Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2018, 09:24   #153
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Brenton

Brenton ruszył w prawo, jakikolwiek był to kierunek świata. Szedł naprzód, ciągnąc konia za uzdę, nie wiedząc za bardzo czy bolą go stopy, łydki, głowa czy plecy. Po prostu szedł, wiedząc, że nie może pozwolić sobie jeszcze na sen. I gdy tak szedł, przed jego twarzą zaczęło przebijać się przez chmury słońce. Szedł na wschód! Światło na chwilę rozbłysnęło, oświetliło teren przed nim. Był tuż obok Auerschmied, o którym opowiadali mu towarzysze – o ataku zwierzoludzi, wyprawie na orków… Liczył na to, że znajdzie tam schronienie.

Zdziwił się bardzo, gdy zastał opuszczone domostwa. Nie było nikogo, nie było jednakże żadnych śladów przemocy. Jeden dom był tylko zabity dechami, ale Brenton podejrzewał, że mógł należeć do szewca zabitego przez zwierzoludzi, u którego nocowali jego towarzysze, jeszcze z Ullim i Nathanielem. Jednak to wszystko się nie liczyło – liczył się kąt do spania. Brenton wszedł do pierwszego lepszego domu, nazbierał nieco szczap, rozpalił ogień i zasnął tuż obok swojego śpiącego już konia.


Obudził się po kilku godzinach, nie tyle co wypoczęty, co zdolny do jakiegokolwiek działania. Jego wierzchowiec też wyglądał nieco lepiej, niekoniecznie tak, jakby miał zdechnąć po dwóch krokach.

Na zewnątrz ciągle lało, ale było w miarę ciepło. Brenton zebrał się, rozejrzał się po wiosce – wyglądała na opuszczoną od tygodni. Nie mając lepszego pomysłu, ruszył na zachód, chcąc dotrzeć do głównej drogi i ruszyć na północ, do Salkalten.



Franz

Franz miał najwyraźniej sporo szczęścia, bo chłop faktycznie musiał uznać włamywacza za senną marę. Zadowolony, choć zmęczony jak cholera Franz ruszył do domu węglarza.

Nie zastał nikogo, ale nikt nie był mu potrzebny. Odnalazł nieużywany mielerz, który tak naprawdę był wejściem do kryjówki, gdzie znajdowały się zapasy na kilka dni, ciepło i nie było tam wilgoci. Miejsce dobre do przechowywania skradzionych towarów i ukrywania się. Nie za bardzo było tylko co zrobić z koniem, jednak Franz po prostu wprowadził go do dziury za sobą. Zwierzę nie było zbyt chętne do spaceru ciasnym, mrocznym i brudnym korytarzem, ale w końcu jakoś wepchnął je do środka. A tam padł i zasnął od razu.



21 Sigmarziet 2523, Festag

Franz przebudził się, nie za bardzo wiedząc jaka jest pora dnia. Gdy wychylił się na zewnątrz, okazało się, że jest sporo po południu. I ktoś tutaj się zjawił, gdy Fraz spał! Przy wejściu leżał świeży bochen chleba i pęto tłustej kiełbasy.

Gdy mężczyzna zajadał się smacznym posiłkiem, w wejściu pojawił się umorusany, starszy niziołek. Franz przypomniał sobie jego imię – Korbinian.

Widzę, żeś wstał, chopie. Wybacz, żech ci trzech miedziałków nie wcisnę w łapę, ale nie mam przy sobie, hehe. No, nażryj się do syta, a potem gadaj, coś tu robisz.

Niziołek usiadł na ziemi, nie przejmując się osadem z węgla i uśmiechnął się, pokazując krzywe, żółte zęby.



Ragnar

Krasnolud przebudził się. Była to najgorsza pobudka, jaką przeżył w całym swoim życiu. Bolało go wszystko, swędziało niemiłosiernie i parzyło. Oddech palił płuca, oczy były wysuszone i okropne. Wzrok zamglony, nogi drętwe. Ragnar nie widział wiele, jedynie tyle, że wszystko wokół było tlącą się ruiną. Czuł, że od podjętych w przeciągu kilku chwil decyzji zależeć będzie jego życie.

Pomimo największego skupienia, krasnolud nie zobaczył wiele więcej. Postanowił więc poczołgać się naprzód. Nie był nawet w stanie stwierdzić, czy jest dzień czy noc. Barwy straciły jaskrawość, widział rozmazane kontury. Wtedy dotarł do niego kolejny zmysł - słuch. Słyszał skrzypienie belek, przeraźliwie głośne trzaskanie płomieni, słyszał jakieś warkoty. A może głosy? W końcu wypełznął z budynku. Zrobiło mu się okrutnie zimno.

Ragnar pełznął, oddalając się od nieprzyjemnych głosów, wtem usłyszał za sobą głośny łoskot. Być może zawaliła się resztka budynku? Warkoty przerodziły się w rechoczący śmiech, potem na chwilę zamilkły i znów ktoś tam sobie warczał. Ragnar jednak po prostu pełznął przed siebie. W końcu natknął się na jakąś przeszkodę, było to chyba drzewo. Zdawało się, że dotarł do lasu. Krasnolud drżał z zimna, cierpienie jakie wywoływały otarcia ubrań i ziemi o skórę było niewyobrażalne. Cóż dalej?

Krasnolud pełznął powoli przed siebie. Wielokrotnie miał stracić przytomność, jednak za każdym razem jakoś udawało mu się utrzymać świadomość w garści. Gdy był już pewny, że nie słyszy żadnych głosów, spróbował zrobić coś prawie niemożliwego - w obecnym stanie rozpalić ogień. Gdy zaczął zbierać gałęzie dostrzegł okropną rzecz - jego dłonie były całe pokryte pęcherzami, skóra zaczerwieniona i sączył się z niej jakiś mętny płyn. Ragnar otrząsnął się i sprawdził, czy nadal ma przy sobie sakiewkę. Okazało się, że tak. Wyciągnął z niej krzesiwo i z trudem zaczął krzesać ogień. Wtedy z nieba lunął deszcz. Wysiłki spełzły na marne. Bez dobrej rozpałki nie miał najmniejszych szans.

Na szczęście wzrok zaczął mu wracać. Była noc. Okazało się też, że Ragnar nie oddalił się od przeklętej wioski dalej niż sto metrów. Może to i dobrze, że nie rozpalił ognia? Jednak ciało zaczęło mu drżeć, tak samo jak dłonie. Trzęsły się jak oszalałe!

Deszcz obmywał ciało krasnoluda, który zatracił się w ruchu. Całą swoją wolę nakierował na to, żeby nie zatrzymać się i nie zasnąć. Była to walka mozolna. Była to walka niewykonalna. Jednak Ragnar postanowił dokonać niewykonalnego. I zrobił to. Siła jego krasnoludzkiej woli przewyższała potrzebę spokojnej śmierci. Miał za dużo do zrobienia. Narastała w nim wściekłość. I to ona prowadziła go przez krzaki, gałęzie, igły, liście i błoto. Błoto i krew… W Ostlandzie, jak słyszał po karczmach, brakowało do tej mieszanki tylko piwa. Za to, co przeżywa, należy mu się kąpiel w piwie!

Nie wiedział, jak długo tak parł naprzód. Jednak zaczęło się robić jaśniej. Wciąż lało jak z cebra, jednak wydawało mu się, że gdzieś za jego plecami wstaje słońce.

Do Ragnara dotarło, że to chyba przodkowie wspierają go w tej walce o przetrwanie, bo wychodził na pewno na wschód z tej ruiny… Jednak nie miało to najmniejszego znaczenia. W pewnym momencie, pomimo zimna, dreszczy i wszystkich innych niewygód poczuł się nieco lepiej. Wstał.

Sprawdził ekwipunek - dobrze wiedzieć, jakimi środkami się dysponuje. Jego cudowny topór, któremu poświęcił miesiąc swojego życia zniknął. Musiał zostać w tym budynku. Szczęśliwie zwykła broń wciąż siedziała w pętli przy pasie. Skórzany kaftan był w ruinie, hełm jakimś cudem tkwił na głowie, nagolennice też dawały radę. Ubrania zamieniły się w szmaty, plecak był cały podarty, jednak sakiewka z zawartością była na miejscu.

Dalsza podróż była już nieco prostsza - krasnoludy sprawniej poruszały się na dwóch łapach niż na czterech. I w końcu Ragnarowi udało się dotrzeć do drogi prowadzącej z południa na północ. Wyczerpany krasnolud ruszył na północ.



Brenton i Ragnar

21 Sigmarziet 2523, Festag
hex 0709

Brenton dojechał w końcu do głównego traktu i zobaczył rzecz niebywałą. Od południa, jakieś sto metrów od niego, parł na północ powoli krasnolud w łachmanach. Gdy rycerz wytężył wzrok, dostrzegł, że broda jegomościa jest praktycznie stopiona i zamieniła się w okropną maskę na twarzy. Włosy także przypalone i w strzępach, odzienie przypominało szmaty… Wtedy do Brentona dotarło, że musi to być Ragnar! Jakoś przeżył i w jakiś niezrozumiały, niezłomny sposób dotarł aż tutaj.

Brenton cwałem zbliżył się do krasnoluda, który nawet go nie zauważył. Jednak, gdy Brenton zeskoczył na ziemię, a krasnolud spojrzał mu w twarz, krasnolud natychmiast zemdlał.

Trochę czasu minęło, zanim Brentonowi udało się owinąć drżącego krasnoluda w koc i usadowić w miarę bezpiecznie na koniu. Rycerz prowadził konia za uzdę, pilnując, żeby towarzysz nie spadł z siodła.

Po kilku godzinach nieprzyjemnego marszu w strugach deszczu Ragnar się przebudził. Był całkiem wyczerpany, z pewnością nie będzie w stanie maszerować. Ale był to dobry czas na postój i przemyślenie dalszego działania. Dwójka wyczerpanych mężczyzn znajdowała się mniej więcej na wysokości przeklętego jeziorka z hydrą.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline