| Wszyscy
Nikt chyba, ni banda kmieci, ni bohaterowie tej opowieści nie wyobrażali sobie, że wieczór ten wydłuży się nienaturalnie, nie zapisze się w annałach historii jako najspokojniejszy. Jedni zechcieli zmrużyć oko po trudach podróży, drudzy okrutnie czcić tajemną władzę, która widać wzięła pod swe skrzydło nawet mieszkańców Górzyc, a ponoć najbliżej wysuniętego przyczółka ludzkiej myśli i kultury. Nikomu zaś plany nie układały się podług rozmaitych wyobrażeń.
Ledwo wstąpili w otchłań puszczy, a piach w oczy kłuł, rozpaczliwy krzyk wibrował w uszach doprowadzając do granic szaleństwa.
Bełt przeciął powietrze i utkwił w prawym ramieniu włócznika, który siłował się ze swoim towarzyszem. Moc pocisku wybiła go z tej potyczki, a oniemiały przez chwile mężczyzna, ten zwany 'wielebnym', mamrotał coś pod nosem, niczym jakowyś golem z włócznią w ręku wpatrując się w ciemniejące dla niego sylwetki drzew. Wykorzystując jego nieuwagę, Niestanka chciała trzeźwo wyrwać się, zniknąć ponownie w ciemnych zakamarkach lasu. Uniosła się, zatoczyła niedbale, ruszyła w niewiadomą stronę, lecz nie uszła daleko, gdy na ziemię znów sprowadził ją ktoś. Sztychem włóczni pchnął ją drugi, przerażony włócznik. Bełkotał coś głośno i ze strachem, wziął głęboki zamach, ostrze zalśniło w blaskach pochodni.
Wszewład, nie będąc pewny, czy Jaksa wyrozumiał cokolwiek z jego gestów, pomknął śladami Niestanki i lada moment znalazł się po drugiej stronie polany. Dwóch kmieci stojących przy kapliczce trwożnie przyglądało się zamieszaniu, które z sekundy na sekundę przybierało dla nich coraz bardziej niekorzystny obrót. Może i mieli zamysł umknąć stąd jak najprędzej i jak najdalej, lecz do akcji wkroczył Wszewład. Chcąc dorwać kata i oprawcę, zapomniał o drugim mężczyźnie, mniejszym, wzrostem równym bohaterowi. Pięść kmiecia musnęła tylko szczękę Wszewłada, lecz to wystarczyło, aby zbić go z pantałyku. Dorwanie oprawcy nie wchodziło teraz w grę, bo dwie równoważne siły runęła na glebę, spięły się w srogich zapasach.
Niestankę ogarnęło dziwne uczucie. Widziała błyszczące ostrze, jednako patrząc na przelatujące przed oczyma obrazy. Ojca, rodzeństwa, rodzinnych stron - najpiękniejsze co miała. Nim jednak ostatni oddech wyrwał jej się z piersi, a dzida tknęła gorących trzewi, włócznik zastygł w bezruchu, buchając z rozwartej gęby krwią, krztusząc się nią i charkając paskudnie. Gdy obalił się tuż obok niej, nad leżącą w ściółce dziewczyną górowała potężna postać jednookiego Ratomira, który jednym, silnym gestem wydarł toporzysko z pleców zaszlachtowanego przeciwnika. Strugi obcej krwi splamiły strój i czuprynę oniemiałej dziewczyny. Mężczyzna podał jej szeroką dłoń, a kiedy wdrapywała się po muskularnym ramieniu, czuła silne, przyjemne ciepło bijące od gigantycznej postaci Ratomira, nienaturalne wręcz, pomimo grubej kolczugi okalającej jego ciało.
Wojownikowi widać nie spieszyło się, bo i nie było już z kim walczyć. Jeden martwy, drugi wrzeszczący z bólu z wystającym z ramienia bełtem. Trzeci mocujący się w krzakach z Wszewładem. Wielebny i kat, nie myśląc widać o ucieczce, zbili się przy kapliczce. Ten większy chwycił podarowaną przez starca włócznię, nastawił ją niepewnie w kierunku nadchodzących bohaterów. Wielebny zaś brutalnie zerwał dziecinę z kaplicy, nóż przystawił jej do gardła.
Zmasakrowana rączka zwisała jej niedbale, kalając niewinną krwią szmaty wielebnego. - Ani kroku dalej kmioty, bo rozerwę na strzępy bachora! - zawył starzec, plując śliną z rozgoryczenia.
Ostatnio edytowane przez Szkuner : 07-02-2018 o 11:32.
|