Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2018, 01:24   #253
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Cholerny kaktus - ten zwrot zamieszkał w słowniku Nash, przewijając się z częstotliwością karabinu maszynowego przez rudą głowę i za żadne skarby świata nie dało się go pozbyć. Wychodził niespodziewanie, nawet wtedy, gdy upierdliwy trep zostawał daleko poza najbliższym otoczeniem saper… przynajmniej tak się jej wydawało, a tu taki psikus. Miała wrażenie, że gdzie się nie obróci, tam w ciemnym kącie dojrzy wyszczerzona bezczelnie gębę i te świńskie oczka, świecące niewypowiedzianą uciechą z… sama nie wiedziała czego. Co od niej chciał? Po kiego diabła pilnował dronem, w końcu był ranny. Mógł oddać panel i opiekę nad Blackami komukolwiek… ale nie, to byłoby za proste, za… kurwa mać. Nash miała ochotę go udusić za wprowadzanie zamętu w i tak skołowanej czaszce. Popatrzyła na Mahlera - herolda niespodziewanych wieści, rozkładając przy tym ramiona w geście parodiującym czystą bezradność. Robiła co musiała, nie myślała o sprzęcie, tylko aby doprowadzić ludzi do bezpiecznego celu. Spalenie gnid napalmem uznała za optymalne rozwiązanie, a że ucierpiała maszyna żołnierzy?
- Ciągle działa - wystukała na holoklawiaturze, wskazując brodą śpiącego drona - A my wróciliśmy w komplecie. Tak tylko mówię - parsknęła i zakrakała pod nosem - Schron? Tam on jest? Jest przytomny? Dzięki Mahler - spoważniała automatycznie, lampiąc się na technika spode łba i zgrzytając zębami do momentu aż westchnęła ciężko - Że go ogarnąłeś.

- Tak. Chyba, że znowu nawiał albo sceny zaczął robić.
- marine z wygoloną głową uśmiechnął się półgębkiem do złotookiego Parcha a potem odwrócił w kierunku terminala przed jakim stali. - Tam jest wejście do schronu. Idź po strzałkach. Renata tam rządzi. Zmajstrowała tam punkt medyczny. - Mahler machnął w stronę widocznej wewnątrz budynku ściany i tam widać było kilka drzwi. Widocznie jedne z nich musiały prowadzić gdzieś na dolne kondygnacje.

Nash skrzeknęła na zgodę, ruszając we wskazanym kierunku. Droga wydawała się prosta i dobrze oznaczona, nie oglądając się za plecy i ignorując zaciekawione spojrzenia trepów, parła szybkim krokiem do budynku, następnie przebyła plątaninę korytarzy, aż znalazła schody. Musiała go zobaczyć, choć nie wiedziała po co. Był bezpieczny, uzyska pomoc medyczną, może nawet uratują mu tą pieprzoną nogę. Nie potrzebował widoku Parcha… przynajmniej odda mu monetę, wszak ja lubił. Pewnie chciał odzyskać aby nie poszła na marnowanie przy zwłokach rozerwanych przez gnidy. Operował dronem, bo chciał ją odzyskać - dla saper brzmiało sensownie, logicznie. Sama by tak zrobiła gdyby…
- R..r-w...ra...a-a… - wyrzęziła, otrząsając się z nieprzyjemnych i niepotrzebnych myśli. Do mądrych jednostek nie należała - fakt ten ustaliła jakiś czas temu. Teraz tylko pogrążała się we własnej głupocie i naiwności, przypominając w tym dziurawą krypę pośrodku szalejącego na oceanie sztormu.

Przed samymi drzwiami schronu złapała moment paniki. Cofnęła się w głąb korytarza, wróciła do połowy schodów i tam stanęła, zaciskając do bólu pięści. Nie powinna tam iść, suwenir równie dobrze mógł przekazać Mahler. Patino jej nie potrzebował, to przez nią oberwał. Gdyby jak ostatni idiota nie chciał zgrywać bohatera, wciąż wkurwiałby okolicę łażąc samodzielnie na obu szkitach.
Stała jak kołek, wrośnięta w podłogę, odliczając w myślach od jednego do pięćdziesięciu… i jeszcze raz. Dopiero, gdy się uspokoiła, wracając w rejony zwykle zarezerwowane dla opanowania, przeklinając siebie i cały ten cholerny księżyc, obróciła się po raz kolejny, zeskakując na dół i ze złością naciskając klamkę. Pchnęła drzwi ramieniem, wchodząc z impetem do środka… zanim chęć ucieczki nie podpowie aby uciec jak najdalej, nieważne gdzie. Byle przed siebie i daleko… od źródła niepokoju, którego istnienia nie miała już nigdy nadziei poczuć. Ale wszystko się zmieniało, ludzie też, a mimo wyroku, Obroży na szyi i planu zdechnięcia przed powrotem do celi, Nash ciągle nim pozostawała.

To był schron. Nie dało się tego nie zauważyć. I grube drzwi, i te szaro - białe ściany, i wyloty kratek wentylacyjnych w tych ścianach, brak okien i same gabaryty i forma pomieszczenia mówiły, że to podziemny budynek jaki ma służyć dużej grupie ludzi przed niesprzyjającymi warunkami na zewnątrz.
To był też szpital. Albo przynajmniej próbował go udawać. Liczne proste, piętrowe łóżka ustawione jedno obok drugiego jasno to wskazywały. Tak samo jak to, że chyba większość miała swoich gości. A ci goście byli albo pogrążenie we śnie, połatani stymulantami, opatrzeni tradycyjnymi opatrunkami a przy szafkach i tych łóżkach stały i leżały buty, pancerze, broń, mundury i rzeczy osobiste. Tak samo jak plastikowe kubki, łyżki, nie zawsze dojedzone jedzenie i inne detale świadczące, że leżą tu głównie mundurowi i nie dlatego, że są na wakacjach. No i zapach. Specyficzny zapach medykamentów zawsze i od zawsze kojarzący się cywilizowanym ludziom ze szpitalami i podobnymi miejscami.

Ten jeden, konkretny mundurowy dał się dostrzec kilka łóżek dalej. Prawie na samym końcu sali. Właściwie to prędzej szło go usłyszeć a dostrzec można było raczej blondynkę w egzoszkielecie. Stała tyłem do wejścia więc Black 8 widziała jej plecy i niezbyt długie blond włosy zakrywające kołnierz pancerza. Stała przy jakimś łóżku z rękami złożonymi na piersi i tak po głosie jak i po sylwetce widać było, że jest zirytowana. Przynajmniej zirytowana.

- Elenio, nie wygłupiaj się. Przecież ci tłumaczę jak to wygląda. Potem może nie być okazji. - paramedyczka mówiła spokojnie ale jednak i tak widać było, że jest podminowana.

- Daj, spokój! Daj mi trochę więcej painkillerów i będzie dobrze. Przecież jak mnie teraz weźmiesz pod nóż to kto się tym zajmie? - głos Latynosa też był pomieszaniem bagatelizowania tego o czym mówili i irytacji. Wydawało się, że już chwilę ta rozmowa musi trwać. Na koniec żołnierz pacnął w coś sztywnego. U niego Black 8 widziała właściwie same nogi od kolan w dół. Resztę zasłaniała Herzog i inne łóżka.

- Elenio! Teraz jeszcze mogę coś próbować ci zrobić z tą nogą ale potem to nie wiem! A i okazja jest bo potem to nie wiem kiedy się trafi. - fuknęła rozzłoszczona paramedyczka z bezsilnej złości wyrzucając ramiona w górę po to by na koniec wylądowały one na jej biodrach.

- Tak? A znasz powiedzenie, że pacjent nie wyraża zgody na zabieg? - zapytał Latynos z cwaniackim uśmiechem słyszalnym w głosie nawet jak się nie widziało jego twarzy. Leżał na dolnej pryczy tego improwizowanego szpitala.

- Tak? A słyszałeś, że żołnierz musi słuchać rozkazów? Zaraz dam znać Karlowi i wyda ci rozkaz poddania się tej operacji! - paramedyczka nieco pochyliła się nad niższym łóżkiem cały czas trzymając ze złości dłonie na biodrach poza momentem gdy wspomniała o poruczniku wskazując kciukiem gdzieś za siebie.

- Oj, Karl by mi tego nie zrobił… To mój kumpel. - zaoponował kapral Armii jakby się obraził za sam taki pomysł jaki przedstawiła paramedyczka.

Tak… najpierw było go słychać, a dopiero potem widać, ale czego innego spodziewać się po upartym jak osioł, złodziejskim nasieniu. Wystarczyły dwie minuty, jeszcze nie zdążyli porozmawiać i Nash również miała ochotę go ukatrupić, albo chociaż natłuc po tym kaktusim łbie. Wyminęła rząd łóżek, podchodząc do dyskutującej parki niczym do uzbrojonej bomby.
- Taki duży chłop a boi się paru igieł i skalpela? Może cię potrzymać za rękę? Albo przynieść pluszaka? - wystukała, a lektor przełożył ciąg znaków na syntetyczną mowę. Saper dodała do przekazu szyderczy wyszczerz, zatrzymując się o dwa kroki za paramedyczką - Pacjent może odmówić zabiegu, o ile jest w stanie sam za siebie odpowiadać i nie jełopuje. - zakrakała do kompletu, by dwa uderzenia serca później spoważnieć - Już nam pomogłeś, tam na drodze. zrobiłeś swoje, możesz odpocząć. Nie po to targałam cię na plecach przez kanały żebyś teraz tak koncertowo to spierdolił i stracił nogę. Daj się sobą zająć Padlinio - przysiadła na skraju łóżka, spięta i sztywna niczym w ostatnim stadium tężca.

“O, cześć” powiedziała gdzieś w międzyczasie paramedyczka gdy Black 8 wyłoniła się tuż przy niej. Gdy jednak zaczęła mówić swoje trzy grosze pokiwała blond głową patrząc wymownie na partego droniarza. Ten zmrużył oczy z namysłem patrząc na zmianę na obydwie kobiety. I tą w egzoszkielecie co stała przy łóżku i tą w ciężkim pancerzu co usiadła właśnie na jego łóżku. Pokiwał mądrze głową i na rudowłosego Parcha patrzył jakby się przed chwilą rozstali by wyszła na papierosa czy coś w tym stylu.

- A długo to potrwa? - zapytał chytrze patrząc na paramedyczkę. Te westchnęła i wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Nie widziałam jeszcze tej nogi. Może parę minut, może kwadrans, może dwa. Zależy co tam masz. - powiedziała wskazując na prawie całkowicie zabandażowaną nogę pacjenta. Blondynka miała minę jakby spodziewała się oporu po takiej odpowiedzi.

- No w ogóle to fajnie, że wpadłaś nie? Nie bój się, już wszystkim tu powiedziałem, że za mną latasz. - powiedział uspokajająco Latynos lekko kiwając dłonią jakby chciał uspokoić rudowłosą rozmówczynię by się o to nie martwiła. Przy okazji płynnie przeszedł z rozmowy z blondynką na rozmowę z rudą. - No a poza tym to właściwie co porabiasz? Jedziecie gdzieś na wycieczkę teraz? Wiesz, że Renia mówi, że tu też są nawet prysznice? Tylko kurwa nie zdążyłem jeszcze sprawdzić czy mają mydło. - kapral z obandażowaną nogą mimo, że optycznie wyglądał jak na przykutego do łóżka na stałe mówił gładko, szybko i chaotycznie jakby był w jakimś rajskim hotelu na wakacjach. Paramedyczka zmrużyła oczy chyba niezbyt łapiąc co i o czym mówi jej pacjent. A tą “Renię” nawet bezgłośnie powtórzyła unosząc ze zdziwienia i chyba też irytacji brew do góry.

- Teraz mogę się czołgać a i tak cię dogonię. Kaleczniaku - Nash prychnęła, wyłamując palce. Denerwowała się, sama nie wiedziała czym. Aby to zniwelować, podjęła pisaninę - Mamy kwadrans, potem odprawa. Na pewno znajdą nam zajęcie, co będziemy tak gnić bez celu, nie? - zaakcentowała pytanie uniesieniem lewej brwi, przyglądając się w międzyczasie Latynosowi. Nie wyglądał źle, trzymali go na prochach, co tłumaczyło natężenie gadulstwa, bo treść jak zwykle pozostawała bez sensu - Co, swędzą cię te kaktusie łapska? Już szukasz co tu zajebać? - zaśmiała się ochryple, kanciasto. Wydawało się jej, że rozumie przesłanie o prysznicach. Ten w Hell wspominała… dobrze. Miło.

- Dogonisz? No właśnie, o tym właśnie mówię. - Latynos energicznie pokiwał głową i odwrócił się gdzieś wyżej i w bok. - Hej, brachu! - zawołał do sąsiada obok. Po chwili nad krawędzią łóżka jaką odsunęła paramedyczka pojawiła się świeżo pozszywana głowa. - Słyszałeś? - wskazał gestem na siedzącą na swoim łóżku Black 8. - To ta focza co ci mówiłem. Ta co za mną lata. Widzisz? Słyszałeś? - zapytał trochę natrętnie poraniony droniarz.

- Ta co cię jebnęła zapalającym? - zapytał niepewnie jakiś żołnierzy czy marine. Spojrzał nieco w bok by dojrzeć siedzącą na łóżku kobietę.

- No, no też. - westchnął droniarz chyba niezbyt zadowolony z akurat takiego skojarzenia u kolegi pacjenta. - Ale to wiesz, ta z klubu, z prysznica i jacuzzi co taki ubaw był, no mówiłem ci przecież. - kapral nawijał dalej znowu wracając do tego swojego nadpobudliwego stylu mówienia. Ten na górnej pryczy zmarszczył brwi jakby próbował sobie coś przypomnieć.

- Jebnęłaś go zapalającym pod prysznicem? - zapytał w końcu chyba nieco gubiąc się w opowieści droniarza.

- Nie no kurwa co ty?! Na górze mnie jebnęła zapalającym, w dżungli! A prysznic to prysznic! Rany no przecież ci tłumaczyłem. - kapral jęknął wyrzucając ramiona w górę a paramedyczka dyskretnie udała, że ociera dłonią usta by ukryć uśmiech.

- Stary chyba coś kręcisz. W dżungli nie ma pryszniców. I myślałem, że wolisz być na górze. - powiedział powoli pacjent z górnego łóżka przenosząc spojrzenie z Nash na Patino jakby od niego domagał się wyjaśnienia. Blondynka już musiała odchrząknąć by ukryć rozbawienie.

- Kurwa pierdolę, nie gadam z tobą więcej. - Latynos obrażonym tonem opadł na poduszki i złożył ramiona na piersi. Herzog dziwnie się zakaszlała w tym momencie, tak, że Latynos spojrzał na nią krytycznie. - Dobra chuj w to, niech stracę. Zrobisz to w ten kwadrans to może być. - powiedział w końcu trochę wzburzonym głosem i wciąż ze złożonymi ramionami na piersi.

Z każdym kolejnym zasłyszanym zdaniem Parch tężała coraz bardziej, mrużąc oczy i unosząc górną wargę co odsłaniając zęby. Nie wyglądała na szczęśliwą, ani tym bardziej zadowoloną z rewelacji. Paranoja podkarmiona wyznaniami i wymianą poglądów między trepami, rozhulała się w najlepsze.
- Już każdemu kumplowi powiedziałeś że zaliczyłeś Parcha? - zadała pytanie lektorem, powoli podnosząc się z pryczy - Wyszyłeś już sprawność na rękawku? Po chuj tyle gadasz? Nie musiałeś.

- No. W chuj gada. W ogóle mu się gęba nie zamyka.
- westchnął pacjent z górnej pryczy by dać znać jaki trudny sąsiad mu się przytrafił. - Może pani doktor może coś mu dać by się przymknął? - zapytał pacjent i spojrzał na blondynkę w egzoszkielecie.

- Ja niestety jestem tylko paramedykiem a nie lekarzem. Ale by coś mu dać na uspokojenie to myślę dobry pomysł skoro w końcu zgodził się na zabieg. - blondynka w miarę jak mówiła to rozbawienie jej mijało a wracała powagę. Najpierw spojrzała na tego pacjenta na górze ale potem na Patino i wreszcie na jego nogę.

- Oj, tam co wy z tym gadaniem? Człowiek żyje to gada nie? - powiedział kapral rozkładając ramiona i czekając na potwierdzenie. Ale zanim dał komuś coś odpowiedzieć to sam przeszedł dalej w tej dyskusji. - A ty w ogóle to gdzie uciekasz? - zapytał podnoszącą się saper. - Chodź no tutaj, pogadamy chwilę, zanim mnie uśpią a ciebie gdzieś poślą. - powiedział wyciągając dłoń w stronę złotookiej. Herzog widząc co się dzieje zmyła się mówiąc, że idzie przygotować zabieg.

- Nie gada się o wszystkim. Nie z każdym - Nash syknęła zirytowana. To co mu pieprzyła na moście też posłał dalej? Zjeżyła się na samą myśl. Niepotrzebnie tu przychodziła, niepotrzebnie marnowała czas…
- Mam twoją monetę. - dostukała, stopując wstawianie aby przetrząsnąć kieszenie. Znalazła drobny krążek i wyciągnęła go na otwartej dłoni.

- Zatrzymaj ją. Na szczęście. Przynosi szczęście wiesz? No bez kitu. - droniarz pokiwał głową uśmiechając się samymi oczami. Machnął do tego ręką by saper zatrzymała trzymaną monetę. - To co? Pogadamy skoro jest okazja czy będziesz się fochać? - zapytał patrząc na nią spod przymrużonych oczu patrząc nieco wyczekująco a nieco ironicznie.

- Nie focham się - warknęła, ale monetę schowała. Wróciła też tyłkiem na łóżko, wciąż spinając się jakby połknęła kij. Zamiast na niego, spojrzała uważnie na paramedyczkę, przekrzywiając głowę lekko w prawo - Wystarczy ci dziesięć minut żeby przygotować szpej do zabiegu? Oddam ci go za ten czas. Wróci w jednym kawałku. - przeniosła wzrok na kaktusa i dodała - Wkurwiającym.

- Myślę, że nawet mniej.
- odpowiedziała odchodząca paramedyczka.

- No właśnie widzę jak się nie fochasz. - teraz dla odmiany kapral znowu złożył ramiona na piersi i uniósł brew w górę w ironicznym grymasie.

Saper posłała mu jadowite spojrzenie, prychając do kompletu. Wstała energicznie, zostawiając karabin przy nogach pryczy.
- Chodź - rzuciła lektorem, wyciągając rękę aby pomóc mu wstać - Dziesięć minut wystarczy żeby pogadać. Bez świadków. Mam mydło. Zajebałam ci jak spałeś.

- Zajebałaś mi moje mydło które ja zajebałem z kibla by cię wyrwać? -
kapral zmarszczył brwi i chwilę marszczył brwi patrząc na wyciągniętą w jego stronę rękę a potem na twarz właścicielki. - A chuj, zajebię następne. - powiedział niefrasobliwym tonem, machnął swoją ręką, złapał za rękę Parcha i dał się wyprostować do pionu między pryczami. - Aha, ale wiesz, że z kolejnym mydłem to musi być kolejny wyryw nie? Będziesz musiała kiślować, maślić oczami i takie tam. Bo inaczej to się nie liczy. - kapral dodał patrząc w bok na twarz idącej obok niego kobiety. Sam musiał kicać bo najwyraźniej nie mógł oprzeć się na ciężko rannej nodze więc kuśtykał jeszcze bardziej niż Sara. Dał się jednak prowadzić i machnął brodą w stronę jednego z widocznych wyjść.

- Uważaj żebym z wrażenia nie omdlała niefortunnie i nie przestrzeliła ci tej kulawej nogi upadając - pokręciła głową chwytając trepa za ramię i przekładając przez swój kark aby dać mu oparcie podczas spaceru. Mrugnęła na zgodę, gdy wskazał kierunek. Ruszyli tam powoli, przedzierając się między rannymi, co w parze okazało się uciążliwe, ale Ósemka miała to w dupie.

Prowadzony i kuśtykający Latynos nie wydawał się w ogóle przejęty taką perspektywą o jakiej mówiła rudowłosa saper. Do wskazanych przez niego drzwi nie było tak daleko bo jego prycza była naprzeciw wejścia tak samo jak i te drzwi. Wewnątrz była ubikacja dla dzieci i niepełnosprawnych. Świadczyły o tym i dodatkowe podpórki, i rozkładana półka do przewijania niemowląt i przycisk alarmowy do wzywania pomocnego personelu. W rogu był też natrysk jaki można było użyć jako prysznica.
- O i jak zajebiście, mydło też jest. - powiedział z zadowoleniem kapral wskazując brodą na zasobnik z płynem czyszczącym przymocowany do ściany.

Warunki panowały iście spartańskie, biorąc pod uwagę ograniczoną mobilność Latynosa, ale tutaj przynajmniej odpadało ryzyko nagłego pojawienia się wroga. Zamykając za sobą drzwi, zyskali parę minut względnej samotności i dyskrecji w zaplanowanej przez Nash naprędce rozmowy. Odwinęła kaktusa od siebie, pomagając mu dokuśtykać do przewijaka.
- Rozbierz się i połóż - wystukała, w międzyczasie bez zbędnego cackania naciskając guzik do błyskawicznego zrzucenia parchowego pancerza. Zostawała im gleba - zimne, obrzydliwie piaskowe kafelki, zapewne mało sterylne i równie mało komfortowe… lecz i tak nie zamierzała narzekać.

- Eee… Tak sam? Nie opyla mi się poza tym jak to wtedy by wyglądało? Przecież musisz na mnie lecieć i w ogóle. - kapral oparł się o przewijak i mówił żartobliwym, swobodnym tonem. Ale nie przeszkodziło mu to spojrzeć ciekawie na kształty odsłonięte przez pancerz Black 8. On sam był w samym podkoszulku więc z tym rozbieraniem i tak był w porównaniu do niej nadal do przodu. Na pewno był też problem ze ściągnięciem mu spodni. Założono mu opatrunek pewnie odcinając nogawkę spodni prawie przy samym biodrze. Teraz nagiego ciała było widać tylko kawałek między tą końcówką spodni a nałożonym opatrunkiem który ciągnął się właściwie przez całą nogę żołnierza. I było dość wątpliwe by resztka nogawki dała się przeciągnąć przez całą tą drogę krzyżową tego opatrunku.

Kawałki pancerza z brzdękiem uderzały o podłogę, przy akompaniamencie coraz głośniejszego dyszenia saper. Ściągała blachy po kolei i na wyścigi, nie przejmując się tym gdzie upadną, nie to się teraz liczyło. Po pancerzu przyszedł czas na więzienny uniform - on też poszedł w diabły, lądując zmiętą kupą przy nogach kobiety. Dopiero gdy została w samej obroży, zaczęła zwracać uwagę na otoczenie i ten jeden, drażniący zmysły element. Cholerny jaśnie pan, jakby sam nie mógł się sobą zająć. Nie mieli dużo czasu, a ten jeszcze strzelał fochy… udawał, że strzela fochy, wszak bez tego nie byłby sobą.
Na usta cisnęły się Ósemce niezbyt pochlebne epitety, pisanie ich niestety marnowałoby cenne sekundy. Bez słowa podeszła na palcach pod półkę na pieluchy, stąpając ostrożnie aby nie wdepnąć w porozrzucany ekwipunek. Złapała się na tym, że nie może odwrócić oczy od uśmiechniętego sarkastycznie skurwysyna przed sobą. Wyciągnęła ku niemu dłonie, kładąc mu je na ramionach. Z głodem w oczach i niecierpliwością kotłującą się pod skórą, zjechała dotykiem w dół na brzuch by złapać jedną ręką dolną krawędź podkoszulki i pociągnąć wymownie do góry. Drugą zaczęła gmerać przy zapięciu spodni. Nie potrzebował rozbierać się całkowicie, wystarczyło ściągnąć upierdliwy materiał z bioder.

- Wiedziałem od początku, że bystra z ciebie dziewczyna. - wymruczał z zadowoleniem żołnierz oddając inicjatywę w ręce kobiety. Sam pozwolił sobie zdjąć z siebie podkoszulek. Z dołu Nash widziała całkiem świeżą krechę pocerowanej blizny na jego piersi jaką sprokurował my skazaniec z innej grupy Parchów. Blizna choć gruba i świeża wyglądała w porządku, nie syfiła się ani nic się z niej nie sączyło. Właściwie gdy się nie znało okoliczności jej powstania można ją było wziąć łatwo za kolejną, wojenną bliznę jaką i ich dwójka i ci wszyscy ludzie za drzwiami mieli takich świeżych blizn pełno. Sam właściciel tej blizny jednak chyba w tej chwili kompletnie o niej nie pamiętał. Właściwie patrząc na jego przymknięte oczy i słysząc przyśpieszony oddech nie wyglądało by pamiętał o czymkolwiek co było poza tymi ścianami w jakich znajdowała się ich dwójka.

- Połóż się - Ósemka przekazała krótką wiadomość, napierając dłońmi na jego barki. Wychyliła się do przodu kończąc ruch szybkim, zachłannym pocałunkiem. Ukąsiła rozchylone wargi i przeszła ustami niżej po policzku, aż do linii szczęki. Całowała i podgryzała skórę szyi, słysząc w uszach tylko huk krwi. Wystarczył jego dotyk, smak i zapach, aby wątpliwości rojące się pod rudą kopułą poszły w niepamięć.

Kapral trochę się skrzywił i lekko sapnął podczas procesu siadania na podłogę. Zabandażowaną nogę wyciągnął sztywno przed siebie i z wyraźną ulgą wylądował i tyłkiem i tą nogą już na podłodze. Gdy zwolniły mu się dłonie nie wahał się przed zbadaniem ciała siedzącej przy nim kobiety. Dłonie chciwie wylądowały na jej piersiach zachłannie się na nich zaciskając. Po tym pierwszym kontaktu zawędrowały w górę jej ciała, przeszły trochę chaotycznie na jej barki, ramiona, szyję i głowę. Po chwili do dłoni dołączyły usta i język koncentrując się na twarzy, ustach i języku kobiety w Obroży. Mężczyzna przycisnął ją mocniej do siebie nie przerywając całowania.

Jakże niewiele brakowało, by popaść w szaleństwo, zapominając o problemach otaczającego ich piekła. Dwoje ludzi, z pozoru tak różnych i o różnym statusie, zastosowaniu. Przeznaczeniu. Różnice jednak zacierały się w ruchach dłoni i warg, walczących ze sobą w wojnie nie wymagającej ofiar. Tej, która zamiast bólu i krwi niesie ukojenie i radość. Tu nie miały wstępu gryzący piach i upał, ani skrzek kotłujących się na powierzchni potworów. Brakowało ołowiu, cierpienia i strachu. Nie liczyły się oznaczenia na mundurze i zimna stal ściskająca nieustępliwie szyję. Chodziło o dotyk, ciepło tak przyjemnie grzejące opuszki palców i brzuch, gdy saper przeniosła się na kolana Latynosa, siadając mu na biodrach, oplatając go nogami w pasie. Naraz zrobiło się cicho… spokojnie, a coś lodowatego ścisnęło kobiecie krtań i nie chodziło o Obrożę. Zatrzęsła się walcząc z drżącą szczęką. Aby w tym pomóc rozpaczliwie wczepiła się w Patino, wtulając się w kojące ciepło jego piersi.

Mężczyzna też wydawał się ulec tej samej chaotycznie gorączce, desperackiej namiętności. Kurczowo wczepić się w chwilę i okazję jaką im podarowano. Tak samo jak mocno wczepiał się w ciało kobiety jaką obejmował. Jaką trzymał i łapał. Tylko z powodu swoich ran nie mógł za bardzo nacieszyć siebie i ją inną pozycją niż ta siedząca. Zraniona noga nawet na painkillerach była sztywna i właściwie przykuwała go do tej siedzącej na podłodze pozycji. Musiał więc pozwolić kobiecie na przejęcie inicjatywy. Pozwolił się jej dosiąść i razem mogli dzielić tą podskakującą i stękającą przestrzeń jaką mieli dla siebie, i tylko siebie, tu i teraz. Dłonie wędrowały mu po jej skaczących piersiach, po jej szyi, karku, zanurzały się w jej rudych włosach. Dotyk dłoni przeplatany był tam gdzie sięgnął ustami i językiem. Przyciskał ją do siebie to na zmianę odsuwał by odzyskała swobodę ruchów które tak bardzo satysfakcjonowały ich oboje. W tej chwili gadatliwy zazwyczaj kapral jakoś nic nie mówił. Skupiał się na kobiecie jaka siedziała mu na biodrach i na dzieleniu z nią osobistych przyjemności.

Saper też trzymała dłonie z dala od klawiatury, znajdując im zajęcie zgoła inne niż sianie defetyzmu, proponowanie rozwiązań i wydawanie rozkazów. Teraz badały na oślep fakturę skóry, jej złamania, wypukłości i zagłębienia pod drgającymi mięśniami. Zapamiętywała je… na zapas zgarniając bliskość i obecność kogoś, komu wbrew głupocie stwierdzenia - ufała. Brała na zapas, aby niczego nie żałować, choć i tak wiedziała, że zacznie tęsknić ledwo zamknie za sobą drzwi schronu i wyjdzie na powierzchnię. wylatywała w górę tylko po to, aby zaraz opaść na dół przy zduszonym jęku i kolejnym… i jeszcze następnym. Strach zniknął, chęć spełnienia wyparła inne potrzeby. Gdzieś na końcu czaszki poczuła tęskne drapanie. Oddałaby wiele, aby ten stan rzeczy trwał... wiedziała jednak doskonale, że to niemożliwe. Po drugiej stronie czaszki załaskotała zgoła inna myśl. Przecież nie musiała zostawać na Yellow, gdyby zrezygnowała ze swojego planu mogłaby jeszcze... chociaż raz. Zobaczyć go, za jakiś czas. Oddech zaczynał się jej rwał, spełnienie czaiło się już na wyciągnięcie dłoni. Złączyła ich wargi aby stłumić krzyk rodzący się w głębi popalonego kwasem gardła.

Spełnienie wreszcie przyszło. Siedzący na podłodze droniarz złapał i przycisnął do siebie siedzącą mu na biodrach kobietę unieruchamiając ją w swoich objęciach. Nie pozwolił jej na kolejny podskok ciężko dysząc i stękając prawie prostu przy jej zasłoniętym rudymi kłakami uchu. Poczuła to nie tylko przy sobie ale i w sobie. Czysty moment dzielonej przyjemności. Latynos po tej krytycznej chwili uspokoił się ale dalej przyciskał swój tors do jej torsu. Dłoń przesunęła się po jej ramieniu aż przez łokieć, nadgarstek zawędrowała do jej dłoni by tam spleść się w jeden uścisk. Drugim ramieniem objął jej zroszone potem plecy tak samo jak czuła jego uspokajający się oddech na swoich łopatkach.

Ósemka wciąż walczyła z falami rozchodzącymi się ukropem od złączonych bioder, kołysząc się w przód i w tył na tyle, na ile pozwalały splecione korpusy. Zagryzała zęby na nagim, ciemnym barku, przymykając oczy i mrucząc cicho. Ukojenie obezwładniało, nie pozwalając zebrać się do kupy… ale ona i tak nie wyrażala chęci aby to zrobić. Zastygła podobna zatopionemu w bursztynie owadowi, opleciona ramionami jedynego mężczyzny na którym Nash zależało. Dopiero gdy oddech się jej unormował na tyle, by nie trzęsło nią niczym po ostrym biegu, zebrała się aby wyciągnąć rękę aby pogłaskać czarne włosy obok policzka.
- Dziękuję - ciszę przerwał syntetyczny głos.

- No. - odpowiedział niezbyt mądrze i chyba jeszcze nie do końca przytomnie Latynos. Oparł się plecami o ścianę i wydawał się chwilę pozwolić sobie by myśleć o niczym. - Masz fajne cycki. - powiedział z przymkniętymi oczami i odchyloną ku sufitowi głową.

- Romantyk. Jak złodziej. Ten sam poziom - głos lektora zlał się w jedno z rozbawionym parsknięciem Nash. Oparła się o niego, kładąc policzek na jego ramieniu. Przymknęła piekące oczy zaczynając czuć w pełni permanentne przemęczenie ostatnich godzin. Na oślep złapała rękę żołnierza, by po drobnej akrobatyce wcisnąć ją między ich ciała akurat tam gdzie wspomniany przez niego obiekt. Nie przestawała gładzić ciemnych włosów wciąż tym samym, mechanicznym ruchem.
- Jesteś ranny. Mahler mi powiedział. Że siłą cię tu zwlekł. Dron. Nie musiałeś - dodała po chwili.

- Johan? Nie słuchaj go, za bardzo się wszystkim przejmuje. Przecież sama widzisz, że to jakaś głupota nie? - Latynos pokręcił głową na chwilę ją unosząc i otwierając oczy by sprawdzić czy saper w Obroży go słucha. Wskazał niedbale na usztywnioną i zabandażowaną nogę. - A najbardziej to ta blondi. Słyszałaś jak się na mnie uwzięła? No rany nudzi się jej czy jak? A teraz niech i tak się cieszy bo tam Johan z tą fajna czarnulką zmajstrowali anteny to teraz jest tutaj łączność. Wcześniej nie było szans przebić się przez te skały i gazobeton. - droniarz w ogóle nie wydawał się podzielać obaw marine i paramedyczki. Do głosu wracała mu zwyczajowa bezczelna pewność siebie.

- Jesteś ranny - obroża powtórzyła ten sam przekaz, gdy Parch wyprostowała plecy aby móc spojrzeć w gębę Latynosa - Herzog chce dobrze, daj jej działać. Położyć na stół i połatać. Mahler też się martwi - zrobiła przerwę i dokończyła. - Ja też. Dasz się poskładać. Żeby jeden problem przestał nim być. Jedno zmartwienie. Bo też się martwię. O ciebie, a mam bez tego dość na głowie. Będę spokojniejsza jeżeli połatają ci nogę. Zrób to dla mnie i nie marudź.

- Wiem.
- Latynos wysłuchał Parcha zapatrzony w biały materiał usztywniający jego nogę. Milczał jednak dłuższą chwilę. W końcu spojrzał gdzieś w spękania widoczne na przeciwległym rogu na suficie. - Ale nie poskłada mnie. Widziałem jak to wygląda. Widziałem tych co tak obrywają. To robota dla prawdziwego lekarza a nie paramedyka. W prawdziwym szpitalu. Ona jest fajna, lubię ją, miła jest, chce dobrze, ale nie da rady z czymś takim. Strata czasu. Niech mi da painkillery i jakoś to będzie. Ujebią mi tą nogę albo uratują ale nie tutaj. A tutaj na razie mam jeszcze coś do zrobienia. - na koniec wskazał brodą na leżący na kafelkach podłogi sprzęt do operowania dronami.

Po łazience poniosło się głośne, kobiece westchnienie. Mocniej objęła mężczyznę za bardzo nie wiedząc jak go pocieszyć. Nie umiała tego - nieść ukojenia. Jako specjalizację wybrała coś kompletnie innego.
- Niech spróbuje. Oczyści. Cokolwiek. Nie wiesz co potrafi - złote oczy patrzyły uważnie w te ciemne, a na ich dnie przelewała się troska wymieszana ze smutkiem - Jak znajdę czas spróbuję ci sprowadzić Greena, ale nie wiem czy - urwała, zagryzając wargi. Podjęła rozmowę po paru oddechach - Nie wiemy gdzie i po co nas poślą, nie mam wolnej ręki. Chcę żebyś żył. Nie cierpiał niepotrzebnie. Idź pod nóż, my sobie poradzimy. W końcu jesteśmy Parchami. Szkoda cię - uśmiechnęła się gorzko, przejeżdżając rantem dłoni po zarośniętym policzku - Nas już nie. Nie masz się czym przejmować.

- Tak? Pozwól, że sam będę się czymś przejmował albo nie dobra?
- Latynosowi wróciła zwyczajowa zadziorność do głosu i wyrazu twarzy. Po chwili jednak znów wrócił mu grymas wahania się i zastanowienia. - Właściwie gdzie was teraz wysyłają? Po co? Wiesz już? - zapytał wracając spojrzeniem na twarz siedzącej obok niego kobiety.

Odpowiedziało mu przeczące kręcenie głową i równie niewyraźna mina. Kobieta wróciła do opierania policzka o ciepłe ramię, wodząc palcem po bliźnie na piersi Patino. Jej cholernej nemezis.
- Dowiemy się na odprawie. Mamy kwadrans na pobranie sprzętu i aportowanie z wywieszonym jęzorem… ale to zaraz. Na razie jeszcze jestem tutaj. Jesteśmy oboje - uderzyła w weselszy argument.

- No. I mamy jeszcze mydło do zajebania nie? - powiedział całkiem wesoło Latynos też chyba woląc skupiając się na bardziej optymistycznych aspektach sytuacji. Wskazał przy tym brodą na czekający w rogu prysznic i trochę koślawo zaczął podnosić się do pionu. Przy okazji złapał się z jednej strony za zlew a z drugiej za ramię Black 8.

Kobieta wstała aby ułatwiła mu powrót do pionu. Była też na tyle miła, że znalazła jego podkoszulkę, lecz zanim mu ją rzuciła, doskoczyła nagle do pojemnika na mydło, wieszając się na nim. Szajs stawiał opór, dopiero po ciosie łokciem puściły pierwsze śruby. Pięć sapnięć później podajnik oderwał się od ściany. Saper podniosła go z tryumfującą miną, obracając w dłoniach niczym najcenniejszy skarb.
- To jak to leciało z tym nowym mydłem? - rzuciła pytanie lektorem, unosząc do kompletu obie brwi - Będziesz kiślował i maślił oczami? I wzdychał? - zarechotała, zbliżając się na palcach - I jęczał. Ale to już chyba masz za sobą - zatrzymała się tak blisko, by móc mu sapnąć prosto w nos.

- Ja? - Latynos miał niezły ubaw obserwując walkę o mydło ale gdy saper wróciła do niego i zwróciła się bezpośrednio na bezpośrednią bliskość udało mu się w miarę dobrze odegrać poważny wyraz twarzy. - Nie, nie, coś ci się pomyliło. - pokręcił głową lekko mrużąc oczy. - W ogóle patrzysz na to ze złej strony. Ale nie bój się ja ci to wytłumaczę. - powiedział wyciągając dłoń w stronę trzymanego przez kobietę oderwanego zasobnika z mydłem.

- Ty - kiwnęła głową bardzo powoli coby fakt ów dotarł do kaktusiej jaźni. Trzymała pudełko dzieląc uwagę między nie, a mężczyznę przed sobą. Znów chciał jej tłumaczyć i prostować zakrzywiony, rudy światopogląd. Dla jej dobra oczywiście - Co chcesz tłumaczyć?

- No przecież mówię!
- Latynos rozłożył ramiona jakby mówił o jakiejś oczywistej oczywistości. Popatrzył z figlarną pretensją na rudowłosego Parcha pewnie, że tego nie łapie. - Źle się do tego zabierasz. - pokręcił głową tym razem jak jakiś pan profesor unosząc dłoń i wskazujący palec w górę by wskazać właściwą ścieżkę postępowania. - Na początek musisz przybrać właściwą postawę. - powiedział i położył dłoń na obojczyku kobiety napierając na nią palcami by popchnąć ją w kierunku narożnika gdzie był prysznic. Napór palców mężczyzny był na tyle silny by nieco jej odchylić ten bark do tyłu ale nie był w stanie realnie jej cofnąć choćby o pół kroku.

Ruda głowa przechyliła się na bok, złote oczy śledziły każdy ruch Latynosa. chciało się jej śmiać czując kaleczniakową sugestię. W tym stanie nie był w stanie zmusić jej do niczego. Cofnęła się po dobroci, robiąc jeden, drugi i trzeci krok w sugerowanym kierunku. W jednej łapie trzymała pojemnik, drugą chwyciła rozpięte spodnie żołnierza, ciągnąc go za sobą.

Złapany za spodnie żołnierz nieco stracił na pewności siebie i uroku gdy zamiast podejść musiał pokicać na jednej nodze. Ale gdy tylko stanął na stabilnej pozycji wszystko zdawało się wrócić do normy.
- Tak, nieźle, widzę, nieźle ci idzie. - zgodził się wracając do profesorskiego tonu i widząc, że udało mu się doprowadzić Parcha tam gdzie planował. - Teraz właśnie czas na najważniejszą część programu. Ale no oddaj te zajebane mydło bo nic z tego jebania nie będzie. - powiedział z uśmiechem sięgając dłonią w stronę trzymanego przez Nash zasobnika i przyzywając go gestem dłoni. Naszykował ją jakby po prostu spodziewał się, że mu go odda i tyle.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline