilniejsze sprawy załatwimy, skorzystam z tego jakże łaskawego i wspaniałomyślnego zaproszenia - podreptała na poprzednie miejsce celem sprawdzenia jak tym razem pójdzie znalezienie odpowiedniej częstotliwości. Wesołe przekomarzanie chłopaków oraz możliwość zajęcia się czymkolwiek konstruktywnym pomagały walczyć z poczuciem obezwładniającej bezradności, a także chęcią, by zerwać się do biegu i ruszyć gdzie zatopione ruiny oraz ludzie w skórach.
- Spróbuję się połączyć z Nixem, zostawił nam częstotliwość - rzuciła w eter, pochylając się nad radiem - Dzięki temu zyskamy wgląd w aktualną sytuację… będziemy wiedzieć jak się trzymają.

Paul zarechotał radośnie słysząc odpowiedź Brzytewki.
- Znaczy się spławiła cię. Znowu. - wyszczerzył się przekręcając głowę w bok by przez szerokość transportera i ud Karen spojrzeć na kumpla ze złośliwą wyższością. Latynos oczywiście nie dał za wygraną na taki jawny przytyk.

- Nie spławiła pajacu tylko teraz robi co innego a jak skończy to przyjdzie o tutaj. - Hektor popatrzył drwiąco i przy “tutaj” pewnie wskazał na swoje uda bo słychać było trzaśnięcie dłoni o spodnie. Ale i tak robiło się wszystkim coraz zimniej. Gadka Bliźniaków pozwalała jakoś odwrócić od tego myśli i uwagę.

- Ta. Jasne. Ale słyszałaś, że go spławiła nie? - Paul też trzepnął ale pewnie Karen bo siedząc na środkowym stołku była w zasięgu chwytu z obydwu ławek.

- Wy tak na poważnie? - zapytała niepewnie szatynka patrząc na obydwu złożonych na ławkach mężczyzn. A, że każdy było po jednej jej stronie musiała trochę nakręcić się głową.

- No niestety. Ja odkąd go znam próbuję go przerobić na porządnego człowieka no ale co zrobisz? Beznadziejny przypadek. - Hektor też powiedział ze smutkiem na tyle dobrze udanym, że Karen też spojrzała zaniepokojonym wzrokiem na białasowego Bliźniaka.

- Po prostu tak naprawdę, żałujesz, że nie jesteś biały. Przecież mówię ci kotku, że ci wszyscy kolorowi są przereklamowany. I ciesz, się, że w tej swojej łódce nie masz kołpaków. - Paul zrewanżował się podobnie zasmuconym tonem teraz zerkając na Latynosa. Karen zaś wyglądała już na całkowicie zagubioną.

W tym czasie Brzytewka musiała zmienić kanał w radiu by wejść na częstotliwość używaną przez Pazury. Tym razem poszło całkiem przyzwoicie bo z drugiej strony doszedł przez trzaski eteru głos Nixa.
- Alfa 1, słucham? - odpowiedział neutralnym tonem.


Po stronie transportera zapanowała chwila niepewności oraz konsternacji, wywołana dwojako przez cerberowe docinki, a także krótki komunikat radia. Alice skrzywiła się, pozwalając na moment uciec myślom ku lżejszym tematom. Powinna znaleźć sobie odpowiednio brzmiący pseudonim, niczym w starych filmach szpiegowskich… ewentualnie wojennych. Zwykle w podobnych sytuacjach używano nomenklatury łacińskiego alfabetu, lecz nie potrafiła się zdecydować. Najbardziej pasowała jej “delta” przez wzgląd na pokrewieństwo z matematycznymi równaniami, chociaż “omega” również brzmiała interesująco przywołując wspomnienie melodii piosenki o dziewczynie o perłowych włosach.
Lekarka odkaszlnęła w zwiniętą pięść, pocierając knykciami nasadę nosa. Odczuwała spory dyskomfort na myśl, że prawdopodobnie przeszkadza ekipie w łodzi, jednak potrzebowała zadać Pazurowi parę pytań, zweryfikować posiadane dane i uzupełnić braki.
- Alfa 1… tu Karzeł 0 - odpowiedziała, tłumiąc parsknięcie gdy podświadomość podsunęła jej najlepsze rozwiązanie odnośnie pseudonimu. Szybko spoważniała, wyłamując nerwowo palce i wodząc wzrokiem po zakurzonej, przeżartej przez robactwo desce rozdzielczej - Jaki jest wasz status?

- W porządku. Szykujemy imprezę. Prezenty. A jak u was? - zapytało radio głosem Pazura.

- Prowadzimy dywagacje werbalne na temat równości ras ludzkich w kontekście siadania na kolanach, gdyż jak wiadomo priorytetem każdego gatunku jest prokreacja gwarantująca jego ciągłość - lekarka uśmiechnęła się w eter, choć mężczyzna po drugiej stronie nie mógł tego zobaczyć. Siedziała sztywno, słuchając rzęsistych kropli deszczu, wybijających miarowe werble na metalowym pokryciu transportera. Z boku dochodziły ją urywki prowadzonych przez wesołe towarzystwo rozmów, coraz bardziej przytłumione. Mózg dziewczyny powoli odcinał poszczególne podsystemy, zostawiając tylko te potrzebne do wykonania zaplanowanego działania.
- Byłeś w porcie gdy zaczęła się walka,widziałeś ją? - spytała powoli, mieląc i przetwarzając na bieżąco posiadane informacje - Była mowa o łodzi Nowojorczyków. Zginęli, ale w jaki sposób? Zestrzelono ich, zatopiono. Część przeżyła. Jeżeli mamy do czynienia z maszynami… każda maszyna to program. Czulszy, z szybszym czasem reakcji niż zawodne ludzkie oko - wzdrygnęła się, do dźwięków ulewy dołączył metaliczny wizg wymieszany z echem krzyków i pojedynczych wystrzałów - Ale to tylko i wyłącznie program. Programy nie modyfikują się same. Widzą i działają wedle schematu. Znajdę wam go, sama myślę syntetycznie. Udało się wam ustalić coś nowego?

- Nam nie. Ale Emi była niesamowita. Ale zostajemy przy planie z niespodziankami. - odpowiedział Nix. Chwilę trwała cisza nim znów się odezwał. - A ci w łodzi płynęli rzeką z powrotem do swojego obozu. Jak wypłynęli na jezioro dostali się pod ogień kutrów i zostali zmasakrowani. - Pazur widocznie też musiał sobie przypomnieć wydarzenia z poprzedniego dnia.

Niepokój przelał się po wnętrznościach konusa, piegowate dłonie zacisnęły się na krawędzi deski. Dwa głębokie wdechy dla uspokojenia, szybka wyliczanka od zera do dwudziestu. Miała niejasne przeczucie, że kwestia niesamowitości dotyczy parapsychicznych zdolności czarnowłosej kobiety obwieszonej kośćmi niczym drugą skórą. W głębi gardła formowały się jej słowa nagany, odnośnie pozwolenia na podobne wybryki zaraz po tym, jak kilka godzin wstecz ich medium wywróciło do góry nogami całą wiedzę medyczną Savage na temat śmierci klinicznej, zapadając następnie w śpiączkę.
- Jak ona się czuje? Niech się nie nadwyręża, powinna odpoczywać bo za którymś razem się nie obudzi. Dajcie jej coś słodkiego do zjedzenia. Po wysiłku dobrze podbić cukier, od razu zrobi się jej lepiej. Czego się dowiedziała… swoimi metodami? - prócz słów po linii poszło zapewne echo zgrzytu zębów, a dwa uderzenia serca później powolne westchnienie - Jeśli zaś chodzi o port; kiedy zaczęły do nich strzelać? Od razu jak ludzie pojawili się na horyzoncie? Strzelały najpierw do łodzi, czy do osób na brzegu? Potrafisz oszacować odległość między wami i kutrami, oraz odległość miedzy kutrami a Nowojorczykami w chwili rozpoczęcia ataku? Jak wyglądała sama walka: strzelały do brzegu synchronicznie? - na linii nastała krótka cisza, przerwana pstryknięciem zapalniczki - Chodzi mi o to, czy jednocześnie atakowały tylko jeden cel, czy potrafią hm, dzielić uwagę.

- U nas w porządku. Przekażę o tym cukrze.
- powiedział Nix. Nie odzywał się dobre kilka chwil gdy Alice była zajęta liczeniem do dwudziestu. - A z portem kutry po prostu płynęły. Nikt jeszcze nie wiedział kto to i po co. Łódź wypłynęła z rzeki na jezioro i wtedy dostała się pod ogień tego największego. Rozpruł ją. Tam jest wysoki brzeg w porcie to pewnie ci w łódce nie widzieli kutrów a kutry nie widziały ich. Jak się zobaczyli to ten pierwszy ich zmasakrował. A potem wszyscy zaczęli do nich strzelać i one strzelały do wszystkich. - odpowiedział Pazur trzeszcząc eterem radia. Mówił dość wolno gdy przypomniał sobie walkę sprzed prawie doby.
- A odległość… Od nas było na początku do kutrów z jakieś pół kilometra. Może trochę więcej. A od kutra do łodzi w momencie otwarcia ognia z połowę tego. Jakieś 200 - 300 m pewnie. Z atakami nie jestem pewien. Ciężko było. Już noc była. A w ogóle o co ci chodzi? Czemu cię nagle na ten port wzięło? - odpowiedział i na koniec zapytał trochę zdziwionym tonem o te przesłuchanie zmierzające pewnie do jakiegoś konkretnego celu.

- Szukam wzoru Nix, dlatego pytam - Savage wzruszyła nerwowo lewym barkiem, gapiąc się nieobecnym wzrokiem przed siebie. Próbowała przywołać z pamięci obraz portu, rzeki oraz okolicznych budynków. Z bólem serca po paru sekundach przyznała sama przed sobą, że rozeznanie terenowe nadal pozostawało u niej równie kulawe, jak do tej pory. Zostawało zawierzyć słowom Pazura i zdusić natrętną myśl, układającą się w ponurą twarz łysego olbrzyma. Gdyby tu był, od razu rozgryzłby to, co jego przybrana córka rozpaczliwie próbowała zrobić od dobrego kwadransa.
“Spokój… przede wszystkim spokój. Masz równanie, zwykłe równanie z paroma niewiadomymi. Skup się i do roboty” - upomniała się, przecierając odrętwiałe policzki wierzchem dłoni. Uporawszy się ze sztywnymi mięśniami, zrobiła to, co powinna już dawno. Nabrała powoli powietrza przez nos, wstrzymując je w płucach aż do momentu, gdy zbędny bagaż emocjonalny został sukcesywnie odcięty od głównego systemu, odciążając pamięć podręczną dzięki czemu pod rudą kopułą wreszcie zapanował zimny spokój. Sprawa jej nie dotyczyła - robiła za statystę, zamkniętego w bezpiecznym metalowym kokonie z dala od linii frontu. Dysponowała danymi i zasobami, czas zrobić z nich optymalny użytek.
- Dwieście-trzysta metrów to ich bezpośrednia strefa buforowa. Zaatakują jeśli się w nią wejdzie. Powyżej tej odległości zachowają się neutralnie, o ile nie otworzycie ognia w ich kierunku. Inaczej już byście nie żyli. Ludzie w porcie również. - powiedziała martwo, skupiając uwagę na tańczących pod powiekami wzorach - Zostały zaprogramowane do wykonania konkretnego zadania, wchodzenie w zbędne konflikty jest poza protokołem systemu. To jednostki poszukiwawcze, nie eksterminacyjne, przygotowane na ewentualne odparcie wrogiego ataku. Ich zasięg z pewnością przewyższa strefę buforową, jednak gdyby atakowały wszystko po drodze, szybko pozbyłyby się amunicji, a także uległy niepotrzebnym uszkodzeniom, co jest działaniem nieefektywnym. Czynniki nieefektywne się eliminuje - potarła czubek nosa i mówiła dalej, bujając się nieświadomie w przód i w tył - Walczyły ze wszystkimi, czyli zaprogramowano je do prowadzenia walki synchronicznej z wieloma celami. Nie mogą być podłączone do jednego generatora, gdyż byłoby to ryzykowne. Niszcząc generator główny niszczyłoby się również platformy bojowe. Wieżyczki - doprecyzowała sucho czując jak krew odpływa jej z twarzy - Nawet jeżeli zniszczycie kutry jako jednostki, pozostaną działka. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że będą kontynuowały ostrzał po likwidacji jednostki macierzystej. Doradzam ostrożność.

- Ma sens to co mówisz. Faktycznie tak może być. No jakbyś mogła im zajrzeć w rozpiskę co tam mają.
- Nix chyba uśmiechnął się po swojej stronie gdy chwilę się nie odzywał trawiąc informacje przesłane przez Alice. - Zobaczymy co teraz da się z tym zrobić. Tak czy siak bomby powinny załatwić sprawę. W ten czy inny sposób. - dodał już szybciej i pewniej.

- Nie żartowałam z tym tyraniem przez tatę. Nie tylko jego protegowani kursanci mieli nadprogramowe ćwiczenia i wymagania… chociaż mnie darował bieganie z plecakiem i pompki - dziewczyna parsknęła krótkim śmiechem - Proces obrazowania w średniej podczerwieni ma przewagę nad ludzkim okiem, ale również nie jest doskonały. - po paru sekundach przerwy w eterze znów rozległ się głos lekarki - Istnieją materiały nieprzepuszczające wiązek… - nastała chwila konsternacji, zakończona sapnięciem przez nos i znów dziewczyna wykładała kolejne zagadnienie - Termowizję można oszukać. Ukryć źródła ciepła. Zapomnijcie o błocie… trik z Predatora to fikcja kinematograficzna. Nie mamy szyby, ale jeżeli w domu jakąś znajdziecie możecie śmiało się schować przed wzrokiem kutrów. Szkło zatrzyma promieniowanie cieplne waszych ciał. Macie też brezent i łódź. Wygodniej podkraść się nią, niż płynąć wpław. Dookoła jest mnóstwo wody. Ukyrcie się w niej i narzucenie skórzanych kurtek na głowy… również ukryje zbędną emisję cieplną… to wszystko na tą chwilę. Wpierw chciałam z tobą porozmawiać. Sygnał znaleziony przez BB dopiero sprawdzę. Poinformuję was jeśli znajdę coś ważnego… powodzenia.

- Dobra, dzięki Alice, musimy obgadać.
- odpowiedział z wahaniem Nix i rozłączył się. Na słuch brzmiało, że intensywnie o czymś myśli. I pewnie nie tylko on skoro wszyscy siedzieli w jednej łodzi i mówił w liczbie mnogiej. W końcu to co mówiła lekarka dodawało na tyle wiele nowych elementów, że oryginalny plan stawał pod znakiem zapytania. Bliźniacy popatrzyli na nią szczękając zębami ale spojrzenie mieli uważne i jak na nich poważne. Pewnie tak samo jak obsada łodzi słyszeli całą rozmowę i wyczuwali jej konsekwencje. Karen również się nie odzywała zerkając na przemian na każde z trójki gangerów w transporterze.

- Spróbujcie znaleźć tu cokolwiek do okrycia, chociaż chwilowej izolacji od chłodu - Savage wciąż siedziała sztywno wyprostowana, ze wzrokiem wbitym w coś, co chyba tylko ona widziała. Ruda głowa mieliła kolejne dane, podczas gdy jej właścicielka nie umiała ruszyć choćby czubkiem nosa. Powinna wstać, zorganizować naprawę ogrzewania zanim jej rodzina nabawi się przeziębienia... tylko jak niby miała przerwać przeszukiwanie pamięci podręcznej? Coś musiała przegapić, natrętne czerwone światło za powiekami nie chciało zgasnąć. Ludziom na łodzi fizycznie nie była w stanie pomóc, zostało tylko próbować... znaleźć inną drogę.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline