Po raz pierwszy odważył się mocniej pociągnąć nosem. Nie musiał być posiadaczem pary sprawnych oczu, aby stwierdzić, że zadanie zostało skończone. Dostateczną deklaracją zwycięstwa stało się powietrze, którego woń nie zabijała z miejsca połowy szarych komórek. Decybele, których autorem został Zbyszek, wybudziły zapewne większą część podziemi razem z prastarymi demonami. Trzeba było więc szybko odebrać należne i szukać stąd wyjścia na powierzchnię. Partridge miał wrażenie, że jeśli zejdą jeszcze jeden poziom niżej, trafią do krainy pełnej siarki oraz ognia. O wiele bardziej wolał drogą w górę, najlepiej z przekopem do damskiej sauny albo przynajmniej miejsca, gdzie istnieje inny zamiennik witania gości, niż trepanacja czaszki.
Pomógł zebrać się nowemu towarzyszowi i poklepał go po plecach.
- Dobra robota. Wybacz, że musiałem ci trochę w niej pomóc, ale miałeś uzasadnione powody, aby odmówić. A tu trzeba było działać spontanicznie. To samo powiedział mi kiedyś mój stryj, kiedy uczył mnie pływać w zamkniętym worku na środku jeziora. W sumie to nie wiem jak to się ma do siebie. Po dziś dzień boję się wody, a po wuju, niech mu ziemia lekką będzie, dostałem w spadku tylko nerwicę.
Następnie odwrócił się w kierunku Lucyny. Czuł że burzliwie nad czymś główkowała. Niektóre myśli miały swój ciężar, który teraz zdawał się wypełniać całe pomieszczenie.
- Idziemy do tego dupka w koronie? - zapytał, uchwyciwszy jej ociąganie. - Jak będą rozdawać fanty, to ja biorę spirytus. Albo chlor. Bo chyba niczym innym się nie domyję.