Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2018, 21:47   #238
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Potęgi. Czym są? Kim są? To pytanie, jak wiele innych, pozostanie bez odpowiedzi.

ENOCH OGNISTY

Zaatakował znienacka wkładając w to całą swoją moc. Całą luminę Enocha Ognistego.

Płomień, który opuścił jego gardło był niczym żywa istota. Żarłoczna, niszczycielska i nienasycona, pragnąca spopielać, palić i unicestwiać.
Enoch Ognisty był niczym smok. Starożytna bestia destrukcji i anihilacji.
Demon. Zabójca. Mściciel.

Wieloświatowiec.

Ogień wypełniał przestrzeń hukiem i żarem. Zmienił świat wokół w ognisty tygiel. W piec hutniczy. W serce wybuchu potężnej bomby.

Najpotężniejszy płomień, jaki opuścił płuca Enocha.

A kiedy stracił luminę, kiedy wyczerpał swoją moc na miejscu, gdzie stał Simeon pozostał tylko wypalony lej o zeszklonych krawędziach, żarzący się czerwienią na krawędziach. A na jego stała jakaś postać.

Poczerniała, poprzecinana czerwienią płonących żył.

Postać odbiła się od dna i wylądowała przed Enochem. W poparzonym na pół zwęglonym mężczyźnie nadal można było poznać Czarne Drzewo.

Simeon wyszczerzył się paskudnie, a biel jego zębów ostro kontrastowała z czernią spalonej tkanki.

- Co ty odpierdalasz, Enoch – wycharczał głosem nabrzmiałym wściekłością. – Tak witasz starego kumpla? Nazbyt gorąco, kutasie.

Oczy błysnęły dziko.

- ZajebiÄ™ ciÄ™ za to, wiesz!?

TOBIAS GREYSON

Szarpnął łańcuchami, ale żar-stal i kamień oparły się jego sile. Szarpnął raz jeszcze, z podobnym rezultatem.

Maska gdzieś zniknęli. Pozostał po nich jedynie pył unoszący się w powietrzu. Pył i sadza, której tutaj było aż za dużo. Dusząca i paskudna zawiesina kojarząca się ze smogiem wielkich miast, które Tobias miał okazję odwiedzać.
Potem, kierowany impulsem, uklęknął i zaczął przebierać dłońmi w pyle zalegającym u podnóża słupa. Nurzał dłonie w szaro-czarnym pyle, w – jak sobie to uświadomił – szczątkach Męczennika lub Męczennicy.

I wtedy dłoń trafiła na coś. Palce wydobyły znalezisko z popiołów. Tobias wytarł fragment czegoś, co wyglądało jak kość i przyjrzał się temu uważnie.
To nie była kość, jak sądził, lecz kropla stopionego metalu. Zastygła w czarną, kładkę łzę wielkości kciuka mężczyzny. Przedmiot był ciepły. Niemal parzył palce, lecz jednocześnie był zimny, jak kawałek lodu. Niecodzienność tych doznań wprowadzała Tobiasa w konsternację.

I wtedy, kiedy zastanawiał się, czym jest znalezisko doznał silnej wizji.
Stał z łukiem wpatrując się w dym i płonący stos. Widział ogarnięte pożogą ciała. Nieśmiertelne i niezniszczalne. Płonące w agonii. I wtedy sięgnął po strzałę. Nie wiedział skąd ją ma, lecz wiedział, że jest potężną bronią. Bronią zdolną zgładzić najgroźniejszych Lordów Domen i … Wielośwaitowców.

Widział, jak napina cięciwę, jak mierzy i posyła strzałę prosto w ogień, w płomienie, w serce Męczennika lub Męczennicy.

I wtedy pojął, że dał się oszukać.

Ujrzał twarz innego mężczyzny – swojego przyjaciela. Simeona Czerne Drzewo.

- To ziarno – powiedział Simeon. – Nasiono Tyrantha. Ostatnie. Kiedy nadejdzie właściwa pora, zrób z niego dobry użytek, Wachlarzu. Dasz radę?

- Dam – usłyszał własny głos odpowiadający mężczyźnie o szalonych, bezwzględnych oczach.

A potem wizja znikła a on pozostał w Ogrodzie Męczenników z grotem strzały w dłoni. Z nasionom Tyrantha – jednego z władców Dominium, którego zdetronizowali dwa cykle temu.

ARIA TARANIS

Zebrali się wokół niej, tak jak wezwała. Nie było ich wielu, ale więcej, niż się spodziewała. Przybywali ze wszystkich stron, z różnych zakamarków ruin. Kobiety i mężczyźni, w różnym wieku – od kilkulatków do wekowych starców. Kilka setek, może nawet i tysiąc osób.

Większość ubrana w ciemne stroje, znoszone i wielokrotnie połatane. Niektórzy mieli broń: miecze, tarcze, kolczugi. Wszyscy wyglądali na spokojnych, lecz jednocześnie przejętych. Patrzyli na nią z niedowierzaniem, szepcąc do siebie jej imię – tutejsze imię. Poznając ją mimo dziwacznych oczu i pokiereszowanego ciała.

Czuła na sobie ich spojrzenia. Ciężkie, wyczekujące, przestraszone ale i pełne nadziei.

A ona spoglądała na nich i … nie wiedziała, co ma z tym zrobić.

A potem nadpłynęły wizje.

Ujrzała Enocha Ognistego i Simeona Czarne Drzewo. Stali przy krawędzi wielkiego, dymiącego leju, a jeden z nich miał za chwilę umrzeć.

Ujrzała Wachlarza, który unurzany w popiele i sadzy, klęczał z czymś czarnym w dłoni. Czymś, co wyglądało jak mniejsza wersja kamienia, który doprowadził do tylu zniszczeń. Emanował tę samą niszczycielską mocą, złowrogą i prastarą.

Widziała też Me’Ghan i Kenta od Ostrzy stojących w jakimś lesie i obserwujących przemarsz wojsk.

A potem zobaczyła postać w czarnych szatach o twarzy zakrytej zwykłą, białą maską. Wzrok postaci połyskiwał zza ceramicznej przesłony. Zdawał się jej szukać, wypatrywać.

- Tutaj jesteś – powiedział Maska głosem kobiety i mężczyzny jednocześni. – Odnalazłaś swoją luminę, Burzowy Pomruku. Przyjdź więc do nas, do Cytadeli. Porozmawiajmy. O tym co było, i o tym co będzie. Odważysz się?

Wizja znikła.

- Odważysz się, pani? – dopiero teraz zrozumiała, że Corvus zadał jej jakieś pytanie, którego nie dosłyszała oszołomiona obrazami, które tańczyły w jej głowie.

ME’GHAN ZE WZGÓRZA

Stała w lesie obok Kenta, aż żołnierze Domeny Dwóch Rzek i sługi Maski zniknęli w oddali. Pozostali sami pośród drzew.

Kent był spokojny jednak widać było, że to, jaki los spotkał Lud Nar wzburzył jego zapalczywe serce. Kolczasta dłoń spoczywała na rękojeści miecza, który zabrał już setki tysięcy żywotów, z tego co pamiętała. Oczy Wieloświatowca i mistrza miecza spoglądały w miejsce, gdzie zniknęły szeregi nieprzyjaciół.

- I co teraz, Me’Ghan?

Pytanie było jak najbardziej na miejscu.

- Bo ja mam zamiar pójść za nimi, do Cytadeli, stanąć przed Maską i zedrzeć ją z jego lub jej twarzy. Zobaczyć, kto lub co kryje się za tym znienawidzonym przez Dominium pancerzem. I położyć temu czemuś kres. raz na zawsze. Tak, jak to powinniśmy czynić, my Wieloświatowcy, jako Wybrańcy Potęg.

Spojrzał na Me’Ghan.

- Pozostaje jednak pytanie, co ty zamierzasz zrobić, wiedźmo.
 
Armiel jest offline