Waightstill na słowa Marwalda spojrzał na nóż, który trzymał w dłoni - wyglądał jak kozik do obierania jabłka ze skórki. Czuł się lekko zażenowany, jednak lepszy kozik niż nic. W pojedynku bądź co bądź przydał się.
- Ot, Marwaldzie, jak żem znalazł halabardę, tom się poczuł jak rycerz, taką moc dawała. Do tego żeśmy weszli w komitywę, bo i gadać umiała. I wędrowała za mną! - bartnik wspominał z entuzjazmem. - Wcześniej nie mówiłem, bom obawiał się, że posądzicie, żem szalony! - zapewnił. - Lecz potem, w tej pieczarze, jęła mnie przypalać i kazała włożyć się o tam, w otwór w skale. Puścić nie chciała i groziła, że ubije wszystkich moich druhów. Zdzierżyć nie mogłem, tak paliła i groziła, tom musiał wspiąć się na skałę. Aż strach wziąć ją z powrotem, choć szkoda broni. Na pewno demon już w niej nie siedzi? - spojrzał pytająco na Marwalda, bo choć był rad odzyskać halabardę, to obawiał się niespodzianek.
- A skałę i może da się rozłupać, trzeba by tylko dźwigni. - ocenił - Ciekawe, co tam jest? - zastanawiał się głośno.
Jeśli chodzi o Simona, to Waightstill nie bardzo miał ochotę się go tykać. Za to zaczął przechadzać się wokół badając pieczarę i jej ściany. A nóż coś odkryje? |