Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2018, 08:18   #610
AdiVeB
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
Post ma miejsce po rozmowie z Nico czyli chronologicznie 1) Post Lemiego 2) Post AdiVeB.

Po rozmowie z Nico Gordon wrócił do swojego pokoju. Zebrał sprzęt, ubrał się i był gotowy do wyjścia i przebicia się do głównego mostu.

Ledwo Gordon przekroczył próg zdezelowanej walkami knajpy Rudego Jacka od razu uderzyła go potęga aury. Było znacznie gorzej niż było to słychać przez zabite czym się da okna. Ulewa lała jakby chciała zmiażdżyć i wdeptać w ziemię całe pozostałe życie na tej planecie i zetrzeć w pył ostatnie resztki ludzkiej cywilizacji. W twarz łowcy maszyn uderzyła jednolita prawie ściana z wodnych igieł zmuszając go do ciągłego mrużenia oczu. Niby nocy jeszcze nie było a było ciemno prawie jak w nocy. Nie było widać dalej niż kilkadziesiąt metrów. Nawet budynki widać było dopiero z może setki kroków. Wszelkie wraki samochodów nie wspominając o nędznych, ludzkich sylwetkach dało się dostrzec z bardzo bliskiej odległości. Gordon nie dostrzegał żadnego ruchu na ulicy, zupełnie jakby ulewa zmusiła całe życie do schronienia się w bezpiecznych kryjówkach. Mijane oświetlane okna domów wydawały się w tej chwili wybitnie ciepłe, świetliste i zapraszające.

Droga na most gdzie każdy krok musiał być zrobiony przez zalewany wartkimi potokami asfalt była mordęgą. Wydawało się, że nigdy tam się nie dojdzie. Coś co w pogodny dzień wydawało się przechadzką na kwadrans czy podobnie teraz wydawało się być niebotycznie trudnym zadaniem. Zwłaszcza, że grenadierowi doskwierały liczne rany odniesione w poprzednich dniach. Ciało poruszało się ospale i otumanione bólem z poszarpanych tkanek reagowało powoli ciężko zmagając się z tą wiosenną aurą. Niby wiosna a lało jak podczas najgłębszej jesieni. Ulewa przytłumiała obraz i dźwięki. Trzeba było do siebie krzyczeć nawet stojąc tuż na wyciągnięcie ręki by zostać i usłyszanym i zrozumiałym. Na dalsze odległości pewnie słychać było tylko jakiś krzyczący głos ale nie słowa.

Gordon minął po lewej biuro szeryfa z zapalonymi światłami. To oznaczało, że przeszedł mniej więcej z połowę drogi na most. Została jeszcze druga mordercza połowa. I wreszcie po nie wiadomo jak długim czasie dostrzegł wyłaniającą się sylwetkę mostu. Potem jeszcze samo wejście na most. Ostatnie domy przed rzeką no i wreszcie dotarł prawie na wejście na most. Zanim na niego wszedł z jednego z domów wyszła jakaś owinięta w płaszcz przeciwdeszczowy sylwetka. Nie mógł rozpoznać kto to ale szła prosto w jego stronę.

- Chcesz przejść przez most? - z bliska szeryf wykrzyczał pytanie. Gordon widział tylko słabą, jasną plamę jego brody pod kapturem płaszcza nie widząc samej twarzy.

Podróż była wyczerpująca i trudna. Zabójca maszyn miał naprawdę dobrą kondycję i potrafił wytrzymać spory trud ale ostatnie dni wydymały go strasznie. Ledwo co trzymał się na nogach. Po chwili usłyszał pytanie wykrzyczane w jego stronę. Gordon był zmuszony tak samo wykrzyczeć odpowiedź, nie rozpoznawał człowieka stojącego przed nim:
- Gordon Walker do szeryfa Dalton’a! Muszę z nim porozmawiać! - przy obecnej pogodzie mogł to równie dobrze być sam Dalton stojący przed nim a i tak były marne szanse na to że Walker go rozpozna. Wolał przy tych okolicznościach mówić krótko i zawrzeć w odpowiedzi wszystkie ważne informacje. - Gdzie go znajdę?!

- Chodź do środka! - szeryf odkrzyknął grenadierowi, odwrócił się i machnął ręką by ten szedł za nim. Sama zatukana w płaszcz i kaptur sylwetka wróciła do budynku z jakiego wyszła by schronić się przed ulewą.

Gordon kiwnął głową i ruszył od razu za mężczyzną. Gdy tylko przekroczył próg domu od razu zrobiło się przyjemniej. Brak rzęsitego deszczu i jego hałasu zdecydowanie sprzyjało rozmowie. Walker nie był pewny czy człowiek z którym wszedł to Dalton więc zdecydował zaczekać chwilę aż facet sam podejmie rozmowę.

Wnętrze okazało się być dość zdezelowane jak w typowych Ruinach bywało. Było jednak przyjemnie oświetlone przez ognisko. Przy nim grzały się sylwetki trzech nowojorskich żołnierzy. Czwarty stał przy oknie z widokiem na zalewany falami ulewy most i rzekę. Szeryf ściągnął kaptur wewnątrz pomieszczenia i odwrócił się do grenadiera.

- No słucham. Z czym przychodzisz? - szeryf zapytał Gordona już zwyczajnym głosem bo wewnątrz ulewa już tak nie głuszyła rozmowy i głosu.

Gordon kiwnął głową w geście witającym:
- Nie poznałem Pana wcześniej… chciałem zapytać czy nie potrzebuje Pan pomocy z czymś? W Łosiu spotkałem Nico, bardzo lakonicznie nakreśliła mi sytuację odnośnie tego co się dzieje... opowiedziała mi że planujecie tymczasową relokację Cheb w bezpieczne miejsce. Podobno wybiera się na bagna ale odradziła żebym ze swoimi ranami szedł z nią. Może to i dobra rada… stwierdziłem więc że odszukam Pana. Może Panu się przydam. Zakładam że Nico zdała relację ze spotkania z Enklawy Czerwonych i późniejszego pójścia z pomocą żołnierzom podczas ataku kutrów? I tak poza tym… co to były za kutry… nigdy nikt mi tego nie wyjaśnił…

- No nam niestety też nie. - odpowiedział szeryf Dalton wycierając mokre czoło też mokrą dłonią. Wewnątrz budynku mimo ciepła ogniska rozmowy coś chyba się nie kleiły i ludzie tak jak i wszystko co żywe wydawali się być przyduszeni tą szalejącą za oknami i ścianami aurą.

- No a Nico myślę właściwie oceniła twój stan synu pod taką wyprawę bo na okaz zdrowia mi w tej chwili nie wyglądasz. - szeryf obejrzał sylwetkę grenadiera otukaną w przemoczone ponczo. Na podłodze pod ich nogami zbierały się kolejne kałuże ze ściekającej wody dołączając do tych które wślizgiwały się i rosły wlewając się przez różne szczeliny. - I tak, mamy taki plan jak ci powiedziała Nico. Ale musimy sprawdzić czy to jest wykonalne w naszych warunkach. I dlatego Nico udaje się tam gdzie się udaje. - szeryf pokiwał głową zerkając w bok na grzejących się przy ogniu żołnierzy. Aura zdawała się łączyć wszystkich ludzi jednakowo zagłuszając wszelkie animozje przy wspólnym dzieleniu tego przemoczonego, pieskiego losu.

- A co z tobą? Aż dziwne, że jesteś jeszcze na chodzie po tym wszystkim. I gdzie twój kumpel Lynx? - szeryf przejął pałeczkę z zadawania pytań i też zapytał o coś grenadiera.

Gordon kiwnął głową:
- Tak… możliwe że Nico dobrze oceniła mój stan… ale nie jestem typem człowieka który siada na tyłku i nic nie robi bo mu drzazga doskwiera. - uśmiechnął się krzywo - zaoferował mi Pan rolę jednego z zastępców, zacząłem się nad tym zastanawiać i nie wiem jeszcze jaką decyzję podejmę kiedy to wszystko się skończy… jeśli to wszystko się skończy… ale Cheb potrzebuje pomocy, mam zamiar zrobić wszystko co w mojej mocy aby pomóc... Uważam że nie znalazłem się tutaj przypadkowo… A co do mojego stanu to powiem Panu szczerze… naprawdę wiele w życiu przeżyłem ale te ostatnie dni dały mi w kość jak nigdy… - zastanowił się chwilę - Z Lynx’em się nie widziałem… pewnie jeszcze odsypia… mam wrażenie że oberwał gorzej niż ja… albo po prostu gorzej to znosi… zajrzę do niego po rozmowie z Panem jeśli będą tego wymagały sprawy. Bardziej martwi mnie David… kojarzy pan tego mężczyznę co przyszedł do Cheb ze mną? Zniknął… Nie widziałem odkąd uratowaliśmy Panią Saxton i się rozdzieliliśmy… - wyjrzał przez okno jakby chciał sprawdzić czy pogoda ma zamiar się poprawić i po czym wrócił do rozmowy jakby sobie o czymś ważnym przypominając, nie dając szansy szeryfowi na chwilowe wtrącenie się jego monolog - Podczas rozmowy z Nico zaproponowałem pójść z problemem relokacji Cheb do Czerwonych… jak tam byliśmy sprawy nie wyglądały tak bardzo źle jak wszystkim się wydawało… jakby włożyć w te relacje trochę pracy to z łatwością można by je odbudować… myślę że mogliby przyjąć mieszkańców Cheb na czas określony do siebie… Jest jednak kilka kwestii które trzeba by najpierw rozwiązać… Co Pan o tym myśli? Nie chce Panu wchodzić w paradę ale uważam że warto spróbować… Widać że Indiańce potrafią się bronić… Chebańczycy byliby tam bezpieczni. Lynx ma tam spore wtyki w postaci syna wodza… Zresztą i tak mieliśmy tam wrócić jeśli Cheb na poważnie życzy sobie odbudowania relacji z Enklawą…

- Nie trafiła cię drzazga synu. A gdy cię rozłoży wówczas twoi towarzysze będą musieli zadbać o ciebie by wyciągnąć cię z kłopotu bo sam nie będziesz w stanie. Tak to bywa jak ktoś jest takim stanie jak ty teraz. - szeryf odpowiedział spokojnie bawiąc się trzymanym w dłoniach kapeluszem. Kapelusz musiał zostać w pomieszczeniu bo był w porównaniu do reszty ubrania całkiem suchy. Lekko wskazał dłonią na przemoczoną sylwetkę grenadiera by podbić swoje słowa gestem.

- I jak to ciekawie ująłeś, nad moją propozycją no zastanawiaj się dalej skoro jesteś w tak komfortowej sytuacji by to robić. - brzmiało nieco ironicznie jakby szeryf widział sprawę w innych barwach niż to malował Gordon.

- Ale co do twojego pomysłu by przenieść ludzi do enklawy Czerwonoskórych nie wydaje mi się to zbyt dobrym pomysłem. Nie zmieścimy się tam na dłuższą metę. Nawet gdyby nasze wzajemne relacje było miodne. I nie powiedziałbym, że ludzie Czerwonej Chmury jakoś umieją stawić czoła sile jaka tutaj szalała w zimie czy choćby teraz. Raczej nie byli przez nią atakowani więc nie musieli się bronić. Dlatego właśnie Nico jedzie sprawdzić miejsce które ma szanse spełnić rolę kryjówki dla nas wszystkich. Póki duzi chłopcy są zajęci sobą nawzajem i nie zwracają uwagi na takich nudnych wsioków jak my. - szeryf spokojnie tłumaczył swoje racje skąd i dlaczego nie uważa przenosin do Czerwonej Chmury za realny pomysł. Na koniec trochę ściszył głos i lekko skinął mokrą głową w stronę żołnierzy grzejących się przy ognisku. Ci w pierwszej chwili spojrzeli na wracających z ulewy dwóch przemoczonych mężczyzn ale szybko stracili nimi zainteresowanie. Czasem któryś zerknął w ich stronę ale albo pili coś z termosów, jedli z puszek albo rozmawiali przyciszonymi głosami wzorem wszelkich wojskowych na wszelkich posterunkach.

- Ale nie powiem. Przydałoby się naprawić nasze relacje z naszymi indiańskimi sąsiadami bo to się już dość uciążliwe robi. Jak mówisz, że macie takie dobre relacje z nimi to świetny pomysł by się z nimi jakoś dogadać. - ta część pomysłu Walkera wydawała się przypaść szeryfowi do gustu.

Gordon pokiwał w milczeniu głową i podszedł bliżej Dalton’a również ściszając głos:
- Szeryfie, ironia nie jest potrzebna, wiem w jakiej jestem sytuacji… ale chyba nie zaprzeczy Pan że robię wszystko co w mojej mocy by pomóc Cheb… wczoraj o mało nie straciłem życia… szukam sprzymierzeńców w swojej sytuacji to jasne… ale jakbym nie miał czystych intencji to bym spieprzył stąd jak tylko zrobiło się gorąco… Jak już wspomniałem… nie uważam żebym znalazł się tutaj przypadkowo… - skinął głową porozumiewawczo - a z tym zastanawianiem się to naprawdę niełatwa decyzja… ostatnie dni uświadomiły mi po prostu że powinienem coś jeszcze “załatwić” na Północy… ale to rozmowa na spokojny wieczór przy szklance whisky jak to wszystko się już skończy… na razie jestem tutaj i pomogę jak tylko mogę.

Przetrawił również słowa odnośnie swojego pomysłu przeniesienia Cheb chwilowo do Enklawy Czerwonej Chmury. Po chwili skomentował:
- Rozumiem… w porządku… nie jestem tu na tyle długo by wiedzieć co dokładnie działo się zimą… po prostu przez chwilę myślałem że to dobry pomysł ale ufam że Pan wie lepiej w tej kwestii… - zamilkł na chwilę - A jeśli chodzi o naprawienie relacji jest pewien problem… ale myślę że Pan jako szeryf mógłby w tym pomóc… Czerwoni stwierdzili że “rozgniewane duchy muszą zostać uspokojone”... że zniewaga jaką wykazał się ten człowiek, Sanders, co wiózł nas na farmę Ferguson’a jest ogromną ujmą na ich honorze. “Ktoś z bladych twarzy musi oczyścić sanktuarium” tak mówił szaman… “dopiero gdy duchy zostaną przebłagane a sanktuarium znów zacznie spełniać swoją rolę będziemy mogli wrócić do tego co było” … przedstawił nam warunki jakie należy spełnić by duchy zostały przebłagane… Po pierwsze musimy zanieść duchom jego broń, tę którą wycelował w szamana tamtego dnia… Ale najlepiej by było by sam Sanders poszedł tam z nami i dobrowolnie oddał broń i przeprosił za to co zrobił, to zapewne jest bardzo trudne… chociaż go nie znam i liczę na Pana sugestie... Po drugie musimy odnaleźć “Wielkiego Myśliwego, który zamieszkał na wyspie” - on może ukoić “ból kobiety” której pomogli Czerwoni wtedy gdy przyszła do nich z tym całym Sanders’em. Nie mam pojęcia o kim mowa… ani o myśliwym ani o kobiecie która tam była… Szaman powiedział tylko że “stała się jedną z nich” i “cierpi wielką stratę”... Oprócz tego kazali nam zbierać jakieś rośliny, było to dla nich bardzo ważne więc zrobiliśmy to… także jedną próbę mamy za sobą. Jako ostateczna próba każdy z nas miał zostawić coś co jest dla niego najważniejsze w ofierze… Zapewne zrobimy to jak już do tego dojdzie… - Gordon uśmiechnął się lekko - Ale się rozgadałem… prosze wybaczyć… chciałem to wszystko jak najlepiej przekazać bo dla mnie osobiście nie robi to najmniejszego sensu… ale to trzeba zrobić żeby wrócić z Enklawą do naprawdę dobrych sąsiedzkich relacji… Co Pan o tym myśli i czy zgadza się Pan na to wszystko. No i przede wszystkim… co z Sanders’em w takim układzie… przyznam że najlepiej by było gdyby Pan z nim porozmawiał albo przynajmniej był obecny przy tej rozmowie… Wiem że ma Pan teraz wiele ważniejszych spraw na głowie… ale Pański autorytet mógłby mocno pomóc.

- Wszyscy tu jakoś obrywamy przez ostatnie dni synu. - odparł szeryf no i gdy tak już chwilę porozmawiali grenadier dostrzegł siniaki i opuchlizny na twarzy szeryfa. Jedną z dłoni zaś miał zabandażowaną. Zastanawiał się chwilę nad tym co Gordon mówił o wczorajszej rozmowie z szamanem.

- No cóż, jeśli Biegnący Księżyc tak mówił to pewnie nie dla żartów. Spróbuj w takim razie porozmawiać ze Scottem. Pewnie jest u Rudego Jacka albo ktoś tam powinien wiedzieć gdzie go znaleźć. Słabo się orientuje co się tam stało w zimie bo nie było mnie przy tym a po tym ludzie Burzowej Chmury właściwie urwali relacje z nami. - szeryf rozłożył ręce na znak, że możliwości przez ostatnie miesiące zostały bardzo ograniczone nawet względem podstawowych relacji.

- Z tym wielkim myśliwym z Wyspy nie mam pojęcia o kogo może chodzić. Tyle lat ta Wyspa była bezludna właściwie i dopiero ostatniej jesieni wprowadziła się tam mała grupka. Zamieszkali w starym schronie to nazwaliśmy ich schroniarzami. Może chodzi o kogoś z nich a jeśli nie to nie mam pomysłu o kogo by mogło. - starszy facet okutany w pelerynę przeciwdeszczową podzielił się z grenadierem swoimi domysłami na temat o jakim wczoraj mówił indiański szaman.

- Co do kobiety myślę, że chodzi o tą którą przyniósł w zimie do szamana Scott. O ile mi wiadomo chyba została u nich. W każdym razie Sanders na pewno wyszedł bez niej. Tak mówił. Ale to też pewnie on ci więcej powie na ten temat. - starszy i posiniaczony facet machnął nieco ręką by podkreślić fakt, że kolejna ścieżka w tej sprawie prowadzi do kulejącego najemnika.

- Więc raczej musiałbyś chyba porozmawiać ze Scottem jak widzisz. Ja w tej chwili jestem utopiony nie tylko w tej ulewie. - stróż prawa zerknął za okno i na siedzących przy ogniu żołnierzy. - Spróbuję tu trzymać rękę na pulsie by tu jeszcze ktokolwiek miał kto i gdzie mieszkać chociaż do następnego sezonu. - szeryf posłał sylwetkom żołnierzy cierpkie spojrzenie ale ci raczej byli zajęci ogniem i grzaniem się przy nim. - Poza tym wydaje mi się, że chyba macie ze Scottem pokrewne zainteresowania to myślę, że powinno wam się udać nawiązać rozmowę. - dodał po chwili zastanowienia chebański stróż prawa.

Walker wysłuchał szeryfa po czym kiwnął głową z niezadowoleniem:
- Cholera… myślałem że więcej się od Pana dowiem, no nic. W takim razie ruszam najpierw do Lynx’a, później od razu do Scott’a. Mam nadzieję że ma Pan rację i faktycznie uda nam się nawiązać rozmowę. Jakby sprawy nie szły zgodnie z myślą mogę wesprzeć się Pańskim autorytetem? Myślę że Sanders mógłby nieco inaczej spojrzeć na prośbę przeprosin i skruchy jeśli będzie wiedział że Szeryf też by tego chciał. Mam jednak nadzieję że obejdzie się… i do nawiązania szczerej rozmowy wystarczy szklanka czegoś mocnego… Swoją drogą… wiele tu się dzieję jak na tak małe miasteczko… - skończył wypowiedź zadumiony, czekał na odpowiedź szeryfa.

- Możesz mu wspomnieć, że ta cała sprawa co się ciągnie z jego powodu za nami wszystkimi jest nam bardzo nie na rękę. Nam wszystkim. Każdy kto się jakoś poczuwa do bycia częścią naszej społeczności powinien zrobić co jest możliwe by to jakoś rozwiązać. Zwłaszcza jak się było zarzewiem tego sporu. - szeryf pokiwał głową i neco uniósł swój kapelusz jakby chciał obejrzeć jego front.

- Ale szczerze mówiąc synu, jeśli naprawdę myślisz o odznace zastępcy szeryfa, to nie jest to tylko machanie spluwą, blachą, kajdankami i robienie groźnych min gdy to wygodne. Wymaga to też pewnego wyczucia i finezji by co się da załatwić zwykłą rozmową. Bez wzywania szeryfa do każdego wezwania. Jeśli więc potrafisz to załatwić samemu zwykłą rozmową to pewnie będzie to jakiś plus jeśli chcesz tu osiąść i pracować z nami. - szeryf nie ukrywał, że to jak Gordon załatwi sprawę ze Scott’em i w konsekwencji z ludźmi Burzowej Chmury będzie go bardzo, żywotnie interesować. Popatrzył na przemoczonego grenadiera przez co wyglądało jakby próbował on oszacować czy podoła temu zadaniu.

Gordon kiwnął głową na znak że zrozumiał o co chodziło Dalton'owi. Zaczął powoli zmierzać ku drzwiom kiedy zatrzymał się o odwrócił:
- A David? Wie Pan coś o nim? Co się działo kiedy odstawił Saxton'ową do do miasta?
 

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 19-03-2018 o 21:58. Powód: Dopisanie 3x zagubionego w przekładzie szeryfa :)
AdiVeB jest offline