Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-02-2018, 20:44   #1
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
[SW] Za linią Imperium

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce...



Za linią Imperium

Nastały mroczne czasy. Od osiemnastu lat potężne Imperium
Galaktyczne za pomocą terroru rządzi tysiącami systemów,
wszystkim co pozostało po nieistniejącej już Republice. Imperator
pragnie jednak ulepszyć swoje rządy strachu. Dlatego nakazał
skonstruowanie nowej broni. Broni o niewyobrażalnej potędze.

Niedawno sformowany Sojusz Rebeliantów pozostaje nieświadomy
nadchodzącego zagrożenia. Jedynie dobrze zakonspirowani w imperialnych
strukturach szpiedzy, tacy jak Sahn Lox, mogą doprowadzić do odkrycia
niebezpiecznego projektu. Przebywający na orbicie Socorro, Lox stracił
jednak jakikolwiek kontakt ze swoimi sojusznikami.

Będący niegdyś częścią Rebelii, a obecnie prowadzący swoją własną
walkę przeciwko Imperium, wywrotowiec Saw Gerrera od dawna próbuje
się czegoś dowiedzieć o największym przedsięwzięciu Palpatine'a. Zdaje
on sobie sprawę z wagi informacji, jakie Lox mógł pozyskać i dlatego
postanawia wysłać zespół, który nawiąże z nim kontakt...

* * * * *

- Hasło brzmi "Najpiękniejsze zachody słońca są na Coruscant", a odzew "Podobno najlepiej je obserwować z okien Senatu", na co należy odpowiedzieć "Nie wiem, jedyne na co mogłem liczyć to okna akademii". Wszystko jasne?

Staven zakończył dłuższy wywód, który prowadził w imieniu Sawa. Ten ostatni nie odezwał się ani razu, nawet podczas przywitania ograniczył się tylko do lekkiego skinięcia głową. Ale taki właśnie był Saw Gerrera. Oszczędny w słowach, oszczędny w okazywaniu emocji, nie szczędził jedynie działań. O nie, jego podkomendni zawsze mieli coś do roboty. Po jednym zadaniu pojawiało się następne. A Wulf właśnie takowe otrzymywał.

- Jak zaćmienie słońca – skwitował. - Plan infiltracji obmyślę na miejscu, po wstępnym rozpoznaniu. Jak się tam dostanę?

- Otrzymasz zespół, który bezpiecznie dostarczy cię na powierzchnię planety, a potem zabierze z powrotem – odpowiedź Stavena była krótka. Swoim zwyczajem odgarnął z czoła grzywkę niebieskich włosów, które zdaniem Wulfa wyglądały idiotycznie.

- Kogo dostanę?

- Leevana Tenzę, Kullbee Sperado, Tivika...

- O nie, nie! - przerwał Wulf. - Nie ma mowy. Tivik latał tylko na transportowcach, nie poradzi sobie, jeśli zrobi się gorąco. Kullbee najchętniej wbiłby mi wibronóż w plecy, a Leevan... Cóż, wiszę mu kasę.

- Słuchaj, wybraliśmy dla ciebie najlepszych, to nie podlega dyskusji.

- Gówno tam, a nie najlepszych. Skoro najlepsi to dlaczego nie lecą Moroff, albo Weeteef?

- Moroff wraca z Lorrd z tym co pozostało z jego oddziału, na razie zostanie w bazie. A Weeteef szykuje się do własnej misji.

- No to chociaż dajcie mi wybrać własnych ludzi.

- Wulf...

- Niech sam... wybierze... - po raz pierwszy odezwał się Saw.

- Dziękuję – Wulf teatralnie skłonił się przed przywódcą partyzantów. - Stokrotne dzięki – dodał prześmiewczym tonem, a następnie spojrzał na Stavena jakby chciał powiedzieć "czy to było takie trudne?".

- Dobra, wybierz tą ekipę, masz na to sześć godzin. Zanim miną chcę widzieć wszystkich w tej sali na odprawie, którą ty poprowadzisz. Zaraz po odprawie wyruszacie.

- Załatwione! - Wulf wstał od stołu i ruszył w kierunku wyjścia, ale zatrzymał się tuż przed drzwiami. - Jeszcze jedno – odwrócił się i spojrzał na Gerrerę szczerząc się od ucha do ucha. - Chcę droida.

* * * * *

- No i, masz coś dla mnie? - Wulf pociągnął zdrowo z trzymanej w dłoni szklanki. - Widzisz, że jestem pod ścianą.

Faktycznie pod nią był. Prawdę mówiąc nie wiedział kogo najchętniej by widział w roli swojej obstawy. Jasne, chętnie wziąłby Moroffa, Gigoranie są niemal tak silni jak Wookie, ale zdecydowanie łatwiejsi do kontrolowania, pozbawieni tych wszystkich plemiennych zwyczajów. Ale Moroff był nieosiągalny.

- Inaczej byś do mnie nie przyszedł – odparł jego rozmówca.

- To fakt – Wulf postawił na szczerość.

Prawdę mówiąc jego rozmówca był ostatnim do kogo miał ochotę się zwrócić z taką prośbą. Znał go od dość dawna, ale jednocześnie wiedział o nim niewiele. Nawet jego prawdziwe imię owiane było tajemnicą. Miał jednak świetny pogląd na umiejętności najlepszych żołnierzy Sawa Gerrery, wielu z nich sam przyciągnął w szeregi partyzantów.

- Miałbym kogoś dla ciebie. Świetny strzelec, dobry wojownik i wprawiony technik, ale...

- Ale co, Jack? - Wulf użył pseudonimu tego jegomościa. - Mówże wreszcie.

- Niełatwo nad nim zapanować.

- Też mi problem. Grunt, żeby bardziej chciał strzelać do gości w białych zbrojach niż do mnie.

- O to możesz być spokojny.

- No to kim jest ten niesamowicie utalentowany gość?

- Nazywa się Danpa. Na tym holodysku masz wszystkie dane na jego temat.

- Dzięki – odparł Wulf odbierając holodysk. - Ktoś jeszcze?

- Aleś ty zachłanny – Jack zażartował. - Niech pomyślę. Obcy, ale poza jednym wyjątkiem wygląda jak człowiek, przy dobrej maskaradzie może podejść imperialnych, co może być pomocne, bo świetnie walczy na bliski kontakt. Nazywa się Jayltre...

* * * * *

Jeśli misja miała się powieść musiał mieć oddanego "drugiego". Był to ktoś komu mógł wyjawić wszystkie szczegóły misji i kto mógłby go zastąpić w razie najgorszego. Nie żeby Wulf przesadnie obawiał się o to, że może zginąć, wyszedł cało z niejednej kałabały, ale doświadczenie w pracy agenta zawsze kazało mu szukać "drugiego". Najważniejsza jest sprawa i takie tam.

Naturalnym wyborem wydawaliby się Edrio lub Benthic. Niestety obaj byli dość wysoko postawionymi osobami w organizacji Gerrery, a jako przedstawiciele rasy Tognathów mieliby problemy z wtopieniem się w otoczenie w imperialnej bazie. Poza tym jeden jak i drugi serdecznie nie cierpieli Wulfa, i wątpliwe by podporządkowali się jego rozkazom. Wulf skierował więc swoje kroki do drugiego z kolei naturalnego wyboru.

- Więcej nie mogę ci na razie powiedzieć. Wchodzisz w to czy nie?

Rozmawiał z długowłosą brunetką. Oczami wyobraźni widział ją w imperialnym mundurze oficera. Tak, gdyby spięła włosy wyglądałaby idealnie. Te twarde rysy twarzy, tak łatwo pojawiający się na czole mars. Wykapany imperialny.

- Kara?

Kobieta kiwnęła tylko głową, ale nie zdąrzyła odpowiedzieć. Uszu obojga dobiegł alarm, który rozległ się na placu, na którym stali, a który był jednocześnie lądowiskiem dla mniejszych jednostek. Na południowym niebie pojawiło się kilka statków, które szybko się zbliżały. Czyżby Imperium?

- Uwaga, przyjazne jednostki podchodzą z kierunku 185 – zabrzmiał komunikat z rozstawionych wszędzie głośników. - Przygotować się do podjęcia rannych, to nie są ćwiczenia.

Wulf szybko się domyślił, że musiała to być drużyna Moroffa, która wracała ze swojego zadania. Nie wyglądało to dobrze. Patrząc na liczbę statków do bazy wracała góra połowa jego ludzi. Co więcej jeden ze statków, zdaje się U-wing, ciągnął za sobą czarny ogon dymu i niebezpiecznie szybko obniżał pułap lotu. Dosłownie w ostatniej chwili statek wyrównał poziom lotu i sunął parę zaledwie metrów nad poziomem gruntu, nie wytracając wcale prędkości. Gdy znalazł się na lądowisku gwałtownie zawrócił, w ten sposób wyhamowując, zatoczył wokół placu sporą pętlę, przepędzając zgromadzony na nim personel i osiadł twardo na ziemi. Jego prawy silnik dosłownie płonął.

Wiele osób rzuciło się do otwartych właśnie drzwi U-winga. Wyciągali stamtąd rannych żołnierzy i pędem uciekali od statku. Zaledwie dwie minuty później jednostka eksplodowała, cudem chyba tylko nikog nie zabierając do piekła. Chwilę później wokół zaczęły lądować kolejne statki z jednostki Moroffa.

Wulf, nie zwracając uwagi na Karę, podbiegł do prowizorycznego stanowiska kontroli, szczęśliwie znajdującego się dość blisko miejsca, w którym rozmawiał ze swoją "drugą".

- Kto pilotował ten statek? - spytał kontrolera.

- Jeron i Marlon Sarowie.

- Biorę ich – powiedział bardziej do siebie niż kontrolera.

* * * * *

Trójka ludzi, dwóch obcych i droid – to była jego drużyna. Ostatnie godziny poświęcił na poznanie kartotek wszystkich tych osób, bo z wyjątkiem Kary i droida, nikogo z nich nie znał. Co prawda niewiele było materiału do przestudiowania, partyzanci nie prowadzili swojego archiwum zbyt dokładnie, nawet dane otrzymane od Jacka nie były zbyt bogate, ale dało mu to ogólny obraz poszczególnych członków jego oddziału. Teraz cała szóstka stała po drugiej stronie stołu, na którym znajdował się holoprojektor. Wulf sięgnął do przycisku i włączył urządzenie. Nad stołem pojawił się przeźroczysty obraz planety o żółtej i czerwonej barwie.

- Oto planeta Socorro – powiedział Wulf do zgromadzonych. - Pustynny klimat, wiele wulkanów, ale jest zamieszkała. Dominujący gatunek to ludzie, sama populacja dość liczna, jak na te warunki klimatyczne. W systemie znajdują się pasy asteroid, z których można pozyskać rudę doonium. Ale nie to nas interesuje.

Wulf wcisnął kolejny przycisk, a hologram rozrósł się. Teraz widoczna stała się niewielka, w stosunku do ogromu planety, stacja kosmiczna, krążąca po jej orbicie.

- Oto stacja TML-474, placówka imperialna. Nasze zadanie jest wyjątkowo proste, ale nie mylcie tego terminu z "łatwe". Musimy wylądować na powierzchni planety i znaleźć sposób, by dostać się do TML-474. A konkretniej, bym ja się do niej dostał. Po co? To już nie wasze zmartwienie. Jakieś pytania? Nie? To świetnie, za pięć minut widzimy się na lądowisku. Nasz statek nazywa się "Linda".

* * * * *

"Linda" okazała się statkiem typu U-wing. Pojazd średnio nadawał się na dłuższe podróże międzygwiezdne, był zwykłym statkiem transportowym, wykorzystywanym przez rebeliantów jako statek desantowy. Z wyjątkiem kabiny pilotów i toalety, miał tylko jedno pomieszczenie, w którym prócz kilku szafek stał podwójny rząd siedzeń, niczym na poczekalni w jakimś kosmoporcie.

Jeron i Marlon zasiedli za sterami jednostki, z kolei reszta rozlokowała się w głównym pomieszczeniu. Wulf usiadł na jednym ze skrajnych siedzeń. Wyciągnął przed siebie nogi, ręce skrzyżował na piersi i oparł o nią brodę, sprawiając wrażenie pogrążonego we śnie. Statek wkrótce poderwał się z lądowiska, opuścił atmosferę planety, a następnie wystrzelił przed siebie wskakując w hiperprzestrzeń, wedle podanych pilotom przez Wulfa koordynatów. Ich misja właśnie się rozpoczynała.
 

Ostatnio edytowane przez Col Frost : 22-02-2018 o 23:32. Powód: literówki
Col Frost jest offline  
Stary 16-02-2018, 22:03   #2
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Jeron nie marnował czasu na uważne rozglądanie się po wnętrzu “Lindy”. Pobieżne rzucenie okiem nie sugerowało, aby statek różnił się od ich poprzedniego U-Winga. Wspomnienie twardego lądowania spowodowało ponowne pieczenie zaklejonych plastrami z bactą otarć i oparzeń. Miał nadzieję, że tym razem będzie im dane wylądować w jednym kawałku. Marlon także nie rozglądał się po wnętrzu U-Winga, w trakcie służby we Flocie Imperialnej przywykł do tego, że okręty zmienia się równie często co skafandry lub filtry w maskach.
Szedł za bratem i nim zasiedli w fotelach przeznaczonych pilotom rzucił niby od niechcenia ze słyszalną nutą ironii w głosie.
- Młody, dowodzisz, skoro taki z ciebie wielki fan U-Wingów.

- Nie odmładzaj mnie tutaj, Marlon. - Jeron położył swoją torbę w jednej z nisz w boku kokpitu i przymocował ją paskiem dla bezpieczeństwa. - Nie zauważyłem, żebyś dzięki wiekowi latał lepiej... jeśli już, to raczej powiedziałbym, że latasz jak stary dziadek. A poza tym - postanowił dorzucić jeszcze jeden docinek, tak na wszelki wypadek. - Latałem po galaktyce cztery standardowe lata, zanim przyjęli cię do tej twojej... - Upewnił się, że nikt nie słyszy. - Do tej twojej akademii. Ty jesteś głównym pilotem, bo tylko ja mam tutaj pojęcie o sensorach i astrogacji. Poza tym, muszę cię mieć na oku.

- Nie ma mowy, ty dowodzisz - błyskawicznie zripostował starszy Sar - Tak pięknie poradziłeś sobie z lądowaniem tą kupą blachy z płonącym silnikiem. Z grzeczności nie dodam, że gdybyś słuchał moich rozkazów to byśmy nie oberwali.

- To rzeczywiście dobrze, że ktoś w ogóle nauczył mnie lądować. Te wasze nieszczęsne gały przewidywały taką możliwość? Gdyby nie udało mi się rozłożył skrzydeł do konfiguracji bojowej i schłodzić rdzenia silnika, spalilibyśmy się jeszcze w górnych warstwach atmosfery - usadził się na fotelu pilota po lewej stronie. - Muszę ustawić koordynaty do skoków w nadprzestrzeń. Ty nawet nie wiesz, czym jest hipernapęd, zamiast na Socorro wylądowalibyśmy gdzieś w Dzikiej Przestrzeni.

- No tak, zawsze te stereotypy.... TIE, o których wasza banda chłopów i niedobitków może jedynie pomarzyć, może nie ma hipernapędu, ale to dlatego, że go nie potrzebuje. My nie wykorzystywaliśmy myśliwców jako transporterów. U nas zawsze był porządek, a rozkaz był święty. Poza tym jestem pilotem myśliwca lub bombowca, a nie złomiarzem.

- Wasza banda? Widzę, że znowu zmieniłeś zdanie braciszku. W odróżnieniu od ciebie latałem na niemal wszystkim, i to samemu. Nie przewozili mnie wszędzie w niszczycielu. Chcesz rozkazów, to słuchaj mojego. Lecisz jako pierwszy pilot. Drążkiem sterowniczym manewrować akurat umiesz.

- Ja trzymam stronę Gerrery, tylko on naprawdę chcę zniszczyć Imperium. A dowodzisz ty, mój styl latania jest zbyt poprawny, od razu się zorientują, że ja dowodzę. I dziękuję za komplement.

- Poprawny? Chciałeś chyba powiedzieć, że jest toporny i podręcznikowy. Ale nie martw się, każdy kiepski pilot tak lata, nie tylko imperialni. Podtrzymuję twoją kandydaturę na dowódcę lotu.

- Toporny i podręcznikowy… - Marlon parsknął - Po prostu umiem latać, nie to co Ty, uczony przez złomiarzy i bandytów. Gdybym był słabym pilotem to nie latałbym w “Pięściach”! A nie chcesz dowodzić, bo boisz się konsekwencji i tego, że inni zauważą, że nie umiesz podejmować decyzji. Mam rację, nieprawdaż?

- Brednie. Jesteś dobrym pilotem, ale myśliwców. Na pierwszego pilota U-Winga nadasz się akurat, jeśli oczywiście wyręczę cię w tym wszystkim, czego przypadkiem zapomnieli cię nauczyć. Odczytywania sensorów między innymi. - Wychylił się zza oparcia fotela i rzucił do reszty grupy. - Marlon będzie głównym pilotem podczas lotu na Socorro!

- Ty… ty… - syknął pod nosem, a następnie zwrócił się ku towarzyszom - Nazywam się Marlon Sar i dzięki demokratycznej decyzji zostałem pierwszym pilotem, mój młodszy brat, Jeron, będzie natomiast moim zastępcą i pomocnikiem. Witam państwa na “Lindy” promie o podwyższonym standardzie kursującym na Socorro. Niestety z powodu braków kadrowych ciepły posiłek nie zostanie zaserwowany. Proszę wygodnie usiąść w wygodnych fotelach i zapiąć pasy, dziękujemy za wybranie linii SarGalaxy!

- Nie wiedziałem, że tak trzyma się ciebie poczucie humoru braciszku - rzucił Jeron, kiedy obaj bracia wygodnie zasiedli już w fotelach i sprawdzili całą aparaturę. Kusiło go, żeby wziąć tabletkę Coffium, ale ostatecznie zrezygnował. Jeszcze zbyt się od nich uzależni. Marlon też zacząłby mu docinać, że musi brać medykamenty, żeby pilotować statek. Przyjrzał się wyświetlaczowi z mapą galaktyki, na którym planował podróż w nadprzestrzeni. - Socorro leży w kwadracie...

- ....Q-17, tak wiem.

- Moglibyśmy polecieć Trielluskim Szlakiem Handlowym, potem Llanickim Szlakiem Przyprawowym - Mimowolnie pomyślał o Pyke’ach. - Ale to zbyt uczęszczane trasy. Znajdę coś bardziej... spokojnego.

- Jak uważasz, choć “spokojnego” brzmi w twoim wykonaniu dość nienaturalnie. - Marlon wziął głębszy oddech i zaczął się przygotowywać do startu.
- No i kto to mówi - Jeron uśmiechnął się pod nosem. - Nie zapomniałeś niczego? - zapytał jeszcze brata, manipulując przy kontrolkach.

- Nie, mam wszystko, czego mi potrzeba - dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wystawił się bratu jak na tacy. Przez chwilę zajął się przełącznikami na konsoli. - Możemy wreszcie wystartować?

- A wiesz... - Jeron chciał jeszcze coś dodać, ale skupił się na wyświetlaczach i zupełnie o tym zapomniał. - Ja... nieważne. - Wychylił się do tyłu raz jeszcze, odpowiadając bratu, ale też zwracając się do reszty drużyny. - Wszyscy gotowi do startu?
 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 20-02-2018 o 23:06.
Fyrskar jest offline  
Stary 16-02-2018, 23:18   #3
 
Ronin2210's Avatar
 
Reputacja: 1 Ronin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputację
BX 102 zajmował zamaskowane stanowisko snajperskie na szczycie wzniesienia, z którego osłaniał dużą część bazy rebeliantów, w pewnym momencie otrzymał polecenie natychmiastowego powrotu do głównej sali narad, oprogramowanie wgrane dawnej jednostce separatystów przez techników rebelii zmieniło najważniejsze protokoły poddając ją rozkazom nowych właścicieli. Jednostce wgrano wszelkie potrzebne dane wyświetlane podczas narady, dodatkowo sam wicekról Saw Gerrera nadał nadrzędny poziom dostępu dowódcy Wolfowi.
Niosąc swój blaster i wibromiecz wszedł na pokład U-winga i usadowił się w zaczepie transportowym.

Danpa nie uważał się za osobę wstydliwą, prędzej oskarżył by siebie o bycie zwyczajnie niedoświadczonym w stosunkach interpersonalnych do tego stopnia, że przebywanie w ciasnym U-Wingu z sześcioosobową załogą przez okres...cholera go wie jak bardzo za długi, nie było mu specjalnie do smaku. Inna sprawa, że rozmowa jest często aktem irytującym i zwykle prowadzącym do kłótni. Było w niej coś wrodzenie niezdrowego. Na misję w tak dużej grupie zgodził się, ponieważ nie podano im żadnych szczegółów: był to dowód jej istotności. Gdyby przewidział jednak warunki podróży, może pomyślałby dwa razy. Z drugiej strony, sam był sobie winien: rebelianci nie mieli zbyt wielu zbyt dobrych maszyn na stanie. Byli w końcu rebelią.
Przez pewien pierwszy okres lotu Danpa siedział zgarbiony na ławie w środku kabiny transportowej. Był on niewysokim umbarańczykiem o wyjątkowo niezdrowej cerze, nawet jak na tą rasę. Ubrany był w starą i przydużą kurtkę, pełną kieszeni, których nie brakowało też w spodniach. Wyglądał na wszystko pomiędzy bandziorem a bezdomnym, choć nuta alkoholu nieodłączna w jego odorze sugerowała bardziej to drugie. Chłopak rozglądał się bacznie po kabinie, szukając punktów zaczepienia. Co jakiś czas przyglądał się też załogantom, nie wykazując większego zainteresowania. Po pewnym okresie tego nudzenia się w siedzeniu zbliżył się do załogowego droida. Jeżeli miał kogoś zaczepić dla rozluźnienia się, a przecież o to chodzi przed misją, to równie dobrze mogła to być najmądrzejsza istota na sali. To jest przyjmując, że droid był z dobrej fabryki.
- Co wiesz o Socorro? - Danpa zwrócił się do BX 102.

- Planeta Socorro. Położenie zewnętrzne rubieże, sektor Kibilini. Współrzędne sieci gwiezdnej Q-17. Populacja trzysta milionów, większość stanowią ludzie. Doba dwadzieścia standardowych godzin, czas obiegu gwiazdy trzysta sześćdziesiąt dwa dni. Brak księżyców. Planeta typu pustynnego, duża aktywność wulkaniczna - BX 102 podał sojusznikowi podstawowe dane dotyczące planety, wgrano mu je w czasie odprawy z nośnika użytego w projektorze holograficznym, znajdowały się tam także informacje o położeniu stacji orbitalnej, wraz z przewidywanym rozmieszczeniem pomieszczeń i wrogich jednostek na pokładzie jak i na powierzchni planety.
- Dalsze dane zastrzeżone, niedostateczny dostęp, wymagana autoryzacja dowódcy misji. - Powiadomił sojusznika że podobnie jak cała załoga posiadał jedynie 2 stopień dostępu, co pozwalało mu poznać jedynie ogólny zarys misji, dowódca jako jedyny mógł podnieść stopień dostępu poszczególnych członków zespołu w celu dostępu do tajnych danych.
- Szukaj mnie w wypadku uszkodzeń. - poradził droidowi Danpa na przyszłość, wskazując palcem na hydrospanner przypięty do pasa.
- Zrozumiałem. - Uzupełnił dane o sojuszniku o możliwość potencjalnej naprawy uszkodzeń i serwisu podzespołów.

Jaylter od kiedy znalazł się w środku spogląda tylko w podłogę. Nie zwracał za bardzo uwagi na towarzyszy, nie odzywał się, bawił się tylko swoim nożem. Ignorował wszystkie rozmowy, był bardziej zajęty swoją zabawą. Nie znaczy jednak, że ich nie słuchał nie czuł jednak potrzeby wypowiadania się. W momencie kiedy przemówił droid, na jego twarzy pojawił się grymas oraz spore zaskoczenie. Chwilowo nawet zaprzestał machanie nożem. Wydać było, że intensywnie się skupił, po czym wszystko wróciło do normy. Odnośnie zadania, dostał polecenie i miał zamiar je wykonać, dostrzegł jednak, że droid wie znacznie więcej.
- Mamy dostarczyć… W sposób dyskretny...czy tylko musimy dostać się do środka, niezależnie od sposobu? - Powiedział cały czas bawiąc się nożem.

- Celem misji jest dostarczenie dowódcy na pokład stacji wszelkimi dostępnymi sposobami, w celu ułatwienia infiltracji bazy zabrano na misję tę jednostkę typu BX. - Odpowiedział drugiemu członkowi załogi, były to dane ciągle na poziomie ich uprawnień, możliwość ujawnienia dalszych danych blokował protokół dostępu.
Mężczyzna wreszcie podniósł głowę. Nisko nałożony kaptur wreszcie odsłonił twarz. Miał kilka blizn, jednak to co najbardziej przykuwało uwagę, to bandaż. Bandaż zasłaniający jego oczy.
- Czym jest jednostka typu BX? Nie znam się na droidach, jakie są twoje podstawowe funkcje…? - Kiedy o to pytał, zdawał się znacznie bardziej zainteresowany, niż w przypadku pytania o kwestie ich misji.
- Identyfikator, BX 102. Producent, Baktoid Combat Automata. Model, Droid komandos seria Bx. Typ, Droid bojowy - Podał podstawowe dane identyfikacyjne jednostki.
- Jednostka wyposażona jest w zaawansowany procesor infiltracyjny, wysoka wartość bojowa, procesor bojowy umożliwia wykorzystanie wszelkich znanych stylów walki wręcz, wszelką bronią białą oraz zapewnia wysoką celność dzięki wbudowanemu komputerowi celowniczemu przy posługiwaniu się wszelką znaną bronią zasięgową - Przedstawił dane umożliwiające lepsze wykorzystanie jednostki w przyszłej misji, co mogło przełożyć się na większą szansę jej wykonania.

Ślepiec wydawał się jeszcze bardziej zainteresowany. Przestał wymachiwać nożem i po chwili skierował swoją twarz w stronę droida.
- Posiadasz funkcję treningowe? - zapytał wyraźnie zaskoczony. Po czym podał mu swoje ostrze. - Potrafisz tego używać?
- Jednostka posiada tryb sparingowy, wykonać? - BX wyszukał odpowiednią komendę i był gotów ją uruchomić.
- Nie. Nie teraz. Zbyt mało miejsca, zbyt nieodpowiednie warunki. To samolubne pytanie na przyszłość. - Był wyraźnie zadowolony z odpowiedzi. Nigdy nie walczył z droidem, przynajmniej nie w bliskim dystansie.
- Liczę na twoje wsparcie BX 102.
BX nie odpowiedział, kiwnął jedynie głową gdyż taki ruch podpowiedział mu procesor infiltracyjny, zapisał w pamięci zainteresowanie sojusznika walką wręcz, podniosło to jego wartość dla procesora bojowego jednostki o kilka procent.
 

Ostatnio edytowane przez Ronin2210 : 17-02-2018 o 10:09.
Ronin2210 jest offline  
Stary 19-02-2018, 19:06   #4
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
Post wspólny całej drużyny

U-Wing gładko przecinał nadprzestrzeń. Za transpastalowym iluminatorem widać było jedynie monotonne, jasne kreski, rysowane przez przemykające wiele parseków dalej gwiazdy. Jeron przeciągnął się i ziewnął. Marlon dostrzegł to kątem oka i uśmiechnął się pod nosem.
- Wszyscy dobrze znoszą podróż? - rzucił pytaniem w kierunku reszty drużyny zgromadzonej we wnętrzu ciasnego statku. - Ma ktoś ochotę na pogawędkę. Może ty Danpa? - Sar znał Umbaranina jeszcze z dawnych czasów. Słabo, ale jednak. Nigdy nie spodziewał się, że ich drogi jeszcze kiedyś się przetną. - Doonium wydobywane na pierścieniu Socorro jest eksploatowane również na Umbarze, dobrze mówię?
Od pewnego czasu, Jayltre czuł się coraz gorzej. Nie znosił podróży kosmicznych, szczególnie w tak małych jednostkach. Nie potrafił zrozumieć niektórych, którzy z chęcią sami pakowali się do tego typu pojazdów. Czuł się w nich źle, oraz rozkojarzony.
- Jak...? - Powiedział cicho - długa podróż przed nami? - dokończył znacznie głośniej.
- To zależy… Jeron nie chciał szlakami więc... - zaczął odpowiadać Marlon, lecz brat zdążył się wciąć.
- Od kilku do kilkunastu standardowych godzin, niestety - Młodszy Sar odwrócił się do Jayltry. - Powinniśmy unikać często uczęszczanych szlaków. Nie znam tak dobrze szlaków w tej części galaktyki, więc muszę regularnie wprowadzać poprawki i zmieniać kurs.
- Jednym słowem, opóźnia nas - zaśmiał się starszy Sar.
- Masz chorobę kosmiczną, przyjacielu? - zapytał zatroskany Jeron

- Za głośno… - Powiedział spokojnie. - .Nie lubię przebywać w zamkniętych pomieszczeniach, tak długo. Rozumiem jednak, że to najlepsza droga. Przynajmniej mamy szansę dotarcia w jednym kawałku. Nie chciałbym, zginąć w czymś takim - Ostatnie zdanie chyba miało być żartem. Chyba.

- Taaak, też jestem w stanie wyobrazić sobie lepszą trumnę od U-Winga. Choć lubię ten statek, ale ja siedzę sobie wygodnie w fotelu. - Te rzeczywiście były całkiem wygodne jak na jednostkę przeznaczoną oryginalnie do masowej produkcji. Incom wykonał tu niezłą robotę.
- Są przytulniejsze pojazdy, nawet bojowe - wrzucił od niechcenia Marlon - A reszta? Jak się leci, zależy nam na opiniach klientów SarGalaxy.
Pod sam koniec wypowiedzi zaśmiał się.

- SarGalaxy…? - Zapytał krótko

- Lubię obracać każdą sytuację w żart, a jakoś tak wychodzi, że zawsze brata mi przydzielają, więc jakoś tak wyszło. - Odpowiedział mu Marlon.

- Popracuj jeszcze nad tymi żartami, to może nie wystawię wam negatywnej opinii - odezwała się Kara, która pojawiła się nagle w kokpicie, stając tuż obok Jayltre. Uśmiechała się lekko kącikiem ust. - Widzę, że rozkręcacie imprezę w kokpicie. Przynajmniej jest tutaj mniej niezręcznie niż w towarzystwie droida i tego milczącego typka - stwierdziła, wzruszając obojętnie ramionami.

Kiedy kobieta dołączyła do nich, Jayltre pochylił głowę na gest powitania. Nie zwracał uwagi za bardzo na towarzyszy podróży. Wypadało jednak, poznać ich troszkę bardziej.
- Imprezę… - Uśmiechnął się pod nosem - Czy pilotowanie tego pojazdu jest bardzo skomplikowane? - Zapytał tym razem z powagą.

- Raczej nie, zbudowano je tak, żeby nawet ofiary losu, jak Jeron, mogły go pilotować - znów zażartował. - Miło mi, że mam okazję panią transportować.

Kobieta zaśmiała się.
- Jeśli mamy ze sobą spędzić od kilku do kilkunastu standardowych godzin na tej ciasnej przestrzeni, to błagam, nie paniujmy sobie. Jestem Kara.
- Marlon, niezwykle mi przyjemnie.
- Jeron. U-Wing jest prosty w pilotażu, ale tylko przy dwóch pilotach. Na szczęście ja tu jestem i pilnuję sensorów, Marlon nie rozróżniłby galaktycznego południa i północy choćby astronawigator podszedł i sprzedał mu kopa w tyłek. Skąd pochodzicie?
- Wypraszam sobie, mniej więcej wiem, jak to rozróżnić. Inaczej nie dowodził bym “Pięścią”!
- Żebym ja ci zaraz z pięścią nie zapoznał, mądralo - burknął Jeron.
Kara westchnęła i z lekkim rozbawieniem pokręciła głową, przysłuchując się wymianie zdań pomiędzy braćmi.
- Jeron, nie przy Karze… Wystawi nam złą opinię i znów będą kłopoty. - znów się zaśmiał.
- Hej, hej, przynajmniej robi się ciekawie! - zaprotestowała Lang.
- Czyli nie będzie negatywnej oceny dla Jerona - Marlon odpowiedział z udawanym żalem w głosie.
- Pięścią? - Mężczyzna był wyraźnie zmieszany.
- Tak nazywał się ciężki bombowiec H-60, którym latał krótko dwa standardowe lata temu - odpowiedział szybko Jeron.
- Rozumiem, że KAŻDY może kontrolować tę maszynę? - Na jego ustach zagościł uśmiech
- Może, pozwolicie mi spróbować, a wtedy okaże się który z was jest lepszym pilotem… - zaproponował
- Może nie każdy, ale wystarczy podstawowa i minimalna wiedza o pilotażu.
- Rozumiem. Znacznie bardziej wolę, sensowne odpowiedzi. Niestety, te ograniczenia znacznie zawężają grono. - Jednak na swój sposób fascynowało go to - Długo wam zajęło opanowanie tej sztuki?
- Jeron wciąż jej nie opanował, a ja cztery lata się uczyłem - odpowiedział Marlon, a Jeron tymi pokręcił głową.
Natomiast Kara, która w ogóle nie była zainteresowana tym tematem, ziewnęła krótko, obrzuciła ich spojrzeniem, uśmiechnęła się lekko, po czym wróciła do głównego pomieszczenia. Tam położyła się na kanapie, podkładając sobie pod głowę swoją torbę.
- Dajcie znać jak będziemy na miejscu - rzuciła tylko, po czym zakryła sobie oczy ramieniem i prawdopodobnie poszła spać.
Kiedy kobieta opuściła pomieszczenie, ten odprowadził ją “wzrokiem”, po czym zwrócił się w stronę braci.
- Pilotowaliście kiedyś większe jednostki?
- Zdarzyło się, ale ja jestem zdecydowanie pilotem myśliwców. To na nich można popisać się umiejętnościami i zażyć dawkę prawdziwego ryzyka.
- Tak naprawdę nie radzisz sobie z niczym większym od małpojaszczurki - wciął się bratu Jeron. - Ja latałem na wszystkim o gabarytach do dużych korwet włącznie.
- Szkoda tylko, że wszystko czym latałeś to straszne szroty. Jest takie powiedzenie: “Dobrego pilota poznasz po tym, jak lata myśliwcem, a Jeron nie umie latać”.
Bracia mieli z pewnością specyficzną “aurę”. Nie potrafił jej jednak sprecyzować.
- Pojazdy naziemne, są dużo mniej skomplikowane?
- Zdecydowanie, operujesz na mniejszej liczbie płaszczyzn. Różnica jest trochę tak jakby porównać walkę na pięści ze strzelaniną. Niby to i to walka, ale jednak to nie to samo. - przykład po chwili jednak wydał mu się głupi.
- Co jest więc trudniejsze… Walka na pięści czy strzelanina? - Chyba pierwszy raz od początku rozmowy, skierował na kogoś swoje “spojrzenie”.
- Strzelanina - rzucił Jeron. - Przynajmniej dla mnie. Łatwiej kontrolować pięść niż blaster, bo jest częścią ciebie. Ale to słabe porównanie w tym przypadku.
- Broń biała, nie jest częścią naszego ciała. W takim wypadku, uważasz nadal, że jest łatwiejsza w obsłudze niż blaster? - Widać było, że bardzo go zainteresowała opinia rodzeństwa.
- Chyba tak, choć dobrze się na tym nie znam… - chwilę pomyślał, po czym dodał - W sumie to nie wiem. A jak ty uważasz?
- Blasterem jest w stanie zabić każdy i każdego. Broń bywa zawodna, nawet największy i najlepszy strzelec, musi polegać na swojej broni. Pięści… W takiej walce, nie liczy się nic poza umiejętnościami. Amator nie pokona mistrza, chociażby próbował wiele razy… - Pokazał swoje dłonie. Miały wiele blizn oraz kończyny były łamane wielokokrotnie - Wiele walk stoczyłem. Myślę, że wy również. Jednak, tylko takie… te pierwotne, pokazują jak wielkim wojownikiem jesteś…
- Bez wątpienia wiesz o tym więcej niż my - Jeron pokiwał głową.
- Od dawna walczysz? - spytał Marlon, a chwilę potem przestawił jeden z przełączników. Następnie odwrócił się i popatrzył na resztę znajdujących się na pokładzie U-Winga pasażerów.
- W porządku, wszyscy czują się dobrze?
- Stan podzespołów w normie, brak konieczności naprawy jednostki - Zameldował BX 102.
- Czyli rzygać nie będziesz?! - dość głośno zaśmiał się starszy Sar.
- Brak odpowiedniego protokołu - Odpowiedział zgodnie z prawdą BX
- Blaszaki… - pod nosem, choć słyszalnie mruknął Marlon. Po chwili dodał jeszcze - Nie macie jakiegoś programu z wgranym humorem?
- Procesor infiltracyjny zawiera kilka podstawowych żartów - Odpowiedział BX wyszukując odpowiednią funkcję w podprogramie procesora infiltracyjnego- Kontynuować? - Czekał na odpowiedź.
- Zaskocz mnie - rzucił pierwszy pilot U-Winga.
- Po czym poznać że Hutt kłamie? - uruchomił podprogram w pamięci procesora infiltracyjnego.
- Otwiera usta? - zripostował błyskawicznie Marlon.
- Żyje… ciągle - program zakończył działanie.
- Dobre, muszę przyznać, choć stare niczym opowieści o honorze Jedi.
- Jedi istnieli do niedawna, jednostka walczyła na pierwszej linii podczas wojen klonów - Wyszukuje odpowiedni rejestr w pamięci, tuż przed zamknięciem systemu otrzymał dane o jedi i o ich taktykach prowadzenia klonów do bitwy.
- Przewody chyba ci się przepaliły, honor i prawdomówność Jedi to legendy dla dzieci. Chyba tylko Jeron jeszcze w to wierzy. - obruszył się pilot.
- Brak danych, dane niekompletne - Odpowiedział, gdyż miał braki w pamięci spowodowane długotrwałym brakiem aktualizacji systemu, sieć pod przestrzenna sojuszu separatystów od dawna była martwa.
- Czyli tak jak myślałem… - odpowiedział droidowi Marlon.
- Legendy? - obdruszył się do żywego Jeron. - Za dużo naczytałeś się holonetu. Wiesz dobrze, że to wszystko imperialne oszustwa i manipulacja. - Sam nie wiedział może bardzo dużo o Jedi, ale w propagandę Imperium z przekory nigdy nie wierzył. Przeleciał przez pół galaktyki i wiele razy spotkał się z małymi pamiątkami i wspomnieniami po grupach istot potrafiących rzekomo używać Mocy. Często zastanawiał się nad tym, czym ona była. Wiedział, że to niebezpeiczne, jej kult był nielegalny, ale prastare tajemnice zawsze go fascynowały.
- Sam jesteś manipulant, po kiego Imperium miałoby kłamać na temat Jedi? - błyskawicznie zripostował Marlon - Fakt, cholernie dużo mają za uszami, mordują niewinnych ludzi, ale Jedi byli skorumpowaną bandą hedonistów, która niczym choroba niszczyła Republikę!
Jayltre przez pewien czas wydawał się nieobecny. Zastanawiał się nad odpowiedzią dla jednego z braci. W tym czasie, nawiązała się kolejna dyskusja.
- Nie wierzysz w moc? - zapytał wyraźnie zaskoczony
- Nie wiem, ale wiem, że Jedi pięknie wykorzystali moc, by siać swoje kłamstwa i tak jak Imperium mordować niewinnych! - Marlon niemal zaczął krzyczeć, a końcówka zdania odbiła się echem po wnętrzu U-Winga.
Nożownik zachował spokój. “Przygladał” się tylko rozmówcy.
- Skoro Jedi istnieli za czasów republiki, to w takim wypadku czym ona różniła się od Imperium? - Nie wiedział zbyt wiele na temat Jedi. Tylko tyle, ile słyszeli obywatele imperium. Jednak ten temat nadal był ciągle bardzo żywy.
- Tym, że za Republiki Jedi siali swoje kłamstwa, a za Imperium już nie mogli. - odpowiedział zbulwersowany Marlon.
- Nikt nie zna się tak dobrze na kłamstwach, jak Imperium - Jeron odpowiedział bratu grobowym głosem. - Zaskakuje mnie, że wciąż o tym zapominasz. Imperium istnieje kilkanaście lat. W galaktyce jest masa istot dobrze pamiętająca dawne czasy. Spotkałem wielu, którzy opowiadali o spotkaniach i znajomościach z Jedi. Część kłamała... ale części wierzę. Senator Organa ma o nich inne zdanie niż ty Marlon. Senator Mothma również. Bez urazy, ale są dla mnie większymi autorytetami niż pisanina w holonecie.
- Co ty wiesz o Imperium?! - już niemal wrzeszczał starszy Sar - Na tym statku, jak nie w całej grupie Gerrery, najwięcej wiem o metodach Imperium. To banda morderców, zbrodniarzy wojennych i… i … Imperium jest gorsze niż myślicie, nawet nie wiecie czym ono właściwie jest!. Nienawidzę go z całego serca, ale bzdur o Jedi też nie mogę słuchać!
Jayltre twarz miał zwróconą w stronę jednego z paneli. Zrozumiał teraz, że ta grupa może być znacznie ciekawsza niż pierwotnie przypuszczał.
- Masz bardzo dużą wiedzę, skoro mówisz to tak pewnie. Miałeś z nimi wiele doświadczeń… Jednak, rozmawialiśmy o Jedi i ich zakonie. - Nie mogli się spierać przed misją, to działało na ich niekorzyść.
- Czym jest moc. Pytam o to, jak wy to odbieracie.
- Przewoziłem parę razy pielgrzymów do różnych sanktuariów Mocy. Jedha i inne...
- I to czyni cię ekspertem…? - wciął się błyskawicznie starszy Sar bratu.
- To oznacza, że próbowałem się zastanowić nad czymś na poważnie, a nie pieprzyć bzdurne formułki - podniósł głos dotąd raczej spokojny Jeron. - Moc... jest wszędzie, jest źródłem życia. Jedi wykorzystywali ją w dobrym celu, strzegli balansu w galaktyce. Zastanawialiście się kiedyś, co dzieje się z naszą świadomością po śmierci?
Marlon zamilkł i wpatrywał się jedynie w kontrolki, zaczerwienił się na twarzy.
Ślepiec uśmiechnął się.
- Gdzieś to już słyszałem. Jesteście braćmi. Jednak tak różni, to niesłychane. - Jego matka uczyła go o wartościach jego rasy, znacznie różniła się ich filozofia od ludzkiej, która była tak zmienna, tak indywidualna.
- Może będziemy mieli sposobność, spotkać kogoś wrażliwego na moc, podczas podróży. Jednak, co w takim razie dzieje się po śmierci?
- Nie wiem, oczywiście - odpowiedział zgodnie z prawdą Jeron i kontynuował: - Jeden z pielgrzymów twierdził, że tak jak życie pochodzi z Mocy, tak później do niej wraca. Jego zdaniem, jednoczymy się z Mocą. Chciałbym spotkać Jedi albo innego użytkownika Mocy. Porozmawiać z nim. Może to naiwne, może dziecinne, ale fascynuje mnie galaktyka. Dlatego walczę. Nie dla zabijania Imperialnych, to zła droga. Walczę, żeby kolejne pokolenie mogło na nowo poznać galaktykę. Bez kłamstw i kajdan na nadgarstkach.
Zorientował się, że znowu się rozgadał.
- A dlaczego ty walczysz Jayltre?
To było dobre pytanie. Sam zastanawiał się nad tym, nie znalazł jednak jednej odpowiedzi. Wzruszył ramionami, po czym powiedział.
- Tylko to potrafię… Myślę...że galaktyka nie jest dla mnie. Nie mam innej drogi, nie mam czym się zająć. Wiele...bardzo wiele rzeczy wymaga hmm… - zamyślił się - “Innych” zmysłów - dodał z grymasem na twarzy, jak gdyby szukał poprawnego słowa.
- To życie które znam.
Marlon przysłuchiwał się jedynie rozmowie, lecz nie miał ochoty się wcinać. Zdawało mu się, że powiedział zbyt dużo. Zamyślony patrzył jak statek przecina Galaktykę, o której mówił Jeron i Jayltre.
- Idealista - pomyślał na głos. Nie zdążył się powstrzymać.
- Być może - mruknął młodszy Sar. Zastanawiał się, co odpowiedzieć Miraluce. Pozazdrościć sobie zmysłu wzroku. To było tak normalne dla niego. Zaczął się zastanawiać, co by zrobił, gdyby stracił wzrok. Albo może czucie w nogach. - Skąd pochodzisz Jayltre?
- Nie za dużo pamiętam z najmłodszych lat. Moi rodzice, byli podróżnymi handlarzami. Zostałem sierotą w młodym wieku. Moim domem była przestrzeń, mimo że tak bardzo nienawidzę statków. - To była ironia - Mogę powiedzieć, że mój dom gdzie ja. - postarał się o żart.
- Zdaję sobie sprawę, że to niezbyt satysfakcjonujące. Jednak, to nienajgorsze życie.
- My pochodzimy z Uytera, w sektorze Lantillian.
- Przynajmniej Jedi cię nie porwali rodzicom, żeby zrobić te swoje czary.
- Sam się porwałem - wzruszył ramionami Jeron. - Razem uczyliśmy się latać na starym V-Wingu, którego używaliśmy do spryskiwania pól. Ale kiedy miałem dwanaście lat, uciekłem na frachtowcu opuszczającym planetę. Wzięli mnie na majtka. Potem latałem na dziesiątkach statków - pochwalił się jeszcze.
- Ostatecznie wstąpiliście tutaj. Jako osoby z doświadczeniem… mogliście pracować w innych, bezpieczniejszych miejscach. Prawda? - Zastanawiało go to, dlaczego ludzie ryzykowali chociaż nie było to konieczne.
- Latałem u innych pracodawców, nie polecam. - dodał skwaszony Marlon.
- Pracowałem dla wielu. Części wciąż wiszę pieniądze - uśmiechnął się krzywo Jeron. - Pomagałem rebeliantom zanim jeszcze powstał sojusz, wstąpiłem, kiedy przytrafiła się okazja. Wierzę w Rebelię... w Gerrerę mniej - dodał ciszej. Marlon chciał zripostować, że jedynie Gerrera w Rebelii naprawdę chce zniszczyć Imperium, ale nie miał ochoty na kolejną kłótnię. Jeron szybko się poprawił: - Ale to temat do innej rozmowy. Danpa - wskazał wspomnianego. - Dasz się zaprosić do rozmowy? Znam się z nim jeszcze z dawniejszych czasów - wyjaśnił Jayltrze.
Danpa odwrócił głowę w ich stronę i przyjrzał się Jeronowi przez chwilę. Na początku go nie kojarzył, później jednak uśmiechnął się lekko pod nosem. Będzie miał z kim grać w Pazaaka. Podniósł się i podszedł do zgromadzenia.
Patrząc na twarz to jednej, to kolejnej osoby nie był w stanie wyjąć zbyt dużych wniosków. Może dlatego, że wszyscy byli w jednym miejscu, a mu się specjalnie nie chciało zaraz analizować każdej osoby w zespole: i tak są teraz zespołem, więc będą działali razem. -Dyskutowaliście jakieś plany, czy...? - Spytał niepewny intencji zaproszenia do dysputy. - Nie wsłuchiwałem się w wasz hałas. - przyznał.
- Jeron nie wie co to plany - syknął pod nosem wciąż wytrącony z równowagi Marlon.
- Odezwał się galaktycznej klasy strateg - odpowiedział mu Jeron i obrócił się na powrót do Danpy. - Dyskutowaliśmy o wojnie, pilotażu, Mocy... trochę się tego zebrało. Ktoś z was służył kiedyś z Wulfem? - zapytał zgromadzonych. Nie wiedział jeszcze, co myśleć o ich nowym dowódcy.
- Ona. Na twoim miejscu zapytałbym ją - odpowiedział mu głos, który mógł należeć tylko do samego Wulfa. Dowodzący misją natal spoczywał na swoim siedzeniu w takiej samej pozycji jaką przyjął na początku lotu. Różnicę stanowił palec wskazujący prawej ręki, skierowany jednoznacznie w stronę Kary. - Ale lepiej wstrzymaj się z tym jakiś czas. Po przebudzeniu jest trochę marudna.
- To żeś się wkopał brat - roześmiał się Marlon - Mówić o dowódcy “on”. Widać, że nie wiesz co to hierarchia, he, he.
Po chwili dorzucił jeszcze:
- Przepraszam za niego, rodziny się nie wybiera.
- Nie musisz mi mówić - Wulf podniósł głowę i otworzył oczy. - Mój kuzyn jest wykładowcą na uniwerku. Ale obciach, co? Publicznie nie podałbym mu ręki. To znaczy, gdyby ważniak w ogóle przyznawał się, że jesteśmy spokrewnieni - westchnął. - Tak czy siak możecie o mnie mówić jak chcecie: “on”, “dowódca”, albo “jego lordowska mość”, nie robi mi to różnicy. Nikt nie zbierze też bury za ciekawość. Ale jak ktoś będzie chciał poznać szyfr do mojej szafki do ubiję, jasne? - ciężko było stwierdzić czy żartuje, czy mówi poważnie.
- Ma się rozumieć, panie Bosmanie! - odpowiedział Wulfowi Marlon - A Kara zawsze przesypia podróże?
- Tylko jeśli znudzi ją rozmowa. Przy mnie zdarzyło jej się pierwszy raz.
- To nieźle nam się udało… - Marlon błyskawicznie zareagował na słowa Wulfa - Aż mi głupio, że mam tak nudnego brata! Całkowicie rozumiem pana Bosmana, zawsze jak mnie o niego pytali w Akad… - zamilknął Marlon, znów powiedział za dużo. A plotki o jego Imperialnej przeszłości rozchodziły się szybciej niż by chciał.
- Więc co odpowiadałeś tym Akadyjczykom? - Wulf udał, że nie zrozumiał.
- No, że urodził jakiś nie taki i dlatego go nie ma ze mną nie ma - w głębi serca podziękował Wulfowi za tą odpowiedź… Ciekawe kto na pokładzie U-Winga wiedział.
- Wchodzisz wszystkie dookoła w dupę równie łatwo, co zawsze - uśmiechnął się sarkastycznie do swojego brata. - To ja przepraszam za Marlona. Wydaje mu się, że bycie podrzędnym najemnikiem przez kilka lat uczyniło go wojskowym z prawdziwego zdarzenia - spojrzał ostrzegawczo na drugiego Sara.
- Podrzędnym najemnikiem - wrzasnął Marlon tak, że nawet na Alderanie go usłyszeli - Jak tylko wylądujemy to dostaniesz od brata przez ucho!
- Możesz próbować - odpowiedział Jeron. Chciał coś jeszcze dodać, ale się powstrzymał. Kłótnia robiła się poważna, więc lepiej ją skończyć. Nad Socorro nie będą mieli na to czasu. Marlon mógł się uważać za wygranego w takiej sytuacji. - Dlaczego lecimy na powierzchnię Socorro? - zapytał Wulfa. Nie dawało mu to spokoju od kiedy przedstawiono im plan. - Masz jakiś plan, czy liczymy, że akurat dopisze nam szczęście i znajdziemy między złomem, piaskiem i wulkanami sposób na ciche dostanie się na orbitę? Są tam jakieś placówki imperialne?
- Są, a właściwie jest - wciął się Marlon, pamiętał jeszcze dzięki swojej pozycji rozmieszczenie pewnych placówek - Ale nigdy tam nie byłem i nie wiem jak wygląda.
Jeron dodał jeszcze:
- Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie - Zaakceptował zaproponowane przez komputer współrzędne następnego skoku. - Choć oczywiście nikt mnie nie pyta, ale gdyby tak było, zasugerował znalezienie imperialnego transportu w bardziej ustronnym miejscu, zdobycie imperialnych przebrań i polecenie wprost do celu naszej misji.
- Kowboj - skwitował Wulf. - Lubię takich, świetnie spisują się w roli pilotów. Niestety ździebko problematyczny może być fakt, że nie mamy kodów, które pozwoliłyby nam się dostać na stację, a liczyć na fart, że spośród setek tysięcy imperialnych statków trafimy akurat na taki, który tam zmierza i takowe kody posiada jest… Dopowiedz sobie z kontekstu jakiś intrygujący zawijas słowny. O wiele większa szansa jest znaleźć taki statek na powierzchni planety, na której orbicie owa stacja się znajduje. Sama planeta nie powinna być pod blokadą, więc nikt nie będzie pytał o kody statku, który zmierza na jej powierzchnie, jasne?
- Zawsze można udawać konieczność awaryjnego lądowania - znów wtrącił się Marlon - W to powinni uwierzyć, jeśli się postaramy.
- Ależ oczywiście, jestem pewien, że potraficie odpowiednio potraktować statek, tak żeby wyglądało to na pospolitą i stosunkowo groźną awarię. Niestety TML-474 jest placówką pod nadzorem IBB i wywiadu floty, co oznacza, że każdy niezapowiedziany statek przetrząsają od dołu do góry, wliczając w to załogę. Ponadto jako załogant takiej jednostki nie mógłbym swobodnie poruszać się po stacji, pewnie ograniczyli by nam dostęp do jednej strefy i po ptakach.
- Ech… to pierwszy raz kiedy żałuję, że nie mamy ze sobą Jedi… Ich czarymary mogłoby nam pomóc. - skomentował Marlon - Czyli lądujemy na planecie? Jakie prawdopodobieństwo, że to nam się uda, blaszak?
- Prawdopodobieństwo początkowe oscyluje w zakresie od 0,05% do 15% w zależności od tego w którym momencie zostaniemy wykryci - Odpowiedział BX 102 po szybkich obliczeniach, następnie przeszedł w tryb zaawansowanych symulacji bojowych.
- W przypadku udanej cichej infiltracji, sukcesywnego eliminowania żołnierzy wroga i podszywania się pod klony prawdopodobieństwo rośnie wykładniczo - Komputer infiltracyjny rozjarzył się pełną mocą obliczeniową, analizował wszelkie możliwe podejścia do wykonania misji, wykonał ponad 10 tysięcy symulacji infiltracji zanim podał wynik.
- Czyli jednym słowem szanse mamy spore - Marlon powiedział to bez krzty sarkazmu.
- Nadimpretacja, zbyt wiele zmiennych - Obliczał kolejne możliwe sytuacje w oparciu o przewidywany rozkład pomieszczeń i sił wroga na stacji.
- Dowódco, dopuszczalny poziom strat? - Droid zwrócił się do Wulfa, w celu uzyskania ważnej zmiennej przy obliczeniach końcowych etapów misji.
Danpa majtał oczyma po mówiących, dość szybko odpływając w natłoku nieistotnych zdań. Odpalił się spowrotem, gdy natoczył się temat samej misji. To już bardziej go interesowało. Musieli dostarczyć się z planty na stację albo stację do planety. Diabli go wiedzą co będzie łatwiejsze w takiej sytuacji. - Może woźnych brakuje. - burknął, przypominając swoją główną zagrywkę na takie sytuacje. Gorzej, że jak nie brakuje, to ciężko będzie się takich ze stacji pozbyć. Skrzywił się w zamyśle. - I tak bym parę osób tam awaryjnie wylądował. - stwierdził. -Dużo nas, równie dobrze ktoś może być w środku.
- Zawsze możemy się rozdzielić - zasugerował Marlon.
Danpa rzucił swojemu tłumaczowi zażenowane spojrzenie. Z drugiej strony, może faktycznie nie odzywał się aż tak dokładnie.
- Jeron, przydaj się na coś - zaczął starszy Sar - Ile nam jeszcze zostało czasu na planowanie?
- Za jakieś trzy godziny powinniśmy znaleźć się w systemie Socorro - odpowiedział beznamiętnie Jeron. - O ile nie będzie większych komplikacji z ostatnimi dwoma skokami. - Zaaferowanie, z jakim wpisywał coś naprzemiennie w datapadzie i na wyświetlaczu na lewo od drążka sterowniczego, mogło zasugerować coś zgoła innego. - Gdzie na powierzchni mamy wylądować? Jakieś miasto, okolice bazy Imperium, czy jak najdalej od inteligentnych form życia?
- Sektor B15, są tam liczne kaniony, można łatwo ukryć statek. Spróbuj do nich podejść unikając zamieszkanych okolic.
- Rozkaz - skwitował starszy z braci. Młodszy tylko potwierdzająco pokiwał głową. - Jak samopoczucie na trzy godziny przed lądowaniem?
-Zamontujcie barek. - Odpowiedział na to pytanie bez zastanowienia. W tym tłoku średnio dało się wyspać, a w sumie nic innego nie było do roboty.
- Lubię go, ma fajne pomysły - odparł Wulf. - Niech ktoś to zanotuje.
- Trzy godziny… Idę posiedzieć w ciszy. - Po tych słowach Jayltre opuścił pomieszczenie. Chciał jeszcze chwilę odpocząć przed rozpoczęciem zadania. Wrócił na swoje miejsce i tam został. W sumie nie wiadomo czy zasnął czy nie.
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”

Ostatnio edytowane przez Gormogon : 20-02-2018 o 23:27.
Gormogon jest offline  
Stary 20-02-2018, 22:37   #5
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Kara Lang przybyła na miejsce spotkania nieco wcześniej. Cały czas towarzyszyło jej uczucie niepewności, bo co jeśli to była pułapka? Nie byłby to pierwszy raz, kiedy próbowano ją zwabić podstępem. Z tą niepewnością i lekką paranoją, nabytą przez lata, wygrywała wrodzona ciekawość. Nie wyruszyła jednak nieprzygotowana - nigdy zresztą tego nie robiła. Nauczyła się, by zawsze być gotową na każdą ewentualność. Jeśli była to pułapka, wtedy miała większe szanse na ucieczkę i ocalenie swojego tyłka.

Stała na placu, opierając się plecami o jakiś filar i ukradkiem rozglądając się dookoła. Cały czas pozostawała czujna, gotowa na szybkie sięgnięcie po blaster włożony do kabury na udzie. Nic podejrzanego jednak się nie działo - co jeszcze bardziej ją niepokoiło. Do spotkania pozostał jej kwadrans, zaczęła więc żałować, że przybyła tak wcześnie. Nie lubiła czekać. Miała wtedy nieodparte wrażenie, że traci tylko swój cenny czas, który mogłaby spożytkować w zupełnie inny sposób. Westchnęła.

Kara Lang była młodą kobietą przeciętnego wzrostu, ale za to nieprzeciętnej urody. Długie, lśniące ciemnobrązowe włosy opadały jej falami na ramiona i plecy, okalając tym samym jej wyraźnie zarysowane rysy twarzy. Pełne usta muśnięte były ciemnym odcieniem, a brązowe oczy podkreślone nienagannie nałożonym cieniem. Była bardzo szczupła, a skórę miała w lekko śniadym kolorze.
Ubrana była w czarną skórzaną kurtkę dopasowaną do jej sylwetki, ciasno opinającą się na jej ciele, równie ciemne legginsy i dopasowane kozaki na obcasie. Dłonie skryte miała pod czarnymi skórzanymi rękawiczkami. Przez ramię miała przewieszoną torbę.

W końcu zobaczyła tego, na którego czekała. Niepokój od razu jej minął, bo już wtedy wiedziała, że to nie była pułapka. Odepchnęła się nogą od filara, o który się opierała i powoli ruszyła w stronę mężczyzny, który niedbale pomachał w jej stronę ręką.
Chciała się uśmiechnąć, ale z drugiej strony była wściekła, a miała ku temu swoje powody. Ostatecznie pozostała niewzruszona, a kiedy spotkali się w połowie drogi, odrzuciła włosy do tyłu i skrzyżowała ręce na piersiach.

- No proszę, a jednak żyjesz i masz się całkiem dobrze - powiedziała cierpko, przyglądając mu się zza przymrużonych oczu. - Wulf, ty parszywy draniu, dlaczego się nie odzywałeś? I przede wszystkim dlaczego postanowiłeś to jednak zmienić? Zdążyłam przywyknąć do myśli, że być może nie ma cię już wśród żywych.


Kara pokrótce przyjrzała się osobom, z którymi przyszło jej współpracować. Znała jedynie Wulfa i cieszyła się, że będzie im towarzyszył. Ufała mu, wiedziała, że mogła na nim polegać. Natomiast co do reszty - czas miał pokazać. Z reguły obdarzała innych bardzo wątłym kredytem zaufania, tak też stało się tym razem.

Bracia, którzy cały czas się ze sobą przekomarzali, byli całkiem ciekawą odskocznią od droida i mrukliwego typka. Gdyby miała czas i chęci na zdobywanie nowych przyjaciół, odniosła wrażenie, że przynajmniej z jednym z rodzeństwa udałoby jej się zakumplować.
Miraluka znowuż wydawał jej się całkiem intrygującą personą. Kiedy przebywał w pobliżu, czuła się dosyć dziwnie, choć nie potrafiła do końca sprecyzować, co to było za uczucie. Nie była też pewna czy było to coś pozytywnego, czy wręcz na odwrót. Postanowiła więc mieć baczenie na niego.

Czekała ich kilkugodzinna podróż kosmiczna, co Kara przyjęła z radością. Tylko wtedy tak naprawdę mogła się prawdziwie wyspać. Podczas podróży nie męczyły jej koszmary senne, które miewała od czasu wielkiej czystki. Nie widywała twarzy martwych kolegów i koleżanek, mistrzów i mistrzyń. Nie uciekała przed morderczym pościgiem. Nie śniła o śmierci. Tylko podczas podróży miała spokojny sen, z którego nic nie mogło jej wybudzić. I całe szczęście, bo gdyby tylko słyszała, o czym rozmawiano w kokpicie, pewnie niektórzy straciliby dany im kredyt zaufania...

 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 21-02-2018 o 09:19.
Pan Elf jest offline  
Stary 23-02-2018, 23:15   #6
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Resztę podróży Wulf spędził w pozycji, w której ją zaczął, a więc siedząc w jednym z foteli z wyprostowanymi nogami i głową opartą o pierś. Wyglądał jakby spał, ale kto go tam naprawdę wie? Może znów czychał na okazję, by się wtrącić, wywołując jednocześnie u jednej lub kilku osób większe bądź mniejsze zmieszanie? Jeśli tak było, nie doczekał się.

Niecałe trzy godziny po tym, jak ponownie zapadł w swój "letarg", podniósł wreszcie swoje cztery litery. W kilka chwil podszedł do niewielkiej drabinki i błyskawicznie wspiął się po niej do części wydzielonej dla pilotów. Bracia Sarowie nawet nie zauważyli, gdy znalazł się za ich plecami, być może dlatego, że poruszał się niebywale wręcz cicho, a być może dlatego, że pochłonęła ich kolejna sprzeczka na temat, który Wulfa nie interesował w najmniejszym stopniu.

- Ile czasu do wyjścia z nadprzestrzeni? - spytał przerywając dłuższy wywód jednego z braci.

- Eee... sześć minut – odpowiedział ten drugi, lekko zaskoczony.

- Świetnie – uznał dowódca. - Wszyscy, zająć miejsca, zapiąć pasy, zaraz będziemy na miejscu! - oznajmił reszcie.

Następnie podszedł znów do drabinki, po której zjechał na dół. Głośne tupnięcie oznajmiło jego pojawienie się znów na poziomie, na którym podróż odbywali Jayltre, Danpa, Kara, droid i oczywiście on sam. Ogarnął wzrokiem pomieszczenie, a następnie spojrzał na każdego po kolei, aż jego oczy zwróciły się w stronę Kary. Przypadkowo ona również na niego spoglądała.

- Pozwól na chwilę – powiedział, po czym nie czekając na reakcję dziewczyny zaciągnął ją w najbardziej oddalony od reszty narożnik. Liczył co prawda na większą prywatność, ale tą mógł uzyskać jedynie w toalecie, a nie ośmieliłby się tam zaciągać Kary Lang na oczach wszystkich. Podejmował w życiu wiele głupich decyzji, ale nie był samobójcą.

Czarnowłosą ustawił w samym koncie przodem do siebie i reszty załogantów, samemu zaś stanął naprzeciw niej i tyłem do reszty. Zrobił to umyślnie tak, by nikt prócz niej nie widział jego twarzy ani dłoni.

- Posłuchaj, jesteś moim "drugim" – powiedział bez ogródek. Nie musiał jej tłumaczyć co to znaczy, odbyła zbyt wiele misji by nie wiedzieć. W skrócie jest to druga po dowódcy osoba, która ma dostęp do wszystkich informacji, wie po prostu tyle ile wie dowódca. Jeśli temu ostatniemu coś się stanie, zginie lub odniesie rany uniemożliwiające mu kontynuowanie zadania, "drugi" przejmuje wszystkie jego obowiązki. Znajduje sobie też kolejnego "drugiego". W ten sposób misja może być kontynuowana. Brutalna, lecz praktyczna logika.

- Tutaj masz wszystko – wręczył jej wyciągnięty z wewnętrznej kieszeni kurtki niewielki holodysk. - Prawdziwy cel misji, hasło kontaktowe, wszystkie informacje jakie mamy o tej planecie. Nie ma tego wiele, w wolnej chwili zaznajom się z tym, najlepiej gdzieś na uboczu, a potem zniszcz dysk. Wiem, powinienem ci to dać przed odlotem, ale nie było czasu... W każdym razie daję ci to teraz. Schowaj to, na co czekasz?

Gdy upewnił się, że holodysk spoczywa bezpiecznie w jej kieszeni, odwrócił się i zajął swoje miejsce, zapinając pasy. Nie wiedział jednak, że siedzący najbliżej Jayltre usłyszał część jego słów. Wielu z nich nie zrozumiał, ale szczególną uwagę zwrócił na: "drugim", "prawdziwy", "hasło", "planecie" oraz "dysk". Jeszcze więcej usłyszał Danpa, któremu umknęły tylko trzy pierwsze zdania, wypowiedziane przez Wulfa niemal bezgłośnie.

Niedługo potem Marlon pchnął przed siebie dźwignię odpowiadającą za hipernapęd. Długie białe kreski za iluminatorem zmieniły się z powrotem w świecące kropki, a z czarnej pustki kosmosu wyskoczyła czerwono-żółta planeta, a wraz z nią niewielki punkt, który szybko zaczął rosnąć.

- O nie... - głos należał do Wulfa, który znowu nie wiedzieć kiedy znalazł się za plecami Sarów. - Zawsze to samo. Dlaczego to nie może być zwykły transportowiec, albo chociaż krążownik, tylko od razu parszywy gwiezdny niszczyciel?

Rzeczywiście na orbicie planety widniał olbrzymi trójkątny kształt, który trudno było pomylić z czymkolwiek. Nie mógł być niczym innym jak tylko niszczycielem klasy Imperial, metalowym kolosem przemierzającym kosmos z tysiącami żołnierzy i setkami myśliwców na pokładzie, o licznych wieżyczkach artyleryjskich nie wspominając. Jakby na potwierdzenie z komlinka dobiegł głos:

- Tu gwiezdny niszczyciel "Daring". Nieznana jednostko, zidentyfikuj się i podaj cel przybycia.

- Tu lekki transportowiec "Linda" – Wulf nie tracił głowy. - Jesteśmy prostymi kupcami, mamy na pokładzie towar dla naszych sklepów na powierzchni planety.

Po paru minutach napięcia, podczas których U-wing zbliżył się nieco do imperialnej jednostki, nadeszła odpowiedź:

- W porządku, "Linda". Masz pozwolenie na wejście w atmosferę.


Davits szedł korytarzem najszybciej jak mógł, starając się nie wzbudzać niczyjej ciekawości. Prawdę mówiąc i tak niewielu zwracało na niego uwagę, nie wyróżniał się z tłumu. Ludzie mijali go, nie zaszczycając nawet spojrzeniem. Teoretycznie ubrany był schludnie, ubranie było czyste, brązowe włosy idealnie zaczesane na prawą stronę, jednakże jego kurtka wyglądała jakby widziała już lepsze dni. Cała wygnieciona, z wypchanymi różnym śmieciem kieszeniami. Jedyną rzeczą w jego wyglądzie, jaka przypominała, że jest wojskowym, były insygnia na prawej piersi. Było to pięć czerwonych kropek w srebrnym kwadracie. Davits Draven był bowiem generałem Sojuszu dla Przywrócenia Republiki.

Gdy dotarł do celu bezceremonialnie wcisnął przycisk na panelu otwierającym drzwi i wszedł do środka. Pomieszczenie było niewielkie, a jedyne źródło światła stanowiła lampa zwisająca z kamiennego sufitu. Kolejna niedogodność posiadania bazy w jakiejś starożytnej świątyni dawno zapomnianej religii, minęły całe miesiące nim doprowadzili to miejsce do jako takiego stanu użytkowego. Dokładnie pod lampą stało biurko, a za nim siedział mężczyzna o siwiejących już włosach, ubrany w kurtkę identyczną jak ta noszona przez Dravena.

- Generale Cracken, dostaliśmy wiadomość od agenta Doraxa-5.

- Wtyczka u Gerrery? - Cracken mógł wyglądać na nierozgarniętego jegomościa w starszym wieku, ale jego umysł pracował zawsze na najwyższych obrotach. Nie bez powodu został szefem wywiadu Sojuszu.

- Tak jest – Draven sporo młodszy od swojego przełożonego uważany był za nie mniej inteligentnego, a w oczach niektórych nawet go przewyższał. Sam pełnił rolę jednego z zastępców Crackena. - W południe czasu miejscowego ich bazę na Radhii opuścił były porucznik Sojuszu Wulf, zabierając ze sobą nieliczną grupę żołnierzy.

- Nie nazywaj ich tak, Davitsie – w oczach Crackena pojawił się gniew, ale twarz i barwa głosu nie zmieniły się. - To fanatycy i najemnicy, ich sposoby walki niegodne są prawdziwego żołnierza. Nie wiedzą nawet co to znaczy. Wulf jednak... Wulf jest groźny. Jeden z najlepszych szpiegów Gerrery, może najlepszy. Czy Dorax-5 ustalił, gdzie się udał?

- Niestety nie. Udało mu się jednak umieścić urządzenie lokalizacyjne FX-50 na burcie jego statku.

- Nie odkryją jego obecności?

- Nie ma na to szans. FX-50 pozostaje nieaktywny przed i podczas lotu w nadprzestrzeni. Aktywuje się dopiero po jej opuszczeniu, a dokładnie dwanaście standardowych minut później. Zwykle wytyczanie współrzędnych do skoku zajmuje od trzech do sześciu minut, mniej doświadczonemu nawigatorowi do ośmiu. Jeśli więc statek, na którym umieszczono FX-50, dotrze jedynie do punktu przelotowego i zaraz ponownie wskoczy w nadprzestrzeń, urządzenie pozostanie wyłączone. Uruchomi się dopiero, gdy dotrą do celu. I wówczas poznamy ten cel.

- Wspaniale! Informuj mnie, proszę, na bieżąco.

- Jest tylko jedna niedogodność.

- Mianowicie?

- FX-50 jest pomyślane jako urządzenie nadawcze dalekiego zasięgu. Projektanci mięli jednak problem ze skonstruowaniem odpowiedniego źródła zasilania do ukrytej transmisji na znaczne odległości. Dlatego też FX-50 nadaje na wszystkich możliwych częstotliwościach. Każdy posiadający najprymitywniejsze urządzenie odbiorcze może trafić na jego sygnał.

- Ach, tak – Cracken zamyślił się. - Cóż, to już nie nasz problem. Niech tym martwi się Wulf i jego kompani. Jeśli znajdą się w pobliżu imperialnej floty... Nie zazdroszczę im.


- Urządzenie namierzające na lewej burcie! - oznajmił ze zdziwieniem Marlon, spoglądając na pulpit sterowniczy. - Nadaje otwartym sygnałem!

- Imperialce zaraz go wychwycą – domyślił się Wulf.

- Już to zrobili, TIE'e startują z głównego hangaru – zauważył Jeron.

Rzeczywiście z "brzucha" ogromnego statku wojennego wyłoniło się kilka myśliwców o charakterystycznym kształcie litery "H". Jakby tego było mało kolejne nadlatywały z prawej strony i z tyłu. W sumie trzynaście jednostek, na razie poza zasięgiem. Na szczęście Wulf zadbał o pewne modyfikacje "Lindy", które dawały nadzieję na skuteczną obronę. Prócz standardowej pary przednich działek, miała jedno tylne, a ponadto boczne wyjścia wyposażono w energetyczne osłony, dzięki czemu można je było otworzyć w przestrzeni kosmicznej, nie narażając załogi na szwank i prowadzić z nich ogień ręcznymi karabinami.

- Ty, mam nadzieję, że znasz się na swoim fachu – Wulf zwrócił się do Jerona. - Odciągnij nas od tego niszczyciela, celem nadal jest planeta, ale nie możemy na niej wylądować z TIE-ami na karku. Twój brat niech się zajmie przednimi działkami. Osiemdziesiąt procent energii tarcz na tył, dwadzieścia na przód.

- BX, bierz się za tylne działko – odwrócił się do reszty. - Panel sterowniczy jest tam – wskazał jeden z kątów pomieszczenia. - Ty, bez oczu, łap się za działko jonowe na prawej burcie, a ty – wskazał na Danpę – na lewej. Obyście umieli strzelać tak dobrze, jak twierdził Jack – ostatnie zdanie powiedział bardziej do siebie niż do nich. - Kara, ty i ja donosimy im baterie do broni. Niestety nie mamy tu więcej armat.

Na spotkanie U-winga nadlatywało od strony niszczyciela sześć jednostek. Kolejne cztery zbliżały się z prawej strony, nieco z góry. Ostatnie trzy idealnie od tyłu...
 
Col Frost jest offline  
Stary 26-02-2018, 21:12   #7
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Wybudziła się z twardego snu na kilkanaście minut przed planowanym dotarciem do celu. Co prawda sen na jednym z foteli nie należał do najwygodniejszych, ale przynajmniej obył się bez koszmarów i ostatecznie Kara czuła się bardziej wypoczęta niż po nocy spędzonej w swoim własnym łóżku.
Usiadłszy, zaczęła masować sobie obolały kark, przechylając głowę to na lewo, to na prawo, a kiedy poczuła się usatysfakcjonowana tym prowizorycznym masażem, zwróciła spojrzenie swoich ciemnych oczu na Wulfa. Mężczyzna właśnie zszedł po drabince z kokpitu i wyraźnie czegoś od niej chciał, bo również patrzył w jej stronę.

Nim zdążyła coś powiedzieć, Wulf chwycił ją za ramię i pociągnął w stronę najbardziej oddalonego kąta. Poczuła się trochę nieswojo i gdyby to był ktokolwiek inny, zapewne skończyłby przynajmniej ze złamaną ręką. Był to jednak Wulf, człowiek, któremu ufała, więc ostatecznie ograniczyła się jedynie do komentarza.
- Kochanie, przemoc to dopiero po trzeciej randce, a ja jeszcze nawet kwiatów nie dostałam.
Kara, widząc poważną minę Wulfa, wychyliła lekko głowę za jego ramię i dopiero wtedy zorientowała się, że ten miał jej coś do przekazania. Coś, co miała usłyszeć tylko ona. Od razu spoważniała i spojrzała mu prosto w oczy.
- O co chodzi?

Nie myliła się. Sprawa była poważna. Dlaczego jednak cała ta konspiracja? Czyżby nie ufał reszcie załogi? Uśmiechnęła się jednak w duchu, bo znaczyło to, że Wulf odwzajemniał zaufanie wobec niej. Zaczęła się jednak zastanawiać nad jego słowami. Co w takim razie było prawdziwym celem misji? I skoro Wulf postanowił wybrać “drugiego”, to czy faktycznie coś zagrażało jego życiu?
W tym momencie też przeklęła samą siebie, bo przyłapała się na tym, że właśnie wyruszyła na potencjalnie niebezpieczną misję z osobą, na której zdrowiu jej zależało. Starała się tego nie robić, dlatego też stroniła od nawiązywania przyjaźni i zazwyczaj pracowała w pojedynkę lub z kimś, kogo zaledwie tolerowała. Tym razem jednak było inaczej i wiedziała, że wkrótce może się spodziewać solidnego kopa w tyłek.

Kara schowała holodysk do wewnętrznej kieszeni swojej kurtki. Zżerała ją ciekawość, chciała jak najprędzej dowiedzieć się pełnej treści tego, co do tej pory ukrywał przed nimi Wulf.
- Hej, Wulf, taka drobna rada. Zmień zapach wody kolońskiej, bo ten zupełnie do ciebie nie pasuje. Zbyt... delikatny - rzuciła w jego stronę, puszczając mu oczko, po czym udała się do toalety, gdzie się zamknęła i postanowiła zapoznać z treścią holodysku.

Kiedy opuściła toaletę, dotarły do niej rozkazy wydawane przez Wulfa. Nie potrzebowała wcale dużo czasu, by domyślić się, co się dzieje. Szybko rozeznała się w sytuacji i tylko przytaknęła na polecenie ich dowódcy.
- Skąd się wzięło urządzenie namierzające? - spytała, kiedy razem z Wulfem sięgali po baterie do broni. - Jakieś pomysły? - dopytała, unosząc jedną brew i przyglądając się badawczo Wulfowi.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 27-02-2018, 23:46   #8
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
- Rozkaz! - potwierdził starszy z Sarów.
Marlon usłużnie wykonał rozkaz Wulfa, błyskawicznie zajął się obsługą działek. W Imperialnej Akademii nauczył się, że wykonywanie i rozumienie rozkazów jest najważniejszym atutem każdego żołnierza. Gdyby nie to wojsko niczym by się nie różniło od band destabilizujących jakikolwiek ład.

- Nie strzelać bez rozkazu. - spokojnym, choć rozkazującym tonem syknął Marlon - Pamiętajcie o tym, że wszyscy jesteśmy żołnierzami, trybikami maszyny, której sukces zależy od odpowiedniego poziomu synchronizacji!

Były dowódca elitarnej formacji "Pięści Imperium" znał większość schematów stosowanych przez Marynarkę, co było w tym momencie ich największym atutem i znacząco zwiększało ich szanse. Miał tylko nadzieję, że załoga będzie wykonywać jego polecenia. Nienawidził niesubordynacji i był zdania, że jej przejawy należy dotkliwie karać.

- Wiem w jaki sposób latają TIE - zaczął Marlon - Będę Wam podawał przybliżone miejsca w które macie strzelać. Jeron, ty także masz mnie słuchać. Czarni dostają teraz rozkaz by odwrócić twoją uwagę atakiem z tyłu, a tak naprawdę dwa TIE za chwilę znajdą się z prawej i lewej. - na moment zamilknął, podał współrzędne - TERAZ, STRZELAĆ BEZ ROZKAZU!
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”
Gormogon jest offline  
Stary 01-03-2018, 22:11   #9
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Danpa nawet nie odpowiedział, po prostu rzucił się w stronę wskazanego działka. Był on osobą o bardzo specyficznym zestawie zdolności, ale to, co potrafił, potrafił bardzo dobrze.

Inna sprawa, że nie często latał i specyficznie dział na pokładach statków nie znał bardziej, niż okazyjnie. Technologia jest jednak zwykle ta sama. Podwójny joystick, spusty, ekran z celownikiem. Responsywność tych broni była zdaniem Danpy nieco mniejsza — nie zależała od ruchów całego ciała, a wyłącznie rąk. Skoro jednak liczyli na to, że ślepy da sobie z nimi radę, to on sam nie chciał skończyć gorzej.

Każdy cel w bitwie kosmicznej był celem ruchomym. Nawet gdy próbowało się zdjąć działa z okrętu niszczyciela, to zwykle statek, z którego się strzelało, był w ruchu. Wychodziło na to samo co przy typowej walce mniejszych statków. Tego typu utrudnienia były główną przeszkodą w tej strzelaninie i powodem, dla którego walka kosmiczna była znacznie trudniejsza od naziemnej. Można założyć, że żołnierz z karabinem też będzie biegał, ale to nie prawda. Typowy żołnierz chowa się za osłoną i tylko z niej wychyla raz na jakiś czas. Ruch był zdecydowanie większym problemem tutaj niż w dowolnym innym scenariuszu.

Danpa wierzył, że może poradzić sobie z tym problemem. Pytaniem było jak będzie z resztą? Droid pewnie potrafi wszystko przekalkulować z matematyczną precyzją. Miraluka z kolei...przyjmując, że to faktycznie miraluka, pewnie widzi ruch lepiej niż statyczność. A przynajmniej tak sobie Danpa wyobrażał ideę widzenia jakiejś tam mocy kosmicznej zamiast faktycznych obrazów. O nich więc się nie martwił. Martwił się o dziewczynę oraz dowódcę. Skoro szef dał go do karabinu, to znaczy, że oni są przy tym gorsi. Jeżeli silnik oberwie i trzeba będzie go składać w locie, to może być zmuszonym zostawić działo w rękach kogoś innego, i kto wie, czy to dobrze się spisze...

Acz te rozmyślania nic by nie dały. Danpa kompletnie wyłączył swoją wewnętrzną debatę, widząc pierwszy wrogi statek. Od tego momentu było tylko działanie. Robienie tego, co najlogiczniejsze i najmniej niebezpieczne dla drużyny. Sztywne działanie w głębokim skupieniu.
 
Fiath jest offline  
Stary 02-03-2018, 00:19   #10
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
- Rozkaz - burknął do dowódcy Jeron. Jego palce skakały z kontrolki na kontrolkę, aż w końcu mocniej złapał drążek sterowniczy. Nie podobała mu się ich sytuacja, tajemnicze urządzenie namierzające i Wulf, któremu wydawało się, że głośnym krzyczeniem zwiększy ich szanse.

Nie chciałby przyznać tego przed samym sobą, ale ucieszył się, słysząc butny głos brata. "Choć raz ta duma w jego głosie nie jest pusta", pomyślał i liczył, że Marlon faktycznie rozgryzł nadlatujące TIE.

- Z prawej i lewej, słyszę - potwierdził. Nie mają szans, póki są na widoku Niszczyciela. Ale nie wyśledzi ich w nadprzestrzeni. A zanim wykryje na nowo sygnał mogą usunąć nadajnik.

Zaczął szybko wklepywać do komputera astronawigacyjnego nowe koordynaty, przestrzeń nad innym fragmentem Socorro. Krótki skok, jeśli tylko zdoła wykonać go tak, by nie wylecieli z nadprzestrzeni w jądrze planety...
 
Fyrskar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172