Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2018, 09:04   #116
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Hilda powitała Carmen uprzejmie przy wejściu i poinformowała, że Orłow bierze kąpiel właśnie. Zresztą same odgłosy to zdradzały.
Tym razem Brytyjka nie czekała aż skończy. Zastukała do drzwi łazienki.
- Wróciłam... mogę wejść? - zapytała.
- Carmen? Tak… możesz wejść.- mężczyzna był zdziwiony słysząc jej głos. I wyraźnie zaskoczony. Był… sam. No chyba że pod pianą kryła się jakaś karlica.
Odpoczywał w wannie, relaksując się i uśmiechając na widok wchodzącej agentki.
- Jeśli ten Archibald nie padł ci do stóp, to musiał być ślepy.- stwierdził komplementując jej strój.
Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło i nie bacząc na to, że moczy ową kreację przytuliła się do kochanka.
- Przepraszam, że tyle to trwało. - Szepnęła, po czym dodała. - Mogę dołączyć?
- Nie kuś mnie… jestem wyposzczony.- mruknął w odpowiedzi Rosjanin i spojrzał na kochankę. - Ale nago… ta suknia wygląda zbyt kusząco na tobie, by ja tak beztrosko zmoczyć.
- Oczywiście, chciałam się po prostu wykąpać, zbereźniku. - Powiedziała z rozbawieniem, zaczynając się rozbierać.
- Na to nie licz…- mruknął Orłow robiąc jej miejsce w wannie. I przesuwając się z pozycji leżącej do siedzącej. - Nie dam ci się wykąpać. Ciesz się że nie wciągnąłem cię do wanny w ubraniu.
- Czyli rozumiem, ze nie udało ci się uwieść naszej nowej wspólniczki? - Zapytała Brytyjka, wchodząc do wody nago.
- Nie… jest chyba wymarła między udami, albo zadeklarowaną miłośniczką kwiatów.- nogi mężczyzny oplotły Carmen w pasie przyciągając ją do kochanka. Poczuła twardy dowód pożądania ocierający się o jej podbrzusze. I pocałunki Orłowa na swej szyi i piersiach.
Przycisnął ją do siebie zachłannie, jakby bał się że mu ucieknie. Wodził dłońmi po jej plecach mówiąc.
- Wredna zimna suka. Na żadną przynętę nie dała się złapać.
Chyba naprawdę był wygłodniały. Co jednak oznaczało, że nieprędko da jej pospać.
- Może się starzejesz i nie masz już tyle wdzięku? - Brytyjka postanowiła trochę podrażnić się ze swoją bestią.
- Chcesz się przekonać czy się starzeję?- mocny klaps rozgrzał jej pośladek i wzbudził wodę.
- Chcesz się przekonać, czy stetryczałem?- Orłow podciągnął ją nieco w górę, by jej kwiat mógł otulić jego twarde żądło. Całował zachłannie jej nagie piersi, lizał i kąsał… sądząc po namiętności jaką jej okazywał, Carmen nie mogła liczyć na spokojny sen w ciągu najbliższych godzin.
- AAaauuu w ogóle nie znasz się na żartach... - Wyjęczała, podskakując na jego męskości. Objęła przy tym dłońmi kark mężczyzny i wtuliła twarz w szyję kochanka.
- Nie mam teraz ochoty… na żarty… tylko na ciebie.- wymruczał Orłow i kolejny raz dał mocnego klapsa w pośladek akrobatki. Po czym chwycił za jej biodra, narzucając Carmen tak gwałtowne tempo, że jej piersi podskakiwały… w chwilach gdy miały taką możliwość. Woda wylewała się z wanny, a Brytyjka czuła ten wypełniającą obecność kochanka. Tej o której ciało się ocierała. Nie był delikatny wobec niej… samolubnie zaspokajając swoje pragnienie jej ciałem. Ale sama arystokratka nie miała sił i oddechu, by narzekać.
Nie pozostawało jej nic innego jak wczepić się paznokciami w jego plecy i drażnić dzikiego zwierza od czasu do czasu gryząc go w szyję podczas tego szalonego wodnego rodeo.
To było zwierzęce tango: dwa ocierające się o siebie ciała, pulsujący rytm krwi w żyłach i pulsujący organ miłości, który wypełniał nie kobiecość Carmen, ale i jej zmysły. Krzyk ekstazy dziewczyny był więc równie głośny, co obfita była jego fanfara.
- Nie myśl, że to mi wystarczy. - groził mężczyzna relaksując się po intensywnym spełnieniu.
- Oj, daj spokój. Ja jeszcze dzisiaj pracuję! - Carmen udała naburmuszoną, po czym usiadła wyprostowana w wannie.
- Właśnie, muszę umówić się na spotkanie z Andreą. Hildo, wyślij kuriera do pani Andrei Corsac z pytaniem czy chciałaby się dzisiaj ze mną spotkać w porze obiadowej. A jeśli tak, to gdzie. Dodaj, że jestem na jej usługi.
- Zgodnie z życzeniem. - stwierdziła uprzejmie Hilda układając treść liściku.- Podesłać wydrukowany tekst do zatwierdzenia i podpisu?
- Spotykasz się z piękną i namiętną kochanką, by ją jeszcze bardziej okręcić wokół paluszka. Też mi praca.- zażartował Rosjanin, po czym spoważniał dodając.
- Nie daj się nabrać. Andrea tylko udaje sentymentalną. Jest w głębi serduszka równie zimna, co przysłana przez nią agentka.
- Nie trzeba Hildo. - Powiedziała Carmen, po czym zwróciła się do kochanka - Wiem o tym. I wiem też, że jest kapryśna. Nie chcę ryzykować, że się na mnie obrazi, bo przestałam się nią interesować, skoro udało mi się dotrzeć do Archibalda. Właśnie, ten bogaty snob może mi zostawić wiadomość. W razie czego jestem moim lokajem. - Zachichotała na koniec, ochlapując twarz Jana Wasilijewicza wodą.
- Gabi miała rację. Adwokacina nie żyje. Miejscowi policjanci mieli strzelaninę nie tylko z nią, ale też z porywaczami. Odbili jego ciało. Leży w policyjnej kostnicy.- zmienił temat Rosjanin mówiąc cicho o tym, co jemu udało się dowiedzieć.
- O ile zakład, że wygląda jak zasuszona mumia? - zapytała Brytyjka przypominając sobie epizod z magazynów portowych.
- Z tego co wiem… wygląda jak zwykły sztywniak. To Gabi go zabiła, nieprawdaż? - przypomniał jej Jan Wasilijewicz.- Przegrałabyś zakład.
Carmen uśmiechnęła się.
- Było wyznaczyć cenę, teraz cierp. - Rzekła wstając z wanny.
- Zawsze mogę cię pochwycić znowu. Lepiej powiedz… czy pisałabyś się na włamanie do policyjnej kostnicy? - rzekł szeptem mężczyzna wstając za nią i obejmując ją w pasie. Ten czuły gest miał bardzo praktyczne znaczenie, bo teraz agentka słyszała tuż przy uchu.
- Choć nie wiem czy to ma sens. Zwłoki same nic nam nie powiedzą. Lepszy byłby raport z miejsca zbrodni, ale to jest raczej poza naszym zasięgiem.
- Dziś jem kolację z ambasadorem. - powiedziała, wycierając się ręcznikiem - Mogę zapytać czy nie da rady załatwić. Sama wolałabym nie ryzykować włamu, nie wiedząc czego szukamy. Starczy, że Gabriela jest już spalona.
- Nie uważam, żeby to był dobry pomysł… oficjalne mieszanie ambasady w to śledztwo. Mogą pojawić się niewygodne pytania… ale może zna on kogoś, kto zna kogoś będącego szychą w policji?- zasugerował Orłow przyglądając się dziewczynie.
- Może. Mogę też zagadnąć Andreę. W końcu jest wspólniczką, a ta sprawa jest powiązana. - Powiedziała z uśmiechem, stojąc nago przed lustrem i rozczesując włosy.
- A co robimy z jej agentką w naszych szeregach ? - Orłow wstając z wanny i ociekając wodą ruszył ku łani “nieświadomie” prowokującej go swymi wdziękami.
Łania jednak całkiem nieświadoma nie była. Gdy mężczyzna wstał, zakomunikowała.
- To twoja działka. Pamiętasz? Ja się idę ubrać.
- Nie… nie dam ci…- mruknął mężczyzna ruszając gwałtownie w jej kierunku. No cóż… Carmen miała świadomość, że jej własny pokój hotelowy to nie jest dobre miejsce na odpoczynek, przy tak łasym na jej wdzięki “sublokatorze”.
- Nie zasłużyłeś na nagrodę. Najpierw do roboty. - Dziewczyna pokazała mu język i ostentacyjnie zamknęła drzwi za sobą.
Usłyszała za sobą głośne i szybkie kroki. Orłow niemal staranował drzwi i ruszył za Carmen. Ta rzuciła się do ucieczki z śmiechem na ustach, zwinnie przeskakując nad stołem, który mężczyzna musiał uniknąć. Rosjanin był jednak wytrawnym myśliwym, także w kwestii dwunożnej zwierzyny. Wiedział, że Brytyjka jest szybsza i zwinniejsza, więc tak osaczył, by w końcu zagonić w kozi róg pokoju. Lokum te w końcu miało ograniczoną powierzchnię i Brytyjka mogła ostatecznie, albo uciec z mieszkania, albo uciec na parapet. Obie te drogi wywołałyby wrzaski Hildy i jej próby zaradzenia temu. Carmen i jej prześladowca byli wszak nadzy.
Dziewczyna stała więc nieco zdyszana i roześmiana.
- Ej, muszę mieć jeszcze siły. Może... może się dogadamy? - zagadnęła, nie bardzo w to wierząc.
- Teraz chcesz się dogadywać ? - mruknął gniewnie Orłow, ale dość szybko dodał.
- Więc jaka jest twoja oferta?
Był coraz bliżej, odcinając jej drogę ucieczki. Równie pobudzony co zagniewany. Co mogło zaowocować gwałtownym i nieco brutalnym aktem miłosnym. Był drapieżnikiem i barbarzyńcą teraz, a co najważniejsze… był jej kochankiem.
- Dasz mi spokój a ja... no cóż... gdy uporam się z tymi spotkaniami, po powrocie założę obrożę - Powiedziała patrząc mu w oczy - I pójdę z tobą gdzie chcesz... z kim chcesz.
- Zgoda…- na taką propozycję Orłow mógł dać tylko jedną odpowiedź. - Z kim… zechcę? Będziesz… moją aktoreczką, nim cię zabiorę tylko dla siebie po tym przedstawieniu?
Przełknęła ślinę, wietrząc podstęp.
- Niech będzie. Ale teraz daj mi się ubrać.
- Zgoda.- z wyraźną niechęcią odstąpił od dziewczyny i ruszył w kierunku łazienki. Carmen zdołała więc przekupić swoją bestię. Ale za jaką cenę?
Nie było jednak czasu, by o tym myśleć. Ubrała się, w międzyczasie zamawiając posiłek dla siebie i Orłowa. Miała zamiar zjeść coś konkretniejszego niż ciastka przed dalszym planem dnia.

Zanim jednak przyszła odpowiedź, zjawiła się Diana. Wparowała kopcąc fajeczkę i rozglądając się podejrzliwie po pokoju Carmen. Po czym zerknęła na samą arystokratkę dodając.
- Czuję się pomijana w całym twoim przedsięwzięciu. To nie przyjemne wrażenie.
- Ojej. Tylko nie płacz. - Rzuciła sarkastycznie Brytyjka, po czym dodała - Jak chcesz możesz iść ze mną na spotkanie z Andreą, jeśli ta znajdzie czas. Nie licz jednak na to, że będę ci zagospodarowywać czas. Miałaś Orłowa, trzeba było go bardziej męczyć.
- W zasadzie było na odwrót. To on męczył mnie.- oceniła krótko kobieta puszczając kółeczko dymu. - A potem gdzieś się urwał i po powrocie nie raczył mi powiedzieć, gdzie był.
Carmen wzruszyła ramionami.
- No i?
- No i … mam wrażenie, że coś przede mną ukrywacie. A on… próbuje mi się dobrać do majtek.- wyjaśniła krótko Diana.
Carmen spojrzała na nią i pokręciła głową.
- Reprezentujesz Andreę w kwestii poszukiwania grobowca Hekesh. W tej sprawie nie mam przed tobą tajemnic i nie ukrywam, że z przyjemnością przyjmę jakąś inicjatywę działania z twojej strony w tym temacie. Fakt faktem jednak ja też mam swoje życie poza tym... zainteresowaniem, a Jan jest moim lokajem i ma też inne obowiązki. Ani jak, ani on nie będziemy za tobą biegać, żebyś raczyła się zainteresować tematem. Sama zacznij działać, a nie marudzisz.
- Przyznaję, że nie jestem archeologiem i te całe… szukanie grobowca to nie jest mój temat. Nie będę przecież grzebać po książkach na oślep.- podrapała się po podbródku i spojrzała na Carmen dodając. - Niemniej… rozumiem. Kiedy więc wyruszamy w sprawie misji? Czy też przyjdzie nam tu jeszcze siedzieć i czekać?
- List od panny Corsac.- zakomunikowała Hilda, z sufitu wysunął się manipulator z kopertą i podał ją Brytyjce.
- Potrzebny nam dokładniejszy trop. - Powiedziała Carmen, odbierając kopertę. - Nie będę ukrywać, że choć nie widziałam cię z nosem w książkach, to jednak ślęczącą nad mapą i rozrysowującą ewentualne tereny, gdzie warto szukać, owszem.
Po tych słowach agentka otworzyłą kopertę i przeczytałą jej zawartość.
- To robię. Tyle że to spory teren… równikowa Afryka. Generalnie najbardziej sensownym byłoby popłynąć w górę Nilu, bo jeśli gdzieś zbudowali grobowiec tej Hekesh to właśnie w okolicy tej rzeki, ale… jak dotąd nikomu nie udało się dotrzeć do źródeł Nilu. Ludożercy, choroby i… szamańska magia czarnego lądu. Jeśli wierzysz w takie rzeczy. - stwierdziła krótko Diana, gdy Carmen zapoznawała się z listem. Andrea wyznaczała spotkanie… jutro rano. Obecnie była bardzo zajęta. A przynajmniej to wynikało z listu.
Carmen westchnęła.
- Twoja chlebodawczyni przyjmie mnie dopiero jutro rano. Moje zaproszenie jest aktualne. Póki co jednak w temacie nie jestem w stanie więcej ruszyć. Chyba że masz jakieś propozycje?
- Niech pomyślę. - zadumała się kobieta.- Nie znasz może kogoś w Zurychu, kto pasjonuje się historią starożytną? Jest tu kilka muzeów… może mają tam uczonych badających ów okres historyczny.
- Obawiam się, że takie osoby są już martwe, albo... podkupione przez nazwijmy to konkurencję.
- Więc… zlikwiduj konkurencję. - stwierdziła Diana przyglądając się twarzy Carmen.- Udawaj, że masz przewagę. Nowe informacje lub mapy, które dadzą znaczącą przewagę w tym wyścigu. Zostań przynętą w przygotowanej pułapce i… we właściwej chwili… wykonaj ruch i domknij pułapkę.
Wzruszyła ramionami dodając.
- W Afryce nie bawiłam się w fair play.
To zainteresowało Carmen. Podeszła bliżej i spojrzała kobiecie w oczy.
- Słyszałaś o tych żywych mumiach, prawda? Mówię o ich... pracodawcach. Myślisz, że jesteśmy w stanie się na nich zaczaić?
- Mumie… żywe trupy… widziałam. Jest ich trochę w Afryce. Upiorne lwy polujące w nocy na żywych i rozszarpujące ich ciała. Nie jedzące mięsa swych ofiar, nie dające się łatwo zabić. Na takie nawet kule ze sztucera nie pomogą.- zadumała się pani inżynier pociągając dymka z fajeczki i dmuchnęła kolejne kółeczko.
- Pokazałabym ci ślad po jednym takim lwie, ale jest w nieprzyzwoitym miejscu. Niemniej nauczyłam się tam jednego. Nawet nieumarli nie przetrwają kilka właściwie ukierunkowanych fal uderzeniowych wywołanych eksplozjami właściwie podłożonych ładunków.- dodała ironicznie.
Brytyjka słuchała jej w zamyśleniu.
- Dobrze... może, może faktycznie pójdziemy w tę stronę. Porozmawiamy o tym jutro z Andreą. Myślę jednak, że tak czy siak to dopiero w Afryce. Tu za łatwo można się spalić, a posiadanie goryli policyjnych na ogonie bardzo, ale to bardzo utrudniłoby nam życie.
- Jak chcesz.. ty tu jesteś szefową. - mruknęła kobieta wstając i dodając.- Jeśli wszystko dobrze zaplanujemy, to nawet nie musimy być na miejscu podczas eksplozji.-
Najwyraźniej ta kobieta lubiła wybuchy.
- W porządku. W takim razie czekam jutro na twój pomysł jak miałaby wyglądać pułapka w przypadku ataku tych mumii, bo coś czuję, że... nawet bez prowokacji zaatakują, gdy będziemy gdzieś poza miastem.
- Tym lepiej… można użyć więcej dynamitu.- uśmiechnęła się zadziornie dziewczyna i nachyliła ku obliczu Carmen.
- Urządzimy im piekło na ziemi.- szepnęła, po czym wyprostowała się i ruszyła do drzwi.
Brytyjka przyglądała jej się nieco zbita z tropu, po czym z rozbawieniem pokręciła głową.

Sen dobrze zrobił Carmen, także to że nie zapamiętała szczegółów, poza… platynowej barwy włosami łaskoczącymi jej szyję. O czym był sen? Nie o Aishy z pewnością. Mimo, że Carmen tego właśnie pragnęła. Rozmowy ze swym cieniem ukrytym we własnym umyśle. Cóż… Aisha pewnie zjawi się i tak, prędzej czy później. Brytyjce zaś pozostało zająć się sobą i przypudrować nosek. Orłow już udał się na misję… znów próbując oczarować Dianę, acz jakie naprawdę były na to szanse? Jeśli Diana z kimś spała, to z pewnością z Andreą dzieliła łoże. Wszak Corsac wobec osób, które dla niej wiele znaczyły, stosowało łóżkowe podejście.
Akrobatce nie pozostało więc nic innego, jak przyszykować się na spotkanie z Joshuą.
- Czy są dla mnie jakieś wiadomości? - zapytała na wszelki wypadek Hildy. W duchu musiała przyznać, że jest trochę rozczarowana brakiem kontaktu ze strony Archibalda.
- Tak. Przyszedł bukiet.- stwierdziła Hilda uprzejmie. - Postawiłam w gościnnym pokoju.
- O, dziękuję. - Carmen ruszyłą szybko, by zobaczyć kwiaty i poszukać w nich jakiegoś liściku.
Na stole w gościnnym, rzeczywiście stał bukiet róż w niecodziennym kolorze. Kwiatowy zapach wręczo odurzał. Sam liścik został jednakże dość skrzętnie ukryty, więc agentce zajęło trochę czasu jego odkrycie.

Cytat:
Dziękuję za cudownie spędzony czas.
Wpadnę po ciebie jutro w okolicy obiadu.

A.C.
- Co za impertynencja... - mruknęła do siebie Carmen, lecz też uśmiechnęła się pod nosem. Plan kolejnego dnia powoli się zapełniał i zapowiadał całkiem ciekawe łowy.
- Limuzyna czeka pod hotelem. - wtrąciła Hilda uprzejmie.
- Już, już... - Powiedziała Carmen zrywając liścik i chowając do kieszeni. Na dół ruszyła jednak tym razem schodami.
Ubrana w uniform szofera Lizbeth miała włosy spięte i ukryte pod czapką. Ubranie opinało jej ciało podkreślając krągłości i co najważniejsze… nie krępując ruchów. Oblizała się lubieżnie na widok wychodzącej z hotelu Brytyjki.
- Długo pudrowałaś nosek.- rzekła na powitanie.
- Też się za tobą stęskniłam. - Odparła Carmen, rozsiadając się z tyłu, by Liz nie miała do niej łatwego dostępu.
- I dlatego tak się chowasz z tyłu? - zaśmiała się pokojówka zerkając w lusterko na Brytyjkę. - Bo się stęskniłaś?
- Raczej dlatego, że chciałabym, abyś pilnowała drogi i dowiozła mnie w jednym kawałku. - Odgryzła się agentka z uśmiechem.
- Masz szczęście, że takie właśnie mam polecenie. Bo mogłabym w ramach rozrywki cię porwać. - ruszyły dość szybko, niemal z piskiem opon. Bo Lizbeth lubiła ostrą jazdę.
- Więc… jak się bawiłaś podczas naszej nieobecności? Rozstawiłaś sekretarza po kątach. - stwierdziła ironicznie.
- Nie rozumiem. Przecież jedynie prosiłam go o przechowanie Gabi. To dla ciebie rozstawianie po kątach?
- Nie. To dla mnie zmarnowana okazja. - odparła Lizbeth wystawiając długi jęzor. - Tak jak będzie ta kolacja. Joshua będzie grzeczny, ty też. Będzie nudno. Na szczęście ja zostanę w automobilu.
- Maruda. Dziwię się, że jeszcze Gabrielą nie zaczęłaś się interesować. Nie jest w twoim typie?
- Kto powiedział, że się nie interesuję.- odparła ironicznie Lizbeth i spojrzała w oczy Carmen poprzez lusterko górne. - I zapominasz o jednym moja droga, to zainteresowałam się z powodu twoich reakcji. To twoje podniecenie pobudziło mnie. Gdybyś teraz była rozgrzana pożądaniem, skończyłybyśmy w najbliższym zaułku, a mój język między twoimi udami.
Na tę uwagę Brytyjka zarumieniła się i jakby głębiej wcisnęła w siedzenie.
- Dzięki za przypomnienie.
- A wiesz… nigdy nie kochałam się w tym wozie. - zadumała się Lizbeth i dodała.- Więc jak tobie się uda, to oczekuję twojej opinii… czy jest tu wygodnie.
- A sobie oczekuj... w sumie i tak się prędko nie zestarzejesz, to możesz oczekiwać w nieskończoność.
- To prawda.- zaśmiała się Lizbeth i skręciła gwałtownie, tak że Carmen przesunęła się pod drzwi automobilu.
- Chyba mamy ogon.- stwierdziła ponuro i dodała po chwili wraz ruchem manetki zmiany biegów.
- Spróbuję go zgubić, albo podjechać tam gdzie nie będziemy musiały udawać grzecznych dziewczynek.
- Wolałabym pierwszą opcję. To mogą być ludzie Aishy. - Carmen chwyciła się mocno i obejrzała przez tylną szybę.
Nie dostrzegła jednak niczego podejrzanego… ot, na oko zwykły ruch uliczny. Dopiero po dłuższej chwili spoglądania dotarło do niej, że zielony automobil jedzie w pewnym oddaleniu od nich tą samą trasą i ciągle stara się utrzymać. mniej więcej, tą samą odległość.
- Ech… będę się musiała tobą zająć.- Lizbeth sięgnęła na oślep do tyłu i dała klapsa w pośladek Carmen.
- Nie było mnie ledwie parę dni, a tobie pazurki się stępiły. - dodała ze śmiechem.
- Ty nadrabiasz za nas obie. - Powiedziała Carmen, przyglądając się ogonowi.
- Jaaa…. jestem wyjątkowa. Jak kot żyję drugim, żywotem… a może ósmym? Wiem że parę razy wymknęłam się śmierci, ale nie pamiętam szczegółów.- rzekła Liz lawirując między pojazdami, by nagle skręcić w jednokierunkową uliczkę i pojechać pod prąd, wywołując tym samym chaos na drodze. Był to jednak skuteczny zabieg, bo zielony automobil w którym siedziała parka nieznanych Carmen osób zrezygnował ze śledzenia.
- To chyba jednak nie był nikt poważny. Może tylko wielbiciel... - skomentowała to Brytyjka, rozluźniając się nieco.
- Może… dużo ich masz?- zapytała ironicznie Liz i wyjechała z uliczki dołączając do normalnego ruchu i zwalniając. -Tych wielbicieli?
- A mam cię liczyć?
- No… w sumie to tak. Jako tą rezerwową wielbicielkę.- wysunęła jęzor i tym wijącym się wężowatym organem musnęła własne wargi, a potem podbródek i szyję.- Jeśli to nie problem.
Po czym jej język znów ukrył się w ustach.
- Nie, żaden. Po prostu ustaw się w kolejce grzecznie.
- Obawiam się że grzeczność i pruderyjność i cnota… to słowa których znaczenia już nie pojmuję.- zaśmiała się ironicznie Liz i zaczęła zwalniać. Zbliżały się bowiem do restauracji w której przebywał Joshua.
- On już tam czeka. Powiedz przy drzwiach, że sir Drake cię oczekuje. Zaprowadzą cię. W tym budynku nie ma deus ex machiny.- wyjaśniła Lizbeth.- A przynajmniej nie ma w części jadalnej.
- Dzięki. Miłego nudzenia się. - Pożegnała ją Carmen, wychodząc z mobilu.
- Uważaj… żeby sobie potem na tobie tego nie odbiła. Wyglądasz apetycznie.- rzekła na pożegnanie Lizbeth zerkając za idącą agentka.

Tak jak pokojówka powiedziała, w tej restauracji deus ex machiny nie było. Za to byli ludzcy lokaje, pomijając oczywiście dwóch gorylich bodyguardów przy drzwiach. Po ich przekroczeniu do kobiety przystąpił wysoki mężczyzna z podkręconymi wąsikami, monoklem na lewym oku i lewą… całkowicie mechaniczną ręką.
- Madame… ma rezerwację?- zapytał.
- Sir Drake mnie oczekuje. Proszę zapowiedzieć lady Stone. - Powiedziała Carmen z arystokratyczną godnością.
- A tak. - mężczyzna zerknął do notatnika i z uśmiechem dodał.
- Monsieur Drake oczekuje madame od 25 minut. Na pewno się ucieszy z pani pojawienia.
Ruszył przodem zerkając na idącą za nim Carmen.
- Kwiat Posejdona słynie z najlepszych owoców morza. Niemniej jestem zobligowany spytać czy ma pani jakieś uczulenia, które powinienem brać pod uwagę?
- Na szczęście nie, chętnie poznam państwa kuchnię. - Odpowiedziała obojętnym tonem Carmen, choć ekskluzywność tego miejsca powoli zaczynała ją przytłaczać.
Tym bardziej, że z pewnością nie była to typowa nadmorska restauracja. Mimo dość specyficznie określonego menu, Carmen idąc do stolika nie dostrzegła żadnych marynistycznych motywów. Wszystko było… sterylnie białe i gustowne.



Niewątpliwie jeden z najdroższych lokali w mieście. Niemniej potomka rodu Drake’ów z pewnością było na to stać. Sam Joshua czekał już na nią z butelką szampana chłodzącą się w lodzie. Najdroższego szampana oczywiście. Ambasador uśmiechnął się radośnie na widok Brytyjki, ale z powodu swojego kalectwa nie mógł się poderwać łatwo z krzesła, więc nawet nie próbował.
- Przepraszam za spóźnienie. - Powiedziała Carmen, podchodząc, by pocałować go na powitanie w policzek.
- Trochę się martwiłem, że Lizbeth… Mam wrażenie, że ona coś zaplanowała.- odparł z ciepłym uśmiechem sir Drake i westchnął żartobliwie.
- Ponoć jest mi wierna jak pies. Ale jak pewnie zauważyłaś, jest bardzo samodzielna, co w połączeniu z jej brakiem jakichkolwiek barier bywa kłopotliwe.
Carmen zaśmiała się, siadając naprzeciw.
- Ja przy niej zawsze mam takie wrażenie, ale też ona sama ma rację, mówiąc, że zazwyczaj do... nieplanowanych wyczynów motywuje ją stan emocjonalny drugiej osoby, więc po części... to my jesteśmy odpowiedzialni za jej wybryki. - Westchnęła.
- Nieprawda. Nie my… Ja. I za to chcę cię przeprosić. - rzekł smutno Joshua.- Ona chce mnie uszczęśliwić, a nie mając skrupułów idzie po najprostszej linii oporu. Tak jak gdy cię dotykała po twoim występie na trapezie.
- Pewnie masz rację, ale... cóż, też nie czuję się bez winy, gdy my... w sensie... ona... - Carmen umilkła, zawstydzona.
- Może zmieńmy temat. Chciałem żeby to był miły wieczór, a nie obwinianie się o to, że Lizbeth robi się bardziej pobudzona przy nas.- zażartował niezręcznie i sięgnął do szampana. Po czym odsunął dłonie od niego, nie mogąc dosięgnąć kubełka.- Może lepiej jak ty otworzysz i poświętujemy. Z mej strony udaną misję Liz, a z twej…?
- Od tego są chyba tutaj kelnerzy. Czasem mam wrażenie, że uwielbiasz się zadręczać. - Carmen pstryknęła w powietrzu, by przywołać obsługę. Nim kelner podszedł odpowiedziała:
- Niestety z mojej strony sukces nie jest tak oczywisty, jednak z pewnością poszłam do przodu. No i nie muszę cię już prosić o organizację tego przyjęcia, które mogłoby zaszkodzić twojej reputacji, gdyby wyszło poza zamknięty krąg zainteresowanych.
Ambasador nie wydawał się z tego powodu zadowolony. Najwyraźniej wolałby jednak zaryzykować przyjęcie i własną reputację dla Carmen, jeśli dzięki temu mógłby jej pomóc. Ale to Brytyjka odczytała z kilkusekundowego grymasu jego twarzy, bowiem on sam powiedział.
- To gratuluję. A co takiego się udało?
Nim Carmen zdołała odpowiedzieć, pojawił się kelner i po otwarciu szampana oraz rozlaniu go do dwóch lampek zapytał o potrawy do przyniesienie.
- Ostrygi z tapioką i ikrą jesiotra. Mogą być?- upewnił się Joshua zerkając na arystokratkę.
- Brzmi bardzo wykwintnie. Ty jesteś znawcą morza, więc całkowicie ufam ci w kwestii wyboru dzisiaj. - Odparła z uśmiechem agentka, po czym gdy zostali znów sami, wróciłą do wątku. - Przede wszystkim udało mi się nakręcić Andreę na poszukiwanie grobowca z całym jej arsenałem, a co do tego Archibalda... mam przeczucie, że to nasz AC, choć na razie jest to bardziej kwestia mojego nosa niż dowodów.
- Andrea… Corsac? - westchnął cicho Joshua i upił nieco szampana.
- Uważaj z nią. To żmijka. Pod miłą powierzchownością kryje się niebezpieczny gad.
Zamyślił się na moment dodając.
- Jak zamierzasz sprawdzić, czy Archibald to rzeczywiście AC? I co zrobisz, gdy się to potwierdzi? Jest on wpływowym biznesmenem i szanowanym obywatelem szwajcarskim. Osobą, której nie można aresztować nawet jeśli zdobędziesz dowód na ich zbrodnie. Przy czym finansowanie wykopalisk archeologicznych zbrodnią nie jest.
Brytyjka spojrzała na niego zdziwiona.
- A czemu miałabym chcieć go aresztować? Moim głównym zadaniem jest ochrona Korony. Tylko Aisha i jej żywi umarli stanowią prawdziwe zagrożenie dla imperium. Bo co, jeśli legendy mówią prawdę? Jeśli kapłanki, które teraz są w stanie ożywiać oddziały mumii, zdobędą moc ożywiania całych armii nieumarłych? Muszę rozpoznać to zagrożenie i w miarę możliwości zneutralizować. Nasyłając Andreę i Archibalda na Hekesh i jej kapłanki... dążę do rozwiązania się sprawy nieoficjalnymi drogami. Oni chcą skarbów i emocji, ja chcę neutralizacji zagrożenia. Można więc mówić o swoistej symbiozie, choć oczywiście tamci wciąż nie wiedzą dla kogo pracuję naprawdę.
- Wybacz. Za długo siedzę w Zurychu i uważam tutejszą finansjerę za zło wcielone. - zaśmiał się delikatnie mężczyzna, gdy tłumaczył swe zdanie.
- Zapewne zauważyłeś te niuanse. Jak bardzo Szwajcaria różni się od Anglii. Jak jest tu czysto, jak brak tu żebraków i… dzielnic biedoty. Jako stały rezydent ambasady, poznałem Zurych i jego mroczne strony dość dobrze. I cóż...Archibald jak i Andrea są po części odpowiedzialni za te mniej humanitarne rozwiązania.
Brytyjka skinęła głową.
- Andrea niemal na pewno zajmuje się też niewolnictwem. Posłuchaj... wiem doskonale, że to nie są osoby godne zaufania, ale dysponują siłą, którą mogę skierować w interesującym mnie kierunku. A to, że oboje nie są święci... to sprawia tylko, że śpię spokojnie i nie mam wyrzutów dążąc do wykorzystania ich. - Powiedziała cicho i dodała. - Nie to, co z tobą. Nie chcę cię już więcej narażać. Zrobiłeś dla mnie niesamowicie dużo.
- Nie żartuj tak nawet. Siedzę tu i nudzę się. Tak samo Lizbeth. - odparł mężczyzna z uśmiechem.
- To jak zesłanie. Twoje pojawienie się jest jak pierwsze promienie słońca zapowiadające wiosnę. Możesz swobodnie i w pełni mnie wykorzystywać jak tylko chcesz. - nagle zaczerwienił się przypominając sobie zapewne ostatnie życzenie Carmen i erotyczne doznania jakie były jego konsekwencją. Ona zresztą też uciekła wzrokiem.
- Wiem, dziękuję. Na chwilę obecną tylko zastanawiam się co robić z Gabrielą. Dziewczyna się przydaje, ale w Zurychu jest już spalona. Najchętniej bym ją stąd wywiozła.
- Mogę wysłać ją z pocztą dyplomatyczną poza Szwajcarię. Tutejsze władze nie będą mogły jej zatrzymać. Tylko gdzie ją chcesz wysłać, albo do kogo? - zamyślił się Joshua, a w tym czasie kelner przyniósł ostrygi, których zapach wręcz kusił do konsumpcji.
- Cóż, po prawdzie mam pewną rzecz do odebrania w Petersburgu. Chodzi o broń. Jeśli więc wybrałbyś to miasto, mogłabym tam wysłać Skylorda i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. - Rzekła Carmen i zaczęła jeść.
- Broń? Jaką broń? - zamyślił się sir Drake zabierając się do jedzenia.
Brytyjka uśmiechnęła się smutno.
- Wybacz, ale pewnych informacji nawet tobie nie mogę zdradzać. Jednakże to nic strasznego, to antyk.
- Aaa… to w takim razie to nie broń, a dzieło sztuki. Przestraszyłem się, że chcesz sprowadzić to jakiś czołg.- zaśmiał się w odpowiedzi sir Drake i dodał po chwili.
- To się da załatwić. Jest ambasada brytyjska w Petersburgu. Mogę coś tam wysłać.
- Doprawdy uchylasz mi niebios... i jeszcze zapraszasz na wspaniałą kolację. Chyba na emeryturze kupię sobie łódkę. - zaśmiałą się Carmen, kosztując przysmaków.
- Cóż… dla mnie samą przyjemnością jest to, że mogę ci pomóc.- odparł uprzejmie arystokrata przyglądając się jak akrobatka się posila. Napił się nieco szampana dodając.
- Przyznaję też, że cię podziwiam. Niełatwo jest okręcić wokół siebie kogoś tak egocentrycznego jak Corsac. Wkupić w jej łaski może i łatwo… ale zmanipulować ją tak, by ci pomagała… chylę czoło.
- Och, nie przeceniaj mnie. Po prostu ukrywam przed nią niektóre koszta, ale fakt faktem, to nie jest tak, że nie dostała nic w zamian. W sumie całkiem solidne coś - obietnicę połowy skarbów Hekesh... jeśli odkryjemy jej grobowiec. Zresztą domyślam się, że gdy dojdzie co do czego, Andrea spróbuje wziąć całość. Po prawdzie jednak to nie kosztowności są moim priorytetem i tym dopiero będę się martwić później. Na razie niech pomoże mi ona zlokalizować sam grobowiec.
- Interesujące. Nie sądziłem że tak bogatą kobietę jak Andrea interesują skarby.- zamyślił się ambasador. Po czym wzruszył ramionami dodając.
- Ale który mężczyzna może zrozumieć drżenie kobiecego serca?
- Jeśli ona ma serce... Przypuszczam, że tutaj gdyby nie atak mumii i zobaczenie ich na własne oczy, nie byłoby szans ją przekonać. Aisha zrobiła mi więc przysługę.
- Tak to jest, gdy się traci cierpliwość. Popełnia się błędy. - zaśmiał się cicho sir Drake i dodał.
- Więc może popełni kolejne? Kto wie… wypijmy za to.- uniósł lampkę szampana do toastu.
Carmen uniosła swój kieliszek w górę.
- Za błędy. Nie nasze. - Dodała wesoło.
Gdy upili trunku przez chwilę rozmowa ustąpiła na rzecz posiłku. W końcu jednak Joshua znów się odezwał.
- A więc… cały czas zajmowała ci ostatnio praca? Nie uważasz, że nadmiar obowiązków powinien być równoważony jakimś relaksem? Operą może? Filmową nocą? Baletem?
Uśmiechnęła się trochę smutno.
- Nie chcę trwonić czasu. Wiem, że góra się niecierpliwi. Już i tak mam wyrzuty, że sypiam. No ale, nie jest tak całkiem najgorzej. Moja praca to przecież też miłe aspekty, jak choćby takie zdawanie raportu. - Mrugnęła do niego.
- Cieszy mnie to. Więc może na następne zdawanie raportu umówimy się w jakimś przyjemnym dla ciebie miejscu. Co lubisz oglądać? Zaproponowałbym jakiś bal, ale z moją nogą… nie mógłbym ci być partnerem w tańcu.- odparł smutno ambasador.
Carmen machnęła ręką.
- Nie znoszę bali, kojarzą mi się za mocno z pracą, ale... może film? Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam w kinie.
- Dobrze. Następnym razem… sala kinowa. - uśmiechnął się zadowolony z sytuacji Joshua. I nagle zamyślił. - Pewnie to będzie ostatni raz. Z pewnością cała ta sprawa z mumiami prędzej czy później spowoduje, że wrócisz do Afryki.
- W perspektywie mam też spotkanie finansierów w Singapurze. - Westchnęła Carmen - Myślę jednak, że nie będzie to nasze ostatnie spotkanie. Może nawet te późniejsze uda się zrealizować na stopie nie służbowej a prywatnej? - Carmen, wiedziała, że robi ambasadorowi nadzieję, jednak w swojej pracy nauczyła się bezwzględności. Zresztą po prawdzie chętnie by jeszcze spotkała na swojej drodze przystojnego Drake’a, po prostu nie przypuszczała, by ich drogi po tej misji miały się jeszcze zejść, wszak miała to być ostatnia misja.
- Wypijmy za to.- stwierdził uprzejmie Joshua uśmiechając się łobuzersko. Nie wydawał się wierzyć jej słowom, co Brytyjkę po prawdzie nie dziwiło. Natomiast z pewnością był wdzięczny za jej kłamstewko.
- Na co masz ochotę po ostrygach? - zapytał zaciekawiony.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline