Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2018, 08:29   #115
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Doszli do prywatnych pokoi Archibalda. Trzeba było przyznać, że urządzonych z gustem i szykowanie, acz bez przesadnego rozmachu.
Mężczyzna wskazał jej wygodne fotele otaczające niski stolik, po czym ruszył do barku.
- Czego się napijesz?
- Czegoś lekkiego. jeszcze brakuje, żebym... całkiem straciła kontrolę nad sobą. - Powiedziała z rozbawieniem, dodając - A co do przedmiotu... Cóż, podejrzewałam, że pochodził z naszych wykopalisk. Niestety, profesor i dyrektor nie bardzo się lubili. Nasz szef za to bardzo lubił hazard i ciągle popadał w długi, toteż mimo iż wykopaliska miały sponsora, czasem sprzedawał coś na własną rękę bez jego wiedzy. Zwykle też nie były to szczególnie ważne przedmioty, jednak tutaj... nie od razu się poznaliśmy. - Westchnęła ciężko.
- Wypadki się zdarzają.- odparł mężczyzna przynosząc dwa kieliszki z białym winem, siadając na stoliku i podając jej jeden. Patrzył na nią z góry, a to spojrzenie było wyjątkowo łakome. Carmen miała wrażenie, że planuje już jak ją podejść… nie zdając sobie sprawy, że nie musi się aż tak starać. Rozpracowała go już jednak na tyle, by domyślać się, że jest typem zdobywcy, toteż udawała, że nie widzi jego “skradania się”.
- A pan kiedy pierwszy raz napotkał informacje o Hekesh? - upiła odrobinę wina - Wybacz... ty.
- Hekesh… hmmm… oczywiście przy… badaniu historii Aleksandra i jego podbojów.- popijając wino sam zabrał się za “podbój”. Jego dłoń zaczęła wodzić przez suknię po udzie Carmen, a spojrzenie po całym jej ciele. - A ty… kiedy zrodziła się ta fascynacja?
- Och... nie wiem czy mogę powiedzieć... to bardzo osobiste pytanie. - Droczyła się z nim. - Musiałbyś mnie chyba jakoś ośmielić…
- Czyżby to było… bardzo intymne doświadczenie? Zdobycie wiedzy o Hekesh. - zaciekawiła go. Zamyślił się i po chwili rzekł.- Mogę coś obiecać w zamian. Widok… jaki niewiele osób fascynujących się antyczną historią miało okazję oglądać.
- Mmmm brzmi intrygująco. - Przejechała palcem po zarysie piersi, napinając prowokacynie materiał sukni na nich. - A zdradzisz jakiś szczegół?
- Toooo dzieło mistrza, ukryte w mojej sypialni. - wyjaśnił z uśmiechem. - Jedyne w swoim rodzaju. Ostatnie pewnie.
- Ojeeeej, no to mnie masz, choć... przyznam, że mi wstyd... - Udała nieśmiałość i uciekła wzrokiem na bok. - Otóż... moje zainteresowanie pobudziła legenda, którą kiedyś usłyszałam w trakcie zwiedzania Kairu. O... cóż, lędźwiach Hekesh zdolnych wydawać na świat demony i inne potwory.
- To pewnie cię zainteresuje mój mały skarb.- rzekł z uśmiechem Archibald.- Dotyczy potwora.
Wstał i podał jej swą dłoń.
Niepewnie, jakby wahając się delikatnie podała mu swoją i wstała z gracją.
Ruszyli do kolejnej komnaty, po drodze Archibald zaś mówił.
- Zapewne słyszałaś o Fidiaszu. Jednym z najwybitniejszych rzeźbiarzy antycznej Grecji. Każde muzeum chwali się jego dziełami, acz… nie wszystkie są godne publicznych wystaw. Starożytni byli bardziej otwarci na… sztukę. Niektóre dzieła Fidiasza, zwłaszcza te robione dla władcy Elidy… sama zobaczysz.
I zobaczyła. Bestię z kamienia. Minotaura, pół człowieka pół byka, przy czym ludzkie były zdecydowanie dolne partie jego ciała… choć byczych rozmiarów. Do tego potwora tuliły się zmysłowo kobiety, nagie oczywiście.
To z pewnością była rzeźba poczyniona, dla jakiegoś znudzonego sybaryty.
- Och... - dziewczyna aż zatkała dłonią usta z wrażenia. Tak bardzo ta postać przypominała jej widziadła z “sennego pałacu” Aishy.
- Takich dzieł raczej nie pokazują w muzeach.- usłyszała za sobą, a potem poczuła dłonie mężczyzny. Jedną wodzącą po jej łonie, drugą ściskającą piersi drapieżnie. Suknia była przeszkodą dla Archibalda, ale nie tłumiła doznań. A Carmen wpatrując się w kamienny pysk, niemal miała wrażenie że marmurowe spojrzenie byka wodzi za nią wzrokiem. Choć… zapewne to tylko złudzenie optyczne i talent rzeźbiarza.
- Nie... - przyznała, przeciągając się pod jego dotykiem - Aż strach pomyśleć... co by się wtedy w muzeach działo. - Szepnęła Carmen, czując, że już jest rozpalona.
- Protesty obrażonych cnotek, zapewne… - zamruczał Archibald pociągając suknię Brytyjki jedną dłonią, bo drugiej nie miał ochoty odrywać od krągłych piersi kobiety. Carmen czuła, że mężczyzna jest gotów na podbój jej ciała, gdy ocierała się o niego pośladkami.
Carmen zapragnęła by ją posiadł jak najszybciej. Nie mogła jednak wyjść z roli.
- Archibaldzie... - wymruczała, odwracając głowę, by jej ciepły oddech drażnił jego szyję i ucho. - On... wydaje się, że patrzy... chyba nie chcesz…
- Zdecydowanie chcę… - dłoń jego wreszcie wślizgnęła się pod suknię i Carmen poczuła palce mężczyzny wodzące po jej bieliźnie. Nie było w tym dotyku niepewności, Archibald wiedział czego chce i zaczął pieścić jej łono.
- Pozbądźmy się ubrań… Carmen.- szeptał całując jej szyję i rozkoszując się miękkością jej ciała pod palcami.
Ona zaś jak zahipnotyzowana nie odrywała wzroku od pyska minotaura.
- To czyste szaleństwo... - szepnęła, spoglądając na starszego od siebie mężczyznę, lecz posłusznie zaczęła rozpinać sukienkę.
Mężczyzna odsunął się odrobinę podziwiając sekrety jakie odsłaniała przed nim, sam też odsłaniając własne. Wyglądało na to, że trzymał się nieźle jak na swoje lata… albo wspomagał mutagenami jak Lizbeth. Nie był jednak zwiotczały, a włosy na jego torsie choć posiwiałe, nadawały mu nieco barbarzyńskiego uroku.
Carmen zdjęła suknię, a potem zaczęła pozbywać się bielizny. Gdy zostały jej już tylko majteczki, ściągając je znów popatrzyła w oczy Archibalda.
- Skoro to szaleństwo... Bądź dzisiaj moim Alexandrem Zdobywcą, a ja... będę twą królową zakazanych rozkoszy.
- Zgoda… moja królowo…- Archibald podszedł do Carmen spoglądając w jej oczy.- ...podbiłem twe ziemie, zdobyłem twój zamek, teraz… i ciebie mam. A zrobiłem to wszystko właśnie dla tej nocy.
Jego dłonie pochwyciły za jej piersi ściskając te już nagie owoce pokusy. Usta przylgnęły do jej warg w pocałunku zachłannym i zaborczym. W całej jego postawie, w każdym geście i słowie, była pewność siebie i świadomość władzy jaką miał. Pieszcząc jej krągłości i całując to usta to szyję, napierał na Carmen delikatnie popychając ją w kierunku olbrzymiego królewskiego łoża. A ona pozwalała mu na to. Ba, nie mogła się doczekać. Mimo to w ramach gry szepnęła.
- Możesz mnie posiąść, ale nigdy mnie nie złamiesz, nie zmusisz bym błagała o więcej... - droczyłą się z nim, a jej wzrok raz po raz uciekał do potężnej sylwetki nieruchomego minotaura.
- Twój ton się zmieni, nim wstanie dzień… królowo. - stanowczo popchnął ją na łóżko. Wdrapał się na nie i pochwyciwszy za włosy Brytyjkę lekko pociągnął zmuszając do napięcia ciała niczym struny. Jego język wodził po jej szyi, ale dla samej agentki ważniejszy był fakt, że sadowiąc się między jej udami posiadł ją gwałtownym ruchem bioder. Jęknęła mimowolnie czując jego obecność. Pustka którą rozpaliły muśnięcia palców Andrei wreszcie wypełniała się twardą obecnością kochanka.
- Ooooch! - jęk rozkoszy wyrwał się z jej gardła. Tak bardzo na to czekała, że teraz trudno jej było udawać. Mimo wszystko jednak starała się kontynuować grę.
- Nie... to jakieś magiczne sztuczki budzą we mnie ten żar... ja wcale nie chcę... och!
- Nikt jeszcze nie oparł się mi moja piękna. Czy to zamek czy kobieta… zawsze… zdobywam. - szeptał Archibald napierając biodrami wodząc ustami po obojczykach Carmen. Był silny, nie tylko przystojny jak na swój wiek. Był na tyle bogaty, by móc być w formie… co robiło wrażenie, zważywszy że mając taką fortunę, nie musiał o siebie dbać by być popularny wśród kobiet. Ale dbał… i Brytyjka to doceniała czując jak jego broda łaskocze jej skórę, pocałunki rozgrzewają ciało, a twardy argument kochanka każdym sztychem burzy jej mury samokontroli. Jej ciało wiło się pod nim rozkoszując tymi pieszczotami… zwłaszcza, że gdy przymykała oczy… łatwo sobie było wyobrazić te minotaura czując włochaty tors ocierający się czasem o jej biust.
- Nieee... nie poddam ci się... - jęczała Carmen, gdy jej własna wyobraźnia związała postać minotaura z Aishą. - Nie będę twoją niewolnicą... nigdy. - Jej ciało jednak mówiło co innego.
- Słowa… które nic nie znaczą. Pragniesz… swego … zdobywcy.- bankier napierał mocniej i wodził dłońmi po jej ciele. Jej własne ocierało się o niego prowokując go do większego wysiłku, na który najwyraźniej było go stać. Brytyjka prężyła się pod Archibaldem mimowolnie, poddając jego ruchom i narastającej rozkoszy, aż w końcu przez jej ciało przeszło głośne jej jękiem przesilenie. Także i jej kochanek, dotarł na szczyt i położył się obok niej łapiąc oddech.
- To było całkiem niespodziewane… - skłamał.
- … i bardzo przyjemne doświadczenie moja droga Carmen.- dodał szczerze.
Wciąż jeszcze oddychając ciężko, spojrzała na niego. Przez moment poczuła żal, że to nie Orłow jest obok niej, ale szybko przypomniała sobie o misji. Uśmiechnęła się i przeciągnęła leniwie, ocierając o kochanka.
- Taaak... coś mnie do ciebie przyciągało cały wieczór... Może to śmieszne, ale Hekesh nas połączyła…
- Możliwe… możliwe też że podobne umysły się przyciągają. Mam wrażenie, że łączy nas więcej niż nam się wydaje.- mruknął Archibald przyglądając się kochance.- Mówiłaś, że pracowałaś przy wykopaliskach. Ale co robiłaś od… czasu tej tragedii z profesorem? Czym się teraz zajmujesz?
- Prawdę mówiąc... niczym. Starałam się zapomnieć o tragedii, ale... to chyba nie tędy droga. Chciałabym rozwikłać zagadkę ich śmierci. - Wyznała, wtulając się w ciało mężczyzny i muskając wargami jego obojczyk.
- A jak w ogóle spotkałaś Andreę… i tak blisko się z nią…- spojrzał na nią z uśmiechem. -... oboje wiemy, jaka jest panna Corsac i co robiłyście razem w łazience.
- Och, wybacz, ale z nią... ciężko inaczej pracować. Prawdopodobnie zostanę przez nią zatrudniona do kolejnej ekspedycji, aczkolwiek sama na razie nie znam zbyt wielu szczegółów. - Skłamała, znów dotykając jego ciała wargami.
- Ekspedycji?- zdziwił się Archibald sięgając dłonią do jej piersi i delikatnie chwytając palcami ową krągłość, by dotykiem pieścić ten obszar ciała Carmen ze znawstwem płynącym z lat doświadczenia. - Przecież ją interesują koleje i maszyny. Przyszłość. A ty jesteś archeolożką.
- Cóż, sama się zdziwiłam... Może chodzi o zbadanie szlaku pod nowe tory? - Podsunęła i wijąc się pod jego dotykiem, dodała - A czemu pytasz? Chciałbyś mnie jeszcze spotkać?
- Byłoby absurdem, gdybym nie chciał, prawda?- zapytał retorycznie i przylgnął do niej całując ją, bez przerywania pieszczoty jej biustu swą dłonią.
- Mam bowiem wrażenie, że wiele nas łączy… więcej niż mogłoby ci się wydawać.- wyszeptał po pocałunku, patrząc w jej oczy.
Carmen wyprężyła grzbiet niczym kotka, po czym przywarła do mężczyzny zmysłowo. Coraz bardziej podejrzewała, że odnalazła tajemniczego AC.
- Taaak... - szepnęła mu do ucha - Czuję to. Lecz jak przystało na Matkę Ciemności powinnam zniknąć przed świtem. Mamy więc mało czasu...

<przerywnik>

To był całkiem przyjemny sposób na zdobywanie wpływów. Poprzez łóżko. Nowy kochanek, choć starszy od niej o dekadę przynajmniej, potrafił jednak uczynić jej poświęcenie przyjemnym. Zwłaszcza wtedy, gdy już nie musiała udawać zawstydzenia i w pełni mogła poddać się swojemu temperamentowi. Świt zbudził agentkę pierwszą. Pozostało się więc jej ubrać iii...
Tu miała już dylemat. Wracać do Orłowa, zajrzeć do ambasady, odwiedzić Corsac? To były trzy najbardziej oczywiste działania. Ale pod uwagę można też było wziąć odwiedzenie znajomego maga. Wszak demoniczna Aisha nadal była kłopotem na równi z prawdziwą. Dziewczyna ubrała się jak mogła najciszej, by nie zbudzić Archibalda. Już miała wyjść, gdy po chwili namysłu podeszła do sekretarzyka. Tam zostawiła nazwę swojego hotelu oraz... nożykiem do otwierania listów ścięła niewielki pukiel włosów. Włosy wszak miały wedle starożytnych wierzeń magiczną moc i Carmen podejrzewała, że taki prezent ucieszy bankiera bardziej niż bransoletka czy inna ozdoba.
Przy okazji szykując karteczkę miała czas, by się zastanowić co dalej. Najchętniej wróciłaby do Jana Wasilijewicza, lecz zbyt wiele się działo i dziać mogło, aby sobie na to pozwoliła. Postanowiła w pierwszej kolejności udać się do ambasady i z pierwszej ręki dowiedzieć się jak wypadła misja “uciszenia” niewygodnego członka rodziny królewskiej. A i wypadało sprawdzić jak radzi sobie Gabriela po powrocie Joshuy i Liz.
Po drodze z sypialni Carmen spojrzała na swoją sylwetkę w pięknej balowej sukni. Wyglądała w niej ślicznie i niewątpliwie spodoba się sir Drake’owi. Zaczerwieniła się na wspomnienie tego jak go pożegnała i uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze. Jej obecnie rozpuszczone włosy zawadiacko kontrastowały z pięknym strojem.
Jak się okazało jej obecność w sypialni Archibalda nie była niezauważona. Przy schodach czekał już na nią ochroniarz w stroju lokaja gotów odprowadzić ją do drzwi i zamówionej taksówki. Dobre wychowanie nie mogło zamaskować ostrych rys twarzy nadającej mu fizjonomię bandziora z bocznej uliczki. A jeśli nawet uznać, że nie twarz i muskuły czynią drabem, to wyraźne wybrzuszenie pod marynarką potwierdziły przypuszczenia. Typ nosił dużą spluwę w kaburze. Zimne spojrzenie szarych oczu mówiły Carmen że z taką samą obojętnością niósłby za nią jej walizki, jak i walizkę z jej martwym ciałem do pobliskiego jeziora. Archie z pewnością nie był poczciwym bankierem na jakiego się kreował.

Taksówka zawiozła Carmen do znanej jej już posiadłości. Prawie drugiego domu. Wysiadając z niej dostrzegła limuzynę, z której to Lizbeth w służbowym mundurku wyjmowała walizki, ignorując zupełnie fakt, że przy schylaniu się odsłaniała fakt posiadania białych bawełnianych majteczek. Ale Brytyjkę ten fakt nie dziwił… pruderyjność była pojęciem obcym Lizbeth.
Kiedy wysiadła z taksówki, zamachała wesoło do służącej, jednak skierowała się do budynku.
- Pan zajęty… rozmawia z Eliachem.- rzekła Liz biorąc kilka walizek, których ciężar z pewnością przygniótł by Carmen do ziemi. Dla pokojówki były lekkie jak piórko. - Raczy panienka skorzystać z gościnności i napić się kawy z ciasteczkami?
- Jasne. Pewnie zdziwiła was obecność Gabi. Może w czymś pomóc? - zapytała Brytyjka jednak podchodząc do pokojówki. Jej strój jednak nie bardzo nadawał się do jakichkolwiek prac.
- Możesz podrapać mnie za uszkiem.- mrukneła zmysłowo Lizbeth uśmiechając się lubieżnie. Po czym dodała ze śmiechem.- Naprawdę. Za lewym. Dłonie mam zajęte, a językiem nie sięgam tak daleko.
Na wspomnienie wężowego języka Liz Carmen nieco się speszyła, lecz nie chcąc tego po sobie pokazać, podeszła i delikatnie poczochrała kobietę.
- Joshua wyjechał z pokojówką, a wrócił z pieskiem. - Skomentowała żartobliwie.
- Z pieskiem? - uśmiechnęła się spoglądając na Brytyjkę i dodając pół żartem pół serio.- Nie drażnij… wyglądasz apetycznie, więc nie kuś mnie do konsumpcji. Z pewnością sir Drake wolałby cię zobaczyć w niepomiętej sukni.
- Dobrze. Już dobrze. Z jaszczurką. - Rzekła rozbawiona Carmen i na wszelki wypadek odskoczyła od służącej. - Będę ci chociaż otwierać drzwi.
- Naprawdę sądzisz że w tej sukni zdołałabyś mi uciec? Myślisz, że czemu mój uniform taki skąpy poniżej pasa?- zachichotała Lizbeth i skinęła głową na zgodę.
Po czym ruszyła za Carmen “marudząc” żartobliwym tonem. - Widzę, że ubrałaś się tak by odwrócić moją uwagę od krzywd jakie mi wyrządziłaś. Najpierw podsunęłaś mi tak… nudnego kochanka, a jak wróciłam to dowiedziałam się, że zatrudniłaś mi konkurencję za moimi plecami.
- Ależ... jaką konkurencję? Przecież ty jesteś jedyna... - przypochlebiała się jej Carmen, przepuszczając służącą do budynku - Na naukę ją przysłałam. Niech pozna co to... perfekcja.
Choć po prawdzie na myśl o naukach, jakie Gabi mogłaby pobierać u Liz, poczuła znajome łaskotanie w podbrzuszu. To by dopiero było…
- Ty mi tu się nie podlizują. Edward okazał się… nudny i bardzo sztywny… nie tam gdzie trzeba. - zachichotała zdradzając sekrety “królewskiej” alkowy.
- Może w ramach pocieszenia wezmę sobie ciebie, na kilka godzin?- postraszyła zerkając przez ramią, po czym ruszyła do kuchni.
- Oj daj spokój. Myślisz, że ja leżałam do góry brzuchem w tym czasie? Znaczy czasem może leżałam, ale na pewno nie był to odpoczynek. Udało mi się urobić Andreę i Archibalda, więc teraz zasługuję na kawę i ciastko. - Brytyjka jak rozwydrzona pannica pokazała Liz język.
- Och tak… jakże to straszne…- zaśmiała się Lizbeth stawiając walizki w kącie kuchni.- Urabianie Andrei… tej dzikiej i namiętnej kotki.
Spojrzała na Carmen wystawiając długi wąski język wijący się jak wąż. - Jakże ci współczuję… w końcu korsykańska kotka jest o wiele nudniejsza od angielskiej kłody.
- Maruda. - Skwitowała tę wymianę uwag Carmen i rozejrzała się. - A gdzie Gabi?
- Gdzieś tam sprząta.- Liz zabrała się za szykowanie herbaty, szybko wchodząc w rolę pokojówki. Wskazała dłonią na stolik i krzesła.
- Jeśli się boisz, że mogłabym wykorzystać sytuację, to… i tak cię dopadłabym w każdym miejscu tego domu.- zażartowała i ruszyła do spiżarki pod słoik z ciasteczkami. - Liczę że nas wynagrodzisz jakimś kolejnym podniebnym pokazem. Może w bardziej skąpych ciuszkach?-
Podniebny pokaz… te słowa wywołały dreszczyk, ale jakże odmienny. Nie. Zdecydowanie nie chciała teraz korzystać z trapezu. Za wcześnie było.
- Pomyślimy. - Odparła zdawkowo Carmen, po czym zapytała - A jak samo zadanie? Żadnych komplikacji czy trudności?
- No. Troszkę było. Wokół takiego mężczyzny zawsze kręci się mnóstwo konkurentek. Ale nie miały ze mną szans. - usłyszała ze spiżarki. - Samo podtrucie wyszło gładko. Musiałam się natrudzić nieco, by zmusić jego ciało do wysiłku na tyle dużego, by zawał wywołać. I to dosłownie natrudzić… przywykł on do bycia zadowalanym.
- Współczuję. - Powiedziała solidarnie Carmen. - A Joshua nie został rozpoznany?
- Został. Ale jest ambasadorem i potomkiem szanowanego rodu. I właścicielem sporej fortuny. Kto pasuje bardziej do kasyn księstwa niż on?- zapytała retorycznie Lizbeth wracając ze słoikiem i wykładając smaczne maślane ciasteczka oblane pachnącą czekoladą na talerzyk.
- Czyli udało mu się zapewnić alibi. To dobrze. - Rzekła z uśmiechem Carmen, po czym... zaburczało jej w brzuchu. Wszak jeszcze niczego nie jadła tego dnia.
- Oczywiście. Zanim okulał sir Drake wykonywał podobne misje w Złotym Trójkącie. Ja też… zanim zniedołężniałam.- uśmiechnęła się zalewając napar wodą z czajnika. - Potrafimy być skuteczni.
Jej wzrok powędrował do Carmen.
- Żal mi Joshuy. Będzie znów tylko pożerał cię wzrokiem, zamiast przycisnąć do ściany i całować bez pamięci.
- Nie urabiaj mnie. - Prychnęła Brytyjka i dodała. - Mogę już wziąć ciastko?
- Niczego nie obiecuję… w kwestii urabiania. - zaśmiała się pokojówka i rzekła uprzejmie.- Po to je wyjęłam. Smacznego.
Po czym pilnowała parzącego się naparu. Nie czekając dłużej, Carmen zajęła się pałaszowaniem ciastek.
- No i jak poszło to całe miejscowe urabianie? Tej Andrei i tego Archibalda?- zapytała po kilku minutach sama Lizbeth przelewając napar i szykując herbatę dla Carmen.- Tak nudno jak u mnie? Jakoś w to nie wierzę… przynajmniej nie w przypadku tej kobiety.
- Taaa, choć dla mnie Andrea jest trochę męcząca. Ale na swój sposób chyba ją polubiłam. Archibald natomiast jeszcze się całkiem przede mną nie odsłonił i gra dżentelmena, widać jednak, że nie jest to typ spróchniałego bogacza. - Podsumowała agentka.
- Nie nudzisz się więc madame. - pokojówka usiadła podając Brytyjce herbatę, jej język wysunął się z ust i niczym ogon małpki owinął wokół jednego z ciastek, które Liz umieściła w swoich ustach z szerokim uśmiechem. Przez chwilę chrupała.- Oczywiście ambasador jest będzie więcej niż zachwycony możliwością udzielenia ci pomocy. Ja też… na dłuższą metę machanie zmiotką i polerowanie masztu, może trochę nużyć.
- Dziękuję. Obawiam się, że o tę pomoc jeszcze dziś poproszę. Póki co natomiast potrzebny mi azyl dla Gabrieli, która może być poszukiwana przez władzę.
- A za co ją ścigają?- zapytała zaciekawiona pokojówka.
- Sprawa tego adwokata... zresztą najpierw powinnam porozmawiać z Joshuą.
- Bo głupiutka Liz… nie pojmuje zawiłości… - zachichotała ironicznie.
- Daj spokój - przerwała jej Carmen - Nie chodzi o to czy pojmiesz, ale o to, że to przed Joshuą odpowiadam. I jeśli on powie żeby nie mówić nikomu... - spojrzała znacząco - Znasz tę robotę. Wiesz jak jest.
- Jestem mieczem mego pana. Taką rolę wybrałam. Nikomu nic nie wypaplam.- przypomniała jej Lizbeth i skinęła głową.- Ale rozumiem… Droczę się z tobą.- nachyliła się ku Brytyjce i wystawiła język. Długi wijący się organ przesunął się pieszczotliwie po wargach agentki. Powoli i lubieżnie. Prowokacyjnie… jak to było w naturze Lizbeth.
- Ty mnie musisz lubić... - westchnęła ciężko na to Carmen, lecz nie zgorszyła się. Zaczęła się przyzwyczajać do sposobu bycia Liz.
- Troszkę. - zaśmiała się cicho pokojówka i dodała.- Ciężko nie lubić kogoś, przed kim się paradowało na golasa. Tylko te wasze podchody… i dyplomacja działa mi na nerwy. Kiedy na coś mam ochotę, na kogoś… to spełniam swoje kaprysy, a nie chodzę dookoła tematu.
- Trudno nie zauważyć. - Odpowiedziała Brytyjka, odsuwając się jednak nieznacznie.
- Właśnie.- zamruczała cicho Lizbeth chowając swój zwinny języczek, którego dotyk już Carmen miała okazję poznać. Zmieniła temat.
- Sekretarz ponoć dał się twojej dziewuszce we znaki. Jego nie zmiękczą krótkie spódniczki i fikuśne majteczki. Armatka mu się unosi tylko na wspomnienie ambasadora.- zażartowała.- No cóż… przynajmniej pozna ciężką dolę pokojówki.
- Nie mam nic przeciwko. - Skwitowała to chłodno Carmen, sięgając po kolejne ciastko.
- Jeśli chcesz… to mogę użyczyć ci innej kreacji, później… po spotkaniu z sir Drake’m. A jeśli cię ten pomysł krępuje… to mogę być daleko, gdy będziesz się przebierała.- zaoferowała się Lizbeth.- To bardzo piękna suknia, ale zdecydowanie nieodpowiednia na poranne przechadzki.
- Nie trzeba. Po prawdzie wracam z przyjęcia, ale po odwiedzeniu was, wybieram się do hotelu trochę odespać.
- No tak… miałaś ciężką noc. Ale przynajmniej nie nud…- zażartowała Liz, gdy obie kobiety posłyszały głośne narzekanie.
- Lizbeth?! Gdzie jesteś do ciężkiej cho.. choroby?! Nie myśl sobie, że skoro jest druga pokojówka w budynku, to ty możesz się obijać.- krzyczał Eliach.
- Chyba już możesz oczarowywać sir Drake’a. - mruknęła zmysłowo Liz.
- Tak, słyszę. Dziękuję za ciastka. - Powiedziała Brytyjka i ruszyła w kierunku gabinetu ambasadora.
Po drodze wpadła na zaskoczonego jej widokiem Clarke’a. Ten pospiesznie skłonił się i pozdrowił dziewczynę.
- Lady Stone, co za miła niespodzianka. - po czym przepraszając ruszył dalej. Zapewne by posprzeczać się z Liz. Carmen zaś stanęła przed drzwiami gabinetu ambasady, a po ich otworzeniu zobaczyła wstającego z trudem Joshuę. Mężczyzna uśmiechnął się mówiąc.
- Lady Stone. Co za miły widok. Przyznaję, że nie spodziewałem się pani tak… szybko.
- Byłam w okolicy - skłamała, po czym dodała - No i martwiłam się o was. Co nieco już wiem, więc przyjmij moje gratulacje. - Powiedziała wesoło.
- To miłe z twojej strony. - uśmiechnął się Joshua wędrując zachwyconym spojrzeniem po Carmen. Jakby była jakimś żywym dziełem sztuki.
- Może więc spotkamy się wieczorem, by uczcić ten sukces? Przy kolacji. Moglibyśmy nawet teraz, choć obawiam się że w przeciwieństwie do ciebie, ja nie mam odpowiedniego stroju.-
Był bowiem ubrany jak co dzień, nie zaś w pasujący do kreacji Brytyjki frak.
- Och, strojem się nie przejmuj, ale po prawdzie muszę trochę odespać. Dobrze więc, umówmy się na wieczór, choć... będę musiała jeszcze odwiedzić Andreę. Udało mi się złapać z nią kontakt.
- To wspaniała wiadomość. Czyli twoja misja idzie zgodnie z planem? - zapytał entuzjastycznie mężczyzna.
- Tak. Dziękuję, że dałeś mi tę możliwość. - Powiedziała i dodała - Podejrzewam coraz bardziej, że nasz tajemniczy AC to właśnie pan Archibald.
- Archibald? Jaki Archibald…- zadumał się ambasador szukając w pamięci.- Aaaa… Carstein, jesteś pewna? Po czym poznałaś że to on?
- Byłam u niego na przyjęciu wczoraj. Pewności nie mam, ale sporo wie o Hekesh, choć mówi, że ona go wcale nie interesuje. Na razie to szczegóły, ale trop wydaje się obiecujący.
- To z pewnością bogaty mężczyzna. Wpływowy bankier. Osoba o potężnych kontaktach. Ale nigdy nie wydawał mi się specjalnie zainteresowany szukaniem… legend.- ocenił sir Drake.- To typ osoby stojącej twardo na ziemi.
- A jednak mocno interesuje się historią. Wiedział, że kult Hekesh podąża za nieśmiertelnością, czy wieczną młodością. Kto wie, może sam jej szuka, skoro młodość to jedyne, czego kupić nie może?
- Ma ambicję być Aleksandrem finansowego świata i trzeba przyznać, że jego bogactwo i wpływy mogą mu przypisywać taką pozycję.- zadumał się Joshua.- I nie ma dzieci, które uznawałby za swoje.
- Zatem jest podstawa. - Powiedziała Carmen.
- Wątła podstawa. Co więc planujesz zrobić z Corsac i Carsteinem? Przyjmuję że nawiązałaś bliskie kontakty z nimi. Ale co dalej? - zapytał Joshua.
- Corsac pomoże mi poszukać grobowca. Napaliła się. Archibald... jego jeszcze muszę wybadać, jaki jest w tym jego udział. Jeśli się nie mylę, wkupienie się w jego łaski może umożliwić mi drogę na skróty.
- Corsac… igrasz z piranią. Z pewnością sam urok twoich oczu jej do tego nie przekonał. - zamyślił się i nagle zrobił się czerwony na twarzy. Zapewne wyobraził sobie Carmen w objęciach Andrei. Jego oddech zrobił się cięższy, a choć Brytyjka tego zobaczyć nie mogła z miejsca w którym siedziała, to przypuszczała, że masz już stoi wysoko.
- Nie mieliśmy o tym mówić wieczorem? - zapytała, czując się trochę nieswojo.
- Tak… przepraszam.- rzekł potulnie Joshua i dodał. - Niemniej, uważaj z Corsac… to wyjątkowo drapieżna rybka. O Archibaldzie za dużo powiedzieć nie mogę. Słabo go znam.
Podeszła do niego i pogładziła jego policzek.
- Wiem, że się o mnie martwisz, ale to moja praca - stąpać po grząskim gruncie. A teraz czas na mnie... o której mamy kolację?
- A o której byś chciała? Może o osiemnastej? Wyślę Lizbeth po ciebie.- zaproponował mężczyzna uśmiechając się ciepło.- przytrzymał jej dłoń przy swym policzku spoglądając na nią z zachwytem i lekkim zawstydzeniem.
Pogładziła go raz jeszcze potem cofnęła dłoń.
- Więc jesteśmy umówieni. - Rzekła i pożegnała się z ambasadorem.
- Tak. Lubisz… owoce morza czy… kuchnię indyjską?- zapytał na pożegnanie Joshua nie wstając, gdyż z jego nogą zajmowało to dużo czasu.
- Mogą być owoce morza, jeśli nie zbrzydły ci po życiu na statku.
- Nie zbrzydły. Za morzem nieco tęsknię.- uśmiechnął się melancholijnie i to było ostatnie co widziała przed zamknięciem drzwi za sobą. Carmen znalazła się na korytarzu i mogła przemyśleć dalsze działania. Znała już na tyle Joshuę, by wiedzieć że jej wielbiciel nieba jej przychyli za jeden uśmiech jej. I że ta kolacja, będzie przypominała randkę… choć oboje wiedzieli, że romansu z tego nie będzie. Joshua się nie łudził w tej kwestii, a sama akrobatka była tego pewna. Niemniej… w tym układzie była jedna nieprzewidywalna niewiadoma. Lizbeth i jej gwałtowne reakcje na erotyczne napięcie w powietrzu.
Na wszelki wypadek więc Carmen postanowiła jej teraz nie szukać i szybko umknęła w kierunku drzwi. Miała zamiar wrócić już do hotelu.

Udało się. Odetchnęła z ulgą, gdy taksówka zatrzymała się przed jej hotelem. Carmen nie znała limitu możliwości rudowłosej pokojówki, więc nie zdziwiłaby się gdyby ta dotarła do niej już w drodze do hotelu. Niczym szalona kunoichi wdarłaby się do taksówki, którą arystokratka jechała. Niemniej tu na schodach prowadzących do środka lady Stone poczuła się lepiej. Wyminęła gorylego portiera i zamarła czując zimny pot na plecach. No tak… do swojego pokoju najszybciej dostałaby się windą. Schody niby były, ale głównie dla hotelowej obsługi. Nie dla gości.
Odetchnęła. Nie mogła poddawać się fobii. Powoli, z miną wojownika stającego przed smokiem podeszła do drzwi windy. Te otworzyły się niczym pokrywa trumny. W środku był już jakiś goryl z walizkami, zapewne mający zanieść je do pokojów na wyższych piętra. Odsunął się robiąc miejsce Carmen, choć nie musiał. Bo miejsca było sporo.
Brytyjka jednak, cała zlana potem, przylgnęła do krawędzi kabiny i kurczowo złapała się barierki, która służyła tam raczej za ozdobę niż pełniła jakąkolwiek funkcję.
Winda ruszyła wyrywając cichy pisk strachu z ust Carmen, bowiem ta miała wrażenie że liny się urwały i spada w ognistą otchłań. Niemniej nic takiego się nie stało i powoli jechali w górę.
- Czy wszystko w porządku.- zapytał goryl z całkowitą obojętnością. Jakby wygłaszał formułkę wyuczoną na pamięć.
- Tak. - odparła krótko, choć miała ochotę rzucić się na drzwi i drapać w nie, by ją stąd wypuszczono. Tylko resztki zdrowego rozsądku sprawiały, że trwała w miejscu, dygocząc na całym ciele.
Sama jazda trwała pewnie kilka minut, ale ciągnęła się jak wieczność. Carmen była w trumnie... żelaznej trumnie, która wisiała na kilku nitkach nad ognistą przepaścią. Carmen pamiętała ogień, żar, ból… który był wszak tylko sennym koszmarem. Ale tak wyrazistym jak obecne otoczenie. A jeśli… nadal śniła? Jeśli Aisha bawiła się z nią i teraz zerwie pozory rzeczywistości rzucając ją w ogień? W końcu winda się zatrzymała, a drzwi… otworzyły się.
Dziewczyna po prostu wybiegła na zewnątrz. Dopiero tam zatrzymała się i obejrzała, dysząc ciężko.
Goryl spojrzał na nią z politowaniem, ale niezbyt długo ich spojrzenia się krzyżowały, bo drzwi do windy zaczęły się zamykać. Arystokratka znów poczuła się lepiej. Była wysoko, ale na stabilnym podłożu. Wystarczyło tylko unikać okien.
Dała sobie kilka chwil na ogarnięcie się, po czym skierowała się do drzwi apartamentu, który zajmowali z Orłowem.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline