Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2018, 08:55   #117
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

- Nie wiem, ale może coś słodkiego dla odmiany? Chyba że nie masz ochoty... - odparła grzecznie Carmen, ocierając kącik ust serwetką. Rozejrzała się przy tym dyskretnie po sali. Czy ogon mógł ją śledzić aż tutaj?
Dopiero wtedy zwróciła uwagę na mały detal. Byli tu sami. Nie było innych gości w tym lokalu. Jedynie obsługa.
- Ja… wykupiłem wszystkie rezerwacje na ten wieczór. Na wypadek, gdyby ktoś próbował nas podsłuchać. - wyjaśnił sir Drake przywołując dłonią kelnera. Z pewnością nie był to jedyny powód. Mógł także chcieć jej zaimponować i mieć ją całą dla siebie na ten wieczór.
- Przecież to musiał być straszny koszt! - Carmen szczerze się wystraszyła.
- Fortuna Drake’ów jest dość spora.- zaśmiał się cicho mężczyzna i wzruszył ramionami.
- A ja nie mam na co jej wydawać. Większość kosztów związanych z prowadzeniem ambasady spada na samo Wszechimperium, więc… praktycznie żyję na koszt państwa.
- Nie myślałeś o założeniu rodziny? - wypaliła dziewczyna i zawstydziła się. - Em... znaczy... no wiesz... to twoja sprawa, ale wydaje mi się, że nadto surowo się traktujesz.
- Założenie rodziny brzmi miło, ale…- wzruszył ramionami mężczyzna spoglądając w oczy Carmen.
-... nie tak łatwo znaleźć kobietę ze snów. Taką która rozpala ogień w tobie samym spojrzeniem, śmiechem, dotykiem. Z pewnością znalazłbym wiele dam gotowych zostać panią Drake, ale nie znalazłem żadnej… której chciałbym się oświadczyć. A nie chcę się wiązać z kimś, tylko z powodu strachu przed starością. Bo samotny to już nigdy nie będę. - uśmiechnął się ironicznie i gestem głowy wskazał na limuzynę stojącą przed restauracją. I Lizbeth czytającą gazetę z cygarem tlącym się w jej ustach.
- No tak, ale wiesz, że Liz nie da ci dzieci. Jak zresztą i ja bym nie mogła. - Z jakiegoś powodu Carmen uznała, że chce podzielić się tą informacją - A to zupełnie inny rodzaj miłości. Wiesz, wiedziesz osiadły tryb życia, sam mówisz, że przydałoby ci się trochę rozrywki. Zresztą to nie muszą być dzieci biologiczne... - zagalopowała się, a czując to, machnęła ręką - W każdym razie chodzi mi o to, że za szybko się poddajesz jak na mój gust. Za bardzo patrzysz sam na siebie przez pryzmat kalectwa, jeśli mogę powiedzieć szczerze.
- Wiodę właśnie z powodu kalectwa. Nie wybrałem… dla siebie tej roli.- westchnął Joshua i dodał spoglądając wprost na twarz akrobatki.
- Lizbeth ma trochę racji. Że oklapłem tutaj. Zmiękłem. Gdybyśmy się spotkali na morzu, na moim okręcie.- dłoń mężczyzny pochwyciła dłoń Brytyjki, stanowczo acz mocno. - Pochwyciłbym cię w ramiona, całował bez opamiętania nie dbając o ryzyko. Nie przejmując się, tym że mogłabyś mi wbić nóż w bok lub obcas w stopę. - zawstydził się własnych słów, ale dłoni arystokratki nie puścił.
- Chodzi mi o to, że choć praca ambasadora nadała mi ogłady i uspokoiła nieco. I może sprawiła, że sflaczałem to nie zmieniła całkowicie… życie rodzinne nie jest tym czego pragnę. Nie chcę mieć gromadki dzieci i żonki… dla samego posiadania gromadki dzieci i żony.
Carmen słuchała go z uwagą, nie zabierając dłoni.
- Rozumiem, po prostu chciałabym żebyś trochę poszukał swojego szczęścia, bo ono gdzieś jest koło ciebie, a nie uciekło wraz z twoim kalectwem. I to co mówisz o chwytaniu i całowaniu... brzmi romantycznie, ale co byś zrobił, gdybym z tego powodu zaczęła omijać cię szerokim łukiem? Jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś, zaloty w rodzaju tych, jakie preferuje Liz są mało skuteczne.
- Mam nadzieję że w kwestii tego szczęścia nie mówisz o moim sekretarzu, co?- zażartował ironicznie Joshua i westchnął cicho.
- I tak… zdaję sobie sprawę, że Lizbeth i jej pomysły nie służą budowaniu związków. Zresztą nie chodzi o kwestię tego całego całowania, tylko o…ryzykowanie. Wiem, że teraz bardzo przypominam salonowego pieska, układnego i miłego. Ale nie jestem nim i nie pragnę tego co salonowe pieski.
- I znów narzekasz - Carmen trzepnęła go delikatnie po palcach - Chcesz powiedzieć, że uległam jakiemuś pudlowi? - zapytała prowokacyjnie.
- Nie… zdecydowanie nie. - rzekł z uśmiechem sir Drake i zerknął w dół. - Choć mam wrażenie, że agresywne taktyki Lizbeth… mogły się do tego przyczynić. Mimo wszystko, pamiętam ile razy musiałem cię przepraszać za jej wybryki.
- Bo znów skupiasz się na żałowaniu tego co utracone, a nie szukasz nowych rozwiązań. Skoro nie jesteś w stanie wstać i wziąć mnie w ramiona, dlaczego nie spróbujesz mnie do tego przekonać, bym przyszła do ciebie? - zapytała Brytyjka.
- Bo…- nie miał odpowiedzi na jej słowa. Przez chwilę myślał, potem ujął dłoń akrobatki w swoje dłonie. Poczuła pocałunki na swych palcach, poczuła język muskający ich opuszki.
- Masz rację… całkowitą. Wiem, że uciekniesz kiedyś jak sen. Ale powinienem próbować cię złapać, choćby na kilka chwil rozkoszowania się twoim uśmiechem. - szeptał, gdy jego usta i język wodziły po jej nadgarstku.
- Powinienem powiedzieć… Nie. Wiesz że będę cię wielbił. Pieścił niczym niewolnik, od stóp do głowy. Gotów spełnić każdy twój kaprys… każdą fantazję.
Brytyjka pokręciła głową z rozbawieniem, choć w jej oczach pojawił się płomień.
- Więc zagraj nieczysto. Użyj szantażu... manipulacji... przekonaj mnie, bym teraz wstała i usiadła ci na kolanach. I ostrzegam... nie zamierzam ułatwiać, więc musisz zagrać bardzo mocną kartą. - Powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Zgoda.- zadumał się mężczyzna nie przerywając pieszczot jej dłoni.
- Jeśli tego nie uczynisz tooo… porwę cię do siebie i nie wypuszczę z mojej sypialni. - niełatwo mu było wymyślić coś na poczekaniu, ale się starał.
- Przywiążę do ramy łóżka i będę delektował twym pięknem.
- A jak zamierzasz mnie złapać? Jeśli teraz ucieknę, zanim zawołasz Liz i wyślesz ją w pościg, minie trochę czasu. Zdołam się ukryć.
- Nie miałaś okazji widzieć Lizbeth w akcji, prawda? - zapytał z uśmiechem sir Drake.
- Jest bardzo skuteczna w wykonywaniu moich poleceń. Jeśli każę jej złapać ciebie, to cię złapie i przyniesie przewiązaną różową wstążeczką. Trochę mnie to przeraża, zważywszy że jak na żywą broń jest zaskakująco samodzielna w decyzjach.
Carmen powoli cofnęła dłoń i wyprostowała plecy, prezentując dumnie biust.
- Przypominam, iż mnie również nie widziałeś w akcji, a nieskromnie przypomnę też, że jestem ponoć jedną z bardziej uzdolnionych agentek Jej Wysokości. Ja chętnie zobaczę na co stać Liz. Pytanie brzmi czy ty chcesz zaryzykować i... stracić tak wiele czasu, czy jednak spróbujesz innej metody pertraktacji?
- Widziałem twoje zjawiskowe przedstawienie na trapezie.- rzekł spoglądając Carmen w dekolt, a potem spojrzał w oczy proponując.
- Czy… miałabyś ochotę… kiedyś zobaczyć Lizbeth w akcji? Nie mówię o tej chwili, tylko kiedyś… przy okazji jakiegoś innego spotkania. Z pewnością nie miałaby nic przeciwko popisaniu się przed tobą.
Brytyjka poczuła jak dreszcz przeszywa jej plecy.
- Nie, prawdę mówiąc nie chcę. Liz to przykład ogromnych możliwości, ale i ogromnej ceny, którą trzeba było za nie zapłacić.
- To prawda. Ale mam wrażenie, że ona jest zadowolona z tego kim się stała. Dla niej cena nie była za wysoka. - stwierdził mężczyzna przyglądając się Carmen.
- Zawsze też mogę zaszantażować, że nie wypuszczę Gabrieli z mojej ambasady i będziesz musiała przekonać mnie, bym zmienił zdanie.
- Co do Liz... kiedyś chyba była podobna do mnie... chodzi mi o prace. Ja... ja bym mimo wszystko nie chciała tak skończyć. Wolałabym umrzeć. - Powiedziała Carmen z dziwną powagą. Na moment zapadło kłopotliwe milczenie.
- A co do szantażu... widzisz? To jest niezła ścieżka. Musiałbyś tylko być bardziej przekonujący, bardziej stanowczy. - uśmiechnęła się znów psotnie.
- Jeśli chcesz by Gabi mogła wyjechać tam do Petersburga i przywieźć antyk, musisz mnie przekonać żebym ją wypuścił. Nie mam bowiem ochoty jej wypuszczać… spraw bym zechciał. A zacznij od usiądnięcia mi na kolanach.- zażądał stanowczo Joshua uśmiechając się łobuzersko.
Carmen przygryzła wargę.
- Ależ panie ambasadorze... spodziewałam się, że zrobi pan dla mnie wszystko... - podjęła grę, powoli wstając z krzesła. Jej ruchy były przy tym niespieszne i zmysłowe. Znów dotknęła jego dłoni i podchodząc bliżej, przesunęła palcami w górę jego ramienia, by dotrzeć do twarzy.
- Proszę, musi mi pan pomóc... zrobię wszystko, co pan każe... - szeptała, przekładając nogę nad jego udami i siadając na mężczyźnie okrakiem.
Suknia podsunęła się w górę odsłaniając jej łydki i kolana i połowę uda.
- Wszystko… poca…- nagle przerwał i rzekł cichutko.
- Przepraszam za to… - gdy wygodniej usiadła, dość szybko zrozumiała za co przeprasza. O jej podbrzusze ocierała się wyraźna i spora wypukłość. Męskość sir Drake’a stała w gotowości. A że była imponująca, to wyraźnie ocierała się o kobiecość Carmen… nawet przez warstwy materiału jakie ich dzieliły.
- Pocałuj mnie… przekonaj pocałunkiem do tego. - szepnął ambasador, a jego dłonie sięgnęły do jej ud wodząc po skórze i wsuwając się pod suknię.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, choć świadomość w jakim stanie jest Joshua, działała również na nią rozniecając żar w podbrzuszu.
- Panie ambasadorze, ale to się nie godzi... przecież wykonałam pana polecenie... - spojrzała na niego smutnymi oczętami. Na moment uległ jej spojrzeniu i się zawahał, ale szybko wrócił do roli.
- Chcesz mej pomocy… musisz dać coś w zamian… pocałunek… na początek. - jego usta drżały, jego ciało drżało. Ale jego dłonie wodzące po jej udach nie… były stanowcze i zachłanne pieszcząc jej nogi. A zbliżając swoją twarz ku niej, sprawiał że owa wypukłość napierała na jej podbrzusze… przypominając jak dużą bestię ambasador ukrywał w spodniach. Carmen westchnęła i nie opierając się już dłużej przylgnęła wargami do ust Drake’a, wygłodniale spijając z nich słodycz. Mężczyzna odpowiedział nie tylko namiętnym pocałunkiem i pieszczotami języka, jego dłonie przesuwały się głębiej i pochwyciły za pośladki dziewczyny. Zachłannie przycisnął arystokratkę do siebie, co spowodowało cichy jęk Carmen. Jęk przyjemności, bowiem jej podbrzusze ocierało się o wyraźną wypukłość w spodniach ambasadora tak mocno, że bielizna była wciskana między płatki jej kwiatuszka.
-Panie ambasadorze... jesteśmy w restauracji... - przypomniała, próbując zaczerpnąć oddechu.
- Nie robimy przecież jeszcze nic nie stosownego.- argumentował sir Drake całując policzki Carmen i muskając językiem jej usta. Kluczowym słowem było “jeszcze”, tym bardziej że Brytyjka ocierała się o mężczyznę na którym siedziała dość sugestywnie go “ujeżdżając”. Gdy próbowała się cofnąć, on ją dociskał do siebie i przez jej ciało poruszało się jednoznacznie. Co więcej… wywoływało to jedynie większy apetyt. Wszak arystokratka dobrze wiedziała jakie ukryte atuty ma sir Drake. Choć obecnie, ukrywanie ich niezbyt mu wychodziło. Nikt nie śmiał im przeszkodzić w tym nieobyczajnym zachowaniu. Nie było wszak innych gości w restauracji, a obsługa nie wyrzucić z lokalu klienta, który praktycznie wykupił go na cały wieczór.
- Jeszcze? - zapytała dziewczyna pomiędzy pocałunkami, pieszcząc ramiona i kark mężczyzny.
- Jeszcze…- szepnął Joshua a jego usta przylgnęły do dekoltu arystokratki całując go i pieszcząc.
- Moja pomoc… ma swoją… cenę… a choć bardzo… przekonująca… jesteś, to myślę… że musisz… bardziej się postarać… by udowodnić mi, że powinienem być… pomocny… - mruczał trzymając się roli, choć jego myśli krążyły wokół nagiego ciała agentki, które pragnął zobaczyć i posmakować.
Ta odchyliła teraz do tyłu głowę, pozwalając Drake’owi całować swoją szyję i dekolt.
- Mmmm w takim razie co mam zrobić... by pana przekonać?
- Na początek… możesz… - na moment przerwał zawstydzony. Najwyraźniej walczył ze sobą.
- Użyć swoich ust… w bardziej przekonujący sposób. A potem… możemy udać się do ambasady na dalsze negocjacje… albo od razu możemy się udać… albo ja mogę przystąpić do degustacji twojej słodkiej ostrygi…- wyrzucił z siebie kilka propozycji, jakby się bał że którąś z nich urazi arystokratkę.
- Mogę? Hmmm chyba jednak nie jestem przekonana co do tego przymusu. - Zaczęła się z nim droczyć.
- Musisz… użyć swych usteczek tu… i teraz… udowodnić, że zależy ci na mojej pomocy.- odparł hardo wyraźnie dając się podpuścić jej słowom.
- Ale... co jak ktoś zobaczy? - dolewała oliwy do ognia, już zsuwając się po jego ciele na ziemię, by uklęknąć przed mężczyzną.
- To co? - zapytał zbyt podniecony na racjonalne myślenie mężczyzna. - To mnie to nie przestraszy… a ty zrobisz to dla mnie, jeśli chcesz… mej pomocy.
Rozchylił nogi, by ułatwić arystokratce wślizgnięcie się między nie. I podziwianie swego działa… bo wszak ta spora wypukłość, której kształt mogła poczuć pod palcami bez uwalniania ze spodni, była jej dziełem. To Carmen tak go rozpalała, to na jej temat snuł wyuzdane fantazje. Akrobatka zdała sobie sprawę, że dla niego była boginią rozkoszy.
Udając nieśmiałość, sięgnęła do jego spodni i chwilę gładziła przez materiał nabrzmiałą męskość. Dopiero potem jakby zebrała się na odwagę, by uwolnić ten ogromny, pulsujący pal z okowów odzienia. Zdusiła mimowolny chichot, gdy męskość kochanka uwolniona z bielizny wyskoczyła w górę jak diabełek z pudełka. Niemniej potem mogła się przyglądać temu, co Liz słusznie określała masztem. I wspominać jak jej wężowy język z lubością się wokół niego owijał. Sama nie miała takich możliwości, ale rozpalone spojrzenie ambasadora mówiło jej jak bardzo pragnie pieszczoty jej ust i języczka.
Nieśmiało pochyliła się nad tym postrachem mórz i skosztowała, przesuwając zmysłowo językiem po jego czubku.
- Tak… robisz się… przekonująca… moja droga.- delikatnie pochwycił za jej głowę wplatając włosy w pukle i lekko dociskając głowę w swoim kierunku. Widziała że nawet takie delikatne pieszczoty sprawiają wiele przyjemności mężczyźnie… czyżby była jego afrodyzjakiem?
Pozwoliła mu się pokierować, posłusznie przyjmując w ustach jego ogrom... aż do granic własnej wytrzymałości. Ta zabawa była powolna i delikatna, niemniej sam styl był rozkoszny. Czuła drżenie kochanka pod języczkiem, słyszała jak dyszy w rozkoszy jaką mu sprawiała… jak każdy ruch, każde muśnięcie zbliża go do eksplozji. Ambasador nie naciskał za bardzo, dając jej możliwość złapania oddechu. Wiedział, że ów rozmiar niespecjalnie nadaje się do takich zabaw, ale i tak Carmen udało się pochwycić sporo. Jeszcze kilka ruchów, kilka muśnięć ust i arystokratka mogła posmakować tego nietypowego deseru.
- Ambasada… teraz…- zaproponował cicho i nerwowo sir Joshua.
- Tak, proszę pana... - odsunęła się udając pokorę i przyjrzała swojemu dziełu z uśmiechem.
To zaskakująco jak wielkie wieże mogą tak szybko opaść. Jeszcze bardziej jednak robił wrażenie inny fakt, że ów oręż ambasadora choć wypieszczony… wcale nie robił się senny. Wprost przeciwnie, próbował się prężyć na jej oczach. Sir Drake szybko go jednak ukrył i spytał cicho.
- Pomożesz mi wstać z krzesła? Sam byłbym w stanie, ale zajmuje mi to trochę czasu.
Skinęła głową, wstając i rozglądając się dyskretnie czy ktoś ze służby ich obserwuje.
- Chyba Liz nie będzie tym razem na nas narzekać. - zachichotała, podając rękę Drake’owi.
- Może za to chcieć się przyłączyć… albo… pochwycić cię potem.- zażartował ambasador wstając z pomocą Carmen, która dostrzegła parę ciekawskich oczu. Jakiegoś kelnera w młodym wieku i piegowatą kucharkę niewiele starszą od niego. Czmychnęli szybko, gdy zostali przez nią nakryci.
- Postaram się ją trzymać na wodzy. Mimo wszystko mnie słucha.- rzekł sir Drake, choć Brytyjka dobrze wiedziała że Lizbeth była jak kotka. Słuchała tylko wtedy, gdy miała na to ochotę.
- Chyba staniesz się teraz bohaterem miejscowych plotek. - Zauważyła Carmen, gdy powoli kierowali się ku wyjściu.
- Możliwe. Ale wątpię by to trwało długo. Nie jestem salonowym lwem w Zurychu. Tu się kocha władzę.- wyjaśniał ambasador, gdy szli ku jego limuzynie.
-... pieniądze i wpływy. Są osoby potężniejsze ode mnie, bogatsze i bardziej wpływowe. I bardziej skandalicznie, jak Andrea na przykład.- dodał gdy dotarli do pojazdu. Otworzył drzwi arystokratce, a Lizbeth wysunęła języczek i poczęła nim wodzić w powietrzu. Uśmiechnęła się szeroko i zapytała.
- Dokąd teraz?
- Do domu.- stwierdził jakby z dumą w głosie Joshua.
- Mmmm.. tak jest… mój panie.- wymruczała zmysłowo, po czym zrzuciła nakrycie głowy i rozpuściła włosy w postaci długich rudych fal okalających jej twarz. Zerknęła na siadającą na tulnym siedzeniu Brytyjkę i dodała.
- Nie martw się. Będę bardzo grzeczna tym razem.
Ta odpowiedziała jej pełnym powątpiewania spojrzeniem i delikatnie ujęła ramię ambasadora.
- Potrafię nad sobą panować.- zachowanie Lizbeth wydawało się temu przeczyć, gdy ruszając z miejsca rozpięła nieco swój mundur i odetchnęła pełną piersią, a dokładnie dużym dekoltem. Niemniej Joshua starał się zająć myśli arystokratki czymś innym, bo siedząc już wygodnie ujął palcami jej twarz i zaczął zaborczo całować usta. Zamruczała, choć też napieła się, nieco skrępowana obecnością Liz.
Bo kątem oka dostrzegała ją... jak zerkała poprzez lusterko na nich. Jak jej język dosłownie smakował erotyczną atmosferę jaka zapanowała w pojeździe. Niemniej poza wijącym się dziko organem smakowym, Lizbeth zachowywała się poprawnie, skupiona głównie na drodze przed nimi. Zaś sir Drake obejmował zachłannie Carmen, całując żarliwie jej usta, szyję i dekolt… jak wędrowiec na pustyni, który znalazł źródełko z wodą.
- Panie ambasadorze... nie mieliśmy poczekać... aż dojedziemy? - protestowała nieśmiało, choć samej jej ciężko było się opanować.
- Nie robimy przecież nic nieprzyzwoitego.- odparł Joshua wędrując ustami po szyi kochanki, a dłonią ugniatając jej pierś drapieżnie. Kłamał. Sytuacja wszak była wielce nieprzyzwoita i w dodatku oglądana przez Liz, która uśmiechała się lubieżnie nie tracąc w ogóle panowania nad pojazdem. Carmen mogłaby podziwiać jej zdolność do podzielnej uwagi, ale zerkając na Lizbeth była hipnotyzowana przez ruchy jej języka wijącego się dziko w kąciku ust. Wszak dobrze wiedziała do czego jest on zdolny.
- Ale zaraz zaczniemy... - odparła Brytyjka, wślizgując się dłonią pod pasek a potem spodnie ambasadora, by dotknąć jego dumy. Z satysfakcją poczuła przyjemną twardość pod palcami. Widać gra wstępna nie osłabiła apetytu ambasadora. Ten mógłby coś odpowiedzieć, gdyby nie był zajęty wielbieniem językiem jej skóry na dekolcie i szyi. Powolne stanowcze muśnięcia, niczym pędzel nanoszący farbę na płótno. Sir Drake już całkiem się zapomniał w tej zabawie. Niecierpliwy, władczy i zachłanny… czy taki był, kiedy dowodził okrętem?
Carmen przymknęła oczy delektując się jego dotykiem i obdarzając zmysłowymi, wiele obiecującymi pieszczotami. Jazda robiła się ciekawa… łatwo było się zapomnieć w tym pojeździe o wygodnych siedzeniach, gdy czuła pocałunki mężczyzny na swym biuście i szyi...i głaskała jego drążek sterowniczy. Pod palcami czuła jak się pręży duma kochanka, a całe jej ciało relaksowało się łagodnym kołysaniem pojazdu.
- Dojeżdżamy… mam zaparkować w ogrodzie czy w garażu?- zapytała zmysłowym pomrukiem Lizbeth.
- Panie ambasadorze? Decyzja. - Carmen mocniej ścisnęła jego męskość, jakby w ten sposób chcąc zwrócić uwagę. Po chwili też cofnęła dłoń i... zaczęła porządkować swoje odzienie.
- W garażu.- stwierdził szybko Joshua i dodał pospiesznie.
- A potem nie będziesz mi już dziś potrzebna Liz.
- Ach… szkoda, ale rozumiem. Może nawet to i lepiej.- zachichotała dziewczęco pokojówka. - Mogłabym nie utrzymać pazurków przy sobie. Szkoda rozerwać tak śliczną suknię, choć kąsek jaki skrywa jest zbyt smakowity by zignorować, nieprawdaż?
- Przynajmniej nie powiesz, że jesteśmy nudni. - Odparowała Carmen, uśmiechając się pod nosem.
- Nie. Nie jesteście.- zgodziła się z nią Liz parkując pojazd w garażu.
- I wiecie gdzie mnie szukać.- dodała ze zmysłowym pomrukiem, wysiadając. Dygnęła jeszcze raz na pożegnanie i ruszyła do wyjścia. A ambasador rzekł cicho.- My też powinniśmy wysiąść… łóżko będzie bardziej wygodne do przekonywania mnie, bym ci pomógł z Gabrielą.
Carmen zaśmiała się.
- To jeszcze cię nie przekonałam? Oj zaczynam wątpić w swój wdzięk. - Skomentowała wesoło, podając mężczyźnie dłoń, by mógł się na niej wesprzeć.
- Możliwe że wkrótce całkiem ci ulegnę. - szepnął jej do ucha Joshua wstając i opierając się o jej ramię. Gdy stał już pewnie na nogach, objął ją w pasie zaborczo i ruszyli przez korytarz. Musieli zachowywać się cicho, by nie zwrócić na siebie uwagi, głównie z powodu Gabi… i może Eliacha. Gdy jednak dotarli do sypialni, ambasadora… ten przestał się hamować. Przycisnął ciało Carmen do drzwi ciężarem swego ciała całując ją i wodząc dłońmi po talii. Rozkoszował się miękkością jej ust, wielbił łabędzią szyję arystokratki, muskał wargami jej dekolt. Opanował się dopiero po dłuższej chwili, odsuwając się od niej i patrząc na nią rozpalonym wzrokiem zrzucił z siebie marynarkę… a potem zabrał się za kamizelkę i koszulę rozbierając także akrobatkę… swym rozpalonym żądzą spojrzeniem.
Ona również mu się przyglądała, prowokacyjnie bawiąc wiązaniem swojego gorsetu.
- Ktoś tu chyba nabrał wiatru w żagle... - powiedziała, komentując jego zdecydowanie.
- To prawdziwa… bryza…- wędrował spojrzeniem za jej palcami, jego oddech robił się cięższy. A wzrok, patrzył na Carmen z zachwytem i pożądaniem. Jak kapitan pirackiego statku na pasażerkę łupionego okrętu. Na ziemię opadła koszula, potem spodnie. W mroku nocy jego kalectwo nie było widoczne, ale… męskość… maszt przyciągał spojrzenie. Tym bardziej że sir Joshua był w pełni gotów do podboju kochanki.
- Widzę... zatem jakie rozkazy, kapitanie? - droczyła się z nim, wciąż mając na sobie ubranie.
- Chcę cię zobaczyć.. nagą… chcę je pieścić… te dwie śliczne piersi, które nadal ukrywasz przede mną.- szepnął chrapliwym głosem, pełnym pożądania. Cofnął się do łóżka i usiadł na nim nie mogąc oderwać oczu od wymarzonej wszak kobiety.
- Mało się napieściłeś takich na morzu? Nie byłeś chyba grzecznym chłopcem, prawda? - zapytała Carmen, niespiesznie rozwiązując wstążeczki i zdejmując gorset sukni.
- Nie byłem… ale takich pięknych jak twoje skarby… niewiele jest na świecie.- odparł ambasador nie odrywając oczu od jej ciała. Spragnionym spojrzeniem wodził po jej krągłościach, a językiem zwilżał spierzchnięte usta.
Brytyjka posłała mu sceniczny uśmiech i zamaszystym ruchem odrzuciła gorset. Teraz wystarczyło zsunąć z ramion sukienkę, która opadła na ziemię, odsłaniając nagie piersi i dolną część fantazyjnej bielizny.
[media]https://orig00.deviantart.net/df89/f/2016/143/2/3/glamour_rococo_gothic_garter_belt_by_pinkabsinthe-da3hcuz.jpg[/media]

Carmen z satysfakcją patrzyła jak owacja na stojąco robi się wyraźna poniżej pasa jej kochanka. Maszt stał w pełni gotowości do żeglowania. Uśmiechała się obserwijąc jak jego wzrok zamiera, oddech zanika. Jak patrzy się na nią jak na dzieło sztuki… przełknął wyraźnie ślinę. Wychrypiał z trudem.
- Chodź tu do mnie.
Ona jednak nie spieszyła się z wykonaniem rozkazu. Dłonią przejechała po krągłej piersi, by spocząć na moment na brzuchy, tuż nad linią bielizny, strzeżoną przez uroczego króliczka.
Po prawdzie jednak sama miała ochotę na ciąg dalszy, więc szepnęła...
- To nie brzmiało jak rozkaz, panie kapitanie... a ja jestem bardzo krnąbrnym majtkiem.
- Chcesz żebym przełożył cię przez… kolano i…- zaczerwienił się nagle i zaśmiał cicho. Po czym warknął “gniewnie”.
- Chodź tu… ukarzę cię za nieposłuszeństwo. Nikt mi się nie będzie buntował, nawet taka ślicznotka jak ty.
- Hmmmmm... nieee... - powiedziała psotnie i wsunęła paluszki pod materiał pasa do pończoch, a potem majteczek. Westchnęłą zmysłowo.
- Igrasz… z ogniem…- zagroził ambasador sięgając po laskę i z jej pomocą wstając z trudem z łóżka. Powoli ruszył ku kobiecie z wyraźnym pożądaniem odbijającym się dzikim blaskiem w jego oczach. Prowokacyjne działania agentki, tylko go bardziej rozpalały.
Ona jednak zdawała się zbyt zajęta sobą, teraz obydwiema dłońmi pieszcząc swoje obnażone piersi ze sterczącymi sutkami.
Joshua stanął przed nią wędrując spojrzeniem za jej palcami i z trudem panując nad sobą. Sięgnął dłonią do jej majteczek… przesunął palcami po nich w górę. A potem… wsunął palce pod ów materiał, by twardymi i chropowatymi palcami marynarza sięgnąć ku gorącemu kwiatuszkowi arystokratki. Nachylił się ku jej piersiom, całując je i wielbiąc językiem równie entuzjastycznie jak rozpalał ją palcami. Carmen odchyliła głowę do tyłu. Coraz ciężej było jej panować nad sobą. Czuła jak palce mężczyzny pokrywa wilgoć jej ciała. Stanęła w lekkim rozkroku, by mógł sięgnąć po więcej.
I sir Drake korzystał z tego. Jego usta pieściły sterczący dumnie biust kochanki, a palce zachłannie sięgały do intymnego zakątka, sięgając głębiej. Pochłonięty pieszczotami mężczyzna nie był delikatny, ale za to Carmen czuła jego dotyk intensywnie stając się żywą zabawką kochanka. Rozpalonym ciałem przeznaczonym dla jego dotyku.
Poddawała się temu, czując jak zatraca wszelki opór. Chciała poczuć jego ogromny maszt w sobie, chciała by ją przeszył i uczynił swoją branką.
- Może... usiądziesz... - wysunęła propozycję z trudem łapiąc oddech.
- Jak zdejmiesz majteczki.- wyszeptał swój warunek mężczyzna nadal stanowczo poruszając palcami w spragnionej nowych doznań muszelce arystokratki. - Może.. .usiądę.
- Ty... - nie dokończyła jednak, drżącymi dłońmi sięgnęła do majteczek, wysuwając je spod pasa do pończoch. Pochyliła się teraz i wypięła przed kochankiem, zdejmując bieliznę.
Dopiero wtedy ambasador powoli cofnął się w kierunku łóżka, oblizując palce i wodząc spojrzeniem po dziewczynie. Uśmiechnął się szepcząc.
- Jesteś przepiękna… zachwycająca… niezwykła.
I spragniona… wzrok Carmen mimowolnie wędrował po palu rozkoszy, który wszak dziś już pieściła ustami. Owym maszcie, którego będzie mogła zaznać, gdy jej kochanek usiądzie. Co zresztą zrobił po chwili.
- A ty ogromny... - powiedziała z rozbawieniem Carmen, z gracją akrobatki wskakując na kolana kochanka. Tutaj znów go pocałowała, lecz znacznie bardziej namiętnie niż w restauracji. Jej naga kobiecość ocierała się o jego podbrzusze.
Joshua niecierpliwie pochwycił za jej pośladki, całując jej usta i szyję i piersi. Trzymając zaborczo za pupę, nakierował kwiatuszek kochanki i nadział arystokratkę na ów maszt. Z ust Brytyjki wyrwał się głośny jęk… który wydawał się rezonować w pokoju. Jej ciało napięło się pod wpływem intruza zdającego sięgać głęboko w jej intymność. A każdy kolejny ruch jej bioder przeszywał nerwy piorunem rozkoszy pozbawiając agentkę oddechu. Nie miała zbyt wielu okazji do figli z sir Drake’m i jej ciało nie było oswojone z jego potencjałem… ale to nie zmieniało faktu, że doznania były oszałamiające.
- Oooo taaak... - wyrwało się z jej gardła, gdy kolejny raz poczuła jak ten morski potwór rozpycha jej wnętrze. Teraz w zupełności podzielała fascynację Liz. Jej biodra unosiły się i opadały w coraz dzikszym tańcu.
Joschua zaś z fascynacją w spojrzeniu, całował i kąsał nagi biust kochanki, podskakujący w rytm jej galopu. Jego dłonie zaciskały się na pośladkach upewniając że jego kochanka przyjmie go w sobie całego. Dociskał stanowczo do siebie zmuszając Carmen do rozkosznego wysiłku i wyrywając z jej ust głośne jęki. Na pewno była słyszana, może przez Gabi nawet. Ale pewnie ona nie skojarzy tych jęków z Carmen właśnie. Natomiast Liz… z pewnością. Ona wiedziała i cóż… mogła odczuwać pożądanie słysząc je. Możliwe że sama zaspokojała swój apetyt słysząc pieśń Brytyjki. Ta zresztą nie umiała się już hamować. wczepiła się paznokciami w ramiona kochanka, przymknęła oczy, oddając swoje ciało pod panowanie ekstazy, który zalała ją teraz niby przypływ i... nie ustępowała, jakby każde pchnięcie Drake’a na nowo wywoływało dreszcze spełnienia. Z ust Carmen wyrwał się przeciągły, zwierzęcy jęk, przywodzący na myśli jakiś bezbożny rytuał godowy. Mocniej, szybciej… niewygody były ledwo zauważalne, przy tak gwałtownym akcie miłosnym Carmen wpadła niemal w hipnotyczny galop, ujeżdżając kochanka aż do kresu jego i swojej wytrzymałości, kończąc to wszystko gwałtownym wygięciem się w łuk i głośnym jękiem godnym lubieżnego sukkuba. Ciało Brytyjki rozgrzane figlami pokrywał pot, włosy lepiły się do twarzy… a między piersi wtulona była głowa kochanka, które usta wciąż całowały jej skórę i ogrzewały ją ciepłym oddechem.
Gdyby nie on, dziewczyna pewnie opadłaby bez siły na prześcieradło. Dawno nie przeżyła tak intensywnego aktu. Przytuliła się teraz, wciąż jeszcze drżąca do mężczyzny, delikatnie głaszcząc jego spocone plecy.
- Jesteś cudowna…- szeptał arystokrata wodząc palcami po pośladkach. I muskając obszar pomiędzy nimi.- I dlatego… nie wypuszczę cię aż do rana… chcę cię wielbić całą noc.
Dziewczyna zamruczała, lecz zaraz przypomniała sobie o przyrzeczeniu złożonym kochankowi.
- Nie mogę... - szepnęła cichutko, nadając swojej twarzy wyraz żalu.
- Rozumiem… - westchnął cicho, ale się nie poddał.
- … a jeśli ci każę. Zaszantażuję brakiem współpracy… jeśli nie zostanesz? - spróbował ostatniej szansy.
- Oj nie bądź taki surowy - powiedziała z uśmiechem, dodając - Na pewno wrócę po Gabi, więc... może wtedy przedyskutujemy kwestię ostatecznej zgody? - zaproponowała.
- Zadzwonić po Liz, czy sama do niej pójdziesz? - uśmiechnął się czule Joshua. - Odwiezie cię do hotelu.
Carmen przytuliła się do niego jeszcze, po czym wstała, by zacząć się ubierać.
- Może ją zawołaj, jak się ubierzemy. Boję się wkraczać do jej jaskini po tym, co robiliśmy. - Powiedziała niby to żartem, ale po prawdzie sporo na serio.
- Rozumiem, ale ja już nie będę się ubierał. Natomiast z przyjemnością popatrzę na ciebie.- mruknął zadziornie wodząc łakomym spojrzeniem po jej krągłościach.
- Kiedy ty się zrobiłeś taki bezczelny? Dopiero co zdarzało ci się nazywać mnie “panią” - zaśmiałą się Carmen, wciągając majteczki na biodra i celowo wypinając się przy tym w stronę kochanka.
- Myślę że to czar tej nocy…- Joshua zdołała się nachylić ku niej i pochwycić dłonią jej wypięty pośladek zaciskając na nim palce w drapieżnej pieszczocie. Poczuła jak dreszcz przyjemności przechodzi jej ciało, lecz szybko się odsunęła prostując. Pogroziła ambasadorowi palcem.
- Mamy umowę. - Powiedziała, sięgając po sukienkę.
- To prawda.- zgodził się potulnie ambasador nie przerywając jednak przyglądania się arystokratce. Jego łakome spojrzenie czuła na skórze, wiedząc że mężczyzna chętnie pochwyciłby ją jeszcze w swe ramiona, by pociągnąć ku kolejnym rozkosznym chwilom.
Kiedy wreszcie Carmen miała na sobie sukienkę i zostało jej już tylko sznurowanie gorsetu, powiedziała.
- Możesz ją wezwać i... niech da mi spokojnie dojechać do hotelu, proszę.
- Dobrze.- mężczyzna sięgnął po dzwoneczek i zadzwonił. Ten był połączony drucikiem ze ścianą i pewnie identyczny dzwoneczek dzwonił właśnie w pokoju rudowłosej służki.
Ta zjawiła się po paru minutach. Carmen zdążyła już poprawić gorset, ale nie włosy.
Pokojówka jednak… ubrana w fikuśny różowy szlafroczek, przewiązany niedbale w pasie wydawała się nieświadoma powodu z jakiego została wezwana. Lub zapewne podejrzewała inny, skoro ów szlafrok był jedynym odzieniem skrywającym jej nagość.
- Państwo mnie… wzywali… - mruknęła ze zmysłowym pomrukiem.
- Tak… lady Stone potrzebuje wrócić do hotelu i masz jej nie zaczepiać.- rzekł stanowczo ambasador.
- Szszkooodaa…- rzekła przeciągle Liz, przeciągając się na ich widoku i ziewając lekko.
Carmen dłońmi nieco spróbowała okiełznać fryzurę.
- Widzę, że jesteś bardzo śpiąca, może jednak zamówię taksówkę? - zaproponowała.
- Nie ma potrzeby. Mogę prowadzić w każdej chwili.- uśmiechnęła się ironicznie opierając o framugę drzwi. - Czy pani jest już gotowa… na przejażdżkę?
Uśmiechnęła się dwuznacznie,splatając ręce pod biustem, nie tylko go uwypuklając, ale też sprawiając że podciągnięty w górę szlafrok dobitnie potwierdzał brak jakiekolwiek bielizny.
Brytyjka westchnęła.
- Owszem. - Powiedziała i podeszła jeszcze do Drake’a by się pożegnać.

Kilka minut później już szły korytarzem. Pokojówka prowadziła, swobodnym krokiem przemierzając korytarz i ignorując całkiem fakt, że jej szlafrok jest nieprzyzwoitym strojem nawet na wędrówkę po ambasadzie, nie wspominając o jeździe po mieście. Jej to nie przeszkadzało.
- Chyba dobrze się bawiłaś. Bardzo.. dobrze…- wymruczała ze zmysłowym chichotem i zerknęła pożądliwie za siebie, na Carmen.
- Owszem. - Przyznała po prostu, wiedząc, że nie ma sensu okłamywać Liz.
- Wolisz z przodu czy z tyłu ?- spytała dwuznacznie znów zerkając na oblicze Brytyjki i wyraźnie dobrze się bawiąc. Choć Joshua wydał pokojówce wyraźne polecenie, Carmen miała dziwne przeczucie, że Lizbeth zastanawia się czy go posłuchać, czy też osaczyć swą ofiarę i zaspokoić swój apetyt. Język pokojówki wysuwał co chwila czubek jakby węsząc w otoczeniu.
Paradoksalnie jednak to nie słowa a właśnie widok tego języka działał na wyobraźnię Brytyjki.
- Z tyłu. - burknęła, uciekając wzrokiem.
- Też tak sądziłam. Pupa lubi pieszczoty.- zażartowała Lizbeth otwierając drzwi do garażu i wpuszczając Carmen pierwszą.
- Na przykład języczka.- szepnęła do Brytyjki, gdy ta ją mijała czując na sobie wzrok rozpustnej i nieco szalonej pokojówki. Atak jakiego się spodziewała, jednak nie nastąpił. Choć Carmen miała świadomość, że stojąc za nią, Lizbeth mogłaby przyprzeć ją swym ciałem do ściany, to ostatecznie tego nie zrobiła. Bawiła się jak kotka z myszką, zapewne pobudzona odgłosami zabawy jakie słyszała i zapachem żądzy jaki wyczuła w sypialni ambasadora.
- Może następnym razem... - Powiedziała Carmen, wsiadając do mobilu i uśmiechając się złośliwie - Pewnie się dowiesz z odgłosów.
- Mooożeee… - zachichotała Liz siadając na miejscu kierowcy i zerknęła za siebie dodając.
- Wolisz ostrą jazdę, czy łagodny spacerek?
- A potrafisz to drugie?
- Potrafię… wiele rzeczy… niektórych sobie nawet nie potrafisz wyobrazić.- ruszyła powoli pojazdem zgodnie z zaleceniem Carmen zerkając przez ramię na Brytyjkę i uśmiechając się z językiem wodzącym leniwie po jej policzku i wijącym się niczym wąż.
Dziewczyna uśmiechnęła się i rozejrzała.
- No dobra, możesz przyspieszyć. Nie mam cierpliwości do spacerków. - użyła metafory Liz, po czym zapytała - Pojawił się jeszcze nasz ogon później?
- Nie. Zgubiłam ich na dobre. - odparła pokojówka zwiększając szybkość automobilu i opuszczając teren ambasady.
- Możesz mnie używać jeśli masz taki kaprys. Misja wraz z zabójstwem może i była… nie tak ekscytująca jak sobie wyobrażałam, ale i tak miłą odmianą po odkurzaniu wazonów. - dodała po chwili.
- Dbaj o Joschuę. Wiem, że tym się zajmujesz, ale boję się, że Aisha może się nim też zainteresować, odkrywając kto mi pomaga. Po prostu bądź czujna i staraj się go nie opuszczać.
- Zawsze o niego dbam. To moja mała pasja. Nie wiem z czym ty zamierzasz walczyć.- popatrzyła na swoją prawą dłoń, którą uniosła by i Carmen mogła się jej przyjrzeć. I zobaczyć jak jej paznokcie wysuwają się w górę niczym ukryte sztylety.
- Ale wierz mi… poradzę sobie ze wszystkim. Nawet z twoją sukienką. - dodała “złowieszczo”.
Carmen zachichotała i nagle przybliżyła się, by cmoknąć w policzek służącą.
- Naprawdę będę za wami tęsknić. Choć na szczęście to jeszcze nie ostatnie nasze spotkanie.
Liz pochwyciła szyję Carmen nie dając się jej cofnąć. Delikatnie, ale stanowczo.
Język pokojówki wysunął się z ust i powoli pieszczotliwie musnął wargi Brytyjki, najpierw górną, a potem dolną.
- Ja za tobą też moja droga. I bądź czujna. Może zechcę odpowiednio się z tobą… pożegnać… zanim opuścisz miasto.- wymruczała cichutko zmysłowym tonem.
Ta groźba czy obietnica faktycznie zadziałała na wyobraźnię Brytyjki. Przełknęła ślinę.
- Dzięki za... ostrzeżenie. - Powiedziała, powoli wycofując się jak przy drapieżniku, którego nie chce się sprowokować gwałtownym ruchem.
- Czuję… strach… i zastanawiam się. Czy jestem taka… straszna? - zażartowała w odpowiedzi Lizbeth, po czym spojrzała poprzez lusterko na twarz Carmen dodając.
- Tak… jestem.
- Jesteś straszna i wspaniała. A teraz bądź cicho. - Powiedziała niby to z irytacja Brytyjka.
- Tym razem. Ale uważaj na siebie.- zamruczała zmysłowo Lizbeth, gdy dojeżdżały.
- Wkrótce dostanę wolny dzień.
- Ej, weź mnie nie strasz, bo z hotelu nie wyjdę. - zażartowała Carmen, wychodząc, po czym nim zamknęłą drzwi dodała jeszcze - Do zobaczenia Liz.
- Do zobaczenia.- odparła pokojówka i ruszyła z piskiem opon, tak jak lubiła wyciskając całą moc z silnika.
Carmen chwilę patrzyła w ślad za nią, po czym weszła do hotelu. Po prawdzie miała ochotę teraz wykąpać się i iść spać, ale czuła, że Jan Wasilijewicz nie odpuści jej tak łatwo. W dodatku nawet nie zdążyła umyć się, chcąc umknąć ambasadorowi i jego służącej jak najszybciej. Co zrobi Rosjanin, gdy odkryje na jej ciele ślady innego? Agentka przełknęła ślinę i po krótkiej walce z samą sobą skierowała się do windy.
Przekroczenie jej drzwi wymagało wysiłku, Carmen musiała stoczyć walkę z własnym ciałem, które nie chciało się ruszyć sparaliżowane strachem. Podróż w górę odbywała się w rytmie gwałtownie bijącego serca. W końcu piekielna jazda się skończyła, Carmen wyszła na korytarz i ruszyła do swojego pokoju hotelowego. Od strony pokoju Diany słychać było dwa wzburzone głosy. Jeden należał do agentki Andrei, drugi… o dziwo, do Orłowa. Wyglądało na to, że oboje się spierali, jednakże drzwi tłumiły dźwięki na tyle, że lady Stone nie mogła dosłyszeć o co.
Carmen miała ochotę podsłuchać lub wejść, jednak taka okazja by ogarnąć się po spotkaniu z ambasadorem mogła się nie nadarzyć. Szybko przemknęłą do apartamentu, który dzieliła z Rosjaninem i wskoczyła pod prysznic.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline