Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2018, 10:42   #138
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Obudziła się rankiem. Zwinięta w kłębek i tuląca twarz Jarvisa do swoich piersi. Jeśli wcześniej śniła, po owych wizjach nie pozostał nawet ślad w jej umyśle.
Chaaya czuła się wypoczęta na tyle, na ile pozwalały jej na to okoliczności. Głowa zdawała jej się nieco ociężała, jakby owinięta ciężkim materiałem turbanu, skronie lekko ćmiły w bólu, a powieki miały w sobie napuchniętą od płaczu ciężkość.
Jeżeli po przebudzeniu bardka nie miała pewności co do wydarzeń z poprzedniej nocy, to te objawy rozwiały wszelkie wątpliwości.
Słowa zostały wypowiedziane i nie dało się ich już cofnąć.
Dziewczyna jednak nie żałowała swojej decyzji, bo w jej sercu nastało na chwilę uczucie ulgi.

Czarownik tym razem spał na prawdę. Tawaif miała nadzieję, że jego sen był lekki i przyjemny. Dość miał już zmartwień i wspomnień, które odbierały mu spokój ducha… a wczoraj jeszcze…
- Wypoczywaj kochany… - wyszeptała mu do ucha - …nie martw się tyle… - poprosiła składając delikatny pocałunek na skroni. - Jest w porządku… teraz gdy jestem z tobą… jest dobrze.
To była prawda, a nie żadne zaklinanie losu. Gdy kobieta spoglądała na kochanka odczuwała spokój, pewność siebie i stabilizację. Świat stawał się nieco przyjaźniejszy… jaśniejszy. Troski odchodziły w niepamięć, a złe doświadczenia płowiały i wspomnienie o nich nie było już tak dotkliwe.

Tancerka leżała wpatrując się w sufit. Czekały na nią obowiązki, których zaniechała wykonać wczoraj.
Obliczając mniej więcej porę dnia, założyła, że przywoływacz jeszcze kilka godzin będzie odpoczywać. Przez ten czas mogła coś zrobić… coś załatwić. Oczywiście wolałaby leżeć przy śpiącym, głaszcząc go pieszczotliwie po włosach i czując jego oddech na swoim biuście, tylko, że po jego przebudzeniu musieli by się rozstać, bo przecież zaciągać go do ewentualnej roboty nie miała zamiaru.
Nie teraz.
Nie po tym…

Wstając ostrożnie z łóżka Kamala podjęła decyzję. Zrobi co ma zrobić teraz… sprawi, że mag będzie z niej dumny. Dość ociągania i uciekania, trzeba było wziąć los w swoje ręce i zawalczyć. Był ktoś kto na nią liczył. Kto pokładał w niej swoje nadzieje na przyszłość.
- Wrócę - przyrzekła na pożegnanie. - …wrócę, czekaj tu na mnie.


Gospodarz karczmy „Pod rogiem i baryłką” przywitał kurtyzanę przyjaznym uśmiechem i rubasznym śmiechem, wprawiającym jego tłusty brzuchol w galaretowate drżenie. Jak zwykle otaksował pannę od stóp do głowy, ciesząc swe oko jej dziewczęcym i orientalnym wyglądem. Dholianka miała na sobie sukieneczkę z szarego płótna i bawełny, którą wybrał dla niej Jarvis. Zgrabne nóżki w pończoszkach obute były w misterne, elfie sandałki. Drobne ramiona skrywała cieniutka niczym muślin pelerynka w liściaste wzory, a skronie zdobił skromny, srebrny diademik z kunzytowym oczkiem.

Czy mężczyźni wypili wino?
A jakże, i to ile!
Czy smakowało?
Też pytanie!
Vittorio tak jak obiecał skrzyknął kumpli i obalił antał w jedną noc nad grą w karty. Alkohol wchodził jak zły, podstępnie, nagle i szybko. Karczmarz połowy nocy nie pamiętał, ale rankiem… gdy z kolegami szukał takiego jednego, który to ponoć zaginął, a tak na prawdę został zamknięty w jego składziku w beczce po śledziach (a trzeba tu zaznaczyć, że śledzi to on nigdy u siebie nie trzymał - na wszystkich bogów, skąd się ona tam wzięła?! NO SKĄD??!!), to wszyscy zgodnie się zgodzili, że na tyle na ile ich stać wykupią od niej resztę trunku.

Chaaya nie mogła posiadać się z radości. Opowieść szynwkasa sprawiła jej wiele przyjemności. Co i rusz zanosiła się radosnym i szczerym śmiechem, łapiąc pod boki, gdy zaczynała jej doskwierać kolka.
W końcu oboje przeszli do konkretów i interesów. Trzeba było załatwić wydobycie i przewóz towaru. Oczywiście kobieta nie musiała się śpieszyć, ale wiadomo, że im szybciej się uwinie tym lepiej dla wszystkich.
Tawaif dała się ponieść chwili i zaczęła planować.

Po wypytaniu kilku osób dotarła do Spedycji Barethena z którym to ustaliła wszelkie szczegóły. Mężczyzna z początku myślał, że oskubie naiwną panienkę z pieniędzy, błędnie oceniając ją po niewinnym wyglądzie. Szybko się jednak przekonał, że to nie on tu był starym wygą i wyjadaczem. Wprawdzie jego klientka nie miała może takiej wiedzy i doświadczenia w sprawach transportu jak on… ale bogowie jak go wzięła w gadane… tak mało to on nie zapłacił jej, by pozwoliła mu wykorzystać jego usługi!
Czy to był sam czort w przebraniu? Kto to widział, by się tak targować? By tyle wymagać? By na każde jego zdanie, mieć pięć swoich własnych, a później jeszcze dyrygować wszystkimi jak wprawny zarządca niewolników z opowieści zza wielkiej wody!

Co by jednak nie mówić. Dziewczyna okazała się uczciwa i za sumiennie wykonaną robotę zapłaciła wcześniej ustaloną kwotę. Jego chłopcy, jak i on sam, mogli po kilku godzinach odpocząć od tytanicznej pracy w jaką wrobiła ich ta diablica o anielskim licu.


Bardka wróciła do domu. Do pokoju w tawernie, gdzie czekał na nią Jarvis. Jej sakiewki wypchane były złotem po same brzegi, które podzwaniały przy każdym kroku.
Aż dziw, że nie została przez nikogo okradziona, bo w końcu była taka malutka i drobniutka… delikatna, niczym chybotliwy płomyczek świecy. Gdyby ją napadli… na pewno zdołali by ją nastraszyć i ograbić, a jednak… nikt nie stanął jej na drodze.
Być może złodzieje, tak jak i zwierzęta, potrafili wyczuć prawdziwą naturę istoty i wiedzieli, że pod tą kruchą, uroczą fasadą… kryła się bestia z którą lepiej nie zaczynać.
Półbóg jakiś? Demon? Archanioł? Smok może..? Kto wie? Kto wie…
Może po prostu miała szczęście i tyle.
Gdy Kamala pochyliła się nad łóżkiem, by popatrzeć z czułością na śpiącego wciąż kochanka, ten złapał ją w pasie i przytulił do siebie.
Ach… znowu się nabrała na jego sztuczki, ale wcale nie była zła… wręcz przeciwnie. Chciała świętować… i mieli co…


Wchodzenie do takich miejsc, jak sklep Hagvaira, zwłaszcza, gdy kabza była pełna, mogło być niebezpieczne w przypadku Chaai, która… od razu dała nura w jakąś ślepą alejkę, przyglądając się wzorzystym fajeczkom z motywami ciem i ważek.
Tancerka oczywiście nie paliła, ale za to uwielbiała chomikować wszystko co było lśniące, kolorowe i… całkowicie jej nieprzydatne.
Z początku nie usłyszała słów gospodarza, choć fakt jego pojawienia się zarejestrowała kątem oka, zaglądając przez tęczowe paciorki jakiejś misternej plecionki podwieszonej pod sufitem. Zamrugała przyglądając się obu mężczyznom przez żółte szkiełko, po czym zwinnie przeskoczyła w miejsce… gdzie owego miejsca w teorii, i prawie że praktyce, miało nie być… zwabiona mlecznobiałą wazą z porcelany, na której namalowane były niebieską farbą tańczące istoty.
Chwilę podumała nad układem wygiętych ekstatycznie sylwetek, a potem oczy tawaif przyciągnął miodowy blask klejnotów, o których słyszała… a które widziała bardzo rzadko.
Bursztyn.
Ten skarb był na pustyni niemal niespotykany i każdy kamień potrafił być wart wojskowego pułku.
A teraz widziała cały jego naszyjnik, oprawiony w srebro i spokojnie, jak gdyby nigdy nic, spoczywający sobie na wyświechtanej i miękkiej podstawce.


[media]http://image.ibb.co/gdEebH/bnjjiipi6788.jpg[/media]

Tymczasem czarownik zabrał się za wyprzedaż zdobyczy, pokazując planarne kajdany, które wywołały niemal niewieści pisk radości z ust brodacza.
Dholianka nieco nerwowo zareagowała na krzyk, oglądając się niepewnie czy winna brać nogi za pas, czy może z tym jeszcze chwilę poczekać. Jej dłonie zawisły nad pseudo poduszeczką na której spoczywała misterna i jakże “orientalna” biżuteria…
Prawdziwy biały kruk!
Upewniwszy się, że Jarvis ma się dobrze, a wraz z nim i sprzedawca… capnęła znalezione precjozum przesuwając w palcach oczka o niespotykanej barwie z zachwytem w spojrzeniu.

- Niech panna będzie ostrożna. To zdecydowanie nie zabawka - wtrącił Hagvair pomiędzy negocjacjami z przywoływaczem. Kajdany wielce go interesowały, ale nie zamierzał za nie przepłacać.
Bardka odłożyła kolię na swoje miejsce i schowała ręce za sobą, spuszczając wzrok na podłogę.
No tak… co ona sobie myślała… to były BURSZTYNY! Nie powinna ich dotykać tak lekkomyślnie. Gdy kupiec ponownie zajął się wyceną skarbów, dziewczyna ośmieliła się jeszcze chwilę podziwiać ciepły kolor skamieniałej żywicy, zanim ciekawość i fascynacja znowu nie wzięła góry i lepkie opuszki pustynnej sroczki nie zaczęły skubać srebrzystych ornamentów.
- Jest magiczny? - zapytała nagle, chowając dłoń za siebie, gdy nieznajomy na nią spoglądał.
- Oczywiście. To naszyjnik kul ognistych - wyjaśnił uprzejmie sprzedawca. - Nieużywany. -
To… wiele tłumaczyło. Każdy bursztyn był zamrożoną w czasie i przestrzeni kulą ognia. Jeśli któryś z wisiorków przypadkiem by się odłamał, byłoby małe BUM. Zwykle bowiem odrywaną kulkę ciskało się we wrogów.
Na moment Sundari spetryfikowało, a wzrok wyostrzył się jak u wygłodniałej harpii. Odetchnęła cicho zdjęta nagłym pożądaniem, po czym odwróciła się do ozdoby, by pochłaniać każdy jej szczegół.


“Kule ognia! Starcze! Kule ognia, prawdziwe kule ognia! Mogłabym ciskać nimi we wrogów i siać spustoszenie!” Deewani siedziała okrakiem na pysku smoka, okładając mu czoło piąstkami, jakby nieumiejętnie waląc w bęben. Co chwila podskakiwała mu pupa na nosie, gdy dziewczę piszczało i piało. “Ja chce, ja chce, ja chce! Zabiłabym każdego! HAHA Każdego na swojej drodze! Nawet ciebie, prawda? Nawet ciebie!” ćwierkała do siebie pogrążona we własnych fantazjach, których nie powstydziłby się żaden szanujący się wojownik… barbarzyńca.
~ Kule ognia… też mi coś. Przy smoczym oddechu to zwykłe pierdnięcia arkanistów ~ odparł pogardliwie Ferragus uznając swą wyższość nad magicznymi kulkami.
Tylko, że jego rozmówczyni nie za bardzo się tym przejmowała, przewalając się na bok i turlając w zanoszącym się śmiechu.
“Zazdrościsz! Bo ja bym mogła, a ty nie! HAHA! Byłabym niepokonana!”
Przebierała nogami w powietrzu, dusząc się własnym warkoczem jak postronkiem.
~ Jak te wszystkie czaromioty, które zjadłem. Co za idiota idzie na czerwonego smoka z kulami ognistymi? ~ zapytał retorycznie gad przypominając ten detal towarzyszce.
“Idiota, idiota, prawdziwy idiota!” powtarzała jak papużka chłopczyca, ale i tu nie wydawało się, że słuchała.
“Ja bym poszła na białego, białego... i patrzyła jak rozpuszcza się u mych stóp w kałużę i później skakałabym w jego krwi bosymi stopami!”
Gdzie krew oczywiście miała być wodą, bo dziewczynka z góry założyła, że białe smoki ulepione są ze śniegu.
~ No bo mnie byś nie miała szans pokonać. Dostałabyś prztyczka w zadek za samo próbowanie. Ja… jestem niepokonany. Nie to co te tępe białasy ~ rzekł dumnie antyczny.
“Pokonałabym! Znam super tajne sztuki walki!” Maska odparła wartko i buńczucznie, podrywając się z nagła i gibiąc się na lewo i prawo, jakby szykowała się do bitki.
“Poczekaj no… tylko zobaczysz… niech no ci znajdziemy ciało HAHA! Skopie ci ten stary zadek i będziesz błagał mnie o litość! Mnie, potężną, niepokonaną, kulomiotkę Deewani!”
Tancerka rzuciła się z dziewczęcym piskiem na swojego kompana, by począć się wdrapywać po jego długiej szyi.

Skrzydlaty odwrócił pysk w jej kierunku i wysunął długi język zakończony rozwidloną końcówką. Ów język zadrżał lekko, a potem strzelił niczym bicz… trafiając wspinającą się panienkę w wypiętą pupę. Niezbyt boleśnie, ale głośno… Po czym Pradawny zaniósł się śmiechem.
~ Mnie nie można pokonać ~ uniósł się dumą.
“IIIK!” Chaaya złapała się najpierw jedną ręką za pośladek… później drugą… i runęła na dół całkowicie zaskoczona atakiem.
Zarumieniła się jak piwonia, gdy dotarło do niej, że została przyłapana na opuszczonej gardzie, co ją strasznie zawstydziło i zacietrzewiło.
“Stary zbok!” krzyknęła obrażona, odwracając się dumnym liczkiem w bok, by okazać pogardę wobec swojego przeciwnika.
~ Starożytny… I nie zbok. Nie interesujesz mnie pod tym względem ~ stwierdził z szerokim uśmiechem czerwonołuski. ~ Nawet gdybyś tu tańcowała na golasa… to i tak… no chyba że… ~
Chłopczycy wyrosły raptem skrzydła. Czerwone.
Ciało pokryły łuski, pojawił się też gadzi pysk w miejscu głowy.
Młodziutka dzikuska stała się czerwonym smokiem… miniaturką, smoczątkiem, przynajmniej tak długo jak Starzec był w stanie i miał ochotę utrzymać tę przemianę.

Bardka drugi raz nie dała się zaskoczyć i otwierając mordkę wyszczerzyła kiełki w kierunku paszczy stwora.
“Bleeee…” napięła się, nadymała i spróbowała spopielić go swoim zionięciem.
Co przypominało tryśnięcie strużką ognia i iskierek, wywołujące wesoły śmiech kompana.
~ Lepiej zatańcz, przynajmniej efekt będzie ciekawy ~ zasugerował złośliwie i oparł się łapami o ”podłoże”, samemu zionąc olbrzymim płomieniem odrzucającym Deewani do tyłu. Biedna maska przeturlała się zwinięta w kulkę kilka metrów, nie odnosząc bynajmniej obrażeń, ani oparzeń.
Gdy “zagrożenie minęło” wyprostowała się jak sprężynka, burcząc gniewnie i warcząc… prawdopodobnie groźnie.
“Poczekaj, aż dorosnę i będę wielka i niepokonana! Sam będziesz mi tańczyć ty głupia łucho!” Kłapnąwszy szczękami zaczęła ganiać końcówkę swego ogona, biegając przy tym w kółko.
~ Jakbyś była duża, to pokazałbym ci taniec godowy i co po nim się dzieje. ~ Zaśmiał się w odpowiedzi gad kładąc pysk na łapach i ziewając. ~ Jakbyś była duża, doceniłabyś potężnego samca.
Dziewczynka nie odpowiedziała, w pełni oddając się poznawaniu uroków swojej jaszczurzej i “potężnej” formy, póki mała na to jeszcze czas.


- Ale… ale… - Kamalasundari odezwała się po chwili nieco zasmucona. - Ale szkoda… takie piękne i drogie bursztyny… tak przykro je niszczyć…
- Bursztyny niemagiczne są tańsze i w podobnej oprawie. Mam takie naszyjniki, są dobre do blefowania przeciwnika. Nawet mają magiczne aury dla zmylenia wrogów - wyjaśnił Hagvair dumnie. - Schodzą nieźle.
“Tani bursztyn” brzmiał w uszach Dholianki jak “spokojny koszmar”, niemniej nie umiała odpowiedzieć na taki argument i tylko pokiwała charakterystycznie głową ni to potakując, ni zaprzeczając, do reszty oddając się pieszczotliwemu muskaniu tematu ich dysputy.
- Dam osiemnaście i nie więcej - upierał się tymczasem sprzedawca, co budziło irytację u Jarvisa.
- Są warte przynajmniej dwadzieścia, jeśli nie więcej - targował się mag.

Kobieta westchnęła ciężko i wyraźną tęsknotą. Chciała jeszcze chwilę móc potrzymać kolię w rękach… pobyć z nią sam na sam i poczuć chłód metalu i ciepło kamieni na swojej skórze.
Przybyła tu jednak z czarownikiem… a ten aktualnie miał wyraźne problemy. Przeskoczyła więc nad skrzynią wyładowaną przeróżnymi laseczkami, zapewne z ukrytymi, magicznymi ostrzami, lub czymś… czego i tak by nie zrozumiała, po czym podeszła do obu mężczyzn i stanęła po prawicy kochanka, po raz pierwszy taksując gospodarza uważnym spojrzeniem.
- Osiemnaście i… trzy zwykłe bursztynowe kolie dla ślicznej towarzyszki? - zaproponował nagle kupiec, zerkając na bardkę przyczajoną za partnerem. Widać i on umiał ocenić sytuację.
- Bardzo śmieszne, ale nie - odparła z wyższością dziewczyna, spoglądając na nieznajomego protekcjonalnie.
Nie będzie jej tu jakiś białaś okradać jej lubego z należących mu się i ciężko zarobionych pieniędzy!
- Myślę, że z łatwością znajdziemy kogoś kto doceni nie tylko magię w nich zawartą… - Tu dotknęła palcami kajdan leżących na stole. - ...Ale i fakt, że wyszarpnęliśmy je z gardła morderczej dżungli. Myślę… że nawet nie będzie to ktoś… a kilka osób, podbijające ceny swoich poprzedników.
- Masz rację, panienko - stwierdził handlarz przyglądając się łakomie przedmiotowi. - Tyle, że co innego docenić, a co innego zapłacić tak dużo za ów skarb. Trzeba brać pod uwagę realia. Dwadzieścia tysięcy to bardzo dużo monet. Cztery kolie może? I osiemnaście tysięcy.
~ Może warto nad tym pomyśleć. Cztery bursztynowe kolie, też możemy sprzedać jak będzie potrzeba. ~ Jeździec uległ najwyraźniej argumentacji brodacza.

Tawaif, aż się zaśmiała i... była w tym lekka nuta szyderstwa.
- Ach naprawdę chcesz mi wmówić, że w La Rasquelle gdzie niektórzy srają nawet do złotych nocników nie znajdzie się ktoś, kto kupi od nas przedmiot za jego “regularną” cenę rynkową? A chcę tylko przypomnieć, że nie jest to… ani osiemnaście… ani nawet dwadzieścia tysięcy. - Chaaya nie dała się zbić z pantałyku. Wprawdzie wizja żywicowego wisiorka była kusząca, ale czuła się wyraźnie sprowokowana przez Hagvaira i nie zamierzała odpuścić. Przeszła do kontrataku.
- Podobno do miasta zaczęli wracać dawno zabici wrogowie… podobno nawet gdzieś tam w lesie czai się demoniczna armia… takie cacuszko w odpowiednich czasach może przynieść fortunę… - Uśmiechnęła się lisio trącając metalowe oczka bransolet, aż zadźwięczały cicho. - Zdajesz sobie z tego sprawę prawda? Na pewno, nie jesteś głupi… tylko widzisz… my… również nie jesteśmy ignorantami, jak większość poszukiwaczy skarbów, i jesteśmy świadomi atutu w swoich rękach. Nie ty… to inny… nie człowiek, to wampir. Przedmiotów mamy wiele… i wymagamy tylko godziwej zapłaty za nasze trudy, dobrze wiedząc, że ty jako sprzedawca… też musisz na tej transakcji zarobić. Ale ty chcesz nas okraść i wcisnąć garść podróbek. A na co nam one?! I to aż cztery?! - Tancerka dała jasno do zrozumienia, że kupiec dużo stracił w jej oczach i wizja jakiegokolwiek zarobku właśnie przechodzi mu koło nosa, bo nie tylko nie dostanie kajdan… ale i całej reszty. Wydawało się, że nie było wyjścia z tej patowej sytuacji i klamka zapadła, gdyby w orzechowych oczach kobiety nie zatliły się złowrogie iskierki.
- Jest jednak wyjście z tej patowej sytuacji mój złociutki handlarzyku. - Kiwnęła głową w bok gdzie stała gablotka przy której nie tak dawno stała. - Skoro tak bardzo chcesz nam wcisnąć naszyjniki… daj nam jeden. Prawdziwy.
- Zgoda - pospiesznie zgodził się właściciel. - Osiemnaście i naszyjnik kul ognistych?
- I jeszcze jeden fałszywy. I umowa stoi - stwierdził przywoływacz zerkając na kurtyzanę, czy ta potwierdzi.
- Moje kochanie choć na takie wygląda… też lubi się czasem przystroić - przytaknęła z szerokim uśmiechem Sundari, ale jej lisi uśmiech dawno uleciał, pozostawiając po sobie tylko wilczy grymas.
- Zgoda, zgoda… gotówka i dwa naszyjniki. - Gospodarz skapitulował.
- No… i takie interesy możemy ubijać - odparła pogodnie tawaif, spoglądając radośnie na Jarvisa, jakby ten właśnie wręczył jej prezent, a nie ona jemu.


Wraz z nową biżuterią i coraz cięższą kieską Jarvis i Chaaya opuścili handlarza magią. Czarownik uśmiechnął się do bardki na której to szyi pyszniła się srebrna pajęczynka ozdobiona bursztynowi kroplami.
- Słyszałaś może o bankach? - zapytał cicho.

Dziewczyna szła wesoła i całkiem zadowolona z siebie, muskając opuszkami ciepłe kamienie. Trzymała ukochanego za rękę, nucąc coś pod nosem.
- Nie, co to takiego? Jakiś hazard? - zaciekawiła się, spoglądając ukradkiem na mężczyznę i uśmiechając się do niego zalotnie, jak gdyby byli na jakiejś miłosnej schadzce, a makabryczne wyznania w ciemnościach nocy nigdy nie miały miejsca.
- Coś przeciwnego. Trzymają w skarbcu pieniądze innych ludzi i wydają listy dłużne, którymi można płacić u kupców. Odciążają pasy od ciężaru monet i obowiązku ich pilnowania - wyjaśnił przywoływacz w zamyśleniu.
Tawaif chwilę milczała trawiąc zasłyszane informacje.
- Ale, że… jak… - Najwyraźniej miała jednak problem z pojęciem genezy takiej instytucji. - ...że obcy ludzie… trzymają moje złoto? A jak mnie okradną?
- Wedle tego co jest napisane na listach dłużnych, bank ma obowiązek ci wypłacić twoją gotówkę, którą w nim zostawiłaś. Kiedy tylko chcesz - odparł Jeździec niezbyt pewnym siebie tonem, jakby i dla niego to była nowość.
- A jak mi nie dadzą? Albo… im je ukradną? - zatroskała się Dholianka, przekrzywiając niego głowę, gdy się nad tym zastanawiała. - A jak dadzą komuś innemu?
- Nie mogą. Banki… są zakładane przez powszechnie szanowane i bogate rody kupieckie. A czasami nawet przez kilka takich rodów ze sobą powiązanych. Kradzież pieniędzy klientów ugodziła by w ich dobre imię - ocenił sytuację mag i dodał ciepło - Ale nie musimy z nich korzystać. Możemy zanieść zarobek do naszej kryjówki. Tylko licz się z jednym ryzykiem…
- Ale… dlaczego oni chcą trzymać nie swoje pieniądze? Co z tego mają? To bez sensu… - Znów zdziwiła się tancerka, ale wyglądała, że chciała poznać bardziej temat, jakby ją zaintrygował.
- Ponieważ mają dużo pieniędzy, a te wymagają dużego skarbca, ochrony i budynku, który by tę ochronę zapewniał. No i ponoć jest taniej. - Zamyślił się kapelusznik drapiąc po podbródku. - I przy okazji jest jeszcze… kilka spraw związanych z finansami. Jak lichwa, na której taki bank zarabia.
- A dlaczego nazywa się bank? - drążyła kobieta.
- Dobre pytanie - zgodził się z nią chłopak i wzruszył ramionami. - Nie znam odpowiedzi na nie.

Przez pewien czas szli w milczeniu, każdy pogrążony we własnych myślach. W końcu bardka się nieco rozpogodziła i obejrzała z uśmiechem na ukochanego.
- Chcesz zostawić u nich majątek? - Nadal nie rozumiała o co tak właściwie w tym wszystkim chodziło, ani dlaczego ludzie tutaj nie trzymali swego złota w prywatnych skarbcach tak jak robiono to na pustyni. Nie zamierzała jednak odrzucać czegoś tylko z powodu swojej ułomności, a i zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństw trzymania pieniędzy pod karczemnym łóżkiem.
- Część można by zostawić, acz… - Jarvis zamyślony wyraźnie kalkulował plusy i minusy sytuacji. - …twoje zdanie też ma znaczenie. Co ty sądzisz o tym?
- To chyba rozsądne… ja… ja nie za bardzo znam się na tym wszystkim… - przyznała ostrożnie Kamala kiwając głową na boki. - Ale spróbować można…
- Jeśli mam być szczery tooo… ja też się nie znam na tym - szepnął cicho czarownik. - Gdy opuszczałem miasto, te… całe banki jeszcze nie istniały.
- Świat się zmienia… - stwierdziła z sentymentem, ale i wesołym błyskiem w oczach. - Nie damy się jednak pozostawić w tyle, popytamy, poszukamy i zadecydujemy… No chyba, że już wcześniej zasięgnąłeś języka.
- Możemy też staromodnie wszystko przehulać - zaproponował żartobliwie Smoczy Jeździec i splatając dłonie za plecami dumał. - I tak… i nie. Popytałem gdzie są banki uznawane za solidne i uczciwe.
- Możemy się tam wybrać - oznajmiła cicho bardka, rumieniąc się nieznacznie i mocniej ściskając jego rękę. Przybliżyła się do mężczyzny, tak by i przedramionami się stykali.
- Tam gdzie można schować, czy tam gdzie można przehulać? - zapytał ją zadziornie.
- Trochę tu… trochę tam. - Chaaya zwiesiła głowę uśmiechając się szeroko.


Najpierw był bank.
Urządzony w solidnym budynku przerobionym z dawnych koszar. Potężne mury oraz barczyści strażnicy w pełnym zbrojach płytowych z powtarzalnymi kuszami w dłoniach, robili właściwe wrażenie. Miejsce było dobrze bronione, a przed ponurymi skojarzeniami z więzieniem, chroniły liczne malunki i kamienne płaskorzeźby na ścianach.
“Pierwszy Bank La Rasquelle” głosił szyld nad masywnymi drzwiami.
- Jesteś pewien, że jak tam wejdziemy… to później stamtąd wyjdziemy? - spytała bardka, najwyraźniej mając mocne wątpliwości co do ich bezpieczeństwa w tym miejscu. - A jak wezmą nas za złodziei?
- Złodzieje nie wchodzą głównym wejściem - odparł z uśmiechem czarownik i spojrzał na strażników. - I nie przychodzą z własnymi pękatymi sakiewkami, tylko klienci.
- Nieee? - zdziwiła się, ale po chwili wahania przytaknęła spolegliwie. - Skoro tak mówisz…
Nie ruszyła się jednak z miejsca miarkując badawczym spojrzeniem dwóch wielkoludów… a właściwie tylko ich oczy, bo reszta ukryta była ukryta za stalą.
- Obejmij mnie… proszę… - miauknęła niepewnie, ku uciesze kochanka, tuląc się do niego na ulicy.

Jarvis władczo otulił dziewczynę ramieniem i powoli weszli do środka.
Znaleźli się wewnątrz olbrzymiej sali, w której to kolejne okute zbroją “żywe posągi” pilnowały porządku. Były tu też nieduże biurka, przy którym zasiadali mężczyźni i kobiety… ich stroje łączył zielony motyw. Każde z nich miał przynajmniej koszulę w tym kolorze. Przy niektórych z owych biurek zasiadali mieszczanie. Inne były puste, ze znudzonymi “zielonymi” ożywiającymi się jedynie na widok przechodzących koło nich osób.

- Czy to kapłani? - spytała szeptem Chaaya, mając na wargach głupkowaty uśmieszek. - To u was kapłani zajmują się finansami?
- Nieeee wiem w sumie. Nie mają symboli żadnego bóstwa, ale… ponoć jedna ze świątyń też zajmuje się pieniędzmi, tyle, że z uwagi na Starca wybrałem to miejsce do sprawdzenia - wyjaśnił cicho jej kochanek.
Kamala zaczerwieniła się jak piwonia, zwieszając głowę i wbijając wzrok w podłogę.
~ Głupia, głupia, głupia… ~ ganiła się w myślach, za swoje nieobycie. Nie byli już przecież na pustyni! Nie tylko kolor skóry różnił ją od tutejszych mieszkańców, ale prawo i kultura również… a wraz z tym symbolika. Zielony wcale nie musiał oznaczać boskiego! A więc zebrani tutaj nie musieli być na służbie bogów!
~ Głupia, głupia!
“Jak but…” zaproponowała usłużnie Laboni, rechocząc jak żaba w sadzawce.
- Rozumiem… - W końcu zdobyła się na odpowiedź. - Dobrze zrobiłeś… jako tawaif nie mogę przechodzić przez próg świątyni. To znaczy tylko do tych dobrych… a tak się składa, że tych mamy na pustyni najwięcej… To co teraz robimy?
- No cóż… myślę, że powinniśmy wybrać sobie kogoś do rozmowy. Które biurko ci się podoba? - zapytał zakłopotanym tonem mag.
- Wszystkie wyglądają tak samo… - burknęła tancerka, spoglądając chybcikiem na zebrane stoły. - Chodźmy tam gdzie siedzi mężczyzna… denerwuje się przy innych kobietach… są takie… oziębłe. - Raczej bardziej odporne na jej wdzięki, ale o tym nie trzeba było mówić głośno, by wszyscy wiedzieli o co chodzi.

Przywoływacz zgodził się skinieniem głowy i ruszył wraz z partnerką ku najbliższemu stoliku. Nieznajomy przy nim uśmiechnął się szeroko.
- Witam szlachetnych gości. Jak mogę pomóc? - zapytał uprzejmie.
- Dlaczego bank? A nie na przykład sezam?! - wypaliła nagle Dholianka nie mogąc dłużej trzymać w sobie tego pytania. - Albo skarbiec… albo… albo nie wiem co… dlaczego akurat bank? Co to znaczy? - Potrzeba wyjaśnienia owej niewiadomej przyozdobiła jej lico w urocze wypieki, gdy tak trzymajac się kurczowo marynarki towarzysza, zasypywała biurokratę swoimi pytaniami.
- Bank to skrót. Bancae, advico, negharta, kannarte. Każde z tych słów oznacza jedną z run zabezpieczających zawartość skarbca przed kradzieżą. Nikt nie włamie się do tak opieczętowanego miejsca - wyjaśnił mężczyzna wyraźnie… nie zaskoczony jej pytaniem. Jakby nie była pierwszą osobą, która je zadała… w tym dniu.
- Czy to nie zdradzanie zabezpieczeń? - zapytał Smoczy Jeździec.
- Nie. Jeśli wiadomo, że są nie do przełamania. Poza tą czwórką glifów i poza strażnikami dookoła są jeszcze inne… sposoby ochrony zasobów skarbca - dodał z dumą pracownik placówki.
- Och… - odpowiedziała bardzo inteligentnie kurtyzana, oglądając się na kompana jakby szukając u niego potwierdzenia. - Oooch… - Fascynacja powoli zaczynała ustępować jakiemuś wewnętrznemu spokojowi. Dziewczyna odsunęła sobie krzesełko i przysiadła, wygładzając fałdki na spódnicy.
- Kto wpadł na pomysł założenia takiego banku? I kto przedsięwziął taką, a nie inną ochronę? Na czym polega praca tego miejsca i jakie warunki trzeba spełnić, by… by… no… zostawić u was pieniądze na przechowanie? - Najwyraźniej tancerka dopiero rozkręcała się z przepytywaniem.
- Żeby zostać klientem naszego banku trzeba być w posiadaniu znacznych sum. Tak od siedmiuset pięćdziesięciu złotych monet w górę i zadeklarować chęć przetrzymywania u nas swych kosztowności - zaczął gadać bezimienny, a czarownik cicho przyglądał się temu przedstawieniu.
- Bank zapewnia bezpieczeństwo pani monetom, a może zaproponować nawet wzrost ich liczby, jeśli zgodzi się pani na inwestowanie swych zasobów w pożyczki dla petentów.

Chaaya połowy z tego nie zrozumiała.
Mrugała zawzięcie powiekami, jakby chciała przegonić ociężałość swojego umysłu.
- Tylko siedemset pięćdziesiąt sztuk złota? To nazywacie znaczną sumą? - zdziwiła się niezmiernie, opierając łokietkiem o podpórkę i pomasowała opuszkami dolną szczękę. - A co się stanie jak już przyniesiemy… na przykład, no nie wiem, tak z pięćdziesiąt tysięcy… po prostu mówimy, że chcemy przechować i już? To wszystko? - wyraźnie powątpiewała w taki stan sprawy.
- Siedemset pięćdziesiąt to kwota minimalna. Nie ma ograniczeń… jeśli chodzi o maksymalną kwotę. Oczywiście musicie podpisać deklarację, że wasz depozyt jest zdobyty w uczciwy sposób. - Brzmiało to trochę podejrzanie, ale uśmiech bankiera mówił, że uczciwość klienta jest tu sprawą drugorzędną, a deklaracja jest tylko formalnością, której nikt nie sprawdza.
- Dostaniecie dokumenty potwierdzające wasz depozyt w naszej placówce i będziecie mogli wybierać potrzebne wam kwoty w każdej chwili.

~ Jarvisie… co to jest ten przeklęty depozyt? ~ Sundari spytała telepatycznie i była wyraźnie przerażona, że połowa rozmowy jawiła się dla niej jak tajniki sztuki nektomantycznej.

- Ale… tak po prostu..? - Ciągle nalegała. - Tak za nic… nie trzeba nic płacić za takie przechowywanie i taką ochronę?
- Bank zarabia na siebie pożyczkami i procentami od pożyczonych pieniędzy. Zachęcamy naszych klientów do użyczania swoich zasobów w tym celu i otrzymywania części zysków z takiego procesu - tłumaczył cierpliwie i grzecznie mężczyzna. - Oczywiście… istnieje drobne ryzyko utraty części pieniędzy w krótkiej perspektywie, ale w dłuższej wszyscy zyskujemy.

~ Nie mam pojęcia co to ten depozyt, ale chyba chodzi o pieniądze w skarbcu. ~ Mag najwyraźniej był tak samo jak ona niedoinformowany.

- Hmmm… - Bardka zamyśliła się, skupiając intensywne spojrzenie orzechowych tęczówek w finansistę, jakby przyszpilała motyla szpilką do ściany gablotki, starając się przy tym zachować precyzyjnie.
W końcu znowu zapytała.
- Ale… nie musimy udzielać tej zgody… i wtedy nasze pieniądze po prostu sobie u was leżą i tyle… możemy dokładać do nich nowe sumy… albo zabierać kiedy najdzie nas taka ochota..? A co się stanie, jeśli wasz bank zostanie okradziony? Jakiś smok wyczuje nagromadzone kosztowności i przyleci zabrać je do swego leża… podobno takie gady mają niezawodny węch i nawet zwykłego miedziaka wyczuwają na ogromne odległości… co wtedy?
- Skarbiec poradzi sobie nawet ze smokiem. A w przypadku przepadnięcia jego zawartości, właściciele banku gwarantują zwrot jednej trzeciej depozytu tych klientów, którzy zgodzili się na inwestowanie swoich pieniędzy i jednej piątej w przypadku pozostałych. Do wysokości dziesięciu tysięcy złotych monet. - I na to, drań miał odpowiedź.
- A kim są ci… właściciele banku? - wtrącił Jeździec i zaraz otrzymał wyjaśnienie.
- Rodzina Lucciano oraz bogaci kupcy, którzy woleli pozostać anonimowi.
~ Wampirzy ród prawdopodobnie ~ uściślił kochanek.

- Dziesięć tysięcy? To dość mała kwota jak na zapewnienia o niezdobywalności skarbca… - stwierdziła cierpko tancerka, stukając się paluszkiem w szyję. - A więc jednak zdajecie sobie sprawę, że istnieje ktoś… lub coś… co może was wystrychnąć na dudka. Cóż… w takim razie musimy się nad tym jeszcze zastanowić. - Kiwnęła partnerowi, że ona sama skończyła i uśmiechnęła się ciepło dodając telepatycznie.
~ Mogą sobie być i trędowatymi z Gór Krańca Świata dopóki pieniądze są u nich bezpieczne i przez nikogo nie tknięte.
~ To, że są wampirami, działa na korzyść banku. One nie dają się bezkarnie okradać ~ odparł przywoływacz.

- Dziesięć… nie jest taką małą kwotą jeśli przemnoży się przez ilość klientów, których bank obecnie ma. Ten limit wzrośnie z czasem. Bank się rozwija - rzekł z entuzjazmem bankier. Może trochę sztucznym, ale jednak entuzjazmem.
~ Zostawiamy czy odpuszczamy sobie bankowość? ~ zapytał czarownik. ~ Ja bym zostawił część monet. Ale nie wszystkie.
~ Jesteś tego pewien? ~ spytała niezdecydowana tawaif, zbywając młodzika machnięciem rączki. Nie będzie jej tu teraz trukać o jakiś groszach, jakby to były same klejnoty sułtańskie.
~ Może warto przejść się do innych takich miejsc i popytać… może są jacyś… no nie wiem, lepsi? ~ Sama nie wiedziała co mówi, bo i temat był jej całkowicie obcy… mętny wręcz.
~ Czy to co dostaliśmy od suli jest dalej u nas w pokoju?
~ Tak. Nadal ~ potwierdził towarzysz spoglądając na Dholiankę. ~ I nie jestem pewien czy zostawiać tutaj. Możemy przejść się po innych bankach. Mamy trochę czasu.
~ Nie chcę go marnować na rozmowy z jakimiś chłopami na temat pieniędzy ~ żachnęła się gniewnie, ale szybko się opanowała. ~ To wszystko jest takie dziwne i trudne… ciężko mi sobie to wszystko przyswoić… tak całkowicie za nic to tylko w mordę można dostać… i to też jak masz szczęście, a jak nie, to musisz wszcząć pijacką burdę. No nic… jeśli… jeśli ty jesteś w stanie zaryzykować i ja to zrobię. Wpłaćmy tyle ile uważasz za stosowne…
~ To minimum? Na początek? Myślę, że tyle możemy zaryzykować ~ ocenił Jarvis sięgając do sakiewki.
~ Daj spokój… jeszcze chwila, a nogi się pod tobą ugną od tego złota upchanego po kieszeniach. Stać nas na stratę kilku tysięcy… ~ odparła z ciepłym uśmiechem na ustach sięgającym także jej łanich oczu, było coś w magiku co wyraźnie ją rozczulało.
~ To prawda. ~ Jeździec się uśmiechnął i postawił trzy woreczki przed mężczyzną.
- W każdym jest tysiąc monet - rzekł krótko.

- Wspaniale. - Pracownik banku szybko wyciągnął kilka zapisanych pergaminów dopisując kwoty w specjalnie zostawionych lukach.
- Proszę podpisać tu, tu i tu… - Wskazał miejsca do podpisania i podał pióra, a następnie przywołał do siebie dwóch strażników skinieniem ręki.
- To trzeba przenieść do skarbca - zarządził po sprawdzeniu czy zawartość sakiewek zgadza się ze słowami Jarvisa.

Dziewczyna wzięła ostrożnie pióro do ręki, przyglądając się zaaplikowanym do niego tuszu. Przyjrzała się z rezygnacją wszystkim trzem papierom, nie szczędząc im czasu, po czym złożyła staranny podpis, pięknym kwiecistym pismem.


[media]http://i.pinimg.com/564x/35/1a/b4/351ab491eaa7cfa7c6968dc46b3bab9f.jpg[/media]

Zapis przywoływacza przypominał postrzępioną lotkę. Ruchy jego dłoni były nerwowe i niewprawne. Choć mag czytał i pisał w kilku językach, to… nacisk wypadało położyć na “czytał”, oczywiście umiał pisać, ale nie miał wielu okazji by to robić.

- To wszystko? - spytała Chaaya, chcąc czym prędzej wyjść na świeże powietrze.
- Tak. Te dokumenty proszę zachować. A ja… zatrzymam te. - Uśmiechnął się mężczyzna siedzący naprzeciw petentów. Tancerka miała przeczucie, że nie będzie taki wesoły, gdy przyjdą wybrać część swego majątku.
Kurtyzana wzięła obie kartki i wręczyła jedną kochankowi, a drugą złożywszy na cztery wsunęła sobie za stanik.
- Jeszcze jedno… dwa pytania. Czy przy kolejnej wizycie musimy udać się do ciebie panie..? - Zawiesiła głos na chwile, bo w sumie nie poznała imienia ją obsługującego. - I czy działacie o każdej porze dnia i nocy? - Wstała z krzesła i ponownie poprawiła spódnicę, by ładnie się układała.
- Działamy od świtu do zmierzchu i można się zgłosić do każdego pracownika… najlepiej z tymi dokumentami, ale od biedy… podpis wystarczy na potwierdzenie - wyjaśnił uprzejmie nieznajomy.
Ta kiwnęła głową na znak, że rozumie, ale już się nie odezwała. Wsunęła jedynie dłoń w dłoń czarownika gotowa do wyjścia.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline