Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2018, 22:15   #74
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Weszli jak zwykle od zaplecza, oficjalnym wejściem dla wszystkich nieśmiertelnych klubowiczów. Udali się do gabinetu Roberta. Było to jedyne miejsce gdzie na pewno można było znaleźć jakiegoś wampira i nie zawiedli się. Syn Anny jak zwykle pochłonięty był jakąś papierologią. Widząc jak wchodzą uśmiechnął się szeroko.
- Już wróciliście? Jak poszło? - To był typowy Robert, ten którego Gaheris poznał gdy pojawił się po raz pierwszy w klubie. - Broń się na coś przydała?
- Witaj. Szczęśliwie nie
- oddał Robertowi broń. - Dziękuję za pożyczkę. Czy zastaliśmy twoją matkę? Zaś poszło, szczerze mówiąc nie wiem. Na pewno była tam jakaś siedziba, którą odwiedzały jakieś osoby. Wskazuje na to parę znalezisk pochodzących od rozmaitych osób płci obojga - mówił szczerze, jednak dosyć oględnie. Bowiem także Elisabeth mogła być w to zamieszana jakoś.
- Hm.. z tego co kojarzę moja matka planowała dziś rozejrzeć się po swojej domenie. - Robert odchylił się w fotelu. - Niestety nie zdradza mi swoich wszystkich planów. Wiesz jak to jest z rodzicami. - Malkavian mrugnął do Gaherisa i wyraźnie się zamyślił. - Wydaje mi się, że planowała pod koniec nocy odwiedzić księcia, w sprawie naszego, zbliżającego się z każdym dniem, gościa.
- Wobec tego ruszam do księcia
- uznał wampir.
Robert podniósł się od biurka i podszedł do narzeczonych.
- Jest mi trochę smutno, cały czas odwiedzasz moją matkę. - Uśmiechnął się odrobinę zawadiacko i wskazał drzwi sugerując, że ich odprowadzi. - Powinieneś kiedyś wpaść do klubu i zagrać ze mną partyjkę. Albo wybrać się na wieczorne polowanie!
- Właściwie bardzo chętnie, tylko problem taki, że Florence wydaje mi polecenia, które muszę wykonywać. Chciałbym jednak chętnie porobić to co właśnie powiadasz. Miłej nocy, pójdziemy już
- skinął mężczyźnie oraz ruszył do wyjścia.
- Pogadam z nią by dała ci wolne. - Robert pomachał im i wrócił do środka, zagadując po drodze jakiegoś ghula.

Ruszyli wzdłuż ulicy szukając wolnej dorożki.
- Wiesz, że Robert też należy do arystokracji? - Charlie chwyciła go pod ramię i przywarła do niego, tak że poczuł jej pierś na swej ręce. - Nie jest bezpośrednim dziedzicem, więc nie używa tytułu. Opowiadał mi co nieco gdy ostatnio sporządzałam list w jego gabinecie.
- Rodowej arystokracji? Hm, wobec tego nic dziwnego, że prowadzi Carlton. Może zamiast Rebecci możnaby wobec tego jego poprosić, aby doradził, gdzie możnaby uderzyć przy sprawach finansowych
- powiedział swobodnie Gaheris, który swoim rodowodem oraz parantelą spokojnie przewyższał każdego arystokratę angielskiego oraz samą królową Wiktorię. Ostatecznie był siostrzeńcem króla Artura, rodzonym królewiczem oraz kimś, kto posiadał owe tytuły dawno temu. Wcale by się nie zdziwił, gdyby właściwie należał mu się tron Zjednoczonego Królestwa idąc po liniach rodowych. Oczywiście prawa angielskie się zmieniały, dlatego takie coś nie miało sensu, jednak nie czuł się mały przy obecnej arystokracji, skoro tańczył ze wspaniałą królową Ginerwrą, uśmiechał się do Morgan oraz walczył na turniejach przeciwko sir Lancelotowi. Aczkolwiek trzeba przyznać, nigdy nie odniósł sukcesu. Lancelot zwyczajnie był superherosem rycerskości. - Wspominał może jakąś rodzinę, której nazwisko nosi?
- Wydaje mi się, że należy do jakiejś linii baronów Halsbury, chyba jego babka wyszła za bogatego magnata Brewera i stąd jego obecne nazwisko
. - Charlie uśmiechnęła się. - Nie łatwo coś z niego wydusić, a przez to, że należy do rodziny sporo informacji o jego przeszłości jest bardzo mglistych. Z tego co zauważyłam robi tak chyba większość z was.

Wypatrzyli parę przecznic dalej kilka dorożek i pewnym krokiem ruszyli w tamtym kierunku.
- Czytałem, że obecnie wielu przedstawicieli arystokracji żeni się z pannami z rodzin kupieckich oraz odwrotnie. Właściwie nawet dobra rzecz, jeśli obydwu stronom to pasuje - przyznał spokojnie. - Ale to oznacza także, iż Robert albo nie ma w ogóle prawa do dziedziczenia, bowiem dziedzictwo zazwyczaj jest po linii męskiej, albo linia Halsbury należy do najstarszych angielskich rodzin, gdzie faktycznie dziedzictwo przechodzi także po liniach żeńskich. Takich rodzin jest niespecjalnie wiele, faktycznie jednak istnieją. Przynajmniej tak podawał pewien artykuł - rozmawiając podeszli do dorożki planując zamówić w pobliże siedziby księcia Peela, aczkolwiek nie pod samą siedzibę.

Oboje usadowili się wygodnie w dorożce. Tym razem to Gaheris podał woźnicy kierunek.
- Dla części arystokracji to jedyna szansa. Wiele z niej nie jest w stanie samodzielnie się utrzymać i takie mariaże przynoszą do rodziny pieniądze. - Charlie wpatrywała się w drogę wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Jakis problem? - spytał widząc jej zamyślenie. Bowiem właściwie, mieli bardzo problematyczną sytuację. Można było pomóc społeczności rodziny Londynu oraz można było sknocić wszystko. Legalista rycerz zdecydowanie chciał utrzymania obecnego ładu.
- Dziś zdałam sobie sprawę, że odkładam większość obowiązków wobec banku. - Zerknęła na wampira uśmiechając się. - Chcę najpierw pomóc ci ze sprawami rodziny, jednak obawiam się momentu, gdy wszystko inne zwali się mi na głowę.
- Obydwoje mamy swoje obowiązki. Cóż, masz rację, jednak musimy zrobić z tym porządek. Pewnych rzeczy, nie powiem, że nie da się pogodzić, ale jest trudno. Zajmij się sprawami banku, bowiem jakby nie było, to twój bank oraz twoje marzenie, niewątpliwe zaś jednak ja muszę się zająć sprawami wiadomymi. Dziękuję ci za dotychczasową pomoc w tej sprawie. Jeśli więc chcesz, spokojnie pojedź dorożka do klubu lub mieszkania, jeśli zaś uważasz, że jeszcze dzisiaj się wyrobisz bez strat dla finansowych interesów, ewentualnie podzielimy nasze sprawy od kolejnej nocy
- zaproponował dziewczynie.
- Chcę być z tobą. - Charlie zrobiła zaciętą minę.
- Rozumiem, ja z tobą także, jednak jak sama widzisz oraz mówisz, są problemy z możliwościami właśnie. Być może szczęśliwie okaże się, iż sprawy rodziny się nieco poluzują. Wtedy nie trzeba będzie się dzielić zadaniami oraz nie będziesz musiała odkładać swoich spraw wobec banku - cóż nie chciał dodawać, że to normalna kwestia poświęcanie się kwestiom biznesowym oraz że wszak także będzie musiał coś znaleźć dla siebie, kiedy wreszcie się trochę uspokoi. Jednak kwestie te stanowiły rzecz mniej istotną wobec sprawy magika.

Ghulica wtuliła się w niego jakby obawiając się, że każe jej teraz wracać do domu i tak dotarli do Westminsteru. Dorożkarz zgodnie z poleceniem zatrzymał się poza obszarem budynków stanowiących ośrodek władzy Anglii. Gaheris poprowadził ich w kierunku budynku, do którego jakiś czas temu zabrała go Anna. Może to było wrażenie ale po okolicy kręciło się więcej straży niż zwykle. Wampir rozpoznał też, że część z mężczyzn to ghule. Głównie dowódcy. Jego oko wyłapało także pewien charakterystyczny element. Armia miała identyczne guziki jak ten, który odnaleźli w podziemiach.

Straż przepuściła ich na wejściu, po czym wewnątrz dwa ghule odprowadziły ich do saloniku, w którym już czekała Ariadne.
- Troszkę się wam zeszło.
- Troszeczkę zeszło, jednak już jesteśmy. Czy możemy zobaczyć Jego wysokość księcia Peela
? - spytał pamiętając, że najprawdopodobniej ktoś spośród straży jest farbowanym lisem.
- Lady Rebecca poprosiła byśmy zaczekali, podobno trwa jakaś narada. - Ariadne podeszła z kielichem do znajdującego się w pomieszczeniu barku. Zamyśliła się na chwilę i spojrzała na wampira. - Reflektujesz? - Uniosła karafkę z charakterystycznym gęstym płynem.
- Poproszę - zaczął sobie zerkać przy pomocy Nadwrażliwości, ażeby ewentualnie rozpoznać podobny zapach od kogoś, taki, jaki wyczuł na terenie pod budynkiem pubu.

Podziemiami pachnieli przede wszystkim we trójkę, co było całkiem zrozumiałe biorąc pod uwagę, że byli tam całkiem niedawno. Ariadne wyjęła dodatkowy kielich i podała go Gaherisowi.
- Może Helen i Strain niebawem dotrą, wtedy moglibyśmy złożyć pełen raport. - Ariadne zajęła miejsce w jednym z foteli.
- Może - przyznał oglądnie przez chwilę leciutko smakując, jakby chciał wyczuć każdy najmniejszy element, który mógłby nie pasować. - Ciekawe co to za narada, ale cóż nie nasza rzecz, choć pewnie dotyczy niniejszej sytuacji. Oraz liczę na to, że pozostali dotrą - przyznał, bowiem któż wie, wszystko to mogłoby być dla pozostałej dwójki, która dalej prowadziła rekonesans średnio sympatyczne, gdyby spotkali przeciwników. - Hm, rozprostuję kości - powiedział po kilku łykach. Przechadzał się po saloniku obserwując ghuli oraz starając się wyczuć ów zapach plus braki mundurowe. Wprawdzie dotychczasowa obserwacja niewiele dała, jednak któż wie, co ewentualnie przyniosłoby kontynuowanie jej.

Obserwujące ich ghule nie wykazywały żadnych niepokojących oznak. Jednak gdy do pokoju wszedł Strain, Gaheris zauważył coś ciekawego. Korytarzem przemknął krępy mężczyzna w monoklu, którego wizerunek dziwnie odpowiadał temu, co zobaczył w wizji. Rycerz zapamiętał jego wizerunek oraz spojrzał na jego aurę oraz oczywiście zapach. Czyżby mieli już trop?
- Ariadne? - spytał przyboczną szeryfa. - Znasz tego kogoś noszącego monokl? - spytał Ariadne.
Mężczyzna pachniał raczej tym czym pachnie pałac, w którym się obecnie znajdowali. Za to jego aura, niby nie była jakaś szczególna, choć wampira zaciekawiła bardzo silna determinacja.
- Tutaj jest wielu ludzi w monoklach, taka moda. - Zerknęła tam gdzie wampir, w sam raz by zobaczyć znikającego za rogiem wampira. - To mógł być sekretarz księcia.
- Rozumiem, pytam bowiem nie spotkałem go wcześniej
- wyjaśnił, co właściwie było prawdą. Odetchnął przy tym, bowiem mogło to znaczyć, iż Rebecca jest niewinna oraz nie brała udziału przy spisku. Aczkolwiek determinacja? Czyżby sekretarz chciał obalić księcia, albo czyżby pałał taką miłością do Rebecci. Jednak wtedy chyba zobaczyłby tą miłość, albo nienawiść do Jego Wysokości księcia. Ewentualnie mógłby sam być jakoś zmuszany? Bardzo trudna sprawa wydawała się.

Po dłuższej chwili dołączyła do nich Helen i już wszyscy razem zostali zaproszeni na audiencję. Idąc nie zauważył nadal wśród strażników nikogo z ubytkiem w garderobie.
 
Kelly jest offline