Jak i grom z jasnego nieba, tak kawał balustrady zesłał niespodziewaną śmierć na wojownika.
Ból rozerwał pierś, wszystkie żebra poszły w drzazgi, serce pękło pod mocarną siłą nieżywego materiału, a on nawet nie zdążył słowa wypowiedzieć, podziękować, wyśmiać pokonanego wroga.
W moment wszystko ucichło, bo nie trzeba było już brać oddechu, ni ruszać ręką, ni pod schody wdrapywać się, ścigać umykającego przeciwnika. Nie znał już nikogo, niczym się nie martwił, naraz zapomniał wszystkie modlitwy.
W uszach zabrzmiał szczęk oręża, coraz głośniejszy, bliższy, słodszy; liczne śpiewy plemiennych hufców, a pod stopami piach, zaś nad głową - żar słonecznej tarczy.