Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2018, 12:08   #606
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
W łodzi nastąpiła konsternacja. Z Brzytewką rozmawiał właściwie Nix ale wszyscy w łodzi byli na tyle blisko by słyszeć tą rozmowę. Podobnie jak San Marino słuchali i słuchali. Gdy Alice skończyła mówić Nix dość machinalnie potwierdził przyjęcie meldunku i właściwie nastała cisza. To o czym mówiła lekarka kłóciło się z planem jaki mieli właśnie spróbować zrealizować. Nix popatrzył na brezent jak wiele głów na łodzi. Krogulec jakoś bez zaangażowania go poskrobał paznokciem jakby chciał sprawdzić jego grubość czy solidność. No wyglądał jak całkiem solidny kawałek brezentu. Ale wszyscy mieli świadomość, że nie stawiłby sensownego oporu ostrzu noża o kuli nie wspominając. I to miało oszukać sensory kutrów? Wystarczy? Nomen omen wszystkie głowy w końcu i tak jakoś zogniskowały się na szefie bandy. Ten zerkał za burtę w stronę zalewanych ulewą kutrów na zalanej bagnem farmie zastanawiając się czy obliczając nie wiadomo co.

- Ona się na tym zna? Myślałem, że jest lekarzem. - pierwszy odezwał się najbardziej pechowy Runner wszechczasów zerkając po twarzach zebranych na łodzi szukając jakiegoś wyjaśnienia. Ale jednie Krogulec wzruszył ramionami.

- Co myślisz? - Guido w końcu odezwał się i patrząc przez ramię spojrzał na jedynego nie pasującego kolorystycznie do reszty grupy faceta. Głową wskazał na brezent o który ze złością tarabaniły fale ulewy.

- Nie jestem pewny. To możliwe. Jak dobrać odpowiedni materiał do odpowiedniej fali to tak, to możliwe. Mielibyśmy jakiś termowizor tutaj można by sprawdzić. No ale tak… - Pazur z wahaniem wyraził swoją opinię też patrząc w zamyśleniu na kawał ciężkiego brezentu.

- A z tym strzelaniem? - Guido dalej pytał Pazura o opinię w kolejnej kwestii.

- Cóż. To możliwe. Nie jestem pewny. Była walka. Najpierw wieczorem potem już w nocy. Co chwila gdzieś, ktoś strzelał. Widziałem głównie to co szło w nas lub blisko nas. Nie kojarzę teraz czy jednocześnie szło gdzieś jeszcze. Potem nas zmiotły i podpaliły to mieliśmy inne priorytety. - Pazur zrelacjonował w największym skrócie swoją relację z nocnych walk w porcie. Wydawało się, że próbuje sobie przypomnieć jak najwięcej z tamtych wydarzeń.

- No ale zobacz. Widzą nas, a nie strzelają. Coś w tym jest. - Guido z zastanowieniem skinął głową w stronę najbliższej jednostki. Tej najbardziej bojowej, najdłuższej i najbardziej zdewastowaniem. I z coraz bardziej widocznymi płomieniami. Te chyba zaczynały się roznosić a nie gasnąć. Nix też spojrzał również i pokiwał głową.
- Ile do nich może być? - zapytał nie odwracając głowy.

- No myślę, że jakieś 200… 250 m… Tak jakoś. - Pazur po chwili zastanowienia odpowiedział i teraz Guido pokiwał głową.

- A co będziemy zgadywać. - mafioz nagle odwrócił się i od razu było znać, że podjął jakąś decyzję. Wszyscy popatrzyli na niego w wyczekiwaniu. - Billy Bob. Bieraj kubraczek i zaginaj do tamtego rozdwojonego drzewa. - szef wskazał na chłopaka, plandekę a potem na jedno z drzew które kiedyś pewnie trafił piorun i było osmolone i rozpęknięte więc rzucało się w oczy. Chłopak zbladł gdy usłyszał szefa i spojrzał szybko po gromadce na łodzi jakby szukał u nich ratunku.
- Czekasz na coś? - zapytał podejrzanie spokojnie. Młodzik wyglądał jakby zbierał się by coś powiedzieć ale w końcu przełknął ślinę i pokiwał przecząco głową. Szef więc ponaglająco wskazał na leżącą plandekę. Najmłodszy Runner więc zaczął po nią sięgać z miną skazańca. Ubierał się jednak zawijając się w toporny materiał.

Chłopak z pluskiem zeskoczył w zimną wodę. Fale jakie wzburzył ledwo mocniej bujnęły łódź. Zakrył się plandeką i pierwszy problem odkrył prawie z miejsca. Nic nie widział. Pod plandeką było właściwie ciemno więc szło się na ślepo. Runnerzy z głośnym aplauzem darli się ze swoją chaotyczną, radosną złośliwością doradzając młodemu gdzie i jak iść i w ogóle dawali mu setki “genialnych” rad. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że to jakaś zabawa czy gra. Jednak kutry odciskały swoje piętno na sytuacji i dało się wyczuć te napięcie przed burzą.

Drugi problem Billy Bob odkrył też prawie z miejsca. Musiał iść w niewygodnej, skulonej pozycji by woda maksymalnie go chowała w wybrzuszenie jego głowy wystające ponad nią było jak najmniejsze. A przy tych wszystkich zatopionych korzeniach i innych gratach łatwo było się potknąć i przewrócić. Więc się przewracał całkiem regularnie idąc przez ten utopiony w bagnie las. Przy przewrotkach też był moment grozy czy plandeka się nie zsunie albo schowany pod nią człowiek nie obnaży się przed skanerami kutrów.

Przy okazji więc wyszedł trzeci problem czyli biorąc pod uwagę wielkość plandeki i problemy jakie miał w poruszaniu się pod nią runnerowy młodzik każda kolejna osoba zwiększała ryzyko wpadki. Jedna czy dwie osoby wydawały się jeszcze do zaryzykowania takiej wyprawy ale więcej wydawało się kuszeniem losu.

Jednak Billy Bob wreszcie po mozolnej wędrówce dotarł do pierwszego, potem kolejnego i jeszcze kolejnego drzewa. Dotarł wreszcie prawie do skraju lasu choć pod względem tempa to nawet brodząc po pas w tej wodzie było to skrajne mozolne i powolne. Jednak poza tymi wadami pomysł Brzytewki z tą ochronną rolą plandeki na razie wydawał się działać. Ten najdłuższy i najbliższy nich kuter nie otworzył do plandeki ognia. Ani gdy się zbliżała ani gdy potem, też w tym niezdarnym, kalecznym tempie oddalała się od niej. Za to pożar na niej zaczynał już tu i tam przez jakieś dziury i szczeliny wyżerać się ponad pokład. Tu został zahamowany przez kolejne fale ulewy zalewające ziemski padół w tym pokład jednostki jak i łodzi skrytej w lesie. Płonęła już całkiem zdrowo rufowa część pod kadłubem jednostki co było widać przez tą dużą wyrwę w burcie. Wreszcie przemoczony, zmarznięty, ubłocony i trzęsący się Billy Bob wrócił do burty łodzi wychodząc wreszcie spod plandeki. Pomocne ręce pomogły mu wrócić na pokład łodzi.

Przez chwilę w łodzi coś się działo. Zdawało się jakby wróciło do niej życie. Gdy Runnerzy pomagali wdrapać się z powrotem do łodzi chłopakowi. Jednak wciąż pewnie wszyscy w uszach mieli rozmowę Pazura z Brzytewką z której wynikało, że sprawa jest jeszcze bardziej popaprana niż to wyglądało do tej pory tylko patrząc na te cholerne obwieszone bronią kanonierki. Większość Runnerów zawitała do portu gdy było już po walce więc nie widzieli miażdżącej mocy dwóch kutrów na własne oczy. Ale relacje pozostałych wyzwoleńców, Pazurów i ślady zniszczeń w porcie jakie już widzieli i słyszeli sami jakoś nie zachęcały do zadzierania lekką ręką z taką siłą ognia. A teraz sprawa wydawała się wyglądać jeszcze poważniej. Nawet z tymi bombami zmajstrowanymi przez Krogulca i Nixa.

- Hej! - krzyknął ostro Guido. Ale tak nagle, i krótko, że nikt chyba nie był pewny czy właśnie szef czegoś nie ma właśnie do niego. Wszyscy zwrócili się na niego, nawet szykujące się do wodnej drogi małżeństwo jakie miało dostarczyć paczki na miejsce.
- Co macie takie kurwa miny jakby zaraz miał was Edi przecwelować? - zapytał szef zerkając po kolei po spoglądających na niego twarzach. Ktoś się roześmiał. Dość nerwowo. Ktoś uśmiechnął. Ale raczej nie było nikomu do śmiechu. Gangerzy w większości unikali spojrzenia szefa skubiąc nerwowo guziki kurtek, wydłubując resztki chitynek z broni czy zerkając gdzieś za burtę. Ale nie na szefa. Bali się. Dało się wyczuć wyraźnie. Jeszcze nie pękali. Ale też nie uśmiechało im się starcie z tym czymś co tam było widać między drzewami.

- Spoko, rozjebiemy ich! Czacha ma obgadaną sprawę z duchami. Są z nami. Będzie zajebiście! Zrobimy ich na szaro i obłowimy się kozackim sprzętem! - szef roześmiał się i rozłożył ręce jakby chciał objąć wielką szansę albo łupy jakie miały na nich czekać. Ale w tej miażdżącej każdy ruch i emocje ulewie ciężko było znaleźć jakiś pozytyw w tej sytuacji. Część głów pokiwała się nie chcąc się kłócić z szefem albo zgadzając się z nim chociaż bez widocznego przekonania i zaangażowania. Pazur też wrócił do przerwanych na moment przygotowań do wyprawy na zalaną bagnem farmę.

- Heej! Jesteśmy Runnerami! A ci tam? No co to ma być?! Jakaś żenada! Niech się wypchają, cokolwiek mają załatwimy ich! - szef dalej próbował zagrzać swoich ludzi przed czekającą ich walką. Efekt jednak choć był zauważalny to dość mizerny. Co innego było gdy trzeba było mierzyć się z jakimś bliżej nieokreślonym zagrożeniem. A co innego gdy widziało się te wszystkie tony uzbrojenia i słyszało o syfie jaki na nich czeka po drodze w starciu z tym czymś.

- No. Jak w tym kawałku. - Guido widząc “efekt” swojej przemowy nie składał broni. Usiadł nieco wygodniej na ławeczce łodzi i zaczął stukać palcami w burtę łodzi. Dość szybko dało się wyczuć, że to jakiś rytm. Część głów spojrzała na niego z zaciekawieniem.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Fthtl8bQkkY[/MEDIA]

"Od podnóża stromych Tatr, po Bałtyku brzeg
wszystko idzie zawsze źle"

Głos szefa brzmiał z początku cicho. Jakby zaczynał mówić coś w zaufaniu czy tajemnicy. Ale sprawiło to, że już pewnie wszyscy w łodzi i tak byli na tyle blisko by go słyszeć. A teraz wyciągali szyję by go zobaczyć i usłyszeć wyraźniej co on tam mówi. Śpiewa. A twarze rozjaśniły się gdy rozpoznali widocznie śpiewany przez niego kawałek.

"...od zachodu aż po wschód wszędzie tylko gniew i ból,
każdy ciągle skarży się..."


Głos Guido nabrał siły i mocy. Śpiewał coraz głośniej pomagając sobie uderzaniem rytmu w burtę łodzi. Doszło do tego stukanie butem w jej dno. Runnerom zaczynało się coraz bardziej podobać. Też zaczęli wybijać rytm własnym stukaniem, głowy kiwały się mocniej a na twarzach pojawiło się więcej uśmiechów.

"Za wrzucony w urnę głos obiecałeś cudów moc,
ale skąd wziąć na to szmal?"

Guido rozłożył ręce gdy doszedł do tego fragmentu. Na twarzy zagościł mu ironiczny uśmieszek a jego banda wydawała się być rozbawiona już na całego. Ktoś, kto znał słowa podłączył swój głos do śpiewanego na zalewanych ulewą bagnach kawałka.

"Dookoła smutny świat, oszukałeś kurwo nas,
wszyscy czują wielki żal"

Szef już darł się całkiem głośno. Brzmiał mocą, pewnością siebie i pobrzmiewającą agresją. Wolną ręką wskazał za burtę w stronę zalanej farmy. Jego emocje zdawały się rozlewać na ludzi zebranych na łodzi. Podobnie śpiew potężniał gdy kolejne głosy dołączały się do łobuzerskiej piosenki. Już mogli pewnie rozczytać intencje szefa czemu wybrał właśnie ten kawałek i wiedzieli, że zbliża się refren.

"Dziś zostałeś całkiem sam, każdy tutaj nienawidzi Cię,
teraz nie masz żadnych szans - powieś się, powieś się!"

Guido też wydawał się uskrzydlać widząc, słysząc i czując potężniejącą agresję swojej bandy. Udało mu się ich wybudzić z letargu i nakierować na pożądany kierunek. Teraz już darli się chyba wszyscy wywrzaskując słowa punkowej piosenki w burtę tych groźnych kutrów. Udało im się zepchnąć strach gdzieś w odmęty swojego jestestwa i zastąpić to agresją. Teraz wykrzykiwali ją grożąc pięściami, nożami i spojrzeniem najeżonym bronią przeciwnikom. Guido wstał jakby na przekór wszystkiemu. Wraz z nim wstało parę innych osób więc łódź zaczęła się niemożebnie kołysać. Wreszcie mafioz zachwiał się podobnie jak i reszta załogi. Ale już to zdawało się nie mieć znaczenia.

- Zasuwajcie! Rozjebcie ich! - wycedził mafioz w stronę szamanki i najemnika. Nix skinął głową i choć chyba jako jeden z nielicznych nie podłączył się do śpiewania i wygrażania też ten runnerowy pokaz chyba dodał mu animuszu. Wskoczył do wody i razem z Emily przygotował plandekę do użytku. - Hiver, Geck, idźcie z nimi do szopy. Chrom, weź dwóch ludzi i zasuwajcie na garaże. - Guido szybko wykorzystał chwilę i porozsyłał poszczególne grupki i pojedynczych Runnerów po okolicy. Ci z zapałem wyskakiwali przez burty łodzi i brnęli przez bagno na wyznaczone pozycje.

Na szamankę i komandosa spadło zaś kluczowy punkt zadania. Początek poszedł całkiem łatwo. Łódź przepłynęła kawałek więc choć stracili z widoku płonącą już całkiem mocno bojową jednostkę to pewnie i ona straciła ich z widoku. Przebrnęli przez wodę we czwórkę aż do jakiejś rozpadającej się szopy. Pozostałą dwójkę stanowili operatorzy ciężkiej broni czyli Hiver z rkm i Geck z miotaczem ognia. Tu się rozstali. Para Runnerów została obserwując co się da przez przegniłe deski rozpadającego się budyneczku a Czacha z Pazurem dali nura pod plandekę i zaczęli brnąć przez bagienną wodę.

Musieli iść w bardzo niewygodnej pozycji. W tak płytkiej wodzie można było kucnąć czy usiąść by wystawała ponad nią tylko głowa i niewiele więcej. Wtedy to nie było takie trudne. Ale przejść z jakąś setkę kroków w tej pozycji było naprawdę ciężko. W dodatku po ciemku bo przez brezent nie przedostawało się, żadne światło. Cały czas skurczył się do mętnej obietnicy światła gdzieś na pograniczu postrzegania jakie widniało gdzieś tam pod wodą gdzie docierało światło ponurego dnia. Wzrok więc był prawie całkiem bezużyteczny. Już bardziej dało się coś usłyszeć. Mniej więcej wiedzieli, że powinni iść na odgłos pracującej maszyny. Tej koparki, dźwigu czy co to tam było. Bo ten płonący kuter był jakoś przed nim. Ale mimo, że to wiedzieli kompletnie nie mieli pojęcia jak im to wyjdzie i wychodzi.

No i była jeszcze presja. Ołowiowa presja. A jak brezent zawiedzie? Jak z bliska te czujniki nie dadzą się oszukać? Jak ma jakieś inne cosie do wykrywania? Przecież jak to otworzy ogień z tego co ma to albo usłyszą jeszcze jak coś pruję w ich stronę albo nawet i nie. Nie mieli żadnej osłony i byli jak na patelni dla tego całego ołowiu co pływał tam na tych jednostkach.

Czas zdawał się też działać przeciwko dwójce zanurzonych w zimnej wodzie ludzi. Woda była zimna. Lodowata. Szczękali już zębami. Do tego bez żadnych bodźców wzrokowych wydawało się, że mijają kolejne sekundy, minuty i godziny a oni tak idą i idą czołgając się i brodząc w tej wodzie. San Marino czuła się, niespecjalnie. Wydawało się, że robi tak głupią rzecz jak to tylko możliwe. Trzymała ją jednak w pionie i świadomość oczekiwań reszty bandy do jakiej przystała no i ten przemarznięty i przemoczony jak i ona facet obok niej. Nix wydawał się trochę lepiej znosić ten stres choć wyraźnie miał trudności z oszacowaniem kierunku w jakim powinni brodzić. Tutaj wyraźnie czuła dotyk jego dłoni na sobie gdy niemo pytał ją o kierunki. Jej udawało się wychwycić więcej poprzez tą łomoczącą w plandekę ulewę i niemy świat pod nią.

Dopiero gdy usłyszeli odgłos szalejącego ognia wiedzieli, że jakoś w końcu dotarli w pobliże podpalonego kutra. To musiał być on bo na tej zatopionej farmie nic więcej się jak na razie nie paliło. Teraz już poszło im pewniej. I bardziej nerwowo. Mimo chłodu dłonie zaczęły się pocić na trzymanych, owiniętych folią paczkach. I nagle dotarli na miejsce. Zobaczyli ciemny kształt przed sobą gdy coś tam było przed frontem plandeki. Gdy Nix ostrożnie podniósł plandekę okazało się, że to burta. Burta tego kutra. Dotarli w pobliże dziobu. Z bliska wciąż było widać oznaczenia jednostki “PT 604”. Nix ostrożnie przeszedł wzdłuż burty w kierunku poszarpanej i osmolonej wyrwy. Była tak szeroka, że bez problemu dało się zajrzeć do środka. Pazur pokiwał głową i zaczął szykować swój ładunek. - Daj swój. Uzbroję go iw rzucimy do środka. - wyszeptał sprawnie manewrując zapalnikiem swojej bomby choć z zimna dłonie już utraciły zwyczajową płynność ruchów. Byli chyba na tyle blisko burty, że powinni być poza zasięgiem pokładowego uzbrojenia. Chyba. Cholera wie w sumie.

Ogień… znowu ogień. A dopiero co San Marino wydostała się z jednego płonącego kurnika tylko po to, żeby teraz dobrowolnie pchać się pod drugi, ale musiała. Dla Petera, bo przecież nie mogła go zostawić z tym samego. Było ich dwoje i jeśli mieli robić coś głupiego i nierozsądnego, to tylko razem. Robili więc - razem brodzili w lodowatej wodzie pod śmierdzącą płachtą brezentu, idąc prosto pod maszyny zdolne zmieść ich z powierzchni ziemi jednym splunięciem ołowiu… ale nie pluły na razie. Plama miała rację - tego szamanka się trzymała tak rozpaczliwie, jak tonący chwytał podaną brzytwę. Musiała mieć rację, inaczej Nix zginie, a tego nożowniczka nie chciała. Chłód wysysał siły z ciała, ogień huczał na wyciągnięcie ręki. To nie były warunki dla niej… wepchała się w sprawy Żywych, miała za swoje. Mówcy powinni siedzieć na dupie i słuchać szeptów zza Bariery, gryząc popiół i oddając upiorom resztki własnego ciepła. Nie dla nich były śluby, gangi… przyziemne, ludzkie emocje. Ale Pete jej potrzebował. Diabeł na nią liczył. Musiała się ogarnąć.
- Jak się uda, muszę tam wrócić. - odszeptała, podając ładunek - Obiecałam Powelsowi, przy sterach jest jego ciało. Portfel w kieszeni. To ważne. Skończymy i wrócisz do pozostałych, ja muszę tu przyjść jeszcze raz. Uda się - spróbowała przesłać głosem otuchę, ale szczękające zęby to utrudniały - Razem nam się uda.

- Co? Co ty mówisz?
- Nix skrzywił brwi w grymasie znakomitego nierozumienia. - Przecież jak te bomby wybuchnął, jeśli wybuchną, no to nie wiadomo co będzie. Może nic. A może zostanie z tego parę szczap i tyle. - Pazur pokręcił głową i wrócił do przerwanej czynności nastawiania bomby. Wychylił się tylko trochę ponad brezent więc o jego i jej głowę rozbijały się z uspokajającym pluskiem te same fale jakie rozbijały się o poszatkowaną wybuchem burtę. Z bliska dało się już czuć gorąco od ognia. Całkiem przyjemne przy tym całym wodnym mrozie dookoła w jakim się taplali. Przez szczelinę widać było ogień wewnątrz tylnej części kadłuba a także jego łuna oświetlała już rufę i wodę dookoła. Zapowiadało się, że jak nie wybuch to ogień pochłonie tą ciężko uszkodzoną jednostkę. Burta od strony rufy już była prawie na wysokości fal więc jednostka już tonęła całkiem mocno.

- Obiecałam Powelsowi. Temu który tu zginął - nożowniczka weszła w nawiedzoną gadkę, bo inaczej nie dało się tego wytłumaczyć. Znajome tematy pozwalały też zebrać się w garść - Temu który pokazał mi sztorm na morzu i atak maszyn, a potem ich miasto. Jestem Mówcą, pamiętasz? Mam swoje obowiązki, tak jak ty masz swoje obowiązki, rozkazy, stopnie i saluty. Nie wolno igrać z Duchami, próby ich oszukania zawsze kończą się tragicznie… a ja muszę - zagryzła wargi, na moment zamykając piekące oczy - Taki dostałam rozkaz. Ale to mój rozkaz, nie twój. Ty jesteś Żywy… i musisz żyć. Mówca sam to załatwi. Spróbuje… jak będziesz już bezpieczny.

- Nie gadaj głupot.
- Nix prawie warknął z niechęcią. - Razem przyszliśmy i razem wrócimy. Albo razem albo w ogóle. - odpowiedział kończąc chyba szykowanie swojej bomby bo coś na koniec pstryknął i zajrzał przez wyrwę do wnętrza kadłuba. Rozglądał się jakby zastanawiał się gdzie ją zostawić. - Wiem kim jesteś. Ale tutaj to tutaj a nie tam. A tutaj jak to wszystko pieprznie to nic nie zostanie. Coś masz do załatwienia to tu i teraz. Potem wracamy do tej rudery. Razem. - Pazur w końcu chyba znalazł odpowiednie miejsce bo się wychylił i sięgnął gdzieś w głąb trzewi kutra. Po chwili jego już puste ramie wróciło a on sam zabrał się za przygotowywanie bomby którą do tej pory miała Emily.

- Kurrrwa… czy ty musisz być tak uparty?! - szamanka syknęła przez zęby, zła jak osa. Co się tak uparł?! Nie mógł jej pozwolić robić swojego? To nie był jego problem, problem żadnego Żywego. Nie rozumiał… i tak głupio się upierał. - Jestem twoją żoną, tą niesamowitą! Powinieneś się mnie słuchać… no albo przynajmniej brać pod uwagę co mówię! A nie że pod chuja mnie bierzesz i jeszcze pod pantofel ładujesz! Czy ja ci wyglądam na kurę domową co będzie miała wianek dzieciaków przyczepiony do spódnicy?! Uwierz mi, bardziej ryzykuje przechodząc przez Barierę! Zamorduję cię jak coś ci się stanie! - syk zmienił się w jęk rozpaczy. Coś jej mówiło, że się go nie pozbędzie… głupi złamas. Nie powinien ryzykować.

Nix wydawał się być niezmordowanie uparty i nie wyglądało by miał zamiar odpuścić. Śpieszył się i grzebanie w trzewiach łajby wyraźnie nie było mu na rękę.
- Już odpaliłem. Powinno wybuchnąć za parę minut ale wiesz, na czuja majstrowaliśmy detonatory. - szepnął z nutką zniecierpliwienia widząc jak żona pakuje się do trzewi płonącej jednostki. Większość ciała mieli zanurzoną w wodzie ale nawet przez przemoczony brezent docierała do nich łuna i żar ognia. Płonął już cały tył łodzi a w tym tyle chyba też i silniki. Pływała płonąca ropa rozchlapując się z kolejnych przecieków. Ale San Marino dojrzała w tym wszystkim coś pływającego w tej wodzie. Bardziej w stronę dzioby. Tak naprawdę mogło to być cokolwiek ale intuicja Mówcy podpowiadała jej, że to pewnie jest portfel Powelsa. Właśnie gdzieś w tamtym miejscu dokonał przejścia do świata Popiołu.

Odległość choć zaledwie na kilka kroków wydawała się niezmiernie daleka. Czacha czuła jak łódź kołysze się na falach gdy znalazła się w środku i człapała po jej podłodze. Tej samej gdzie w innym czasie i w innym świecie stoczył swój ostatni bój Powels. Doszła do obecnie częściowo już pogrążonego w wodzie panelu. Pod nim unosił się w wodzie skórzany portfel, relikt z dawnych czasów choć nadal przez niektórych używany. Ale rzadko do noszenia jakiejś gotówki. Przemoczona i zmarznięta szamanka zawróciła w stronę czekającego przy wyrwie Pazura. Wyraźnie się niecierpliwił nie chcąc czekać przy odbezpieczonych ładunkach wybuchowych i tuż pod lufami które mogły z nich zrobić krwawe strzępy.

Ale wreszcie znaleźli się znowu razem a szamanka miała swoją zdobycz. Czekała na nią też zmarznięta ale jednak dodająca jakoś otuchy dłoń Petera. Złapał ją i znów zanurzyli się na ślepo pod brezentem. Teraz zostało wrócić do swoich. Znowu brnąc przez wodę po omacku. Tym razem oddalając się od pracującego dźwigu który przewalał niezmordowanie gruz chyba próbując dalej odgrzebać ten wrak spod resztek stodoły. Znowu dała się odczuć presja ołowiu który mógł w każdej chwili przeszyć ich trzewia. Tym razem plecy czy tył głowy. Do tego gdzieś tam za nimi tykały bomby jakie zostawili by wysadzić ten pierwszy kuter.

Zmagali się z wodą w której brodzili w niewygodnej pozycji schyleni w niej po samą brodę. Po omacku jedynie na czuja próbując dotrzeć do zbawczej zasłony drzew, któregoś z rozwalających się budynków czy czegokolwiek. Ale nie zdążyli. Za ich plecami coś eksplodowało. Potężna siła przewaliła się przez wodę obalając dwójkę ludzi na czworaka. Padli na ziemię a właściwie na dno w dławiącą, zimną wodę. Powietrze uszło im z płuc a w otwarte odruchowo usta wlała się lodowata bagienna woda. Przez pierwszy moment szarpnął nimi pierwotny strach przed utopieniem. Głowy wynurzyły się, brezent pływał gdzieś obok też zdmuchnięty siłą eksplozji albo to ich gdzieś pod wodą wymanewrowało.

Za nimi, przed nimi i wokół nich wciąż woda chlupotała wzbitymi falami i poza ulewą biły w nią spadające szczątki kutra. Sama krypa nadal była rozpoznawalna ale był to już rozpruty, płonący wrak. Wrak przełamywał się i obracał na burtę zanurzając się w bagiennej wodzie. Wciąż coś tam wybuchało i rozrzucało ciskane odłamki jak pełnoprawne szrapnele na boki. Nix zdążył się złapać za ramię z Emily. Ogłuszeni eksplozją, oślepieni lodowatą wodą mieli trudności z postrzeganiem. Więc nie byli pewni kto otworzył ogień. Ale strzelanina zaczęła się zaraz po eksplozji gdy wynurzyli się z wody wciąż klęcząc na dnie bagna.

Ponad ich głowami zaczął śmigać ołów. Cała brzeg lasu, budynki obsadzone przez Runnerów ożył nagle echem wystrzałów. Chaotycznych, szybkich wystrzałów. Dwójka podtopionych saperów zorientowała się do czego strzelają dopiero gdy siekący wodę ołów zaczął trafiać. W coś. W jakieś bryły. Bryły nieoczekiwanie zaczęły strzelać iskrami, dymić, coś po trafieniu z nich odpadało ale i tak nie zważając na nic pruły prosto przed siebie. Prosto na nich! Na ich dwójkę! Byli najbliżej! Jeden z robotów trafiony i z burty, i przesiąknięty którymś cekaemem, odskoczył po tylu nagłych ciosach. Druga bryła również została zastopowana tą chaotyczną strzelaniną. Ale to nie był jeszcze koniec. Oboje zorientowali się, że Brzytewka jednak miała rację. Jedna z wieżyczek rozerwanego kutra mimo, że on sam płonął i był żałosnym cieniem samego siebie zaczęła obracać się w stronę ludzi.

Plama mówiła o tym… dużo mówiła, a w tej jednej sekundzie San Marino próbowała sobie przypomnieć co jeszcze słyszała od małej, piegowatej lekarki Runnerów.
-Gleba!- wrzasnęła, wieszając się na Pazurze i chcąc go zatopić, tak jak i siebie. Ruch, ciepło… widzenie ciepłem. Mieli tu wodę, może wystarczy. Taką miała nadzieję.

Czacha pociągnęła swojego męża na dół. Zaraz potem nad wodą rozlała się na powierzchni fala żywego ognia. Mieli do tej płonącej fali z kilkadziesiąt kroków. Gdzieś tam musiał być kierunek na skraj lasu i farmy opanowany przez ludzi. W tej skotłowanej wodzie Nix pod wodą pociągnął ze sobą Emily. Przebrnęli pod nią do jakiejś bryły. Tam udało im się wynurzyć i wreszcie złapać oddech. Okazało się, że to ten utopiony w bagnie i ulewie traktor. Dawał nadzieję, na chociaż częściową i chwilową osłonę. Problemem było dotarcie do najbliższej innej osłony. Do budynków było stąd z jakaś setka metrów. Odkrytej przestrzeni. Mniej więcej w połowie unosiła się fala ognia którą wcześniej widzieli spod wody. Same budynki i drzewa było rozstrzeliwane przez zmasowaną siłę ognia z kutrów. Ciężka broń pruła przez ściany, dachy i ludzi sądząc po wrzaskach. Ścinała co cięższe gałęzie które spadały do wody jak odcięte jakąś niewidzialną maczetą. Gdzieś w lesie rozległa się seria wybuchów jak od granatów. Za daleko poszły by eksplodować gdzieś przy budynkach ale nie wiadomo było czy kogoś tam nie trafiło jeśli był w głębi lasu. Pierwotnie gdzieś tam chyba była łódź jaką tu przypłynęli. Budynki jednak odpowiadały ogniem. Choć ludzie już byli wyraźnie przyduszeni zmasowanym użyciem broni ciężkiej. Odgryzali się jednak pływającym bateriom. Para podwodnych saperów utknęła przy zdezelowanym ciągniku pośrodku tej chaotycznej wymiany stali i ołowiu. Zabrali ze sobą tylko broń krótką a na te odległości po pół setki kroków w każdą stronę nie była to za bardzo efektywna broń. Siłą ognia też nie imponowała.

San Marino widziała cel… niby prosto. Kawałek, raptem z setka metrów z okładem, którą musieli przebyć pod ogniem i ostrzałem. Ona i Pete - dwójka żywych bez realnej możliwości zaszkodzenia wrogowi. Już nie...
- Płyń prosto, gdzie wraki! - krzyknęła mu w twarz, próbując przebić się przez harmider strzałów i huk ognia. Ogień… czy to zawsze musiał być ten przeklęty ogień?! - Tu im nie pomożemy! Mają LAW-a! Jeden strzał dadzą radę oddać zanim się spierdoli! Widziałeś co niosła ekipa Krogulca! - potrząsnęła mężem, a potem pchnęła w kierunku wraku - Spierdalamy! Tu im nie pomożemy. Ty pierwszy! Weź oddech i płyń! Jestem zaraz za tobą!

- Już go rozjebali! Zostały same wieżyczki! Trudno trafić z RPG z takiej odległości w taki mały cel!
- Pazur z miejsca oszacował pomysł żony i samo trafienie z wyrzutni chyba nie oceniał jako zbyt łatwe do zrobienia. - I żadne pierwszy tylko razem! - Peter krzyknął w zdenerwowaniu i pociągnął znowu żonę ze sobą. Oboje plusnęli w niezbyt głęboką wodę i próbowali płynąć. Jednak w przeciwieństwie do poprzedniego razu i kierunku tym razem woda była wzburzona od siejącego ją ołowiu i kolejnych eksplozji. Powstałe fale i zawirowania co jakiś czas wyrzucały dwójkę pływaków na powierzchnię albo znów ciskały o muliste dno. Przy okazji czasem można było próbować urwać garść oddechu.

Oszołomieni wodą zalewającą uszy, oczy i usta mieli mętne pojęcie co się dookoła dzieje. Walka trwała. Wciąż ktoś się z kimś strzelał. I nagle strzelanina zaczęła wyraźnie rzednąć by w końcu skończyć się. Fale uspokajały się, Sam Marino i Nix minęli tą płonącą plamę na wzburzonej wodzie, dopłynęli do zewnętrznych ścian budynków i wreszcie w dziurę między budynkami i mogli wynurzyć się po zewnętrznej stronie budynków. Ociekając lodowatą wodą mogli się wreszcie rozejrzeć. I usłyszeć.

Pierwszego napotkali Billy’ego. Patrzył na nich z wytrzeszczonym spojrzeniem mokry albo spocony na twarzy. Kurczowo ściskał jakiś pistolet i rozglądał się dookoła. Mimo, że wydawał się cały to najwyraźniej stężenie ognia przytłoczyło go solidnie. I jego efekty. W miejscu gdzie niedawno stała przegniła szopa za którą schronili się Hiver i Gecko a z której para podwnodnych saperów zaczynała swój rejs została jedna wielka kupa przegniłych dech i jakieś stercząco smutno resztki ścian czy belek. Dawały schronienie nadal Gecko i Hiverowi ale by skryć się za tą kupą dech i belek musieli usiąść i oprzeć się o nią. Z obydwu wyciekało z licznych zranień gdy najwidoczniej dostali się w obręb któregoś z wybuchów. Ubrania mieli poszarpane, mokre od krwi i wody. Hiver jęczał cicho i musiał być poważnie ranny. Karabin maszynowy leżał w wodzie na jego kolanach. Gecko leżał prawie oparty o niego i jakąś belkę. Też musiał mocno oberwać i było to widać.

- Guido! Guuiddoo! Wyciągnij nas stąd! Tu kurwa nie ma wyjścia! Tylko jebane drzwi na te cholery! - ktoś darł się gdzieś od strony garażu. Garaż też mocno oberwał co było widać po posiekanych ołowiem i odłamkami ścianach. Wcześniej na dachy było kilku Runnerów skąd mogli mieć niezły widok na całe podwórze. Gdzieś tam przy tylnej ścianie stał szef bandy. Wydawał się cały i patrzył do góry odruchową krzczycząc by się porozumieć.

- Zostańcie tam! Wyciągniemy was! Zostańcie tam słyszysz Chaco?! - Guido odkrzyknął i choć wydawał się poruszony całą nagłą walką to i lepiej panował nad swoimi emocjami i głosem niż większość szeregowych Runnerów.

- Dobra! A co z Chrome?! Oberwał! Nie wygląda zbyt dobrze! Wszystko się tu kurwa rozjebało Guido! Spadło nam na łeb! - Chaco odpowiedział i wydawał się nawet na słuch mieć dość albo przynajmniej przechodzić jakiś kryzys.

- Ogarnij się! Pozbieraj Chrome’a! I resztę! I czekajcie aż po was wrócimy! Nie wychylajcie się! - Guido przybrał nieco ostrzejszy ton i chyba poskutkowało bo padła jakaś twierdząca odpowiedź. Od strony lasu garaż miał tylko ściany. Drzwi miał od strony podwórza. Teraz można było jeszcze ryzykować dostać się przez rozwalony dach ale ten jak było dobitnie widać po posiekanych jego szczątkach był jak najbardziej pod okiem i ogniem kutrów.

- Został ten drugi. Ten transportowiec. Też ma maszynówy. Ale te resztki stodoły zasłaniają mu trochę widok. - Krogulec też zdawał się wyjść cało ze strzelaniny. Odezwał się do dwójki pływaków. Przez przestrzeliny i dziury w ścianach dało się rzucić okiem na drugą stronę podwórza. No faktycznie. Na rufowej nadbudówce transportowca było widać gniazda broni maszynowej i z wysoka miały przyzwoity widok. Akurat jak na wysokości pierwszego piętra bo najbliższe otoczenie przysłaniała mu “wyspa” ze zrujnowanej stodoły. Jednak transportowiec jakby świadom tej zawady zaczął głośniej warczeć silnikiem jakby szykował się do ruszenia w drogę. Tylko ten dźwig czy koparka na tych szczątkach zawalonej w bagno stodole dalej pracował jakby nic specjalnego się wokół nie działo.

- Nieźle wam poszło. - Guido gdy opanował sytuację w postrzelanym garażu zwrócił się do pary podwodnych saperów. W łapach trzymał rkm Chrome’a jaki na jego polecenie Chaco przerzucił przez rozerwany ołowiem dach. Niejako więc odzyskali chociaż ciężką broń do użytku. Ale straty były duże. Większość Runnerów próbowała jakoś właśnie obwiązać swoje poryte ołowiem i szrapnelami ciała. Jęczeli przy tym lub syczeli albo klęli więc nie był to widok ani miły ani ładny.

- Hej Guido. - ktoś zawołał szefa i ten podszedł w tym kierunku. Na wodzie pływały dwa bezwładne ciała. A właściwie jedno z rozprutymi ołowiem wnętrznościami. I drugie rozerwane na fragmenty jakąś straszną mocą. Korpus rozpruty na dwie części, jedna noga i ręka, wciąż w skórzanym rękawie kurtki pływały smętnie w brudnej, bagiennej wodzie roztaczając wokół purpurowe kłęby w wodzie. Nix wrócił do pozostawionych rzeczy. Złapał za krótkofale i odezwał się do Boomer. Na szczęście dała znak, że żyje i nic jej nie jest.

- Trzeba zdjąć te strzelające kurewstwa! Bez tego ich nie wydostaniemy! - nożowniczka przegibała się w okolicę dowódcy, pokazując łapą na zawaloną piwnicę, a potem na prujące ołowiem jeszcze przed chwilą wraki. - I uważać na te… mrówki, te beczki-roboty! Macie wciąż LAW? Jest daleko i cel chujowy, ale może się uda! Można spróbować podejść bliżej, przeleźć za zasłonę, tamtą ruderę! - pokazała na chyba martwy punkt dla dział. - Niech Billy Bob pogina po Brzytewkę zanim te kurwie się wykrwawią!

- Stąd duże ryzyko pudła. Pewniej jest z bliższej odległości. - Nix poparł San Marino z pomysłem ostrzału z wyrzutni. Guido zajrzał przez jakąś szczelinę na widok na podwórzu. Obserwował chwilę i w końcu skinął głową.

- Jak podpłynąć taki kawał to czemu nie ostatni kawałek? Bomby jeszcze mamy a wyrzutnię mamy tylko jedną. - zwrócił się do dwójki coraz bardziej telepiących się z zimna pływaków. Brezent gdzieś trafił szlag. Zostawała wodna droga taka jak tą którą wrócili. Nix też zaczął obserwować przez którąś z przestrzelin podwórze oceniając jak wygląda sceneria. Do tego traktora brakowało jakąś setkę kroków. Bez zmian w porównaniu do teraz co właśnie przepłynęli. Potem gdzieś z połowa tego do ruin stodoły. Im bliżej nich tym chyba powinna być większa szansa na to, że znajdą się w martwej strefie ostrzału pływającego desantowca. I z tej miejscówy było jeszcze znowu jakieś pół setki kroków do transportowca. Czy by strzelać czy płynąć.

- Można by spróbować. - odpowiedział neutralnie Nix. Raz im się udało. Nikt nie wiedział czy uda im się drugi raz. Popatrzył w końcu pytająco na żonę. Guido zaś wezwał najmłodszego z Runnerów. I w tym czasie poszedł robić selekcję kto jest w jakim stanie. W najgorszym stanie byli Hiver i Gecko. I sądząc po dochodzącym z garażu jęczeniu także ktoś tam, pewnie Chrome. Ale oni chwilowo byli odcięci w tym garażu no ale na razie póki tam siedzieli nie byli wystawieni bezpośrednio na ogień z transportowca. Szef więc pozwolił sobie posłać młodego Runnera w głąb lasu gdzie miała czekać łódź. Lżej ranni mieli pomóc załadować dwa ciała zabitych kolegów oraz dwóch najciężej rannych wyzwoleńców z piwnic chebańskiego biura szeryfa. Tych co się uchowali z tej krótkiej ale zażartej strzelaniny zostało zaledwie kilku. W tym paradoksalnie dwójka która wydawałoby się była najbliżej wroga i niebezpieczeństwa wyszła właściwie z tej walki bez szwanku. Szef bandy i Krogulec też. I jeszcze paru.

- Ostrzegę Brzytewkę. - powiedział Nix biorąc do ręki krótkofalówkę.

- Zrób to - szamanka pokonała sztywne z zimna mięśnie, posyłając mężowi bardzo blady uśmiech. Oczyma wyobraźni widziała już jak ruda lekarka załamuje ręce, ale może lepiej, że zostanie tam i do niej zawiozą rannych, niż ona miałaby iść tutaj. Jeszcze ją zgubią w tej wodzie, albo się zapodzieje gdzieś w błocie.
- Kurrrrwaa - burknęła i splunęła w wodę pod nogami, a potem nagłym zrywem uniosła czarnowłosy łęb, przekręcając kark prawie pod kątem prostym - Pójdę. Pójdziemy - zazezowała na Pazura - Spróbujemy z tymi bombami. Wy się rozstawcie i czekajcie. Uda się będzie po imprezie, nie uda… będziecie mieli swoja szansę. Ale najpierw dajcie Mówcy kielicha. Ślicznemu też. Ta woda jest kurewsko zimna - prychnęła, spychając na dalszy plan stres o niepowodzenie. Znowu miała iść tam gdzie ogień… ale alternatyw nie mieli. Nie takich, które by mogła zaakceptować.

Wszystkie oczy w ten czy inny sposób skierowały się ponownie na dwójkę podwodnych saperów. Zwłaszcza na Nixa który znowu rozmawiał przez radio z Brzytewką. Niewielkie, kanciaste pudełko z wystającą antenką wydawało się w magiczny sposób przywoływać kogoś z odległych krain. A przecież wszyscy wiedzieli, że Brzytewka została z Bliźniakami w transporterze ze sto, może dwieście kroków stąd na skraju lasu i rzeki. Obserwowali zwłaszcza jak szef przebrnął przez wodę i wyciągnął dłoń w wymownym geście w stronę przemoczonego Pazura.

Ale to też wydawało się dawno i nieprawda. W innym świecie i przestrzeni. Teraz byli znowu w świecie wysysającej wszelkie ciepło i życie wody. Runnerzy, radia, transportery, łodzie, las, wszystko to zostało gdzieś tam z tyłu. Chyba z tyłu. Pod tą cholerną wodą ciężko było się zorientować gdzie jest przód, tył, boki i inne takie. Bez problemu było widać górę, gdzie nawet szare niebo zalewające świat kolejnym potopem przebijało się jaśniejszymi przebłyskami. I dół, gdzie było muliste dno i ciemność.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline