Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2018, 19:44   #1
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
[SW] Za linią Imperium

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce...



Za linią Imperium

Nastały mroczne czasy. Od osiemnastu lat potężne Imperium
Galaktyczne za pomocą terroru rządzi tysiącami systemów,
wszystkim co pozostało po nieistniejącej już Republice. Imperator
pragnie jednak ulepszyć swoje rządy strachu. Dlatego nakazał
skonstruowanie nowej broni. Broni o niewyobrażalnej potędze.

Niedawno sformowany Sojusz Rebeliantów pozostaje nieświadomy
nadchodzącego zagrożenia. Jedynie dobrze zakonspirowani w imperialnych
strukturach szpiedzy, tacy jak Sahn Lox, mogą doprowadzić do odkrycia
niebezpiecznego projektu. Przebywający na orbicie Socorro, Lox stracił
jednak jakikolwiek kontakt ze swoimi sojusznikami.

Będący niegdyś częścią Rebelii, a obecnie prowadzący swoją własną
walkę przeciwko Imperium, wywrotowiec Saw Gerrera od dawna próbuje
się czegoś dowiedzieć o największym przedsięwzięciu Palpatine'a. Zdaje
on sobie sprawę z wagi informacji, jakie Lox mógł pozyskać i dlatego
postanawia wysłać zespół, który nawiąże z nim kontakt...

* * * * *

- Hasło brzmi "Najpiękniejsze zachody słońca są na Coruscant", a odzew "Podobno najlepiej je obserwować z okien Senatu", na co należy odpowiedzieć "Nie wiem, jedyne na co mogłem liczyć to okna akademii". Wszystko jasne?

Staven zakończył dłuższy wywód, który prowadził w imieniu Sawa. Ten ostatni nie odezwał się ani razu, nawet podczas przywitania ograniczył się tylko do lekkiego skinięcia głową. Ale taki właśnie był Saw Gerrera. Oszczędny w słowach, oszczędny w okazywaniu emocji, nie szczędził jedynie działań. O nie, jego podkomendni zawsze mieli coś do roboty. Po jednym zadaniu pojawiało się następne. A Wulf właśnie takowe otrzymywał.

- Jak zaćmienie słońca – skwitował. - Plan infiltracji obmyślę na miejscu, po wstępnym rozpoznaniu. Jak się tam dostanę?

- Otrzymasz zespół, który bezpiecznie dostarczy cię na powierzchnię planety, a potem zabierze z powrotem – odpowiedź Stavena była krótka. Swoim zwyczajem odgarnął z czoła grzywkę niebieskich włosów, które zdaniem Wulfa wyglądały idiotycznie.

- Kogo dostanę?

- Leevana Tenzę, Kullbee Sperado, Tivika...

- O nie, nie! - przerwał Wulf. - Nie ma mowy. Tivik latał tylko na transportowcach, nie poradzi sobie, jeśli zrobi się gorąco. Kullbee najchętniej wbiłby mi wibronóż w plecy, a Leevan... Cóż, wiszę mu kasę.

- Słuchaj, wybraliśmy dla ciebie najlepszych, to nie podlega dyskusji.

- Gówno tam, a nie najlepszych. Skoro najlepsi to dlaczego nie lecą Moroff, albo Weeteef?

- Moroff wraca z Lorrd z tym co pozostało z jego oddziału, na razie zostanie w bazie. A Weeteef szykuje się do własnej misji.

- No to chociaż dajcie mi wybrać własnych ludzi.

- Wulf...

- Niech sam... wybierze... - po raz pierwszy odezwał się Saw.

- Dziękuję – Wulf teatralnie skłonił się przed przywódcą partyzantów. - Stokrotne dzięki – dodał prześmiewczym tonem, a następnie spojrzał na Stavena jakby chciał powiedzieć "czy to było takie trudne?".

- Dobra, wybierz tą ekipę, masz na to sześć godzin. Zanim miną chcę widzieć wszystkich w tej sali na odprawie, którą ty poprowadzisz. Zaraz po odprawie wyruszacie.

- Załatwione! - Wulf wstał od stołu i ruszył w kierunku wyjścia, ale zatrzymał się tuż przed drzwiami. - Jeszcze jedno – odwrócił się i spojrzał na Gerrerę szczerząc się od ucha do ucha. - Chcę droida.

* * * * *

- No i, masz coś dla mnie? - Wulf pociągnął zdrowo z trzymanej w dłoni szklanki. - Widzisz, że jestem pod ścianą.

Faktycznie pod nią był. Prawdę mówiąc nie wiedział kogo najchętniej by widział w roli swojej obstawy. Jasne, chętnie wziąłby Moroffa, Gigoranie są niemal tak silni jak Wookie, ale zdecydowanie łatwiejsi do kontrolowania, pozbawieni tych wszystkich plemiennych zwyczajów. Ale Moroff był nieosiągalny.

- Inaczej byś do mnie nie przyszedł – odparł jego rozmówca.

- To fakt – Wulf postawił na szczerość.

Prawdę mówiąc jego rozmówca był ostatnim do kogo miał ochotę się zwrócić z taką prośbą. Znał go od dość dawna, ale jednocześnie wiedział o nim niewiele. Nawet jego prawdziwe imię owiane było tajemnicą. Miał jednak świetny pogląd na umiejętności najlepszych żołnierzy Sawa Gerrery, wielu z nich sam przyciągnął w szeregi partyzantów.

- Miałbym kogoś dla ciebie. Świetny strzelec, dobry wojownik i wprawiony technik, ale...

- Ale co, Jack? - Wulf użył pseudonimu tego jegomościa. - Mówże wreszcie.

- Niełatwo nad nim zapanować.

- Też mi problem. Grunt, żeby bardziej chciał strzelać do gości w białych zbrojach niż do mnie.

- O to możesz być spokojny.

- No to kim jest ten niesamowicie utalentowany gość?

- Nazywa się Danpa. Na tym holodysku masz wszystkie dane na jego temat.

- Dzięki – odparł Wulf odbierając holodysk. - Ktoś jeszcze?

- Aleś ty zachłanny – Jack zażartował. - Niech pomyślę. Obcy, ale poza jednym wyjątkiem wygląda jak człowiek, przy dobrej maskaradzie może podejść imperialnych, co może być pomocne, bo świetnie walczy na bliski kontakt. Nazywa się Jayltre...

* * * * *

Jeśli misja miała się powieść musiał mieć oddanego "drugiego". Był to ktoś komu mógł wyjawić wszystkie szczegóły misji i kto mógłby go zastąpić w razie najgorszego. Nie żeby Wulf przesadnie obawiał się o to, że może zginąć, wyszedł cało z niejednej kałabały, ale doświadczenie w pracy agenta zawsze kazało mu szukać "drugiego". Najważniejsza jest sprawa i takie tam.

Naturalnym wyborem wydawaliby się Edrio lub Benthic. Niestety obaj byli dość wysoko postawionymi osobami w organizacji Gerrery, a jako przedstawiciele rasy Tognathów mieliby problemy z wtopieniem się w otoczenie w imperialnej bazie. Poza tym jeden jak i drugi serdecznie nie cierpieli Wulfa, i wątpliwe by podporządkowali się jego rozkazom. Wulf skierował więc swoje kroki do drugiego z kolei naturalnego wyboru.

- Więcej nie mogę ci na razie powiedzieć. Wchodzisz w to czy nie?

Rozmawiał z długowłosą brunetką. Oczami wyobraźni widział ją w imperialnym mundurze oficera. Tak, gdyby spięła włosy wyglądałaby idealnie. Te twarde rysy twarzy, tak łatwo pojawiający się na czole mars. Wykapany imperialny.

- Kara?

Kobieta kiwnęła tylko głową, ale nie zdąrzyła odpowiedzieć. Uszu obojga dobiegł alarm, który rozległ się na placu, na którym stali, a który był jednocześnie lądowiskiem dla mniejszych jednostek. Na południowym niebie pojawiło się kilka statków, które szybko się zbliżały. Czyżby Imperium?

- Uwaga, przyjazne jednostki podchodzą z kierunku 185 – zabrzmiał komunikat z rozstawionych wszędzie głośników. - Przygotować się do podjęcia rannych, to nie są ćwiczenia.

Wulf szybko się domyślił, że musiała to być drużyna Moroffa, która wracała ze swojego zadania. Nie wyglądało to dobrze. Patrząc na liczbę statków do bazy wracała góra połowa jego ludzi. Co więcej jeden ze statków, zdaje się U-wing, ciągnął za sobą czarny ogon dymu i niebezpiecznie szybko obniżał pułap lotu. Dosłownie w ostatniej chwili statek wyrównał poziom lotu i sunął parę zaledwie metrów nad poziomem gruntu, nie wytracając wcale prędkości. Gdy znalazł się na lądowisku gwałtownie zawrócił, w ten sposób wyhamowując, zatoczył wokół placu sporą pętlę, przepędzając zgromadzony na nim personel i osiadł twardo na ziemi. Jego prawy silnik dosłownie płonął.

Wiele osób rzuciło się do otwartych właśnie drzwi U-winga. Wyciągali stamtąd rannych żołnierzy i pędem uciekali od statku. Zaledwie dwie minuty później jednostka eksplodowała, cudem chyba tylko nikog nie zabierając do piekła. Chwilę później wokół zaczęły lądować kolejne statki z jednostki Moroffa.

Wulf, nie zwracając uwagi na Karę, podbiegł do prowizorycznego stanowiska kontroli, szczęśliwie znajdującego się dość blisko miejsca, w którym rozmawiał ze swoją "drugą".

- Kto pilotował ten statek? - spytał kontrolera.

- Jeron i Marlon Sarowie.

- Biorę ich – powiedział bardziej do siebie niż kontrolera.

* * * * *

Trójka ludzi, dwóch obcych i droid – to była jego drużyna. Ostatnie godziny poświęcił na poznanie kartotek wszystkich tych osób, bo z wyjątkiem Kary i droida, nikogo z nich nie znał. Co prawda niewiele było materiału do przestudiowania, partyzanci nie prowadzili swojego archiwum zbyt dokładnie, nawet dane otrzymane od Jacka nie były zbyt bogate, ale dało mu to ogólny obraz poszczególnych członków jego oddziału. Teraz cała szóstka stała po drugiej stronie stołu, na którym znajdował się holoprojektor. Wulf sięgnął do przycisku i włączył urządzenie. Nad stołem pojawił się przeźroczysty obraz planety o żółtej i czerwonej barwie.

- Oto planeta Socorro – powiedział Wulf do zgromadzonych. - Pustynny klimat, wiele wulkanów, ale jest zamieszkała. Dominujący gatunek to ludzie, sama populacja dość liczna, jak na te warunki klimatyczne. W systemie znajdują się pasy asteroid, z których można pozyskać rudę doonium. Ale nie to nas interesuje.

Wulf wcisnął kolejny przycisk, a hologram rozrósł się. Teraz widoczna stała się niewielka, w stosunku do ogromu planety, stacja kosmiczna, krążąca po jej orbicie.

- Oto stacja TML-474, placówka imperialna. Nasze zadanie jest wyjątkowo proste, ale nie mylcie tego terminu z "łatwe". Musimy wylądować na powierzchni planety i znaleźć sposób, by dostać się do TML-474. A konkretniej, bym ja się do niej dostał. Po co? To już nie wasze zmartwienie. Jakieś pytania? Nie? To świetnie, za pięć minut widzimy się na lądowisku. Nasz statek nazywa się "Linda".

* * * * *

"Linda" okazała się statkiem typu U-wing. Pojazd średnio nadawał się na dłuższe podróże międzygwiezdne, był zwykłym statkiem transportowym, wykorzystywanym przez rebeliantów jako statek desantowy. Z wyjątkiem kabiny pilotów i toalety, miał tylko jedno pomieszczenie, w którym prócz kilku szafek stał podwójny rząd siedzeń, niczym na poczekalni w jakimś kosmoporcie.

Jeron i Marlon zasiedli za sterami jednostki, z kolei reszta rozlokowała się w głównym pomieszczeniu. Wulf usiadł na jednym ze skrajnych siedzeń. Wyciągnął przed siebie nogi, ręce skrzyżował na piersi i oparł o nią brodę, sprawiając wrażenie pogrążonego we śnie. Statek wkrótce poderwał się z lądowiska, opuścił atmosferę planety, a następnie wystrzelił przed siebie wskakując w hiperprzestrzeń, wedle podanych pilotom przez Wulfa koordynatów. Ich misja właśnie się rozpoczynała.
 

Ostatnio edytowane przez Col Frost : 22-02-2018 o 22:32. Powód: literówki
Col Frost jest offline