Miło się siedzi w karczmie przy płonącym ogniu racząc się ciepłą strawą i popijając przedniej jakości piwem. Co dobre jedna szybko się kończy, a środowiskiem naturalnym poszukiwaczy przygód jest przecież szlak. No przynajmniej większości z nich. Natomiast o tych, którzy większość swojego życia spędzają po zajazdach nie opowiadają legend.
Byli już w drodze od dwóch dni. Dwóch nad wyraz spokojnych dni. Dzięki Varandelowi i jego wilkowi nie brakowało im jedzenia. To było wbrew pozorom bardzo ważne, bo na racjach podróżnych szybko spada morale.
Pierwsze przeszkody, a ściśle mówiąc pierwszych przeciwników napotkali gdy podróżowali mając z jednej strony ścianę skalną z drugiej przepaść. Z za załomu szła w ich kierunku grupa czterech orków. Draugdin podziękował tylko w duchu bogom. Orki były przeciwnikiem, w którego eliminacji się wyspecjalizował.
Co prawda był mistrzem walki mieczami jednak z łukiem radził sobie nie najgorzej. Dlatego też ochoczo podjął rzuconą przez elfa propozycję by zaatakować ich na dystans. Płynnym ruchem zdjął z pleców długi refleksyjny łuk, dobył strzały i po chwili z naciągniętą cięciwą celował już w kierunku grupy orków. Byle się nie powielali z celami...
- Ja od prawej ty od lewej - Szepnął do Varandela.