Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2018, 14:35   #177
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Po wyjściu z piwnicy świat wydawał się Izzy trochę mniej ponury, a pogniecione i doprowadzone naprędce do porządku ubranie mogło budzić pewne podejrzenia co do powodu dlaczego państwo O’Neal spędzili na dole tyle czasu, ale szerokie uśmiechy pokazywały, że było to warte każdej sekundy.

- To teraz wracam do pracy - powiedziała cicho, odczepiając się od Roberta z niechęcią, ale musiała to zrobić. Wciąż czekała ich masa do zrobienia, a podreperowane samopoczucie dawało nadzieję na pozytywne zakończenie ciężkiego dnia. - Skończę z próbkami i będę potrzebowała asysty przy sekcji. Porozmawiasz z Lou w tym czasie i przygotujecie ług i beczki? Trzeba posprzątać żeby żaden syf nam nie wylazł z piwnicy… i Rice. Może uda się dał niej załatwić materac, koc, coś do jedzenia i przede wszystkim picia. Zamów też kąpiel na wieczór. Położymy Maggie spać i wrócimy do tematu krępowania panienek - poprosiła, zostawiając całusa na oszpeconym policzku męża.

- Dobrze kochanie. - mąż westchnął z tradycyjnym udręczeniem by było wiadomo kto tu kogo bezwstydnie wykorzystuje. Ale jakoś po wyjściu z piwnicy i tak wydawał się wesół i w pogodnym humorze. Przyjął całusa w pobliźniony policzek i całkiem raźno ruszył w stronę baru. Pani O’Neal widziała jeszcze jego plecy gdy maszerował przez salę i przysiadł na stołku barowym zaczynając rozmowę z łysiejącym barmanem. Samej zaś zostawało ruszyć na piętro by dokończyć badania i przygotowania. Zrobiła to niechętnie, ale nie było co odwlekać. Wieczór zbliżał się nieubłaganie, a ona chciała tę noc przespać z czystym, nieużywanym prawie sumieniem.


***



Vex wbiła się w wysuszone poprzedniego dnia ciuchy. Nie chciała nakładać na siebie czystych rzeczy przed kąpielą. Po chwili namysłu upiła jeszcze łyk bimbru i ruszyła na poszukiwanie “pani doktur”. Myśl, która przyszła jej do głowy niepokoiła, ale w sumie mogła być absurdalna. Najgorsze było jednak to, że przez tą całą pysków nie miała nawet pojęcia, który pokój zajmuje małżeństwo O’Neal. Pozostawało mieć nadzieję, że trafi na któreś w sali na dole.

Motocyklistka powoli zeszła po schodach, niepewnie przyglądając się sali. Niestety sukcesów brak. Przeklęła cicho i odruchowo zerknęła na stojącego na ganku Spika. W sam raz by zobaczyć tam Izzy. Chyba nie majstrowała przy jej motocyklu? Ruszyła w tamtą stronę szybkim krokiem, ale szybko zdała sobie sprawę, że pierwsza myśl była odrobinę irracjonalna. No dobra gdyby był to Spencer to może... Wyszła na zewnątrz i szybko zauważyła, że lekarce odrobinę zmienił się koloryt na twarzy.

- Eee… wszystko ok? - Podeszła powoli spodziewając się zalewu jakichś krytycznych uwag na swój temat.

- Tak, nie przejmuj się - O’Neal odpowiedziała przełykając ślinę. Stała oparta o balustradę, zaciskając na niej kurczowo ręce i oddychała ciężko, próbując utrzymać zawartość żołądka na miejscu. Normalnie sekcja nawet najbardziej śmierdzącego ciała nie zrobiłaby na niej wrażenia, ale teraz trochę się zmieniło. Wciąż czuła w nosie odór piwnicy i rozkładu, przegryziony w jeden smród dodatkowo podbity piwnicznym zaduchem bez okien.
- Potrzebuję tylko świeżego powietrza, zaraz mi przejdzie - uśmiechnęła się sztucznie i odwróciła głowę do gangerki - Dobrze, że jesteś. Potrzebuję paru informacji, a Zordon z Angie wybyli, do Rogera wolę się nie zbliżać bez melisy w termosie… nie mam na to siły. Na te kabalistyczne brednie - przyznała szczerze i westchnęła. Nudności mijały, ale nie tak szybko jakby chciała. Zostawało robić dobrą minę i udawać, że panuje się nad sytuacją - Kiedy Rice została ugryziona?

Vex otworzyła na chwilę z zaskoczenia usta, ale szybko je zamknęła. Dobrze ją widzieć? Wzięła głębszy oddech i podeszła do barierki.
- Dzisiaj koło południa. Byliśmy akurat u Westów kiedy odwaliło jednemu facetowi… Benowi i ją ugryzł. A czemu? - Motocyklistka oparła się o barierkę plecami, uważnie przyglądając się lekarce.

Lekarka zaklęła cicho pod nosem, wracając do obserwowania zalanego podwórka. Nie spodziewała się takiej informacji. Dopiero co poskładane fakty znowu rozleciały się jej w rękach, a nie widziała nikogo, kto by pomógł złożyć je w całość. Brakowało jej doktora Schneidera, on na pewno wiedziałby co jest grane.
- Jest zarażona - odpowiedziała powoli, przecierając rękawem mokre od potu czoło - Zbadałam jej próbkę, ma wirusa we krwi… ale nie w tkankach. Ten z piwnicy po jednej nocy zmienił się… w to coś - ostatnie słowo wycedziła ze złością i splunęła w wodę - Mamy wieczór, minęło co najmniej pięć godzin, a ona wciąż wykazuje początkowe stadium. Nie ma przejścia w kolejne. Wirus w jej ciele się nie namnaża. - ugryzła się w język, zaczynając omawiać od drugiej strony - Nie dojrzewa. Ciągle pozostaje na tym samym poziomie. Płynie żyłami, nie niszczy tkanek jak u Randala. - imię denata wyskoczyło z pamięci. Tak, nazywał się Randal, ale to nie dawało tak potrzebnych odpowiedzi - Ten Ben. Kim był?

- Kumplem ojca Jane, to taka mała, którą Angie znalazła przy pompie. Dużo o nim nie wiemy. Nie lubiła go pani Brandon, matka Jane…
- Vex zamyśliła się starając się odtworzyć rozmowę z domu Westów. Tyle się wtedy stało. Ten foch od Angie, potem strzelanina w straży i ta prawie odstrzelona głowa Bena. Motocyklistka wzdrygnęła się na to wspomnienie. Niestety szlugi zostały w pokoju. - Chyba ugryzła go znajoma Rogera. - Odruchowo zerknęła w stronę czarnego vana.

- Wiecie gdzie i kiedy doszło do zarażenia? - O’Neal też spojrzała w tamtym kierunku, mocniej zaciskając ręce na balustradzie. Znowu ten nawiedzony świr, jakby mieli i bez niego mało powodów do zmartwień - Miał kontakt z kimś poza Rice?

- Jakoś tuż po fali. Angie martwiła się o Rogera, więc poszliśmy się rozejrzeć i znaleźliśmy wywalone auta no i martwą Tess. Z tego co zrozumiałam była to laska Rogera, zanim dobrał się do Angie. - W głosie Vex pojawiła się gorycz. Odwróciła wzrok od pojazdu khainity, skupiając go ponownie na lekarce. - Trochę obawiam się, że mogła pogryźć więcej niż jedną osobę… A jeśli chodzi o Bena. Chyba zaatakował też ojca Jane, ale podobno go nie ugryzł.

- Wywalone auta? -
Izzy wyprostowała się, jakby coś w końcu zrozumiała. Rozmasowała twarz dłonią i pokręciła głową. Mieli ognisko zarazy, może nawet tam znalazłby się samochód pasujący do kluczyków zostawionych Bri, ale na razie skupiła się na czymś innym - Dobrze że Angie i Zordon tam poszli. Jeśli ojciec tej Jane się zmieni, mają największą szansę usadzić go na miejscu, zanim zrobi coś, czego będziemy żałować - zapatrzyła się na czarnego vana i wzruszyła ramionami - Przyda się też im odpocząć od nawiedzeńców. Wystarczy, że my będziemy się z nim użerać. Tutejsi się go boją, widziałam co potrafi, tam w piwnicy. Zordon się martwi - sapnęła zrezygnowana - Nie dziwie mu się.

- Ta… wyciągałam z rowu nawet tego czarnego vana.
- Vex machnęła dłonią, wskazując na stojące za nią auta. - Już żałuję… A co do wujaszka. Głównym problem jest w tym, że Angie jest cała zachwycona Rogerem. Wiesz, potrafi zabijać i nie boi się tego, że ona też to potrafi. W sumie to trochę szukałam cię z jego powodu. Bo… jesteśmy pewni że to coś przechodzi przez ugryzienie, prawda?

- Gdyby to miał i przespał się z nią, powinien ją zarazić. Tak
- odpowiedziała na chyba niewypowiedziane pytanie. - Skoro przenosi się przez krew, przez inne płyny ustrojowe też. Nasze ciała działają na zasadzie… mechanizmów połączonych. Jeżeli olej jest trefny, siada silnik, a z nim cała maszyna.

- Zastanawiałam się czy mógł się zarazić tam w piwnicy.
- Vex przygryzła wargę. Przed oczami stanęła jej mina Sama, blondynka na pewno zabawiała się ze swoim ulubieńcem. - Roger wtedy się mocno pokaleczył i wszędzie była krew tego...Randala, tak?

- Pójdę do niego żeby zmienić opatrunki i sprawdzić plecy
- ton głosu Izzy nie wskazywał, że podoba się jej ten pomysł - I głowę… ale akurat jego głowie już chyba nie zaszkodzi żaden łomot, a jak dobrze dobrze by poszło - parsknęła - Kto wie, może mu klepki wrócą na właściwe miejsce? Nie chce dać krwi, wezmę ją inaczej. Coś się wymyśli - dorzuciła lżejszym tonem. Potem nagle zmieniła temat - Wiesz że Angie do tej pory miała styczność tylko z dwójką ludzi… tak na stałe. Najpierw ten jej dziadek, teraz Zordon.

- Tak mówiła. Wczoraj jak jeszcze nie była na mnie zła, mogłyśmy trochę pogadać.
- Vex wsunęła ręce do kieszeni i skupiła wzrok na drzwiach do lokalu. Trochę zaczęła się obawiać kierunku, w którym odwróciła się rozmowa. - Tłumaczyłam jej napis na misiu… to nóż, prezent od dziadka.

- Napis na nożu?
- temat zdawał się zainteresować lekarkę. Odwróciła się i oparła plecy o balustradę - Tym nożu którym się bawi? Co ci mówiła? O Dziadku.

- Że nauczył ją wszystkiego co potrafi, wychował. A nóż musiał należeć do jakiegoś rosyjskiego wojskowego. Miał napisane cyrlicą coś w stylu “Za obronę ojczyzny”.
- Vex zerknęła na lekarkę starając się wybadać o co dokładnie jej chodzi. - Angie nie pisze, prawie nie czyta po angielsku. Chyba mówi po rosyjsku, ale nie zna cyrlicy.

- Ciekawe…
- potwierdzało się to co wcześniej mówił Pazur. Mieli problem, ale każdy problem dało się rozwiązać. - Nie czyta, nie pisze, nie umie ubierać emocji w słowa i ma ubogi zasób słownictwa. Ale karabin złoży i rozłoży w minutę. Przeżyła też sama na pustyni, a… była dzieckiem. Ciągle jest. Nie łapie niuansów cywilizacyjnych, ale uczy się. Patrzy, obserwuje i powiela wzorce. Te negatywne też, bo nie potrafi odróżnić co jest społecznie akceptowalne, a co zalicza się już do zachowań na które przypada dość skąpa tolerancja. - popatrzyła prosto na Vex.

Motocyklistka westchnęła ciężko. Dobra, przynajmniej dobijały do meritum.
- Problem jest w tym, że się uczy ale gdy jest to dla niej wygodne. Udało mi się ją namówić na stanik, tylko dlatego, że powiedziałam, że łatwiej się wtedy biega. - Uśmiechnęła się słabo do lekarki. - Wczoraj… błagam niech to zostanie między nami… pytała mnie dokładnie co się stało między nią i Rogerem i dlaczego wujaszek nie chciał z nią zrobić tego samego. Nie wiem czy uwierzysz, ale na serio próbowałam jej wyjaśnić, że to co zrobiła z “kostuszkiem” było niewłaściwe i nie, wtedy jeszcze nie wiedziała o tym że przespałam się z jej wujkiem.

Wyjaśniła się kolejna rzecz, a O’Neal nabrała ochoty żeby iść i wpakować w khainicką głowę cały magazynek od rewolweru. Kula po kuli.
- Dzieci bywają skomplikowane i uparte. Nie jest łatwo je przekonać do czegoś, co chcemy żeby zrobiły, a one albo tego nie rozumieją, albo widzą w tym coś dziwnego. - mruknęła i parsknęła do kompletu. - Trzeba im znaleźć odpowiednią motywację. Haczyk. Haczyki są dobre. - pokręciła głową na dalszą część - Właściwe, niewłaściwe… bardziej to drugie. Może jakby była między nimi mniejsza różnica wieku. To jeszcze dziecko. Psychicznie na poziomie mojej córki - pokazała ręką na drzwi i bar za nimi - Fizycznie niestety jest już dojrzała… i ma chorobę sierocą. Będzie się garnąć do każdego, kto zechce poświęcić jej uwagę. Zwłaszcza jeżeli to mężczyzna, bo ich zna.

- Do ciebie ma szacun, więc masz sporą szansę wyłożyć jej kobiecy punkt widzenia.
- W głosie motocyklistki pojawiła się odrobina goryczy. - Powiedziałam jej tylko, że obawiam się Rogera, bo taka jest prawda. To… niepokojący typ. Nie ufam ludziom, którzy zabijają w imię jakichś bóstw. Starałam się też jej wytłumaczyć, że powinien ją uprzedzić o konsekwencjach. Wiesz… oni to robili bez zabezpieczeń. Nie żebym była specem, ale skąd się biorą dzieciaki wiem i on także. Powinien ją chociaż uprzedzić, cokolwiek… Wiesz co na to usłyszałam? Że ona chce mieć jego dziecko, bo wtedy nie będzie sama.

- Dlatego Zordon ciągnie ją do Teksasu. Żeby nie musiała być sama. Dzieci mające dzieci… to nie rozwiązanie
- lekarka zagryzła wargi i westchnęła ciężko. Teraz cieszyła się z propozycji danej najemnikowi, tej o wspólnej podróży i gościnie w połowie trasu już u nich w domu. Będzie czas podpatrzeć i przekonać się, czy z blond dwójki nie zrobi się nagle blond trójka - I nie chodzi o szacun… tylko o bycie konsekwentnym w tym co się robi i mówi. Dobrze, że jej wytłumaczyłaś parę kwestii. Do tej pory chyba nie rozmawiała z żadna kobietą, a jej wujek… - znowu pokręciła głową - Miał dość przejść żeby chociaż trochę ją ucywilizować. Idzie mu nieźle. Ona potrzebuje dużo uwagi od kogoś kogo zna, a zna jego. Wie że mają się na krótko. Teraz zna też Rogera… niezbyt pocieszające - prychnęła - To świr, ale nie wydaje mi się, żeby chciał dla niej źle. Na swój pokrętny sposób ją lubi. Już dawno mógł pojechać w cholerę, a jednak tu siedzi.

- Siedzi tutaj bo tu jest arena.
- Vex prawie prychnęła. - Jest obok nas bo Angie go ciąga. Na serio mam nadzieję, że ten typek chociaż ją lubi, ale szczerze… wczoraj wyglądało jakby było mu wszystko jedno. Angie jest “Ćmą”, a one robią co mają ochotę. - Motocyklistka przetarła twarz. - Sorki zaczynam bredzić jak ten typek. Rogerowi jest wszystko jedno, będzie musiał walczyć z Angie to ją zabije, jak każdego z nas.

-Tym bardziej powinna się trzymać Zordona, nie jego, a będzie się go trzymać jeśli znajdzie sie okazja
- O’Neal popatrzyła na drugą kobietę poważnie - Spytam wprost. Co ty odstawiasz?

- To zależy od tego o co ci chodzi.
- Vex spojrzała lekarce prosto w oczy.

- O owijanie łodygami - powiedziała spokojnie, krzyżując ręce na piersi - Na wszystko jest czas i miejsce. I wyczucie. Bez odstawiania scen jak tam przy barze i stole - pokazała oczami na drzwi - Chcecie się pieprzyć i pierzycie, wasza sprawa, ale wieszanie się na kolesiu jak bluszcz nie jest dobre. Nie tylko dlatego, że patrzy na to jego dzieciak. To niesmaczne - uniosła brwi - Biorąc pod uwagę, że znacie się raptem jeden dzień. Od zwierząt odróżnia nas rozum, używamy go żeby popędy nie przejmowały nad nami kontroli. Poza tym ty też dajesz przykład Angie. Ona nie jedzie do Det, tylko do Teksasu. Tam podobne zachowania są piętnowane, jesteśmy dość radykalnym i konserwatywnym społeczeństwem. Zordon i jego dzieciak mają wystarczająco wiele kłopotów wychowawczych, nie trzeba im jeszcze dokładać kolejnych. I tu wychodzi kolejny problem, ten o którym wspominałam. Roger. Im mniej czasu Zordon będzie miał dla córki, tym więcej spędzi go z Rogerem, a tego nikt tu nie chce - wzruszyła ramionami - Nie mówię, że masz się od niego odwalić na amen. Róbcie co chcecie, ale wtedy kiedy jest na to czas i miejsce. Nie publicznie i nie kiedy mała jest w okolicy. Idźcie na bok, zniknijcie z radaru jak będzie zajęta. Zobowiązałam się pomóc ją ustawić do pionu, na tyle na ile się da. Nie lubię, gdy ktoś mi utrudnia robotę, wolę wiec to obgadać zawczasu.

- Wiesz, że nie do końca to ja tu owijam łodygami?
- Vex uśmiechnęła się słabo. - Troszkę jestem na przegranej pozycji bo wepchnięto mnie w to i to dość głeboko. Ciocia i te sprawy… - Motocyklistka kopnęła jakiś kamyk, walający się po ganku. - Nie mam zwyczaju podrywać facetów przy pierwszym spotkaniu, ale powiedzmy… że wujaszek miło zaczął naszą znajomość. Tutaj przegrywam bo polubiłam go i to bardzo i niefortunnie powiedziałam o tym Angie. Więc jeszcze wczoraj namawiała go by “potulił się ze mną od środka” i przechrzciła mnie ciocią, a dzisiaj… no jest jak jest. Od rana mam focha i z tego powodu nie zbliżam się do Zordona jeśli on nie wyciągnie ręki. Wiesz, jak mnie obejmie daję się przytulić itd Rozumiem że ty byś chciała bym się jeszcze opierała? - Uśmiechnęła się słabo do lekarki i skupiła wzrok na podłodze. - Pomyśl tylko, że Angie nie zna jeszcze koncepcji małżeństwa i tego co to z sobą niesie. Moje tulenie się do wujka znaczy prawie tyle co twoje do twojego męża. Różnica jest tylko taka, że o żadne z was nie jest zazdrosna.

- A spytałaś się dlaczego masz tego focha?
- brunetka zmrużyła oczy i skrzywiła usta - Zainteresowałaś się tym skąd nagła niechęć, skoro jeszcze kilka godzin wstecz było w porządku? To ciężki przypadek… Angie. Wymaga indywidualnego podejścia, jeżeli pojawia się zgrzyt… wtedy się rozmawia. Bierze za rękę, idzie na bok i rozmawia. Wykazuje zainteresowanie i chęć rozwiązania problemu. To dziecko, dzieci boczą się z różnych powodów. Jeżeli do tego te dzieci umieją same przetrwać na Pustkowiach, mają broń i potrafią z niej zrobić użytek, jest większa szansa że uciekną. Tego też nikt tu nie chce - opuściła ręce i położyła je płasko na balustradzie za plecami - Wybacz, ale mam oczy i może Rob wmawia mi kurzą ślepotę, jednak coś tam widzę. Za stara też jestem żeby gierki w urażoną niewinność mnie przekonywały. Prawda jest jak rów na dupie: pośrodku. Nie ma co zwalać winy na kogoś, może zamiast tego warto coś zrobić i zmienić? Na zmiany nigdy nie jest za późno. - popatrzyła w bok, znowu na czarnego vana - To czego chcę, to brak wewnętrznych wojen w rodzinach. Niby głupota, ale ważna. Do wczoraj było w porządku, nawet jak miałaś za sobą numerek z Zordonem. To nie tu leży problem - prychnęła - Widziałam jak się nie zbliżasz na wyciągnięcie ręki. Dystans jest bliższy, to bardziej wieszanie i nie wychodzi tylko od niego. Sama jesteś ich prowodyrem. Koncepcja małżeństwa też tu nie ma nic do rzeczy. Wpychasz się na siłę między ojca i córkę. Chcesz żeby to działało nie wbijaj się szpuntem między nich, a żyj z nimi. Obojgiem - ostatnie powiedziała twardo, wracając do obserwacji motocyklistki.

Vex przysłuchiwała się kobiecie coraz szerzej otwierając oczy. Ciekawe czy Sam też musiał wysłuchiwać czegoś podobnego. Pewnie nie bo on był tym dobrym “ojczulkiem”. Uniosła wzrok i spojrzała na zachmurzone niebo, chwilę zastanawiając się co ma właściwie odpowiedzieć tej kobiecie. Sama koncepcja wychowywania Angie była zacna i pewnie ułatwiłaby najemnikowi życie.
- Jeśli chodzi o rozmowę, to gadałyśmy przed przyjazdem do Dev i wydawało się że już jest ok. Potem zaproponowałam by Roger nie wchodził do motelu, bo mieliśmy tylko pogadać i “troszeczkę” zostałam objechana. - Opuściła wzrok na lekarkę. - Wujaszek stanął w mojej obronie, więc wnioskuję, że od tamtej pory jestem tą złą bo zabieram jej wujka, nie lubię zabijać więc pewnie się jej boję, a co gorsza, zemdliło mnie jak odstrzeliła komuś głowę. - Szybko uniosła dłonie tak jakby się poddawała. - Tak wiem to trudne, wcinanie się w rodzinkę i tak dalej. Gadałam z Zordonem na ten temat. Jeśli uzna że tak jest lepiej odprowadzę was do Pendelton, załatwię transport dla mojej blond parki i pojadę gdzie indziej. Z twojej perspektywy może to wyglądać tak a nie inaczej ale za bardzo zależy mi na tym facecie by skłócać go z jego córką, jeśli powie mi, że mam się trzymać na dystans to to zrobię i zadeklarowałam mu taką gotowość. Ale wybacz to zależy od niego nie od ciebie.

- Ja pierdzielę
- O’Neal wyrwało się przekleństwo w dość łagodnej wersji. Lepsza opcja niż wyrzucenie wiązanki do czego ją kusiło. Nabrała powietrza i wypuściła je z cynicznym prychnięciem - Umiesz chociaż przez pięć minut nie robić z siebie ofiary? Biednej, pokrzywdzonej i nierozumianej przez świat? Tej na straconej pozycji, z wiatrem w oczy i siekierami w plecach?

Vex otworzyła i zamknęła usta zaskoczona
- Błagam, skąd ty to wzięłaś? Jakie pokrzywdzona? Spędziłam noc z fajnym facetem, którego lubię i którego najwyraźniej cieszy moje towarzystwo, no ale błagam. Zordon ma swoją robotę i do niej wraca i ja też. Takie było ustalenie od samego początku. To czy pojadę sobie teraz czy później nie robi żadnej różnicy, a jak sama zauważyłaś rodzinka jest ważna i te sprawy.

O’Neal zaśmiała się bezdźwięcznie, prawie nie otwierając ust.
- Jestem z miejsca, gdzie nie umierają łabędzie - powiedziała po chwili - A ludzie skupiają się na pozytywach, pracy i tym aby coś zrobić i osiągnąć. Zamiast załamywać ręce, siadać w kącie i czekać aż świat łaskawie raczy potoczyć się po ich myśli. Rzeczywiście ci na nim zależy, skoro tak łatwo się poddajesz. - znowu parsknęła - I dzieciaka też lubisz. Tak bardzo, że nawet nie chciało ci się zainteresować skąd foch. Co, liczyłaś że sama przyjdzie i ci powie? Może jeszcze dywan rozłożyć? Taki czerwony? - spytała dość ironicznie - Świat tak nie działa, rusz się. Przestań umierać i gubić piórka. Zrób coś, to nie takie trudne. Nie lubię cię - powiedziała tym samym tonem - Chociaż inaczej. Nie lubię takich ludzi jak ty. Naodwalałaś to to odkręć zamiast spychać winę na kogoś tam i coś tam. I ogarnij się, bo co przechodzi w Det, nie przechodzi w reszcie cywilizowanego świata, a dzieci patrzą.

- Wiesz, że byłoby łatwiej z tobą gadać gdybyś była mniej pretensjonalna?
- Motocyklistka wsunęła ponownie ręce do kieszeni. - Jak na razie byłam co prawda tylko w 4 stanach nie jestem więc w stanie wypowiadać się za resztę. Ale muszę przyznać, że w Teksasie kultywujecie bardzo miłe, ale raczej zapomniane tradycje. Już mówiłam, próbowałam się dowiedzieć o co chodzi Angie, choć od rana nie za bardzo była na to chwila. Pewnie byłoby mi łatwiej gdyby na przykład tu była… to znowu jest zwalanie na kogoś winy?

- Prawdopodobnie tak by było. Z łatwiejszą komunikacją
- lekarka rozłożyła ręce - Od rana do wieczora jest kilka godzin. Albo źle liczę. Weź ją sposobem jak nie chce gadać. Na każdego jest sposób. Lubi sernik - wróciła ramionami do tułowia - Kiedyś wrócą. O ile nic ich nie zeżre po drodze, ale umieją sobie radzić, więc nie ma się co martwić. Tak, jestem pretensjonalna i mam profesorski ton - tu też przyznała racje z nagłym napadem szerokiego uśmiechu - Próbuję rozplątać co yu naplątane. Powódź, wirus, przeprawa, sekcje, zarażeni, jeńcy, kwestie wychowawcze, religijne bzdety, przekrój przez parę typów ludzkich. W tym takich, które wciąż kultywują zapomniane tradycje. Jest na nie inne słowo, zgadniesz jakie?

- Nie ja tu jestem specjalistką od trudnych słów.
- Vex uśmiechnęła się. - Jeśli chodzi o sernik… dobrze, że nie widziałaś co się dzieje gdy usłyszy szelest papierka od batonika. Ostrożnie przeszukiwałam juki, bo byś znów powiedziała, że rozdzielam rodzinę. A co do kilku godzin, skoro już tak dobrze nas poznałaś, wiesz może co nas spotkało przez ten czas, czy zakładasz, że cały czas tuliłam się do Zordona?

- To słowo to kindersztuba. Kultura osobista, dobre maniery
- O’Neal rozluźniła spięte dotąd barki, stając na palcach żeby usiąść na balustradzie tyłkiem, zamiast stać obok - Niestety nawet ja nie wiem wszystkiego. Ale staram się żeby tak wyglądało. Więcej mi płacą gdy wyglądam jakbym wiedziała co robię - zrobiła zadumana minę - Możesz mnie oświecić. Cholera wie, może dowiem sie czegoś nowego - parsknęła z cieniem ironii.

- Co najwyżej o jakichś dodatkowych kłopotach. - Vex przeczesała krótkie włosy. - Musieliśmy zdobyć rano trochę wody, ale niestety przeszkodziło nam kilkanaście Psów i niestety chodzi mi tu o gang a nie zwierzątka, choć obawiam się, że jest im bliżej do zwierząt niż mi. Potem odkrywaliśmy tą cała zarazę i o efektach naszych odkryć chyba już wiesz. Najpierw był Ben, potem laska w motelu, gdy się poznaliśmy przyjechaliśmy do tego gostka na dole. Od rana nie robimy nic innego tylko strzelamy albo obrywamy. Może mówię jakbym się poddała czy coś, ale na serio jeśli po całym dniu kiedy nie jestem w stanie przytulić się do faceta słyszę, że rozdzielam rodzinę, a do tego jestem zmęczona, potwornie mi się odechciewa. - Motocyklistka podeszła do zaparkowanego na ganku motocykla i przysiadła na siodełku. - Wierzę, że chcesz dobrze… - Podniosła wzrok na lekarkę. - Chcesz mi zdradzić co ci nagadała Angie?

- Nie powiedziałam że masz się od niego odwalić, ani nie przytulać albo pieprzyć. Po prostu wszystko z głową i w swoim czasie. Mamy swoje priorytety i to nie do obejścia. Nie wolno ich obchodzić. Pewnie ciężko uwierzyć, ale mnie też jest… ciężko. Zdaję sobie w pełni sprawę z tego jak źle może tu zaraz być, a mam ze sobą córkę. Ona też się denerwuje i jeśli wlezie Robowi do łóżka, ja pójdę na drugie… mimo że z tą bliskością mamy podobnie. Są sprawy ważne i ważniejsze, takie życie
- brunetka zagapiła się gdzieś ponad dachami domów, będąc myślami kompletnie gdzie indziej - Przygotuję parę bomb dymnych, na wszelki wypadek… a Angie chciała zniknąć po tym zniknie niebezpieczeństwo, że Zordon może się zarazić. Żeby nie przeszkadzać.

- Zastanawiam się ile osób z wujaszkiem włącznie musi jej powiedzieć, że to głupota.
- Vex pokręciła głową. - Dobra bo kąpiel mi wystygnie, a mam ochotę wymyć się w ciepłej wodzie chyba od tygodnia. - Motocyklistka podniosła się z siodełka. - Spróbujemy po twojemu, ok? Ale nie licz na cuda, niestety nie przemawia do mnie ta cała kindersztuba.

- Możemy spróbować
- lekarka zgodziła się z ostatnim wnioskiem - Nie liczę na cuda. Robię je od ręki, te mniejsze. Na większe trzeba trochę poczekać. Ty też możesz. Wystarczy nie przyjmować do wiadomości innych możliwości - parsknęła - Idź się myć, w syfie jaki tu mamy higiena jest ważna. Nie potrzeba nam tu wybuchu epidemii Dezyderii… a i na nią przyjdzie czas. Musimy się spiąć. Sprężyć. Wyjechać jak najszybciej, ale to rano. - rozpogodziła się - Leć, ja tu jeszcze chwilę zostanę. Byłoby szczytem braku dobrego wychowania, gdybym puściła pawia Lou na kontuar. - machnęła ręka na pożegnanie, patrząc jak plecy gangerki znikają w lokalu. Siedziała jeszcze dłuższą chwilę na balustradzie, układając zdobyte informacje i dziwiła się. Nić porozumienia? Ucieszyłaby się, gdyby tym razem źle oceniła i pomyliła się.
Nie podobało się jej to, co usłyszała. Kawałek o Psach wprowadzał niepotrzebne komplikacje.
- W co ja nas wpakowałam... - spytała nocy, ale ona nie odpowiedziała. Słońce znikało za horyzontem, temperatura spadała, a doktor O'Neal nie umiała znaleźć w sobie siły żeby wrócić do środka. Przed oczami stała jej twarz Rice, widok pobranych z niej próbek. W końcu kobieta zebrała się, stając o własnych siłach i wlokąc się tam gdzie kontuar i Lou. Wypadało spytać go cukier, węgiel i saletrę. Położyć Maggie spać i samemu odpocząć. Przechodząc przez próg zamarła, potem rozejrzała się nieobecnie po sali. Krew niosąca wirusa, nienaruszone tkanki...
- Nosiciel... - wyszeptała, a żółć znowu podjechała jej do gardła.

 
Driada jest offline