Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2018, 22:54   #179
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 34




Wieczór nie był chłodny. Ale zniknęła z powietrza ta południowa spiekota jaka dominowała przez połowę ostatniego dnia. W zamian powietrze ochłodziło się ale nadal było na tyle ciepłe, że swobodnie można było chodzić na krótki rękaw. Pogoda więc dopisywała i było całkiem przyjemnie. Tylko ta powódź. Nie dała o sobie zapomnieć niosąc ze sobą zapach jaki kojarzył się z bliską obecnością jeziora czy stawu. Stojąca woda. Ludzka cywilizacja objawiała się po ciemku głównie jako świecące prostokąty okien, czasem światła reflektorów przejeżdżającego pojazdu, czasem dym z pieca lub paleniska i niesionego z nim zapachu jedzenia. No i sami ludzie. Sylwetki i głosy. Brnące przez stojącą wodę.

Siedząc przy “ich” stole lekarka miała okazję stwierdzić jak wygląda ten świat zewnętrzny po ciemku. Panowały już ciemności ale wieczór był jeszcze dość wczesny. Miała okazję przemyśleć i przetrawić jeszcze raz to wszystko. Jak choćby wydarzenia z małej, potłuczonej i zakrwawionej piwnicy gdzie w dzień Roger zatłukł Randala a pod wieczór ona dokonała sekcji bezgłowego już ciała.

Nie była pewna czy to Rob podziałał tak szybko czy to Lou i jego personel przygotowali co się dało już wcześniej ale gdy zeszła ponownie do piwnicy, znowu mijając szczelinę ze światłem zostawionym w piwnicy z Rice okazało się, że beczka już czeka. Zwykła, niebieska, plastikowa beczka jak na kiszoną kapustę czy coś podobnego. Miała jednak zamknięcie i była gotowa do użycia. Ale szybko zorientowała się, że wpakowanie tam Randala nie będzie ani, proste, ani szybkie, ani przyjemne. Zwłaszcza w jednym kawałku więc sekcja od początku zapowiadała się bardzo rzeźnicko.

Jej asystentem został Rob. Miał na tyle mocny żołądek by znieść patroszenie ludzkiego ciała bez przerw na różne sensacje. Chociaż po minie i zachowaniu Izzy widziała, że wolałby pewnie robić coś innego niż pomagać podnosić, rozcinać czy przekładać sztywniaka w piwnicy przy świetle olejniaków.

Anatomia organów zarażonego, jego krew i w ogóle całe trzewia były nienaturalne. Nawet na wzrok czy zwłaszcza zapach wyglądały odstraszająco. A na oko medyczki miały nienaturalne barwy i zniekształcenia. Patogen musiał spustoszyć nie tylko to co było widać od zewnątrz. Lekarka zauważyła, że tkanka nerwowa jest w strzępach. Co tłumaczyłoby kłopoty z motoryką ale też oznaczałoby pewnie słabsze odczuwanie bólu i podobne reakcje. Niestety brakująca głowa bardzo utrudniała zbadanie jak wygląda sam centralny układ nerwowy czyli mózg. Ale jeśli był podobnie zdegenerowany jak tkanka nerwowa jaką mogła po sekcji zbadać pod mikroskopem to właściwie facet powinien nie żyć zanim toporek Rogera go powalił na dobre. W ogóle nie powinien się być w stanie poruszać z tak rozwaloną komunikacją jaką dla organizmu była tkanka nerwowa.

Serce, wątroba, płuca no całe trzewia zostały zdeformowane i uszkodzone tak bardzo, że powinno to skutkować całościową niewydolnością organizmu. Powinien się zapaść pod ciężarem kompleksowej awarii na wszystkich frontach. Wymiana tlenowa, trawienie, oczyszczanie krwi i ciała ze szkodliwych substancji no siadło wszystko tak bardzo jak to możliwe. Nawet pojedyncze tak mocne uszkodzenie któregoś organu pewnie objawiało by się jako poważne stadium poważnej choroby i kwalifikowało się do szpitala. Przynajmniej kiedyś. Więc znowu teoria dawnej medycyny nie zgadzała się z obecnie poczynionymi obserwacjami z zachowania denata przed śmiercią no i przeprowadzonej sekcji.

No i tempo zmian było przerażające. Nie było dokładnie wiadomo kiedy Randal się zaraził ale pewnie ostatniej nocy. A rano lub w południe już doszedł do obecnego stadium. Kilka godzin, kilkanaście, z pół doby. Tak mniej więcej. Zaś dawniej choroby by osiągnąć takie spustoszenie potrzebowały tygodni, chociaż jednego czy dwóch. A i tak były uznawane za błyskawiczne. Nomen omen tak błyskawiczne tempo choroby paradoksalnie czyniło problematycznym użycia jej jako broni biologicznej bo dość krótka 24 h kwarantanna powinna wyjaśnić czy ktoś to ma czy nie. Tak to przynajmniej znowu było wedle przedwojennych standardów. No ale znowu miała do czynienia dopiero z jednym i to pierwszym zbadanym przypadkiem tej choroby. Więc coś już wiedziała ale nie było pewne czy to jest reprezentatywna próbka na tle całej populacji wirusa i zarażonych nim ludzi.

Jak choćby ta Rice. Gdyby było z nią jak z Randalem to chyba powinna już zdradzać jakieś objawy. A pomijając przykucie do rury, zaślinienie twarzy od łez i śliny to wydawała się być względnie normalna. Na pewno nie przypominała zachowania Randala w ostatnim stadium gdy walczył w małej piwniczce z Rogerem i bardziej przypomniał wściekłe zwierzę niż wściekłego człowieka. Więc znowu nie było tak prosto.

Sprzątanie po Randalu i Randala też nie było ani proste, ani przyjemne. Tutaj zwłaszcza przydała się pomoc Roba i jego mięśni. Skorzystał ze swojego myśliwskiego doświadczenia i porąbał ciało zupełnie jak drewno na opał. Porąbany Randal i tak stawiał opór przy pakowaniu do beczki ale w końcu jakoś udało się go złożyć tam do kupy. Zostawało wszystko co się da posypać wapnem bo nic innego Lou w swoich zasobach i zapasach nie miał. Po skończonej robocie oboje O’Nealowie wyglądali jak para rzeźników. Ale gdy zamykali za sobą tą improwizowaną rzeźnie było tam znowu względnie bezkrwawo i porządnie. Zostało pozbyć się beczki ale tu już liczyła się głównie siła mięśni bo obciążona zrobiła się całkiem ciężka. Lou dał znać, że zrobi to w nocy jak ludzie pokładą się spać by zminimalizować ryzyko dziwnych spojrzeń i głupich plotek.

Po tym jak sam właściciel lokalu obejrzał beczkę i posprzątaną piwnicę zgodził się w ramach prezentu czy zapłaty zafundować kąpiel na koszt firmy. Zgodził się też na poprawę warunków bytowych Rice w postaci koca i kolacji chociaż był ciekaw ile czasu zamierzają ją tam trzymać. Przecież to jest lokal gastronomiczny a nie jakieś więzienie. I na pewno nie chciał mieć przez to więcej kłopotów niż ma do tej pory przez tego całego Randala, powódź i w ogóle. Poza tym dziś jeszcze odpuści ale od jutra zacznie reglamentowanie wody więc era powszechnych kąpieli pewnie się skończy. Chociaż na razie zrobi to przed podniesienie ceny. Pod wieczór wróciła też Brianna z tym niemłodym już i ogorzałym kierowcą. Kręcili się gdzieś przy kolacji po sali głównej. Za to jak na razie nie wrócili Angie i jej ciemno blond opiekun. A Maggie robiła się jęcząca i marudna choć oczywiście twierdziła, że wcale nie chce jej się spać i nie jest zmęczona.





Zabawa była przednia! Całą czwórką się ganiali, szukali, chlapali no i śmiali się, szukali albo rzucali piłkę. Pod koniec już nie do końca nawet było pewne kto gania, kto szuka, gdzie jest piłka ale i tak było świetnie! Gdy wreszcie zmęczenie wzięło górę i zawędrowali z powrotem do starego gołębnika było już ciemno. Słońce zdążyło zajść, niebo przeszło przez barwy od czerwieni po błękity by wreszcie zgranatowieć ostatnimi, śladami minionego dnia. I nastała noc. Gwiaździsta, bezchmurna noc. Jak na pustyni. Tylko było cieplej niż w nocy na pustyni. No i na pustni nie było tyle wody no i zapachu stojącej wody. No ale na pustyni nie było też piłek i trójki tak świetnych kompanów do zabaw.

Trójka żarłoków rzuciła się wygłodniała na resztki sernika. Chłopcy wesoło zapili z butelki nastolatki i choć pewnie dalej ich paliło to teraz, rozweseleni zabawą udawali mężnie, że nic ich to nie rusza. Tylko Jane znowu odmówiła picia alkoholu. Do głosu jednak jak zwykle doszła władza rodzielska.

- Chłopcy! Jak wy wyglądacie? Jesteście cali mokrzy! Co wy żeście robili? I jeszcze dziewczynki żeście zmoczyli. - mama chłopców jakby wiedziona szóstym zmysłem, wieczorową porą albo podejrzaną ciszą na podwórku pojawiła się na dole gołębnika. Nawet ciemności zdawały się jej nie przeszkadzać w zorientowaniu się w sytuacji.

- Alee mamo! Tylko się bawiliśmy! - chłopcy próbowali negocjować i opóźnić to co nieuniknione ale przypomniało to starcie mrówki ze skorpionem.

- Do domu. Kolacja czeka. Ale najpierw się umyjcie i macie się przebrać w suche rzeczy. - jakoś z mamą chłopców ciężko było dyskutować. Za nimi grzecznie poszła Jane a pani West zaprosiła też i ich nową blond koleżankę.

Dalej już jakoś potoczyło się samo. Mama chłopców komenderowała porządkiem w domu jak jakiś dowódca. Zarządziła, że najpierw ma się umyć Jane, potem Angie i na koniec obydwa blond urwisy. Mycie poszło całkiem szybko bo każdy dostał uczciwie taką samą miskę ciepłej wody, ręcznik i mydło. I jakiś kwadrans czasu. Sądząc po wyglądzie wujka i tego, że był w szortach to też musiał wcześniej przebyć tą procedurę. Jego mundurowe spodnie wisiały na sznurku susząc się pewnie z nadzieją, że do rana dadzą radę wyschnąć. Angie nie kojarzyła by miał w swoich zapasach takie szorty więc pewnie gospodyni musiała mu jakieś pożyczyć.

Wieczorem przyszła jeszcze mama Jane. Porozmawiała z gospodynią ale to młodzieżówka dowiedziała się od mamy chłopców gdy okazało się, że Jane też może zostać. No i wujek ze swoją podopieczną. Widocznie jakoś w końcu zdecydował się, że mogą nocować u Westów. Cała piątka spotkała się przy kolacji. Zrobiło się całkiem sympatycznie gdy tak po prostu siedzieli przy jednym stole, i dorośli, i młodzież, i dzieci, i jedli kolację popijając domowym kompotem z owoców przy świetle olejniaków. Angie rozpoznawała, że część rzeczy na stole w garnkach i talerzach pochodzi z ich zapasów więc wujek pewnie się dorzucił zapasami do tej kolacji. Było miło póki James nie zapytał bez ostrzeżenia wujka.

- A da pan nam postrzelać z karabinu? - zapytał patrząc bystro na rosłego faceta siedzącego po drugiej stronie stołu. Jack bystro pokiwał energicznie głową na znak poparcia prośby brata. Przy kolacji obydwu braciom dobry humor zaraz wrócił do górnych poziomów po chwili ochłody po jakiej mama ściągnęła ich do domu i zagoniła do mycia.

- Nie. - odpowiedział spokojnie i krótko wujek sięgając po kolejny kęs na talerzu.

- A Angie nam dała! - Jack wystrzelił się od razu z pretensją pokazując na fajowską kumpelę co nie dość, że wróciła jak obiecała to jeszcze sernik przyniosła.

- Nie jestem Angie. - wujek spojrzał znad widelca na obydwu braci.

- Chłopcy, nie zaczepiajcie już pana. - mama chłopców poprosiła obydwu braci o spokój.

- A z pistoletu? - James mimo to próbował dalej i to szybko, zanim władza rodzicielska znowu zdąży zainterweniować.

- James, do kogo ja mówię? - mama chłopców lekko pochyliła sie w stronę niesfornego starszego syna piorunując go wzrokiem. Ten kręcił się chwilę na krześle aż w końcu cierpiętniczo zwiesił głowę i obrażonym gestem zaczął dłubać w talerzu. Wujek zaś patrzył na to wszystko w zamyśleniu. W końcu przeżuwając kawałek jajecznicy spojrzał na siedzącą obok blondynkę wciąż nad czymś się zastanawiając.

- A niech będzie. Pokażę wam coś. Ale chciałbym by tu był spokój przy kolacji. Wasza mama trochę się nad nią napracowała. - wujek nieoczekiwanie chyba dla wszystkich zgodził się. Pierwszą reakcją chłopców mimo wszystko było głośne “Huuraa!” zupełnie jakby chcieli z miejsca zawalić sprawę. Ale potem faktycznie po tej pierwszej eksplozji radości i entuzjazmu więcej sprzeczek i psikusów przy stole nie było.

Po skończonej kolacji wujek w otoczeniu młodszego pokolenia wyszedł na ganek jaki był na podwórku. Bez większych trudności zagonił je do uzbierania butelek i puszek choć musieli już to robić przy świetle lamp. Chłopcy jednak jak frygi zdawali się śmigać po podwórku i okolicy wesoło na nowo rozchlapując wodę i w błyskawicznym tempie znosząc do stodoły gdzie poszli z wujkiem Angie i gdzie widocznie miał pokazać te coś co obiecał przy kolacji.





Podróż monstertruckiem była niepowtarzalna. Aż ciężko było to z czymś porównać. Kabina była zazwyczaj na wysokości dobry z metr powyżej mijanych ludzkich głów a garaże, budy, szopy, znaki, przystanki i inne tego typu niskie konstrukty też można było sobie pooglądać z góry. No i moc. Wydawało się, że tej maszyny nic nie jest w stanie powstrzymać.

Spencer potraktował słowa Brianny dosłownie i gdy powiedziała, że na zachód skręcił na zachód na pierwszym rozjeździe. Nie dojechali więc do tej osady jaką Brianna z mozołem mijała dzisiejszego przedpołudnia gdy z uporem przedzierała się przez tą stojącą wodę do Dew. Jechali zalaną drogą jaką było momentami widać przez mętną wodę tam gdzie była ona płytsza a momentami po prostu Spencer na czuja kierował wóz między wystające na poboczach drzewa, znaki albo budynki.

Minęli jakąś kolejną zalaną osadę. Tam i tu już paliły się światła, gdzieś widać był sylwetki ludzkie, ktoś pomachał, ktoś pokrzyczał ale Spencer zdawał się nie przywiązywać do tego większej wagi. Minęli więc tą osadą, potem trochę zalana droga wiodła bardziej na południe więc pewnie zbliżyli się do rzeki. Choć Brianna nie znała tych okolic więc nie wiedziała jak bardzo. Przejechali przez kolejną bezimienna osadę w już zapadającym mroku. Gdzieś niedaleko za nią monster truck zatrzymał się. Mrok był już całkiem gęsty i trafili akurat na ten najładniejszy moment zachodzącego Słońca. Akurat w ten pogodny wieczór całkiem ładnie się ono odbijało nawet w tej stojącej wodzie. Można było udawać, że się jest w innym czasie i miejscu nad jakąś błękitną laguną czy co.

- Wracamy. - Spencer albo był średnio czuły na urocze widoczki albo już uznał, że czas wracać. Woda w świetle już zapalonych reflektorów była tutaj głębsza. Dało się to poznać po wystających z wody drzewach, znakach i budynkach. Kierowca nie był pewny ale z tego co mówił musieli być już nie tak daleko do rzeki. Tylko oczywiście bardziej na zachód niż urwany w połowie most w Pendleton. Arkansas bowiem według niego miała płynąć trochę pod skosem z północnego zachodu. Teraz więc przy obecnej trasie jak po cięciwie łuku musieli zbliżyć się do niej ale w zapadających ciemnościach nie był pewny jak bardzo.

Gdy wracali ten uroczy zachód zdążył przejść w pełnoprawny wieczór i najwcześniejszy etap nocy. Znowu minęli jedną i drugą osadę aż wreszcie wrócili na główną drogę jaką prowadziła z południa od przeprawy w Pendleton aż na północ do Dew i jeszcze dalej. Widać już było ciemniejsze plamy budynków Dew i jaśniejsze punkciki tam gdzie paliły się w oknach światła. Z tej wycieczki krajoznawczej nie znaleźli jednoznacznych śladów wskazujących na jakieś obozowisko z jakiego mógł przyjechać swoim żółto - niebieskim wozem Randal. Ale wszędzie widać było wodę jak okiem sięgnąć. Więc każdy obóz jaki miałby mieć źródło ognia musiał być ponad nią. Co ograniczało możliwości rozbicia obozu albo do jakiś wyższych budynków albo jakiś wzgórz gdzie woda nie sięgała.

W każdym razie wreszcie wrócili do Dew. I naprawdę przyjemnie się wracało do ludzkiej cywilizacji gdzie było przyjemne ciepło, zapach jedzenia, no i nie było wody. Nie większej niż kałuże na podłodze. A gdzieś tam na piętrze czekało nawet przyjemne i suche łóżko. Tylko kąpiele były już zajęte więc na dzisiaj już odpadały.

Wewnątrz lokalu ludzi było więcej niż gdy ze Spencerem opuszczali lokal. Rozmowy też były żywsze niż w południową sjestę. A jednak czuć było przygnębienie, żal, złość i obawy ludzi jacy utkwili tutaj z różnych powodów. Nie mniej mimo wszystko w porównaniu z tą katastrofą powodziową zalegającą zaledwie za ścianami i oknami i tak było tutaj względnie spokojnie i normalnie. Brianna wypatrzyła wśród gości O’Nealów. Siedzieli przy “ich” stole, tym samym co widziała ich przy nim w dzień.

Spencer się zbytnio nie bawił w ceregiele. Zamówił kolację a nawet dwie i czekał aż obsługa je przygotuje.
- To co masz dla mnie za niespodziankę? - zapytał upijając łyk z kolejnym piwem i zerkając ciekawie na siedzącą obok dziewczynę.





Przełknięty alkohol zapiekł w gardle i przełyku. Nadal jednak nie zmienił sytuacji siedzącej w pokoju dziewczyny. Dalej siedziała w wynajętej czwórce z dziwnym gadżetem na kolanach. I kocią rodziną na jednym z łóżek. Z dołu i sąsiednich pokoi dochodził głuchy szmer rozmów. Ale ludzie nie byli ani zbyt głośni ani zbyt natrętni przytłoczeni widocznie całą tą sytuacją z ostatniego dnia i nocy.

Na słuch rozpoznała jak gdy już było na zewnątrz ciemno warkot monster trucka. Zajechał gdzieś na tylny parking sądząc po odgłosach. W tym czasie Vex miała okazję dokładniej przyjrzeć się i zbadać temu ciekawemu gadżetowi. Ta część od Puzzle’a to musiał być jakiś cwaniacki komputerek. Trochę większy od ludzkiej dłoni, podobny do magazynku do karabinu. Tylko prosty no i o niebo lżejszy. A ta część jaką miała swego czasu Melody wydawała się pasującą do niego kasetką. Albo innym nośnikiem danych. W każdym dało się ją włożyć do środka. Gdy to zrobiła urządzenie ożyło małym ekranikiem ale przypominało ekran startowy. Pewnie potrzebne było hasło albo coś podobnego by móc z tego skorzystać. Niestety takie zabawy były raczej poza możliwościami dziewczyny z Det. Pewnie trzeba by było jakiegoś komputerowca by się tam dostał albo co.

Za to gdy skończyła swoje zmagania z tajemniczym urządzeniem i mogła zejść na dół. Wraz z nią zbiegła na dół kocia mama. Sądząc z jej drapania w drzwi gdy Vex do nich podeszła miała dość siedzenia cały dzień w zamknietym pokoju.

Okazało się, że Lou wywiązał się ze zobowiązania i kąpiel już czekała. Po chwili pozbyła się paru fajek zdobycznych w porannej strzelaninie z Psami i mogła udać się zanurzyć w ciepłej wodzie. W łazience mogła wreszcie rozebrać się i zanurzyć się w oczyszczającej, ciepłej wodzie. Przyjemna odmiana po tym całym dniu łażenia i jeżdżenia przez tą bagienną wodę jakiej od cholery było na zewnątrz. Czekała ją jednak przykra niespodzianka. Gdy wygodnie ułożyła się w wannie i oparła głowę o jej krawędź siłą rzeczy najlepiej jej się obserwowało sufit. Pod sufitem zaś była jakaś rura. Gruba jak udo dorosłego, może nawet grubsza. I w tym świetle olejniaka była skryta dość mocno w cieniu ale i tak wydawało się Vex, że coś tam jest. Coś tam skrobie cichutko albo drapie właśnie gdzieś tam z tej rury.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline