-Jam jest Garp, król tej wyspy. – ogromny stwór zsunął się z ołtarza i pochylił w parodii dworskiego ukłonu.
Podpierając się maczugą jak laską podszedł do stosów skrzyń i beczek przy ścianie, wyciągnął jedną, delikatnie podniósł w palcach wielką, złotą czarę, po czym postawił na w miarę poziomym fragmencie zniszczonej kolumny. Jednym wielkim paluchem wybił denko od beczki, nalał do czary, po czym przechylił beczekę i jednym łykiem wypił niemal połowę.
-Proszę, częstuj się. To Syrantyjskie wino. - wskazał Marcusowi wielką, złotą czarę.
-Więc mówisz, że chcecie go zabić. Wiesz, ilu już próbowało, przez dziesiątki, setki lat? A on nadal tu jest. - prychnął.
-Jego nieśmiertelni wojownicy znów przemierzają te ziemie, chociaż ona... czy też on... - roześmiał się straszliwie, niczym dziecko z bardzo okrutnego żartu, wskazując na swoją „małżonkę” - zapewne nie docenia swego nowego stanu.
-Czy odnaleźliście Miasto Tysiąca Bogów? Wiecie czy on je odnalazł? - Garp zapytał z powagą w głosie.