Wagner ze spokojem przyjmował słowa Aldrica. Jego przyjaciel był pewien, że strażnicy szukali ich nie przez listy gończe, a przez informacje o zatrutej rzece, którego podróżni byli źródłem. Moritz mógłby się z tym zgodzić, ponieważ informacji o nich było niewiele. Zdecydowanie za mało jak na te zebrane przez łowców szukających ich po sporej części Imperium. Szkoda, że strażnicy nie wiedzieli na co ruszają i nie zawrócili swojej wyprawy na czas...
Lutzen pobieżnie opowiedział towarzyszom jaki smutny los spotkał mieszkańców Heisenbergu. Nie zapomniał wspomnieć o gigancie, który pomagał gasić ich dobytek. Nie była to pomoc bezinteresowna, ale liczyła się jako czyn chwalebny. Moritz nie mógł stanąć przeciwko temu stworzeniu, bo z własnej inicjatywy okazało dobroć serca. Jeżeli chcieli upolować giganta to musieli szukać gdzie indziej.
- Jak wiesz nie możemy tu zostać na długo przyjacielu. - powiedział Moritz. - Musimy znowu zmienić nazwiska i wygląd zewnętrzny. Czy ruszacie z nami aby odbudować naszą reputację? - zapytał czeladnik z nadzieją w głosie.
- Nie wiem co Edmund planuje. Po co chcesz zmieniać nazwisko? Znowu? A co z pierścieniami i głową trola? Co się zmieniło? - zapytał zirytowany. - Od tego zależy nasze prawdziwe życie. Już zapomniałeś? Po co was po Imperium szukałem z Edmundem?
- Głowę trolla moglibyśmy zdobyć, ale dopiero byliśmy tak bliscy śmierci. - odparł Wagner. - Giganta nie śmiałbym skrzywdzić po tym jak pomagał gasić miasto… - dodał czeladnik. - Ze mnie w walce żaden pożytek, a zatem z bestią żadną nie jestem w stanie wam pomóc. Jedynie leczyć rany po starciu. Mam już dość tej bezsilności. Może jak nabrałbym umiejętności do bitki byłoby nam łatwiej z bestią i w ogóle w podróży. Jakie jest wasze zdanie?
- Sytuacja zapowiadała groźniej się niż w rzeczywistości jest. Skoro gończe listy jedynie z powodu niestawienia się naszego są, zeznania wspólne ustalić możemy i wyjaśnienia udzielić. Potem ruszać ponownie mogli będziemy, aby imiona nasze dobre odzyskać. A mnie o zdanie w przyszłości swej temacie pytasz jeśli to… czy ja wiem… - wzruszył ramionami Khazad i w zamyśleniu potarł brodę, po czym uśmiechnął się tym bardziej paskudnie, że wciąż posiadał ślady po oparzeniach.
- Walczyć jeśli zdecydujesz uczyć się, to pomóc mogę ci w kwestiach kilku. Ale pamiętać musisz co towarzysz alchemiczny nasz zrobić na półce zdołał. Nad takimi może warto pomyśleć ścieżkami, jeśli w walce przydać chciałbyś się? - zapytał Khazad szczerząc się do Wagnera.
- Ady nie trza ino jednego. Ja i do bitki super i do pomyślunku przecież. Te alchemiki mnie pouczyły na przykład wszystkiego i to też umiem. Bercik, nie blokuj się więc. - Gotte położył dłoń na ramieniu Winkla. - Nie wiem ino, czy do miasta trza iść, bo tam pofajcone nieco. Myślem, że już się niestawienie przejmuje nikt. Trza w drogę iść. Od smoczycy zdala. - po chwili dodał.
- Nie powinniśmy uciekać. - Kaspar dopiero po dłuższej chwili włączył się do dysputy. - Chcieli nas w mieście wypytać? Może już nie w głowie im to, ale iść tam możemy, by swoją historię opowiedzieć. Szukaliśmy źródła zarazy, co miasto nękała, a potem w górach po goblinach smok się pojawił. I ogniem zionął, co widać jeszcze po niektórych. Cud, że z życiem uszliśmy, co się wojakom, niestety, nie udało. I to tyle.
- Ja wam mówię, nie trza. Nic da, a nic dać może za to. Mówię wam w drogę trza. - Gotte ponownie wyraził swoje zdanie.
Lutzen zamrugał oczami patrząc na Gotte, podrapał się po głowie, zbierał myśli na wdechu, w końcu machnął ręką. Zwrócił się jednak w kierunku Kaspara.
- No tak, Jost. Nie ma czego uciekać, przynajmniej na razie, jeżeli już, to przed smokiem może, jak inni to robią. Bo ten co was szukał to przecie nie żyje, już z wami se nie porozmawia. Bert, odpocząć w świątyni można, ojciec Volkmarson otworzył wrota wszystkim uchodźcom. Nawet kapłan Shallaya jest i nad rannymi czuwa. Dramat pogodził zwaśnionych kapłanów. Markus już nieboszczyków nie kroi. Gdzie trolla znajdziemy innego? W Góry Krańca Świata iść, czy do Norski? A tu już wiemy, że jest. Przecie może to nie samotnik, wszak one podobno w bandach żyją plemiennych. Może i taki się znajdzie, co nikomu nie pomagał, to i wyrzutów sumienia mieć nie będziesz. - wzruszył ramionami Lutzen.
- Poza tym w mieście, czy co z niego tam zostało, takie kłopoty mają, że nami zajmować się nie będą. - stwierdził Kaspar. A nawet jeśli, to sił mieć nie będą, by nas zatrzymać, pomyślał. - Iść tam, pomóc w razie potrzeby. Tak uważam. Kto ucieka, ten winny. - dodał.
- To ja tum zostanę pomagać może, co? - Gotte spojrzał na Kaspara. - A wy jak wrócim z miasta, to mnie zgarniecie i w drogę, co? Dalszą.
- Ja do kapłana Shallayi w kolejności bym poszedł pierwszej. Ze mną Gotte idziesz? - zapytał towarzysza krasnolud.
- Aj aje. Trza iść i niech bohaterów polepszy nieco. - przytaknął Gotte.
Wagner nie był pewien co do tego, że ktoś jeszcze będzie chciał słuchać ich wyjaśnień. Jak wcześniej mówił Aldric straż, która chciała ich widzieć nie istnieje, a zatem nie ma co pchać się w wyjaśnienia. Większość ludzi zajmuje się obecnie ocaleniem swojego dobytku i życia. Uchodźcy z miasta nie mają czasu myśleć nad tym czy rzeka jest zatruta, czy zaraz z nieba będzie lał się gulasz. Moritz był pewien, że ze swoimi umiejętnościami leczenia i udzielania pierwszej pomocy może się przydać. Czeladnik nigdy nie odmówił pomocy potrzebującym i tym razem też tak będzie. Pomoże na ile to możliwe, a później wyruszy w poszukiwaniu giganta i oczyszczenia swego nazwiska.