Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2018, 10:05   #189
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=u9Dg-g7t2l4[/MEDIA]

Zapowiadał się słoneczny, ciepły dzień w Nowym Yorku. Białe, niemal przezroczyste chmury, z wolna płynęły po czystym błękitnym niebie. Bryza znad zatoki Hudson niosła posmak słonej wody i ryb. Kwiaty lipy rosnącej nieopodal pachniały odurzająco. Trawa była soczyście zielona, a białe, proste nagrobki odcinały się na jej kolorze. Wszechobecne kwiaty pozostawione na grobach nadawały ponuremu miejscu barw, na chwilę maskując panujący tu smutek.
Jack stała z tyłu, niewielkiego jednobarwnego, ciemnego tłumu, który otaczał wykopany i gotowy do zasiedlenia grób. Poprawiła czarną suknię, która wbijała się nie tam gdzie trzeba i gryzła ją. Dove nie lubiła czerni, źle w niej wyglądała, ale przede wszystkim bardzo źle się w niej czuła. Duże okulary, przysłaniały jej zeszklone oczy, choć nie tak bardzo jak można by pomyśleć, biorąc pod uwagę całą sytuację. Matka Davida płakała, nawet jego była żona uroniła łzę, ale młoda obdarzona nie była w stanie zaszlochać. Pustka, wypełniała jej drobne piegowate ciało i nie pozwalała by jakiekolwiek inne uczucie zasiało swe ziarno. Nie pasowała do ludzi żegnających Jakiro. W większości starszych, dojrzałych, jego byłych współpracowników z NY, kolegów ze szkoły, jego zrozpaczonej rodziny. Ona zupełnie nie pasowała do jego świata.

David chowany z honorami, złożony do grobu z amerykańską flagą traktowany był jak bohater, a ona dokładnie wiedziała, że to była tylko jego maska, tylko pewna cząstka jego. Ona tę cząstkę kochała. To tego co kryło się pod powierzchnią nienawidziła, ale w tej sytuacji nie mogła sobie pozwolić na nienawiść. Jack o wiele prościej byłoby gdyby żył, gdyby mogła go bezkarnie znienawidzić. Żegnawszy się z nim na zawsze nie czuła nic, tylko drobne nuty smutku próbowały się zakraść i objąć ją we władanie.

Każda z obecnych osób począwszy od rodziców Davida wrzuciła na trumnę garść ziemi, symbolicznie żegnając się z obdarzonym. Nogi Jack wrosły w udeptaną ziemię. Nie była w stanie poruszyć się, podejść do wykopanego grobu i spojrzeć w dół. Tylko raz w życiu serce tak bardzo ją bolało...

[MEDIA]http://thebereavementacademy.com/wp-content/uploads/2017/06/childloss.jpg[/MEDIA]

Szloch babci był irytujący. Wszyscy byli irytujący. Jasnowłosa Jack patrzyła beznamiętnie na trumny z jasnego drewna przyozdobione białymi kwiatami. Wiedziała, że w środku są szczątki, skrawki, palec, ucho, może ręka. Tyle ile udało się znaleźć po katastrofie. Tyle ile byli w stanie zidentyfikować. Tak przynajmniej mówiła Pani, babci przez telefon, który Jack podsłuchała. Wiedziała, że to będzie pogrzeb z zamkniętymi trumnami, początkowo nie rozumiejąc dlaczego dorośli z takim smutkiem reagowali na tę wiadomość. Przekonała się o tym w domu pogrzebowym, kiedy pozwolono jej podejść do trumien i pożegnać się... jakby to miało cokolwiek zmienić.
Dopiero widząc zamknięte trudny i wieka do których miałaby mówić zrozumiała przestrach w oczach dorosłych. Bała się. Nie mogła ich zobaczyć, nie mogła się pożegnać, nie mogła już nic. To był ich koniec i koniec życia jakie znała.
Pomarszczona czasem dłoń babci znalazła się na jej ramieniu, ale Jack ją strąciła. W niczym nie przypominała dotyku mamy, nie miała magicznych zdolności kojących każdy ból. Nie chciała takiego dotyku, bliskość była nienaturalna bez nich.
- Jack -szepnęła babcia przez łzy spoglądając na wnuczkę z troską.
Mimo ciepła w głosie, mimo łagodności w spojrzeniu starszej pani, dziewczynka nie ustąpiła, Z zawziętą miną wpatrywała się w trumny, które powoli opuszczano do grobu. Dopiero w momencie gdy jej rodzice zniknęli, we wcześniej przygotowanych dla nich dziurach w ziemi, zaszlochała. Zupełnie jakby w tym momencie dotarło do niej, ze to prawda, że tego nie da się już zmienić. Strach, jakiego nie odczuła nigdy w swoim krótkim życiem ogarnął ją, wyciskając z jej oczu łzy wielkości grochu.
Babcia dłonią, skrytą w czarnej rękawiczce wzięła garść ziemi i rzuciła w dół, a Jack rzuciła się do biegu...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WFzQ7KAVq1w[/MEDIA]

Wynurzyła się, gwałtownie łapiąc powietrze. Woda w wannie zakołysała się niebezpiecznie obmywając krawędzie. Jack miała czerwone oczy, pełne nabrzmiałego smutku, który wcześniejszymi dniami nie mógł się uwolnić. Rude włosy lepiły się do policzka i rozlewały na powierzchni wody. Obdarzona nabrała powietrze, napełniając płuca do granic możliwości i znów zanurzyła się. Otworzyła błękitne oczy, spoglądając na sufit spod powierzchni wody. Zniekształcony świat, wydawał się snem. Leżała tak chwilę pod wodą w bezruchu, aż wreszcie przerwała ciszę. Woda tłumiła krzyk, tylko bąbelki powietrza unosiły się na powietrze, będąc jedyną oznaką życia panny Dove.
Krzyczała pod wodą dając upust emocją i choć robiła to od ponad godziny, wcale nie było jej lepiej. Z każdym krzykiem, z każdym zaczerpnięciem powietrza było gorzej. Coraz mniej chciała się wynurzać, coraz rzadziej chciała wracać do świata nad powierzchnią wody.
Bąbelki na powierzchni zniknęły, z ostatnim oddechem wypuszczonym przez Jack. Dziewczyna leżała zanurzona, czując jak płuca powoli zaczynają palić, jak łakną kolejnego oddechu. Ten ból był dobry, w końcu coś czuła.
Walczące o życie ciało, instynktownie wynurzyło się, by złapać powietrze w płuca. Zapach jego wody kolońskiej uderzył ją w nozdrza z kolejnym oddechem. Łzy mieszały się na policzkach z kroplami wody spływającymi w dół jej twarzy. Załkała głośno i uderzyła pięścią w wodę. Bezsilność przytłaczała ją i odbierała chęć do życia. Wolała ból. Jej głowa znów znalazła się pod wodą, w poszukiwaniu bólu, który przytłumiłby znienawidzoną bezsilność.

[MEDIA]http://4.bp.blogspot.com/-hb73Ultg2jw/VClczoAx_oI/AAAAAAAACE0/8F-g13cCRtA/s1600/Chapter%2B37%2Bprzeprowadzka(2).jpg[/MEDIA]

Ostatni karton z rzeczami Davida wylądował w przedpokoju. Oklejony taśmą i zaadresowany do rodziców Lovana. Nie zostawiła sobie po nim nic. Nie była w stanie się zdecydować, ostatecznie więc uznała, że nie ma takiej potrzeby. Mieszkanie miała opłacone jeszcze na kilka miesięcy, ale powoli zaczęła rozglądać się za czymś innym. Nie chciała zostawać w miejscu, gdzie jego zapach osiadł w ścianach. Lulu była osowiała, przerażona po wtargnięciu Voida do ich mieszkania i zimnie, które nawiedziło Buenos Aires, była zestresowana. Dnie spędzała głównie na spaniu w swoim posłaniu. Jack martwiła się o nią, ale domyślała się, że sunia potrzebuje po prostu trochę czasu.
Jack otrzepała dłonie z kurzu i zebrała śmieci z podłogi. Nalała wody do miski Lulu i sypnęła jej kilka ziaren suchej karmy. Lulu nawet się nie podniosła. Dove jedynie cicho westchnęła, założyła szpilki i pewniła się czy make-up dostatecznie dobrze tuszuje cienie pod jej oczami. Ostatnio nie sypiała dobrze, w zasadzie prawie w ogóle przestała sypiać, na razie jeszcze spychając myśl o tym, że powinna iść z tym do jakiegoś psychologa. Sama nim była, wiedziała, co się z nią dzieje i choć zdawała sobie sprawę co powinno dziać się później, ta wiedza wcale nie ułatwiała jej pogodzenia się z sytuacją. Postanowiła więc zrobić, to co robiła najlepiej i co zawsze pomagało skupić się na tu i teraz. Praca. Praca, była lekarstwem na problemy i jack dobrze o tym wiedziała. Pewnie nawet cieszyłaby się z możliwości rozmowy z Białym i Smaugiem, gdyby nie to, że spodziewała się pytania, na które naprawdę nie chciała odpowiadać.
Ze ściśniętym strachem gardłem, wyszła z mieszkania pozostawiając w nim śpiącą Lulu. Ruszyła do biura. Maska spokoju i professionalize sama, bez pomocy Dove pojawiła się na jej twarzy jeszcze nim wsiadła do auta.

Mimo wszystko, kiedy dotarła do siedziby Światła w BA, Jack wyglądała o wiele lepiej niż gdy ostatnim razem widziała się z Białym i Smaugiem. Nie można było powiedzieć, że była w szczytowej formie, czy nawet wróciła do normalności, ale ewidentnie widać było poprawę. To, lub panna Dove bardzo dobrze ukrywała to co tak naprawdę dzieje się wewnątrz młodej psycholog.
Dziewczyna usiadła w fotelu naprzeciw swojego szefa i niepewnie spojrzała na Smauga, nie wiedząc czy ten wspomniał Białemu o udziale Davida w całym zamieszaniu. Na razie więc postanowiła nie odsłaniać wszystkich kart. Nie wiedziała nawet czy potrafiłaby o tym tak otwarcie powiedzieć.
Nerwowo poprawiła ciemny granatowy materiał sukienki, zasłaniając tym samym kolana. Pozwoliłaby cisza przez chwilę zawisła w powietrzu, nim ją przerwała.
- Dostaliśmy informację, że Mazzentrop pojawi się w Buenos Aires, co więcej zjawi się tutaj w formie swojej zbroi, z zamiarem ataku. Od razu wykonałam telefon do Smauga - tutaj zerknęła na swojego imiennika nawet nie wymuszonym uśmiechem - bojąc się, że kontakt będzie mógł być utrudniony z chwilą pojawienia się Mazzentropa w mieście. Ponadto uznałam, że sytuacja jest na tyle wyjątkowa, że muszę powiadomić kogoś najbliżej pana - zwróciła się do Białego - a na autoryzowaną rozmowę poprzez bezpieczną linię nie mogłam czekać. W trakcie mojej rozmowy z Jackiem, połączenie zostało przerwane. Wówczas też zdecydowaliśmy z… - tylko lekkie drżenie rąk sugerowało, że wspominanie o byłym Nadzorcy na Amerykę Południową jest dla niej ogromnym obciążeniem psychicznym - - ...Jakiro, że rozsądnym jest się rozdzielić. Ja miałam udać się po pannę Beckett, która byłą celem Mazzentropa, a Jakiro miał zadbać by wszystkie nasze siły zostały wprowadzone w stan gotowości. - wyjaśniła starając się zachować jak największy spokój - Ostatecznie spotkaliśmy Mazzentropa w porcie. Jakiro wraz z resztą Obdarzonych przebywających w mieście i naszymi siłami SPdO zaatakowali Mazzentropa, chcąc dać pannie Beckett czas na ucieczkę. Rozwiązanie to sprawdziło się i Isobel uciekła, opuszczając teren Argentyny. Niestety rozwścieczony tym Mazzentrop postanowił odpowiedzieć na atak, wspomnienie o Pańskiej osobie sprawiło jednak, że zaniechał dalszej walki i zbiegł. - zakończyła sprawozdanie, starając się nie zanudzać szefa zbędnymi w tej chwili szczegółami.
Biały milczał, zapewne analizując to co powiedziała.
- Twoje decyzje podczas tego incydentu były słuszne. To, co chcę wyjaśnić… To rola Jakiro w tym wszystkim. Sprzeczne informacje ciągle do mnie docierają. Z jednej strony Smaug powiedział, że przy rozmowie z nim stwierdziłaś, że to Jakiro sprzedał Beckett, użyłaś dokładnie tego stwierdzenia, prawda? - nie oczekiwał na odpowiedź, jedynie spojrzał na Vellanhauera, który potwierdził to skinieniem głowy. - Dodatkowo z raportu Elliota White’a wygląda na to, że Lovana i Mazzentrop musieli mieć ze sobą jakieś powiązania. Natomiast w zupełnej sprzeczności z tym stoi zachowanie Lovana podczas ataku Mazzentropa. Zorganizował obronę i wręcz poświęcił się dla Becket… Czy możesz nam rzucić więcej światła na to co się wydarzyło?
To było to pytanie, którego panna Dove obawiała się najbardziej. Mimo to nie było sensu kłamać czy próbować bronić Jakiro w obecnej sytuacji, dlatego z ciężkim sercem i wstydem wymalowanym na twarzy zwróciła się do swojego przełożonego.
- Jack nie przesłyszał się. David Lovan był informatorem sprzedającym informacje o ciekawych jedynkach. Jedną z jego ostatnich, jeśli nie ostatnią transakcją było sprzedanie informacji o żywiole błyskawicy, to jest Isobel Beckett. Przyznał się do tego. Osobą, której sprzedał Beckett, był jak mogłam się domyślić z jego słów i co pokazały ostatnie wydarzenia, Malcomowi Mazzentropowi. Nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego w ostatnich chwilach postanowił stanąć po naszej stronie i jednak uratować pannę Beckett. – nocami zdarzało się jej myśleć, że to przez nią, że zrobił to dla niej, ale nigdy w życiu nie wypowiedziałaby tych bezpodstawnych myśli na głos.
Po jej słowach w pokoju nastąpiła ciężka cisza. Smaug zachował idealną minę pokerzysty, co znaczyło, że spodziewał się takiej odpowiedzi.
Zupełnie inaczej sprawa miała się z Whistlerem. Mężczyzna ukrył twarz w dłoniach i pochylił się ciężko nad biurkiem. Barki mu opadły i cały wręcz skurczył się pod ciężarem informacji Dove.
Nie można było się dziwić, jak wielki musiał to być dla niego cios. Każdy z wyżej postawionych członków Światła był obdarzony bezwzględnym zaufaniem przez Białego, więc tym bardziej tylko wybitna jednostka mogła dostać nominację na Nadzorcę kontynentu. I nagle okazywało się, że Whistler się pomylił. To był jak cios w fundamenty całego Światła, które przecież on sam stworzył od zera.
- Ta informacja nie może wyjść poza ściany tego pokoju - oświadczył wreszcie ponuro. - Jeśli jednak gdzieś jakiś przeciek się zdarzy, oficjalną informacją będzie, że Jakiro został do tego zmuszony przez Obdarzonego zdolnego kontrolować umysły. Ów Obdarzony oczywiście zginął w trakcie walki, więc nie ma po nim żadnego śladu. Zrozumiano? - powiódł wzrokiem po Jacku i Jack. Nie oczekiwał wszak na potwierdzenie.
Jeszcze raz przetarł twarz.
-Nadal nie znaleźliśmy Beckett - zmienił temat. - Gdzie ją wysłałaś?
Jack tylko ponuro skinęła głową. Dobrze zdawała sobie sprawę dlaczego taką, a nie inną decyzję podjął Whistler, a co więcej dziewczyna musiała przyznać mu słuszność.
- Gdybym to ja ją gdzieś wysłała nie byłoby takiego problemu. Miała opuścić kontynent, ja sama stawiałabym na to, że znalazła się w Stanach Zjednoczonych albo Europie. Jeśli miała jakąkolwiek kontrolę nad tym gdzie się przeniosła, nie wybrałaby Afryki po ostatnich wydarzeniach, Ameryka Północna i Europa są więc najbliżej i wydają się najbardziej prawdopodobne.
- Mam nadzieję, że ten atak w Springfield nie był spowodowany jej pojawieniem sie jej tam - westchnął Biały. - Zostawmy to w takim razie. Jeszcze dwie sprawy… Elliot White wspominał coś o Obdarzonym, który używał mocy bez przemiany. Jakal również potwierdził obecność kogoś takiego. Podobno spędził trochę czasu w twoim towarzystwie. Możesz dodać coś więcej?
Dove ciężko westchnęła i pierwszy raz podczas tej rozmowy okazała zmęczenie...zrezygnowanie całą sytuacją. Przetarła dłonią twarz i przeczesała palcami burzę rudych włosów.
- Czy mogę powiedzieć również to co podejrzewam, nie tylko co wiem?
Whistler skinął głową.
- Mężczyzna był zamaskowany, więc nie jestem w stanie powiedzieć kim jest. Mimo to jestem niemal pewna, że już go spotkałam, jego głos wydawał mi się znajomy, zapytany o to oczywiście zaprzeczył. Ale ja wiem, że to było kłamstwo. Dodatkowo obdarzony posługiwał się żywiołem lodu, podejrzewam więc, że to on był zabójcą Marco, co jak pamiętasz Jack - zwróciła się do Smauga - zgadzałoby się ze śladami jakie znaleźliśmy na miejscu zbrodni - brak oznak bytności drugiej zbroi, za to wyraźne odciski ludzkich stóp. To jedna rzecz, którą podejrzewam. Druga zaś, to, podejrzenie, a właściwie niemalże pewność, że nie działał sam. Był z kimś w ciągłym kontakcie i odzywał się do kogoś, zapewne stosując techniki policyjne czy militarne, raczej łatwo dostępne urządzenia do komunikacji, więc niewiele nam to pomoże. Jednakże to prowadzi mnie do trzeciego i ostatniego wniosku. Jest spora szansa, że należy do jakiejś organizacji lub też sam przewodzi czemuś, co ma wymierzać sprawiedliwość. Kiedy pojawił się rano w… naszym - to słowo ciężko przeszło jej przez gardło -[/i] mieszkaniu, zwrócił się do Davida, ze słowami: Za zdradę tych, których przysięgałeś chronić zostałeś skazany na śmierć. Miał więc zamiar zabić Lovana, do czego jednak nie doszło, kiedy ten przyznał się do wszystkiego i powiedział kto zamierza przyjść po Beckett. Potem zamaskowany obdarzony pomógł pannie Beckett uciec i eskortował ją, aż do ostatniego momentu. Nie działa więc na nasza niekorzyść, nie należy do Mroku, ale ma swój własny kodeks moralny i wydaje się go trzymać. [/i]
- Jesteś pewna, że używał żywiołu lodu? - wtrącił sie Smaug. - Nie spotkaliśmy się z tym w raportach Jakala i młodego White'a.
- Zanim Mazzentrop pojawił się w Buenos Aires, jak już powiedziałam, zamaskowany obdarzony pojawił się w mieszkaniu Davida. Na szybach pojawił się szron. Dla mnie to jedyne logiczne wyjaśnienie. - odpowiedziała bez zająknięcia się.
- W takim razie to pewne, że on stoi za śmiercią Solezzy - stwierdził Biały. - Jego zachowanie oparte jest na jakichś jego własnych osądach, co może go skierować na ścieżkę krzyżującą się z naszymi w przyszłości. Trzeba go odnaleźć, co zapewne doprowadzi nas do ludzi go wspierających. Chciałem przekazać tą misje tobie, ale… Jest jeszcze wakat na stanowisku Nadzorcy Ameryki Południowej, do którego masz pierwszeństwo. Nie chcę mieszać tych dwóch zadań, gdyż pierwsze może wymagać podróży po całym globie, a drugie zapewne przykuje cię tutaj w Argentynie na stałe. Dlatego chciałbym byś określiła, w czym się lepiej odnajdziesz.
Cheza zmarszczyła brwi, bo choć logika podpowiadała, że podobna oferta może jej zostać złożona, nie sądziła, że rzeczywiście do tego dojdzie. Jej doświadczenie było stanowczo niewystarczające by mogła podjąć tak ważną funkcję w szeregach Światła.
- Nie sądzę bym była w stanie przejąć funkcję po Davidzie Lovanie.- zdecydowała, bo już samo siedzenie w tym biurze sprawiało, że ciężej jej się oddychało. Gdyby miała robić to codziennie, a do tego wykonywać obowiązki, które do tej pory robił Lovan, chyba skończyła by na psychotropach.
- Po wydarzeniach w marcu moja twarz jest raczej znana, nie sądzę więc bym nadawała się do pracy incognito. Z całym szacunkiem, wolałabym wrócić do swoich pierwotnych obowiązków - wyznała w końcu, starając się nie patrzeć na Smauga.
- Nikt nie mówi o pracy incognito. Od tego miałabyś swój zespół, dobrany przez siebie samą - wyjaśnił powiernik żywiołu ognia.
- Gdzie rezydowałabym na stałe? - zapytała, w końcu spoglądając na swojego imiennika.
- W tym miałabyś tak naprawdę wolną rękę. Trudno powiedzieć skąd ten dziwny Obdarzony operuje.
- Chciałabym wrócić do Stanów - odpowiedziała niemal bez zastanowienia. Zdecydowanie miała dość Ameryki Południowej.
- Dobrze. Czyli postanowione. - powiedział Whistler. - Przygotuj mi w ciągu tygodnia zespół jaki ci przydzielić, im szybciej zaczniesz tym lepiej. To wszystko, możesz odejść.
- Dobrze. Dziękuję - odpowiedziała szefowi, wstając. Poprawiła ubranie, skinęła głową Jackowi i ruszyła do wyjścia. Przed drzwiami jednak odwróciła się jeszcze do Whistlera.
- Tak naprawdę chcę tylko, aby w moim zespole na pewno znalazł się Dean McWolf. Co do reszty… zastanowię się i wyślę listę w ciągu dwóch dni - powiedziała nim otworzyła drzwi by zaraz za nimi zniknąć.
 
Lunatyczka jest offline