Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2018, 23:06   #95
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Opuszczała w końcu to przeklęte miasto! Co prawda nie sama. Bo siedząc na koźle swego wozu musiała się trzymać w końcówce karawany Wolfganga Voglstein-Craig, hrabiego Eishadaell i okolicznym ziem… bla, bla, bla. Na razie był Wolfgangiem - szefem karawany, bo tym był jego cały “orszak”. Na jego czele jechał oddział wojskowy pod przywództwem sir Helmara z Praedwy, rycerza z krwi i kości.
Zbrojny w tarczę ze smoczych łusek i magiczny miecz, Helmar wydawał się być urodzonym… najemnikiem. A choć nosił się po rycersku z tuniką w herbowe barwy, to zachowywał się jak żołnierz. Krótko i z dużą ilością wulgaryzmów wyjaśnił jak mają jechać wozy. W jakiej kolejności i w jakim układzie. Ile będzie postojów i jak krótkie. I że nie ma zatrzymywania się za potrzebą.
- A kto będzie zwalniał, tego osobiście obiję kijami.- warknął ponuro, a jego brodata morda jakoś zniechęcała elfkę do odzywania się. Najwyżej odbije z wozem poza murami, gdy zrobi się nieprzyjemnie. Eshte bowiem, choć naturę miała zadziorną, to nauczyła się że z pewnymi typami lepiej nie dyskutować. Sir Helmar do takich należał. Żołnierz bardziej sztywny niż kij i bardziej twardy niż głaz. Nie da się takich przegadać, a można jedynie ich zirytować, co zawsze się źle się dla kuglarki kończyło.
Na szczęście wydawało się, że elfka nie będzie okazji do częstych rozmów z tym opancerzonym chamem o szlacheckim rodowodzie. Ów sir wraz z większością swych podwładnych, był na szpicy orszaku.
Dalej były konie i karoce samego samego Wolfganga oraz jego rodziny, przyjaciół, znajomych i gości. O ile byli to goście szlachetnie urodzeni. Eshte nie była, ale też i nie miała ochoty znaleźć się blisko szlachciurów, a zwłaszcza córeczki Wolfganga… Paniuni.

Kuglarka jakoś nie miała ochoty na przebywanie blisko niej. I nie miała okazji, bo ją od elfki dzieliły jeszcze pachołkowie, nianie i służba mająca zadbać o wygody jaśnie państwa. No i muzykanci.
Dopiero dalej były tabory, a w nich kucharze, artyści tacy jak Eshte (nieliczni co prawda), oraz służba która nie dostępowała zaszczytu zajmowania się potrzebami szlachty. Ci rozbijali obozowiska, doglądali zwierząt i dbali o trywialne sprawy takie jak… kopanie dołów kloacznych pod prowizoryczne latryny. Były tu też zapasowe zwierzęta, zarówno juczne jak i rzeźne, bo jaśnie państwo lubili swe potrawy świeże.
Na samym zaś końcu była straż tylna pod przywództwem krasnoludzkiej wojowniczki z północy, rudowłosej Raggady która przewodziła małemu oddziałowi najemników. Ta była milsza dla kuglarki, choć nie tak milutka jak Kranneg. A będąc jedyną kobietą w swym oddziale rzucała lubieżne odzywki zarówno w stronę mężczyzn jak i niewiast, zapewne po to by być primus inter pares pośród swoich ludzi. I nie wyróżniać się wśród nich za bardzo swoją płcią. Taaak.. z pewnością to był powód. Oby.


Orszak przejechał przez bramę nie płacąc. Co wprawiło kuglarkę w zadowolenie. Rozstawanie się z monetami było wszak bolesnym doświadczeniem dla niezamożnej przecież elfki. Mającej ostatnio dodatkowe gęby do wyżywienia, Trixie, męża i jego gryfa. Trzy dodatkowe gęby! Bo przecież to nie jest tak, że Thaaaneekryst sam coś ugotuje. O nie… miał “żonę” od tego. Zaś artystka miała patelnię. Idealny argument do wybijania takich pomysłów z głowy “mężusia”.

Na razie takie pomysły czarownikowi wpaść nie mogły. Siedział na swym gryfie i jechał z resztą szlachty, co nieco denerwowało Esthe z jakiegoś powodu. Co prawda nie miała ochoty słuchać odzywek i narzekań maga, ale…
No właśnie. Było jakieś ALE. Jakaś drobna drzazga nie pozwalająca jej się cieszyć ciszą przerywaną jedynie trajkotem rozemocjonowanej wróżki. Coś co sprawiało, że kuglarka nie czuła się komfortowo. Bo tam gdzie był Czaruś, zapewne była przymilająca się do niego Paniunia. I ten fakt lekko irytował kuglarkę. Tak tylko odrobinę, niemniej... Wizja ich razem sprawiała, że artystka miała ochotę spopielić całą karawanę w poszukiwaniu niewiernego “mężusia” i sprowadzić go do wozu.
Elfka jednak nie bardzo wiedziała, dlaczego ta myśl ją tak drażni. Może to wpływ Pani Ognia? Z pewnością ten ognisty babsztyl czuł jakąś.. słabość do Ruchacza. Wszak objawiła się dopiero, gdy Pierworodny zaczął pomiatać magiem. Bo oczywiście wszystko musiało się kręcić wokół Ruchacza! A wszak powinno wokół niej.


Pierwszy postój był o południu. Szlachta dostała stół i przysmaki. Pieczyste, ciasta, owoce, wino. Eshtelëa nie dostała nic z tych rzeczy.
Bo służby się tak nie karmi. Nawet jeśli tą służbą jest światowej sławy artystka!
Elfka zamiast jeść z możnymi, musiała ustawić się w kolejce po to co jadła reszta ludu. I pewnie by złorzeczyła obżerającym się frykasami, które powinny jej przypaść, gdyby nie to że… usta akurat miała zajęte gęstą migdałową polewką, do której dostała pajdy chleba i kufel zaprawionego korzeniami piwa.


Potrawa może nie wyglądała smakowicie, ale jej zapach wabił kuglarkę niczym miód niedźwiedzia. Mocno zawiesista, pełna soczystych kawałków mięsa, wyjątkowo aromatyczna potrawa. Koiła więc gniew elfickiej gwiazdeczki, przynajmniej do czasu kolacji.. która zbiegać się miała z jej pierwszym występem przed szlachecką publicznością.
Elfka zamierzała narzekać na takie traktowanie jej… ale nie teraz. Obecnie bowiem zajęta była pałaszowaniem polewki
- Czyżby oczy mnie nie zwodziły? Bo przecież to sama Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré, Mistrzyni Iluzji i Ognia, zajada się z maluczkimi.-
żartobliwy ton i znajomy głos poderwał głowę dziewczyny do góry odciągając jej spojrzenie od miski. Nie za wysoko co prawda, gdyż przed sobą miała znajomego niziołka. Palemonius uśmiechnął się wesoło mówiąc.- Dobrze cię widzieć całą i w zdrowiu. Po tym co się stało w zamku, baliśmy się że padłaś ofiarą gremlinów.
Elfka mimowolnie uśmiechnęła się na widok niziołka. Loczka wszak lubiła wielce, mimo dość kłopotliwego początku ich znajomości. Nagle uśmiech zamarł kuglarce na obliczu.
Skoro Loczek tu był, to był także jego rycerz… skoro był rycerz… była i Arissa. I od razu elfka zaczęła coraz mniej mieć obiekcji przeciw trzymaniu Ruchacza w swoim wozie podczas każdej nocy. Bo na samą myśl o tym, że Arissa będzie gościć pod swoim kocykiem jej “męża”, artystką targały silne emocje.
Nieee… Ruchacz ma się zajmować nią i jej tatuażem, a nie obściskiwać z lubieżną “kapłanką”.


Orszak zapuszczał się coraz głębiej w las. Drzewa robiły się coraz wyższe i grubsze. Ich korony sprawiały, że droga tonęła w półmroku. Wjeżdżali coraz głębiej w te leśne ostępy. A Esthe czuła się coraz bardziej nieswojo.


Dzikie puszcze powszechnie uważano za domenę Dzikuna. A ta puszcza o gęstym poszyciu, przecinana płytkimi strumieniami.


Dla kuglarki obca. Choć elfy często porzucały cywilizację dla natury, to Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré, nie podzielała fascynacji swego ludu. W ogóle nic nie łączyło ją z leśnymi elfami. Ani dotychczas z lasem. Ba… nawet Pani Ognia nie pałała do roślinek miłością.
Niemniej kręta droga przez tą puszczę, była najszybszą z możliwych dróg. I całkiem przyjemną, gdyby nie ta cała zieloność. Kuglarka miała wrażenie, że orszak jest pożerany przez puszczę wchodząc coraz głębiej i głębiej w nią. Nie ułatwiało to bardce rozmyślania nad wieczornym repertuarem, a przecież był musiała się skupić i wszystko zaplanować. Był to jej pierwszy występ przed nową publicznością. Musiała zabłysnąć swym talentem i umiejętnościami. Musiała pokazać na co ją stać i tym samym skłonić widzów do hojności. Bo w końcu ta wspaniała artystka nie zamierzała zadowolić się tylko sakiewką Wolfganga. No i byłby to pierwszy pokaz z Trixie i jej akompaniamentem. A co gorsza nie mogła sobie pozwolić na próby w obawie, że ktoś podejrzy jej występ.

Te knowania pozwalały elfce odsunąć od siebie myśli o grozie czającej się za grubymi pniami drzew. Choć potrafiła sobie, zazwyczaj, radzić w miastach i wsiach ze wszelkimi zagrożeniami, to lasy… te pełne były zagrożeń pradawnych i nowych. Zwłaszcza jeśli zostały skażone Dzikim Gonem.
Dla małego wozu i samotnej kuglarki zapuszczanie się w takie leśne ostępy zawsze było niebezpieczne. Więc dobrze, że tym razem nie była sama.

Te dumanie przerwał jadący szybko giermek dotąd będący na szpicy, który minął wóz elfki i dojechawszy do tylnej straży i krasnoludki zaczął z nią nerwowo rozmawiać. Był zaniepokojony i swój niepokój przelał na tylną straż. Coś złego się działo, a choć szpiczaste uszy kuglarki nie dosłyszały szczegółów, to kilka słów zdołały wyłowić… ślady, kłopoty, trolle.

Trolle… Eshte żadnego z nich nie widziała. I nie spieszyło się jej do nadrobienia tej zaległości. Gdy bowiem nadchodził Dziki Gon i obejmował jakieś osady to ludzie w nich żyjący albo ginęli bez śladu, albo ulegali zmianom. Nieliczni stawali się Pierworodnymi, pozostali mogli stać się krępymi krasnoludami, albo ciekawskimi gnomami czy wszędobylskimi niziołkami.
Jednakże nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Niektórzy gubili swoją przeszłość i wspomnienia zmieniając się wynaturzone kreatury: złośliwe gobliny, podstępne koboldy, czy okrutne orki… a czasami w najgroźniejsze z nich, trolle.
Te nie były może zbyt mądre, ale za to bardzo silne, bardzo żywotne i wiecznie głodne. I najchętniej żywiły się dwunożną zwierzyną.
Nie. Esthe zdecydowanie nie chciała spotkać trolla. Orszak Wolfganga zyskał więc w oczach przerażonej elfki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-03-2018 o 11:22.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem