Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-02-2018, 00:15   #251
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Rozmowa z dowództwem nie przebiegła tak, jakby Maya chciała… była koszmarna. Wyglądało, że “góra” spisała na straty całą trójkę żołnierzy z kanałów i jeszcze zdegradowała kapitana Hassela za pomoc przyjaciołom. Dostali rozkazy z których się nie wywiązali, działając wedle tego, co podpowiedziało im serce i wpadli w kłopoty. Parch czuła się nie na miejscu, biorąc pośrednio udział w całej naradzie. Zaciskała pięści i gapiła się martwo w klawiaturę, zagryzając szczęki, żeby nie zacząć krzyczeć na generała z holo. Przecież Karl, Johan i Elenio zostali wyleczeni! Jeżeli dowództwo potrzebowało dowodów, mogło sprawdzić zapis z obroży Jacoba - tam mieli czarno na białym przebieg operacji!

Nie wiedziała co powiedzieć, kiedy zapadła cisza, a przekaz holo się skończył. Powinna coś powiedzieć, tylko słowa nie potrafiły ułożyć się jej w sensowną, trzymającą na duchu całość. Przecież dobrze zrobili, Sven postąpił właściwie, po ludzku. Nie zostawił kumpli… dlatego właśnie Rosjanka nie lubiła wojskowych rozkazów - od nich nie dało się odwołać, a niewykonanie ich zawsze kończyło się źle, co doskonale wiedziała po sobie samej.
- Tak… jestem Maya. Brown 0 - pociągnęła nosem i odważyła się popatrzeć do góry na kapitana Raptorów. - Rozmawialiśmy przez komunikator pod… podczas odbijania cywili w Seres i… bardzo mi miło. Cieszę się, że… wreszcie mogę pana poznać na żywo. I… że nic panu nie jest, słyszałam przez radio… mieliście tam piekło. Tym bardziej… - zawiesiła się i opuściła głowę z powrotem na ekran konsoli - Tak… podgląd. Odzyskaliśmy władzę nad systemem. Wieżyczki w większości są sprawne, ale zapasy amunicji pozostawiają wiele do życzenia. Mamy też podgląd monitoringu… niestety nie wszystkie kamery się uchowały. Przykro mi - zakończyła mając na myśli zarówno kiepski stan urządzeń, jak i zasłyszaną przed paroma chwilami dyskusję z generałem.

- W porządku, nic się nie martw. - kapitan położył pokrzepiającym gestem dłoń na barku Parcha chociaż dotyku przez pancerz właściwie nie czuła to jednak sam gest był nadal czytelny. - Też miło mi cię poznać osobiście. - kapitan policyjnej jednostki antyterrorystycznej wydawał się być przyjazny i łagodny. I bardziej opanowany niż Karl który stanął po drugiej stronie fotela operatora konsolet.

- No. Mówię ci Sven, prawdziwy anioł nam się trafił. Mamy fart, że trafiła nam się taka dziewczyna. I do tego taka sympatyczna. - porucznik uśmiechnął się mówiąc trochę do Mai a trochę do swojego kumpla.

- No dobrze. Ale zajmijmy się teraz tym co mamy tutaj do zrobienia. - zaproponował kapitan i przysunął sobie wolne krzesło by siąść obok Rosjanki i móc widzieć na ekranach to co ona. Porucznik postąpił podobnie i tak obydwaj znaleźli się po obydwu bokach Brown 0 zaczynając przeglądać to co widziały oczy kamer i czujników, wykresy, różne raporty o alarmach czy uszkodzeniach. Właściwie to przeglądanie tego spadało na informatyczkę a para oficerów prosiła ją o zatrzymanie czegoś na ekranie lub przesłania tego na ich, pomniejsze ekrany przed jakimi siedzieli.

Słysząc pochwałę Brown 0 zarumieniła się i uśmiechnęła się, pokonując sztywność mięśni. Przegryzała się przez system, po kolei pokazując co udało się im zdziałać i na czym stoją.
- Kapral Otten uzyskał dostęp do Guardiana. - powiedziała nagle, obracając się do obydwu mundurowych - Jeżeli pozwolicie, mogę spróbować… - urwała, drapiąc się nerwowo po policzku. Czuła opory przed proponowaniem przestępstwa osobom w mundurach policji, ale mieli stan wyjątkowy, wojnę… i chyba ważniejsze problemy.
- Mogę spróbować włamać się do Guardiana - powiedziała powoli - Wtedy zyskamy podgląd na kamery miejskiego monitoringu. Te które przetrzymały atak artyleryjski… na przykład przy kościele. Charles jest za bardzo roztrzęsiony żeby podać numery ich Kluczy. Nie sprawdzimy w jakim są stanie. Jest też… - zamyśliła się, przygryzając wargę - Nasze Obroże mają kamery. Możemy przesyłać sobie nie tylko wiadomości tekstowe i głosowe. Gdyby nad tym przysiąść, da się też uzyskać obraz bezpośrednio od grupy ratunkowej. - spojrzała na ekran monitora - Magazyny na lotnisku mają kamery, ale nie wszystkie. W tych co zostały widzieliśmy te… potwory. Zdobycie amunicji do wieżyczek będzie wymagało kolejnej walki… same wieżyczki uległy awarii. Część z nich nie działa, ale Johan mógłby rzucić na nie okiem, gdyby… gdyby ktoś mu zapewnił bezpieczeństwo podczas pracy. Proszę… niech on tam nie idzie sam, bo skończy jak Jurij… - znowu miała mokre oczy, zaczęła też mówić szybciej i ciszej, połykając samogłoski - One go rozszarpały żywcem ,a my nie mogliśmy… nic zrobić. Tylko… krzyczał… nie… nie potrzeba nam kolejnych ofiar - skończyła i zacisnęła szczęki.

- No, już, spokojnie Mayu. I nie bój się Johan nie jest jedynym naprawiaczem u nas no i nie puścimy nikogo samego.
- porucznik Raptorów uśmiechnął się do Brown 0. Uśmiech wydawał się być ciepły i nieść otuchę. Była to zaskakująca odmiana po tym jak obydwaj kiwali głowami z poważnymi minami słuchając i oglądając to co informatyczka a obecnie operator systemów ochrony lotniska ma do powiedzenia.

- I mówisz, że możesz włamać się do Guardiana? To zrób to. Przyda się nam każde wsparcie jakie możemy uzyskać. Niestety ostatnio Guardian coś się zbiesił. Pewnie ma jakieś uszkodzenia jak wszystko tutaj. Ale nikt nie miał jak się tym zająć. Ale jak możesz włamać się do sieci miejskiego monitoringu i sprawdzić co tam się dzieje przy tym kościele to zrób to. - kapitan zajął się bieżącymi sprawami ale też wydawał się nie mieć za złe Brown 0 jej poczynań. Miała wrażenie, że chyba próbuje choć częściowo dać jej jakieś zajęcie by nie myślała o traumatycznych dla siebie przeżyciach.
- Jeszcze jedno Mayu. Ta rozmowa… - Hassel wskazał kciukiem gdzieś gdzie niedawno całą trójką rozmawiali z generałem. - Wolałbym by ta rozmowa nie wydostała się poza te pomieszczenie. - powiedział poważnie i równie poważnie popatrzył na informatyczkę w Obroży.

Rosjanka pokiwała energicznie głową i zbladła, patrząc uparcie przed siebie.
- Ale ja nic nie słyszałam, panie kapitanie - dopowiedziała mechanicznie i przymknęła oczy - Jeżeli wolno mi coś powiedzieć, jest pan dobrym człowiekiem - nabrała powietrza jakby chciała coś jeszcze dodać, ale zamiast tego położyła dłonie na pulpicie, zaczynając budzenie konsolety. Kapral Otten ustawił połączenie, wystarczyło liczyć na szczęście i zabrać się do pracy - Już się tym zajmuję. Są też wozy strażackie, ale nie wiem czy damy radę odpalić je zdalnie. Jeżeli mają sprawne komputery to tak, w innym wypadku trzeba je przyprowadzić ręcznie. Są tutaj - przeklikała odpowiedni sektor i wyświetliła fragment mapy, a po chwili podgląd z kamery.

- Świetnie. Widziałem, że możemy na ciebie liczyć. -
uśmiechnął się oficer który jeszcze kilka minut temu był dowódcą tej odciętej ludzkiej placówki a obecnie właściwie nie wiadomo jaki był jego status. Hollyard przesiadł się z krzesłem tak, by usiąść bliżej Hassela i trochę odsunęli się od informatyczki. Raz pewnie po to by dać jej pracować w spokoju a dwa z tego co do niej docierało obydwaj rozmawiali o możliwych opcjach i ruchach gdy już zorientowali się na czym stoją. A sama Brown 0 też miała zajęcie.

Kapral Otten umożliwił jej odzyskanie kontaktu z końcówką systemu znanego tutaj jako Guardian. Ale przypominało to stan jaki miał nowy użytkownik przed ekranem logowania do jakiegokolwiek systemu. Czyli najpierw trzeba było sforsować tą pierwszą przeszkodę by dostać się do środka i tam dopiero spróbować rozeznać się jak to w tym środku wygląda. Pierwsza diagnoza była trochę niepokojąca. Gdy informatyczka wzięła w obroty tego całego Guardiana okazało się, że to nie jest jakiś tam system jaki zwykle zabezpieczał i kierował ruchem ulicznym czy systemem monitoringu miejskiego. To był cały, złożony system. Różnił się od zwykłego miejskiego tak bardzo jak podręczny holo bez sieci od komputera pokładowego jednostki kosmicznej. Właściwie to pierwszy raz spotykała się z tak zaawansowanym systemem oddanym pod opiekę służb publicznych niemałego miasta rozłożonego w kraterze uderzeniowym. Takie systemy zwykle pilnowały baz wojskowych albo bardzo strzeżonych obiektów korporacji ale nie porządku na ulicach. Aż takie zabezpieczenia do zmiany świateł czy pilnowania ruchu ulicznego nie były zwykle nikomu potrzebne.

Stanęła więc przed wyborem. Systemy zintegrowane takie jak ten dzieliły się na komórki, które znowu dzieliły się na mniejsze komórki i tak to szło. Mogła więc spróbować uderzyć w sam rdzeń programu. Spróbować podszyć się pod głównego admina. Wtedy miałaby możliwość sterowania jak nie całym to sporą częścią Guardiana. Ale proporcjonalnie do zysków było też ryzyko. Zapewna zajęło by to o wiele wiecej czasu i systemy zabezpieczeń były tam lepsze. Mogła też spróbować zadziałać lokalnie. Podszyć się pod lokalnego montera lub serwisanta i spróbować uzyskać dostęp do lokalnej strefy przy lotnisku i kościele. Mniejszy zysk ale i mniejsze ryzyko i powinno pójść zdecydowanie szybciej.

- Na razie postaram się uzyskać dostęp lokalny - mówiła nie odrywając wzroku od monitora - Powinno pójść szybciej, a na potrzeby aktualnego zadania starczy aż nadto. Podgląd na kościół i okolicę, to nie podgląd na całe miasto. Uporam sie z tym i sprawdzę wozy strażackie. Jak skończę i będzie chwila… postaram się przejąć Guardiana całkowicie, tylko to ryzykowne i czasochłonne… i będę potrzebowała ciszy żeby się skupić, ale dzięki temu zyskamy obraz tego, co dzieje się przy kosmoporcie… i wszędzie gdzie sięgają macki systemu - rzuciła okiem na obu policjantów, siląc się na uśmiech - Nie dostanę za to mandatu, prawda?

- Nie wiem czy teraz mamy uprawnienia wlepiać komukolwiek jakikolwiek mandat.
- uśmiechnął się porucznik Raptorów rozkładając lekko wciąż oparte o nałokietniki ręce.

- Brzmi jak dobry plan. Ale uważaj bo ten Guardian coś się zbiesił. Nawet jak byłem w kosmoporcie były z nim problemy. Odkąd poszła Zachodnia puścili go samopas. Bo prawie wszyscy są obecnie w kosmoporcie więc większość miasta została bezpańska. - Sven odezwał się gdy temat przeszedł na sprawy i służbowe i takie które chyba nikt z tego grona poza nim nie miał pojęcia. W końcu jako chyba jedyny był w sztabie w kosmoporcie gdy miasto po upadku Zachodniej Barykady zostało zalane przez stwory.

- Jakbyś dobierała się do tego Guardiana możesz porozmawiać z Sarą. Ona jest z biura architektury. Ma uprawnienia, kody dostępu i takie tam. Znaczy miała, nie wiem jak teraz by to wyglądało. - Karl też spoważniał i chyba skojarzył jeden z pomocnych faktów. Informatyczka wiedziała, że kody kogoś z uprawnieniami nie musiały zadziałać w obecnej sytuacji ale mogły być pomocne w ich podrobieniu. Natomiast puszczenie “samopas” tak skomplikowanego systemu o tak dużych możliwościach brzmiało dość dziwnie. W chaosie walk komputery i roboty zwykle działały szybciej niż ludzie do tego nie miały skrupułów, wahań czy nie odczuwały znużenia i zmęczenia. Ale też na swój sposób miały podobne szanse do pomyłki jak i ludzie tylko zwykle z innych podwód. Dlatego zazwyczaj wszelkie systemy bezpieczeństwa bazowały na mieszanych zespołach człowiek - maszyna gdzie maszyny ostrzegały i reagowały ale człowiek je kontrolował i podejmował kluczowe decyzje zostawiając je do wykonania znowu robotom i maszynom albo innym zespołom ludzi. Wykluczenie z tego równania czynnika ludzkiego było dość nietypowe.

W międzyczasie Brown 0 udało się włamać do lokalnego systemu. Wcześniej przygotowane w jej naręcznym komputerku kody i półprodukty pozwoliły jej sprawnie zmodyfikować je tak by dostać się jako serwisant do sieci lokalnej. Była więc w centrum zarządzania i na ekranach widziała teraz ciekawe opcje. Mogła przejrzeć co widać przez ocalałe kamery.

Rozmowa z Sarą byłaby pomocna, Brown 0 zapamiętała aby potem poprosić ją o pomoc. Na razie Guardian musiał poczekać.
- Charles tu Maya, jak się trzymacie? - połączyła się przez radio z cywilem z wieży. Mówiła pogodnie, zabierając się w międzyczasie za kamery - Jedzie po was grupa ewakuacyjna, właśnie ruszyli z lotniska. Przygotujcie się, ale jeszcze nie wychodźcie, okey? Powiem wam kiedy podjadą, mam ich na kamerach. Wszyscy dacie radę chodzić, czy kogoś trzeba nieść? Muszę wiedzieć żeby im przekazać. Nie bójcie się, nie zostawimy was.

- Tak! Tak zaczekamy! Ale pośpieszcie się Mayu bo tu są te potwory wszędzie! Cały czas skrzeczą i drapią pazurami. Tak, możemy chodzić ale lepiej przyjedźcie po nas tutaj do środka.
- Charles wydawał się jeszcze bardziej ucieszony z głosu w swoim holo niż wcześniej. Mówił jednak szeptem wciąż najwidoczniej mając nerwy w strzępach a jego zachowanie i przytomność umysłu musiały wisieć na włosku. Teraz w kupie trzymał go pewnie głos w słuchawce i nadzieja na ratunek.

Brown 0 miała okazję zerknąć na monitory z miejskich kamer. Nie wszystkie działały w niektórych było widać tylko same migające pasy oznaczające zniszczenie kamery lub przynajmniej brak z nią kontaktu. Na początku było całkiem przyzwoicie bo wyjazd z lotniska był pod okiem kamer i z lotniska i tych z wieżyczek. Nawet jak nie wszystkie działały to samo ich stężenie pozwalało mieć te bezpośrednie sąsiedztwo mieć na elektronicznym oku. Tak było przez pierwsze najbliższe 200 - 300 m ale na samochodowe prędkości była to chwila moment. Ten kawałek też był w zasięgu działającej wieżyczki wjazdowej którą informatyczka również miała pod kontrolą.

Dalej jednak zjazd na lotnisko dochodził do głównej drogi która dalej i dalej prowadziła aż do samego centrum jedynego miasta na tym księżycu i stanowiła jedną z głównych arterii komunikacyjnych. Były więc i kamery systemu monitoringu miejskiego. Ale na przemielonym przez artylerię, bomby i walki terenie sporo z nich zostało zniszczonych więc w systemie tym ziały poważne luki. Następne dwie kamery pokazywały zjazdy na pomniejsze drogi ale na przeciwną stronę niż ta co było lotnisko. Ponieważ droga biegła łagodnym łukiem nie widać było tego najważniejszego zjazdu gdzie wedle mapy i planu grupa ratunkowa powinna zjechać na drogę prowadzącą do kościoła. Nie było też było widać tego kawałka który biegł w pobliżu zakola rzeki. Ślepy odcinek poza okiem kamer wynosił jakieś pół kilometra. Niezbyt daleko dla sprawnego pojazdu.

Kamery na szczęście uchowały się na obydwu krańcach mostu. Widać był to samo co z satelity czyli, te trafienia na dwóch brzegach mostu. Tylko dokładniej i w bardziej poziomym rzucie. Trafienia były na wylot ale choć nadszarpnęły most nie przecięły go na wylot. Było na tyle miejsca by samochód przejechał po nim ale od samego patrzenia nie szło zgadnąć czy struktura ostrzelanego mostu wytrzyma taką jazdę. Przy końcowym etapie trasy było trochę więcej kamer bo przy kościele był i parking i zjazd. Wedle mapy najlepszy widok na kościół miałyby pewnie te parkingowe kamery ale one niestety nie działały. Widok z kamer kończył się na ostatnim zakręcie którym powinno się wyjechać już bezpośrednio na ten zjazd do kościoła lub w przeciwną na parking.

Sprawa z rozpoznaniem xenos była całkiem niezła. Drogi i pobocza jakie pokazywały kamery były zawalone martwymi ciałami stworów. Większość była mała jak zwykłe psy czy koty. Niekiedy trafiały się większe jak konie. Ale z jeden czy dwa były ogromne jak furgonetka albo i ciężarówka. Ale większość była martwa. Czasem przez drogę przebiegał jakiś xenos ale wydawało się to pojedyncze sztuki biegające bez ładu czy składu. Jednak u kresu podróży, przy moście, zwłaszcza na wschodnim brzegu i widocznym kawałku drogi wyraźnie było tych stworów więcej.

- Nie mam podglądu na sam kościół - Rosjanka wyłączyła komunikator, zwracając się siedzących obok policjantów - Przy samej budowli sieć uległa awarii przez nawałę, albo z innych powodów… ale - zrobiła przerwę aby nabrać powietrza i spojrzeć na Karla - Jeszcze na dole w bunkrze robiłyśmy z Zoe zamówienia do nowych CH. Ona dla Blacków, ja dla grupy Brown… bez uwzględnienia że zostałam sama. Został też jeszcze ten CH przywieziony przez Falcona - wskazała brodą gdzieś za okno i nie przerywała mówienia - Medykamenty możemy zanieść do pani Renaty, przydadzą się jej. Jest też zapas granatów, ciężkiej broni, pancerzy, amunicji… i dron dla Elenio. - uśmiechnęła się szerzej - I ja i Zoe zamówiłyśmy mu po dronie, w razie gdyby… któraś z grup… wiesz jak mało czasu nam wtedy zostało - uśmiech zrobił się przepraszający, a Parch spuściła oczy - Elenio został ranny, może spać… powinien odpoczywać. Jeżeli macie tu jeszcze kogoś kto potrafi obsługiwać drony, chętnie mu sprezentuję tego z mojej kapsuły. Przyda się im tam wsparcie ogniowe. Co prawda… mogłabym spróbować… sama ale… już próbowałam nim kierować, tam na drodze. Po wyjściu z kanałów - znów popatrzyła na Karla - Bez przeszkolenia kontroluję tylko swobodny lot, bez rakiet.

- Elenio znowu rozwalił jakiegoś drona?
- uśmiechnął się kapitan bo przez większość rozmowy z tego co mówiła Brown 0 słuchał w skupieniu tak samo jak porucznik.

- On zawsze coś rozwala. Dlatego tak dobrze go dawać z Johanem w parze. Razem stanowią dobry budy team. A jaki ten dron tam masz? - Karl odpowiedział też z rozbawieniem kumplowi ale na koniec poważniej popatrzył z powrotem na czarnowłosą informatyczkę. Ta właściwie mogła mu powiedzieć, przeczytać a właściwie nawet pokazać listę zasobów kapsuły ze swoich Brownpoint. Chociaż trzeba było pamiętać, że to tylko lista a stan faktyczny mógł się od tego różnić. Zwłaszcza jak kapsuły były na bombardowanym terenie opanowanym potem przez stwory.

- A z tymi zasobami z kapsuł to by było świetne. Bardzo by nam to pomogło. Pod każdym względem. - Karl szybko podchwycił pomysł i wyświetlił ze swojego komunikatora holo z mapą lotniska i okolicy. Na nim szybko podbił wszystkie Checkpointy Parchów. Były trzy te co miały być czyli dla grup Green, Brown i Black. Do tego jeden Brownpoint zabrany przez Falcona z Seres i zostawiony na dachu pobliskiego budynku. W nim już wcześniej Vinogradova gościła razem z biznesmenem w białym garniturze i jego obstawą. Ale jej docelowy Brownpoint był wciąż jeszcze na docelowym adresie nie odwiedzony przez nikogo. Zwykle zasoby takiej kapsuły zdecydowanie przewyższały ze sporym zapasem to c 10-osobowa grupka skazańców mogła się obładować i się sprawnie poruszać. Więc na kilka tuzinów mundurowych jacy dotarli obecnie na lotnisko nawet jedna taka kapsuła była przyzwoitym zastrzykiem broni, amunicji i medykamentów.

- Latacza z rakietami - Rosjanka wyświetliła rozpiskę, przepatrując poszczególne pozycje i zmarszczyła czoło, zerkając na Hassela - Elenio jest bardzo miły i zabawny. Poza tym to doświadczony zwiadowca… i nie rozwalił drona - czuła się w obowiązku wyjaśnić nieścisłość - Padły baterie podczas nawały. Na rezerwie posłał go w stronę lotniska, ale chyba… energia skończyła się zanim doleciał. Dlatego zamówiłyśmy mu nowe - doprecyzowała z uśmiechem - I faktycznie… kumplują się dobrze z Johanem, ale nie tylko. Dogaduje się z Chelsey… Zoe też go bardzo lubi. Widziałam jak… ekhem - stężała, robiąc się czerwona i uciekła uwagą w panel, kaszląc w zwiniętą pięść.

- Aha. - Sven odpowiedział kiwając głową ale bardziej chyba interesowała go rozpiska sprzętu jaki wyświetlała informatyczka. Przynajmniej wydawał się ją czytać z wielką uwagą i zainteresowaniem.

- Spokojnie Mayu z tymi droniarzami to taki nasz wewnętrzny żarcik. I Elenio i Johan są wysokimi klasą specjalistami w swoich dziedzinach i zdajemy sobie sprawę, że jeśli Elenio nie dał rady sprowadzić cało drona do bazy to pewnie niewielu by tego dokonało w podobnej sytuacji. - strzelec wyborowy Raptorów wziął na siebie wyjaśnienie nieścisłości. Spojrzał w bok na kapitana a ten skinął twierdząco głową. - A, że są zabawni. - Raptor roześmiał się a kapitan uśmiechnął. - O na pewno. I dobrze bo to na pewno pomocne w utrzymaniu morale. Zwłaszcza jak są razem. Niby błaznują a jakoś wszyscy się przy tym świetnie bawią. Para komediantów. - porucznik wydawał się mieć ciepłe wspomnienia o dwóch kumplach i ciepło i z wyraźną sympatią się o nich wyrażał. Hassel też zerknął na niego i na informatyczkę i znowu pokiwał głową dając wyraz poparcia słowom kumpla.

- Tak. Chyba nie tylko nasza parka komediantów umie w razie potrzeby kierować i naprawiać drony. Coś chyba byśmy mieli na zastępstwo czy drugi zespół. - Sven pomachał palcem na wyświetlaną pozycję latającego drona na liście pokazanej przez Brown 0. - Chyba będziemy musieli zmodyfikować nasz plan. - odezwał się już poważniej patrząc na drugiego Raptora.

- Jeżeli mogę tylko dodać jedną rzecz - Rosjanka wtrąciła się delikatnie, spoglądając na kapitana, potem na Karla i znowu na kapitana - Zapytajmy najpierw Elenio jak się czuje, bo jeżeli jest przytomny… to jemu wpierw obiecałam drona więc będzie bardzo nieuprzejme, gdy dostanie go ktoś inny, podczas gdy on będzie… wpierw spytajmy, proszę. Wiem, że on kierował pająkiem na drodze żeby pomóc Zoe, Hektorowi i Chelsey. Teraz też może chcieć mieć j… ich na oku. O ile dobrze sie czuje… i czy jeśli załatwię sprawę z wozami strażackimi mogłabym prosić o… kilka minut rozmowy z Johanem? - na koniec zrobiła się jeszcze bardziej czerwona, próbując bez skutku wtopić się w fotel.

Dwaj oficerowi policji popatrzyli na rozmówczynię a potem na siebie nawzajem. Wyglądało jakby porozumiewali się spojrzeniami lub samą mimiką twarzy. W końcu kapitan lekko skinął głową a porucznik odwrócił się w stronę Rosjanki i odezwał się do niej.
- Jasne. Myślę, że to da się zrobić. I z Elenio i z Johanem. Ale na odprawie chciałbym mieć komplet. Zespoły szturmowe tam na dole a ciebie tutaj na górze. Rozumiemy się? - porucznik zgodził się ale postawił swoje warunki.

Odpowiedział mu szeroki uśmiech i sapnięcie ulgi. Rosjanka nie bacząc na powagę sytuacji, wstała i szybko zrobiła dwa kroki żeby objąć go z całej mikrej siły biurwy chowanej za konsoletą komputera.
- Dziękuję! - czynność powtórzyła z drugim oficerem, śmiejąc się wzrokiem i głosem - Tak! Oczywiście. Nie zabiorę mu więcej niż… ile mogę… na ile odciągnąć od obowiązków? Tak, rozumiemy - zaplątała się w słowa, robiąc dwa kroki do tyłu.

Policyjny antyterrorysta roześmiał się przyjmując przytulasa a nawet oddając go. Ten drugi zresztą te wydawał się być rozbawiony tym wybuchem radości i szczerości. Obydwaj jednak potraktowali pytanie Rosjanki całkiem poważnie. Porucznik znowu spojrzał pytająco na kapitana.Ten chyba poczuł się wywołany do odpowiedzi.
- Spróbuj z tymi wozami straży pożarnej. Zrób co możesz. - powiedział zerkając na zegarek. - Nam jeszcze z jakiś kwadrans zabierze poskładanie tego wszystkiego do kupy i wypracowanie wspólnego projektu z sierżant Johnson. Damy ci zresztą znać i Johanowi gdy będzie czas wracać. Ale lepiej nie oddalajcie się poza ten budynek. - podsumował kapitan więc wyglądało, że Rosjance powinno udać się skubnąć parę minut by spotkać się z Johanem gdzieś na dole.

- Tak jest! Jasne! Oczywiście… już patrzę na te wozy, a potem… za waszym pozwoleniem... będę pod komunikatorem - rozpromieniona Brown 0 wróciła na fotel przed konsoletą, wywołując obraz czerwonych aut stojących w cieniu budynku gdzieś na płycie lotniska. Zagryzła wargę, wpinając panel hakera pod system po raz kolejny tego dnia - Sprawdzę, czy uda się z nimi zdalnie połączyć.

Informatyczka siadła za konsoletą ale szybko okazało się, że sprawa nie wygląda prosto. Samochody jak chyba obecnie każdy, dopuszczony do ruchu pojazd w Federacji miały komputery pokładowe które mogły nimi kierować nawet bez żywego kierowcy za kierownicą. Lub samymi pasażerami gdzie rola “kierowcy” ograniczała się do wyboru trasy i ewentualnie prędkości w granicach tej dozwolonej przez przepisy i aktualną sytuację. Gdyby informatyczka była przy tych lub w tych wozach pewnie zapanowałaby nad ich pokładowymi komputerami bez większych trudności. Ale obecnie nie mogła się podpiąć bezpośrednio więc musiała zdać się na sterowanie zdalne. Te zaś przechodziło przez komputer główny tej straży pożarnej a ten mógł pokierować pojazdami przynajmniej na tyle by kazać im wyjechać z garażu. Ale albo był rozwalony, albo wyłączony, albo uszkodzony w inny sposób. Bo nijak nie mogla połączyć się z nim. Wymagało to głębszej naprawy lub ingerencji a taka wymagała czasu. No albo bardziej bezpośredniego podejścia.

- Padł serwer w straży - wbrew powadze sytuacji cieszyła się, chociaż starała się tego nie okazywać. To znaczyło, że nie utknie na najbliższą godzinę przed komputerem i znajdzie okazję aby się wyrwać do Johana - Trzeba zdalnie spróbować go połatać, usunąć uszkodzenia albo spróbować je obejść. Nie moja dziedzina - popatrzyła na parę Raptorów, kręcąc powoli głową na boki - Tu nie chodzi o włam, albo obejście… ale kapral Otten powinien sobie z tym poradzić. Z wieżami sygnałowymi poszło mu znakomicie, ma wprawę. - uśmiechnęła się trochę pogodniej - Naprawi system, a ja sprowadzę maszyny… gdy znajdzie czas oczywiście i będziemy go mogli prosić o pomoc.

- Kapralu?
- kapitan popatrzył pytająco na drugiego operatora sąsiedniej konsoli licząc chyba, że słyszał wystarczająco dużo by był w temacie o jakim rozmawiali.

- Nie mogę niczego obiecać panie kapitanie ale zobaczę co da się zrobić. Zależy co tam się schrzaniło. - odpowiedział spec od łączności odrywając się od przekaźników i monitorów. - No i panie kapitanie przydałoby nam się jakieś wsparcie. Maya ma na głowie całe wsparcie i systemy ochrony a ja całą resztę. Przydałaby nam się chociaż jeszcze jedna osoba ogarnięta w temacie. - kapral skorzystał z okazji i zameldował o problemie.

- Zobaczę co da się zrobić. Spróbujcie na razie sprawdzić co się da zrobić od ręki z tą remizą. - starszy stopniem Raptor odpowiedział przesuwając językiem po wargach. Kapral z FMC pokiwał głową i wrócił do pracy przy konsolecie. - No to leć Mayu. Póki jest chwila oddechu. I pamiętaj o czym rozmawialiśmy. - Hassel wskazał kciukiem na drzwi na klatkę schodową dając znać, że udziela Brown 0 tych paru chwil przepustki zanim na moment zatrzymane tryby wojny znów zaczną mielić krwawe ochłapy.

- Oczywiście, jeszcze raz dziękuję - Rosjanka podniosła się z krzesła, walcząc z pokusą aby puścić się pędem do drzwi i dalej na dół. Dygnęła obu Raptorom, pomachała Ottenowi i z godnością opuściła pomieszczenie. Ledwo zamknęła za sobą drzwi, od razu ustanowiła połączenie z Johanem, skubiąc niecierpliwie wargę.
- Hej… jesteś zajęty? Bardzo ci przeszkadzam? - spytała na wydechu i zaraz dodała - Miałbyś ochotę… się zobaczyć? O ile nie masz nic pilnego… kapitan dał mi parę minut… pozwolił wyjść do ciebie więc gdybyś chciał… to bardzo chętnie… i jeżeli oczywiście chcesz.

- Maya? No cześć. -
przywitał się i ucieszył marine. - Wiesz gdzie jest poczekalnia? To właśnie tam jestem. Automat z kawą działa. Właśnie stoję w kolejcę. Chcesz coś? Wiesz, jest kawa, kakao, cappuccino, jakieś napoje. Właściwie właśnie go zrobiłem to jestem pierwszy. Chłopaki mnie prosili. - powiedział Johan trochę zdając relację z tego co się u niego dzieje a trochę pytając się co się dzieje u dzwoniącej. Ta schodząc po schodach miała na HUD plan tego budynku więc wiedziała, że musi zejść na parter a potem ta poczekalnia była już całkiem niedaleko.

- Chętnie napiłabym się podwójnego espresso… i czekolady - Vinogradova uśmiechała się szeroko, mijając kolejne korytarze aż zaczęła truchtać - Naprawiłeś automat? A co, Elenio się do niego dotknął i zepsuł? Jestem niedaleko, zaraz cię znajdę.

Johan roześmiał się gdy usłyszał wzmiankę o kumplu.
- Nie. Nie tym razem. Podwójne espresso? I czekolada? - Rosjanka miała wrażenie, że teraz czyta albo wstukuje co trzeba w ten automat o którym mówił. Zresztą zobaczyła to na własne oczy ledwie chwilę później. Pomachał do niej gdy tylko weszła do tej poczekalni i rozejrzała się po niej. Stał przy ścianie przyzywając ją gestem. Zajął jakiś jeden ze stolików z ocalałą sofą i na tym stole stały kubki z parującą zawartością.
- Udało ci się wyrwać? - zapytał wyciągając w jej stronę rękę gdy już podeszła w zasięg normalnej rozmowy. - Zajebiście. - ucieszył śmiejąc się i przyciągając ją do siebie.

- Poprosiłam o przerwę żeby cię zobaczyć. Stęskniłam się - Brown 0 bardziej niż chętnie dała się przyciągnąć, jednocześnie obejmując marine z całej siły i całując w policzek na powitanie. Po chwili zmitygowała się, bo doszło do niej że ma gdzieś, czy inni patrzą, albo czy to wypada. Zarzuciła mu ramiona na szyję, całując już z większym zaangażowaniem i werwą te śmiejące się usta.

Marine zdawał się odwzajemniać emocje bo też najpierw chętnie przywitał Mayę ramionami i całusem w usta ale gdy ona się w niego wkleiła on też z nieukrywaną satysfakcją oddał mocno i uścisk i pocałunek. W końcu pociągnął ją na siebie tak, że oboje upadli na tą kanapę przy stoliku. Johan trochę przemodelował ich pozycje tak, że oparł się wygodniej o oparcie sofy wyciągając się na niej a Rosjankę tak trochę wzdłuż siebie, żeby mógł ją swobodnie objąć. - No! Ja też. Fajnie, że jesteś. Wiesz, bałem się, że jak cię góra zawinęła to amba zjadła. - machnął ręką by dać wyraz jak bardzo się cieszy i jak bardzo nie spodziewał się, że zdążą się jeszcze spotkać.
- Aha, a tu masz te espresso i czekoladę. - powiedział zupełnie jakby właśnie przypomniał sobie o kubkach na stole. Teraz akurat czarnowłosa informatyczka miała bliżej do stołu od niego. - Wziąłem sobie bo zrobiłem ten automat. Chłopaki mnie prosili. - powiedział wskazując na automat z napojami jaki stał niedaleko pod tą samą ścianą.

- Bardzo ci dziękuję. Dobrze jest napić się kawy… i czekolady. - Rosjanka ucieszyła się jeszcze bardziej, widząc dwa kubki na stoliku. Przekręciła się aby móc wtulić się w większe ciało i ułożyć głowę na jego piersi - Przerwa… przerwa jest dobra. Dobrze że zrobiłeś ten automat, zdolny z ciebie facet. Myślisz, że będę mogła wziąć po kawie dla Karla, kaprala Ottena i kapitana Hassela? Im też przyda się kawa… ale to za chwilę - objęła go mocniej - Teraz jest idealnie, nie chcę nigdzie iść. Zostańmy tu pare minut, dobrze?

- Jasne skarbie, przecież jestem tu królem automatów do kawy. Możemy wziąć z nich co zechcemy.
- twarz wygolonego marine roześmiała się. Trochę ironicznie, trochę kpiąco wskazując dłonią na stojący niedaleko automat z napojami. W spojrzeniu błyszczały jednak ciepłe, wesołe ogniki - I dobry pomysł. Zostańmy tu jeszcze chwilę. - powiedział opierając głowę o krawędź sofy i dopasowując się jeszcze dokładniej do ciała leżącego częściowo na nim. - Szkoda, że nie jesteśmy tu sami. Można by zdjąć pancerze i w ogóle. - dodał wzdychając lekko i patrząc gdzieś w wysoki sufit nad sobą.

- Zawsze możemy poszukać miejsca, gdzie nikt nie będzie przeszkadzał - Vinogradova uśmiechnęła się niewinnie, sięgając po omacku po kubek z kawą - To duży obiekt, myślę… że powinno się coś znaleźć. Mam dostęp do planów budynku, więc… jakby co chyba się uda - pocałowała go w policzek, rozglądając się niepewnie na boki. Mało w okolicy mieli Parchów, ale chyba jej obecność nikogo nie mierziła, ani nie powinna narobić Johanowi kłopotów.

- O. Co ty nie powiesz? Taka z ciebie spryciula?
- leżący na sofie Johan zaśmiał się samymi oczami na reakcję kobiety. Przesunął delikatnie palcem po jej policzku przyglądając się jej twarzy. Potem przechylił głowę by spojrzeć w bok na resztę sali i odpoczywających, rozmawiających, jedzących czy czekających mundurowych. - No to wiesz co? Chyba trzeba by skorzystać z tych twoich spryciulskich talentow zanim ta kawa wystygnie. - rzekł i wrócił z łobuzerskim spojrzeniem patrząc na czarnowłosą informatyczkę.

- A o który talent konkretnie chodzi? - Parch udała, że nie rozumie. Wstała powoli, ciągnąc go za sobą ostrożnie żeby nie wylać napojów. Jeszcze tego brakowało, by sie poparzyli. Wystarczającą ilość ran zarobili i jeszcze zarobią od potworów, sami nie musieli dokładać się do ogólnego nieszczęścia - Kapitan Hassel prosił żebym… trochę im pomogła. Na razie przejęłam system obrony i infrastruktury lotniska, mamy też dostęp lokalny do Guardiana. Potem… pewnie poproszę Sarę żeby pomogła mi przejąć go w całości… ale to potem. - uśmiechnęła się szeroko - Teraz będzie mi bardzo miło, jeżeli zgodzisz mi się towarzyszyć prywatnie. Gdzieś… w bardziej ustronnym miejscu.

- O. A to mamy tu takie miejsca? Ciekawe. I masz na nie namiar? Ciekawe.
- marine dał się podnieść do pionu dostosowując się do tempa i rytmu nadanego przez informatyczkę w Obroży. Podniósł swój karabin i zarzucił sobie na ramię nie puszczając drugą dłonią ręki kobiety. - No to prowadź. Zobaczymy jakie w tym ustronnym miejscu masz te talenty. - roześmiał się cicho marine dając się prowadzić z początku za rękę ale szybko zrównał się z Rosjanką idąc obok niej.

Brown 0 odpaliła holo, wyświetlając na niej mapę. Popatrzyła na korytarze i plątaninę pomieszczeń aż pokiwała zadowolona głową. Chyba znalazła coś odpowiedniego. Wzięła Johana za rękę, kierując się w odpowiednią stronę. Wedle mapy była tam restauracja - teraz opustoszała i zamknięta - ważne że miała zaplecze i pomieszczenia socjalne dla pracowników. One również powinny być puste… i mieć zamek w drzwiach. Były też toalety, ale nie wyobrażała sobie siedzenia w kabinie i sączenia kawy przy aromacie chloru i starego moczu.
- Pomyślałam, że gdybyś… miał ochotę i chęć… moglibyśmy… skoro doktor Kozlov usunął blokadę… nie mówię, że mus, to… tylko propozycja. - dukała i zacinała się, ale uśmiechała się do tego speszona tylko w stopniu średnim - Więc jeżeli byś wyraził chęć… na… zastosowanie terapii… tak dla pewności. Żeby… się upewnić. Poza tym… g-gdybyś chciał - podniosła czerwoną jak burak twarz i spojrzała na niego - byłoby mi bardzo miło.

- Aaa… Myślisz by powtórzyć kurację?
- Johan uśmiechnął się a w końcu roześmiał widząc i słysząc co i jak i kto mówi do niego. Mniej wesoło zrobiło się gdy wedle wskazań HUD przeszli na zaplecze terminala. Znacznie mniej zaludnione a przez to bardziej bezludne czyli groźne. Wszystko wydawało się podejrzanie ciche i nieruchome. Na tyle, że Johan zdjął z ramienia karabin i szedł przez kolejne drzwi i korytarze uważnie lustrując teren i oczami i lufą. Znaleźli jednak i kuchnie, i restaurację i jakieś biuro. Najbardziej przytulne wydawało się te biuro. Miało jakieś wejście do sali konferencyjnej, pomniejszą salę z nieśmiertelnymi przegródkami, w końcu chyba pokój sekretarki i samo gabinet jakiegoś kierownika. Jakiego nie dało się z uszkodzonej tabliczki odczytać. Tak w pomieszczeniu sekretarki jak i gabinecie jej szefa stały sofy które wydawały się zachowane całkiem nieźle.

- Dobra, może być. - Johan trochę się rozluźnił gdy skończył lustrować obydwa pomieszczenia. Wrócił do drzwi i zamknął drzwi odgradzając pokój sekretarki od reszty terminala.

W biurze panował bałagan. Leżały porozrzucane rzeczy które pierwotnie były pewnie na półkach lub szufladach, walały się rozsypane holo do komunikacji sieciowej, jakieś krzesło było przewrócone ale więc jak na zwykły standard panował tu bałagan niesamowity. Ale jak na taką scenerię jaka panowała na lotnisku i w reszcie miasta czy nawet księżyca to było tu dość porządnie a nawet przytulnie. Głosy ludzi czy silniki pojazdów prawie tu nie docierały. Więc pewnie i dźwięki z tego pomieszczenia docierałyby podobnie w drugą stronę.
- To ten. Przypomnij mi od czego się zaczynała ta kuracja? - Mahler położył karabin na biurku i podszedł spokojnie do Mayi. Odsunął z twarzy jej czarne włosy i pocałował ją w usta. Z początku grzecznie, delikatnie, czule jak na przywitanie. Odsunął się nieco posyłając jej rozbawione spojrzenie. - Chyba jakoś tak to szło no nie? - zapytał ironicznym głosem.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 12-02-2018, 00:17   #252
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Odpowiedziała mu spokojniejszym uśmiechem i przyspieszonym oddechem, wyciągając ramiona aby objąć go za szyję.
- Najpierw zaczynamy od tego… żeby pokazać że się kogoś lubi - przypomniała mu lekcję którą dał jej na samym początku znajomości prywatnej. - I o wiele fajniej jest bez ubrania. Tak słyszałam - pocałowała go chciwie, pociągając wygoloną głowe w dół.

- A tak. Tak to cholerstwo. - wygolona głowa pokiwała przy tym jak gorączka emocji udzieliła się także marine. Objął chciwie ramionami kobietę i równie chciwie przyciągnął ją do siebie wciąż gorączkowo całując. Cofał się aż oparł się o biurko i tam wreszcie zakotwiczyli. Ale te cholerstwo… Dłonie poza szyją i twarzą natykały na te wszystkie sprzączki, przywieszki, magi, granaty no i sztywną skorupę pancerza przez jaką właściwie nie czuć było dotyku drugiej osoby. Marine skrzywił się przerywając całowanie by spojrzeć na te ich opancerzenie i ekwipunek bojowy jaki mieli na sobie.
- Dawaj, trzeba się tego pozbyć. - sięgnął po zapięcia na pancerzu Vinogradovej i po chwili góra jej pancerza spadła na podłogę. Od razu poczuła ulgę od samego uwolnienia się od tego balastu. Marine jednak nie przerywał rozbierania i zaczął od razu zdejmować to co miała pod spodem na razie darując sobie zdejmowanie jej dołu.

Wojskowy pancerz ściągał się opornie. Co prawda Vinogradova pamiętała, że ma gdzieś guzik bezpieczeństwa do szybkiego zrzutu, ale nie mogła go znaleźć, macając marine ma oślep za bardzo zajęta czymś kompletnie innym. Ściągali z siebie ubrania na wyścigi, chaotycznie i bardziej sobie przeszkadzali wzajemnie niż pomagali bo w ruchy wdarła się nerwowość oczekiwanie. Napięcie, podniecenie i to wszystko, co pozbawiało zdrowego rozsądku.
- Dasz radę? - przypomniała sobie o ważnym detalu, zastygając nagle i kładąc dłoń na piersi Johana, tam gdzie pooperacyjna blizna - Przepraszam… jestem taka głupia i niewychowana. Nie spytałam jak się czujesz - spojrzała na jego twarz ze smutkiem, przełykając ślinę. - Możemy się położyć jeśli chcesz. Na leżąco też jest miło.

- No pewnie. I weź się nie wygłupiaj.
- kapral marine zmrużył oczy z rozbawienia na chwilę przerywając nawet zabawy z piersiami kobiety. - I położyć? - uniósł brwi jakby coś mu to przypomniało. Odbił się od biurka na jakim dotąd trochę siedział a trochę się o nie opierał i spojrzał na nie. Potem jednym i drugim ruchem zwalił wszystko na podłogę oczyszczając miejsce ze zbędnych gratów. Wydawał się nakręcać z każdą kolejną chwilą.
- O widzisz? I wolne się zrobiło. - powiedział nieco zdenerwowanym albo zniecierpliwionym głosem i dopasowanym do tego uśmiechem. Pociągnął Mayę za ramię zapraszającym gestem przyciągając ją do zwolnionej powierzchni. Ale sam nieco przekonwertował ich pozycję tak, że znalazł się teraz za jej plecami gdy ona już obierała się biodrami o krawędź biurka. Dłonie mężczyzny wędrowały po jej ciele. Po ramionach, po jej talii, żebrach kierując się na chwilę na brzuch i te dwie interesujące półkule. Tu zatrzymały się na chwilę ugniatając, ściskając i głaszcząc ten fascynujący detal kobiecej anatomii. Zaś usta zaczęły łapczywie zapoznawać się z jej szyją, policzkiem i ustami.

- Nie chciałam cię obrazić. Martwię się - wyjaśniła urywanym szeptem czując się mniej pewnie niż przed chwilą. Na szczęście to co z nią robił skutecznie odciągało uwagę od drobnostek. Ale i tak się martwiła, wystarczająco się przecież natrudził przez ostatnie godziny, a zszedł prosto ze stołu operacyjnego.
- Połóż się - powtórzyła jękliwie, odciągającej jego głowę od swojej żeby popatrzeć mu w oczy - Proszę.

- Tak?
- w oczach i uśmiechu kaprala FMC zabłysły wesołe błyski. Przeczekał trochę a jego dłonie zawędrowały na brzuch kobiety a potem niżej. Do zapięcia paska a potem jej spodni. - A może to ty się najpierw połóż co? - zaproponował ale teraz już głos miał trochę rozkojarzony gdy palce i dłonie zmagały mu się z tymi zapięciami. W końcu mu się jednak udało. Syknął coś z zadowolenia i złapał za jej spodnie pociągając je na dół. Ale zsunęły się ledwo trochę poniżej bioder informatyczki. Za to marine pomógł jej w zajęciu odpowiedniej pozycji o jakiej mówili. Złapał ją za barki, odwrócił a potem złapał w talii i podniósł wsadzając jej tyłek na blat biurka. Teraz sprawa zdjęcia jej spodni do końca wydawała się znacznie prostsza. A Johan wydawał się być w wyśmienitym humorze i mieć z tego wszystkiego kupę radochy.

Znowu doszli do etapu, gdzie ona prawie nic na sobie nie miała, a on pozostał w części ubrania. Nie wyglądało aby mu to w czymkolwiek przeszkadzało. Jej zresztą też nie. Zgodnie z rozkazem położyła się na szybko uprzątniętym blacie i podciągnęła nogi do góry, zdejmując resztę ubrania po czym odłożyła ją zwiniętą w kulkę obok głowy. Oddychała płytko, przygryzając wargi, a wzrok nie umiał się oderwać od marine stojącego na wyciągnięcie ręki.
- Mnie też chcesz naprawić jak ten automat z napojami? - spytała, uśmiechając się coraz mniej obecnie i wyciągając do niego ręce.

Pytanie najwidoczniej zdziwiło marne bo lekko skoczyły mu brwi w górę gdy się nad tym zastanawiał skoro czarnowłosa kobieta leżąca na biurku go o to zapytała.
- Naprawić cię? - zapytał przesuwając wzrokiem po jej nagiej sylwetce. - Hmm… Ciekawy pomysł. - powiedział unosząc w górę palec i samemu też pakując się na biurko. Podszedł do jej kolan i oparł na nich swoje ramiona. - Ale wiesz, to by coś naprawić do od samego patrzenia się nie da. Trzeba też i coś pogrzebać w środku. - Johan uśmiechał się z zadowolenia i wskazał zawieszona na kolanie kobiety dłonią na gdzieś tak w okolice złączenia jej nóg.

Całe to naprawianie zajęło im pewnie dłużej niż dziesięć minut. Nikt na szczęście nie wzywał Brown 0, jakby spodziewając się że akurat w tej chwili może przeszkadzać w czymś, na co prawdopodobnie długo marine i Parch nie będą mieli okazji powtórzyć. Po wszystkim Rosjanka zebrała się, razem dopili kawę i czekoladę, a potem wrócili do reszty żołnierzy w terminalu. Automat do napojów znowu zabuczał, wypluwając z siebie trzy kawy - te po pożegnaniu z Johanem, Vinogradowa zaniosła na górę. Kapral Otten i para Raptorów z pewnością również potrzebowali czegoś... na pobudzenie.
Zostawała też kwestia Guaridana, ale nią informatyczka postanowiła się zająć, gdy reszta grupy Black ruszy w teren, a ona zyska odrobinę ciszy wewnątrz głowy... wtedy dopiero poprosi o Sarę. Wszystko w swoim czasie.
Wiedziała, że nie jest w stanie wymyślić wymówki, aby przydzielili jej Johana. Musiało wystarczyć te parę minut, które wyrwali dla siebie miedzy kolejnymi zawieruchami.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 12-02-2018, 01:24   #253
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Cholerny kaktus - ten zwrot zamieszkał w słowniku Nash, przewijając się z częstotliwością karabinu maszynowego przez rudą głowę i za żadne skarby świata nie dało się go pozbyć. Wychodził niespodziewanie, nawet wtedy, gdy upierdliwy trep zostawał daleko poza najbliższym otoczeniem saper… przynajmniej tak się jej wydawało, a tu taki psikus. Miała wrażenie, że gdzie się nie obróci, tam w ciemnym kącie dojrzy wyszczerzona bezczelnie gębę i te świńskie oczka, świecące niewypowiedzianą uciechą z… sama nie wiedziała czego. Co od niej chciał? Po kiego diabła pilnował dronem, w końcu był ranny. Mógł oddać panel i opiekę nad Blackami komukolwiek… ale nie, to byłoby za proste, za… kurwa mać. Nash miała ochotę go udusić za wprowadzanie zamętu w i tak skołowanej czaszce. Popatrzyła na Mahlera - herolda niespodziewanych wieści, rozkładając przy tym ramiona w geście parodiującym czystą bezradność. Robiła co musiała, nie myślała o sprzęcie, tylko aby doprowadzić ludzi do bezpiecznego celu. Spalenie gnid napalmem uznała za optymalne rozwiązanie, a że ucierpiała maszyna żołnierzy?
- Ciągle działa - wystukała na holoklawiaturze, wskazując brodą śpiącego drona - A my wróciliśmy w komplecie. Tak tylko mówię - parsknęła i zakrakała pod nosem - Schron? Tam on jest? Jest przytomny? Dzięki Mahler - spoważniała automatycznie, lampiąc się na technika spode łba i zgrzytając zębami do momentu aż westchnęła ciężko - Że go ogarnąłeś.

- Tak. Chyba, że znowu nawiał albo sceny zaczął robić.
- marine z wygoloną głową uśmiechnął się półgębkiem do złotookiego Parcha a potem odwrócił w kierunku terminala przed jakim stali. - Tam jest wejście do schronu. Idź po strzałkach. Renata tam rządzi. Zmajstrowała tam punkt medyczny. - Mahler machnął w stronę widocznej wewnątrz budynku ściany i tam widać było kilka drzwi. Widocznie jedne z nich musiały prowadzić gdzieś na dolne kondygnacje.

Nash skrzeknęła na zgodę, ruszając we wskazanym kierunku. Droga wydawała się prosta i dobrze oznaczona, nie oglądając się za plecy i ignorując zaciekawione spojrzenia trepów, parła szybkim krokiem do budynku, następnie przebyła plątaninę korytarzy, aż znalazła schody. Musiała go zobaczyć, choć nie wiedziała po co. Był bezpieczny, uzyska pomoc medyczną, może nawet uratują mu tą pieprzoną nogę. Nie potrzebował widoku Parcha… przynajmniej odda mu monetę, wszak ja lubił. Pewnie chciał odzyskać aby nie poszła na marnowanie przy zwłokach rozerwanych przez gnidy. Operował dronem, bo chciał ją odzyskać - dla saper brzmiało sensownie, logicznie. Sama by tak zrobiła gdyby…
- R..r-w...ra...a-a… - wyrzęziła, otrząsając się z nieprzyjemnych i niepotrzebnych myśli. Do mądrych jednostek nie należała - fakt ten ustaliła jakiś czas temu. Teraz tylko pogrążała się we własnej głupocie i naiwności, przypominając w tym dziurawą krypę pośrodku szalejącego na oceanie sztormu.

Przed samymi drzwiami schronu złapała moment paniki. Cofnęła się w głąb korytarza, wróciła do połowy schodów i tam stanęła, zaciskając do bólu pięści. Nie powinna tam iść, suwenir równie dobrze mógł przekazać Mahler. Patino jej nie potrzebował, to przez nią oberwał. Gdyby jak ostatni idiota nie chciał zgrywać bohatera, wciąż wkurwiałby okolicę łażąc samodzielnie na obu szkitach.
Stała jak kołek, wrośnięta w podłogę, odliczając w myślach od jednego do pięćdziesięciu… i jeszcze raz. Dopiero, gdy się uspokoiła, wracając w rejony zwykle zarezerwowane dla opanowania, przeklinając siebie i cały ten cholerny księżyc, obróciła się po raz kolejny, zeskakując na dół i ze złością naciskając klamkę. Pchnęła drzwi ramieniem, wchodząc z impetem do środka… zanim chęć ucieczki nie podpowie aby uciec jak najdalej, nieważne gdzie. Byle przed siebie i daleko… od źródła niepokoju, którego istnienia nie miała już nigdy nadziei poczuć. Ale wszystko się zmieniało, ludzie też, a mimo wyroku, Obroży na szyi i planu zdechnięcia przed powrotem do celi, Nash ciągle nim pozostawała.

To był schron. Nie dało się tego nie zauważyć. I grube drzwi, i te szaro - białe ściany, i wyloty kratek wentylacyjnych w tych ścianach, brak okien i same gabaryty i forma pomieszczenia mówiły, że to podziemny budynek jaki ma służyć dużej grupie ludzi przed niesprzyjającymi warunkami na zewnątrz.
To był też szpital. Albo przynajmniej próbował go udawać. Liczne proste, piętrowe łóżka ustawione jedno obok drugiego jasno to wskazywały. Tak samo jak to, że chyba większość miała swoich gości. A ci goście byli albo pogrążenie we śnie, połatani stymulantami, opatrzeni tradycyjnymi opatrunkami a przy szafkach i tych łóżkach stały i leżały buty, pancerze, broń, mundury i rzeczy osobiste. Tak samo jak plastikowe kubki, łyżki, nie zawsze dojedzone jedzenie i inne detale świadczące, że leżą tu głównie mundurowi i nie dlatego, że są na wakacjach. No i zapach. Specyficzny zapach medykamentów zawsze i od zawsze kojarzący się cywilizowanym ludziom ze szpitalami i podobnymi miejscami.

Ten jeden, konkretny mundurowy dał się dostrzec kilka łóżek dalej. Prawie na samym końcu sali. Właściwie to prędzej szło go usłyszeć a dostrzec można było raczej blondynkę w egzoszkielecie. Stała tyłem do wejścia więc Black 8 widziała jej plecy i niezbyt długie blond włosy zakrywające kołnierz pancerza. Stała przy jakimś łóżku z rękami złożonymi na piersi i tak po głosie jak i po sylwetce widać było, że jest zirytowana. Przynajmniej zirytowana.

- Elenio, nie wygłupiaj się. Przecież ci tłumaczę jak to wygląda. Potem może nie być okazji. - paramedyczka mówiła spokojnie ale jednak i tak widać było, że jest podminowana.

- Daj, spokój! Daj mi trochę więcej painkillerów i będzie dobrze. Przecież jak mnie teraz weźmiesz pod nóż to kto się tym zajmie? - głos Latynosa też był pomieszaniem bagatelizowania tego o czym mówili i irytacji. Wydawało się, że już chwilę ta rozmowa musi trwać. Na koniec żołnierz pacnął w coś sztywnego. U niego Black 8 widziała właściwie same nogi od kolan w dół. Resztę zasłaniała Herzog i inne łóżka.

- Elenio! Teraz jeszcze mogę coś próbować ci zrobić z tą nogą ale potem to nie wiem! A i okazja jest bo potem to nie wiem kiedy się trafi. - fuknęła rozzłoszczona paramedyczka z bezsilnej złości wyrzucając ramiona w górę po to by na koniec wylądowały one na jej biodrach.

- Tak? A znasz powiedzenie, że pacjent nie wyraża zgody na zabieg? - zapytał Latynos z cwaniackim uśmiechem słyszalnym w głosie nawet jak się nie widziało jego twarzy. Leżał na dolnej pryczy tego improwizowanego szpitala.

- Tak? A słyszałeś, że żołnierz musi słuchać rozkazów? Zaraz dam znać Karlowi i wyda ci rozkaz poddania się tej operacji! - paramedyczka nieco pochyliła się nad niższym łóżkiem cały czas trzymając ze złości dłonie na biodrach poza momentem gdy wspomniała o poruczniku wskazując kciukiem gdzieś za siebie.

- Oj, Karl by mi tego nie zrobił… To mój kumpel. - zaoponował kapral Armii jakby się obraził za sam taki pomysł jaki przedstawiła paramedyczka.

Tak… najpierw było go słychać, a dopiero potem widać, ale czego innego spodziewać się po upartym jak osioł, złodziejskim nasieniu. Wystarczyły dwie minuty, jeszcze nie zdążyli porozmawiać i Nash również miała ochotę go ukatrupić, albo chociaż natłuc po tym kaktusim łbie. Wyminęła rząd łóżek, podchodząc do dyskutującej parki niczym do uzbrojonej bomby.
- Taki duży chłop a boi się paru igieł i skalpela? Może cię potrzymać za rękę? Albo przynieść pluszaka? - wystukała, a lektor przełożył ciąg znaków na syntetyczną mowę. Saper dodała do przekazu szyderczy wyszczerz, zatrzymując się o dwa kroki za paramedyczką - Pacjent może odmówić zabiegu, o ile jest w stanie sam za siebie odpowiadać i nie jełopuje. - zakrakała do kompletu, by dwa uderzenia serca później spoważnieć - Już nam pomogłeś, tam na drodze. zrobiłeś swoje, możesz odpocząć. Nie po to targałam cię na plecach przez kanały żebyś teraz tak koncertowo to spierdolił i stracił nogę. Daj się sobą zająć Padlinio - przysiadła na skraju łóżka, spięta i sztywna niczym w ostatnim stadium tężca.

“O, cześć” powiedziała gdzieś w międzyczasie paramedyczka gdy Black 8 wyłoniła się tuż przy niej. Gdy jednak zaczęła mówić swoje trzy grosze pokiwała blond głową patrząc wymownie na partego droniarza. Ten zmrużył oczy z namysłem patrząc na zmianę na obydwie kobiety. I tą w egzoszkielecie co stała przy łóżku i tą w ciężkim pancerzu co usiadła właśnie na jego łóżku. Pokiwał mądrze głową i na rudowłosego Parcha patrzył jakby się przed chwilą rozstali by wyszła na papierosa czy coś w tym stylu.

- A długo to potrwa? - zapytał chytrze patrząc na paramedyczkę. Te westchnęła i wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Nie widziałam jeszcze tej nogi. Może parę minut, może kwadrans, może dwa. Zależy co tam masz. - powiedziała wskazując na prawie całkowicie zabandażowaną nogę pacjenta. Blondynka miała minę jakby spodziewała się oporu po takiej odpowiedzi.

- No w ogóle to fajnie, że wpadłaś nie? Nie bój się, już wszystkim tu powiedziałem, że za mną latasz. - powiedział uspokajająco Latynos lekko kiwając dłonią jakby chciał uspokoić rudowłosą rozmówczynię by się o to nie martwiła. Przy okazji płynnie przeszedł z rozmowy z blondynką na rozmowę z rudą. - No a poza tym to właściwie co porabiasz? Jedziecie gdzieś na wycieczkę teraz? Wiesz, że Renia mówi, że tu też są nawet prysznice? Tylko kurwa nie zdążyłem jeszcze sprawdzić czy mają mydło. - kapral z obandażowaną nogą mimo, że optycznie wyglądał jak na przykutego do łóżka na stałe mówił gładko, szybko i chaotycznie jakby był w jakimś rajskim hotelu na wakacjach. Paramedyczka zmrużyła oczy chyba niezbyt łapiąc co i o czym mówi jej pacjent. A tą “Renię” nawet bezgłośnie powtórzyła unosząc ze zdziwienia i chyba też irytacji brew do góry.

- Teraz mogę się czołgać a i tak cię dogonię. Kaleczniaku - Nash prychnęła, wyłamując palce. Denerwowała się, sama nie wiedziała czym. Aby to zniwelować, podjęła pisaninę - Mamy kwadrans, potem odprawa. Na pewno znajdą nam zajęcie, co będziemy tak gnić bez celu, nie? - zaakcentowała pytanie uniesieniem lewej brwi, przyglądając się w międzyczasie Latynosowi. Nie wyglądał źle, trzymali go na prochach, co tłumaczyło natężenie gadulstwa, bo treść jak zwykle pozostawała bez sensu - Co, swędzą cię te kaktusie łapska? Już szukasz co tu zajebać? - zaśmiała się ochryple, kanciasto. Wydawało się jej, że rozumie przesłanie o prysznicach. Ten w Hell wspominała… dobrze. Miło.

- Dogonisz? No właśnie, o tym właśnie mówię. - Latynos energicznie pokiwał głową i odwrócił się gdzieś wyżej i w bok. - Hej, brachu! - zawołał do sąsiada obok. Po chwili nad krawędzią łóżka jaką odsunęła paramedyczka pojawiła się świeżo pozszywana głowa. - Słyszałeś? - wskazał gestem na siedzącą na swoim łóżku Black 8. - To ta focza co ci mówiłem. Ta co za mną lata. Widzisz? Słyszałeś? - zapytał trochę natrętnie poraniony droniarz.

- Ta co cię jebnęła zapalającym? - zapytał niepewnie jakiś żołnierzy czy marine. Spojrzał nieco w bok by dojrzeć siedzącą na łóżku kobietę.

- No, no też. - westchnął droniarz chyba niezbyt zadowolony z akurat takiego skojarzenia u kolegi pacjenta. - Ale to wiesz, ta z klubu, z prysznica i jacuzzi co taki ubaw był, no mówiłem ci przecież. - kapral nawijał dalej znowu wracając do tego swojego nadpobudliwego stylu mówienia. Ten na górnej pryczy zmarszczył brwi jakby próbował sobie coś przypomnieć.

- Jebnęłaś go zapalającym pod prysznicem? - zapytał w końcu chyba nieco gubiąc się w opowieści droniarza.

- Nie no kurwa co ty?! Na górze mnie jebnęła zapalającym, w dżungli! A prysznic to prysznic! Rany no przecież ci tłumaczyłem. - kapral jęknął wyrzucając ramiona w górę a paramedyczka dyskretnie udała, że ociera dłonią usta by ukryć uśmiech.

- Stary chyba coś kręcisz. W dżungli nie ma pryszniców. I myślałem, że wolisz być na górze. - powiedział powoli pacjent z górnego łóżka przenosząc spojrzenie z Nash na Patino jakby od niego domagał się wyjaśnienia. Blondynka już musiała odchrząknąć by ukryć rozbawienie.

- Kurwa pierdolę, nie gadam z tobą więcej. - Latynos obrażonym tonem opadł na poduszki i złożył ramiona na piersi. Herzog dziwnie się zakaszlała w tym momencie, tak, że Latynos spojrzał na nią krytycznie. - Dobra chuj w to, niech stracę. Zrobisz to w ten kwadrans to może być. - powiedział w końcu trochę wzburzonym głosem i wciąż ze złożonymi ramionami na piersi.

Z każdym kolejnym zasłyszanym zdaniem Parch tężała coraz bardziej, mrużąc oczy i unosząc górną wargę co odsłaniając zęby. Nie wyglądała na szczęśliwą, ani tym bardziej zadowoloną z rewelacji. Paranoja podkarmiona wyznaniami i wymianą poglądów między trepami, rozhulała się w najlepsze.
- Już każdemu kumplowi powiedziałeś że zaliczyłeś Parcha? - zadała pytanie lektorem, powoli podnosząc się z pryczy - Wyszyłeś już sprawność na rękawku? Po chuj tyle gadasz? Nie musiałeś.

- No. W chuj gada. W ogóle mu się gęba nie zamyka.
- westchnął pacjent z górnej pryczy by dać znać jaki trudny sąsiad mu się przytrafił. - Może pani doktor może coś mu dać by się przymknął? - zapytał pacjent i spojrzał na blondynkę w egzoszkielecie.

- Ja niestety jestem tylko paramedykiem a nie lekarzem. Ale by coś mu dać na uspokojenie to myślę dobry pomysł skoro w końcu zgodził się na zabieg. - blondynka w miarę jak mówiła to rozbawienie jej mijało a wracała powagę. Najpierw spojrzała na tego pacjenta na górze ale potem na Patino i wreszcie na jego nogę.

- Oj, tam co wy z tym gadaniem? Człowiek żyje to gada nie? - powiedział kapral rozkładając ramiona i czekając na potwierdzenie. Ale zanim dał komuś coś odpowiedzieć to sam przeszedł dalej w tej dyskusji. - A ty w ogóle to gdzie uciekasz? - zapytał podnoszącą się saper. - Chodź no tutaj, pogadamy chwilę, zanim mnie uśpią a ciebie gdzieś poślą. - powiedział wyciągając dłoń w stronę złotookiej. Herzog widząc co się dzieje zmyła się mówiąc, że idzie przygotować zabieg.

- Nie gada się o wszystkim. Nie z każdym - Nash syknęła zirytowana. To co mu pieprzyła na moście też posłał dalej? Zjeżyła się na samą myśl. Niepotrzebnie tu przychodziła, niepotrzebnie marnowała czas…
- Mam twoją monetę. - dostukała, stopując wstawianie aby przetrząsnąć kieszenie. Znalazła drobny krążek i wyciągnęła go na otwartej dłoni.

- Zatrzymaj ją. Na szczęście. Przynosi szczęście wiesz? No bez kitu. - droniarz pokiwał głową uśmiechając się samymi oczami. Machnął do tego ręką by saper zatrzymała trzymaną monetę. - To co? Pogadamy skoro jest okazja czy będziesz się fochać? - zapytał patrząc na nią spod przymrużonych oczu patrząc nieco wyczekująco a nieco ironicznie.

- Nie focham się - warknęła, ale monetę schowała. Wróciła też tyłkiem na łóżko, wciąż spinając się jakby połknęła kij. Zamiast na niego, spojrzała uważnie na paramedyczkę, przekrzywiając głowę lekko w prawo - Wystarczy ci dziesięć minut żeby przygotować szpej do zabiegu? Oddam ci go za ten czas. Wróci w jednym kawałku. - przeniosła wzrok na kaktusa i dodała - Wkurwiającym.

- Myślę, że nawet mniej.
- odpowiedziała odchodząca paramedyczka.

- No właśnie widzę jak się nie fochasz. - teraz dla odmiany kapral znowu złożył ramiona na piersi i uniósł brew w górę w ironicznym grymasie.

Saper posłała mu jadowite spojrzenie, prychając do kompletu. Wstała energicznie, zostawiając karabin przy nogach pryczy.
- Chodź - rzuciła lektorem, wyciągając rękę aby pomóc mu wstać - Dziesięć minut wystarczy żeby pogadać. Bez świadków. Mam mydło. Zajebałam ci jak spałeś.

- Zajebałaś mi moje mydło które ja zajebałem z kibla by cię wyrwać? -
kapral zmarszczył brwi i chwilę marszczył brwi patrząc na wyciągniętą w jego stronę rękę a potem na twarz właścicielki. - A chuj, zajebię następne. - powiedział niefrasobliwym tonem, machnął swoją ręką, złapał za rękę Parcha i dał się wyprostować do pionu między pryczami. - Aha, ale wiesz, że z kolejnym mydłem to musi być kolejny wyryw nie? Będziesz musiała kiślować, maślić oczami i takie tam. Bo inaczej to się nie liczy. - kapral dodał patrząc w bok na twarz idącej obok niego kobiety. Sam musiał kicać bo najwyraźniej nie mógł oprzeć się na ciężko rannej nodze więc kuśtykał jeszcze bardziej niż Sara. Dał się jednak prowadzić i machnął brodą w stronę jednego z widocznych wyjść.

- Uważaj żebym z wrażenia nie omdlała niefortunnie i nie przestrzeliła ci tej kulawej nogi upadając - pokręciła głową chwytając trepa za ramię i przekładając przez swój kark aby dać mu oparcie podczas spaceru. Mrugnęła na zgodę, gdy wskazał kierunek. Ruszyli tam powoli, przedzierając się między rannymi, co w parze okazało się uciążliwe, ale Ósemka miała to w dupie.

Prowadzony i kuśtykający Latynos nie wydawał się w ogóle przejęty taką perspektywą o jakiej mówiła rudowłosa saper. Do wskazanych przez niego drzwi nie było tak daleko bo jego prycza była naprzeciw wejścia tak samo jak i te drzwi. Wewnątrz była ubikacja dla dzieci i niepełnosprawnych. Świadczyły o tym i dodatkowe podpórki, i rozkładana półka do przewijania niemowląt i przycisk alarmowy do wzywania pomocnego personelu. W rogu był też natrysk jaki można było użyć jako prysznica.
- O i jak zajebiście, mydło też jest. - powiedział z zadowoleniem kapral wskazując brodą na zasobnik z płynem czyszczącym przymocowany do ściany.

Warunki panowały iście spartańskie, biorąc pod uwagę ograniczoną mobilność Latynosa, ale tutaj przynajmniej odpadało ryzyko nagłego pojawienia się wroga. Zamykając za sobą drzwi, zyskali parę minut względnej samotności i dyskrecji w zaplanowanej przez Nash naprędce rozmowy. Odwinęła kaktusa od siebie, pomagając mu dokuśtykać do przewijaka.
- Rozbierz się i połóż - wystukała, w międzyczasie bez zbędnego cackania naciskając guzik do błyskawicznego zrzucenia parchowego pancerza. Zostawała im gleba - zimne, obrzydliwie piaskowe kafelki, zapewne mało sterylne i równie mało komfortowe… lecz i tak nie zamierzała narzekać.

- Eee… Tak sam? Nie opyla mi się poza tym jak to wtedy by wyglądało? Przecież musisz na mnie lecieć i w ogóle. - kapral oparł się o przewijak i mówił żartobliwym, swobodnym tonem. Ale nie przeszkodziło mu to spojrzeć ciekawie na kształty odsłonięte przez pancerz Black 8. On sam był w samym podkoszulku więc z tym rozbieraniem i tak był w porównaniu do niej nadal do przodu. Na pewno był też problem ze ściągnięciem mu spodni. Założono mu opatrunek pewnie odcinając nogawkę spodni prawie przy samym biodrze. Teraz nagiego ciała było widać tylko kawałek między tą końcówką spodni a nałożonym opatrunkiem który ciągnął się właściwie przez całą nogę żołnierza. I było dość wątpliwe by resztka nogawki dała się przeciągnąć przez całą tą drogę krzyżową tego opatrunku.

Kawałki pancerza z brzdękiem uderzały o podłogę, przy akompaniamencie coraz głośniejszego dyszenia saper. Ściągała blachy po kolei i na wyścigi, nie przejmując się tym gdzie upadną, nie to się teraz liczyło. Po pancerzu przyszedł czas na więzienny uniform - on też poszedł w diabły, lądując zmiętą kupą przy nogach kobiety. Dopiero gdy została w samej obroży, zaczęła zwracać uwagę na otoczenie i ten jeden, drażniący zmysły element. Cholerny jaśnie pan, jakby sam nie mógł się sobą zająć. Nie mieli dużo czasu, a ten jeszcze strzelał fochy… udawał, że strzela fochy, wszak bez tego nie byłby sobą.
Na usta cisnęły się Ósemce niezbyt pochlebne epitety, pisanie ich niestety marnowałoby cenne sekundy. Bez słowa podeszła na palcach pod półkę na pieluchy, stąpając ostrożnie aby nie wdepnąć w porozrzucany ekwipunek. Złapała się na tym, że nie może odwrócić oczy od uśmiechniętego sarkastycznie skurwysyna przed sobą. Wyciągnęła ku niemu dłonie, kładąc mu je na ramionach. Z głodem w oczach i niecierpliwością kotłującą się pod skórą, zjechała dotykiem w dół na brzuch by złapać jedną ręką dolną krawędź podkoszulki i pociągnąć wymownie do góry. Drugą zaczęła gmerać przy zapięciu spodni. Nie potrzebował rozbierać się całkowicie, wystarczyło ściągnąć upierdliwy materiał z bioder.

- Wiedziałem od początku, że bystra z ciebie dziewczyna. - wymruczał z zadowoleniem żołnierz oddając inicjatywę w ręce kobiety. Sam pozwolił sobie zdjąć z siebie podkoszulek. Z dołu Nash widziała całkiem świeżą krechę pocerowanej blizny na jego piersi jaką sprokurował my skazaniec z innej grupy Parchów. Blizna choć gruba i świeża wyglądała w porządku, nie syfiła się ani nic się z niej nie sączyło. Właściwie gdy się nie znało okoliczności jej powstania można ją było wziąć łatwo za kolejną, wojenną bliznę jaką i ich dwójka i ci wszyscy ludzie za drzwiami mieli takich świeżych blizn pełno. Sam właściciel tej blizny jednak chyba w tej chwili kompletnie o niej nie pamiętał. Właściwie patrząc na jego przymknięte oczy i słysząc przyśpieszony oddech nie wyglądało by pamiętał o czymkolwiek co było poza tymi ścianami w jakich znajdowała się ich dwójka.

- Połóż się - Ósemka przekazała krótką wiadomość, napierając dłońmi na jego barki. Wychyliła się do przodu kończąc ruch szybkim, zachłannym pocałunkiem. Ukąsiła rozchylone wargi i przeszła ustami niżej po policzku, aż do linii szczęki. Całowała i podgryzała skórę szyi, słysząc w uszach tylko huk krwi. Wystarczył jego dotyk, smak i zapach, aby wątpliwości rojące się pod rudą kopułą poszły w niepamięć.

Kapral trochę się skrzywił i lekko sapnął podczas procesu siadania na podłogę. Zabandażowaną nogę wyciągnął sztywno przed siebie i z wyraźną ulgą wylądował i tyłkiem i tą nogą już na podłodze. Gdy zwolniły mu się dłonie nie wahał się przed zbadaniem ciała siedzącej przy nim kobiety. Dłonie chciwie wylądowały na jej piersiach zachłannie się na nich zaciskając. Po tym pierwszym kontaktu zawędrowały w górę jej ciała, przeszły trochę chaotycznie na jej barki, ramiona, szyję i głowę. Po chwili do dłoni dołączyły usta i język koncentrując się na twarzy, ustach i języku kobiety w Obroży. Mężczyzna przycisnął ją mocniej do siebie nie przerywając całowania.

Jakże niewiele brakowało, by popaść w szaleństwo, zapominając o problemach otaczającego ich piekła. Dwoje ludzi, z pozoru tak różnych i o różnym statusie, zastosowaniu. Przeznaczeniu. Różnice jednak zacierały się w ruchach dłoni i warg, walczących ze sobą w wojnie nie wymagającej ofiar. Tej, która zamiast bólu i krwi niesie ukojenie i radość. Tu nie miały wstępu gryzący piach i upał, ani skrzek kotłujących się na powierzchni potworów. Brakowało ołowiu, cierpienia i strachu. Nie liczyły się oznaczenia na mundurze i zimna stal ściskająca nieustępliwie szyję. Chodziło o dotyk, ciepło tak przyjemnie grzejące opuszki palców i brzuch, gdy saper przeniosła się na kolana Latynosa, siadając mu na biodrach, oplatając go nogami w pasie. Naraz zrobiło się cicho… spokojnie, a coś lodowatego ścisnęło kobiecie krtań i nie chodziło o Obrożę. Zatrzęsła się walcząc z drżącą szczęką. Aby w tym pomóc rozpaczliwie wczepiła się w Patino, wtulając się w kojące ciepło jego piersi.

Mężczyzna też wydawał się ulec tej samej chaotycznie gorączce, desperackiej namiętności. Kurczowo wczepić się w chwilę i okazję jaką im podarowano. Tak samo jak mocno wczepiał się w ciało kobiety jaką obejmował. Jaką trzymał i łapał. Tylko z powodu swoich ran nie mógł za bardzo nacieszyć siebie i ją inną pozycją niż ta siedząca. Zraniona noga nawet na painkillerach była sztywna i właściwie przykuwała go do tej siedzącej na podłodze pozycji. Musiał więc pozwolić kobiecie na przejęcie inicjatywy. Pozwolił się jej dosiąść i razem mogli dzielić tą podskakującą i stękającą przestrzeń jaką mieli dla siebie, i tylko siebie, tu i teraz. Dłonie wędrowały mu po jej skaczących piersiach, po jej szyi, karku, zanurzały się w jej rudych włosach. Dotyk dłoni przeplatany był tam gdzie sięgnął ustami i językiem. Przyciskał ją do siebie to na zmianę odsuwał by odzyskała swobodę ruchów które tak bardzo satysfakcjonowały ich oboje. W tej chwili gadatliwy zazwyczaj kapral jakoś nic nie mówił. Skupiał się na kobiecie jaka siedziała mu na biodrach i na dzieleniu z nią osobistych przyjemności.

Saper też trzymała dłonie z dala od klawiatury, znajdując im zajęcie zgoła inne niż sianie defetyzmu, proponowanie rozwiązań i wydawanie rozkazów. Teraz badały na oślep fakturę skóry, jej złamania, wypukłości i zagłębienia pod drgającymi mięśniami. Zapamiętywała je… na zapas zgarniając bliskość i obecność kogoś, komu wbrew głupocie stwierdzenia - ufała. Brała na zapas, aby niczego nie żałować, choć i tak wiedziała, że zacznie tęsknić ledwo zamknie za sobą drzwi schronu i wyjdzie na powierzchnię. wylatywała w górę tylko po to, aby zaraz opaść na dół przy zduszonym jęku i kolejnym… i jeszcze następnym. Strach zniknął, chęć spełnienia wyparła inne potrzeby. Gdzieś na końcu czaszki poczuła tęskne drapanie. Oddałaby wiele, aby ten stan rzeczy trwał... wiedziała jednak doskonale, że to niemożliwe. Po drugiej stronie czaszki załaskotała zgoła inna myśl. Przecież nie musiała zostawać na Yellow, gdyby zrezygnowała ze swojego planu mogłaby jeszcze... chociaż raz. Zobaczyć go, za jakiś czas. Oddech zaczynał się jej rwał, spełnienie czaiło się już na wyciągnięcie dłoni. Złączyła ich wargi aby stłumić krzyk rodzący się w głębi popalonego kwasem gardła.

Spełnienie wreszcie przyszło. Siedzący na podłodze droniarz złapał i przycisnął do siebie siedzącą mu na biodrach kobietę unieruchamiając ją w swoich objęciach. Nie pozwolił jej na kolejny podskok ciężko dysząc i stękając prawie prostu przy jej zasłoniętym rudymi kłakami uchu. Poczuła to nie tylko przy sobie ale i w sobie. Czysty moment dzielonej przyjemności. Latynos po tej krytycznej chwili uspokoił się ale dalej przyciskał swój tors do jej torsu. Dłoń przesunęła się po jej ramieniu aż przez łokieć, nadgarstek zawędrowała do jej dłoni by tam spleść się w jeden uścisk. Drugim ramieniem objął jej zroszone potem plecy tak samo jak czuła jego uspokajający się oddech na swoich łopatkach.

Ósemka wciąż walczyła z falami rozchodzącymi się ukropem od złączonych bioder, kołysząc się w przód i w tył na tyle, na ile pozwalały splecione korpusy. Zagryzała zęby na nagim, ciemnym barku, przymykając oczy i mrucząc cicho. Ukojenie obezwładniało, nie pozwalając zebrać się do kupy… ale ona i tak nie wyrażala chęci aby to zrobić. Zastygła podobna zatopionemu w bursztynie owadowi, opleciona ramionami jedynego mężczyzny na którym Nash zależało. Dopiero gdy oddech się jej unormował na tyle, by nie trzęsło nią niczym po ostrym biegu, zebrała się aby wyciągnąć rękę aby pogłaskać czarne włosy obok policzka.
- Dziękuję - ciszę przerwał syntetyczny głos.

- No. - odpowiedział niezbyt mądrze i chyba jeszcze nie do końca przytomnie Latynos. Oparł się plecami o ścianę i wydawał się chwilę pozwolić sobie by myśleć o niczym. - Masz fajne cycki. - powiedział z przymkniętymi oczami i odchyloną ku sufitowi głową.

- Romantyk. Jak złodziej. Ten sam poziom - głos lektora zlał się w jedno z rozbawionym parsknięciem Nash. Oparła się o niego, kładąc policzek na jego ramieniu. Przymknęła piekące oczy zaczynając czuć w pełni permanentne przemęczenie ostatnich godzin. Na oślep złapała rękę żołnierza, by po drobnej akrobatyce wcisnąć ją między ich ciała akurat tam gdzie wspomniany przez niego obiekt. Nie przestawała gładzić ciemnych włosów wciąż tym samym, mechanicznym ruchem.
- Jesteś ranny. Mahler mi powiedział. Że siłą cię tu zwlekł. Dron. Nie musiałeś - dodała po chwili.

- Johan? Nie słuchaj go, za bardzo się wszystkim przejmuje. Przecież sama widzisz, że to jakaś głupota nie? - Latynos pokręcił głową na chwilę ją unosząc i otwierając oczy by sprawdzić czy saper w Obroży go słucha. Wskazał niedbale na usztywnioną i zabandażowaną nogę. - A najbardziej to ta blondi. Słyszałaś jak się na mnie uwzięła? No rany nudzi się jej czy jak? A teraz niech i tak się cieszy bo tam Johan z tą fajna czarnulką zmajstrowali anteny to teraz jest tutaj łączność. Wcześniej nie było szans przebić się przez te skały i gazobeton. - droniarz w ogóle nie wydawał się podzielać obaw marine i paramedyczki. Do głosu wracała mu zwyczajowa bezczelna pewność siebie.

- Jesteś ranny - obroża powtórzyła ten sam przekaz, gdy Parch wyprostowała plecy aby móc spojrzeć w gębę Latynosa - Herzog chce dobrze, daj jej działać. Położyć na stół i połatać. Mahler też się martwi - zrobiła przerwę i dokończyła. - Ja też. Dasz się poskładać. Żeby jeden problem przestał nim być. Jedno zmartwienie. Bo też się martwię. O ciebie, a mam bez tego dość na głowie. Będę spokojniejsza jeżeli połatają ci nogę. Zrób to dla mnie i nie marudź.

- Wiem.
- Latynos wysłuchał Parcha zapatrzony w biały materiał usztywniający jego nogę. Milczał jednak dłuższą chwilę. W końcu spojrzał gdzieś w spękania widoczne na przeciwległym rogu na suficie. - Ale nie poskłada mnie. Widziałem jak to wygląda. Widziałem tych co tak obrywają. To robota dla prawdziwego lekarza a nie paramedyka. W prawdziwym szpitalu. Ona jest fajna, lubię ją, miła jest, chce dobrze, ale nie da rady z czymś takim. Strata czasu. Niech mi da painkillery i jakoś to będzie. Ujebią mi tą nogę albo uratują ale nie tutaj. A tutaj na razie mam jeszcze coś do zrobienia. - na koniec wskazał brodą na leżący na kafelkach podłogi sprzęt do operowania dronami.

Po łazience poniosło się głośne, kobiece westchnienie. Mocniej objęła mężczyznę za bardzo nie wiedząc jak go pocieszyć. Nie umiała tego - nieść ukojenia. Jako specjalizację wybrała coś kompletnie innego.
- Niech spróbuje. Oczyści. Cokolwiek. Nie wiesz co potrafi - złote oczy patrzyły uważnie w te ciemne, a na ich dnie przelewała się troska wymieszana ze smutkiem - Jak znajdę czas spróbuję ci sprowadzić Greena, ale nie wiem czy - urwała, zagryzając wargi. Podjęła rozmowę po paru oddechach - Nie wiemy gdzie i po co nas poślą, nie mam wolnej ręki. Chcę żebyś żył. Nie cierpiał niepotrzebnie. Idź pod nóż, my sobie poradzimy. W końcu jesteśmy Parchami. Szkoda cię - uśmiechnęła się gorzko, przejeżdżając rantem dłoni po zarośniętym policzku - Nas już nie. Nie masz się czym przejmować.

- Tak? Pozwól, że sam będę się czymś przejmował albo nie dobra?
- Latynosowi wróciła zwyczajowa zadziorność do głosu i wyrazu twarzy. Po chwili jednak znów wrócił mu grymas wahania się i zastanowienia. - Właściwie gdzie was teraz wysyłają? Po co? Wiesz już? - zapytał wracając spojrzeniem na twarz siedzącej obok niego kobiety.

Odpowiedziało mu przeczące kręcenie głową i równie niewyraźna mina. Kobieta wróciła do opierania policzka o ciepłe ramię, wodząc palcem po bliźnie na piersi Patino. Jej cholernej nemezis.
- Dowiemy się na odprawie. Mamy kwadrans na pobranie sprzętu i aportowanie z wywieszonym jęzorem… ale to zaraz. Na razie jeszcze jestem tutaj. Jesteśmy oboje - uderzyła w weselszy argument.

- No. I mamy jeszcze mydło do zajebania nie? - powiedział całkiem wesoło Latynos też chyba woląc skupiając się na bardziej optymistycznych aspektach sytuacji. Wskazał przy tym brodą na czekający w rogu prysznic i trochę koślawo zaczął podnosić się do pionu. Przy okazji złapał się z jednej strony za zlew a z drugiej za ramię Black 8.

Kobieta wstała aby ułatwiła mu powrót do pionu. Była też na tyle miła, że znalazła jego podkoszulkę, lecz zanim mu ją rzuciła, doskoczyła nagle do pojemnika na mydło, wieszając się na nim. Szajs stawiał opór, dopiero po ciosie łokciem puściły pierwsze śruby. Pięć sapnięć później podajnik oderwał się od ściany. Saper podniosła go z tryumfującą miną, obracając w dłoniach niczym najcenniejszy skarb.
- To jak to leciało z tym nowym mydłem? - rzuciła pytanie lektorem, unosząc do kompletu obie brwi - Będziesz kiślował i maślił oczami? I wzdychał? - zarechotała, zbliżając się na palcach - I jęczał. Ale to już chyba masz za sobą - zatrzymała się tak blisko, by móc mu sapnąć prosto w nos.

- Ja? - Latynos miał niezły ubaw obserwując walkę o mydło ale gdy saper wróciła do niego i zwróciła się bezpośrednio na bezpośrednią bliskość udało mu się w miarę dobrze odegrać poważny wyraz twarzy. - Nie, nie, coś ci się pomyliło. - pokręcił głową lekko mrużąc oczy. - W ogóle patrzysz na to ze złej strony. Ale nie bój się ja ci to wytłumaczę. - powiedział wyciągając dłoń w stronę trzymanego przez kobietę oderwanego zasobnika z mydłem.

- Ty - kiwnęła głową bardzo powoli coby fakt ów dotarł do kaktusiej jaźni. Trzymała pudełko dzieląc uwagę między nie, a mężczyznę przed sobą. Znów chciał jej tłumaczyć i prostować zakrzywiony, rudy światopogląd. Dla jej dobra oczywiście - Co chcesz tłumaczyć?

- No przecież mówię!
- Latynos rozłożył ramiona jakby mówił o jakiejś oczywistej oczywistości. Popatrzył z figlarną pretensją na rudowłosego Parcha pewnie, że tego nie łapie. - Źle się do tego zabierasz. - pokręcił głową tym razem jak jakiś pan profesor unosząc dłoń i wskazujący palec w górę by wskazać właściwą ścieżkę postępowania. - Na początek musisz przybrać właściwą postawę. - powiedział i położył dłoń na obojczyku kobiety napierając na nią palcami by popchnąć ją w kierunku narożnika gdzie był prysznic. Napór palców mężczyzny był na tyle silny by nieco jej odchylić ten bark do tyłu ale nie był w stanie realnie jej cofnąć choćby o pół kroku.

Ruda głowa przechyliła się na bok, złote oczy śledziły każdy ruch Latynosa. chciało się jej śmiać czując kaleczniakową sugestię. W tym stanie nie był w stanie zmusić jej do niczego. Cofnęła się po dobroci, robiąc jeden, drugi i trzeci krok w sugerowanym kierunku. W jednej łapie trzymała pojemnik, drugą chwyciła rozpięte spodnie żołnierza, ciągnąc go za sobą.

Złapany za spodnie żołnierz nieco stracił na pewności siebie i uroku gdy zamiast podejść musiał pokicać na jednej nodze. Ale gdy tylko stanął na stabilnej pozycji wszystko zdawało się wrócić do normy.
- Tak, nieźle, widzę, nieźle ci idzie. - zgodził się wracając do profesorskiego tonu i widząc, że udało mu się doprowadzić Parcha tam gdzie planował. - Teraz właśnie czas na najważniejszą część programu. Ale no oddaj te zajebane mydło bo nic z tego jebania nie będzie. - powiedział z uśmiechem sięgając dłonią w stronę trzymanego przez Nash zasobnika i przyzywając go gestem dłoni. Naszykował ją jakby po prostu spodziewał się, że mu go odda i tyle.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 12-02-2018, 01:24   #254
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Niestety nic w życiu nie mogło iść tak prosto, jakby to sobie naiwna ludzka dusza wydumała. Zamiast oddać pojemnik, Parch z szerokim, wrednym uśmiechem nadstawiła go nad klatkę piersiową. Patrząc trepowi w oczy nacisnęła guzik czując jak zimna, lepka ciecz spływa jej na skórę między piersiami. Zmrużyła ślepia i zamruczała głucho kończąc ruch na zachęcającym kiwnięciu placem.

- Dobra. - kapral opuścił wyciągnięte ramię i obserwował wyczyny dozownika i wypływającej z niej cieczy. - Niech będzie. - skinął głową wciąż zapatrzony na gęsty płyn spływający między dwiema półkulami z przodu Black 8. - Dam ci pół punktu za inicjatywę. - zgodził się w końcu podnosząc głowę na twarz kobiety przed sobą. Potem wyszczerzył się ze zbójeckim uśmieszkiem i sięgnął po słuchawkę prysznica.
- A więc tak. - zaczął mówić odkręcając wodę i sprawdzając na własnej dłoni jej temperaturę. - Nieźle na początek ale musisz jeszcze trochę poćwiczyć. - powiedział chyba zadowolony z temperatury wody bo uniósł słuchawkę nad głowę z czerwonymi włosami i woda spłynęła po niej jak po klasycznym prysznicu. Ciepła, czysta, przyjemnie wypłukująca wszelkie zło woda. - No wiesz te kiślowanie i maślenie. - powiedział w końcu gdy strumień wody zjechał niżej na szyję i barki kobiety zalewając przy okazji Obrożę ale ta była nieczuła na takie zabiegi jak i na wiele innych podobnych. Woda jednak zsunęła się strumieniem niżej na spływający, gęsty płyn na ciele kobiety który mieszał się z nią wytwarzając gęstą, pieniącą się pianę.

- Więzienny prysznic? Chcesz mydło aby móc je upuścić i przypadkiem stanąć do mnie tyłem? Swędzi i chcesz żebym cię podrapała wystarczy poprosić - szum wody zmieszał się z głosem lektora. Dla Ósemki skojarzenie nasuwało się jedno i nie kojarzyło się przyjemnie, jednak były chwile, gdy przeszłość należało pogrzebać i przesypać solą dla pewności. Psucie jednej z ostatnich wspólnych kąpieli śmiało mogło dostać łatkę czystego skurwysyństwa oraz marnotrawstwa. Podarowane minuty dało się wykorzystać przyjemniej póki ciągle trwały.
- Stoję tu bez pancerza. Zaufałam ci na tyle aby odłożyć całą broń. Mało ci? - Oddała dozownik ciekawa co dalej uroi się pod złodziejską kopułą. Na razie ciepła woda koiła ból mięśni i obitych tkanek, czasowo tylko ogłuszonych chemią organiczną.

- Mało? No w ogóle słuchasz co ja do ciebie mówię? - westchnął artystyczne droniarz biorąc dozownik w ręce i kładąc wolne ramię na barku kobiety. Całkiem zgrabnie udało mu się odegrać zmartwienie jak trudny i niewdzięczny przypadek mu się trafił. - No przecież mówię, że całkiem nieźle. - powiedział napierając znowu dłonią na jej bark i chcąc widocznie ją odwrócić do siebie plecami. - Ale może być jeszcze lepiej. Zobaczysz, jak się posłuchasz to się rozmaślisz na całego. - powiedział poufałym tonem jakby dzielił się z nią jakąś tajemnicą.

- Odwrócę się i zapierdolisz mi portfel? - tym razem to Parch westchnęła ciężko i teatralnie spojrzała w sufit, między fugą paskudnie piaskowych płytek szukając odpowiedzi na dręczące duszę pytania - Przecież ja kurwa nie mam portfela, ile razy trzeba ci to powtarzać? - zmrużyła z naganą złote ślepia, bardzo powoli odwracając się twarzą do ściany dzięki czemu obite i porysowane odłamkami i pazurami gnid plecy stały na celowniku Latynosa.

- Ile razy mam ci powtarzać, że jakbym chciał ci zapierdolić portfel to bym ci zapierdolił ten portfel. Nawet jak go nie masz. - powiedział do jej karku kapral z Armii tłumacząc łagodną perswazją. Woda zdążyła już opłukać i przyjemnie orzeźwić całe ciało rudowłosej saper. Usłyszała za sobą cichy szczęk używanego zasobnika i zaraz potem na jej głowie wylądowała dłoń żołnierza. Pojemnik z mydłem stuknął cicho położony na półkę i uwolniona dłoń również wylądowała na głowie Black 8. Przez chwilę kapral nic nie mówił pozwalając przemawiać swoim dłoniom. Piana mydliła się i pieniła tak między jego palcami jak i na skórze i włosach stojącej przed nim kobiety. Potem ściekała z włosów w dół ciała razem z obmywającą skórę głową. Po głowie i włosach przyszła kolej na kark, szyję i ramiona. Ale widocznie zbrakło dłoniom mydła więc Latynos na chwilę przerwał swoje operację by znów uzupełnić zapas gęstego płynu na swoich dłoniach. Zasobnik z mydłem znów najpierw cicho syknął a potem stuknął odkładany znowu na półkę.

- Chyba przeceniasz swoje możliwości synku. Wpierw byś musiał mnie dogonić - kobieta dziękowała losowi za Obrożę, dzięki której szło ukryć drżenie głosu. Przekazy lektora pozostawały suche, bezosobowe. Gdyby przyszło jej powiedzieć to samo na głos, z miejsca by się spaliła. Wystarczająco uwłaczający godności zdawał się Ósemce fakt, że jej ciało wyginało się i roztopiło pod dotykiem obcych dłoni oraz lejącej się spod sufitu wody.
- Z Mahlerem też się tak bawicie? - Chciała powiedzieć coś miłego, podziękować mu za uwagę, troskę. Sama obecność… wyszło jednak jak zawsze.

- Mhm. - zgodził się nadspodziewanie gładko Latynos. Położył dłonie na mokrych barkach kobiety i wrócił do przerwanych na chwilę zabiegów. - Bierzemy jakąś niunię i sprawdzamy kto ją rozmaśli bardziej albo szybciej. Albo wersja z dwiema niuniami. Każdy bierze swoją i jak wyżej. A potem zamiana by fauli nie było. Wiesz tak z dobroci serca się na to zgadzam. By te nieszczęsne niuńki nie zostały z jakimś urazem czy traumą po tym złamasie. - Latynos mówił gładko i powoli. Całkiem cicho jak na jego zwyczajową paplaninę. Dłonie na mokrym ciele Parcha też poruszały się dość wolno. Wróciły na chwilę do karku by przesunąć się wraz z gęstym płynem i kolejnymi falami spływającej piany na jej kręgosłup i łopatki. Potem niżej na krzyż, biodra i pośladki.
- No i mamy klasyka. Pochyl się. - powiedział a do głosu wróciła już bardziej mu pasująca złośliwa, małpia uciecha.

Zaufanie zaufaniem, lecz gdyby choć symbolicznie nie stanęła okoniem, Nash zapewne dostałaby wrzodów oraz niestrawności… bo jakże to tak - słuchać się bez pojedynczej głoski skargi? Mhm… oczywiście.
- Po co? - wystukała na holoklawiaturze, obracając się przez ramię aby posłać meksowi równie niewinne spojrzenie. Wypięła przy tym oczywiście całkowicie bez celu i podtekstu biodra w kierunku spoczywających na nich dłoni. Policzki, szyję i dekolt już od dawna, prócz piegów, zdobił krwawy rumieniec pochodzenia zgoła innego niż pokłosie goracej kąpieli - Chyba czekamy na Mahlera, nie? Żeby było sprawiedliwie i fair. I żebym traumy przez ciebie nie miała - dostukała z zatroskanym grymasem.

- Ja tam wolę bardziej tą waszą harcereczkę. - odpowiedział zamyślonym tonem żołnierz chyba spychając samą rozmowę słowami na dalszy plan. Głos też coś miał kłopoty z koordynacją czy inną motoryką. Oddech też znowu zaczął przyśpieszać. Zaś główną rolę w komunikacji przejęły dłonie. Dłonie Latynosa zawędrowały w samo centrum wszelkich złączeń i podziałów na lewe i prawe części, przednie i tylne czy górne i dolne w ludzkiej anatomii. Teraz pochylona sylwetka kobiety znacznie ułatwiła im dostęp do tych zakamarków. Wraz z dłonią pojawiła się piana i ściekające w dół ud mydliny. Dłonie wreszcie przesunęły się bardziej ku biodrom przy okazji przyciągając je bardziej w stronę ciała i bioder kaprala.

- To czemu jej tu nie ściągnąłeś? Było z nią się taplać - Nash prychnęła, sycząc krótko przez zęby. Od zabaw sprawnych dłoni czuła się rozdygotana i niecierpliwie chciała dalszego etapu, którego domagały się pobudzone i wyczulone zmysły - Robisz mną zapchajdziurę? - dodała na szybko, opierając się zaraz dłońmi o ścianę i wyginając plecy ku dołowi, a biodra ku górze. Stanęła też stabilnie w lekkim rozkroku, dysząc i licząc upływający czas łoskotem bijącej w klatce żeber pompy.

- Wiesz co? - zagadnął ją Patino wyciągając dłonie w stronę ramienia z urządzeniem tłumaczącym. - Chyba syfu ci się tu od cholery uzbierało. Nie może tak być. - pokręcił głową Latynos i nieśpiesznie zaczął rozpinać pasek na nadgarstku by pozbyć się przeszkadzającego urządzenia.

Jeden niespodziewany ruch i nagle Nash została pozbawiona możliwości komunikacji werbalnej z otoczeniem. Nim zdążyła zareagować panel lektora wydał z siebie ciche “klik” i rozłączył się za pomocą złodizejskich łap z resztą urządzenia, podczas gdy Parch stanęła jak wryta, nie za bardzo ogarniając co się dzieje. Zamroczony maligną umysł potrzebował chwili na ogarnięcie całokształtu sytuacji, z popalonego gardła wydostał sie skrzek protestu. Równie dobrze pieprzony meks mógł ja zakleić taśmą niczym chomika - na jedno by wyszło. Blada pięść ze złości uderzyła w kafelki, a saper chrypiąc niemiłosiernie, obróciła się twarzą do oponenta, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę i gotując się do odparcia ataku, bądź własnej riposty. Zaskrzeczała z furią, wyrzucając co myśli o całej kaktusiarskiej rasie, ze szczególnym uwzględnieniem bezczelnego okazu tuz przed nosem. Kanciaste, urywane głoski sypały się z jej ust bez szans na zrozumienie. Wystarczyły dwie minuty, aby zaczęła kaszleć i prychać, kłując palcem wskazującym pierś z szeroką blizną pośrodku.

- Taaa…. Ja ciebie też. - Elenio uśmiechnął się wyrozumiale patrząc na złotookiego Parcha. Znowu przyjrzał się jej przedniej sylwetce lekko przekrzywiając głowę. Obserwował jej oddychające piersi i pianę spływającą z wodą w dół ciała. Potem pokiwał głową z zadowoleniem i podniósł wzrok na jej twarz. - No widzisz? Idzie ci coraz lepiej. Już dużo nie zostało. - powiedział lekko napierając znowu na bark kobiety chcąc pewnie by znów się odwróciła do niego tyłem.

Tym razem nie pozwoliła się przekręcić. Stała twardo w tym samym miejscu, zwalczając ostatnie spazmy kaszlu. Miała ochotę rzucić się do przodu, wyrwać głupi panel i wrócić do panowania nad sytuacją przynajmniej czysto symbolicznie. Niby nie stało się nic wielkiego, durny psikus. Wystarczyło jednak aby krew ścięła się Ósemce w żyłach, a przez twarz przebiegł grymas rozczarowania i bólu, gdy uświadomiła sobie bardzo dobitnie własną głupotę. Czemu ciągle ktoś próbował odbierać jej po kawałku niezależność, odcinając detal po detalu, aż lądowała w izolatce o białych ścianach i wypalającej oczy jarzeniówce pod sufitem?

Saper nabrała powoli powietrza, równie niespiesznie wypuściła je z płuc, prostując przy okazji plecy i zmieniając minę na całkowicie obojętną. Chciał ten kawałek złomu - niech go weźmie w cholerę, a potem zejdzie z oczu. Da święty spokój i przestanie mieszać w głowie. Cofnęła się do tyłu, brodą pokazując na wyjście z łazienki i wmawiając sobie usilnie, że to co spływa jej po twarzy tu tylko i wyłącznie woda.

Latynos popatrzył z wyraźnym zdziwieniem i nierozumieniem sytuacji. Zmarszczył brwi i odwrócił się w stronę drzwi choć byli w tak małym pomieszczeniu, że nie trzeba było się patrzeć by wiedzieć, że właśnie tam są te drzwi. Potem nadal z nie rozumiejącym spojrzeniem wrócił do stojącej w rogu kobiety.
- Ej, no co ty? Co jest grane? - zapytał nadal okazując przede wszystkim zdziwienie.

Odpowiedziała mu cisza i szum wodnych kropli spod sufitu. Ciężko było wyjaśnić cokolwiek nie posiadając głosu, ani środka do jego wydawania. Parch stała nadal bez ruchu, zaciskając raptem i rozluźniając pulsacyjnie pięści. Czego pieprzony trep nie rozumiał, wymagał aby mu rozrysować sytuację? Stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem po dwóch stronach pustego pola niewielkiego wszak pomieszczenia.

Mężczyzna w pociętych spodniach i usztywnioną przez opatrunki nogą chwilę odwzajemniał spojrzenie kobiety. W końcu westchnął, pokręcił głową, rozłożył ramiona i sięgnął z powrotem po leżący na półce lektor i oddał go Nash.

Na widok niewielkiej metalowej blaszki złote ślepia zabłysły. Ledwo płytka znalazła się w zasięgu, chciwe ręce wystrzeliły do przodu, łapiąc ją i na powrót umieszczając w panelu na ramieniu. Dopiero wtedy Ósemka odetchnęła z niemaskowaną ulgą i westchnęła ochryple, odchylając głowę do tyłu i bardzo powoli osunęła się plecami po ścianie, aż klapnęła pośladkami o mokrą podłogę.
- Nigdy więcej tego nie rób - wystukała jedną ręką, drugą odgarniając z twarzy wilgotne strąki włosów - Nigdy więcej Patino.

- No.
- kapral pokiwał głową. Spojrzał w zamyśleniu na kobietę z lektorem a potem gdzieś w bok. W końcu wzruszył ramionami. Schylił się cicho stękając i podniósł swoją koszulkę z podłogi i zaczął ją ubierać.

Wyglądało że bajka się skończyła… tak po prawdzie to ona ją spierdoliła koncertowo. Nie umiała inaczej, nie wiedziała co robić. Z jednej strony chciała aby poszedł, z drugiej zaś myśl o tym że pożegnają się w ten sposób przyprawiała ją o chęć zwymiotowania między zgięte w kolanach nogi.
- Kiedy mnie zamknęli mówiłam normalnie. Tego co dzieje się po zapadnięciu wyroku nikt nie sprawdza. Robią z tobą co chcą i nikt im nie przeszkodzi. Nikogo już nie obchodzisz, to twoi oprawcy. Katują cię, głodzą, przypalają, nie pozwalają spać całymi tygodniami, duszą. Topią. A potem cerują i od nowa - przekazała lektorem, gapiąc się tępo w odpływ znajdujący się po lewo, kilka płytek od jej stóp - Żart. Zrobiłeś żart. Rozumiem - uniosła wzrok na Latynosa - Ale to silniejsze ode mnie. Niepewność, nieufność. Strach. Że znowu ktoś mi coś zabierze. Coś ważnego. Zostań. Proszę - wróciła oczami do odpływu - Nie chcę żebyś wychodził.

Latynos kiwał głową gdy skończył ubierać koszulkę. Typowa wojskowa koszulka w barwach uniwersalnego i tradycyjnego brązu. Elenio słuchał ale nadal miał niepocieszony wyraz twarzy. Wydawało się, że ma zamiar dozbierać swoje rzeczy i wyjść. Gdy Parch poprosiła go jednak otwarcie swoim modulowanym przez lektora głosem zatrzymał się. Popatrzył na swoje odbicie w lustrze i przyglądał mu się chwilę. Wreszcie westchnął i usiadł na klopie. Oparł czoło o dłoń i przez moment wpatrywał się gdzieś w podłogę albo dół ściany.
- Czemu mi to teraz mówisz? Przecież nie zdjąłbym tego z ciebie jakbyś nie chciała. - pokręcił głową na chwilę rozkładając dłonie w geście nierozumienia. - No i miał być żart. Ale pewnie głupi wyszedł. A, do dupy to wszystko. - mruknął rozżalonym i podminowanym złością tonem machając ręką i znowu pogrążając się w milczącej, ponurej apatii.

Jednak Nash miała jeden niezaprzeczalny talent - niszczenia. Zwłaszcza tych dobrych, jasnych punktów, których nie tak wiele spotykała. W parę chwil atmosfera wewnątrz łazienki zrobiła się ciężka i chropowata, a ona szarpała się z tym co robić dalej. Wyjść? Prawdopodobnie byłoby to najlepsze rozwiązanie. Iść w diabły, przestać mieszać. Dać spokój dobremu facetowi siedzącemu naprzeciwko. Nie zasługiwał na taplanie się w bajorze paranoi… lecz nie umiała go zostawić. Nie w ten sposób.
- Nie wszystko jest do dupy - syntetyczny głos przekazał krótką informację, podczas gdy Parch podniosła się powoli, stając na równe nogi i strzepując resztki wilgoci z twarzy. Napędzana złością pokonała te cztery dzielące ich kroki, bez wyjaśnienia pakując mu się na kolana. Wyjęte świeżo spod prysznica ciało z miejsca zmoczyło wojskową podkoszulkę i spodnie. Piegowate dłonie z wahaniem ujęły skrzywioną ponuro twarz, zmuszając jej właściciela do spojrzenia prosto w twarz saper. Ta błądziła urywanymi ruchami gałek ocznych po znanej już fizjonomii, przeskakując z oczu na usta i znowu na oczy i potem usta, aż do chwili, gdy przywarła wargami do tych ostatnich, tym razem ostrożnie i delikatnie, jakby miała do czynienia z obiektem zrobionym z kruchego szkła.

- No. - powiedział wreszcie po chwili milczenia latynoski kapral. Wcześniej oddał delikatny pocałunek ale nie odzywał się. Siedział dalej wpatrując się gdzieś w ścianę albo we własne myśli i delikatnie głaskał plecy i ramiona siedzącej mu na kolanach kobiety. Gdy się w końcu odezwał właściwie niezbyt było wiadomo o czym mówi.
- Wiesz. Jak by to był jakiś poważny film to nie stawiałbym, że dożyjemy do napisów. Mamy przejebane po całości. - powiedział cicho kapral głaszcząc ramię obejmowanej kobiety.

- Ciesz się, że to nie slasher. - tym razem ona rzuciła dowcipem, w panice próbując znaleźć rozwiązanie nienaturalnej sytuacji - Tam najpierw ginie czarnuch, a potem śmieszek. Gdzieś po drodze przygłupia cheerleaderka i kapitan drużyny futbolowej. Poza tym musi być kontynuacja - wzruszyła ramionami. Jakoś widząc jak on łapie doła, mobilizowała się do ogarnięcia własnego pierdolnika wewnątrz głupiego łba - Nic ci nie będzie. Wrócisz do domu i okradniesz willę jakiegoś białasa. Może mu nawet nasrasz na środku salonu. Poza tym jak mam lecieć na takiego smutasa? Jak maslić, kiślować i co tam kurwa chciałeś, to tylko do tego macho z superspluwą i naoliwioną klatą - prychnęła krótko, odrywając ręce od klawiatury, aby zabrać się za ściąganie brązowej podkoszulki. Skoro i tak tu siedzieli, mogli jeszcze… przestać smędzić. Wystarczająco ciężkich, morderczych wręcz aktywności czekało ich w najbliższych godzinach.

- Tak. No, tak, pewnie tak. - kapral nie wydawał się przekonany ale najwyraźniej nie chciał się rozklejać do końca. Pokiwał głową dając sobie ściągnąć znowu podkoszulkę. Obserwował jak dłoń rudowłosej niemowy stuka zawzięcie w klawiaturę na nadgarstku i słuchał głosu jej lektora. - I nie naoliwiona tylko namydlona. Oliwy jeszcze nie zajebałem. - burknął wskazując gdzieś na obecnie zapomniany dozownik z mydłem wciąż stojący na półce.

Coś Nash nie pasowało - niepokój obijający się gdzieś z tyłu głowy. Ile z ich ostatniej rozmowy trep zapamiętał? Które zdania wychwycił, a które uleciały niesione na złotych skrzydłach środków odurzających? W końcu westchnęła i pochyliła się, żeby złapać z nim kontakt wzrokowy.
- Elenio co się dzieje? - wystukała pytanie, pozwalając aby na jej twarzy pojawiła się autentyczna troska oraz zaniepokojenie. Obejrzała go dokładnie, a dopiero potem dorzuciła - Pamiętasz coś z rozmowy na moście prócz monety?

- Zdechniemy tu. To się dzieje.
- kapral wzruszył ramionami ale odpowiedział prosto i szczerze patrząc na twarz kobiety tuż przed sobą. - Jedyną naszą szansą jest ewakuacja do kosmoportu. Ale nas nie ewakuują bo nie mają czym. A jak zostaniemy następna fala tych pokrak nas zamiecie. A gdybyśmy dostali się do kosmoportu to i tak jest kwarantanna. Nikt stąd nie wyleci. Po prostu zdechniemy tam trochę później. A na nas trzech jeszcze do tego chujki z góry się uwzięły. Właściwie jak tutaj gadałem z chłopakami to na Svena i Sarę też. - powiedział droniarz mówiąc niechętnym i markotnym tonem. - Wszyscy tu kurwa jesteśmy Parchami. Tylko my fikamy jeszcze bez Obroży. - dodał rozgoryczonym głosem. Pokręcił głową i zamilkł.

- Trzeba was stąd zabrać - Nash zagryzła wargi, marszcząc czoło jak zawsze gdy intensywnie myślała. Też widziała schemat podobnie, lecz starała nie skupiać się na problemach, a rozwiązaniach - Ciebie, Mahlera, Hollyarda, Sarę i Hassela, bo skoro Hollyard i Sara jeszcze chodzą po wolności z czerwonym nakazem, znaczy że koleś olał rozkazy - gorączkowo stukała w klawisze, marząc o tym, by móc zapalić… tylko wstanie i grzebanie w rzuconym na podłogę sprzęcie równało się straceniem kontaktu z Latynosem, a tego na razie nie potrafiła uczynić.
- Ten Rusek. Morvinovicz. Młoda mówiła że ma namiar na taryfę na orbitę. Inną drogę. Ewakuację. Jest też Conti, ta reporterka. Skoro łączność znowu działa, może wysłać materiał i puścić go w eter. Ludzie się dowiedzą co tu się odpierdala, a wtedy nie zamiotą was pod dywan. Mamy Młodą, ona da radę złamać zabezpieczenia i połączyć się z kim trzeba będzie. Jeszcze żyjemy, nie czas się poddawać. Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą. Składasz broń, sam się zabijasz. Nigdy nie ma sytuacji bez wyjścia. Kwestia… dopracowania planu. Alternatyw. Zostajesz tutaj, masz możliwość pogadać z Młodą jak my będziemy w terenie. Ona ci pomoże. Pomoże całej piątce. Zna Morvinovicza, chyba się lubią. Jest też tutaj jedynym specem od kompów i łamania systemów. - zrobiła przerwę żeby wyłamać palce i założyć za ucho kosmyk mokrych włosów. Przymknęła oczy, sapiąc cicho przez nos
- Jeżeli przyjdą po was, będą chcieli zabrać. Albo zlikwidować. Spierdalajcie. - uchyliła powieki, a na jej twarzy pojawiła się determinacja. - Zrobię wszystko żeby kupić wam trochę czasu. Paru zatrzymam. Jeden ładunek zdążę odpalić. Dobrze rozegram ten w Obroży zabije albo porani jeszcze kogoś. Nie zarżną was jak zwierząt w rzeźni, ktokolwiek po was nie przyleci. Wpadniesz w doła, stracisz wolę walki - sam się podłożysz i pozwolisz im wygrać. Nie rób tego. A z Conti sobie pogadam. Słyszałeś co mówił tamten generał na wizji. Ciśnienie rozsadzające od środka. Wiemy jak to wygląda w rzeczywistości. Nagrania też się znajdą. Dowody inne niż słowa skazańców.

Latynos słuchał i obserwował szaleńcze stukanie palców w klawiaturę i elektronicznego głosu z nadgarstka Black 8. Dalej się nie odzywał i kiwał głową jednak saper zauważyła, że spojrzenie stało mu się bardziej przytomne i myślące. Nie odzywał się jeszcze chwilę biernie obejmując pokręcił przecząco głową na ostatnią propozycję Parcha która siedziała mu na kolanach.
- Nie, nie rób tego. Miałbym wyrzuty sumienia jakbyś dała się rozwalić przez nas. Przeze mnie. - zaczął od tego co najważniejsze. Potem znowu chwilę się zastanawiał.
- Ten Rusek coś ma? - popatrzył pytająco na 8-kę. - No chyba miał tam w dżungli ale coś się poprztykali i wrócił z niczym. Teraz jest w tym gównie razem z nami. - powiedział wolniej marszcząc nieco brwi sprawdzając chyba czy Nash nie ma jakiś innych od niego informacji. - I Maya go lubi? Serio? Przecież to zwykły mafioz. Tylko zgrywa się na tego biznesmena. Karl nam co nieco opowiedział co mógł o nim i jego numerach. I ona go lubi? - myśl, że Brown 8 i “pan Morvinovicz” mogą się lubić chyba droniarzowi wydawała się dziwaczna i niezrozumiała. W końcu pokręcił głową spychając to chyba na dalszy plan.
- No jest ta Conti. Nawet nieźle się tu trzyma. Myślałem, że to jakaś wydmuszka i wymięknie przy pierwszej okazji. Ale wydaje się w porządku. - podzielił się spostrzeżeniami na temat reporterki IGN. - No tak, ona może coś nadać. Ale zanim coś ktoś zrobi by tu dotrzeć… - kapral Armii skrzywił się bo nawet dla amatora spory przed opinią publiczną Federacji i różnych instytucji to nie zapowiadały się na realną pomoc dla nich tutaj. Chociaż kto wie? Siła mediów i presji opinii publicznej potrafiła czasem zaskoczyć i rządy, i armie, i korporacje. A Olimpia Conti była jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy reporterskich mediów.
- No dobra. Niech będzie. Dam się pokroić tej blondynie. A w ogóle to ona ma chyba coś z głową wiesz? Udaje, że na mnie nie leci. - Patinio względnie uśmiechnął się i wrócił do swojego zwyczajowego, zblazowanego tonu niezbyt rozgarniętego błazna po którym wszyscy chyba go najbardziej rozpoznawali.

- Dobrze. Bardzo dobrze. Pogadaj z Młodą jak się wybudzisz. Nas może nie być - Nash uśmiechnęła się półgębkiem, darując sobie bardziej dobitne wyrażenie ulgi. Cholerny kaktus zaczynał się ogarniać, wracał na właściwe tory rozumowania. Aby mu w tym pomóc sięgnęła po sprawdzoną metodą uprzejmości wzajemnych - Lecieć na ciebie? Znowu ci których z kolegów głupot naopowiadał? Już o tym gadaliśmy. Żadna normalna na ciebie nie poleci. Może jakbyś był z Floty - rzuciła w niego szyderczym uśmiechem. Wypowiedzianym przez syntezator słowom przeczyła poza w której oboje się znajdowali, lecz akurat ten detal uprzejmie pominęła.

- Miałbym być jakimś obślizgłym, potworem z Floty? - brwi Latynosa podjechały w górę a twarz zmarszczyła mu się w wyrazie niedowierzania. - To już chyba gorzej mi by było zostać krawężnikiem. - kapral rozłożył ramiona by zademonstrować jak bardzo niedorzeczny pomysł Asbiel przedstawiła. - A blondzia oczywiście na mnie leci i tam z nią pójdę sam na sam do zabiegowego to wszystko się wyjaśni. No co? Myślisz, że po co tam mnie woła? Ta cała operacja to tak dla ściemy oczywiście. Po prostu nóżkami aż przebiera by zostać ze mną sam na sam. - brunet mówił tak bardzo poważnym głosem, że w zderzeniu z rzeczywistością jaka ich otaczała aż nie szło tego traktować poważnie.

- Aż ręce załamywała. Z tej niecierpliwości - lektor wyraził powątpiewanie saper, choć jej mina również przypominała powagę. Poprawiła się, siadając wygodniej na męskim kolanie i wzruszyła bezradnie ramionami - Leć do niej, po co ma czekać skoro tak leci? Ja w tym czasie pójdę poszukam towarzystwa gdzie indziej. Jeszcze parę minut mam, może znajdę jakiegoś marine. Dla porównania - wydęła wargi z całych sił kryjąc śmiech za maską profesjonalnego Parcha.

- “Jakiegoś marine”? - twarz żołnierza siedzącego na kiblu w samych pociętych spodniach wyrażała zdziwienie. - Dziewczyno, marine to umysłowi i przede wszystkim fizyczni degeneraci. Przykre ale prawdziwe. - kolega jednego podgolonego marine pokiwał smutno głową robiąc zbolałą minę. - Poza tym nie wiem czego chcesz szukać gdzieś tam jak przecież najfajniejszy facet jakiego możesz tutaj spotkać właśnie trzyma cię na kolanach. Po cholerę więc chcesz się pocieszać jakimiś marnymi niedoróbkami? - kapral pokręcił głową jeszcze mocniej na znak, że pomysł rudowłosej uważa za kompletne głupstwo.

-Trzyma na kolanach i wspomina o innej lecącej na niego lasce - złote oczy zmrużyły się ironicznie, reszta piegowatego ciała zaczęła delikatnie kołysać się w przód i w tył - Spieszy mu się do niej, więc gdzie mi, marnemu żuczkowi w Obroży, stawać na drodze prawdziwej tęsknoty? - sparodiowała poważną minę, choć ślepia sie jej śmiały.

- No wiesz, niech blondi nie czuje się jakaś wyróżniona. - Latynos pokręcił głową lekko unosząc same dłonie do góry. - Całe mnóstwo lasek na mnie leci. Wiesz, to ten południowy urok. - wyjaśnił kiwając głową co chyba miało znaczyć, że zdradza jej jakąś niebywale ważną tajemnice. - A w ogóle to co? Zamierzasz tak mi bezproduktywnie zajmować mi kolana czy weźmiesz się do jakiejś sensownej roboty? - kapral zmienił temat łapiąc dłonią za jedną pierś kobiety i ściskając ją zaczepnym ruchem. Przygryzł nieco wargę i zerknął znowu w górę kosym wzrokiem. Czasu w końcu mieli jak zwykle za mało. Zwłaszcza takiego w którym nikt i nic nie próbowało ich dorwać i zabić.


Czas uciekał - to w żaden sposób się nie zmieniło. Sekundy przelewały się Parchom przez palce, odmierzane świecącymi seledynowo cyframi liczników na Obrożach. Skończył się urlop, skończyła narada. Dostali nowe zadanie, znów niezwiązane z ich aktualna misją, jednak koniecznie - tak sobie Nash wmawiała, raz po raz wałkując za i przeciw pod rudą kopułą. Wychodziło że następna ewakuacja zostanie przeprowadzona ich rękami, nic niezwykłego. Po co trepy miały ryzykować, skoro pod ręką posiadały skazańców do utylizacji?
- Na słowo - wystukała krótką wiadomość, a lektor przełożył ją na dźwięk równie beznamiętny co mina właścicielki metalowego ustrojstwa. Poczekała aż Hollyard przestanie gadać, odprawa dobiegnie końca, a czas ruszy z kopyta do przodu. Patrzyła na niego czujnie, podchodząc powoli aż stanęła z nim twarzą w twarz. Wtedy też wzrokiem pokazała na lewą stronę, dając znać, że rozmowa którą chce odbyć powinna być prywatna.

Porucznik popatrzył na Black 8 a potem powiódł spojrzeniem po pozostałych Blackach sprawdzając czy ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia.

Diaz nie wyglądała jakby miała za dużo do powiedzenia, ale nie byłaby też sobą, gdyby nie wtrąciła paru słów od siebie.
- Mierda… jak tu por tu puta madre zostajecie szczekać na hydranty, to znajdźcie sposób żeby wyciągnąć moją dupę z tego jebanego bunkra. - mruknęła poważnym jak na nią tonem, lampiąc się naprzemiennie to na Romeo, to na Latarenkę - Jest w HH na dole. Tam jest ta wasza terrorystka, kumple i Pogodynek. Ten zielony - dopowiedziała do swojskiego psiura, wyjaśniając o kogo się jej rozchodzi - My wam z Wujaszkiem rozjebiemy co trzeba, a jak już do niemytego rowa mojej świętej pamięci babki Mercedes ratujemy cywilbandę, to Promyczek też jest cywilem, cabrónes, claro?

- Zrobimy co tylko będzie możliwe.
- odpowiedział po chwili zastanowienia porucznik. - Ale nasze możliwości są dość ograniczone. - przyznał po chwili kolejnego namysłu gdyż chyba wszyscy tutaj zdawali sobie sprawę w jak niewesołej sytuacji się znaleźli. - Ale mimo to mamy parę opcji. Ale rozważymy je po tej misji. - dopowiedział chyba by nie kończyć tym pesymistycznym akcentem. Rozejrzał się po pozostałych twarzach czy ktoś ma coś jeszcze do powiedzenia na temat czekającej ich misji.

- Vete… no właśnie! Mierda! Kurwa no, Romeo. Poślij kogoś po Majstra, to twój pendejo! - Diaz nawijała dalej, zakładając ręce na piersi i też podchodząc psiarskiemu pod nos tak że z Latarenką brały go z dwóch frontowych stron - Zdążyłam z nim truknąć na moście zanim ci po tą wielką lochę wyjebialiśmy. Pollas utknęli w gnidach, muy chujowo tam mają.

- W HH jest lekarz. Nie paramedyk. A tu są ranni
- Ósemka przypomniała detal ich poprzedniej rozmowy. Podarowała jednak otoczeniu dłuższych wywodów, wciąż patrząc spod byka na Hassela i czekając w wyraźnym napięciu.

- Myślę, że z naszymi możliwościami jakie tutaj mamy możemy się skupić na tym co tu i teraz. W tej chwili szykujemy tu punkt oporu i misję odbicia zakładników. To ostatnie akurat spada właśnie na nasze grono. Reszta będzie musiała poczekać. Przykro mi. - porucznik popatrzył na obydwie kobiety przed sobą i chwilę się chyba wahał albo zastanawiał co odpowiedzieć ale chyba ostatecznie wybrał wywalenie kawy na ławę. Nawet teraz widać było, że mundurowi w okolicy budynku i samym budynku coś umacniają czy przygotowują. Jednak nawet całościowo na obszar nawet niezbyt dużego lotniska na jakim byli to obsada stanowisk musiałaby być dość rzadka albo czekało ich zrezygnowanie z obrony peryferiów lotniska. A o odesłaniu stąd kogokolwiek byłoby jeszcze większym osłabieniem lokalnych sił.

- Dobrze, czas ucieka a czeka nas zadanie do wykonania. - oficer przypomniał po co się tutaj zebrali i dał znać głową Black 8 by poszła za nim. Daleko nie odeszli, nadal widać było czekających Blacków. - O co chodzi? - zapytał porucznik patrząc wyczekująco na złotooką saper.

- Planuj na naszą trójkę. Mnie, Diaz i Ortegę. - Parch nie bawiła się w pisanie po próżnicy. Stukała szybko w klawisze, wiercąc spojrzeniem oczy psiego trepa - Cztery i Zero nie wyjdą stąd żywi. Nie po tym co odjebali.

Porucznik zmarszczył brwi patrząc na Black 8. Przeniósł nieco spojrzenie na czekającą grupkę Parchów jaką miał dowodzić. Zaraz wrócił znowu do twarzy rozmówczyni.
- Co masz dokładnie na myśli? - zapytał strzelec wyborowy policyjnej jednostki specjalnej.

Saper zmierzyła go zimnym spojrzeniem, przechodząc na głuchy, kanciasty warkot. Splunęła w bok, wracając do maltretowania holoklawiatury.
- Ostatni Blackpoint. Byłeś tam Hollyard. Widziałeś rumowisko. Oni byli tam przed nami. - wyjaśniła żeby nie siać nieporozumień - Wysadzili CH. Rozjebali kapsułę licząc że rozjebią czujniki i nas przy okazji. A tu taki chuj - prychnęła ironicznie i wzrok jej uciekł ku Siódemce i Dwójce - Ty dbasz o swoich ludzi, ja dbam o swoich. Nie dam rady pilnować ich przed gnidami i tą parą frajerów. Dlatego stąd nie wyjadą żywi - wróciła spojrzeniem do rozmówcy - Daj cynę niech ci twoi nie odstrzelą nas jak się zacznie dym.

Porucznik nie odzywał się dłuższą chwilę patrząc na Black 8. Pokiwał głową, przygryzł wargę i spojrzał gdzieś pod nogi lekko kopiąc jakąś zgniecioną łuskę. Odprowadził ją wzrokiem gdy tak cicho stukała tocząc się po podłodze aż w końcu znieruchomiała po chwili charakterystycznego bujania się. Nagle oficer spojrzał znowu wprost na stojącą przed nim kobietę.
- Chcecie ich tu rozwalić? - zapytał też nie bawiąc się w półsłówka i podchody.

Krótkie, twierdzące kiwnięcie głową tym razem zastąpiło przekaz słowny, lektory, Obroże, syntezatory i holoklawiatury. Przez bladą, piegowatą twarz przeszedł grymas, lewy kącik ust Parcha podjechał do góry. Jak na psa Hollyard był całkiem bystry. Całkiem.

Raptor potarł dłonią czoło i cicho westchnął czy raczej wypuścił przetrzymane chwilę powietrze. Z bliska Black 8 widziała, jak przy okazji przymknął oczy. W końcu je otworzył i położył dłonie na biodrach patrząc gdzieś w sufit. Oczy wykonywały mu krótkie ruchy gdy szukał rozwiązania tego problemu. Wreszcie lekko pokręcił głową i znowu wrócił spojrzeniem wprost do Parcha.
- Nie mogę na to pozwolić. - odpowiedział w końcu patrząc na nią poważnie i uważnie. - Nic nie róbcie. To rozkaz Black 8. Wracaj do reszty. Zaraz do was przyjdę. - odpowiedział lekko kiwając głową w bok w stronę pozostałych Blacków.

Przez złote oczy przelała się fala ironii, ruda głowa przekrzywiła się w bok wciąż z tą samą miną.
- Wiesz gdzie mam rozkazy, no nie? - zaakcentowała pytanie uniesieniem jednej brwi i szybko spoważniała. Mogli sobie robić pod górkę, lecz nie o to w tym wszystkim chodziło - Nie ruszę ich. Póki nie dojdziemy do fury. Ale potem - rozłożyła bezradnie ramię w geście “no co ja mogę?” - Nie pozwolę żeby przez nich zginął któryś z moich ludzi. Powiedziałam że ich z tego wyciągnę. Jak was z kanałów. Zawsze dotrzymuję słowa - zmrużyła oczy robiąc krok w tył, a potem drugi i jeszcze jeden. Pies miał nad czym myśleć, ona też. W najgorszym wypadku będą trzy, zamiast dwóch trupów. Diaz z Ortegą sobie poradzą, Harcereczka jako maskotka mundurowych też.

- Wiesz, że jmogę wyegzekwować moje rozkazy no nie? - porucznik odwzajemnił ten sam ton i spojrzenie jakim uraczyła go Black 8. - Nie pozwolę by w oddziale jakim ja dowodzę dochodziło do samowolki i podobnych incydentów. A teraz wracaj do reszty i czekajcie na mnie. - Raptor wydawał się być tak poważny jak i podminowany całą tą rozmową i jej konsekwencjami.

- Możesz mnie zabić. Ale jesteś z tych porządnych - o dziwo saper wydawała się mało przejęta podobnym rozwiązaniem. Wzruszyła ramionami i cofnęła się, robiąc obrót przez lewe ramię. W ciszy pokonała trasę do Dwójki i Siódemki, stając między nimi. Nie uśmiechało się jej robienie Hollyardowi pod górkę, lubiła gnoja. Oboje wiedzieli jak inaczej będzie to wyglądać i oboje tego nie chcieli.

Raptor wrócił do grupki czekających Blacków po kilku minutach. Wyraz twarzy miał poważny i nie zapowiadało się by miał przynieść dobre wieści. Popatrzył przez chwilę na każdego z ocalałej piątki skazańców. Zakończył tą lustrację na dwóch z nich. Poruszył chwilę nozdrzami, zacisnął usta w wąską linię ale gdy się odezwał głos brzmiał mu oschle i pewnie.

- Obroża Black 4 i Black 0. Za działanie na szkodę oddziału, kara dyscyplinarna III-go stopnia. - odezwał się patrząc na wymienionych Parchów. Zanim ktokolwiek z tej piątki zdążył zrobić cokolwiek czy choćby powiedzieć zadziałały automaty. Komputery i maszyny jak zwykle miały nieporównywalnie szybszy czas reakcji niż ludzie. Od dwóch mężczyzn doszedł odgłos dość cichych wybuchów gdy Obroża zdetonowała swój ładunek. Ten ukierunkowany do wewnątrz prawie odciął głowy skazańców od reszty ciała. Dwa bezwładne ciała upadły na posadzkę terminala a z ich śmiertelnych ran szybko powiększała się czerwona kałuża. Porucznik Raptorów patrzył chwilę na dwa bezwładne już ciała ale w końcu się odezwał znowu.

- Zabierzcie od nich co się da. Ciała zostawcie, ktoś się nimi zajmie. Zbiórka w ciężarówce za dwie minuty. - powiedział oschle i poszedł w stronę ciężarówki. Zamieszanie i śmierć dwójki skazańców wywołała chwilę konsternacji wśród mundurowych. Ale gdy porucznik ruszył się z miejsca wszyscy przeszli nad tym obojętnie do porządku dziennego. W stronę uszczuplonej grupki Blacków podeszło dwóch żołnierzy najwyraźniej czekając kiedy będą mogli zabrać ciała.

- Macie wszystko? - lektor Obroży Ósemki zadał jedno proste pytanie, podczas gdy jej właścicielka omiotła orientacyjnie wzrokiem parę Latynosów.

Odpowiedział jej pomruk aprobaty, po którym nastąpił szeroki wyszczerz, przecinający twarz Diaz jakby czaił się tam cały czas.
- Claró que si! - zarechotała, ruszając do kabaryny. Po drodze nie omieszkała splunąć na ciała Połyka i Tatuśka -Chodź Wujaszku! Wreszcie jedziemy coś rozjebać!

Pochód zamykała Nash, wciąż zgrzytając zębami pod nosem. Nie podobało się jej zastosowane przez psa rozwiązanie, niepotrzebnie się wpierdalał. Sami powinni to załatwić, nie wysługiwać się Obrożami. Śmierdziało tchórzem, co jeszcze mocniej ją wkurwiało. Pamiętała jednak co jeszcze miała załatwić przed wyjazdem. Odpaliła komunikator, wybierając jako odbiorę wiadomości Brown 0.
"Patino. Mahler. Hollyard. Hassel. Sara. Muszą stad zniknąć." - wystukała ładując się do auta - "Zajebią ich tutaj byle upierdolić sprawie łeb przy samej dupie. Zastanawiałaś się po co na takim zadupiu system pokroju Guardiana? Coś tu chowają i poświęcą chłopaków byle to ukryć. Pogadaj z tym swoim ruskiem w garniaku. Jak przyjedzie taksówka niech ich też zabiorą. Jest też Conti. Ją biorę na siebie. Chyba mam pomysł. Ale ty też z nią pogadaj. Zrób dobre wrażenie" - uśmiechnęła się pod nosem i dodała na koniec - "Jesteśmy w kontakcie. Uważaj na siebie."


 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 12-02-2018 o 01:33.
Zombianna jest offline  
Stary 19-02-2018, 05:48   #255
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 41 - Kościół (36:30)

“- A jemu co się przydarzyło?
- To Kulas. Ten który przeżył. Przyjrzyj mu się dobrze nowy. Przyjrzyj mu się dobrze i zadaj sam sobie pytanie, czy warto tutaj żyć na tyle długo, żeby skończyć tak, jak on.” - “Szczury Blasku” s.18




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; droga gruntowa od kolejki magnetycznej; 1270 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 36:30; 90 + 60 min do CH Black 3




Black 2, 7 i 8



No to ruszyli. Każde z nich mogło zostawić za plecami nie tylko bryły postrzelanych budynków i wojskowy, zorganizowany chaos przygotowań ale i wspomnienia z ostatnich minut i kwadransów. Jak na warunki tej pierwszej parchatej misji to mieli tutaj całkiem długą przerwę. Black 8 pożegnała się z latynoskim droniarzem którego paramedyczka wreszcie zabrała na oględziny tej jego nogi. Niespodziewanie dla złotookiej saper w słuchawce zanim jeszcze wyjechali z lotniska usłyszała głos Herzog.

- Faktycznie niewiele mogę tutaj zrobić poza naszpikowaniem go painkillerami, oczyszczeniem ran i założeniem opatrunków. On potrzebuje prawdziwej operacji, szpitala i lekarza. A nie paramedyka z jednym skalpelem, szczypczykami i paroma pigułami. - głos blondynki wydawał się być znużony i zmęczony, nawet przygnębiony. - Ma tutaj sieczkę z tej nogi. Im później ktoś ją poskłada tym ma większe szanse na długotrwałe powikłania. Dałam mu painkillery i wypuściłam. Właściwie nie wiem czemu ci to mówię. W każdym razie jest jak mówię. Powodzenia tam na górze. Ja wracam do następnych pacjentów. - po tej zmęczonej relacji ze stanu potrzaskanego kaprala paramedyczka rozłączyła się.

Black 2 też miała co wspominać. Jak na tak sławną i rozpoznawalną w mediach twarz ta reporterka IGN okazała się całkiem sympatyczną dziewczyną. A z manewrami damskiego duetu pod jednym prysznicem też radziła sobie znakomicie. Pomogła piromance wyczyścić każdy kawałek jej smukłego latynoskiego ciała a nawet by dać gwarancję tej kompleksowej jakości sprawdziła osobiście także na smak wykorzystując ochoczo swoje usta i język. Zupełnie jakby wcale nie była gwiazdą mass mediów. Nie była też egoistką i sama też ochoczo i wdzięcznie pozwoliła poddać się zabiegom Black 2.

- Oh musimy się jeszcze w końcu umówić na tego drinka. I najlepiej nie samego drinka. - powiedziała brunetka z mokrymi włosami z kuszącym rozleniwieniem. Owijała się nieśpiesznie ręcznikiem i pocałowała na dowidzenia Latynoskę i wyszła z pryszniców zostawiając pole manewru dla pary Blacków po obydwu stronach tej samej ściany.

Potem był trzask, huk i zaskoczone krzyki gdy ubrani, na w pół ubrani i w ogóle nie ubrani mundurowi w pierwszej chwili zapewne sądzili, że to jakiś atak xenos. Ale gdy kurz opadł, gdy xenos się nie pojawiały, gdy pancerny golem jaki rozwalił ścianę zaczął zdejmować z siebie ten pancerz, gdy wewnątrz pojawili się żandarmi domagając sie wyjaśnień i jeszcze wskoczyła gdzieś w to wszystko golusieńka i rozochocona dziewczyna z Obrożą zrobił się chaos.

Chaos robił się groźny gdy jeden z żandarmów użył swoich uprawnień aby spacyfikować Black 7. Ten już częściowo rozebrany upadł na kolana gdy Obroża poraziła go prądem częsciowo paraliżując. Zrobiło się zamieszczanie w które wdarł się mocny, kobiecy głos domagający się wyjaśnień.

- Kapralu co tu się dzieje? - zapytała ostro jakaś blondynka z ciężką bronią i ciężkim poplamionym żółtą i czerwoną krwią pancerzu do jakich przylepił się wszelki syf od liści po grudy ziemi, kamyki i małe gałązki. Zapytany żandarm zdał relację jak to Black 7 rozwalił ścianę i nie chciał się podporządkować rozkazom. Blondynka ogarnęła jego raport a potem scenę za jego plecami. Rozwaloną ścianę, ściekającą wodą, ludzi w każdym poziomie ubrania lub rozebrania, nagą Latynoskę i w końcu machnęła ręką.

- No to już oberwał. Dajcie spokój kapralu, przecież nie zamurujemy teraz tej ściany a innych pryszniców w bezpiecznej strefie o ile wiem nie ma. - blondynka odpowiedziała a w końcu podeszła do szatni gdzie zostawiła swoją ciężką broń a potem zaczęła zdejmować z siebie pancerz i resztę. Mimo, że przecież była w męskiej części. - A ty jak narozwalałeś to posprzątaj to. Pozbądź się tego gruzu. I nie rozwalaj więcej dla zabawy. - wskazała odpowiednio na Black 7, rozwalone resztki ściany i na wyjście z pomieszczenia. Latynos skinął łysą głową i uwinął się z pancernymi ramionami na dwa czy trzy kursy. W tym czasie blondynka też zdążyła się rozebrać i wejść pod jeden z męskich pryszniców. A Black 2 znowu udało się rozgrzać atmosferę. Blondynka też była w tym niezła. - I co? Tylu was tu jest i sama mam sobie myć plecy? - odwróciła się nieco prowokująco bo choć weszła do jednej z kabin to nie zasunęła zasłony więc było ją widać całkowicie od zmoczonych blond włosów po zanurzone w wodzie stopy. Znowu zrobiło się jakoś tak wesoło i sympatycznie, że każda z kobiet choć były w zdecydowanej mniejszości to znalazła się w centrum męskiego zainteresowania. Na tyle, że gdy już i wujaszek wrócił i musieli zrywać się na umówioną zbiórkę to byli całkiem sympatycznie żegnani przez chyba wszystkich uczestników tych koedukacyjnych pryszniców.

Ale to było dawno. Gdzie i kiedy indziej. Jakieś minuty i kwadranse temu. Teraz byli tutaj. Na tej czarnej, zabłoconej i zakrwawionej ciężarówce którą wieki temu Black 2 zdołała naprawić i przyjechali na most wciąż utrzymywany przez grupkę rozbitków z Falconów a potem dotarli na lotnisko. Po ciężarówce wciąż było widać te ślady tamtych wydarzeń. Błoto, glina, kamyki, ślady rąk i butów odciśnięte na tej żółtej, czerwonej i brunatnej warstwie. Na te kilka zaledwie osób co teraz jechali to paka ciężarówki wydawała się niesamowicie obszerna. Nawet Black 7 miał dla siebie mnóstwo miejsca. Z drugiej strony dobitnie to podkreślało jak bardzo pusta jest ta skrzynia ciężarówki na którym w drodze na lotnisko zmieściły się pewnie z tuzin albo dwa ludzi.

Początek był całkiem niezły. Korzystając z zapasu miejsca bordowowłosa sierżant Everett rozpędziła ten ciężki pojazd do całkiem przyzwoitej prędkości. Gdy minęli rozwaloną bramę wybiegło co prawda parę sztuk drobnych xenos ale broń pokładowa dronu i bramowej wieżyczki bez trudu się z nimi uporały. Potem musieli zwolnić do zjazdu na drogę główną a następnie wedle mapy był tam najdłuższy kawałek mniej więcej prostej która jednak łagodnymi i długimi łukami jednak esowała po mapie i tak samo przez stoki krateru. Na niebie widać było latadełka. Dwie pary ciężkich ale smukłych pionolotów szturmowych. Latały gdzieś pewnie na wysokości kilometra może powyżej krawędzi krateru a może nie. Para Boltów. A nad nimi, poza zielonkawym niebiem sterraformowanego powietrza kolejna para. Ale to już para Hornetów czyli myśliwców wielozadaniowych obecnie uzbrojonych pod wsparcie operacji naziemnych. To właśnie one urządziły te piekło na ziemi gdy sytuacja w dżungli wokół ciężarówki jaką obecnie jechali zrobiła się dramatyczna. Sam ich widok i obecność sprawiał, że ludziom na ziemi jakoś dodawał otuchy nawet gdy tylko krążyły tam leniwie nie robiąc nic specjalnego. Świadomość, że w każdej chwili mogą spaść na ofiarę i rozerwać ją ogniem i ołowiem wszelakim jaki miały na pokładzie dodawał otuchy.

Tam też zaczęły się pierwsze schody. Jeszcze łagodne. Droga była zryta przez leje po bombardowaniu więc choć sama w sobie dość łagodna sierżant za kierownicą by utrzymać prędkość musiała nieźle bujać się po tej drodze a czasem i poboczu. Udawała jej się ta sztuka więc xenos choć szybkie jednak miały trudności z dogonieniem uciekającej ciężarówki. Sama trójka Blacków na pace miała zaś trudności ze zwykłym utrzymaniem się w pionie nie mówiąc o celnym strzelaniu. Na szczęście mieli dron na dachu kabiny kierowany wprawną, latynoską ręką a ciężarówka też potrafiła zmiażdżyć czy żywego czy martwego xenosa. Najgroźniejsze były te nadbiegające znad przeciwka lub wyskakujące z pobocza tuż przed pojazdem bo te miały szanse by przez moment doskoczyć na pojazd. Jednak i kierowca i droniarz radzili sobie z większością tego rodzaju zagrożeń te kilka wypadków gdy było inaczej skazańcy poradzili sobie na tyle wcześnie by nie dopuścić żadnego stwora na pokład.

Stromość zaczęła się gdy trzeba było zjechać z drogi głównej na tą prowadzącą na most i dalej do kościoła. Przy ostrym zakręcie ciężarówka musiała zwolnić. Nie znaczy, że prowadząca sierżant wjechała w niego wolno. Sześciokołowcem zgryztnęło i przechyliło na zewnętrzną strone wirażu. A wraz z nim na burtę poleciała trójka Parchów na skrzyni ładunkowej. Pojazd zjechał przez moment na pobocze taranując jakiś znak podskakując na krawężniki i zahaczając o jakąś osobówke którą odrzuciłow bok w starciu z wielokrotnie przeważającą masą i prędkością większego wozu.

Niemniej ciężarówka to nie wyścigówka zanim odrobiła utraconą prędkość xenos już były przy niej. I te które dotąd ją ścigały i te nowe wyskakujące z obydwu stron bardzo tutaj bliskich ścian dżungli. Robiło się niebezpiecznie. Xenos zaczynały wskakiwać i dostawać się na pokład wozu. Każdy Parch jaki próbował z nimi walczyć nie mógł słać ognia, ołowiu i granatów w stronę tych za burtą. Dron na dachu pracował na pełnych obrotach strzelając raz za razem i masakrując drobne ciałka które rozbryzgiwały się po trafieniu ciężkimi, wojskowymi pociskami. Podobnie przy okazji ciężka broń drona masakrowała gałęzie, ściany czy szyby mijanych drzew, domów i nieruchomych pojazdów. Mimo to udało im sie wjechać na most choć walka ze stworami toczyła się na najbliższy już dystans. A lada chwila musieli się zatrzymać bo widać już było wieżę kościoła na drugim brzegu. Parchy usłyszeli jak porucznik zamawia wsparcie lotnicze. A potem było jeszcze gorzej.

Rozpędzony sześciokołowiec wyjechał zza ostatniego łuku już po drugiej stronie rzeki i okazało się, że na drodze i parkingu są kolejne części hordy kreatur. Dron kosił je ogniem zaporowym ale w tak krótkim czasie nie był w stanie powstrzymać ich wszystkich. Z ruin zmasakrowanej dżungli wyskakiwały wciąż kolejne stwory tak samo jak za rufą ciężarówki te które dotąd ścigały ją od zjazdu z głównej drogi.

- Wjeżdżaj do środka! - krzyknął porucznik gdy widocznie też zorientował się w sytuacji. Sierżant bez słowa wykonała polecenie. Przekierowała ciężkiego sześciokołowca na kurs kolizyjny z budynkiem. Rozpędzona maszyna kierowała się przez parking bez trudu zbijając stojącą na drodze zaparkowany samochód i posyłając go gdzieś w bok. Jeden trzask i drzwi razem z przedsionkiem i kawałkiem ściany nie oparły się mocy rozpędzonego wozu. Pojazd wbił się do środka i dopiero tam zgrzytnęły hamulce. Ale ciężarówka to nie była wyścigówka. Wyhamowanie takiej masy było równie wdzięczne i łatwe jak rozpędzenie jej. Hamujący wóz miażdżył więc kolejne rzędy kościelnych ław, gruchocząc wszystko na swej drodze gdzie syk hamulców zlewał się z piskami rozgniatanych xenos, i pękającym plastikiem umiejętnie udającym naturalne, ciemne i stare drewno. W jednej chwili znaleźli się ze świata południowego światła w świecie świątynnego półmroku. Co dziwne w większości okien nadal widać było klasyczne witraże. I coś jeszcze.

- Co to kurwa jest? - zapytał Black 7 trzymając w ręku coś co wyglądało na urwany kawałek liny który jakoś znalazł się przy nim gdy ciężarówka znalazła się prawie przy samym ołtarzu gdzie wreszcie się zatrzymała. Za nimi pozostawał wyraźnie widoczny ślad zniszczeń w zmiażdżonych ławach, jakimś ciałem rozjechanego xenosa i… No te liny. Liany? Wewnątrz świątyni kłębiły się jakieś coś co ogólnie przypominało jakieś zdziczałe rośliny w jakieś opuszczonej szklarni. Tylko tutaj był półmrok więc słabo było ze światłem.

- Zostaw to! My pilnujemy ciężarówki wy lećcie po tych cywili. Maya! Nakieruj ich! - porucznik wysiadł z kabiny z karabinkiem w dłoniach. Widocznie zrezygnował ze swojego karabinu wyborowego na rzecz bardziej uniwersalnej broni na krótkie i średnie dystanse. Wcześniej Mayi udało się ustalić, że ten Charles z resztą są gdzieś w wieży. Były dwie i na szczęscie były po stronie ołtarza więc mieli niedaleko. Oficer Policji, sierżant Armii i dron z cieżką bronią szykowali się do obrony ich jedynego środka transportu jaki dawał nadzieję, że ich stąd zabierze. Parchom pozostało odnaleźć i zabrać tych cywili jakich na linii chyba miała Brown 0. W wyrwanym przejściu pojawiły się pierwsze kształty xenos. Dron otworzył ogień masakrując większość z nich. Gliniarz cisnął w tamtą stronę granat i wyrwa stanęła w płomieniach.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 170 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 36:30; 120 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



Było ich za mało. I mieli zbyt dużo zadań. W zbyt krótkim czasie. Czarnowłosa informatyczka siedząc za konsoletą sterującą na wieży kontrolnej czuła to aż nadto dobitnie. Potrzebowali więcej ludzi. Tutaj na wieży do obsługi szykujących się do akcji zespołów, do utrzymywania łączności z lataczami krążącymi nad lotniskiem, do rozmów z orbitą i kosmoportem odległym na drugim krańcu krateru w jakim koncentrowała się ludzka cywilizacja na Yellow 14. Potrzebowali więcej ludzi do obsadzenia tak dużego obiektu jak lotnisko, więcej ludzi do uzupełniania zapasów z parchowych kapsuł, więcej ludzi do sprawdzenia obiektów, więcej do pilnowania samej wieży i szpitala w jej schronie. Tych kilkudziesięciu ludzi którzy gdy wysypywali się z pół godziny temu z ciężarówek i furgonetek wydawało się całkiem sporą grupą. A teraz wydawali się być pochłonięci w przez teren i zadania do jakich zostali rozdysponowani.

Z tym problem zmierzyli się jeszcze kapitan i porucznik antyterrorystycznej jednostki lokalnej Policji a gdy odeszli spadło to na ich trójkę. Na blondwłosą sierżant, kaprala łączności i parchową informatyczkę. Zadań mieli aż za dużo. Konsolety czasem świeciły uszkodzeniami i ciemnymi ekranami od jakiś awarii i uszkodzeń ale większość działała poprawnie. I te zalewały trójkę ludzi masą danych od czujników, kamer, systemów i ludzi znajdujących się wszędzie od strażników na dole, po dowódców odpraw aż po tych na skraju perymetrów obrony, pilotów krążących nad głowami maszyn a nawet koordynatorów na orbicie czy w kosmoporcie.

Srg. Johnson więc by jakoś to spróbować ogarnąć ten zalew informacji podzieliła ich małą grupkę przydzielając im różne zadania. Na kaprala Ottena spadła komunikacja ze światem zewnętrznym i pilotami latadełek. Ona sama zabrała się za koordynowanie działań grup skoncentrowanych na lotnisku. Zwłaszcza ci dowodzeni przez kpt. Hassela którzy mieli sprawdzić i jeśli trzeba oczyścić budynki straży pożarnej i magazynu z amunicją do wieżyczek wymagali uwagi. Najpierw mieli zająć się budynkiem straży bo z analizy danych wydawał się łatwiejszy do sprawdzenia. Był bliżej i była nadzieja na zdobycie jakiś pojazdów. Potem mieli sprawdzić ten magazyn amunicji. Właśnie tam trafił Johan. W końcu jako spec od naprawy miał za zadanie sprawdzić stan pojazdów i jeśli trzeba postawić je na nogi. Na Brown 0 zaś spadło zadanie zajęciem się koordynacją samych wieżyczek oraz grupki Black dowodzonej przez porucznika Hollyarda. Nikt tego nie mówił głośno ale wiadomo było, że po opuszczeniu lotniska zostaną zdani na siebie. Grupki na lotnisku miały chociaż nadzieję, że pośpieszą im jakieś inne grupki i może zdążą w realnym czasie by ich wesprzeć. Przy trasie biegnącej około 1 - 1.5 km od lotniska wśród przenicowanego bombami terenu dżungli i ze zdewastowaną drogą wszelkie wsparcie czy akcje ratunkowe stawały pod bardzo dużym znakiem zapytania. No i był jeszcze balansujący na krawędzi histerii Charles.

Początek był niezły. Bordowowłosa sierżant za kierownicą rozpędziła ciężarówkę do przyzwoitej jak na tak duży pojazd prędkości. Dzięki temu gdy mijali i tak rozwaloną bramę wjazdową na lotnisko to mijali ją całkiem prędko. Xenos też wydawały się ospałe. Ten jeden czy dwa co wybiegło z dżungli w kierunku uciekającego im wozu bez problemu były rozstrzelane przez ocalałą wieżyczkę jaka była przy tej bramie. Potem na swoich kamerach Brown 0 widziała jeszcze jak tył ciężarówki zwalnia gdy brał zakręt w lewo i w końcu znika za rogiem dżungli.

Potem denerwującą chwilę nie wiedziała co tam się dzieje. Pojazd poruszał się drogą w martwym polu widzenia ocalałych kamer. Gdy kamery z lotniska już go nie łapały a te zhakowane z Guardiana przez hakerkę jeszcze ich nie łapały. Za to łapały ruch na drodze. Nagle niemrawe i biernie poruszające się tu i tam małe xenosy nabrały werwy. I ruszyły sprintem w kierunku drogi. Wreszcie na pierwszej ocalałej kamerze pojawiła się rozpędzona ciężarówka. Wyjechała zza dość łagodnego zakrętu ale kierowca musiała i tak slalomować między kraterami pozostawionymi przez bombardowanie. Czasem rozpędzona ciężarówka rozgniatała jakieś ciało xenosa. Martwe lub żywe. Małe xenosy były szybkie. Ale póki ciężarówka była na pełnych obrotach i na względnie prostej drodze to jednak miały trudności by dotrzymać jej pola. Ciężarówka strzelała z rozłożonego na dachu kabiny drona sterowanego przez kaprala Patinio gdzieś z trzewi szpitala polowego w schronie pod lotniskiem. Strzelała grupka Blacków. I na razie udawało im się utrzymać xenos na dystans. Ale te nadal pojawiały się pojedynczo, w parach lub po kilka sztuk. I jak żywe stado myśliwych podążało za uciekającą zdobyczą czekając na jej potknięcie.

A potknięcie musiało nastąpić. Brown 0 widziała, całkiem ostry zakręt czy raczej zjazd z głównej drogi na tą prowadzącą w stronę mostu. Tam ciężarówka tak samo jak przy lotnisku musiała zwolnić by skręcić. Widoczny ogień z drona i z paki obsadzonej przez Parchów zdecydowanie stężał tak samo jak ilość celów jakie nagle skumulowały się gdy tylko ciężarówka straciła impet. Dawali radę. Ale dawało pojęcie co czeka kogoś kto będzie w miejscu lub po prostu będzie wolniejszy o drobnych lecz bardzo szybkich kreatur.

Ciężarówce udało się znowu rozpędzić i znowu odstęp od większości xenos się zwiększał. Ale droga na most była węższa, widocznie mniej uczęszczana i odstępy od dżungli dającej schronienie obcym kreaturom był mniejszy. Więc czas na reakcję ludzi i drona był też odpowiednio mniejszy. Jakiemuś udało się wskoczyć na pakę ciężarówki. Olbrzym w pancerzu wspomaganym go zgniótł. Ale wskoczył następny a potem kolejny. Inny wylądował na dachu kabiny tuż obok strzelającego w przeciwną drona. Kilka uczepiło się burt i bocznych drzwi, nawet przedniej szyby gdzie próbowały się utrzymać i dostać do środka.

- Baza! Tu RM1! Jesteśmy na moście! Dajcie nam wsparcie lotnicze! Potrzebujemy wsparcia! Czekamy przy kościele! - Maya usłyszała w słuchawkach zdenerwowany głos porucznika z atakowanej ciężarówki. Pojazd jak magnes opiłki żelaza zdawał się wyciągać kreatury dotąd pochowane po jakiś zakamarkach dżungli i mijanych budynkach. Sześciokołowa ciężarówka przejeżdżała właśnie przez most i wychodziła na ostatni łuk przed kościołem. Gliniarz użył nazwy kodowej jaką oznaczyli tą misję. RM - Rescue Mission. No i 1 bo innej przecież nie było. Maya obserwowała jak na drogę i parking przed, za i wokół ciężarówki wybiega coraz więcej xenos. W większości tych małych jacy mundurowi nazywali szeregowcami. Drobnica na jedno porządne uderzenie czy trafienie. Ale było pełno tej drobnicy. Załoga rozpędzonego pojazdu też musiała to dostrzec bo pojazd skierował się w stronę kościoła. Wprost na drzwi główne i nie wyglądało by miał ochotę się zatrzymać przed wejściem. Charles też chyba musiał to usłyszeć bo zaczął trochę jakby się prosić, modlić, jęczeć i cieszyć jednocześnie.

- To oni?! Przybyli?! Niech nas uratują! Niech nas stąd zabiorą! Nie zostawiajcie nas! - mężczyzna który musiał zdawać sobie sprawę jak bardzo ratunek jest bliski wydawał się być od tej presji na skraju załamania nerwowego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-02-2018, 22:55   #256
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Jak na tak duży obiekt brakowało im ludzi, ale ciągle pozostawało dość żywych, aby mieć nadzieję na utrzymanie się choćby do przybycia grupy ewakuacyjnej dla lotniska… bo musiała przylecieć, nie mogli ich o tak zostawić - Brown 0 w to wierzyła. Dowództwo nie skaże na śmierć kilkudziesięciu żołnierzy i w dodatku cywili. Wrócą po nich, zabiorą stąd gdzieś, gdzie nie będzie aż tylu potworów.
Rosjanka dwoiła się i troiła, próbując jednocześnie przeglądać kamery tam gdzie Johan, rozmawiać z Charlesem żeby nie panikował za bardzo, sprawdzać w kamerach gdzie aktualnie znajduje się oddział ratunkowy i słuchać czy czegoś im nie potrzeba.
- Przyjęłam. Wytrzymajcie jeszcze chwilę - odpowiedziała Karlowi na wykrzyczaną prośbę o dołączenie Hornetów do walki. Odwróciła się zaraz do Johnson, patrząc na nią ponad rzędem konsol - RM 1 prosi pilnie o wsparcie lotnicze. Czekają przy kościele - przekazała informacje i przełączyła komunikator na łącze oczekujących na ratunek cywili - Tak, to oni. Mówiłam że was nie zostawimy. Zbierajcie się i przygotujcie. Świetnie wam idzie. Świetnie ci idzie Charles, jeszcze tylko trochę. W której wieży jesteście? Słuchaj się Diaz i Asbiel, to te w Obrożach. Jest z nimi Hektor, ten w pw. Przyjdą po was, nic wam nie zrobią, pomogą - powtórzyła - I nie dadzą skrzywdzić, rozumiesz? Słuchajcie się ich i idźcie do ciężarówki. Tam będzie czekał porucznik Hollyard. Przywiezie was do nas. - próbowała brzmieć pewnie i pocieszająco. Gapiła się przy okazji na kapitana Hassela i jego grupę, zawierającą w sobie pewnego wygolonego marine. Skończyła nadawać do Charlesa i przełączyła komunikator na prywatne połączenie z Elenio:
- Hej… jak się czujesz? Przepraszam że ci przeszkadzam, ale mam sprawę… - zaczęła prawie się nie jąkając, a wzrok jej wrócił do obrazu serwowanego przez kamery w okolicy kościoła - Lotnisko ma masę wieżyczek, dałoby się napisać program do rozpoznawania sygnatur swój-wróg, ale… za bardzo… ty się znasz, przydałaby się pomoc i porada. Jeżeli to ogarniemy, ustawimy łańcuch ochronny na program automatyczny. To zawsze coś.

- Zrozumiałem, czekamy.
- głos porucznika był spięty ale wydawał się panować nad sobą i sytuacją na tyle na ile było to możliwe. I sytuację co ze zdekodowanych kamer widziała informatyczka mieli taką, że na rozmowy średnio się nadawał. Bo działo się tam.

Działo się. Dużo. Za dużo i za prędko by nad tym panować. Jak taniec z diabłem. Nie dało się nadać diabłu tempa czy rytmu. Ale można było wyprzedzać go o krok jego krok i udawać, że się panuje nad sytuacją i wszystko idzie zgodnie z planem. Tak było właśnie teraz. Na ekranach przed jakimi siedziała blondynka w stopniu sierżanta widać było grupkę mundurowych. Z oznaczeń wyświetlanych na ekranie rozpoznawała nazwisko “HASSEL” i “MAHLER”. Widziała ich dzięki kamerom jakie jej samej udało się rozpracować nie tak dawno temu. Na tych ekranach widać było grupkę mundurową już podchodzących pod budynek lotniskowej straży pożarnej. Szli w wojskowym szyku, w kilkuosobowych grupkach z bronią wycelowaną przed siebie. Ale tak, że jako całość mieli chyba każdy kierunek pod kontrolą. Właśnie zatrzymali się na rogu budynku więc mieli pod kontrola dwie jego ściany. Czwórka mundurowych ruszyła w stronę drzwi chcąc sprawdzić co z wejściem. Pozostali czekali pilnując ich pleców. Jak informatyczka wiedziała z wcześniej słyszalnych rozmów ten improwizowany sztab kusiła akcja jednoczesna i na straży pożarnej i w magazynie broni. Pozwoliłoby to zaoszczędzić czas a nie wiadomo ile go mieli. Ale pozbawiłoby to ostatniej rezerwy jaką mieli jeszcze na lotnisku a obecnie przebywała w terminalu dlatego grupka kapitana Hassela miała sprawdzać budynki po kolei.

Dowodząca obecnie blond sierżant spojrzała na ekran obok jaki miała przed sobą Brown 0.
- Zezwalam. Bolt 1, daj wsparcie dla RM1. Macie ich chyba na namiarze, zjeżdżają z mostu na kościół. - srg. Johnson skinęła głową i szybko nawiązała łączność z lataczami. Odpowiedź przyszła od razu.

- Zrozumiałem Baza, zaraz tam posprzątamy. - w komunikatorze zabrzmiał męski głos który ociekał pogodą ducha, spokojem i pewnością siebie. Zupełnie jakby “posprzątanie” xenos otaczających coraz mocniej rozpędzoną ciężarówkę było tylko formalnością. Dalej Brown 0 częściowo widziała na mapie taktycznej jak sygnatury Bolt 1 i 2 przesuwają się w kierunku mostu, rzeki i budynku kościoła w tempie nieosiągalnym dla naziemnych jednostek i to w zdewastowanym bombardowaniem terenem. A z drugiej widziała jak dwie “ważki” odlatują znad lotniska w kierunku połamanej dżungli. Przy ich prędkości powinni być tam lada chwila.

- No… No w wieży… Na dole, w piwnicy. Schowaliśmy się. Zgasiliśmy światło, ciemno jest… - Charles wydawał się trzymać względnie dobrze i nadzieja na pomoc chyba jakoś podtrzymywała go na duchu. Zwłaszcza jak już ją pewnie było słychać. Ciężarówka władowała się wreszcie do wnętrza kościoła znikając z pola widzenia kamer. Xenos momentalnie zapełniły parking i wyrwę pozostawioną przez furgonetkę. Ale w niej zaraz pojawiła się ściana ognia więc ta najprostsza droga pozostawała odcięta. Ale stwory nie rezygnowały. Zaczęły się z małpią zwinnością wspinać po ścianach świątyni próbując odnaleźć inną drogę do dwunożnego mięsa.

- Tu Bolt 1. Uważajcie RM1, będzie trochę trzęsło. - Maya usłyszała ostrzeżenie dowódcy pary zabójczych ważek. I faktycznie znowu mogła obserwować efekt ataku dwutorowo. Gdy spojrzała przez okno widziała dwa, brązowe kształty zawieszone gdzieś nad wystającymi ponad dżunglę wieżami kościoła. Jak są nieco pochylone w przód i spod nośników uzbrojenia rzygają ogniem i dymem. A w dół leciały kolejne serie kolejnych rakiet. I tam gdzieś przy tych wieżach rozlegały się unoszące ponad warstw drzew eksplozję a moment później huk doniósł się aż do wieży. Drugą, bardziej przyziemną perspektywę miała z kamery położonej naprzeciw kościelnego parkingu. Widziała jak parking, samochody, wraki, żywe i martwe kreatury są pochłaniane przez kolejne eksplozje. Uderzenie smugi w ziemię a potem błysk i czarny huk eksplozji. Prawie od razu kamera też musiała oberwać bo pojawiły się śnieżenie a system zameldował o braku kontaktu z tym szklanym okiem.

- Najłatwiej i najpewniej to po nieśmiertelnikach. I Obrożach. - odezwał się spokojnie Patino albo nieświadomy co się dzieje w okolicach kościoła albo świetnie to maskujący beztroskim tonem. - Zakodować im by nie strzelały do nich czyli de facto do ludzi którzy je noszą. - wyjaśnił dodatkowo ten pomysł. Było to do zrobienia i to nawet dość proste bo wieżyczki jak były sprzęgnięte pod system lotniska a ten dało się kontrolować z tej właśnie wieży. - Nieśmiertelniki i wasze Obroże mają silny sygnał więc je pokazuje na mapach i nie tylko. Podobnie z Kluczami. Chociaż one mają słabszy sygnał. Można je ustawić na tryb ratunkowy to powinno dać czytelniejszy sygnał. Oczywiście są wady bo czujnik w wieżyczce czy nośniku może być uszkodzony i wtedy klops. - droniarz raczej chyba nawiązywał do selekcji obiektów do jakich wieżyczki miały nie strzelać niż na odwrót. Czyli do wszystkich innych miały w takim wypadku prowadzić ogień. Wtedy gdyby ktoś trafił z uszkodzonym Kluczem czy nieśmiertelnikiem albo czytnik wieżyczki zostałby uszkodzony wówczas wieżyczka zgodnie z takim ustawieniem powinna potraktować go jak wroga czyli otworzyć ogień. Niemniej gdyby wszystko było jak trzeba był to dość prosty sposób by pozwolić działać automatom na własną rękę.
- Jest jeszcze termo. Jeśli wieżyczki je mają. Mniej pewne od Kluczy ale też coś może podziałać. Ustawiasz je powiedzmy w przedziale 30*C - 40*C a rozpoznawanie ludzkich kształtów powinny mieć w programie podstawowym. No i wtedy ustawiasz by nie strzelały do obiektów w takim zakresie temperatur. Gnidy zwykle są chłodniejsze, dlatego słabiej je widać w termo. No ale znowu, taki pies czy kot też ma temperatury w tej zakresie a u ludzi w pancerzach najlepiej widać kończyny. A u tych w pancerzach wspomaganych albo hermetycznych to w ogóle mogą nie wchodzić w ten zakres ludzkiej temperatury. Te dwie rzeczy chyba najprościej ustawić a reszta to już sporo grzebania by było. Dobra słuchaj my tu mamy trochę roboty, goście wbiją nam się na imprezę. - Latynos mówił szybko najwyraźniej się śpiesząc. Niemniej wydawał się wiedzieć co mówi przedstawiając po kolei wady i zalety opcji jakie widział. Żadna nie wydawała się idealna ale każda dawała opcję samodzielnego puszczenia samopas automatycznych strażników by odciążyć ludzką obsadę z lotniska.

Dostała też wiadomość od Black 8:
“Połącz Diaz z paczką”

Nad wieżami kościoła dwa Bolty wznowiły lot krążąc wokół unoszących się nad nimi dymami. Co tam się teraz dzieje Brown 0 nie widziała. Ale ocalała kamera przy moście pokazywała porozrzucane ciała xenos, snujące się dymy gęste jak rzadka mgła więc tam w epicentrum eksplozji przy kościele musiało być jeszcze goręcej i gęściej. Te żywe xenos jakie kręciły się tu czy tam chwilowo zdawały się zdezorientowane i niezbyt skore do podążania w te epicentrum przy kościele.

Sprawa programu musiała odejść na dalszy plan przynajmniej chwilowo. W kościele i dookoła za dużo się działo. Brown 0 ledwo nadążała ze zbieraniem i przetwarzaniem informacji, a co dopiero złapaniem paru sekund na coś kompletnie innego niż działania RM1.
- Dzięki Elenio, wrócimy do tego po akcji, okey? - posłała podziękowania droniarzowi i zaraz przełączyła się na linię cywili, przeskakując wzrokiem po mapie i zaznaczonych na niej punktach.
- Charles w której wieży jesteście? Bo są dwie - spytała, a potem dodała - Posłuchaj, połączę was z oddziałem ratunkowym, z Diaz. Ona troche klnie i jest Parchem, tak samo jak Hektor i Asbiel. Słuchajcie się ich, nie dadzą wam zrobić krzywdy. - ledwo skończyła i już nadawała do Blacków, tworząc nowy kanał i podpinając pod niego odpowiednie klucze i Obroże. Palce Informatyczki żyły własnym życiem, nie patrzyła na nie tylko w monitor, nie przestając mówić. Zmieniali się raptem odbiorcy:
- Okey, słuchajcie. Grupa jest w piwnicy. Zamknęli się i siedzą po ciemku. Łączę was.

- Nie wiem… biegliśmy… uciekaliśmy… biegliśmy w te otwarte… nie wiem gdzie teraz jesteśmy… no mówię w jakiejś piwnicy… zabierzcie nas stąd tu jest strasznie… już ich nie słyszę…
- przestraszony facet był chyba na granicy płaczu gdy zmagał się z olbrzymią presją. Głos w holo pomagał mu widocznie jako tako chociaż zachować zdolność mowy i myślenia. Wedle tego co pokazywała konsoleta to już i Blacki też powinny słyszeć tą rozmowę i móc się do niej włączyć. Brown 0 zaś widziała kątem oka mundurowe i opancerzone figurki na sąsiednim holoekranie. Chyba na razie szło przyzwoicie bo właśnie znikały wewnątrz budynku. Srg. Johnson przełączyła na ocalałe kamery z wnętrza stacji pożarnej i wyświetliły się albo puste korytarze i sale albo poruszające się ostrożnie sylwetki zbrojnych.

- Grupa Black jest już w środku, idą po was. Zbierajcie się Charles, przygotujcie do wyjścia. - Vinogradova ze swojego bezpiecznego fotela na wieży terminala mogła tylko zaciskać mocno kciuki aż paznokcie przebiły delikatną skórę wnętrza dłoni. Wyglądało w porządku, ale wojna przypominała kalejdoskop - nigdy nie było wiadomo jak obraz zmieni się już za chwile, po lekkim ruchu tubą - Jesteście w stanie chodzić wszyscy? Jeśli macie leki i zapasy bierzcie je ze sobą.

- N-nie… nie mogę wyjść… nie wiem gdzie jest wyjście, nie widzę, nic nie widzę… nie słyszę ich chyba ich nie ma, jestem sam, zostałem sam… - Charles zaczął coraz bardziej bełkotać. Brzmiało jakby stracił nadzieję i że coś w ostatniej chwili przeszkodzi grupie ratunkowej w przyjściu na pomoc i wyciągnięciu ich z tego kościoła.

- Uwaga Zieloni leci na was z korytarza po lewej! - alarmujący ton Johnson przykuwał uwagę. Maya rzuciła okiem w bok i widziała na ekranie to samo co dowodząca sierżant. Ocalałe oko kamery złowiło rozpędzoną, małą kreaturę błyskawicznie pokonując kolejne metry korytarza. W tak małych przestrzeniach gdzie dwucyfrowa liczba kroków oznaczała większe pomieszczenie te małe, szybkie stwory ledwo były dostrzegalne a już były przy i na człowieku. Nie były jednak szybsze od kul. W korytarz uderzyła fala wojskowego ołowiu przy okazji sięgając też stwora. Ten odskoczył jak po zderzeniu z niewidzialną ścianą rozszarpując swoje rozbryzgujące się na żółto trzewia po korytarzu.

- Zdjęty. Dzięki Baza. - rozpoznała głos Johana. Zaraz potem tym samym korytarzem mijając poszarpane truchło widać było plecy skoncentrowanych żołnierzy i marines. Szli krok po kroku zagłębiając się w pomieszczenia stacji pożarowej.

Było ich za mało, nie mogli się rozmnożyć jak komórki drożdży… za mało ludzi na tak duży obiekt i tyle zadań.
- Pani sierżant, proszę wybaczyć że… rozumiem i… doskonale zdaję sobie sprawę z sytuacji… i statusu, swojego. Nie… - przeskakując palcami po klawiaturze oderwała wzrok od ekranu na te parę sekund, licząc, że jej bliscy sobie poradzą, nieważne gdzie teraz się nie znajdowali - Byłoby nam łatwiej, gdyby… było na więcej. Wciąż… jest tu paru cywili którzy… mogliby pomóc. Broń jest… nie ma komu jej nosić, a tym potworom… - przełknęła ślinę i wróciła wzrokiem do ekranu, dokańczając , zduszonym, łamiącym się głosem - Im o-obojętne co nosimy. Chcą zabić na wszystkich.

Blondynka też rzuciła okiem na siedzącą obok partnerkę od elektronicznego wspomagania i zarządzania akcjami na zewnątrz.
- Cywili? Mamy tu jakiś nierozdysponowanych cywili? - zapytała chyba całkiem nie spodziewając się tego co właśnie powiedziała siedząca obok informatyczka. Obserwowała skupionym wzrokiem to co wyświetlały ekrany z kamer budynku. Było ich z tuzin więc miała co obserwować. Część przedstawiała puste sale i korytarze zabałaganione i nadniszczone jak chyba wszystko tutaj. Na kilu było widać przeczesujące budynek zbieraninę piechoty z różnych formacji zaimprowizowane w jeden pododdział.

- Najpierw sprawdźcie garaż. Potrzebujemy wozów, nie musimy do tego czyścić całej stacji. - blondynka nakierowała zbrojnych widząc jak przeczesują kolejne fragmenty pomieszczeń.

- Zrozumiałem. - padła krótka odpowiedź od kapitana Raptorów. Grupki na ekranie na moment zatrzymały się a jedna z postaci wskazała dłonią kierunek.

Mundurowi ruszyli w stronę wskazanych drzwi powoli przemierzając pomieszczenie z bronią gotową do strzału. Wtedy też brzęczyk dał informatyczce znać, że ma wiadomość. Od Black 8:
“Możesz dać nam namiar na Klucz tego gościa? I mapę piwnic pod kościołem. Cokolwiek”

Mogła. Musiała tylko trochę pogrzebać w systemie danych. Znaleźć adres, nazwę i wydobyć z nich potrzebne dane. Raczej czasochłonna niż trudna robota. Przynajmniej dla niej. Teraz gdy udało jej się włamać do systemu Guardiana w tamtym sektorze miała już ułatwione zadanie. Plany budynku publicznego nie były tak zabezpieczone jak możliwość grzebania przy publicznym systemie kamer nie mówiąc o uzbrojonych wieżyczkach. Po chwili więc mogła posłać Blackom odpowiednie dane prawie na bieżąco.

- Grupa cywili od pana Morvinovicza, miejscowego biznesmena. Są też ludzie pana Aki… najemnika. Zostało nam sporo sprzętu z parchpointów. Dwa Brown możemy otwierać od ręki, ich systemy zabezpieczeń są sprzężone z moją Obrożą. Po powrocie RM1 znowu zyskamy dostęp do Blackpoint. Nie musimy oszczędzać. Poza tym Sara pracowała w wydziale architektonicznym. Zna się na komputerach i Guardianie. Potrzebuję jej pomocy aby odzyskać nad nim kontrolę, bo po upadku miasta puszczono go wolno, a to nie jest do końca tak bezpieczne jak się wydaje - Brown 0 wydusiła odpowiedź, kończąc w międzyczasie podgląd mapy z namiarem na holo Charlesa. Uwinęła się jak najszybciej, posyłając gotowy program każdemu z grupy Black
- Gotowe, macie wgląd na kanały i pozycję cywili. - przekazała po łączu skazańców - Powodzenia i uważajcie na siebie… i na Karla, okey? My tu spróbujemy połatać dziury w systemie jak się da.

- Tak, te wasze Checkpointy, tak.
- dziewczyna w ciężkim pancerzu pokiwała głową na znak, że kojarzy o czym mowa a może nawet coś konkretnego ma na myśli. - Ale mam za mało ludzi by kogoś tam posłać po sprzęt. Linia jest napięta do granic możliwości. Jak poślę rezerwę nie będe im miała kogo podesłać jeśli coś się schrzani. - wyjaśniła sierżant nieco odchylając się w tył na siedzeniu by spojrzeć na czarnowłosą informatyczkę. Na jej ekranach sylwetki zatrzymały się przed zamkniętymi drzwiami. Jedna grzebała coś przy zamku po tym gdy inna sprawdziła teren za nimi detektorem ruchu. Pewnie nic nie pokazało groźnego skoro zaczęli grzebać przy drzwiach. Pozostali strzelcy rozstawili się nad plecami i głową tego klęczącego przy drzwiach albo w stronę reszty pomieszczenia by osłaniać tych osłaniających.

- Sara... tak ściągnij ją tutaj jeśli to możliwe. Przyda nam się tutaj ktoś taki. - pomysł najwyraźniej spodobał się blondynce bo z tym zgodziła się bez zastrzeżeń.

- Ci ludzie o których mówisz… - zawahała się gdy myślała o ludziach z klubu “Heaven & Hell” oraz tajemniczych komandosach z pancerką. - No tak. Wypada jakoś uregulować tą kwestię. Przydali by nam się. Każdy by nam się teraz przydał. - skinęła głową ale choć zgadzała się z tym pomysłem to coś nie wyglądała Vinogradovej na pełną zapału by się do tego zabrać. Reszta mundurowych w zdecydowanej większości pochodziła z rozbitych Falcon 1 i 2 więc już wcześniej tworzyli jakiś oddział. Ludzie “gospodina” i ci zamaskowani ludzie pana Aki byli kompletnie poza tą jakoś zorganizowaną jeszcze w kosmoporcie strukturą. A mieli broń i swoje możliwości więc w oczach regularnych mundurowych pewnie z miejsca wyglądali na element podejrzany i niepewny.

- Mogę spróbować porozmawiać z nimi, może zgodzą się pomóc. Do tej pory współpracowali bez większych zgrzytów. Przyniesienie sprzętu z kapsuł nie powinno w nich wzbudzić sprzeciwu albo chęci… stawania okoniem - Vinogradova wolała pominąć detale owej współpracy, a także fakt, że bała się spotkania z Anatolijem po tym, jak przez nią zginął jeden z jego ludzi. Drgnęła i nerwowo poprawiła pasmo włosów obijające się o policzek. Założyła je za ucho aby nie przeszkadzało i mówiła dalej - Sara zajmie moje miejsce w tym czasie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 27-02-2018, 23:08   #257
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Dom boży zmienił się w karykaturalną księgę dżungli, pełną kurew i lian, które chyba były żywe. Diaz miała to nieprzyjemne wrażenie, drapiące gdzieś z tyłu głowy jak wyjątkowo upierdliwa wesz. Nie no, tego jeszcze nie grali, na pewno nie w tym życiu.

- Por tu puta madre, skąd to kurwa przypełzło? - parchata piromanka mimo powagi sytuacji zatrzymała się na chwile, kopiąc najbliższą linę i podpatrując na nią z uwagą, a kawał ciemnego w półmroku skurwysyństwa odwdzięczał się jej tym samym - Mierda… widzisz to Wujaszku, nie? Normalnie jakbym zapodała kwasa i miała bad tripa. No ale nie ma co srać po gaciach. To gówno na pewno się pali - dokończyła już z typową lekkością latynoskiej duszy, przestawiając broń z karabinu na miotacz - Romeo nie daj się zajebać jak nas nie będzie, claró? Wkurwię się - doburczała do psa w psim uniformie i prychnęła, klikając szybkę na hełmie, a ta z cichym sykiem wskoczyła na miejsce, zasłaniając gębę.

- Zapierdalać pod ołtarz - Nash nie bawiła się w uprzejmości, nie mieli na to czasu. Skrzeknęła do kompletu z suchym trzaskiem syntezatora mowy, pokazując lufą karabinu w odpowiednim kierunku. Półmrok i obecność wroga zaraz za plecami deprymowała do podjęcia wzmożonych kroków zapewnienia sobie bezpieczeństwa, tym bardziej gdy wokoło mieli coś, czego do tej pory chyba żadne z nich nie spotkało. Saper czuła się jakby naraz trafiła do wnętrza olbrzymiego potwora, a dziwne liany stanowiły jego system krwionośny, pompujący w gigantyczne cielsko hektolitry napędzającej je do pracy juchy. W ruch poszły przytwierdzone do broni latarki, lecz ciemność i tak rozpanoszyła się po kątach. Paranoja zaś podpowiadała jedyne słuszne rozwiązanie: oto mieli przed sobą żywy dowód na nie do końca legalne eksperymenty, przeprowadzane na lub być może pod powierzchnią planety, z dala od siedlisk ludzkich. Przykryte płaszczykiem terraformacji, pilnowanie przez Guardiana… tylko niestety projekt wyrwał się spod kontroli, bądź rzeczywiście ekoświry przyczyniły się do jego uwolnienia w tej najbardziej morderczej, gnidziej formie.
- Ortega pilnuj góry, Diaz bierzesz boki. Ja przód. Oczy w dupie i uważać na cywili - Black 8 oderwała łapę od broni tylko po to, aby dostukać na szybko parę krótkich zdań. Zagmerała też w ustawieniach Obroży, uruchamiając nagrywanie. Na koniec odwróciła się do gliny za plecami, mrużąc przy tym złote ślepia. Nie wiedziała, czy jest na niego wściekła, czy wdzięczna. Wiedziała jednak, ze jeśli głąb da się zabić, znajdzie się przynajmniej jedna blond-osoba która tego nie przeżyje.
Kiwnęła mu krótko karkiem unosząc kciuk do góry, następnie kiwnęła na pozostałe Parchy, sycząc ponaglająco aby ruszyli. Młoda po drugiej stronie trzymała na linii tych, których mieli wydostać.
“Połącz Diaz z paczką” - przesłała Brown 0 po linii i wreszcie wróciła dłońmi do broni i tego po co przyszli do tej cholernej, rozkrzyżowanej szopy.

- Tu Bolt 1. Uważajcie RM1, będzie trochę trzęsło. - cała grupka usłyszała wizg silników gdzieś nad dachem budynku oznaczający przybycie zamówionego wsparcia. Zlało się to z ostrzeżeniem w komunikatorach ledwo trójka Blacków zdążyła przebyć kawałek do ołtarza będącego wejściem do obydwu wież.

- Na ziemię! - krzyknął porucznik i sam dał przykład rzucając się na podłogę kościoła przy ciężarówce. Facet za sterami latadełka miał rację. Trochę trzęsło. Właściwie to trzęsło jak jasna cholera! Najpierw usłyszeli świst nadlatujących rakiet a zaraz potem świat za ścianami utonął w morzu eksplozji. Rakiety, cała ich szybkostrzelna seria obramowały budynek. A ten mimo, że chyba ani razu nie trafiony bezpośrednio przez żadną z nich to i tak zadrżał gdy kolejne fale uderzeniowe z różnych kierunków trzaskały o niego. Ocalałe jeszcze szyby i witraże poszły w kolorowe drzazgi w większości zasypując poste wypełnione dziwnymi roślinami wnętrze i połamane ławy. Cześć jednak razem ze szrapnelami wpadła do środka przez okna nad ołtarzem zasypując sobą wnętrze i zaległych pod ogniem ludzi. Dach, ściany, cały budynek zdawał się trzeszczeć, sypać pyłem, odpadającym tynkiem, kawałkami gruzu, drewna, coś tam chyba przeciekało obsypując się i chlapiąc na dół. I równie nagle jak się zaczął orkan zniszczenia za ścianami umilkł. Choć przez rozbite okna było widać ciemny dym wzbity przez serię eksplozji przeciwpiechotnych rakiet. Wnętrze kościoła też wypełniał podniesiony podczas ostrzału kurz i dym, także ten jaki napływał teraz do wnętrza przez te rozbite okna. Wokoło dalej musiały krążyć te dwa szturmowce bo gdy kanonada się skończyło słychać było ich silniki. Nie było za to słychać skrzeku xenos i chrobotu pazurów za ścianami. Za to mieli pierwsze straty w tej misji.

Gdzieś z góry prócz odłamków szkła, desek i tynku spadła jakaś belka z impetem uderzając w plecy leżącej na podłodze Black 2. Uderzenie było mocne i chodź pancerz uchronił właścicielkę przed poważniejszymi skutkami tego wypadku to jednak nie zamortyzował go całkowicie. Dziewczynie wybiło powietrze z płuc i miała trudności z nabraniem oddechu jakby jej płuca zapomniały jak sie oddycha. Podobnie oberwała leżąca obok szoferki bordowowłosa sierżant. Tylko jej jakiś odłamek zdzielił przez obie nogi więc jęczała teraz skulona przy ciężarówce. Wokół panowała nienaturalna po tej kanonadzie cisza. Aż strach było się ruszyć. Z góry wciąż spadały jakieś kawałki czegoś. To tu, to tam, to gdzieś dalej. Coś tam skrzypiało i trzeszczało jakby nie do końca pewne czy chce się już zapaść na ziemię czy nie.

- Zasuwajcie dalej! - porucznik podniósł się z ziemi i dostał się do klęczącej podoficer. Rzucił okiem na jej pocięte nogi i zaczął szykować stimpak do użycia.

- Parę zostało. Ale poradzę sobie z nimi. Nie wiem na jak długo. - w słuchawkach dało się słyszeć głos Patino. Zaraz potem głowica bojowa drona na dachu ciężarówki poruszyła się gdzieś w górę i otworzyła ogień do czegoś w mrokach pod sufitem. Po krótkiej serii dał się słyszeć gdzieś stamtąd skrzek i jakiś xenosowy kształt spadł wierzgając jeszcze odnóżami na posadzkę rozchlapując się przy wejściu do kościoła. Xenos wydawały się chwilowo spacyfikowane przez dwa krążące nad budynkiem latadełka. Ale jak to z nimi bywało wrócą. Tylko nie wiadomo było kiedy, w jakiej liczbie i czy jeszcze wtedy RM1 będzie miała przydział na wsparcie lotnicze.

Wsparcie lotnicze kupiło piechurom parę chwil, ile dokładnie? Nie szło zgadnąć, Nash nie zamierzała też sprawdzać. Dzwoniło jej w uszach, słyszała też irytujący pisk, a inne głosy docierały do niej przytłumione na podobieństwo rozmowy odbywającej się w sąsiednim pokoju. Niby dało się rozpoznać tembr i barwę głosów, treść jednak rwała się, zmieszana z nieustającym wizgiem, doprowadzającym do szału.
- Ołtarz - lektor obroży powtórzył sucho ten sam przekaz, podczas gdy Ósemka podniosła się na nogi i potrząsając głową, doskoczyła do Dwójki, pomagając jej odzyskać pion oraz tempo marszu. Przerzedzone nawałą szeregi gnid miały tendencję do szybkiego nadrabiania strat, zaś na miejsce jednej ubitej bestii, pojawiały się trzy kolejne.

Podnieśli się całą trójką do pionu. Diaz trochę sapała i utykała od siły tego uderzenia ale płuca zaczynały już z powrotem pełnić swoją funkcję. Jeszcze powoli, jeszcze parę chwil ale była nadzieja, że jakoś w miarę na bieżąco wrócą do normy. Brown 0 zdołała połączyć ich z tymi cywilami. Właściwie słychać było jednego i na słuch chyba był w kiepskim stanie. Przynajmniej psychicznym.

- Nie wiem… biegliśmy… uciekaliśmy… biegliśmy w te otwarte… nie wiem gdzie teraz jesteśmy… no mówię w jakiejś piwnicy… zabierzcie nas stąd tu jest strasznie… już ich nie słyszę… - facet chyba z trudem powstrzymywał się by nie rozpłakać i nie załamać się na dobre. Ale jak zorientowały się dość szybko Blacki jeśli chodziło mu o drzwi z ołtarza to były dwa, po jednej do każdej z wież ale rzeczywiście jedne były otwarte a drugie zamknięte. Oczywiście o ile nic się nie zmieniło tutaj od czasu gdy oni tędy przebiegali. W tym czasie porucznik poskładał jakoś sierżant mniej lub bardziej do kupy i oboje też wrócili do pionu. Rozstawili sie każde po jednej stronie sześciokołowca gotowi by razem z droniarzem i jego dronem chronić ich jedyny środek transportu dający nadzieję na szybki powrót do własnych linii.

Drzwi miały zwykłe, ludzkie rozmiary. Więc Black 8 przeszła bez większych problemów. Black 2 właściwie też choć poruszanie się na półbezdechu wciąż sprawiało jej trudności. Ale musiały poczekać na stalowego wielkoluda bo musiał się chwilę nagimnastykować zanim przepchał swoje wielkie cielsko przez względnie dla niego wąski otwór. Znaleźli się w jakiej poczekalni albo biurze. I przez otworzone na oścież drzwi widać było kolejne drzwi. I schody za nimi, na górę i na dół. Tych drzwi nie dało się zamknąć bo tutaj jak i w całym tym kościele pełno było tych lian czy co to tam było. Gdy się na nie popatrzyło chwilę wydawało się, że pulsują. Na zewnątrz wciąż słychać było ciszę. Żadnych skrzeków ani chrobotów pazurów. Tylko wizg krążących Boltów i wciąż obsypująca się na dach i ściany wyrzucona eksplozjami ziemia. Facet mówił o piwnicy więc kierunek wydawał się prosty. Na dół. Schody na dół wyglądały wybitnie nieprzychylne. Zaczynało brakować już światła więc ciemność dominowała tam z każdym schodkiem bardziej. Do tego tam też były te dziwne skłębione rośliny. Do półpiętra jeszcze coś było widać ale niżej bez światła zejście wydawało się bardzo ryzykowne.

- Na górze jest otwór. Mogą tamtędy swobodnie zasuwać aż tutaj. - odezwał się Black 7 pilnujący góry. Na schodach okazało się, że prowadzą one chyba na samą górę wieży. Aż do dzwonnicy więc pewnie wieża nie była szczelna. Dla ścianołazów była to więc równa i prosta trasa od góry aż tutaj i właściwie gdziekolwiek dalej. Ale na razie nie było żadnego widać ani słychać.

- Por tu puta madre, czy my wyglądamy jak pierdolona grupa wsparcia dla pendejos bez cojones? - pierwsze zdanie po dostaniu w plery i odzyskaniu oddechu, Black 2 poświęciła na ponarzekanie na jakże słuszny powód. Mianowicie jebana cywilbanda którą mieli niby wyciągnąć. Żadnego zgrania, koordynacji, odwagi i niczego, co by dało się podciągnąć pod pollas dla których warto nadstawiać dupska gnidom na rżniecie.
- Mieeerda - westchnęła, patrząc na pozostała cześć familii - My kurwa serio musimy zapierdalać tam na dół po tych lambadziarzy? Nie że mi się warunki nie podobają bo i tak czyściej niż en su casa… no ale to już jest patolnia do kwadratu - pokręciła głową, znów westchnęła tak ciężko, jakby jej ktoś ponownie położył na ramionach ciężar zła oraz niesprawiedliwości wszechświata.
- Dobra pendejo, nie sraj ogniem. Jesteśmy na zejściu w dół, już w wieży - parchata piromanka przełamała się i pod naporem ponaglającego wzroku ich osiedlowego mówcy, odpaliła komunikator, nadając do frajera z dołu - Zbierajcie się i wracajcie do nas. Macie tam kurwa jakieś światło, cokolwiek? Gdzie jesteście? Na korytarzu, w pomieszczeniu? Jak szliście tam na dole? Detale por tu puta madre, bo nie będziemy popierdalać za wami chuj wie jak długo i daleko. I tranquillo. Spokojnie. Bez was nie wyłazimy, ale mamy współpracować i takie tam pedalstwo. Więc współpracujemy, claró? Wy nam nie odpierdalacie maniany, my was wyciągamy z syfu. Si?

Saper splunęła na schody, czujac w kościach, że zejście tam nie będzie należało ani do łatwych, ani przyjemnych. Jakby tego było mało, pulsujące, żywe liany nie poprawiały komfortu psychicznego.
“Możesz dać nam namiar na Klucz tego gościa? I mapę piwnic pod kościołem. Cokolwiek” - wysłała prośbę do Młodej, by zaraz pstryknąć światłem latarki przyczepionej do karabinu.
- Ortega spróbuj czymś zatkać tą dziurę. Ławki sprzed ołtarza. Szafki. Tam będzie ciasno dla PW - wystukała do obu Blacków, tupiąc wymownie o podłogę - Pomożesz nam tu. Ubezpieczasz odwrót i brykę. Musimy mieć czym i z kim wrócić. Pilnuj ich - wzrokiem pokazała kierunek, gdzie zostawili ichniego psa razem z furą. Trwała tak parę sekund, po których złote oczy wróciły do Dwójki - Idę pierwsza, ty za mną. Bierzesz sufit, ja dół. Utrzymujemy stały kontakt. I nikt nie ginie - ostatni raz omiotła grupę orientacyjnym spojrzeniem, nim podjęły się marszu w dół.

- N-nie… nie mogę… nie mam światła… ciasno, tak tu ciasno… - męski głos mówił przez rozedrganą brodę i szczękające zęby. Bał się. I było to czuć w każdym słowie. - W piwnicy, jesteśmy w piwnicy, pod kościołem, schowaliśmy się. - dodał mobilizując się do jakiejś sensowniejszej odpowiedzi. Bardziej pomocna była odpowiedź Brown 0. Przy trzaskającym plastiku miażdżonym i odrywanym przez żywy dźwig czyli potężne wspomagane ramiona Black 7 który nie szczypał się i rwał schody by zatarasować wejście. Widocznie uznał, że łatwiej zablokować na dole wejście do czy z wieży niż tam na górze coś kombinować. Teraz więc na oczach pozostałej dwójki Blacków powstawało rumowisko na dole schodów z rozerwanych powyżej schodów.

- Weź to podpal. - powiedział Latynos do drobniejszej Latynoski wskazując na pogruchotaną kupę drewnopodobną. Jakby podpalić to co prawda przejście nie było całkiem zablokowane ale ogień przekształciłby wieżę w gigantyczny komin. A napalm nawet po wypaleniu dawał nadzieję, że rozpali te resztki schodów tak jak zwykła benzyna zwykłe ognisko. Pewnie Black 7 miał nadzieję, że to wystarczy by zniechęcić xenosy do wdzierania się tą drogą.

W międzyczasie dostali też wiadomość od czarnowłosej informatyczki. Plany kościoła. No faktycznie byli gdzieś w tej części przy ołtarzu a raczej schodach na wieży. I to się zgadzało między wyświetlaną na HUD mapą a tym co widzieli dookoła. Wedle tej samej mapy schody prowadziły na jeden poziom w dół gdzie powinna być podobna klatka schodowa jak i tutaj. Tam wejście do schronu przeciw metanowego tak częstego na tym globie gdzie była aktywna działalność kriowulkaniczna i zdarzały się wybuchy zmrożonego amoniaku, metanu i innych szkodliwych substancji. Więc ludzie woleli przeczekać te zagrożenie w bezpiecznych schronieniach.

Z drugiej strony klatki tam piętro niżej był obszar zaznaczony po prostu jaki “PIWNICA”. W rogu powinien być generator rezerwowy a poza tym na mapie nic więcej nie było więc powinna być pusta przestrzeń podobna kształtem i rozmiarem do obrysu budynku na poziomie gdzie byli. I właśnie gdzieś tam migała plamka jaką zdołała namierzyć Brown 0. Nie udało jej się co prawda zdobyć namiaru Klucza bo facet był zbyt roztrzęsiony by podać swoje personalia. A co za tym idzie nie mogła namierzyć pozostałych z tej grupki która miała tu być. Ale udało jej się namierzyć jego holo więc kółko migało pokazując gdzieś tak ze 2/3 piwnicy do przejścia jeśli liczyć od klatki schodowej przez jaką miało by się tam zejść.

- Mamy ich. Gadaj do nich - lektor zaskrzeczał, Ósemka tak samo. Puknęła paluchem w ekran pokazując Latynosce namiar, by zaraz machnąć lufą karabinu na zejście z piwnicy. - Niech nie robią niczego głupiego.

Diaz przejęła rolę łącznika z lambadziarzami z dołu, bo mogła do nich nawijać i nie potrzebowała do tego zajmować przeszczepów. Kiwnęła Latarence na zgodę zaraz po tym jak przestała palić śmieci wskazane przez Wujaszka.
- Balle, mamy was na mapie. Widzimy twoje holo pollo, nie zgub go - przekazała po łączu ogólnym z piwnicą, też zbierając dupę w troki.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 01-03-2018, 07:00   #258
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 42 - Piwnice i rozmowy (36:35)

“Właśnie dlatego Armia Federalna postanowiła wysłać tutaj nas, zamiast swoich bezcennych chłopców z plakatu”- “Szczury Blasku” s.22



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 170 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 36:35; 85 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



- Dobrze, zrób to. - srg. Johnson zgodziła się na propozycje Rosjanki. Czarnowłosej informatyczce chwilę zajęło sprowadzenie Sary z jej usztywnioną nogą po tych wszystkich piętrach wieży do stanowiska dowodzenia. Ale utykająca blondynka w końcu się zjawiła. W tym czasie Vinogradova miała okazję obserwować całą masę ekranów rozstawionych na tym stanowisku dowodzenia.

Z nich wychodziło, że RM1 rozdzieliła się. Por. Hollyard i srg. Everett zostali na parterze przy ciężarówce. Black 7 też na parterze ale przebywał w bocznej wieży. A dziewczyny też pikały na planie budynku w wieży ale już w piwnicy. Nad tym wszystkim uspokajająco krążyła para Boltów gotowa do kolejnej interwencji na korzyść jednostek naziemnych.

W bazie lotniczej straży pożarnej też widać było grupkę pracujących mundurowych. Z ekranu dobiegały krótkie strzały. Ale widocznie strzelali pojedynczy żołnierze. - Zwęszyły nas. - powiedział któryś z nich chyba raczej pro forma. Xenos próbowały ich dorwać ale po jednym czy dwie sztuki tych “szeregowych” na razie nie miały szans sprostać wyszkolonym tripletom które do nich prażyły. Więc sytuacja choć wymagała użycia siły to wydawała się pod kontrolą.

- Tu Niebieski 1, dwie fury, ciężarówka i pickup są w porządku, drugą ciężarówkę chyba uda mi się postawić na nogi w ciągu paru minut. - nazwę kodową miał Niebieski 1 ale informatyczka rozpoznała głos Johana. Mówił skupionym głosem i sądząc po tym co pokazywała kamera z garażu to grzebał coś przy panelu kontrolnym pojazdu to wracał do silnika i też coś tam gmerał.

- Zrozumiałam Niebieski 1, rób dalej swoje. Biały 1, przygotujcie sprawne wozy do drogi, zapakujcie co się da by potem nie zwłóczyć. - srg. Johnson poleciła grupce operującej w opuszczonym i zdewastowanym budynku widocznym nawet z okien wieży. Biały 1 potwierdził polecenie i na ekranie z garażu faktycznie zaczął się ruch gdy żołnierze, policjanci i marines zaczęli przeszukiwać półki i regały, któryś usiadł za kierownicą, inni zabrali się za otwieranie głównych drzwi do garażu by pojazdy mogły wyjechać na płyty lotniska. Tylko ci na obrzeżach garażu dalej trwali na swoich pozycjach.

Gdzieś na ten moment przybyła Sara i po krótkim wprowadzeniu jaki jest podział ról blondynka pokiwała głową na znak zrozumienia. - Ojej, ale tam jest Karl… - powiedziała cicho gdy widocznie rozpoznała skład grupy RM1. - Ej, ślicznotko! Ja też tam jestem! - nie omieszkał w słuchawce przypomnieć o swoim istnieniu Patinio. Bezpośredniość uwagi sprawiła, że Sara roześmiała się cicho co pomogło jej przezwyciężyć widoczną tremę.

Wreszcie Rosjanka mogła zbiec po schodach na dół. A na dole miała znowu dwie opcje do wyboru: terenówka czy pancerka? Nie mogła się rozdwoić a nie wiedziała ile czasu będzie miała na te negocjacje.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; droga gruntowa od kolejki magnetycznej; 1270 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 36:35; 85 + 60 min do CH Black 3




Black 2, 7 i 8




Czas jakby zwolnił. A metrów i kroków choć pokonywały kolejne zdawało się przybywać. Im schodziły niżej tym wyglądało to mniej ciekawie. Pierwotne instynkty pociły dłonie i jeżyły włoski na karku spodziewając się niebezpieczeństwa. Zapalały żółte światło aby go uniknąć.

W głębi prawie nie docierało już światło tego tropikalnego dnia więc było praktycznie ciemno. Zostawało oświetlenie taktyczne w broni. Ciemność wydawała się pochłaniać mocny ale dość wąski strumień światła latarek. Idąca na przedzie Black 8 widziała coraz gęściejsze kłębowisko tych lian czy co to to było. Black 2 też ale do tego jeszcze miała przed sobą plecy rudzielca. Te dziwne rośliny pulsowały a, że było ich coraz gęściej coraz trudniej było dać kolejny krok na właściwe schody czy podłogę by nie stawać na te kłącza. Poruszanie się po tak zarośniętych schodach robiło się trudne. Bieg w takim gąszczu, jedynie przy świetle latarki musiałby być nie lada wyzwaniem. Kłącza porastały też ściany i sufit klatki schodowej. W przeciwieństwie do ziemskich kłącz te leniwie pulsowały jakby coś wewnątrz się przelewało leniwym tempem. Z góry doszedł ich pojedynczy triplet, i zaraz kolejny. Potem znowu wszystko ucichło.

Jednak do piwnicy klatki schodowej dostały się bez przeszkód. Dół w powitał ich zarośniętą tabliczką “DO SCHRONU” który był zaznaczony na tym samym poziomie przesłanej mapy co reszta piwnicy. Światło latarek zdradziło, że drzwi do schronu są i zamknięte i zarośnięte zielskiem. Zresztą sygnał z namierzonego holu pochodził z przeciwnej części piwnic kościoła. Tam prowadziły drzwi do niewielkiego przedsionka. Próg i drzwi były zarośnięte tak bardzo, że drzwiami dało się trochę poruszyć ale nie było szans ich zamknąć bez oczyszczenia go z tych lian. Liany jedne były cienkie jak palec, inne jak ramię. I było ich tutaj naprawdę sporo. Właściwie by wejść w głąb piwnicy trzeba było już po nich prawie non stop iść. Gdy się je nadepnęło uginały się pod ciężarem i trochę przeciekały jakimś sokiem który lepił się sądząc po tym jak się to rozdeptane coś ciągnęło nitkami za butami dającymi kolejny krok.

W przedsionku obydwa Parchy znalazły pierwszą, sensowną oznakę cywilizacji. Migała się małym, świecącym czerwienią i żółcią ekranem który przykuwał uwagę jako jedyny świecący przedmiot w tych ciemnościach. Ekran generatora. Jak się zorientowała Black 2 generator był uszkodzony ale chyba nie tak na amen jakby poświęcić mu trochę czasu, uwagi i narzędzi z magicznego pudełka jakie miała na ramieniu.

Z tego niezbyt dużego pomieszczenia prowadziły kolejne, zarośnięte kłączami drzwi. Te wedle planu budynku przesłanego przez Brown 0 powinny prowadzić do tej największej części która była oznaczona jako “PIWNICA”. Tutaj kłączy już była cała masa. Trzeszczały nawet w progu i całe pomieszczenie wyglądało jak by było ozwojowane jakimiś drutami, które ktoś tu nawrzucał, poprzyczepiał do ścian i sufitu, wywalił ile się da na podłogę. Piętro wyżej słychać było potężne dudnienie kroków ciężkiego pancerza wspomaganego. Black 7 przechodził gdzieś ale nie spieszyło mu się. Niedaleko znów odezwał się wojskowy triplet wsparty krótką serią z drona zamontowanego na ciężarówce. I znów cisza.

W przejściu obydwie kobiety miały okazję poświęcić i przyjrzeć się temu co tam było. I właściwie to co to było? Na samym środku to chyba powinny być słupy. Takie filary. No i chyba nadal były. W każdym razie dało się dostrzec w świetle latarek kilka pionowych kształtów ciągnących się od zarośniętej podłogi po równie zarośnięty sufit. Nawet nie to, że same filary też były zarośnięte i miażdżone tym żywym uściskiem tego dziwnego zielska. Tylko tam dalej, w głębi piwnicy… Tam coś było…

Wyglądało jak jakieś spore, obłe kształty. Gdzieś pewnie o pół człowieka wyższe od człowieka. Na wysokość to pewnie jak Ortega w swoim pancerzu. Tylko taki, pękaty, kroplowaty kształt jak jakiegoś gigantycznego pąku albo cebuli. Z kilka, z pół tuzina, może więcej. Ciężko było powiedzieć bo latarki z tych kilkunastu, kroków wyławiały tyle te kilka najbliższych. Zaczynały się gdzieś w połowie piwnicy i ciągnęły do końca albo prawie. Tam tych lian było chyba najwięcej, zwłaszcza przy ziemi były chyba grubsze niż tors człowieka i przywodziły na myśl korzenie ziemskich drzew.

Przy ścianie po prawej latarki wyłowiły jakieś biurka. Na nich przenośne holoekrany razem z komputerami. Przewrócone krzesła, stojaki z lampami roboczymi zwykle używanymi przy budowach lub remontach, była nawet przenośna antena do komunikacji satelitarnej. Wszystko to było jednak wyraźnie opuszczone, ciche, martwe i zarośnięte przez te kłącza. Nie wiadomo czy przez te liany, brak prądu, jeszcze coś innego czy po prostu były rozwalone. Z lewej strony za to były zagubione w lianach jakieś płachty i stojaki. Może namiot, może jakieś kotary. Światło ładnie się odbijały w jakich szklanych baniakach wielkości sporego wiadra. Jedne leżały przewrócone, inne były rozbite. Gdzieś obok stał jakiś nieduży regał z szufladami też raczej kojarzący się z jakimś biurem niż kościołem. Na ziemi, wśród tych korzeni i lian dało się zauważyć też całkiem już swojski obrazek. Łuski, i żółte i czerwone zacieki. Natomiast tak z progu nigdzie nie było widać, żadnych ludzi. A namiar na holo nie był aż tak dokładny aby podać lokalizację co do metra. Nadajnik, w tym wypadku holo, musiał być gdzieś w tej piwnicy ale jego i jego właściciela trzeba było już poszukać innymi metodami.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 08-03-2018, 23:30   #259
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Czas uciekał z prędkością wystrzeliwanych przez działko Hektora naboi. Ciągle było go za mało, a za dużo do zrobienia, załatwienia i porozmawiania. Za dużo kłopotów i problemów na ozdobionej Obrożą głowie Rosjanki z brązowym numerem 0 wypalonym na pancerzu.
Nie miała pojęcia co robi, czy ma to w ogóle jakikolwiek sens. Działała… na ślepo, po omacku i miała paskudne przeczucie gdzieś z tyłu karku, że zaraz coś zepsuje jak to miała w zwyczaju. Tym bardziej spinała się zbiegając po schodach aż stanęła na twardej, oświetlonej słonecznym blaskiem płycie lotniska. W klimatyzowanej wieży upał nie doskwierał tak mocno, jak gdy wyszło się w tej blaszanej puszce na żywy, lejący się z nieba żar. Do tego ta duchota, wpychająca w nozdrza mokre, stęchłe kawałki waty. Vinogradova w jednej sekundzie straciła ochotę aby iść gdziekolwiek dalej, tym bardziej pchać się po odsłoniętym terenie, gdzie słońce nie miało żadnej przeszkody w przypalaniu parchatego worka z mięsem… ale musiała.
Musiała się ruszyć i spróbować załatwić dodatkowe ręce do pomocy. Wsparcie kogokolwiek z jednostek cywilnych byłoby teraz dla obsady lotniska jak zbawienie. Zrobiła pierwszy krok, a jasne i ostre promienie momentalnie szczypnęły odsłoniętą skórę karku, twarzy i dłoni. Informatyczna nie miała pojęcia jak Zoe, Chelsey i pozostali wytrzymują w pancerzach, do tego obciążeni sprzętem i są jeszcze w stanie efektywnie walczyć… albo myśleć. Ona miała wrażenie że upał razem z potem i siłami, pozbawia jej też szarych komórek.
Dotoczyła się jednak do terenówki zajmowanej przez biznesmena w bieli. Mimo całego wachlarza negatywów wciąż wolała rozmawiać właśnie z nim, nie z najemnikiem bez twarzy. Anatolija przynajmniej rozumiała… i lubiła. Skrycie, żeby Johan nie widział.

Obydwa pojazdy z klubu stały dość blisko siebie. I terenówka i furgonetka. “Gospodin” jednak był widoczny właśnie w terenówce. Gdy Brown 0 zbliżała się do niej widziała przez wciąż zachlapane gliniastym, zaschniętym już błotem i przysypane pudrem pyłu szyby sylwetkę Rosjanina. No jego ochroniarzy naturalnie. Właściwie to przy mijanej pancerce też kręcili się ci tajemniczy komandosi Aki. Ochroniarze w garniakach musieli dać znać szefowi o nadchodzącym gościu bo ten podniósł głowę w jego stronę. Coś chyba powiedział ale co to Vinogradova nie słyszała. W każdym razie gdy podchodziła do pierwszego “garniaka” ten lekko skinął głową w stronę terenówki dając znak, że może przejść dalej. Więc przeszła. Stanęła przed drzwiami pojazdu które znowu otworzył jakiś kolejny ochroniarz. Z wnętrza buchnęło przyjemnym chłodem klimatyzowanego powietrza i równie przyjemnym zapraszającym gestem “gospodina”.

- Cóż cię sprowadza Słowiańską Różyczkę w progi skromnego biznesmena? - zapytał jowialnie wskazując na miejsce po drugiej stronie pojazdu naprzeciw siebie. Sam siedział na tylnej ławie rozłożonej wzdłuż kufra terenówki. Z bliska widać było jak ostatnie godziny i kilometry odcisnęły na nim swoje piętno. Nie tak dawno, biały, elegancki garnitur teraz był zakurzony, poplamiony błotem i posoką tak ludzi jak i stworów. Zwłaszcza rzucało się to kontrastem w oczy gdy pamiętało się jak wyglądał w swoim bunkrze przecież nie tak dawno temu. No i w bunkrze nie chodził z tym wielkim rewolwerem w kaburze na biodrze. Tylko ciemne okulary, złoty zegarek i uśmiech zdawały mu się błyszczeć tak samo jak tam, w trzewiach jego podziemnej posiadłości.

- Ja… cieszę się, że nic wam nie jest Anatoliju Morvinoviczu - Parch zaczęła schrypniętym głosem, wbijając wzrok we własne dłonie. Mówili w ojczystej mowie, ale i tak brakowało jej słów - Chciałam też… “przepraszam” nie cofnie czasu, ani nie przywróci waszemu człowiekowi życia. Jest… jest mi niezmiernie przykro i… gdybym mogła, bez wahania zamieniłabym się z nim miejscami… tam, na dole - przełknęła nerwowo ślinę, splatając ręce żeby nie trzęsły się jak wyciągnięte z chłodni - Proszę… to moja wina, nie powinnam… nalegać na oddelegowanie… kogoś od was.

- Tak, to przykre. - Anatolij pokiwał głową w zadumie chociaż bez zbytniego zaangażowania. - Ale taka praca i okoliczności. Zdarza się. Po prostu się zdarza. Wiedział na co się pisze. Jak my wszyscy tutaj. Ale oczywiście jego bliscy dostaną odszkodowanie. - biznesmen wydawał się dość biznesowo podchodzić do tematu. A może nie chciał by rozmówczyni podchodziła do tego tak poważnie i drastycznie jak to zarysowała w swojej rozmowie. - No i nie mów takich rzeczy z tą zamianą, drugiej takiej Różyczki to by ciężko było znaleźć na zastępstwo. No i jesteś o wiele przyjemniejsza dla oka niż on. - Anatolij uśmiechnął się lekko kończąc nieco bardziej optymistycznym akcentem.

- Dz… dziękuję wam za dobre słowo - informatyczka poczerwieniała, spuszczając speszony wzrok na ziemię. Nosiła Obrożę, z nią nie czuła się ani ładna ani użyteczna. Czasem coś jej wyszło, ale ile popsuła po drodze to już inna sprawa.
- Wy również jesteście… bardzo dobrym człowiekiem. Cieszę się, że m-mogłam was poznać - w porę ugryzła się w język, zanim palnęła coś niestosownego. - Proszę wybaczyć że zawracam wam głowę i znowu… odciągam od obowiązków. Przyszłam… spytać czy wy i wasi ludzie nie pomoglibyście przenieść sprzętu z kapsuł do terminala? Żołnierzy jest mało, już zostali… rozdysponowani po obiekcie, a ciągle… brakuje rąk do… pomocy. Wszyscy jesteśmy tu uwięzieni, pomyślałam… że może zgodzilibyście się… choć trochę… nie tylko Olimpia ma przy sobie sprzęt nagrywający - odważyła się podnieść wzrok na twarz rozmówcy - Nasze Obroże też posiadają opcję utrwalania części nagrań i przekazywania ich w miejsce inne niż sensory Centrali na orbicie. Na przykład jako załącznik do reportażu IGN. Kwestia… odpowiedniego przedstawienia uwiecznionych na nim ludzi.

- Ciekawe rzeczy opowiadasz Różyczko. - Rosjanin zmrużył oczy i zastanawiał się chwilę. - No tak, na pewno by to dobrze wyglądało ale sama widzisz jak niewielu pracowników i sprzętu mi pozostało. - ciemnowłosy biznesmen w poplamionym garniturze rozłożył ramiona jakby chciał objąć gestem i obydwa pojazdy w podobnym stanie jak i on jak i tych paru ochroniarzy jacy przy nim zostali. - A gdzie jest ta kapsuła? - zapytał gdy dłonie wróciły mu z tego rozłożystego gestu i złożyły mu się w piramidkę.

Rosjanka odpaliła holo Obroży i ustawiła je tak, aby gospodin mógł zobaczyć wyświetlaną przez system mapę.
- Są trzy. Black, Green i Brown. Chodzi o tę ostatnią… na razie. - pokazała palcem na migający punkt - Pierwszą da się przenieść, gdy… pozostali z grupy Black wrócą z kościoła. Widzicie Anatoliju Morvinoviczu, to niedaleko, a sami widzieliście tam na górze, na dachu, ile dobra potrafi zmieścić jedna taka kapsuła.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 11-03-2018, 21:58   #260
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 43 - Znaleziska (36:40)

“Oferma to Schulman. Był kimś ważnym w komisji Eurofedu. Nikt nie wiedział za co został tutaj zesłany. Ale wszyscy wiedzieli co go czeka… Jeśli nie dopadnie go duch zrobi to któryś z nas. “- “Szczury Blasku” s.26



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 30 m do CH Brown 4

Czas: dzień 1; g 36:40; 80 + 60 min do CH Brown 4





Brown 0




Pan Morvinovicz okazał się mieć głowę do interesów nie od parady. Jasne, że umiał wyczuć chwilę i okazję do zbicia dobrego interesu które przecież nie puka dwa razy. Jasne, że zgodził się na pomoc w dozbrojeniu mundurowych parchowym sprzętem z kapsuł i zwłaszcza pod czujnym okiem życzliwych kamer. Dla dobra nas wszystkich. I jako pomoc skromnego biznesmena w tej trudnej chwili i katastrofie jaka nas wszystkich spotykała na Yellow 14. Za zaledwie 25% tego sprzętu i pierwszeństwo jego wyboru co oznajmił Brown 0 z serdecznym i złotym uśmiechem godnym jej najserdeczniejszego przyjaciela.

O dziwo zadbał także o samo przyjazne oko kamery czyli o Conti. A dokładniej po prostu podszedł ze swoimi ludźmi do pancerki i wesołym głosem chciał chyba zapukaćczy raczej uderzyć w blachy drzwi wozu ale powstrzymali go zamaskowani komandosi Aki. Obydwie grupki nadal pałały dosiebie niechęcią co było widać gdy jeden z ludzi Aki uniósłdłoń w hamującym geście na co od razu spięli się ochroniarze biznesmena a to prawie od razu wywołalo wręcz bliźniacząreakcję u zbrojnych otaczających transporter opancerzony. Ale porządany efekt właścwie Rosjanin uzyskał bo ludzie Aki powiadomili go, że "Ten Rusek coś chce." no i tylne drzwi wozu otworzyły się i wyszedł z nich i sam szef komandosow i reporterka.

Reporterka wyglądała teraz o wiele lepiej niż na świeżo gdy przyjechała ubłocona i w zniszczonym ubraniu z wypadu na most i do dżungli. Wprawne oko drugiej kobiety dostrzegło co prawda, że ubrania prawie na pewno były zbieraniną przypadkowych znaleźnych na lotnisku no ale przynajmniej względnie pasowały na brunetkę no i wyglądały na czyste.

- Czy mógłbym zaprosić cię Oli i poprosić o odrobinę czasu antenowego? Moja Słowiańska Różyczka ma niesamowicie celny pomysł myślę, że akurat coś co by nas wszystkich interesowało. - "gospodin" uśmiechnął się z szarmanckim uśmiechem nadstawiając jedno ramię. Drugie już zajmowała mu Rosjanka z Obrożą na szyi. Reporterka chwilę jeszcze wahała się patrząc pytająco na beztwarzowy hełm żołnierza ale w końcu wzruszyła ramionami.

- Naturalnie. Aka niestety widzę ma problemy ze zrozumieniem siły pozytywnegoPR więc może musi mieć czas by przemyśleć to i owo. Dla dobra swojego, swoich ludzi i nas wszystkich. - powiedziała wesołoreporterka IGN mówiąc z wyraźnym rozczarowaniem i wręcz prowokująco radośnie zmieniając partnerów do rozmowy gdy ostentacyjnie złapała podstawione ramię Rosjanina.

- Aka po prostu rozumie czym jest kontrakt i dane słowo. I reputacja. W naszym zawodzie reputacja i renoma jest wszystkim. - komandos odpowiedział hardym i dumnym głosem. Ale dało się zauważyć i igiełki irytacji. Na pewno dostrzegł je rosyjski właściciel klubu "Haven & Hell".

- Oh Oli a jakiej elokwencji spodziewałaś się po kimś kto robi za kosmicznego taksówkarza. - Anatolij odwrócił się z obydwiema kobietami przy każdym ze sowich boków ze złośliwie triumfującym wyrazem twarzy do uzbrojonego komandosa.

- Uważaj z tym taksówkarzem. Żebyś przypadkiem się na beton nie przewrócił. - warknął chłodno Aka choć dało się już wyczuć nie tylko irytację ale i jawną złość.

- Ah jaka szkoda. Co pasjonujący człowiek. I jaki tajemniczy. Na pewno ma wspaniałą historię do opowiedzenia. - westchnęła z żalem reporterka gdy już Rosjanin przestał się śmiać z wywołanej reakcji żołnierza. Chwilę tak szli wracając do furgonetki Rosjanina i reporterka bardziej wydawała się pogrążona w myślach nad właśnie zakończoną rozmową z tajemniczym dowódcą tej tajemniczej jednostki. Rosjanin zaś wydawał się samozadwolony z pognębienia niezbyt lubianego przez siebie typa i dwójką towarzyszek u boku jakimi nikt inny w zasięgu wzroku nie mógł się nawet równać. A do Brown 0 odezwała się Sara.

- Słuchaj May'u mam jakieś zakłócenia w czujnikach. Sprawdziłam system i kazałam powtórzyć ale nic się nie zmieniło. Może to coś z oprogramowaniem? Pytałam Elenio no ale on tylkorzuciłokiem i jest trochę zajęty. Mówił, że jak wrócą z kościoła to to sprawdzi. Wysłałam ci te raporty. - blondynka z usztywnioną nogą na dawnym stanowisku na wieży wydawała się być skupiona i trochę zaniepokojona. Maya odebrała przekaż od niej ale tak samo jak Elenio mogła robić tylko jedną rzecz na raz. Po łebkach przejrzała, że to raporty z czujników i wieżyczek. No a potem trzeba było się wziąć do roboty.

Dowodzenie przejął Rosjanin. Do kapsuły Brown nie było tak daleko wedle Obroży niecałe 200 m a hangar na jakim wylądowała był widoczny nawet z tego miejsca. No ale łatwiej było znieść wszystko z góry na dół do samochodów i potem gdziekolwiek indziej niż drałować na piechotę z tym całym szpejem. Dało się też zauważyć, że "gospodin" traktuje ubłoconą terenówkę bardziej osobiście a furgonetkę bardziej jak służbowe auto do czarnej roboty. Nawet zamierzał pakować tą 1/4 sprzętu "swojego" właśnie do terenówki a resztę do vana. I na oko całkiem możliwe, że pojemnościowo obydwa pojazdy miały właśnie takie proporcje.

O tym, że nie są na pikniku świadczyły strzały. Gdzieś tam z drugiego krańca lotniska gdzie powinna być grupa oczyszczająca stację lotniczych strażaków. Brzmiało na słuch jakby dalej gdzieś tam pojedyncze xenos próbowały dorwać ludzi przy każdej okazji. Ale na lotnisku wśród widocznych mundurowych panował typowo wojskowy chaos gdzie wszyscy niby biegali bez sensu a jednak w porównaniu do tego co było widoczne na lotnisku pół godziny czy godzinę temu coraz bardziej przypominało to rozbudowujący się punkt oporu. Wysoko nad głowami uspokajająco krążyły dwa krzyżyki myśliwców bombardujących.

Odległość ludzie i pojazdy Anatolija pokonały w parę chwil. Morvinovicz zdawał się tryskać humorem odkąd zgodził się ze Słowiańską Różyczką na takie rozwiązanie. Wydawał się mieć maniery urodzonego playboya i być wręcz stworzonym do udzielania wywiadów. Co przez całą drogę skwapliwie wykorzystywał. Trochę mu przeszło gdy zatrzymali się przed hangarem i jego ochroniarze musieli wziąć jego i dwójkę kobiet w ochronny kordon. I wtedy zaczęły się problemy.

- Job twoju mat... - sapnął cicho Rosjanin gdy weszli do środka i było już widać wnętrze hangaru. Teraz wszyscy mogli zobaczyć już Brownpoint 4. Kapsuła była na dachu tak jak pokazywała Obroża. Ale dokładniej to w dachu. Może silniki nie dały rady wyhamować, może dach był uszkodzony przy wcześniejszych walkach właściwie nie było to aż tak istotne. Istotne było to, że kapsuła częściowo utknęła w wyrwanym przez siebie mini kraterze w dachu i zawisła na wygiętych od uderzenia dźwigarach. Częściowo wystawała ponad dach, częściowo była zaplątana w te wszystkie kable, dźwigary i resztki dachu. Wyglądało tak jakby mogło spać na ziemię lada chwilę albo i mogło się tak chwiać i chwiać i nic. Ale w tej chwili był problem dostać się tam czy od strony dachu czy jakoś od spodu. A przecież trzeba było jakoś wypakować ten cały sprzęt z wnętrza kapsuły. - No nie... Nie mów, że spadnie mi na to cacko... - jęknął z rozgoryczeniem "gospodin" gdy podeszli bliżej i wśród ewidentnie uszkodzonych lataczy pod zawieszoną pod sufitem kapsułą stał jakiś wyglądający na pierwszy rzut oka cało.



- Zajmijcie się tym. Ja sprawdzę to cacko. Gula i Fiodor. - Rosjanin wydał polecenie zwalając beztrosko problem z kapsułą na resztę zespołu. Sam wziął ze sobą dwóch wspomnianych ochroniarzy dozbrojonych parchowym sprzętem z Brownpoint 3 i ruszył w kierunku zagrożonego zniszczeniem przez spadającą kapsułę latadełka.

Cytat:
Do sojuszniczych jednostek. OCP White Wave za 5 min.


Komunikator poinformował Parchy i pewnie resztę mundurowych o spodziewanym desancie kolejnych Parchów. Skoro mowa była o fali to pewnie więcej niż pojedynczej kapsule jak miało to miejsce do tej pory. Straty pierwszej "tęczowej" próbnej serii obecnie zbliżały się gdzieś do rzędu 90%.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; piwnica kościoła; 1350 m do CH Black 3

Czas: dzień 1; g 36:40; 80 + 60 min do CH Black 3





Black 2, 7 i 8




- Zbierają się. - słuchawki nieco zatrzeszczały głosem któregoś z Boltów.

- Dużo? - gliniarz który razem z wojskową sierżant zgłosili się na ochotnika do tej misji odpowiedział opanowanym choć spiętym głosem.

- Takie partie i kupy. - odpowiedział pilot latadełka.

- A dużo wam zostało zabawek? - Raptor zanim odpowiedział to zapytał.

- Z połowę. - przyznał pilot niezbyt wesołym głosem.

- To spokojnie, na razie panujemy nad sytuacją. Dajcie znać jak coś się zmieni. - porucznik policyjnej jednostki antyterrorystycznej podjął w końcu decyzję.

Choć obydwie kobiety z technicznymi Obrożami na szyi słyszały tą rozmowę to wydawała się pochodzić z całkiem innego świata. Tam, ze światła tropikalnego gorąca i słonecznej, lepkiej spiekoty pod zielonym niebem i przygniatającą go tarczą gazowego giganta i małym krążkiem prastarej gwiazdy wzbudzającej taki zachwyt u astronomów w całej Federacji. A one były "tutaj".

Te "tutaj" to była mroczna piwnica kościoła pełna... czegoś. Kojarzyło się najbardziej z jakimiś kłączami i roślinami. Ale ziemska flora chyba nie miała w swoim zestawie czegoś takiego. Światła latarek wydawały się nagle irytująco wąskie. Każdy krok robił się trudniejszy bo tych kłączy jak jakiś rozrosłych korzeni na podłodze, ścianach i suficie było z każdym krokiem więcej i więcej.

Powietrze było jakieś lepkie, gorące, chyba jeszcze bardziej duszące niż te na powierzchni. Jak w szklarni. Tylko bez światła słonecznego i szyb. W pomieszczeniu widać było resztki ludzkiej bytności. Meble, stoły, komputery, szafki... Wszystko przygniecione tym dziwnym, pulsującym zielskiem. A w połowie pomieszczenia było te najbardziej dziwne coś. Wielkie bulwy o kształcie gigantycznej cebuli. Na tyle duże by w środku pomieścić człowieka, nawet kilku, pewnie nawet ciężki pancerz wspomagany by tam wszedł. Tylko w świetle latarki były jakieś, takie błoniaste. Półprzejrzyste bo światło dawało radę wbić się kawałek pod wierzchnią warstwę. I sygnał z holofonu pochodził właśnie gdzieś z tamtej połowy zarośniętego i zrujnowanego pomieszczenia. Czyli trzeba było tam wejść głębiej.

Black 8 ubezpieczana przez Black 2 zbliżyła się do pierwszej bryły o kroplowatym kształcie. Sięgnęła po nóż a gdy sprawdziła dłonią twardość to okazało się, że to coś pokryte jest jakimś nieprzyjemnym, lepkim śluzem. Ale dało się ugnieść nawet ręką choć tylko na kilka centymetrów. Potem już gołą ręką się nie dało. Młoda, latynoska piromanka czuła się tutaj naprawdę nieswojo, zwłaszcza widząc jak saper podchodzi do tego czegoś. Sama złotooka też nie miała się z pyszna bo aż za dobrze wszystko tutaj krzyczało by dać dyla jak najprędzej. Te pojedyncze triplety i krótkie serie z góry też szarpały nerwy i nie dodawały otuchy. Widać xenos nie zrezygnowały i wciąż macały obronę ludzi próbując znaleźć słaby punkt. Udawało jej się jednak trzymać nerwy na wodzy. Jeszcze. I wtedy to usłyszała. Gdy była przy najbliższej bulwie.

Głos? Szept? Szloch? Płacz? Coś takiego albo bardzo podobnego. Gdy się wychyliła by zajrzeć w głąb tego zgrupowania tych dużych bulw dostrzegła to. Blade, ledowe światło. Wewnątrz jednej z tych kroplowatych brył. By tam dojść trzeba było przejść a raczej przecisnąć się między dwiema innymi bryłami. Przejść przez te korzenie czy czym te pnącza były które tutaj nie mając otwartej przestrzeni kłębiły się człowiekowi do kolan a w jednym miejscu gdzieś nawet do pasa.

Black 2 będąc z tyłu koleżanki też coś dostrzegła gdy ta weszła między najbliższe "krople". Wówczas czasem światło jej latarki padało od drugiej strony na te bryły. I w tym rozmazanym świetle mogła dostrzec wewnątrz tego czegoś coś... Jakiś kształt. Prawie nieruchomy. Jakoś w naturalny sposób kojarzący się z ludzkim. Zawieszony wewnątrz tego czegoś. Ale w takich urywkach gdy Black 8 oświetlała raczej sobie drogę i to na co patrzyła nie sposób było dostrzec więcej szczegółów w tym rozmazanym obrazie. Człowiek? Czy nie?

Cytat:
Do sojuszniczych jednostek. OCP White Wave za 5 min.


Komunikator poinformował Parchy i pewnie resztę mundurowych o spodziewanym desancie kolejnych Parchów. Skoro mowa była o fali to pewnie więcej niż pojedynczej kapsule jak miało to miejsce do tej pory. Straty pierwszej "tęczowej" próbnej serii obecnie zbliżały się gdzieś do rzędu 90%.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172