Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2018, 12:08   #605
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=MP2iP9YheXc[/MEDIA]
Mokro, ponuro, zimno prawie jak w Świecie Popiołu i równie niebezpiecznie z tym, że po tej stronie śmierć mogła nadejść na ołowianych skrzydłach, a po drugiej stronie Bariery czekały już głodne widma. San Marino widziała je kątem oka, kłębiące się niecierpliwie na granicy wzroku gdzieś z boku, tam gdzie nie dało się ich dojrzeć wprost. Czarne, pomieszane z deszczem smugi i zawodzenie wplecione w dźwięk padających rzęsiście kropli deszczu. Szepty, mruczenie i szydercze śmiechy, otaczające z każdej możliwej strony doprowadzały do szaleństwa, o ile nożowniczkę kiedykolwiek dało się nazwać normalną.
Żywi też mówili, przekazując cenne informacje między sobą i Mówcą, a ten ostatni nie umiał się ruszyć, przymarznięty do burty łodzi, z zaciśniętymi na niej mocno zabandażowanymi dłońmi.

- Powinniście odejść, tak byłoby rozsądnie. Do tego nie potrzeba mądrości Eonów. Ale nie odejdziecie. Ludzie dążą do celu. Uparci ludzie dążą do marzeń. - głos Opiekuna szeptał do ucha, lodowate dłonie trzymały obleczone kośćmi barki, wysysając te marne resztki ciepła które kobiecie przekazywał zamotany na szyi ogrzewacz.

Kobieta wzdrygnęła się, opuszczając głowę i zawieszając wzrok na bladych dłoniach.
“Ale czyje to marzenia i czy warto za nie przechodzić Granicę?” - skrzywiła się, przymykając oczy. Pod powiekami widziała pierwsze płatki popielatego śniegu, opadające razem z wodnymi kroplami prosto na jej twarz.
“Nie chcę płynąć.”

- Musisz to zrobić. Dałaś Słowo, a nie ma potężniejszej siły niż Obietnica. - Głos westchnął, a jego dotyk prócz upiornego chłodu, niósł też spokój. Próbował przynajmniej. - Obowiązują nas te same, prastare prawa których nie wolno łamać, tworzące podwalinę świata na którym przyszło nam żyć. Brak wiary w siebie jest chorobą. Jeśli stracisz panowanie nad tym, wątpliwości staną się twoją rzeczywistością. Odwaga to nie brak strachu, lecz raczej stwierdzenie, że coś innego jest ważniejsze niż strach. Pogódź się z im, złap w dłonie i zamknij go tam.

Nożowniczka zgrzytnęła zębami, oddychając powoli aż do momentu, gdy oddech nie był jej potrzebny.
“Mamy obowiązek dotrzymywać obietnic, nawet najtrudniejszych.” - otworzyła powoli oczy, błądząc nimi po zalewanym lesie w oddali.

- Właśnie dziecko - miała wrażenie, że Opiekun uśmiechnął się jej za plecami, klepiąc pocieszająco po ramieniu. - Lepszy los niepewny jak babie lato niż pewny jak szubienica. Kurtyna jeszcze nie opadła, teatr życia wciąż trwa. Nie uciekniemy przed przeznaczeniem, ale od nas zależy, czy spotkamy je leżąc pokonani w błocie, czy wyjdziemy mu naprzeciw z wysoko uniesioną głową.

San Marino kiwnęła głową, zgadzając się z jego słowami. Nie mógł dać jasnej odpowiedzi, rozwiać najgorszych lęków, ale był. I nigdzie się nie wybierał. Ona też zostawała, razem ze swoimi Żywymi, czekającymi w napięciu na następny ruch wroga.
“Nie chcę już uciekać, wystarczy.”

- Natura wznosi pałace ze skały i liści. Plecie kobierce z roślin i strug wody, dając schronienie wszystkim swoim dzieciom - Głos zamyślił się, zelżał też dotyk na ramionach.

Zmiana tematu niosła zastanowienie. Wzrok Mówcy spoczął na zatopionych, rozkopanych ruinach.
“To dzieło Żywych” - zgodziła się, a skoro żyli tu kiedyś ludzie, ich resztki wciąż mogły spać uśpione między gruzami. Gorzej było z kutrami - tu nie miała pewności czyje ręce je zbudowały, ale jeśli ktokolwiek umarł na pokładzie, mogła to zobaczyć.
“Jest tam ktoś?” - spojrzała za plecy, ale nie zobaczyła Opiekuna. Poczuła go gdzieś z przodu. Stał i czekał, rozmywany przez ulewę i tumany szarego popiołu,a ona wiedziała, że w tym świecie nie uzyska odpowiedzi. Znajdowały się po drugiej stronie, razem z mrozem i widmami. Wspomnienie poprzedniego Przejścia wciąż pozostawały żywe, niepokojące. Powinna po nim odpocząć zdecydowanie dłużej niż jeden dzień, ale jaki miała wybór.
“Pokaż mi” - poprosiła nabierając powietrza, a gdy je wypuściła, deszcz zniknął, zastąpiony przez popielna zamieć i ciemność wypaczającą każdy błysk światła w jego szyderczą karykaturę.

Runnerzy czekali. San Marino wiedziała, po swoich przygodach z Leninem i Tweety, że oni mieli do spraw duchów inne podejście niż większość dotąd spotkanych przez nią ludzi. I inaczej patrzyli na Mówcę. Teraz też czekali. Szamanka łyknęła z butelki. Mocne promile zaszczypały a potem zapiekły w ustach i w gardle a potem spłynęły po przełyku. Mało. Kolejny łyk. Kolejna dawka promili. Świat zamajaczył. Zasłona zrobiła się cieńsza i rozciągliwa jak guma. Ale jeszcze nie puściła. Znowu łyk. I jeszcze jeden. Czarnowłosa czuła jak zaczyna jej szumieć gdzieś w skroniach. Albo pod potylicą. Świat zamazywał się. Zlewał. Jeden z drugim. Była jeszcze na łódce. Jeszcze wśród Runnerów. I przy Nixie. Ale widziała już emocje i aury. Promieniowały trochę jak jakaś poświata a trochę dymiły jak jakiś dym. Przez zasłonę lasu, wody i bagna już dostrzegała przesuwające się jeszcze niewyraźne kształty. Wciąż czuła jednak na ręku uścisk drugiej ręki. Kotwica łącząca ją ze światem żywych. Czuła dotyk, ciepłej, żywej dłoni. I widziała w półprzezroczystym już kształcie nitki. Świetliste, złotem i światłem pajęcze nici łączące się z piersi Pazura z jej piersią. Znamię odciśnięte w nocy na zalanym deszczem dachu i ulicy. Ból, strach, nadzieja i krew jakie ich wtedy połączyły. Coś chyba teraz mówił. Pytał się? Nie była pewna. Już bardziej była tutaj. W Świecie Popiołu. Jeszcze łyk. Jeszcze dwa. I już. Była tutaj. Przeszła.

Została sama. Trochę jakby wisiała albo pływała nad szarawą, bezbarwną masą w jaką zmieniła się bagienna woda. Widziała jakieś pionowe rzeczy. Podobne do słupów. Pewnie w świecie żywych te drzewa z tego utopionego w bagnie i ulewie lasu. Ale teraz nic z tego tutaj nie było. Tylko cisza. Głucha, martwa cisza. I popiół. Wszystko spowijał popiół. Unosił się jak śnieg. Czasem opadał, czasem leciał bez ładu i składu na boki albo w górę jakby nie było tu grawitacji. Bo właściwie to nawet ciężko było powiedzieć czy była. Przeszła czy przeleciała kawałek rozglądając się swoimi widmowymi oczami dookoła. Nic. Cisza. Sama szarość na dole i ten popiół. Chociaż nie. Dostrzegła coś. Przesunęła się bliżej. Przeszła przez szarość i słupy. Albo obok. Nie była już pewna. Tak. Ruch. Albo dźwięk. Nie była już pewna. nic tutaj nie było pewne. Nawet dla niej.

Był tutaj. Dotarła do niego. Blada, zielonkawa poświata rozlewała się w mętny kształt. Tutaj Przeszedł. Dotknęła tej bladej, drgającej nie-masy. Wyczuła to. Strach. Oddech. Panika. Uścisk, potężny napór na płuca, na ręce, na nogi, miażdżące szyję wężowym splotem. Wciągający pod wodę. Woda. Wszędzie woda. Wlewająca się do ust, zalewająca krtań i płuca. Wężowy uścisk nie ustawał. Światło. Pamiętał światło. Dłoń. Desperacko zaciśnięta na mokrym, omszałym korzeniu. Nie może puścić! Jak się puści to koniec! Ostatnia szansa by się z tego wygrzebać! Był “tutaj”. A “tutaj” się nie chodzi! Nikogo tu nie ma! Nikt nie usłyszy! Nikt nie pomoże! Dłoń puszcza… Woda zalewa płuca. Światło gaśnie. Nadchodzi ciemność. Nacisk na krtań też wydaje się być lżejszy. Ciemność. Cisza. Popiół. Martwa cisza. Koniec. Nie. Jeszcze nie. Szarpnięcie. Napór na pierś. Ktoś woła? Ruch. Oddech! Kaszel. Chybotanie się łodzi. Twarz nad sobą. Coś mówi? Ciepło. Taki ciepły. Taki żywy. Spokój. Będzie dobrze. Na pewno o to chodziło. Szarpnięcie. Światło. Ciemność. Cisza. Spokój. Popiół. Znowu wszędzie popiół.

Nie. Nie tu. Źle. Nic nie ma. Mało. Mało Przejść. Słabe ślady. Chociaż nie. Tam. Dalej. Kloc. Klocek. Tak. Tam ktoś był. Ale nie tutaj. Tam. W świecie żywych. Odciskał emocjami ślad w Świecie Popiołu. Strach. Strach ściągał coś. Różne rzeczy. Karmiły się nim. Ale nie. Jeszcze trop był słaby. Za krótko. Za słabo. Nie było Przejścia. Ale barwa. Albo zapach. Dźwięk? Tak. Tam ktoś był. Dom. Tu chyba u żywych stał dom. Mówca nie pamiętała by mogło tam stać coś innego. Ktoś tam się bał. Obawiał. Żył. Ale jeszcze słabo. Nie panicznie. Zanurzyła się w tym. Wzięła w dłonie. Dym. Pył. Zapach. Dźwięk? Przeciekło przez duchowe palce. Wyczuła coś znajomego. Tak. Tego żywego znała. Znała tam w ich świecie. Żywy. Bał się. Wolałby odejść. Być gdzie indziej. Ale nie chciał “ich” zostawić. Nie chciał zawieść. Bo co by powiedział “on”? Nadzieja. Obawa. Kotłowanina myśli. Napięcie. Oczekiwanie.

Ale było jeszcze coś. Wyżej. Dalej? No trochę gdzie indziej. Albo dawniej. Też strach. Tech obawę. Też odcisnęło swoje piętro. Kilka. Kilka żywych. Ze 2? Ze 3? Ze 4? Jakoś tak. byli tutaj. Ślad był wyraźniejszy. Zostawiali krew. Krwawili. Walczyli. Bali się. Zanurzyła się w tym. Tam! To było tam! Tam strzelali! A i “to” strzelało do nich! Spojrzała. Przesunęła się. Kształt. Ogromny. Majaczył ale słabo. Budynek chyba. Ale nie była pewna. Słabo się odkształcił. Pewnie mało w nim było emocji. Mało żywych. Ale tam było to coś. W samym środku. Pułapka! Nie tak! Nie tak miało być! Ale to tam było. Gdzieś pośrodku. Nie przypominała sobie by tam stał jakiś budynek u żywych. Stało coś? Ale to coś było słabe. Przeszła czy podeszła i nic. Strzelało i nic. Żadnych emocji. Nie było nic. Żadnego śladu.

Błysk. Błyskawica. Tutaj? Opiekun? Jest coś?! Tak! Podsunęła się bliżej. Widziała wyraźniej. Zaraz… Zaraz, zaraz… Ale nie, widziała. Coś. Tam. Kształt. Majaczył. Ale słabo. Coś było. Dotknęła tego. Było… Zimne? Mokre? Woda? Tutaj? Nie. To Świat Popiołu. Tu nie było przecież wody ani powietrza. Był! Niżej! Przeszła przez kształt. Dostała się do środka. Tak! Był tam. Skulony i zaszczuty. Żywy. Kiedyś. Zginął “tutaj” gdzie właśnie byli. Dlatego był zwiazany z tym miejscem. Tylko niezbyt wiedziała gdzie jest te “tutaj”.

Tak. Widziała go coraz wyraźniej. Duch. Nie przeszedł w pełni. Zginął brutalną śmiercią. Inaczej tak wyraźnie by się nie odkształcił. Ale. Coś nie tak. Nie, nie tak. No jasne! Widziała coraz wyraźniej. Wszystko się krystalizowało. Kształty nabierały kształtów właśnie. Czyli… Czyli była blisko. Blisko Popiołu. Czyli dalej od świata żywych. Przejście. Powrót. Nie wiedziała ile jeszcze się tu utrzyma. Nim zniknie. I zostanie tutaj. Z duchami. Z Popiołem. Z ciszą. Widziała jak nici na piersi migają. Topią opadający Popiół. Ale Popiół coś opadał. Zawsze opadał. Zawsze przykrywał wszystko. Nici też w końcu przykryje. Urwie. Utnie. Ale jeszcze je miała. Jeszcze mogły pomóc jej wrócić. Ale jak długo? I ten duch. Tuż przed nią. Żywy. Ranny. Krwawiący. Obolały.

Ryzyko. Zawsze było ryzyko. Każdy ze światów ciągnął Mówcę w swoją stronę i żaden nie dawał jasnych odpowiedzi tylko chaos, niezrozumienie, złość. Zmęczenie. Ale trzeba było iść dalej. Przez mrok, przez zimno. Przez szare drobiny wirujące wokół. Niżej, gdzie mrok robił się gęstszy, skraplając się na emanacji. Ciążący w dół… o ile był tu taki kierunek.
Odpowiedzi. Musiała mieć odpowiedzi. Wyciągnęła ręce do Ducha, zbliżając się i zatapiając w szarej ciemności. Jeszcze wytrzyma, jeszcze da radę. Wciąż tliło się w niej ciepło, miała co sprzedawać w zamian za czas za Barierą.

Poczuła. Gdy tylko dotknęła nie-materii ducha jego uczucia stały się jej uczuciami. Przeżywała i widziała to samo jak on. Chyba. Ale czuła. Strach. Ból. Desperację. Krew. Krwawił. Mocno. Umierał. Wiedział o tym. Schował się. Uciekał. Goniło go. Zagrożenie. Wszędzie. Nadciągało. Bez szans. Był bez szans. Wiedział o tym. Broń. Miał broń. Karabin. Ale. Tak. Chyba mało ammo. Mundur. Żołnierz. Jakiś żołnierz. To był jakiś żołnierz. Kiedyś. Gdy był wśród żywych.

Dotknęła materii drugą dłonią. Poczuła go. Lepiej. Mundur. Wojskowy. Krótko ostrzyżony. Opalony. Zakrwawiony. Z karabinem w dłoniach. Łódź. Teraz to widziała. Był na łodzi. Byli. Pod pokładem. Ale na łodzi. On też. Poczuł ją. Spojrzał wprost na nią. Ciężko oddychał. Wypluwał mieszaninę krwi i śliny przy każdym wydechu. Opluwał sobie brodę i mundur tą klejącą wydzieliną. Trzymał się za tors. Wolną ręką. Drugą trzymał karabin. Umierał. Rany były zbyt poważne. Wiedział o tym. Wiedział, że się nie wygrzebie. Wiedział, że zbliża się koniec. Też był bliski. Bliski Przejścia. Dlatego czuła go tak wyraźnie. Spojrzał na nią. Ciężko dysząc spojrzał prosto na nią. Jakby ją widział. Zmrużył oczy jakby próbował oczyścić pole widzenia. Otworzył znowu. Dźwięk. Z zewnątrz. Metaliczny. I coś jakby silnik. Teraz spojrzał tam. Potem chyba podjął decyzję. Spojrzał znowu prosto na Mówcę. - Nie mogę… Nie dam rady… Za późno… - przełknął ślinę i spojrzał w bok. Wyglądało na jakąś sterówkę czy inny panel. Przełknął ślinę patrząc tęsknie. Oczy mu się zaszkliły. Pokręcił głową. Z zewnątrz doszły metaliczne odgłosy. Bliżej. I strzały. Ale dalej. Ktoś, gdzieś strzelał. Żołnierz zacisnął powieki i spróbował wychylić się do panelu. Zacisnął zęby ale stracił tylko równowagę i upadł na podłogę. Ta od razu zaznaczyła się szybko powiększającą się plamą krwi. Umierał. To było pewne.

Umarł już dawno temu, tylko o tym nie wiedział. Nie chciał dostrzec, zatopiony w pętli bez początku i końca.
”Za późno na co?”
Ciężko zadań pytanie nie mając ust.

- Radio! Muszę ich ostrzec! Muszą wiedzieć! Już po nas ale trzeba ostrzec resztę… - żołnierz leżąc na podłodze zmobilizował się do kolejnego wysiłku. Wyciągnął się w stronę panelu i spróbował sięgnąć znowu do panelu. Tam była końcówka radia. Takiego jak w samochodach czy podobnych pojazdach. Trochę jak słuchawka do telefonu. Brakowało mu jakiś ostatni krok by do niej sięgnąć. Zachłysnął się krwią i kaszel zaczął wstrząsać jego ciałem. Strzały na zewnątrz umilkły. Za to nasiliły się mechaniczne skrzypienia i zgrzyty. Bliżej. Coraz bliżej.

“Co to za jednostka, czego od was chcą?” - kolejne pytania. Mówca obserwował zmagania konającego, przyczajony wśród cieni i popiołu. Nie mógł ingerować, to i tak niczego nie zmieniało. Jeszcze nie - “O czym muszą wiedzieć?”

- PT… 604…
- wychrypiał ciężko żołnierz. Skulił się. Teraz Mówca widziała, że rękę którą przyciska do ran też ma poszarpaną i zakrwawioną. Zbierał się. Powinien już umrzeć. Chyba. Źle wyglądał. Bardzo źle. Ale jeszcze tliła się w nim iskierka życia. Iskierka oporu. Iskierka uporu. - Trzeba… Trzeba ich ostrzec… O tym… - umęczony żołnierz wskazał na jakieś okulary zawieszone do sufitu. Powels. Nazywał się Powels. Taką miał przynajmniej naszywkę na mundurze. A.Powels. - Tak… Trzeba ostrzec… By wiedzieli… Niech uważają… Na to… - zbierał się. Na końcu jeszcze raz wskazał na okular. Ale już tylko samą dłonią nie mając sił podnieść już ramienia. Przewalił się z trudem na drugi bok. Upadł na plecy. Oddech zaczynał mu się rwać. Zapluwał sobie usta i twarz krwawą, zaślinioną mieszaniną. Spojrzał w górę. Leżał tuż pod panelem. Wiszący sznur do radia był tuż na wyciągniecie ręki. Lekko bujał się kpiąc sobie z mordęgi umierającego. Gdyby był zdrowy pewnie po prostu by po niego sięgnął bez wahania. A tak nie miał już sił by wykonać ten ruch. A ten sznur bujał się niecałe pół ramienia nad jego twarzą. Wszystko się bujało. Kołysało. Jakby byli na falach.

Szamanka nie znała oznaczeń jednostki, kolesia też nie kojarzyła. Patrzyła na niego, przelewając się po rozkołysanym pokładzie. Morze? Byli na morzu? W pętli…
“Ostrzeż ich. Powiedz im co musisz przekazać” - fragment czarnego dymu przepłynął tam gdzie słuchawka, chcąc ją strącić. Tego konkretnego Ducha trzymało w zawieszeniu poczucie niespełnionego obowiązku. Zawiódł. Umarł nie umiejąc się z tym pogodzić, więc utknął. Wzrok Mówcy powędrował tam gdzie okular. Spodziewała się zobaczyć maszyny, nie żywych. Tam po drugiej stronie, w chwili śmierci Powelsa, nie było już żywych.

Byli na wodzie. Widziała tylko wodę więc nie miała pojęcia gdzie. Ale była druga łódź! Kuter! Taki jak w chebańskim porcie! Albo bardzo podobny. Kołysał się na falach. Widziała ciała żołnierzy. Krew. Spływała zmywana przez wodę. Poszatkowane ołowiem, odłamkami, posieczone szyby, burty i nadbudówki. I coś. Coś jak duża mrówka albo pająk. Z metalu. Poruszało się niesamowicie szybko po pokładzie okaleczonej jednostki. Wielkości pewnie długie jak człowiek wysoki. Ale takiej insektowej budowy. Poruszało się aż zeskoczyło z burty do wody. I zaczęło płynąć w stronę Mówcy i Powelsa. Po chwili z wnętrza drugiej maszyny wyszła kolejna mrówa. Pierwszą parę odnóży miała uniesioną w górę i ściekało z niej coś czerwonego. Też bez wahania rzuciła się w wodę i zaczęła płynąć za tą pierwszą.

- PT 604… i 605… do bazy… - żołnierz ciężko dyszał. Trzymał końcówkę radia. Mówca nie była pewna czy jakoś jednak sięgnął czy samo spadło czy to jakiś przeskok w Popiele. - ...wyrżnęły nas… już po nas… pływają… nikt nie mówił… że pływają… uważajcie… co? nie… nie… Nie! Kurwa… nieee!- żołnierz bezwładnie odrzucił z takim trudem zdobytą radiostację. Popatrzył na Mówcę z łzami w oczach. - za… zagłuszają mnie… nic nie powiem… nie ostrzegę… - zaślinione i zakrwawione wargi drgały mu jakby miał się na koniec rozpłakać.

“Zaniosę wiadomość” - Szamanka przepłynęła przez pomieszczenie, oplatając widmowymi ramionami umierającego Ducha. Aby przejść dalej, musiał się uspokoić. Bez tego nigdy nie wyrwie się z pętli - “Jakie są ich słabe strony? Co to za stalowe owady? Jak je zabić? Skąd się tu wzięły?”

- Przypłynęły… z mgły… głupie są… al-le szy-szyb-kie… - oddech Powelsa zamierał. Albo uspokajał się. - Ro-rozwaliliśmy… Ale za… za wiele… za du-żo ich… - żołnierz przymknął oczy. Ale poszarpaną i zakrwawioną klatką piersiową wciąż szarpał oddech. Nagle otworzył oczy i spojrzał na Mówcę zaskakująco przytomnie. - Nie… Nie pożegnałem się… Pokłóciliśmy się… I wyszedłem… A już nie zdążę… Nie zdążę jej powiedzieć… - gorączkowo uchwycił ramię Mówcy. Patrzył na nią z żalem w oczach. Wtedy w burtę coś uderzyło. Coś metalicznego. Chroboty i zgrzyty były już całkiem blisko. Jakby wdrapywało się na górę burty. Mężczyzna spojrzał spłoszony na otwór przez który wpadało światło. I pewnie przez jaki zaraz wpadną te dwie pokraki. - Ciepło… Widzą ciepło… Zwłaszcza nasze… Jak większość z nich… Powiedz… Powiedz jej, że przepraszam… - żołnierz z trudem oparł się na łokciu. A gdy ciało naparło na poharatane ramę wrzasnął. Zdołał jednak oprzeć się łopatkami o panel sterowniczy. Zaczął przesuwać karabin by wycelować w otwór. Coś metalicznie już dudniło na pokładzie tuż nad głową zbliżając się w stronę tego otworu. Mówca dostrzegła plakietkę na zdrowym ramieniu. Takie jak lubili nosić wszelcy wojskowi.


I portfel. Wiedziała, że w przedniej kieszeni spodni ma portfel. O nim właśnie myślał gdy mówił o niej. Tą z którą się pokłócił i nie pożegnał.

Szpila przytwierdzająca Ducha do jego koszmaru. Z pozoru błaha rzecz, ale w chwili śmierci nie do odżałowania. Słowa powiedziane w gniewie, odwrócenie się i odejście bez pożegnania. Zmarnowana szansa. Ale coś przekazał, ważnego. Dla Żywych. Żywych Mówcy. Widzenie ciepła - Nix będzie wiedział o co chodzi. Jak nie on to Plama. Znaleźli coś ważnego.
“Ona to wie. Że ci przykro, że żałujesz” - widmo szamanki sięgnęło po portfel - “Daj Mówcy jej miano, a przekaże wiadomość. Możesz zasnąć, odejść. To nie jest twoje miejsce. Musisz iść dalej, tam gdzie nie ma zimna, popiołu i maszyn.” - spojrzała na niego uważnie, przekazując resztki własnego ciepła aby łatwiej się uspokoił. Nie powinien trwać w koszmarze, nie zasłużył na to. Żaden niegdyś Żywy na to nie zasługiwał.

Nie zdążyli. Nad otworem pojawił się cień i ociekająca wodą pokraka wpadła przez otwór na podłogę kutra. Prawie od razu Powels otworzył ogień. Strzelał ogniem ciągłym zalewając wątłą przestrzeń hukiem, ołowiem, smrodem spalonego prochu, błyskiem luf i odłamkami rozbryzgującego się metali. Strzelał słabo. Trzymał broń tylko jedną ręką więc latała mu od długiej serii na wszystkie strony. Ale przestrzeń była mała. Na tyle mała, że coś musiało trafić w takim ołowiowym orkanie. Ścigali się. Człowiek i maszyna. Człowiek ostatkiem sił strzelał z karabinu. Robot pruty pociskami ostatkiem sił pruł na człowieka. Obydwaj krwawili zostawiając na podłodze swoje szczątki. Człowiek resztki wnętrzności i krwi. Maszyna elektroniczne bebechy i ślady oleju. Człowiek wygrał. O krok od niego maszyna dymiąc zazgrzytała i runęła na ziemię. Wtedy karabinek szczeknął pustym magazynkiem. Żołnierz odrzucił go i wtedy przez otwór wpadła druga maszyna. Znowu stuknęła z hukiem o podłogę i znowu tak samo jak pierwsza zaczęła pruć na człowieka. Ale tym razem człowiek już nie miał broni. Poza jedną. Zdążył sięgnąć po granat. Wrzasnął gdy maszyna wbiła mu ostrza w trzewia przyszpilając go do podłogi dosłownie. Zawył łapiąc się wolną ręką za przyszpilające go odnóżoostrze. Jęknął boleśnie gdy maszyna wyjęła je i uderzyła ponownie. A potem jeszcze raz. I jeszcze. Zaczęła siekać go na żywca. Granat potoczył się po podłodze. Bez zawleczki. Bez łyżki. Powels patrzył szeroko rozszerzonymi oczami będąc już bardziej po drugiej stronie już prawie na Przejściu.
- Z-zap-rowadzisz mnie? Ch-chcę wró-cić do por-tu… - zapytał patrząc niewidzącym już wzrokiem na Mówcę. Nie była pewna czy jeszcze wtedy żył czy już był po drugiej stronie. Maszyna właściwie rozszatkowała jego korpus na dwie oddzielne części. I szatkowała dalej. Mimo to Powels jakby jej nie widział jej i nie czuł. już nie. Uniósł zmasakrowaną rękę w kierunku Mówcy.

Widmowa dłoń złapała tą pokrwawioną, przyciągając do siebie i obejmując. Nie mogła go tu zostawić, a brakowało czasu i siły na przeprowadzenie. Za długo, za zimno… a przecież dopiero co sama przeszła Granicę. Zeszłej nocy. Musiała go zabrać ze sobą, aby wskazać Duchowi drogę dalej. Tam gdzie światło.
“Nie obawiaj się, Mówca cię zaprowadzi. Zostaw tą skorupę” - wyciągnęła drugą rękę, chwytając to co zostało z jego brody i przybliżając do swojej twarzy - “Już dość bólu i krwi. Dość strachu i śmierci. Dość walki. Czas odpocząć żołnierzu.”

- Tak. Czas odpocząć. Czas na przepustkę. Powiedz jej. Poczekam na nią. I tak mam teraz przepustkę.
- Popiół zmienił się pokiereszowany kuter zniknął razem z eksplozją granatu. Mówca nie była pewna czy to od tego czy od czego innego. Ale zmieniło się. Teraz on tu był. Wiedziała, że widzi teraz to co on. Słońce. Niebo. Ładny dzień. Woda. Ląd. Port. Dom. Iiii… “Tam”. Tam ona była. Dach. Widać było dachy. Ona tam mieszkała. Dziewczyna ze zdjęcia z portfela. Port. W mieście. Z kamiennymi nadbudówkami wychodzącymi w wodę. Żołnierz uśmiechnął się. Pierwszy raz odkąd go Mówca spotkał. Marynarz. Właściwie był marynarzem a nie żołnierzem. Zasalutował jej i odszedł. Wrócił do portu. Do domu.

Mówca został sam. Świat Popiołu znów się zmienił. Port i wodę zasnuła szarość. Wszystko zniknęło i roztopiło się w tej szarości. Znowu otaczała ją cisza. Szarość. Popiół. Bezruch. Ale nie. Zostało coś. Coś było. Ruch. Dźwięk. W kłębach mgły. Coś tam było. Mgła rzedniała. Wróciła. Znowu tu była. Na łodzi. Na kutrze. Tu gdzie wcześniej zginął Powels. Na pewno. Wciąż widziała rozchlapany kleks krwi, wnętrzności, i mięsa. Ale nie było już ciała. Jednak duch, tak długo przyczepiony w tym miejscu odcisnął na nim swój ślad. Była tutaj. Coś tu było. Wielkie. Dźwigi. Maszyny. Urządzenia. Metal. Światła. Druty. Ogrodzenia. Coś chrobotało. Grzechotało. Było. Świeciło rażącym światłem. Wydostała się. Na zewnątrz. Wyszła, wyleciała, wypłynęła. Była na pokładzie. Tak. Kuter. Kuter z chebańskiego portu. Albo bardzo podobny. Wciąż zawalony szkłem, łuskami, kawałkami mięsa, metalu i zalany ludzką posoką. Ale to nadal był ten kuter Powelsa. Duch stał się mimowolnym świadkiem tego co się działo z miejscem jego śmierci. Widziała te mrówy. Metaliczne mrówy. Stały w milczeniu i bezruchu na pokładzie. Coś spawało. Jakiś kloc. Przyspawywało coś na rogu kutra. Przestało. Jakiś beczkowaty kształt. Kanciasty odpełzł niezgrabnie kołysząc się w stronę przeciwnej części dziobowej burty. Jedna z mrów ruszyła w jego stronę. Zatrzymała się przy narożniku, schowała odnóża, jakoś złożyła się przybierając beczkowaty kształt. Kanciasty zaczął znowu spawać. Pozostałe dwie mrówy wciąż czekały. Znowu zaczęła zasnuwać się mgła i szarość. Popiół znów się zmienił. Wróciła.
Mówca znowu rozpoznawał teren. Polana. Zatopiona farma. Śladu ducha Powelsa już nie było. Za to wciąż były te emanacje zostawione przez żywych w domu. Ale czuła ruch nici. Więzi. Mrugały nerwowo. Światło słabło. Jeszcze walczyło ale opadający na nie Popiół już nie roztapiał się tak od razu. Nie znikał, zaczynał oblepiać wieź łączącą Mówcę ze światem żywych. Z tym jednym, konkretnym żywym.

Za długo… była tu już za długo. Czuła jak mróz ścina jej mięśnie, a niematerialne dłonie szarpią włosy i ubranie, ciągnąc w dół. W wyciu wichru słyszała coraz wyraźniejsze głosy, coraz więcej cieni tańczyło wokoło, przyglądając się. Wyczekując. Spoglądały na jasną, cienką linię chciwie. Gryzły ją zębami, chciały przerwać. Odczepić kotwicę i porwać Ducha tam, gdzie nigdy więcej nie poczuje na skórze dotyku słońca. Jeszcze chwila i zainteresują się drugim końcem, tym który pod żadnym pozorem nie mógł ucierpieć.
Skok do przodu. Nerwowy, pospieszny. Szamotanina i płatki popiołu uderzające o twarz… a potem deszcz. Szarość zniknęła, pojawiły się kolory. Woda. Deszcz. Lodowate strugi padające na twarz i łaskoczące ciepło pod nosem. Posmak krwi w ustach i ból. Rozsadzająca czaszkę migrena, żółć podjeżdżająca do gardła. Dźwięki ulewy. Głosy, tym razem ludzkie. Widziała podwójnie i trzęsła się, wychłodzona do stanu porównywalnego z topielcem.
- N… Nix - wychrypiała, walcząc aby nie zwymiotować na ubranie - W...wody. F...fa...jka.

Wołał ją. Czuła to już podczas powrotu. Słyszała jego głos. Albo czuła. Pajęcze więzi też stały się silniejsze, jaśniejsze i wreszcie gdy otworzyła oczy i rozejrzała się to on z kolei umilkł. Wpatrywał się w jej twarz z niepokojem w oczach. Leżała z głową na jego udach. Pod plandeką. Więc było dość ciemno. Ktoś ich chyba okrył. Ale nie pamiętała tego ani tego, że się kładła. Nix podał jej manierkę i przytrzymał ją by mogła się swobodnie napić. Ktoś wyciągnął w jej stronę papierosa. Pomarańczowy ognik żarzył się wyraźnie pod prawie całkowitą ciemnością plandeki. Ale nadal lało. Słyszała jak ulewa wściekle uderza w plandekę atakując ją bezustannie. Ale nikt się nie odzywał. Czekali. Na to co zrobi szamanka.

Najpierw się zaciągnęła, potem upiła chciwie łyk wody, chociaż przy okazji oblała się nią bo drżące ręce miały spore problemy z koordynacją… ale było dobrze, nie skrzywdziła Pete’a. Tym razem nie zapłacił za jej klątwę.
- PT 604 i 605… tak się kiedyś nazywały. Ludzkie oznaczenia przejęte przez Stalową Bestię - przerwała żeby zakasłać i wziąć drugi łyk wody, tym razem bez oblewania. Przepaliła też szlugiem, powoli próbując podnieść się do siadu - Widziałam jak je zmieniała. W mieście zasnutym dymem, pełnym żelaznych kolców i drutów. Lśniącym światłem i k-khh… - syknęła, zaciskając zęby i przyciskając dłonie do skroni, ale ból głowy nie malał. - Mięso i krew. Wstęgi jelit rozciągnięte po pokładzie. Nie wiedzieli że umieją pływać. Zaskoczyły ich. wyłoniły się z mgły… przyniosły tylko śmierć. Za dużo… zagłuszały radio - chrypiała w najlepsze, kiwając się w przód i w tył, popalając papierosa o ile udało się jej trafić filtrem do ust. - Na pokładzie jest radio. Ale… kutry to nie tylko gniazda ckmów i wieżyczki. - uniosła wzrok i spojrzała na twarz Diabła - Metalowe insekty wielkości człowieka, o ostrych ostrzach. Prują mięso, łamią kości. Poruszają się tak szybko, że giną w oczach… Mówca był tam. Na pokładzie zalewanym sztormem. Podczas ataku. Widział jak szatkują Powelsa. Nie zdążył się pożegnać - chrypnęła, odwracając wzrok za burtę - Te beczki przy burtach… to nie beczki. To te insekty. Maszyny. Roboty. Na pokładzie nie ma nikogo żywego. Już nie… bardzo długo nie.

Na łodzi zapanowało poruszenie wywołane słowami Czachy. Ale szybko zostało spacyfikowane przez szefa bo w końcu i tak wszyscy spojrzeli na niego co zrobi i powie. Ona zaś nie odezwał się w ogóle tylko zaczął intensywnie przyglądać się widocznym między drzewami jednostkom.
- Te beczki to jakieś roboty? - zapytał chyba dla zwykłej formalności.

- Są trzy. U tego co się jara. - zauważył Krogulec też wpatrując się w pływającą jednostkę.
Guido z Krogulcem wdali się w przyciszoną dyskusję na temat dobrania jak najlepszej taktyki po tych rewelacjach szamanki. Reszta nie odzywała się czekając na wynik ich narady. Zaś Nix dalej siedział przy żonie i wydawał się być zaniepokojony. - Dobrze wyglądasz. Dobrze, że wróciłaś. Bo przez chwile wyglądało to dość groźnie. - powiedział biorąc jej dłoń i całując w nią.

- No! Krztusiłaś się jakbyś miała płuca wypluć! - powiedział z przejęciem Billy Bob nieoczekiwanie wtrącając się do dyskusji. Widząc jednak spojrzenia Nixa i reszty Runnerów przymknął się i zaczął inseresować się czymś za burtą.

- Mówca chciał jeszcze coś sprawdzić… ale już nie ma siły. Ciągle nie pozbierał się po Przejściu dla Jastrzębia i jego żony. Sen i wódkę miał, jednak nie czas. Rany zadane przez Duchy goją się dłużej niż te od noża - nożowniczka pokręciła powoli głową, opierając się o swojego Pazura i obejmując go mocno. Chłonęła jak gąbka ciepło, słuchała z przyjemnością bicia serca i nawet gapiący się spod munduru Kruk wydawał się jej mniej złowieszczy.
- Widma są zaborcze i głodne. Mówca nie mógł pozwolić żeby… żebyś znowu oberwał przez niego. Jak wczoraj przy żołnierzach. Dość już twojej krwi, nie zasłużyły na nią - popatrzyła z bliska na jego twarz i uśmiechnęła się, ale nagle drgnęła i popatrzyła na dyskutujących dowódców - Powels powiedział, że są szybkie, ale głupie. Nie mają oczu, ale widzą nas ciepłem - skrzywiła się, wracając spojrzeniem do męża - Jak większość z nich. Dlatego biorą nas na cel. Dlatego mogą walczyć w nocy. Dlatego numer z przejściem pod wodą działał. Tam są krzaki - pokazała obandażowaną i zakrwawioną ręką na zagajnik skarłowaciałych drzewek. - Wszędzie tu woda. Nawet jak się obudzą, ale nie zobaczą nic ciepłego, nie będą nas widziały. Dlatego powiedział ze są głupie.

- Jaki Powels?
- zapytał Krogulec odwracając się na chwilę w stronę leżącej szamanki. Guido spojrzał przez drzewa ale stąd stary sad był właściwie nie widoczny. Zostało mu uwierzyć na słowo, że tam jest.

- Nie przejmuj się Emi. Tam na moście miało być, że na dobre i na złe czy coś takiego. - powiedział Pazur lekko się uśmiechając i pocałował szamankę w usta. Ostrożnie, czule i delikatnie. Potem usiadł i też zaczął przyglądać się otoczeniu z uwzględnieniu nowych danych.

- Widzą ciepło no to termowizja. Pod wodą nie powinny nas widzieć. Tak samo jak za porządnymi zasłonami. Nie wiadomo czy te beczki i te kutry mają z tym tak samo. - Nix mówił zastanawiając się na głos nad tym samym co reszta.

- A jak ten duży się rozjara na dobre to co? - zapytał Krogulec ale reszta zwróciła się tylko ramionami przyznając do niewiedzy.

- Chuj w to. Nic nie zmieniamy. Płyniemy pod wodą. Podkładamy bomby. I spływamy. Jak zacznie się coś dziać to strzelamy. - zdecydował w końcu Guido siadając z powrotem na desce łodzi. Reszta popatrzyła na niego niepewnie ale nie protestowali.

- No dobra. Ale to jak, kto i gdzie płynie? - zapytał Nix wiedząc, że właśnie przed tym wszystkim omawiali właśnie ten punkt.

- Powels… mundur. Ten który zginął przy ataku podczas sztormu - szamanka odwróciła głowę do Krogulca, przekrzywiając kark pod kątem prostym - Został na posterunku do końca, zabił jednego z tych insektów. Można je zniszczyć - wymamrotała, rozcierając obolałe skronie. Wytarła też krew spod nosa, brudząc i tak brudne rękawice - Śmierć przywiązała go do tego kutra, widział miasto maszyn. Podzielił się wiedzą w zamian za poprowadzenie do domu i obietnicę - westchnęła ciężko, potrząsając łbem aby pozbyć się podwójnego powidoku. Ogrzewacz od Boomer robił robotę, niestety potrzebował czasu którego nie mieli. - Sterówka. Jego ciało zostało w sterówce. Portfel w kieszeni… muszę po niego iść. Dałam Słowo - poprawiła się na dnie łodzi, dopalając powoli papierosa - Ale najpierw bomby. Popłyniemy razem jak zostało ustalone. Chyba nie myślisz, że zostawię ci najlepszą zabawę - uśmiechnęła się do męża i pokazała paluchem na Hivera - Nasza trójka płynie, reszta niech się rozstawi i ubezpiecza. Nie podchodzi bliżej, schowa się w wodzie i mule. Znajdzie osłonę. Podłożymy bomby i dalej… dalej dokończymy to po co tu przypłynęliśmy.

Hiver skrzywił się i zaprotestował z miejsca przeciwko takiej wersji planu.
- Ja? A dlaczego ja? Mamy pełno ludzi, całą łódź niech… - zaczął pokazywać brodą na pozostałą obsadę łodzi ale Guido właściwie wciął mu się w słowo.

- Tak ty! Masz z tym jakiś problem Hiver? - zapytał zjadliwie łapiąc najgrubszego Runnera za ramię i zbliżając do niego swoją twarz. Hiver zerknął w bok by szybko oszacować swoje szanse ale w bandzie Guido i do tego w jego najlepszej grupie od Krogulca nie znalazł śladów poparcia. Krogulec za to splunął pogardliwie za burtę łodzi a Nix pokręcił głową.

- Nie no wyluzuj Guido co? Tak tylko się pytam. Wiecie przecież kim jestem. - rozejrzał się znowu po obsadzie łodzi. - Ja jestem kimś ważnym. Hollyfield by się wkurzył jakby coś mi się stało i moglibyście mieć kłopoty. - Hiver próbował wynegocjować łagodniejszym tonem patrząc to na wkurzonego szefa bandy to na innych Runnerów.

- Hollyfield jakoś odżałował twoją stratę po zimie. Trochę gorzej było z gunshipem. A na razie, że tu jesteś wiemy tylko my. Więc zaginaj mi w te pędy z bombą gdzie trzeba. Czaisz teraz czaczę Hiver? - Guido wolno cedził słowa wciąż trzymając za kurtkę drugiego ważniaka u Runnerów w Det. Ten w końcu pokiwał głową i ustąpił więc czarnowłosy szef bandy go wreszcie puścił.

- Jest jeszcze jedna rzecz. Niedawno była tu walka, zostało echo. Krew wsiąknięta w deski i kamienie. Ból i strach wymieszane z wodą, ale bez śmierci. Przeżyli, udało im się, cokolwiek tu robili. Po cokolwiek tu przybyli. Nikt od nas. - nożowniczka odezwała się nagle, sępiąc przez deszcz na zalane ruiny - Nie chciał tu być, ale nie chciał go zawieść. - potrząsnęła znowu głową, biorąc łyk wody żeby zmyć popiół z gardła. Ślad wplątany w podmokłą trawę - Biorąc coś, również coś dajemy. Mówca może to sprawdzić, jedno dodatkowe przejście nie powinno go zabić. - popatrzyła na Pazura, a słowa prośby gnieździły się jej na końcu języka. Zmilczała, nie wolno jej było prosić. - Wciąż ma krew na opłatę daniny. Wy przygotujcie bomby.

Przeszła. Tym razem poszło lżej. Poprzednie przejście wciąż zostawiło wyraźny dla niej ślad który torował drogę kolejnemu. Znowu znalazła się w Świecie Popiołu. Gdzie cicho padały w rożne strony płatki popiołu. Poszybowała do bryły domu. Znalazła te same emanacje co wcześniej. Jedno gniazdo wydało jej się te znajome. Zanurzyła się niżej. Wzięła w dłonie te kłębowisko dymu. Dotarły do niej strzępki obrazów. Emocji. Wspomnień. Po chwili wiedziała już chyba do kogo należą. Boomer. Była tu, głównie ze względu na “niego”. I nie chciała go zostawić. By coś mu się nie stało. Ale zdawała sobie sprawę ze skali zagrożenia z jakim się mierzyli. Więc wolałaby być gdzie indziej i robić co innego.

Drugie odbicie emocji było inne. Obce. Chaotyczna mieszanina gniewu, strachu i agresji. Kilka osób. Walczyli. Krwawili. Strzelali. I do nich strzelano. Ze stodoły. Jeszcze stała. I tam było “coś”. To coś strzelało. Trafiali. A to coś trafiało ich. Niespodzianka. Zasadzka. Pragnienie. Woda się kończy. Głód. Bagna.

Poszła za drugim śladem, omijając Żywą i jej rozterki. Przez mgnienie martwego, zasypanego popiołem oka poczuła smutek. Niechęć, rozlewającą się wokoło jej sylwetki jak plama dusznego atramentu. Boomer. Milcząca, pykająca balonówki i zaszczuta najemniczka wpatrzona w drugiego Pazura jak w obrazek. Wpatrzona od dawna, zanim między nimi pojawiła się trupia, lodowata szpila, zarosła piórami oraz kośćmi - ta która zabrała go, owijając czarnym kirem i pchając prosto w szaleństwo.

- Nie myśl o tym dziecko. - głos Opiekuna rozległ się tuż obok, chociaż nie potrafiła wskazać konkretnego kierunku. Ale widziała go. Stał między gruzami, przelewając się mrokiem między plamami ciemności i szarych drobin - Nie masz wpływu na działania innych bez względu na to, czy są dobre, czy złe. Każdy dokonuje własnych wyborów, by przetrwać.

“Złe wybory wydają się błędne tylko gdy człowiek ogląda się za siebie.” - nożowniczka przepłynęła bliżej, wyciągając ręce aby złapać widmo walki. Opiekun miał rację. Zawracała sobie głowę głupotami na które nie powinno być miejsca. Czuła złość, słyszała echo wystrzałów. Patrzyła na ruiny aż do chwili, gdy wycofała się szybko do ciała, nim nić się nie zerwie, a ona nie pogrąży się na wieczność w krainie upiorów.

Otworzyła oczy, tym razem w świecie żywych - tam gdzie deszcz i skraplające się mgiełką oddechy.
- Tam w stodole. Coś z czym walczyli też strzelało… zaskoczyło ich. - albo się jej wydawało, albo znowu leżała płasko na plecach na dnie łodzi, tocząc gorące, lepkie krople z nosa na deski - Ciężka walka… gniew, ból i złość po jednej stronie, po drugiej pustka. Też walczyli z maszyną. Więcej tych kurwi tu nie może być? - prychnęła, grzebiąc po kieszeniach. Wyjęła z kurtki strzykawkę z mętnym płynem, przytykając ją do rany na ramieniu. Ran zadanych przez przekraczanie bariery nie dało się uleczyć na zawołanie, te konwencjonalne jeszcze mogła spróbować ogarnąć nim zabraknie jej sił.

- Alice mówi, że masz coś zjeść. Najlepiej słodkiego. - powiedział Nix patrząc na Emi i stukając się palcem w swoje radio. Przekładał nadmiar ekwipunku do niewielkiego plecaka. Nadmiar magów, latarkę, samą krótkofalę też odpiął gdy szykował się do pracy pod wodą. Po chwili jego krótkofalówka zatrzeszczała głosem Brzytewki. Wypytywała się o wczorajszą walkę z kutrami w porcie a Nix przepakowując się odpowiadał. Runnerzy zaś wiosłowali wolno mijali kolejne drzewa z zatopionego lasu tak by pływacy mieli jak najkrótszy odcinek do pokonania.

- Wódka się liczy za słodkie? - nożowniczka wyszczerzyła się bezczelnie, puszczając Pazurowi oczki w szybko zapadającym zmierzchu… a potem tylko słuchała. I słuchała… i jeszcze więcej słuchała, lampiąc to na diabła, to na męża, to na Krogulca.
- I niech ktoś nie mówi Mówcy, że ona nie jest przerażająca - prychnęła pod nosem, pociągając z piersiówki kolejny łyk promili. Dla zdrowotności przegryzła znalezionym w kieszeni sucharem. Musiało starczyć.

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline