Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2018, 09:38   #122
Bergan
 
Bergan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłość
Partridge
Lucyna dzwoniła pomponem umiejscowionym na swej uszkodzonej mentalnie główce, jak cymbalista w g’ruskiej armii przed wjazdem do okopu przeciwnika. Masz przedziwne wrażenie, że od kiedy przynależysz do tej cnej drużyny, znajdujesz się w jakiejś grupie śmierci – wszyscy są silni, ale i tak trafi się jeden słabszy, bo musi zginąć w pierwszej kolejności. Patrząc na Lucynę czasami masz nadzieję, że plasujesz się w tym układzie przynajmniej jako średniej siły ogniwo. Wtedy w sumie masz szanse na salwowanie się odwrotem, gdy ona zginie pierwsza, a tym samym wzrasta sposobność pozostania najsilniejszym ogniwem…tyle że jedynym w całym łańcuchu. I jak to wtedy filozoficznie rozgryźć? A ten Zbysiu. Mag jak mag, jest ich tak dużo, ponieważ codziennie giną setkami, a nowi pojawiają się na miejscu starych, jak łby na karku hydry lub grzybnia na chlebie za ćwierć dekla (więcej w nim wody niż mąki).

Ah, z resztą, co tu dużo rozmyślać. Trudne czasy i tak są non stop, więc trzeba brać się do roboty.


Zbysław
Elf i elf płci cycatej przyjęli Cię do kąpanii! No to teraz pokażesz frajerom, którzy dokuczali Ci w 2B, że masz włosy między palcami, a to były tylko wydatne kurzajki. Masz zasadnicze obawy, patrząc na stan Waszej drużyny, że te mendy mogą Wam spuścić wpierdol w dowolnej konfiguracji, ale przecież można podjąć próbę.

Jesteś gotów do działania, jak tryb w szatkownicy sklejony szarą taśmą i słowem honoru.


Lucyna
Zjadłabyś ogra, nawet niemytego i nieobranego ze skórki. Na Twoje pytanie, kto idzie z Tobo ręce podniosło kilka krasnoludów. No, i to ma się rozumieć! Komu w drogę temu trampki!


Partridge, Zbysław, Lucyna
- My so słofne krasnoludy, sze elfa – rzekł starszy-pijany-sierżant. – Zobaszyta na miejsu o so chozi, a i spokojnie, szadnyh demonuf, smokuf, diabuw, armii sombi i tagich dam. Robota prosssta, ale no…my nie umio. To chośmy!

Pierwszy krok Dumgarowicz zakończył się zwalistym wywaleniem się na pysk, ale bojowa sprawność krasnoludów nie znała granic i w pół sekundy już był na nogach, idąc jakby nigdy nic. Reszta krasnoludów Was minęła, obszturchując solidnie, aby pokazać, kto jest Panem na podziemdzielni, a także lekko was zarysowując wystającymi kawałkami broni. W sumie rysowali i siebie wzajemnie, ale chroniły ich tony pancerzy, które wskrzeszały setki iskier przy obcieraniu się z ostrzami broni. Przemyślny był to sposób poruszania się, ponieważ iskry te jednocześnie rozświetlały przestrzeń wokół. No, nieregularność wyzwalania światła pozostawała trochę do życzenia, bo czuliście się, jakbyście byli na sztachetowej imprezie, na której głównymi atrakcjami są stroboskopy, parszywa gorzała, seks w sławojce i sztachety w płocie.

Opuściliście przepastną salę i weszliście w solidnie obrobiony korytarz. Tutaj już pojawiły się pochodnie, więc Wasze błędniki wróciły do normy, a przy tym minęły nudności lokomocyjne. Na ścianach wyłożonych precyzyjnie ciosanymi kamieniami widniały reliefy. Wszystkie przedstawiały kulturę krasnoludzką, z której ów bitny naród słynął. Przedstawiały one zatem chlanie, bitki i scenki erotyczne w wykonaniu postaci bardziej powabnych niż krasnoludy. Rzeźbiarze zapewne nie potrafili sobie wyobrazić pięknie wyglądającej pary krasnoludów w aktach uniesienia (uniesienia te najwyżej mogły sprowadzać się do podnoszenia krasnoludzkiej kobiety przez jej faceta podczas treningu na siłowni), zatem wprowadzili nieco modyfikacji.

Poczuliście ten charakterystyczny zapach, który w każdym miejscu globu był identyczny. Spirytus klasy champion. 99,99% czystego C2H5OH. Zatem zbliżaliście się do siedzib Waszych nowych gospodarzy, a najlepsze było w tym to, że stężenie oparów w powietrzu była tak wysoka, że sami zaczęliście się wstawiać. I wyszło tak:
- Partridge – masz już 0,67 promila we krwi (umiesz pić, ale masz na tyle delikatną skórę, że alkohol wciąga lepiej niż Twój żołąd). Wszedłeś w tryb Nawalonego Mistrza, a co to znaczy, to sam nie wiem;
- Lucyna – masz już 1 promil we krwi (zawsze byłaś ekonomiczna, to pewnie przez bycie dziewicą, bo nadmiar nie ma którędy ujść);
- Zbysiu – masz 1 procent (tak, procent, nie promil!) we krwi – wychodzi, łazęgo, że Ty do picia taki, jak Miszczu tej sesji do pomagania politykom w wypadkach samochodowych. Spokojnie, żyjesz, wydalasz na bieżąco przez stopy – zostawiasz za sobą mokre odciski.
Jedno jest pewne. Jeśli stężenie spirytusu we krwi dojdzie u Was do 5% będziecie srogo uwaleni, a to może zakończyć się śmiercią, a nawet kacem.

I tak oto trafiliście do siedziby krasnoludów. Domy, rezydencje, wychodki, pałace, wszystko to pięknie wkomponowane w ścianach olbrzymiej kawerny. Horrendalne rozmiary! Ruch, światło, gwar, tłok, wszyscy natrzepani, jak mieszałka tynkarza z epilepsją. A Wy, drużyna Hardych Pionch, idziecie przez ten kosmopolityczny twór kulturowy rasy, która praktycznie tylko żłopała. Jebani alkoholicy, wiedzieli, jak powinny funkcjonować społeczności, aby były szczęśliwe.

Skręciliście w lewo w kierunku czegoś, co wyglądało jak zamek. W ścianach skalnych wykuto baszty, u podnóży postawiono mury strzeżone przez batalion saperów pierwszoliniowych, którym z drogi schodziły nawet najbardziej zakute trollowe łby. Minął was trollejbus ciągnięty przez dwa trolle, jak nazwa sama wskazuje.

- My dho szefa – Dumgarowicz zatrzymał się przy bramie i zagaił do dowódcy straży, który musiał być minimum porucznikiem, gdyż wokół niego leżało bezkarnie pięć litrowych flaszek po wódce, a tylko takie szarże mogły sobie folgować takim bezwstydnym zachowaniem. – A jes wygle u śjebe?

- Jes, jes – odpowiedział porucznik chwiejąc się, jak latarnia morska atakowana przez lewiatana. – Ale urhwa ufaszajcie, bo jes zyy. Pszes ten problem, wjesz.

- Wjem, kurfha, ale mam ehipe, co to naprawio. Rosssumisz? Spahli nam s nieha, tahi fart, człohieeekuuu!

- Zahebiśsie, to iśsie, bo chyha behe rzychał…

- Daszsz rahę, brahu! – Dumgarowicz poklepał mocno porucznika po ramieniu. – Pamięchasz? Rzyha tylcho ten, co pszechrał! – Na te słowa porucznik wyprężył się i posłał jednego z podkomendnych po antałek spirytu. Ten w pierwszym kroku, nawalony jak szpadel, zatem pewnie młodszy podszeregowy, wykopercił się na pysk. Ale tak, jak wcześniej Dumgarowicz, w pół sekundy podjął dalszy szturm na zbrojownię – bo to właśnie tam krasnoludy trzymały alkohol. Co ważne, zawsze ten punkt był mocniej obsadzony strażami niż reszta fortyfikacji. Taka oto priorytetyzacja działań strategicznych.

Ruszyliście zatem dalej. Tutaj już czuć było, jak stąpacie po gorzale, która w wyniku wilgoci skraplała się na posadzce.

Zbysiu – chodzisz bez butów, a to zwiększa powierzchnię wchłaniania tejże wszędobylskiej ambrozji. Masz już na koncie we krwi 1,2 procenta. ŚWIAD JEZD PIENKNY! Chyba masz niewydolność wątroby, po szarpie, jakby ktoś Ci nożem oćwiczył.

Weszliście do twierdzy. Tutaj nie było już tak okazale, jak na zewnątrz, czyli typowy militarny minimalizm obronny – ma być grubo, twardo i długo wytrzymywać bardzo długie akcje. A krasnoludy, pomimo swojej długości, ewidentnie byli mistrzami w tym fachu. Mowa oczywiście o planowaniu konstrukcji obronnych, perwersy.

Zaczęliście iść w dół po kamiennej pochylni. Jeśli szliście do ważnego miejsca, to krasnolud w tym sensie były nie do odgadnięcia – ludzie, elfy, nawet gnomy, jak stawiały zamki czy inne takie to umiejscawiały ważne miejsca, np. sztab, w wyższych partiach, aby wróg miał ciężej z podejściem. A krasnoludy? Wyznawali doktrynę, że jak już wróg ma ich napadać to tak z rozpędem, aby nie trzeba było długo czekać na rozpoczęcie zabawy. Przemyślna strategia, która zapewniła solidnie wymieranie tego gatunku pozostawiając na globie chyba ze z pięć nienaruszonych podziemnych osiedli bitnej nacji. Oczywiście do tego należy dodać zamiłowanie do materiałów wybuchowych i naruszania struktur skalnych dla zabawy.

Zeszliście na niższy poziom. Tutaj stężenie gorzały w powietrzu jest niższe, ale dla odmiany jest chłodniej. Oj, Zbysiu, coś zaraz chyba chory będzie przez te bose stopy. Nic to, robota poszukiwaczy przygód zawsze była ciężkim kawałkiem bułki z chlebem, a i tak dobrze, że żyjecie, prawda?

- Tehas, uwaszajcie – Dumgarowicz odwrócił się w Waszym kierunku wykonując w sumie ze dwa obroty zanim skapnął się, gdzie stoicie. – Zawichacie terasss u naszeho chrula, Hammagarda III Żyłobójcę (jak on to trzeźwo wypowiedział!). Jes zuy fchuj, ale tak…fchuj, o. Nie musisie się chłaniać, ale wypahałoby paść na kolano z nischo zniszonym czoem. Pani to mosze tylko dychnąć, a i niech pani nie zraca uwachi na zaczepchi. Chrul jes basso…ochoszym krasnoludem i bzycha szysko, co nie uciecha. Ale on tehas zuy, więs pewchie bezie zuy. No. To wchośta i powosenia, ja tu nie mochę wejś, bo yestem pjany, a chrul myhśli, że tu nich nie piche. To uszpachlowanko.

Tak kończąc Dumgarowicz zapukał w drzwi i dał dyla. Teraz mieliście poznać swoje nowe przeznaczenie, dalsze losy, zapewne stoczyć kolejny bój z mrocznymi mocami ocierając się o śmierć, jak gołębie gunwo ociera się o poły płaszcza, gdy robi się przed nim unik.

Drzwi otworzył strażnik w bardzo grubym pancerzu i z rohatyną w łapie wielkości rakiety transkontynentalnej.

- Wlazł! – Głos z głębi pokoju ewidentnie nie był pijany. Osz w dupę, w końcu normalna sprawność językowa! Co król, to król, inny poziom rozmowy i wzajemnych relacji!

Komnata była średnich rozmiarów, jak na krasnoludzkie standardy możnowładców. Wyłącznie, na oko, 250 m2 samego salonu. Na zydlu siedział sobie król krasnoludzki, który wyglądał…poważnie. Mocno poważnie. Nigdy nie widzieliście kogokolwiek na tym świecie, kto wyglądałby poważnie! Złoty napierśnik, na głowie idealnie skrojony diadem, bez żadnych ozdobników i wygibasów, na całym ciele umieszczone pochwy z bronią krótką (ktoś tak dopasował ich układ, że wyglądały zajebiście…po prostu stylówa, że fest, jak w komiksach o Kapitanie Hiphopgoblinie). Król za to wyglądał jak to krasnoludzki król. Broda, posępne oblicze, nadwaga, broda, więcej brody.

- Aaa, to o Was mówili posłańcy! – Posłańcy? To którykolwiek z krasnoludów tutaj był w stanie przemieszczać się szybciej niż leżąc? – Wspaniale. Nie będę owijał w bawełnę ani częstować Was kawą albo herbatą, bo Was na to nie stać. Słuchajcie, mam problem osobisty i to taki mocny. Zapchał mi się kibel, jest o tam - wyciągnął lewe ramię i bochnowatym paluchem wskazał pancerne wrota, ewidentnie mocno uszczelnione. – To co się tam dzieje, to zło wszeteczne, nie wiem czy nie lepiej byłoby walczyć samotnie z urzędem podatkowym. Pomóżcie, a dam wam szmal i po artefakcie pierwego sortu. Tu macie klucz – król wstał, podszedł do Zbysia i dał mu sporych rozmiarów klucz do jego wysokości sracza. No ważył z pińc kilo. Klucz, nie sracz. Sracz zaraz Wam okaże swoje prawdziwe le obliczeu. – Jak skończycie, to wołajcie strażnika. Zostawiam go tu nie dlatego, że Wam nie ufam, ale może być Waszą ostatnią deską ratunku. Tylko gdybyście chcieli używać materiałów wybuchowych to uprzedzam…już próbowaliśmy. Siema.

I czym prędzej wyszedł. Krasnoludy, jak zauważyliście, bardzo lubiły dokonywać g’angielskiego wyjścia. A król to taki bardziej wystrachany niż zły. Pewnie nie umiał gadać z nowymi, czyli znowu wina Zbysia, bo on nowy.

A co dalej? Krótko, na temat i przesrane, jak to o tej porze dnia...

Zbysiu, jak to Zbysiu-mag, nic nie pomyślał i otworzył wrota.

Scena była taka...

Wasza reakcja była taka...

Pancernik Bogdan wybiegł stwierdzając, że zostawił w karczmie obok żelazko na gazie i niedługo wróci.
 
__________________
- Sir, jesteśmy otoczeni!
- Tak?! To wspaniale! Teraz możemy strzelać w każdym kierunku!

Ostatnio edytowane przez Bergan : 07-02-2018 o 10:07.
Bergan jest offline