Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2018, 12:24   #608
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Chłód i cisza szarpały nie tylko umysły, lecz również ciała stłoczonych w transporterze ludzi. Wszak do wystąpienia hipotermii brakowało tak niewiele. Mniej niż się zwykle naiwnej duszy wydawało, ot wystarczył spacer po zalanym terenie przy niskiej temperaturze… bądź kąpiel w rzece i siedzenie w mokrym ubraniu zamiast zmienić je na czyste i ciepłe, a przede wszystkim suche. Złośliwym zrządzeniem losu ogrzewanie wewnątrz pojazdu uległo awarii, przeżarte zapewne przez setki miniaturowych szczęk syntetycznych robaków… detale. Równie miałkie i nieistotne co dawno stopiony, zimowy śnieg.
Słysząc arię szczękających zębów w wykonania Bliźniaków do spółki z nowopoznaną znajomą, Alice doskonale zdawała sobie sprawę z konieczności zapewnienia im bezpiecznego choćby pod względem temperatury schronienia, jednak myślami wciąż pozostawała przy kutrach.
- Wytrzymajcie proszę jeszcze parę minut. Zaraz zajmę się centralnym ogrzewaniem - rzuciła przez ramię, zmuszając sztywne mięśnie aby obróciły rudy kark i uniosły kąciki ust w ciepłym uśmiechu, choć dziewczyna miała wrażenie, że zaraz popęka jej twarz.
Po dwóch oddechach wróciła na poprzednia pozycję, sięgając po radio.

- Alfa 1… a do diabła z tym - prychnęła w eter, kręcąc do kompletu głową. Może i przy większej ilości kanałów oraz słuchaczy podobne nazewnictwo miało sens, lecz w tym konkretnym przypadku wydawało się Alice zbędne. Poza tym mogła wykazać się pasującym do cywila stopniem ignorancji, jako że żołnierzem była w równej mierze co operatorem promów kosmicznych

- Ta pierwsza maszyna to wojskowa jednostka dalekomorska. Lekka, ale nadal dalekomorska... torpedowa, bez torped. Analiza na podstawie posiadanych informacji ogólnych… - po omacku wyłuskała z kieszeni wysępionego od rodziny papierosa i znów błysnęła zapalniczką - Każda jednostka dalekomorska wyposażona jest w system pozwalający na odbiór informacji o niebezpieczeństwie, wiadomości pogodowych oraz nawigacyjnych na co najmniej dwóch częstotliwościach. Dodatkowo lwia część z nich posiada… znaczy posiadała kiedyś czujniki batymeryczne - zrobiła przerwę na zaciągnięcie od serca i kontynuowała bardziej zrozumiale - Sonary, czujniki ruchu i pomiaru głębokości oraz namierzania wrogich jednostek. Cholera wie co się uchowało w tym co macie przed nosem. Brak danych i brak możliwości ich weryfikacji. - zrobiła następną przerwę, dopalając papierosa prawie do połowy. Czuła się niczym kurier hiobowych wieści, po drugiej stronie eteru chłopaki pewnie coraz mocniej się denerwowali. Zmieniła więc ton, nadając mu pogodniejszych nut - Podobne bajery montowano na dziobie oraz na rufie, więc trzeba je podejść z boku. Druga sprawa… jednostka transportowa. Nix pamiętasz z portu jakie miała zanurzenie gdy płynęła? Jeżeli teraz… coś wyładował i różnica jest znacząca znaczy, że w jego wnętrzu nie czekają kolejne niespodzianki i od tej strony jest bezpiecznie. Dajcie znać jak skończycie, czekamy tu na was. Postaram się naprawić ogrzewanie w transporterze, nie jest taki zły, chociaż lepiej by wyglądał, gdyby go przemalować. Na różowo… może jest tu schowana jakaś farba - zakończyła z premedytacją wspominając o najbardziej siarskim z siarskich kolorów.

- Ona tylko tak żartuje. - powiedział szczekający zębami Hektor patrząc na Karen która chyba niezbyt rozumiała tych wewnątrz runnerowych żarcików ale wyłapała sam pomysł malarski lekarki. Więc widocznie latynoski Bliźniak zajął się sprowadzeniem jej na właściwe, runnerowe tory myślenia.

- Może zamknąć to cholerstwo? - Paul spojrzał z irytacją na wciąż otwarte, górne włazy transportera. Co prawda wlatywało przez nie jak przez świetlik światło ale też i dudniąca ulewa i zimno rozbijające się hukiem o podłogę transportera. No ale właśnie jakby się je zamknęło pewnie siedzieli by w całkowitej ciemnicy albo prawie bo innych otworów czy okien to pudło nie miało.

- Alice, żeby podłożyć te bomby musimy się tam dostać. Na wyciągnięcie ręki. - radio odezwało się głosem Pazura gdy przez dłuższą chwilę trawił informację od lekarki. Głos brzmiał poważnie jakby zdawał sobie sprawę z trudności i zagrożenia ale niezbyt mógł im się wywinąć. - A w porcie nie widziałem ich zbyt dobrze. Najpierw były daleko a potem jak wpłynęły w rzekę widziałem tylko górę. Nie wiem jakie miały zanurzenie. No i wiesz. Trochę byliśmy tam zajęci - przyznał po chwili dalszego zastanowienia Nix gdy pewnie przypominał sobie wydarzenia z wieczornych i nocnych walk z ostatniej doby. - I no pewnie, damy znać jak poszło. - powiedział na koniec chyba też chcąc zakończyć jakimś bardziej optymistycznym akcentem.

- Nix skarbie… doskonale zdaje sobie sprawę, że przecież nie ruszyliście wtedy do portu na niedzielny piknik, a żeby podłożyć ładunki trzeba znaleźć się w bezpośrednim sąsiedztwie celu, umożliwiającym kontakt fizyczny. Sugeruję abyście nie szli od strony dziobowej, ale od burty. Czekam na podsumowanie po misji i dobre wieści - Savage uniosła oczy ku sufitowi, przymykając zaraz ciężkie jak wszyscy diabli powieki - I nie żartowałam z tym różem - dodała zarówno do radia, jak i towarzyszących jej realnie ludzi.

- Zrozumiałem bez odbioru. - na wyczucie Alice to Nix pewnie mógł powtórzyć jej gest i minie jaki właśnie ona wykonała pod dachem transportera. Skończył nadawać i w zamian jego głosu znowu było słychać tylko denerwujące trzaski eteru. Chłopaki i prawie obca dziewczyna tym razem się nie odzywali pochłonięci coraz bardziej przez ubytek ożywczego ciepła z przemarzniętych i przemoczonych ciał. Nie było jak się przed tym uchronić w tych warunkach. Jedynie osuszenie i ogrzanie ciała dawało ratunek inaczej hipotermię dawało się najwyżej spowolnić. Lekarka też coraz wyraźniej szczękała zębami i dłonie traciły zwyczajową pewność ruchów. Kwadrans. Dwa. Może trzy. Góra godzina. Tyle wytrzymają w tych warunkach zanim podstępne zimno ich nie rozłoży na łopatki. Ale zanim to nastąpi będzie coraz gorzej aż właśnie nie dojdzie do apatii i obojętności.

Potrzebowali przywrócić ogrzewanie wewnątrz pojazdu, przygotować go nie tylko na siedzenie wewnątrz i czekanie, lecz również dla grupy na łodzi. Musieli mieć ciepło, gdy wrócą po walce - przemoknięci, zmarznięci. Zapewne wyczerpani… innych prawdopodobnych scenariuszy Savage nie miała zamiaru nawet roztrząsać.
- Dobrze skarby - rzuciła pogodnie, pocierając zgrabiałe dłonie - Teraz czas zająć się wami. Za zimno tu, aby tak czekać bez niczego... właśnie. Zdejmijcie kurtki i resztę mokrych ubrań - popatrzyła tam gdzie ławy służące Bliźniakom za prowizoryczne prycze - Bez podtekstów, to dla waszego dobra… mogę wam to zaraz wytłumaczyć, nic skomplikowanego. Hipotermia jest wdzięcznym tematem do wszelkich dyskusji, a coś mi się kojarzy, że dawno już nie opowiadałam wam o żadnym z medycznych zagadnień. Musicie za tym tęsknić - uśmiechnęła się uprzejmie, wstając powoli zza kierownicy i radia. - Sprawdzę to ogrzewanie, a nuz uda się postawić je na nogi. Przydałoby się nam centralne ogrzewanie - westchnęła cicho, odstawiając niby-medyczną torbę na fotel kierowcy. Danie pozwolenia na powolne zamarzanie nie wchodziło w rachubę. Plaga nie mogła zniszczyć całego systemu grzewczego, coś się uchowało. Pech zmruży oczy, a uda się ożywić pogryzione truchło zanim chłopaki i Karen z pierwszego wejdą w drugi, ten cięższy stopień hipotermii.

- Bez podtekstów? Można mówić bez podtekstów? - Hektor wydawał się być zafascynowany problemem o jakim wspomniała Brzytewka. Albo uwidział sobie swój dla siebie ciekawy detal i tego się złapał.

- Ja górę mam prawie suchą. - powiedziała Karen zerkając krytycznie i na siebie, i na Bliźniaków i na wracającą z przodu lekarkę w skórzanej kurtce.

- To zdejmij dół. Też świetny pomysł. Pomóc ci? - Paul z miejsca skorzystał z okazji i wyszczerzył się całkiem naturalnie i wesoło do zziębniętej brunetki. Wyciągnął w jej stronę dłoń ale dziewczyna odsunęła się trochę. Ale przez to znalazła się w zasięgu dłoni Hektora. Ten złapał ją i beztrosko pociągnął na siebie aż usiadła mu gdzieś na złączeniu bioder i brzucha sapiąc przy tym z zaskoczenia.

- Zostaw go. To mięczak i jajek nie ma. - Latynos machnął pogardliwie w stronę białasa jaki machnął z pretensją ocalałą ręką. - Słyszałaś co powiedziała Brzytewka? Musisz się rozebrać. Ona się zna. Przecież jest lekarzem. - Hektor mimo szczękania zębami zrobił mądrą minę jakby zdradzał Karen jakąś mądrość ludową prosto z ulic Det.

- Na rozbieraniu? - zapytała dziewczyna a pytanie wywołało głośny, radosny rechot u obydwu połamańców w skórzanych kurtkach. Dziewczyna patrzyła na jednego to na drugiego nieco zdezorientowanym wzrokiem ale widząc ten wybuch wesołości też nieco się uśmiechnęła. - No mi chodziło, że ja mam w co się przebrać. Nie muszę latać na golasa. - powiedziała zerkając na całą trójkę chcąc nieco wyjaśnić o co jej chodziło.

- Mhm. Ale to i tak najpierw musisz zdjąć to co masz na sobie. - Paul przyjaźnie i energicznie pokiwał wygoloną głową zakładając ocalałą z pojedynku z szeryfem rękę za tą głowę jakby oczekiwał na jakieś ekstra widowisko.

- No tak, złamas ma rację! Bo to mokre i ujebane no gdzie kurwa w takim syfie będziesz siedzieć! - Hektor żarliwie poparł pomysł kumpla z kolei zakładając wygodnie ręce na podołku. Karen skorzystała z tego, że ją już nie trzymał i wstała zatrzymując się na środku przedziału desantowego. Musiała się nieco pochylić i zerkała to na jednego, to na drugiego.

- Ale tak tutaj? Wstydzę się tak tutaj. - wyjąkała dziewczyna czerwieniejąc się i wywołując umęczone spojrzenia i rozczarowane jęki u Bliźniaków.

- Rany! Przecież na łodzi już i tak to robiliśmy! O co ci chodzi? -jęknął z rozczarowaniem Paul a Hektor poparł go podobną reakcją.

- Ale tam było pod plandeką. Nic nie było widać. - dziewczyna wyznała czerwieniąc się jeszcze bardziej i zerkając gdzieś na wodę przelewającą się w rytm fal rzeki po podłodze.

- Co ty masz z tą plandeką? Kurde jakbym wiedział, ze tak cię to jara to bym ją zabrał z łodzi ze sobą. - westchnął Latynos ze zniecierpliwienia uderzając się dłońmi w uda.

- Ej a co tam masz? To nie jest koc? No! To zasuwaj pod koc i jedziesz mała! - Paul nagle zaciekawił się plecakiem dziewczyny i gdy zwrócił na to uwagę rzeczywiście z plecaka wystawał jakiś materiał który mógł być jakimś kocem czy czymś podobnym. Resztę potwierdziło kiwanie brązowej głowy właścicielki. Ta po chwili wahania sięgnęła do plecaka i wyjęła z niego ten koc.

W międzyczasie jak dziewczyna kombinowała jak jednocześnie zasłonić się kocem i zdjąć spodnie, Bliźniacy z zainteresowaniem obserwowali te zmagania i słali mnóstwo życzliwych porad i chęci pomocy Brzytewka mogła prześledzić jak to się sprawa ma z tym ogrzewaniem. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco. Gdy pod barierą tłukącego o pojazd deszczu. lekkiego bujania się całości w rytm fal i ze zmarzniętymi dłońmi, szczękając zębami przejrzała instalację grzewczą nadal pełną plastikowych chitynek. I uczynionych przez insekty albo czas wżerów. Wyglądało na rozwalone. Mniej lub bardziej. Tylko właśnie nie była pewna czy mniej czy bardziej. Albo czy w realnym czasie tak improwizowanymi narzędziami jak miała do dyspozycji czy jest sens w tym grzebać mając nadzieję, że coś uda się przepchać, połączyć czy uruchomić by wreszcie zaczęło działać choć trochę.

Jakże Savage żałowała, że nie ma przy sobie termosu z kawą, albo chociaż chemicznego ogrzewacza lub dodatkowego koca. To co miała w torbie średnio nadawało się do poświęcenia jako podpałka, poza tym cała okolica tonęła w wodzie, więc siłą rzeczy znalezienie materiału na opał również odpadało. Zresztą dochodziła kwestia zaczadzenia w małym pomieszczeniu, gdy zmęczenie i wyziębienie same sklejały powieki z tendencją do ich permanentnego zamknięcia. Gdyby chociaż tak nie padało… niestety pogoda nie rozpieszczała ludzi bez względu co nosili na plecach, albo do czego próbowali namówić współtowarzyszy niedoli.
Słysząc serdeczne porady od serca, w wykonaniu pary cerberów, lekarka tylko uśmiechnęła się blado, śledząc wzrokiem trasę pełną wylinek po pladze, wymieszanych ze starymi pajęczynami, pokładami kurzo oraz rudym pyłem rdzy. Szło albo załamać ręce, albo zacisnąć zęby i spróbować zdziałać cokolwiek sensownego nim zmienią się w cztery trupio zimne ciała, zamknięte w metalowej trumnie na czterech kołach.
Potrzebowała sprawnych rąk, bez dreszczy, dlatego wróciła do torby i po krótkich poszukiwaniach, wyjęła z niej buteleczkę z alkoholem do odkażania. Doskonale zdawała sobie sprawę jak płonne i bezcelowe jest picie go, gdyż jedynie przyspieszał proces wyziębienia poprzez rozrzedzenie krwi przesyłanej z układu centralnego do kończyn, lecz na krótką metę winno rozwiązać problem.
- Oczywiście, że można mówić bez podtekstu, wystarczy się postarać - podniosła buteleczkę do ust i krzywiąc się niemiłosiernie, upiła łyk palącej cieczy. Od razu łzy stanęły jej w oczach, na dwa uderzenia serca straciła oddech. Rozkasłała się, a gdy spazmy minęły ponownie zwróciła się do gangerów i brunetki - A może zdejmijcie we trójkę mokre ubrania i posiedźcie pod suchym kocem? - zaproponowała, choć wiedziała do jakich wniosków zaraz dojdą jej słoneczka.

- A… Ale… Ja już się ubrałam… - wystękała Karen zaabsorbowana zmianą ubrania w niewygodnej pozycji. Wreszcie poddała się i klapnęła na “swój” taboret dokańczając ubieranie spodni. Na koniec znowu się z niego podniosła by dopiąć spodnie. I znów usiadła by podwinąć nogi i wymienić skarpety z mokrych na suche. Bliźniacy przestali się szczerzyć i popatrzyli na nią, na Brzytewkę i na siebie nawzajem krytycznym wzrokiem.

- No i wszystko zepsułaś. - westchnął ciężko Hektor patrząc z wyrzutem na Karen. Ta spojrzała na niego na chwilę przerywając walkę ze skarpetą jaka opornie wchodziła na jej mokrą stopę.

- No. A tak dobrze ci szło. - Paul też pokiwał głową zasmuconym tonem z bliźniaczym tonem więc brunetka skulona na dość małym taborecie spojrzała teraz na niego.

- Ale jak? - zapytała niepewnie brunetka znowu nie wiedząc chyba jak bardzo poważnie traktować ich słowa.

- No normalnie. Przecież ci tłumaczymy, że Brzytewka zna się. Na rozbieraniu też. - Latynos wymownie wskazał na trzęsącą się z zimna rudowłosą dziewczynę w skórzanej kurtce ślęczącej przy jakiś rurkach i kablach w burcie.

- No. I co powiedziała? - Paul podchwycił z miejsca ton kumpla też wskazując dłonią na lekarkę w habicie.

- No, że masz się rozebrać. A ty co zrobiłaś? - Hektor pomógł nowej koleżance znaleźć właściwą odpowiedź.

- Ubrałaś się. Czyli dokładnie na odwrót co miałaś zrobić. - Paul wyjaśnił główny punkt oskarżenia jakie obydwaj mieli do brunetki.

- A wy się też mieliście rozebrać. A wcale się nie rozebraliście. - po chwili wahania dziewczyna znalazła jakąś odpowiedź i jednocześnie uporała sie z nakładaniem pierwszej skarpety. Została operacja założenia drugiej.

- Bo do tego też się zabierasz z niewłaściwej strony. - wyjaśnił poczciwie Paul kiwając znowu swoją podgoloną głową.

- Jaa?! - Karen spojrzała na niego naprawdę zaskoczona znad nakładanej drugiej skarpety. Wydawała się kompletnie zaskoczona wnioskiem jaśniejszego z Bliźniaków.

- No ty. Przecież mieliśmy rozebrać się razem. No ja przecież nie będę macał tego złamasa wiec razem no to jasne, że mieliśmy to zrobić we dwójkę. Bo ten złamas niech tam się sam łamie z tym rozbieraniem no ale ja to wiadomo, przecież Brzytewce właśnie o to chodziło. - Latynos tłumaczył nowej koleżance zawiłości runnerowego slangu a ta wreszcie zaśmiała się cicho i pokręciła głową. Udało jej się założyć pierwszą połowę skarpety i właśnie walczyła by przebrnąć przez piętę.

- Nie słuchaj tego debila, dostał w głowę jak był mały i no jak widzisz zostało mu to do dzisiaj. Smutne. Ale i tak go tolerujemy. Zwłaszcza ja. Nie wiem jak ja z nim tyle wytrzymuję. A na razie co się będziesz z deklem zadawać, chodź tu do mnie ja ci wszystko wytłumaczę co i jak. - Paul pokręcił smutno głową patrząc z żalem na ten trudny, debilny przypadek siedzący po drugiej strony transportera. Dziewczyna roześmiała się znowu widząc jak białas poklepał się zachęcająco po swoich udach. Odgarnęła mokre włosy ale chyba właśnie zorientowała się, że cała podłoga pływa od chlustającej po niej wody, przez klapy w dachu wciąż wlewa się trzaskająca w metal ulewa a jej buty są przemoczone jak i właśnie zdjęte spodnie. Więc była na dość ograniczonej wysepce swojego taboretu jeśli nie chciała znów sie zamoczyć. Bliźniacy przestali ją bajerować i patrzyli z zaciekawieniem jak rozwiąże ten problem.

- No dobra. Masz. - Karen podała koc którym się zakrywała Hektorowi. Ten złapał go i patrzył z taką dozą ciekawości i satysfakcji z jaką u Paula rosła podejrzliwość i niedowierzanie. Brunetka bowiem najpierw wstała na taborecie wyginając się niewygodnie pod sufitem wozu a wreszcie dała krok na hektorową ławkę.

- Eeej noo! Przecież mówię ci, że to debil! I złamas! - wyjęczał jawnie rozczarowany Paul widząc jak dziewczyna ląduje na ławce swojego arcywroga odwiecznej wojny na docinki i przytyki. No a przy okazji swojego najlepszego kumpla. Co więcej dziewczyna zaczęła rozbierać Latynosa zdejmując z niego kurtkę i przemoczoną koszulkę o konsystencji mokrej szmaty.

- Chodź do nas. Masz obie nogi a on nie. - powiedziała Karen rzucając górę ubrania Latynosa na swoje właśnie opuszczone miejsce.

- Eeej noo! Jak to chodź? Po co nam ten dupek? - teraz Latynos wydawał się z kolei rozczarowany słowami brunetki a Paul ochoczo skorzystał z zaproszenia przeszurając się na drugą ławkę.

Alice zaś udało się w międzyczasie znaleźć coś. Nie była pewna czy to dokładnie to co nawaliło ale nie wyglądało, że ten przewód jest w porządku. Wydawał się za to względnie prosty do naprawy. Tylko wymontować, przeczyścić i z powrotem umieścić na miejscu. I może podziała. Jak nie no to trzeba będzie szukać dalej.

Zgrabiałe ręce nie chciały się słuchać, każdy ruch palcami sprawiał nieprzyjemny ból, przechodzący w późniejsze mrowienie podobne nakłuwaniem opuszek miniaturowymi igłami. Wydychane powietrze zmieniało się w obłoczki pary, skraplając się w coraz niższej temperaturze. Savage potrzebowała całych resztek silnej woli, aby nie zrezygnować z dalszych napraw, tylko zastosować się do własnej rady - zdjąć przemoczone i zimne jak nieszczęście ubrania, a potem dołączyć do…
Westchnęła ciężko, biorąc się za przeklęty przewód, choć jej zęby ledwo na siebie trafiały. Reguła tracenia ciepła jasno wskazywała mniejsze ciała jako te, które wcześniej ulegały wychłodzeniu. dodatkowo nie wypadało, aby brała nawet bierny udział w zabawach prokreacyjnych, odbywających się w składzie mieszanym na ławce gdzieś za jej plecami. Wystarczy, że chłopaki robili jej renomę specjalisty od obnażania… wychodziła na ekshibicjonistkę w najlepszym razie. W najgorszym prawdopodobnie zostanie posądzona przez w gruncie rzeczy dziewczynę o zachowanie ekstremalnie niestosowne… jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Może kiedyś, lecz teraz? Teraz system wartości Savage został gruntownie przekonwertowany, zaś udział choćby symboliczny w podobnym zdarzeniu jak te wewnątrz transportera, nie mierziło już w żaden sposób włosów na rudym karku. Lekarka przywykła do dość luźnego podejścia rodziny do tematu prywatności, wstydu, lub zwykłego, prozaicznego zakłopotania.
- Nigdy nie uważałam się za… autorytet w dziedzinie przechodzenia w negliż. Pozbywania ubrań - wolała zawczasu doprecyzować kwestię, nim zapanuje konsternacja oraz niezrozumienie - Dziękuję jednak za dobre słowo. Wasza wiara w moje umiejętności podnosi na duchu - odpowiedziała uprzejmie, obserwując kątem oka zdarzenia pod kocem. Więcej uwagi skupiała jednak na mechanicznych problemach. Skoro pozostałe towarzystwo skupiło się na sobie - rozgrzeją się. Savage musiała więc znaleźć sposób aby zatroszczyć się o siebie, jako że wejście na czwartą w ów układ pozostawało daleko poza granicami jej tolerancji nawet w podobnie mokrej zimnicy, jak ta panująca wokoło.

Ciemno, zimno, mokro i jeszcze do tego dreszcze. Wszystko wydawało się uprzeć by nie sprzyjać nie tylko jakiejkolwiek aktywności ale w ogóle bytności na tych siekanych ulewą bagnach. Krople też siekały po burtach i dachu transportera a przez otwarte włazy na suficie także o podłogę. Na niej była już żwawa warstwa wody przelewająca się po niej w rytm fal leniwej rzeki na jakiej zacumowali.

Trójka na ławce skumulowała się pod kocem brunetki pozbywając się mokrych ubrań zgodnie z zaleceniem również trzęsącego się z zimna lekarza. Pod kocem i względnie chronieni przed siekącym deszczem i wodą na podłodze mieli szansę, że etap wychłodzenia chociaż się spowolni. Cała trójka zbiła się w ciasną gromadkę próbując się ogrzać od siebie nawzajem. Zwłaszcza chłopaki od Karen bo z całej czwórki wydawała się najsuchsza więc i najcieplejsza. Poza tym grzanie się ciała od ciała w takim zestawie oznaczało przytulanie się do jej młodego, kobiecego ciała na co Bliźniacy zawsze zdawali się być chętni.

- S-sprawdź c-centralkę. Jak leci ciepło t-to same ogrzewacze muszą być z-zapchane czy co. - Hektor poradził Brzytewce widząc, że sprawa z uruchomieniem ogrzewania to nie takie hop siup. A robiło się coraz bardziej potrzebne.

- N-no. Jak c-centralka p-padła to nie masz co w tym d-dłubać. - Paul chyba był podobnego zdania co jego kumpel.

- Można by spróbować zrobić ognisko. Ten metal to chyba się nie zapali co? Ale trzeba by znieść jakieś drewno. I szybko by się nie rozpaliło. - Karen też wydawała się myśleć o cieple ale w nieco innej perspektywie. Z ogniem i ogniskiem miała rację, ognisko na pewno by pomogło. Ale warunki zdecydowanie temu nie sprzyjały. No i trzeba by wyjść na zewnątrz po materiał na ognisko a to się chyba nikomu nie uśmiechało.

Brzytewka zaś zmarzniętymi palcami próbowała przepchać kanały grzejników. Sprawa wyglądała jednak słabo. Każdy ruch wysypywał na mokrą podłogę kolejne wylinki, okruchy rdzy albo metalu czy jakieś inne paprochy. Wydawało się to końca nie mieć. Pomysł Bliźniaków wydawał się mieć sens. Jeśli sama rozdzielnia nawaliła to nie było co grzebać przy samych grzejnikach.
- Rozpa… l-lania ogniska wolałabym u-uniknąć - wyszczękała, kręcąc niechętnie głową na boki. Nie wyglądało dobrze, na jej mało obyte w podobnych kwestiach oko mieli liche szanse na uruchomienie maszynerii, jednak nie zamierzała się poddawać tak łatwo. Na sztywnych nogach wróciła do pozostawionej na fotelu kierowcy torby, zanurzając w niej skostniałe dłonie - R-raz że ze względu na panujące war-runki ciężko o suchy, łatwop-palny materiał o d-duzej kaloryczności… d-dodatkowo ogniska trzeba by rozpalić n-na krześle, nie na p-podłodze. Z-za mokro - zatrzęsła się, nie marząc o niczym innym prócz gorącej kąpieli, a potem suchym łóżku z Guido w komplecie. Sapnęła cicho, walcząc z drżącą szczęką. Podobne plany nie dość, że niepewne, miały jeszcze sporo poczekać. - Mamy kiepską w-wentylację, a spalanie nie dość, że p-pożera tlen, wytwarza również czad, cz-czyli nieorganiczny związek chemiczny z grupy tlenków węgla, w którym węgiel występuje na II stopniu utlenienia. Ma silne własności toksyczne. - wyjęła świeczkę i odpaliła ją od marcusowej zapalniczki, przez moment operując czubkiem pionowa aż na blachę deski rozdzielczej spadło kilka gęstych kropli wosku. Wetknęła w nie świecę, stabilizując w prowizorycznym uchwycie. Dopiero wtedy zrobiła krok do tyłu, zadzierając wysoko głowę.
- Zamknę w-właz. Odet-tniemy p-przynajmniej jedną drogę d-dla d-deszczu… a potem sprawdzę c-centralkę. P-postarjcie się rozgrzać kończyny. Przez p-pocieranie. - zwróciła się do ludzkiej kotłowaniny na ławeczce.

- Co? - Karen zmrużyła oczy i spojrzała na Bliźniaków. A, że miała jednego po jednej a drugiego po drugiej stronie głowa musiała się trochę naobracać przy tym manewrze.

- Brzytewka tak mówi. Ona tak ma. - odezwał się uspokajająco Hektor. Drugi z Bliźniaków twierdząco pokiwał głową. Dziewczynie niezbyt to chyba coś wyjaśniło ale nie drążyła dalej tematu.

- Ja mogę spróbować. Umiem rozpalać mokre drewno. Tylko to trochę zajmie. Ale niedługo będzie ciemno a potem noc. Jak nie rozpalimy ognia czy coś to do rana będzie bardzo niedobrze. - odezwała się brunetka zerkając na Bliźniaków, na otwór włazu w suficie i majstrującą ze świeczką lekarkę w skórzanej kurtce zarzuconej na habit. Chłopaki zastanawiali się chyba nad tą propozycja ale chwilowo atak dreszczy pozbawił ich możliwości mowy.

Świeczka dawała przyjemne, ciepłe światło i kojarzyła się z ciepłem i spokojem. Czymś co bardzo by się pewnie każdemu z nich przydało. Zwłaszcza w tej kołyszącej się na falach wojskowej puszcze o którą bezustannie waliła ulewa zupełnie jakby chciała się przebić na wylot. Po zamknięciu górnych klap zrobiło się jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Wydawało się, że w tym półmroku fale pospołu z ulewą zatopią, zmiażdżą i zniszczą tą wątłą łupinę. Zwłaszcza, że Brzytewka do pracy potrzebowała światła więc z frontu wozu niewiele docierało tego światła do trzęsącej się z zimna trójki.

Gdy lekarka odstawiła wreszcie klapę centralki co skostniałymi rękami i bez żadnych narzędzi wcale nie było takie proste oczom jej okazały się oczywiście wylinki. Tutaj insekty też się wdarły i buszowały w najlepsze. Trzęsącą się dłonią poświeciła świeczką i pogrzebała w trzewiach rozdzielni. Nie było dobrze. Mechanizm był na pewno zdewastowany i przez czas, i zaniedbanie, no i nadżarty przez insekty. Ale nie wydawał się rozwalony na amen. Sama przetwornica po przeczyszczeniu wydawała się działać chociaż trochę. Dawało nadzieję, że sprawa nie jest beznadziejna. Zostawało teraz sprawdzić przewody i grzejniki. By przekierować energię elektryczną z przetwornicy na energię cieplną.

Zanim Alice zdążyła się podzielić z tą wiadomością z pozostałą trójką doszła ich jakaś eksplozja. Trochę zduszona przez odległość, las i samo metalowe pudło w jakim siedzieli ale brzmiało to jak wybuch. Strzelanina zaczęła się zaraz potem. Gdzieś w pobliżu zaczęła się walka. Bliźniacy nie wytrzymali. Zerwali się z ławki i momentalnie znaleźli się pod właśnie zamkniętym włazem w suficie. Jak zwykle poganiali się i przepychali ale otworzyli włazy. Hektor mając sprawne oba ramiona pierwszy sobie poradził z podciągnięciem się ponad właz. - I co?! - wydarł się do niego Paul który mając tylko jedno sprawne ramię wyraźnie zostawał w tyle w tej dyscyplinie.

- Nie wiem kurwa! Nic nie widać! - odwrzasnął nerwowo Hektor zapominając w zdenerwowaniu sprzedać kumplowi jakiejś złośliwości.

Praca była dobra - proste czynności wymagające skupienia uwagi oraz precyzji. Myślenia wykraczającego poza utarte schematy zwykle mające ścisły związek z zagadnieniami stricte militarnymi. Zwykła, prozaiczna fucha naprawcza ratowała psychiczne zdrowie, nie dając skołatanym, pożeranym bezradnym stresem myślom wylatywać dalej, niż zamknięte metalowe ściany budy na kółkach. Dzięki niej Savage choć przez krótki moment mogła poczuć się prawie normalnie, ot miała rozwiązać problem uszkodzonego ogrzewanie w aucie… tyle i aż tyle musiało wystarczyć.
Niestety ledwo ruda dziewczyna poczęła zbierać się do kupy, kontynuując zarówno walkę z zimnem jak i uszkodzonym sprzętem, jej uszu dotarła kanonada bitewna, wprawiająca całe drobne ciało w delirium. Znów poczuła się jak zeszłej nocy przed domen chebańskiej weterynarz. Siedziała zamknięta w bezpiecznej konserwie, podczas gdy jej najbliżsi ryzykowali życiem, zdrowiem… a ona nie mogła nic zrobić.
- Paul, H-Hektor. Zamk-knnijcie właz pr-roszę - zmusiła gardło do wydobycia paru zgłosek bez ich niekontrolowanego dygotu. Wyprostowała też plecy, maskę poważnego lekarza przybijając do twarzy gwoździami i młotkiem. Obróciła się bardzo powoli, stając do nich frontem i patrząc z uprzejmym zainteresowaniem - Z naszej pozycji nic nie dojrzymy, a wpuszczacie do środka deszcz oraz chłód. Nie pomożemy im tam… żadne z nas. Musimy przygotować transporter na ich przybycie, zająć się zapewnieniem im g-godziwych warunków do odpoczynku po potyczce, a także zaplecza medycznego na wszelki wypadek. nie p-pomożemy im, jeśli tu zamarzniemy, a-olbo się za-zaczadzimy. - zwróciła się do Karen - Z tego też powodu, abstrahując od tego co powiedziałam jeszcze wcześniej, rozpalanie ogniska potraktujmy jako ostateczne rozwiązanie, gdy zawiedzie konwencjonalna droga ogrzania maszyny. Poza t-tym w okolicy mogą sie kręcić żołnierze. - obróciła twarz na gangerowe słoneczka na granicy wybuchu. Nie dziwiła im się, sama miała ochotę krzyczeć i lecieć do przodu, zostawiając kłębiące się po kątach bestie, utkane z lodowatych cieni - Doskonale z-zdajecie sobie sprawę, że j-jestem jednostką całkowicie niemilitarną. Nie obronię ani siebie, ani Karen… ani tym bardziej bryki, a bez niej powrót do miasta i dalej na wyspę będzie ciężki. To k-kluczowe, strategiczne dobro. Guido wiedział co robi, wydając rozkaz aby go pilnować - z premedytacja wspomniała o hierarchii, rozkazach i imieniu dowódcy. Runnerzy pozostawali jednostką paramilitarną, a Alice miała tę nieprzyjemność być świadkiem jak podczas misji załatwia sie sprawy dezerterów oraz tych, którzy jawnie sprzeciwili się wydanym odgórnie poleceniom.
- Z-zostały mi grzejniki i przewody do sprawdzenia i przeczyszczenia. Zamknijcie proszę w-właz. - powtórzyła prośbę, zaciskając drobne dłonie z całych sił na fałdach płaszcza.

Najpierw na Alice spojrzał Paul. Z przyczyn technicznych bo Hektora widać było z włazu tylko tak od pasa w dół. Bliźniak skrzywił się i spojrzał ponura gdzieś w kąt jakby kryło się tam w kącie coś obrzydliwego. Wreszcie klepnął w biodro swojego kumpla i smętnie wrócił na ławkę. Latynos jeszcze zwłóczył i w końcu jednak zamknął właz. Od zewnątrz po tym gdy wylazł całkowicie z wozu i zamknął za sobą właz.
- Dam wam znać jakby co. - powiedział w dół przed zamknięciem i transporter znowu ogarnęła ciemność oświetlana tylko wątłym płomykiem świecy.

Mroki pojazdu zdawały się świetnie odzwierciedlać stan w jakim zdawał się być podgolony Bliźniak.
- Cholerny wsiok! - syknął w końcu ze złością patrząc z zawiścią na opatrzone i uszkodzone w pojedynku z szeryfem ramię.

- Co tam się dzieje? - zapytała brunetka patrząc z wyraźną obawą na sufit gdzie był właz na górę choć obecnie już nie był tak widoczny w świetle świeczki. Paul chyba stracił ochotę na rozmowę bo tylko wzruszył smętnie zdrowym ramieniem patrząc ponuro na odblaski wody przelewajacej się w tę i we w tę po podłodze transportera. Zza ścian i ulewy dochodziły zaś kolejne fale strzelaniny. Strzały z broni ręcznej, maszynowej, wybuchy. Cokolwiek tam się działo, zaczęło się na dobre.

- Walka. Wojna. Zniszczenie… tam są nasi bliscy - lekarka chrypnęła, odwracając się na powrót do grzejników. Musiała się czymś zająć, aby nie zwariować - Dadzą radę, uda im się. Marzenie o czymś nieprawdopodobnym ma własną nazwę… mówimy na to nadzieja - zgrzytnęła zębami, biorąc głęboki, uspokajający wdech. - Skąd płynęłaś? Nie masz wielu rzeczy, podróż zatem nie należała do długich. czego tu szukasz Karen?

- To musi być straszne.
- dziewczyna wydawała się wcale nie mieć ochoty na zapoznawanie się bliżej z tą całą wojną i zniszczeniem. Popatrzyła z obawą na właz na suficie i ściany jakby ta wojna zaraz miała tu się wedrzeć i siać tą śmierć i zniszczenie tutaj w transporterze.

- Nie no co-coś ty, ubaw po pachy i to za d-darmola. - Paul prychnął wciąż zirytowanym głosem ale jak ktoś go nie znał mógł pewnie odebrać, że kpi czy żartuje z sytuacji. Zaciskał mocniej szczęki i złożył dłonie w piramidkę przystawiając je do ust więc zamazywało to trochę mimikę jego twarzy. Brunetka spojrzała na niego i chyba wzięła jego słowa na poważnie.

- No jak możesz tak mówić? Przecież tam się tak strasznie strzelają i w ogóle. - dziewczyna wydawała się być zdumiona tym co powiedział białasowy Bliźniak.

- Weź co? B-bo ci pikawa pyknie. Albo Brzyt-tewce. Wiesz co? Zajaraj. Ludzie jak za mało jarają to dostają w końcu p-pierdolca. Prędzej lub później. D-dlatego musisz jarać by ci nie odwaliło. - Paul w końcu sięgnął znowu po swoją kurtkę i jeszcze gdy mówił zaczął grzebać w jej kieszeniach. Ale zmarzniętymi dłońmi słabo by wychodziła ta dość precyzyjna robota. Poza tym mimo zblazowanej pozy wydawał się być zdenerwowany. Strzelanina i wybuchy jakoś stopniowo ucichły. Więc walka się skończyła. Jakoś. Ale będąc tutaj nie mieli pojęcia jak. I czy to koniec czy jakaś przerwa.

Alice usłyszała w końcu za swoimi plecami trzask zapalniczki. A właściwie kilka bo Paul miał wyraźne problemy z odpaleniem skręta zgrabiałymi rękami. Po chwili jednak po wnętrzu transportera rozszedł się znajomy zapach palonego zioła. W tym czasie równie zgrabiałymi rękami lekarce udało się przeczyścić przewody do pierwszego z grzejników. Szło jej to opornie i z nerwów i z zimna. Niemniej w końcu dotarła do fazy w której nic sensownego z tych rurek i przewodów już nie wylatywało i była nadzieja, że chociaż trochę ugrzeją pierwszy grzejnik.

Wedle runnerowej tradycji zielsko stanowiło remedium na całe zło świata, niepowodzenia, nieporozumienia oraz zwykłe lęki dnia codziennego. Pomagało również zachować zdrowe w miarę zmysły przy wszelkiego rodzaju konfliktach, albo sytuacjach wysoce stresogennych.
- Ch...chyb-ba j-już - zęby lekarki ledwo o siebie trafiały, skostniałe członki odmawiały współpracy, wchodząc w stan stężenia podobny temu przy ostatniej fazie tężca -P-powinn-no t-troch-chę g-grzać - chciała powiedzieć coś jeszcze, cokolwiek sensownego. Podnieść na duchu zestresowaną kobietę, zmartwionych Bliźniaków, jednak aparat mowy uległ awarii z zimna. Dziewczynie chciało się spać, nie czuła już stóp brodzących w upiornie lodowatej wodzie. Wzięła się w garść na tyle, by wrócić chwiejnym krokiem na fotel kierowcy i znów spróbować odpalić centralne ogrzewanie.

Coś się działo. Znaczy przetwornica zaczęła burczeć co oznaczało, że się włączyła a i faktycznie zrobiła sie chyba cieplejsza. Chociaż zmarznięte dłonie Alice miały już kłopoty z rozróżnieniem czy to rzeczywiście czuje ciepło czy to jej umysł tak bardzo chciałby poczuć to ciepło, że sobie je imaginuje. Podobnie z grzejnikiem. Chyba był nadal zimny. Ale może za mało czasu upłynęło i musi się nagrzać? Albo te grzebanie nic nie dało.

- Często wam się takie coś zdarza? - Karen lekko kiwnęła głową gdzieś w stronę burty gdzie właśnie umilkły odgłosy walki.

- No pewnie. A-a co myślałaś? Prz-przecież jesteśmy z Det. M-mówili-śmy ci p-przecież. - Paul mimo jąkania się wywołanego falami dreszczy szarpiącego jego ciało jakoś potrafił nadać swojemu głosowi tą wesołą, łobuzerską nutę z jakiej obydwaj z Hektorem byli znani. Chociaż przy suchym i zdrowym Paulu to i tak brzmiało jak kogucikowanie zmokłego kogucika.

- To straszne. - powiedziała Karen wcale nie podzielając jego błazenady. Paul wydmuchnął kolejny kłąb ziołowego dymu przez co na moment żar skręta oświetlił jego twarz bo rufa przedziału była pogrążona prawie w całkowitych ciemnościach. Nagle spojrzał na siedzącą obok brunetkę z zastanowieniem. - Tam są nasi kumple. Zwłaszcza Guido. Widziałaś, ten czarny co zawiaduje tym burdelem jak się pakowali do łodzi. - komediant z podgoloną głową wydawał się chcieć coś wyjaśnić nowej znajomej. Ta pokiwała brązowymi, mokrymi włosami na znak, że kojarzy o kim mowa. - Guido to nasz kumpel. Wiesz, z jednego podwórka i z jednej dzielni i takie tam. - powiedział dość spokojnie białas ale znowu dało się wyczuć spinę w jego głosie i ruchach gdy zaciągał się głęboko na kolejnego bucha. - A oni się pochajtali. Brzytewka i Guido. Dzisiaj rano. - powiedział wskazując kciukiem w bok na siedzącą na stołku kierowcy kobietę w czerwonych włosach.

- Ojej. - w krótkim wyrażeniu brunetce udało się wyrazić cały żal i współczucie do drugiej kobiety i całej tej sytuacji. Ale zanim zdążyła ona czy ktoś jeszcze powiedzieć nagle odezwało się radio.

- Kurdupel 1 tu Alfa 1. - odezwał się trzaskający od eteru głos Nixa. - Kurczak płynie do was z paczką. Dwie bez pośpiechu. Ale dwie priorytetowe. Reszta jakoś może być. OCP jak się Kurczak uwinie. - radio zdało kondensację z tego co się dzieje na utopionej w bagnie i ulewie farmie.

- N-nie Kurdup-pel 1 tyl-lko K-karzeł 0 - głos z radia niósł ukojenie. Chwilowe, lecz lepsze takie niż żadne. Skoro rozmawiali nie mogło być aż tak tragicznie. Kotłujące się wewnątrz brzucha niewielkiej medyczki oślizgłe węże znów się poruszyły, przyprawiając o mdłości i wypełniając usta gorzkim posmakiem żółci. Dwa trupy, dwóch rannych.
- Cz..czy Guido? - zadała najważniejsze pytanie, wbijając paznokcie we wnętrza dłoni aż poczuła na śródręczu lepkie ciepło, jednak nie zwracała na nie uwagi. Całość rozmów wywnętrz transportera odpłynęła w dal, zostawiając czarną klatkę, deszczu wojny i tego pojedynczego pytania, kumulującego cały niewypowiedziany strach.

- Przepraszam, zapomniałem jak to było. Mój błąd. - przyznał najemnik chociaż dalej wydawał się być czujny albo spięty. A na pewno poważny.

- Co dygasz? Weź zajaraj bo ci pikawa stanie. My tu zaraz zrobimy porządek i będzie z bani. i dobrze bo kurwa pizga tu trochę. - słuchawka po chwili przerwy odezwała się znowu głosem. tym razem jednak był to całkiem inny głos. Głos szefa bandy pod przewodem którego w ten czy inny sposób znaleźli się tu wszyscy. Ton głosu brzmiał jak ochrzan. Ale jednak Alice dała bez trudu radę wyczuć radość, ulgę i satysfakcję z tej możliwości skontaktowania się z osobą po drugiej stronie odbiornika.

Bezczelny, ocierający się o zarozumiałość ton stanowił najlepszy środek na uspokojenie, jaki lekarka mogłaby sobie w tym momencie wymarzyć. Oparła ramiona o deskę rozdzielczą i ułożyła ciężką głowę na zgrabiałych dłoniach. Żył… wciąż żył i miał się dobrze.
- T-tak… aura p-pogodowa nie s-sprzyja kąpielom i d-długim wycieczkom. P-pospiesz się… z-zimno mi. O-ogrzewanie sz-szwankuje. Chłop-paki mają t-tu Karen, mnie n-nie ma kto o-ogrzać - uśmiechnęła się ciepło w eter, mrużąc piekące jak wszyscy diabli oczy. Minęło par ę minut, może nawiew już zaczął działać. Potrzebowali ciepła nie tylko dla siebie, ale i dla rannych... ale po kolei. - Z-zajmę się p-paczką… i p-poczekam tu na was. P-powodz-dzenia.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline