Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2018, 08:54   #52
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Dawna Alicja miała ogromną ochotę by uciec przed wyzwaniem, jednak ta nowa zamierzała stanąć naprzeciw swojej słabości i pokonać ją. Szczelniej opatuliła się chustą i ruszyła do wejścia budynku.
Zaraz okazało się, że nie było powodu zastanawiać się, jak znajdzie Hargreavesa - stał zaraz za drzwiami. Elegancko ostrzyżony, ubrany w płaszcz i owinięty modnym szalikiem. Prezentował się naprawdę wyjściowo i do tego uśmiechnął się radośnie, gdy tylko zobaczył Alicję.


- Dzień dobry, pani przewodniczko - ukłonił się.
Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie, choć na widok przystojnego kawalera serce jej zabiło mocniej.
- Dzień dobry wycieczko. - Powiedziała wesoło, starając się ukryć nerwowość i fakt, że jej żołądek zawiązywał się już chyba na trzeci supeł. - Czy wszyscy już są?
Reginald rozejrzał się uważnie na lewo i prawo.
- Boję się, że złapało ich przeziębienie. Nikt więcej nie przyjdzie - odparł. - Mam nadzieję, że to nie oznacza odwołania wycieczki?
Alicja zmrużyła oczy jakby faktycznie się nad tym zastanawiała.
- No nie wiem... nie wiem…
- Ale ja specjalnie przyjechałem pociągiem z daleka - zasmucił się. - Stoję u progu wielkiej przygody. Nie może mi pani tego zrobić.
- Hmmmm niech będzie. Pod warunkiem, że będzie to prawdziwa przygoda. - Odparła, śmiejąc się. Nieco się rozluźniła dzięki zachowaniu Reginalda.
- To dla mnie wyprawa w nieznane. Nie znam się na sztuce - przyznał. - Tym samym to na pewno będzie prawdziwa przygoda. Odkrywanie nowych lądów, niczym Kolumb - rozpędził się.
Alicja uśmiechnęła się.
- Obym tylko ja okazała się przydatną przewodniczką. No nic. Chodźmy. - Zawyrokowała. Szła przed siebie z pewnością osoby, która nie ma pojęcia dokąd idzie. W efekcie oboje znaleźli się w sali z obrazami angielskich malarzy. Turner,Constable, ale największym zainteresowaniem cieszyło się pudełko Gainsborougha, do którego ustawiła się mała kolejka. Reginald oglądał się, to tu to tam, ale czekał raczej na to, co powie, albo poleci Alicja.
Dziewczyna wydawała się tym speszona. Nie bardzo wiedziała od czego zacząć, a wszechobecny tłum ją przerażał. Tym sposobem jakoś tak pokierowała torem ich wycieczki, że trafili do bocznej salki. Tutaj było niewiele ludzi. Liddellówna rozejrzała się więc nieco ośmielona tym, że nikomu nie przeszkadza.
- O nie... O nie, o nie, o nie! Jak oni mogli zepchnąć tak na ubocze Cozensa?! - Powiedziała z prawdziwym przejęciem, a gdy jej towarzysz wydawał się nie do końca rozumieć, dodała - To jeden z najlepszych pejzażystów. No choćby takie Jezioro Nemi. Przecież to majstersztyk!
Mężczyzna wytężył wzrok, wpatrując się w płótno.
- To na klifie, to jakieś miasto? - mało wzniosłe było to pytanie.
- Co? - spojrzała na niego jakby wytrącona z wątku - Aaa tak, chyba tak. No ale zobacz tę precyzję szczegółów. Widzisz tego łowcę? Nawet widać dokładnie jego broń, a przecież to pejzaż!
Podrapał się po brodzie i przekrzywił trochę głowę.
- A to nie pasterz jest? A to białe… kozy? - powątpiewał.
Alicja przyjrzała się, po czym wybuchła śmiechem.
- Też tak może być. Choć to w takim razie bardzo agresywny pasterz.- Jak byłem mały, to słyszałem od wujka, że kozy to bardzo uparte zwierzęta. Myślę, że wujaszek też by je tak ganiał z batem - stłumił chichot.
- Kto by pomyślał, że malarze znają się na wypasaniu kóz. - Dziewczyna dołączyła do niego, przez co wyglądali chyba mało poważnie.
- A ty? - spojrzał na nią. - Malujesz tylko to, na czym się znasz?
Alicja zarumieniła się.
- Emmm w pewnym sensie tak. Maluję to, co mnie otacza lub... mi się śni.
Reginalda zainteresowały jej słowa.
- Malujesz sny? Czy to nie trudne? Ja ledwie pamiętam o czym śnię.- Czasem, choć te obrazy raczej od razu chowam do szuflady. - Dziewczyna wydawała się mocno skrępowana i błądziła wzrokiem wokół, byle tylko nie patrzeć na młodego mężczyznę. - Mój świat snów jest dość... realistyczny. Właściwie to ten sam świat od czasów mojego dzieciństwa. Choć oczywiście trochę się zmienia…- Inny świat - mruknął pod nosem. - To musi być fascynujące, móc przeżywać przygody w innym świecie - jak na złość nie chciał zmienić tematu. Nie, nie na złość. Chyba po prostu nie zauważył, że ten temat ją peszy.- Chodźmy więc znaleźć jakieś fantastyczne i oniryczne obrazy, skoro to interesuje cię bardziej niż pasterze kóz. - Podpowiedziała dziewczyna.
- Brzmi kusząco - zgodził się. Następnie rozejrzał niepewnie. - Ale gdzie tu takie są?- Piętro wyżej. Muszę ci przedstawić pana Williama Blake’a. - Odpowiedziała i spontanicznie chwyciła go za rękę, by pokazać kierunek. Gdy zorientowała się, co zrobiła, szybko puściła dłoń Reginalda, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
- Trochę nie wypada bez obrączki - zauważył Hargreaves, ale ton miał raczej dowcipny. - Co ludzie powiedzą?- Przepraszam, czasem jestem jak dziecko. - Wyznała Alicja, gotowa zapaść się pod ziemię.
- Spontaniczność, to jeszcze nie dziecinność - nie zgodził się, idąc ku schodom. - Nie jestem chociażby przekonany, że dzieci lubią chodzić do muzeów. Ja będąc dzieckiem, na pewno nie lubiłem - przyznał się.
- A od kiedy lubisz? - zapytała dziewczyna, by zmienić temat.
- Szczerze? Liczyłem, że ty lubisz. Chyba trafiłem - rozłożył ręce.
- Myślałam, że powiesz coś w rodzaju “od dziś” właśnie. - Odparła i weszła do kolejnej sali muzealnej, gdzie wisiały malowidła wspomnianego malarza oniryka. Reginald był nimi… zaskoczony. To chyba dobre słowo. Pejzażom Cozensa przyglądał się uważnie, żeby określić co przedstawiają, ale w tej sali… W tej sali był zagubiony.
Właściwie Alicja też nie znała wszystkich tych obrazów, lecz kilka kojarzyła, toteż jak najbardziej profesjonalnie, starała się opowiedzieć Reginaldowi o malowidłach. Słuchał bardzo uważnie. Chyba nie wszystko rozumiał, ale nie przerywał, pozwalając Alicji opowiadać w jej tempie. Dopiero kiedy skończyła odezwał się.
- Czy twoje sny też są takie dziwne?
To znów ją wybiło. Zaczęła nerwowo poprawiać chustę na ramionach.
- Ciężko powiedzieć... są inne. Nie takie... poważne i groźne... choć czasem... - przez chwilę szukała słowa - Upiorne.- Liczyłem, że powiesz, że są szczęśliwsze. Te tutaj w większości wyglądają mi jak koszmary. Ja nie lubię koszmarów - stwierdził. - Nawet, jeśli to niemęskie.- Chyba nikt nie lubi. - Powiedziała Alicja z wyrozumiałym uśmiechem, po czym dodała - Jeśli masz dość sztuki na dziś, to możemy wyjść.- Ale tutaj jest tyle ciekawych wystaw - zaprzeczył szybko. - Naukowe i rzemieślnicze, no i inne rodzaje sztuki i… - skończyła mu się wena.
- No to teraz ty wybierz, gdzie chcesz iść mój miły panie. - Powiedziała łaskawie Alicja. Hargreaves zastanawiał się chwilę.
- Dobrze, chodź ze mną - poprosił. Szedł zupełnie na ślepo, więc kiedy spotkał pierwszego pracownika muzeum, zapytał go gdzie jest wystawa wyrobów metalowych. Odpowiedź brzmiała “na parterze”. Nie dziwne, komu chciało by się taszczyć żelazne sztaby po schodach?

Wystawa metalurgii była chyba w całym muzeum zbiorem najbliższym wiedzy Reginalda. Jednak i tam czuł się obco. W jego fabryce obrabiano stal, żelazo, a w muzeum większość eksponatów składała się z metali szlachetnych - srebra, złota, co starsze egzemplarze z brązu. Nazwiska Storra, czy de Lamerie’a nic mu nie mówiły, ale za to umiał opowiadać o procesie wytopu metalu, o kuciu, schładzaniu. Część artystyczna była mu obca, ale na części technicznej znał się całkiem nieźle, o ile mogła stwierdzić będąca laiczką w temacie panna Liddell.
- Więc mimo wszystko Twoja praca stała się też twoim zainteresowaniem. - Podsumowała to zainteresowanie Alicja.
- Nie. Ale wypada znać się na swojej pracy. Inaczej ktoś by pomyślał, że posadę dostałem tylko po znajomości.
Liddellówna chciała zapytać o te znajomości, lecz przemilczała to, nie chcąc popełnić kolejnego nietaktu.

Spędzili wspólnie w muzeum jeszcze ponad godzinę, oglądając eksponaty na których już żadne z nich się specjalnie nie znało. Większość wydawała się Alicji ciekawa - rzeźby, eksponaty sztuki orientalnej, wyroby ze szkła. Coraz częściej jednak przyłapywała Hargreavesa na tym, że zamiast na wystawy, spoglądał ukradkiem na nią. Po opuszczeniu kolejnej z serii sal, zapytał mimochodem.
- Nie bolą cię od tego chodzenia nogi? Może byśmy gdzieś usiedli na chwilę?
Dziewczyna odetchnęła, bo po prawdzie nawet ona już nasyciła swój głód artyzmu, a do głosu zaczęły dochodzić zwykłe potrzeby ludzkiego ciała.
- Taaak. I chce mi się pić. - Wyznała.
- Widziałem przy muzeum kawiarenkę - powiedział ostrożnie.
Alicja spojrzała na niego nieśmiało. Ich kontakt w listach był dużo bardziej bezpośredni, teraz znów byli sobie prawie obcy.
- Ja... chętnie się tam wybiorę. Jeśli masz czas. Bo nie chciałabym się narzucać, może się gdzieś spieszysz…- Nie, nie, nigdzie się nie spieszę - zapewnił od razu. - W takim razie, zapraszam.
Wyszli wspólnie z muzeum, ale Alicja nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Reginald zachowywał pewien dystans. Niemniej mężczyzna nie mylił się co do lokalizacji kawiarenki.

[media]http://www.victorianlondon.org/food/caferoyal.gif[/media]

W Cafe Royal nie było wielu ludzi, bez kłopotu zatem można było znaleźć stoliczek tylko dla siebie. Hargreaves nie przestawał się uśmiechać, ale wydawał się zachowywać trochę sztywniej niż w muzeum.
- Wszystko w porządku? - zapytała, przekrzywiając lekko głowę. Czyżby miała rację co do jego problemów finansowych?
- Tak, tak - potwierdził o wiele za szybko, by była to prawda.
Dziewczyna czując to westchnęła i zasępiła się.
- Wiesz, ja... chyba jednak napiję się w domu. Trochę jestem zmęczona. - Powiedziała cicho, nie patrząc na Reginalda.
- Co? Nie, proszę jeszcze zostać - przestraszył się. Zaraz potem jednak dodał - to znaczy, jeśli chcesz już iść to cię nie zatrzymam, ale… - Reginald wyglądał, jakby szarpał się w dwie przeciwne strony. Westchnął ciężko.
Alicja czekała.
- Mogę cię o coś zapytać? Tylko się nie obraź - zaczynało się źle.
- Myślę, że powinieneś, bo zrobiło się niezręcznie. - bąknęła nie patrząc na mężczyznę.
- Dlaczego spotykasz się ze mną sama? - on spoglądał na nią. - Zdążyłem cię bardzo polubić dzięki naszej korespondencji, ale ilekroć się widzimy, robimy to potajemnie.
To pytanie ją zdziwiło. Musiała chwilę zastanowić się nad odpowiedzią.
- Wydaje mi się, że tak... możemy być najbardziej swobodni. Przepraszam. Nie mam w sumie... doświadczenia w spotykaniu się z kimkolwiek. - Dodała zmieszana. - A jak powinnam to robić, według ciebie?
- Nie wiem… Tylko obawiam się, że ja zachowam się jakoś nie tak. Zszargam ci reputację, albo narażę na plotki. A nie chcę narazić cię na takie nieprzyjemności - pokręcił głową, próbując zebrać myśli. - Ja jestem z dala od domu, ale to twoje miasto. Co jeśli ktoś nas razem zobaczy?
Alicja westchnęła.
- Wiesz, Reginaldzie... kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz było to trochę szaleństwo, by iść z nieznajomym do gabinetu luster, za drugim razem było szaleństwem biec do ciebie i rozmawiać z tobą na oczach kibiców i drużyn. Nie jestem osobą zbyt... przejmującą się konwenansami i miałam nadzieję, że ty również. Teraz jednak wydaje mi się, że kwestia opinii jest dla ciebie ważniejsza niż przyjemnie spędzony czas, którego tak niewiele mamy. Myślę... myślę, że nie tego szukałam w naszej znajomości i chyba najlepiej zrobię idąc już sobie. Przepraszam. - Powiedziała raz jeszcze i podniosła się ze swojego miejsca. Hargreaves spochmurniał mocno. Usłyszane słowa mocno go dotknęły. Podniósł się w ślad za dziewczyną.
- Gwiżdżę na to co inni o mnie myślą, ale martwię się o ciebie - wziął głęboki wdech. - Czy myślisz poważnie o naszej znajomości?
Tym razem to Alicja zjeżyła się. Zbyt często słyszała od matki zarzut, że nie myśli poważnie o swojej przyszłości.
- Nie, nie wyobrażałam sobie jeszcze jak będą wyglądać nasze dzieci albo kogo zaproszę na ślub. Na razie chciałam cię poznać bliżej, Reginaldzie. - Mówiła szybko, jakby bojąc się, że zaraz zabraknie jej odwagi. - I poznaję. Teraz dowiedziałam się, że mimo tego zachęcania mnie do bycia pewną siebie, uważasz mnie za głupią panienkę, która nie rozumie sytuacji, w jakiej się znajduje. Otóż zdziwię cię, rozumiem. Rozumiem, że mogą o mnie gadać, ale już gadają, że jestem dziwakiem, niespełna rozumu i... kto wie co jeszcze. Rozumiem, że jeśli informacja dotrze do mojej matki, mogę dostać szlaban, mogę mieć wykłady przy każdym posiłku aż do końca moich dni. Rozumiem to wszystko. I postawiłam to na szali, żeby dowiedzieć się jaki jesteś naprawdę, nieskrępowany towarzystwem przyzwoitki czy moich rodziców.
Hargreaves z każdym usłyszanym słowem coraz bardziej przypominał zbitego psa. Cokolwiek sobie zaplanował przyjeżdżając do Londynu wyraźnie nie przystawało do tego, co się między nimi działo. Nie umiejąc znaleźć żadnych słów, żadnych argumentów, które mogłyby go uratować, podszedł do Alicji, pochylił się i pocałował ją, na oczach zdziwionych gości kawiarenki.
- Co... co ty?
Dziewczyna odskoczyła, przestraszona. Palcem dotknęła swoich warg, na których jeszcze przed chwilą czuła ciepło ust Reginalda.
- Chodź - wziął ją pod ramię. - I tak nie lubię kawy. Muszą tu być ciekawsze lokale, to w końcu Londyn - zupełnie zmienił postawę, korzystając z jej dezorientacji.
Posłusznie poszła więc za nim, wciąż przyglądając się mężczyźnie wielkimi ze zdziwienia oczami, jakby zobaczyła go po raz pierwszy. Gdy opuścili nieszczęsną kawiarnię, powiedziała cicho:
- Ty... mnie pocałowałeś…- A teraz trzymam cię pod rękę - dodał. - Pochodzę z prostej, robotniczej rodziny. Nie czuję się pewnie wśród tych wszystkich zasad etykiety z twoich sfer. Szczerze mówiąc, nie umiem zrobić w nich kroku, żeby się nie potknąć.- Ja chyba też. - Przyznała po chwili namysłu Alicja, po czym zapytała cicho:
- Dlaczego mnie pocałowałeś? Przecież... nie byłam miła.- Nie, ale byłaś sobą. A ja próbowałem być kimś, kim nie jestem - podał odpowiedź, choć brzmiała trochę wymijająco.
Ciężko było nazwać ją satysfakcjonującą, lecz dziewczyna nie naciskała. Obecnie i tak miała dość emocji. Czuła wszak strach, że daje się gdzieś prowadzić prawie nieznajomemu człowiekowi, ale i... coś na kształt radości, że wreszcie w jej prawdziwym życiu dzieje się coś szalonego.
- Skoro już rzuciliśmy konwenanse na wiatr, to gdzie tu jest pub? - zapytał. - W pubach nie przejmują się takimi rzeczami i można porozmawiać bez skrępowania.- Ja... nie wiem... nigdy nie byłam w takim miejscu, ale... może tam? - wskazała niepewnie jakiś szyld po drugiej stronie ulicy.
- Za blisko muzeum - zaprzeczył od razu. - Tu nie może być żadnego dobrego pubu. Ale za przecznicę, może się jakiś trafi - rzucił z uśmiechem, prowadząc blondwłosą coraz dalej i dalej od czekającego w powozie Willa.
Starała się o tym nie myśleć i nie pozwalać opanować panice, choć... czuła, że drżą jej ręce, a nogi ma jakby z waty. Mimo to szła za Reginaldem bez słowa skargi. Spacer wcale się nie dłużył, a jedna przecznica to przecież nie drugi koniec hrabstwa. Mężczyzna rozglądał się bacznie i w końcu dostrzegł obiekt swych poszukiwań.
- No i to jest pub - ucieszył się, wskazując lekko odrapany szyld, z namalowanym kuflem. - Piłaś kiedyś ale? - spytał.
Na widok tego szyldu imaginacja Alicji zaczęła tworzyć najstraszniejsze obrazy typów spod mrocznej gwiazdy, którymi straszyła ją matka, niańki i guwernantki, przestrzegając, by panienka nigdy, ale to nigdy nie zbliżała się do takich miejsc.
- Nn... nie. - Odparła słabym głosem.
- A odważysz się spróbować mały kufelek? Nic mocnego, obiecuję - zapewnił.
- To chyba nie będzie najodważniejsza rzecz, którą dziś zrobiłam, więc... spróbuję. Choć nie obiecuję, że wypiję całość. - Dodała zapobiegawczo.
- To nie zawody. To przygoda - rzucił sentencjonalnie, otwierając drzwi i puszczając Alicję przodem. Od razu uderzyły ją zapach i hałas. Tytoń i alkohol wwiercały się w nos, rozgaszczając się jak nieproszony gość. Gwar rozmów i postukiwania naczyń tworzyły nietypową dysharmonię.
- Usiądź sobie i zajmij nam stolik - poprosił Hargreaves, brodą wskazując jakieś miejsca niedaleko drzwi. - Ja zamówię nam coś do picia.
Alicja była tak przestraszona jego pomysłem, że nawet nie zdążyła zaprotestować, gdy mężczyzna się oddalił. Stała teraz sama pośród tego smrodu i gwaru w lokalu, gdzie damy zazwyczaj nawet nie zaglądały. Czując jednak, że nie może tak stać wiecznie, nieśmiało rozejrzała się za jakimś pustym stolikiem. Jeden faktycznie było niedaleko. Okrągły, z trzema krzesłami, z których wszystkie były puste. Przysiadła się do niego ostrożnie. Obsługa mogła bardziej zadbać o czystość. Klientela w większości ją zignorowała, tylko dwóch albo trzech mężczyzn spojrzało na nią dłużej.
Dziewczyna przysiadła na jednym z krzeseł, wlepiejąc wzrok w blat, by nie złapać z nikim kontaktu. Była przy tym napięta niczym struna.
- Podano do stołu, wasza wysokość - głos Reginalda wyrwał ją z oszołomienia. Zobaczyła przed sobą szklany kufel, do połowy wypełniony złotawym płynem. Krykiecista usiadł obok, jego kufel był większy i wypełniony po brzegi. - Na zdrowie - wzniósł toast i pociągnął solidny łyk.
Alicja spróbowała powtórzyć jego ruch, choć jej łyk był zdecydowanie płytszy, a całą uwagę dziewczyna skupiła na tym, by się nie oblać. Napój był gorzki, ale w zupełnie inny sposób niż herbata, do tego się pienił.
- Tak wygląda prawdziwy Reginald Hargreaves. Prosty robotnik, popijający piwo w pubach - na podkreślenie swoich słów upił kolejny haust. - Od czasu do czasu rozgrywający mecz krykieta.
Upiwszy jeszcze jeden łyk, dziewczyna rozluźniła się na tyle, by posłać słaby uśmiech swojemu rozmówcy.
- Miło pana poznać, panie Hargreaves. I o czym pan zazwyczaj rozmawia popijając ten... dziwny, złocisty płyn?
- O różnych sprawach, poważny i nie poważnych. W ostatnim tygodniu, na głównej ulicy w moim mieście doszło do małej stłuczki. Nikomu nic się nie stało, ale od wozu odpadło koło i na ulicę wysypała się cała masa jajek. Wszędzie potłuczone skorupki i rozlane żółtko. Sprzątacze chcieli woźnicę zlinczować, jak to wszystko zobaczyli.

Alicja zaśmiała się, lecz szybko urwała.
- Nie powinnam się śmiać, dla kogoś to pewnie była tragedia i nie mówię tylko o sprzątaczach. - Znów wychyliła kufel, starając się nie krzywić. - Mogę teraz ja zadać ci... osobiste pytanie?- Tak chyba będzie uczciwie - zgodził się.
- Mówiłeś, że mieszkasz z siostrą, a... twoi rodzice?
Milczał przez chwilę. W końcu zdecydował się odpowiedzieć prosto.
- Ojciec nie żyje, zmarł na zapalenie płuc kiedy miałem dziesięć lat. Matka wyszła ponownie za mąż i mieszka teraz w Fulton, z moim przyrodnim bratem.
Alicja spuściła wzrok. Dotarło do niej, że żyje tak naprawdę w złotej klatce, a jej problemy... to żadne problemy.
- Jesteś bardzo dzielny... że poradziłeś sobie. I jeszcze zająłeś się siostrą. - Powiedziała niepewnie.
- Wcale nie jestem pewny, czy to ja zająłem się nią - uśmiechnął się.
- Oj, nie psuj mi komplementów. Ale to miłe, że podkreślasz zasługi siostry. Jesteście podobni?- O nie, ona urodę odziedziczyła po matce - zapewnił od razu. - I ludzie powiadają, że jesteśmy jak ogień i woda. Jak to rodzeństwo, raz się kłócimy, raz się zgadzamy. Mi przypadła robota fizyczna, Larissa ma więcej w głowie. Przypominasz mi ją trochę swoim oczytaniem i wiedzą.
Alicja podrapała się po głowie. To ostatnie porównanie, jeśli miało być komplementem, wydawało się trochę dziwne.
- My z siostrą też nie jesteśmy podobne. Liz... jest ideałem. A ja ciapą, o którą starsza siostra wciąż musi się troszczyć. - Powiedziała rozmówczyni Reginalda, której ale zaczęło już trochę rozplątywać język.
- Pani księgowa w dużej spółce ciapą? Trudno mi uwierzyć - podpuszczał ją.
Uśmiechnęła się lekko.
- Bo nie widziałeś mnie na balu. Zresztą... ostatnio poszłam na jeden tylko dla tego, że Liz i jej mąż nalegali.- Tylko dlatego? - powtórzył. - Nie lubisz bali? Ja, prosty mieszczuch, zawsze myślałem że bogate mieszczaństwo uwielbia wszelkie bale - mówiąc to uśmiechał się szeroko, jasno dając znać, że nie wierzy we własne słowa.
- Bale są nudne. Ostatni przeżyłam tylko dzięki znajomemu, z którym mogłam porozmawiać o książce. - Odparła z rozbrajającą szczerością, znów zaglądając do kufla.
- Nudne? Orkiestra, jedzenie, wszystkie te damy i dżentelmeni. Ja bym się skusił na bal dla samego jedzenia - stwierdził.
- Co mi po jedzeniu, jak mam na sobie gorset, w którym ledwo oddycham? - Alicja westchnęła, po czym roześmiała się. - Wybacz, chyba nie powinnam zdradzać ci takich szczegółów, co do damskiej garderoby.- Przed zaręczynami chyba nie wypada mówić o czymś takim - pokiwał głową. - Przynajmniej tak słyszałem o tej całej etykiecie - dodał.
Dziewczyna prychnęła.
- Taak, powinnam być uroczą, eteryczną istotą, która istnieje tylko po to, by ktoś raczył się nią cieszyć. - Powiedziała niby żartem, ale dało się wyczuć gorycz w jej głosie.
Reginald z niewiadomych przyczyn parsknął śmiechem i potrzebował chwili by się uspokoić.
- Przepraszam. Larissa też tak czasem utyskuje, ale zazwyczaj trzyma wtedy w ręku coś ciężkiego, żeby nikt nie odważył się tego potwierdzić.
Alicja spojrzała znacząco na kufel w ręku.
- To jest myśl…
- Obuch jako symbol ruchu sufrażystek?
- Czy ty mnie prowokujesz? - udała oburzenie, spoglądając mu tym razem prosto w oczy.
- Panno Liddell, ależ o co mnie panna oskarża? - prowokował w żywe oczy.
Zmrużyła powieki i przez chwilę nic nie mówiła.
- O... o pocałunek, panie Hargreaves.
Tutaj akurat mężczyzna nie stracił rezonu.
- Do tej winy się przyznaję.
- I jak zamierza mi to pan zadośćuczynić?
- Jestem gotów poddać się każdej karze wymierzonej przez sąd - obiecał trzymając dłoń na sercu. Aby dodać sobie odwagi łyknął jeszcze trochę ale.
- Oj... wie pan, że trafił pan na bardzo pomysłowy sąd? - próbowała zbić go nieco z tropu Alicja, ulegając rozbawieniu.
- Tak długo, jak jego wyroki oddają sprawiedliwość Jej Królewskiej Mości, jako Anglik oddam się im w pełni.
Dziewczyna udała, że się nad tym głowi, wydłużając czas, na wydanie wyroku.
- Sąd zarządza... a właśnie, proszę wstać. Trzeba stać jak sąd ogłasza wyrok.
Reginald bez słowa wyprostował się jak struna. Minę miał iście grobową.
Alicja tymczasem poprawiła się na swoim krześle i prostując plecy z godnością ogłosiła:
- Sąd uznał pana, panie Hargreaves winnym. W ramach zadośćuczynienia już nigdy, ale to nigdy nie będzie pan korygował swych wypowiedzi w obecności pokrzywdzonej, mówiąc zawsze prawdę i tylko prawdę.- Tak mi dopomóż Bóg - przysiągł.
- W takim razie proszę usiąść. - Powiedziała Alicja z uśmiechem, dodając - Jest pan zawiedziony tym wyrokiem?- Jestem pod wrażeniem jego sprawiedliwości - odrzekł utrzymując poważną minę.
W odpowiedzi prychnęła tylko.
- Zapomniałam w sumie spytać o najważniejsze. Czy żałujesz swojego czynu? - Popatrzyła nań z ciekawością i dobrze skrywanym strachem.
- Absolutnie nie i obawiam się, że mógłbym zostać recydywistą - odparł. W kamiennej twarzy nie było żadnych pęknięć ani rys.
Alicja nie panowała jednak tak dobrze nad twarzą, toteż na jej policzki wypłynął rumieniec, a ona sama spuściła wzrok.
- Okropny jesteś…- Miałem mówić tylko prawdę - zauważył i pozwolił sobie w końcu na uśmiech.
Westchnęła.
- I teraz, kiedy zrobiło się naprawdę ciekawie, ja niestety muszę powoli się żegnać, jeśli chcę mieć cień szansy, że rodzice pozwolą mi jeszcze gdzieś wyjść samej.
Hargreaves dopił swój kufel i przetarł rękawem usta.
- To był bardzo przyjemny dzień, Alicjo. Mogę cię gdzieś odprowadzić? - zapytał z nadzieją.
To pytanie sprawiło, że się zmieszała.
- Wiesz... lepiej żeby stangret nie widział nas razem... znaczy…- A jeśli wskoczę w krzaki, zanim nas zobaczy? - zaśmiał się.
- A jak zobaczy mężczyznę, który mi towarzyszy, a potem wskakuje w krzaki? To już na pewno będzie podejrzane. - Zaśmiała się także.
- To w Londynie się tego nie spotyka? W Southampton to normalne - udał zdziwienie. Zaraz jednak spoważniał. - Czyli to nasze pożegnanie na dziś?
Dziewczyna posmutniała.
- Tam na rogu... jeśli nie masz nic przeciwko. Dalej droga jest prosta, więc... na pewno trafię. - Umowa stoi - rozweselił się. - Panie przodem - wskazał ku drzwiom.

Londyńskie powietrze wydawało się czyste w porównaniu z zawiesistymi wyziewami pubu. Niemal orzeźwiało. Reginald zaoferował dziewczynie swoje ramię, niczym prawdziwy dżentelmen. Uśmiechnęła się zawstydzona, lecz po chwili oparła się na nim jak prawdziwa dama. Nie umiała jednak znaleźć w głowie stosownych do chwili słów, toteż milczała, gdy ruszyli. Hargreaves również nie przerywał tego milczenia, za to co chwila spoglądał na Alicję, zamiast pod własne nogi. Ostatni róg pojawił się szybciej, niż można się było spodziewać.
- Wiele mnie dzisiaj nauczyłaś - zagadnął. - Wszyscy ci malarze. Do tej pory znałem głównie takich pokojowych.
Popatrzyła na niego mrużąc oczy.
- Czasem nie wiem doprawdy kiedy żartujesz... Mam tylko nadzieję, że się nie nudziłeś.- Nawet przez moment - pokręcił głową. - A ty?
- Sam wiesz, że maluję, więc to chyba oczywiste... no i cieszę się, że mnie zaprosiłeś do pubu. To było... coś nowego też dla mnie.
- A nie było zbyt… bo ja wiem? Plebejskie?
- Wiesz, może moja ocena byłaby inna gdybym spędzała tak każdy dzień, ale jako nowe doświadczenie... uważam, że jest cenne. I w sumie smakowało mi to piwo.
- Zatem oboje czegoś się dzisiaj nauczyliśmy… - westchnął lekko. - Do zobaczenia, Alicjo - brzmiało to trochę jak pożegnanie, a trochę… jak pytanie?
Zastanawiała się co powinna zrobić. Czy wystarczyło, że odpowie? Czy może powinna zrobić coś więcej? Ale przecież sama wiedziała, że niczego obiecać Reginaldowi nie może. Co więcej, właściwie nie wiedziała czy on chciałby czegoś więcej. Patrzyła na niego chwilę z rozterką w sercu, po czym nagle wspięła się na place i cmoknęła jego policzek.
- Do zobaczenia, Reginaldzie. Dziękuję za spotkanie. - Szepnęła mu do ucha i odsunęła się, by odejść.
- Do następnego - pomachał jej jeszcze na odchodne, z uśmiechem na ustach.
Alicja odmachała dość oszczędnie, po czym ruszyła w stronę, gdzie czekał na nią powóz. Nie oglądała się. W głowie miała chaos. Will zauważył ją z daleka i cmoknął na rozleniwionego konia. Zeskoczył z kozła i otworzył przed dziewczyną drzwi.
- Zaczynałem się martwić, panienko. Robi się już późno.- Wybacz Will, ale zasoby naszego muzeum są doprawdy ogromne. Mam nadzieję, że bardzo się nie wynudziłeś. - Starała się mówić normalnie.
- Nie, ani trochę panienko - odpowiedział, bo i co mógł powiedzieć innego. - Czy możemy jechać?
- Oczywiście. - Odparła, zadowolona z faktu, że nie musiała silić się na podtrzymywanie dalszej konwersacji. I tak też dzień dobiegał końca. W ciszy urozmaicanej tylko stukotem kół na bruku i wspomnieniami pocałunku, które nie chciały dać się wypchnąć z głowy.


 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline