Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2018, 05:48   #255
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 41 - Kościół (36:30)

“- A jemu co się przydarzyło?
- To Kulas. Ten który przeżył. Przyjrzyj mu się dobrze nowy. Przyjrzyj mu się dobrze i zadaj sam sobie pytanie, czy warto tutaj żyć na tyle długo, żeby skończyć tak, jak on.” - “Szczury Blasku” s.18




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; droga gruntowa od kolejki magnetycznej; 1270 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 36:30; 90 + 60 min do CH Black 3




Black 2, 7 i 8



No to ruszyli. Każde z nich mogło zostawić za plecami nie tylko bryły postrzelanych budynków i wojskowy, zorganizowany chaos przygotowań ale i wspomnienia z ostatnich minut i kwadransów. Jak na warunki tej pierwszej parchatej misji to mieli tutaj całkiem długą przerwę. Black 8 pożegnała się z latynoskim droniarzem którego paramedyczka wreszcie zabrała na oględziny tej jego nogi. Niespodziewanie dla złotookiej saper w słuchawce zanim jeszcze wyjechali z lotniska usłyszała głos Herzog.

- Faktycznie niewiele mogę tutaj zrobić poza naszpikowaniem go painkillerami, oczyszczeniem ran i założeniem opatrunków. On potrzebuje prawdziwej operacji, szpitala i lekarza. A nie paramedyka z jednym skalpelem, szczypczykami i paroma pigułami. - głos blondynki wydawał się być znużony i zmęczony, nawet przygnębiony. - Ma tutaj sieczkę z tej nogi. Im później ktoś ją poskłada tym ma większe szanse na długotrwałe powikłania. Dałam mu painkillery i wypuściłam. Właściwie nie wiem czemu ci to mówię. W każdym razie jest jak mówię. Powodzenia tam na górze. Ja wracam do następnych pacjentów. - po tej zmęczonej relacji ze stanu potrzaskanego kaprala paramedyczka rozłączyła się.

Black 2 też miała co wspominać. Jak na tak sławną i rozpoznawalną w mediach twarz ta reporterka IGN okazała się całkiem sympatyczną dziewczyną. A z manewrami damskiego duetu pod jednym prysznicem też radziła sobie znakomicie. Pomogła piromance wyczyścić każdy kawałek jej smukłego latynoskiego ciała a nawet by dać gwarancję tej kompleksowej jakości sprawdziła osobiście także na smak wykorzystując ochoczo swoje usta i język. Zupełnie jakby wcale nie była gwiazdą mass mediów. Nie była też egoistką i sama też ochoczo i wdzięcznie pozwoliła poddać się zabiegom Black 2.

- Oh musimy się jeszcze w końcu umówić na tego drinka. I najlepiej nie samego drinka. - powiedziała brunetka z mokrymi włosami z kuszącym rozleniwieniem. Owijała się nieśpiesznie ręcznikiem i pocałowała na dowidzenia Latynoskę i wyszła z pryszniców zostawiając pole manewru dla pary Blacków po obydwu stronach tej samej ściany.

Potem był trzask, huk i zaskoczone krzyki gdy ubrani, na w pół ubrani i w ogóle nie ubrani mundurowi w pierwszej chwili zapewne sądzili, że to jakiś atak xenos. Ale gdy kurz opadł, gdy xenos się nie pojawiały, gdy pancerny golem jaki rozwalił ścianę zaczął zdejmować z siebie ten pancerz, gdy wewnątrz pojawili się żandarmi domagając sie wyjaśnień i jeszcze wskoczyła gdzieś w to wszystko golusieńka i rozochocona dziewczyna z Obrożą zrobił się chaos.

Chaos robił się groźny gdy jeden z żandarmów użył swoich uprawnień aby spacyfikować Black 7. Ten już częściowo rozebrany upadł na kolana gdy Obroża poraziła go prądem częsciowo paraliżując. Zrobiło się zamieszczanie w które wdarł się mocny, kobiecy głos domagający się wyjaśnień.

- Kapralu co tu się dzieje? - zapytała ostro jakaś blondynka z ciężką bronią i ciężkim poplamionym żółtą i czerwoną krwią pancerzu do jakich przylepił się wszelki syf od liści po grudy ziemi, kamyki i małe gałązki. Zapytany żandarm zdał relację jak to Black 7 rozwalił ścianę i nie chciał się podporządkować rozkazom. Blondynka ogarnęła jego raport a potem scenę za jego plecami. Rozwaloną ścianę, ściekającą wodą, ludzi w każdym poziomie ubrania lub rozebrania, nagą Latynoskę i w końcu machnęła ręką.

- No to już oberwał. Dajcie spokój kapralu, przecież nie zamurujemy teraz tej ściany a innych pryszniców w bezpiecznej strefie o ile wiem nie ma. - blondynka odpowiedziała a w końcu podeszła do szatni gdzie zostawiła swoją ciężką broń a potem zaczęła zdejmować z siebie pancerz i resztę. Mimo, że przecież była w męskiej części. - A ty jak narozwalałeś to posprzątaj to. Pozbądź się tego gruzu. I nie rozwalaj więcej dla zabawy. - wskazała odpowiednio na Black 7, rozwalone resztki ściany i na wyjście z pomieszczenia. Latynos skinął łysą głową i uwinął się z pancernymi ramionami na dwa czy trzy kursy. W tym czasie blondynka też zdążyła się rozebrać i wejść pod jeden z męskich pryszniców. A Black 2 znowu udało się rozgrzać atmosferę. Blondynka też była w tym niezła. - I co? Tylu was tu jest i sama mam sobie myć plecy? - odwróciła się nieco prowokująco bo choć weszła do jednej z kabin to nie zasunęła zasłony więc było ją widać całkowicie od zmoczonych blond włosów po zanurzone w wodzie stopy. Znowu zrobiło się jakoś tak wesoło i sympatycznie, że każda z kobiet choć były w zdecydowanej mniejszości to znalazła się w centrum męskiego zainteresowania. Na tyle, że gdy już i wujaszek wrócił i musieli zrywać się na umówioną zbiórkę to byli całkiem sympatycznie żegnani przez chyba wszystkich uczestników tych koedukacyjnych pryszniców.

Ale to było dawno. Gdzie i kiedy indziej. Jakieś minuty i kwadranse temu. Teraz byli tutaj. Na tej czarnej, zabłoconej i zakrwawionej ciężarówce którą wieki temu Black 2 zdołała naprawić i przyjechali na most wciąż utrzymywany przez grupkę rozbitków z Falconów a potem dotarli na lotnisko. Po ciężarówce wciąż było widać te ślady tamtych wydarzeń. Błoto, glina, kamyki, ślady rąk i butów odciśnięte na tej żółtej, czerwonej i brunatnej warstwie. Na te kilka zaledwie osób co teraz jechali to paka ciężarówki wydawała się niesamowicie obszerna. Nawet Black 7 miał dla siebie mnóstwo miejsca. Z drugiej strony dobitnie to podkreślało jak bardzo pusta jest ta skrzynia ciężarówki na którym w drodze na lotnisko zmieściły się pewnie z tuzin albo dwa ludzi.

Początek był całkiem niezły. Korzystając z zapasu miejsca bordowowłosa sierżant Everett rozpędziła ten ciężki pojazd do całkiem przyzwoitej prędkości. Gdy minęli rozwaloną bramę wybiegło co prawda parę sztuk drobnych xenos ale broń pokładowa dronu i bramowej wieżyczki bez trudu się z nimi uporały. Potem musieli zwolnić do zjazdu na drogę główną a następnie wedle mapy był tam najdłuższy kawałek mniej więcej prostej która jednak łagodnymi i długimi łukami jednak esowała po mapie i tak samo przez stoki krateru. Na niebie widać było latadełka. Dwie pary ciężkich ale smukłych pionolotów szturmowych. Latały gdzieś pewnie na wysokości kilometra może powyżej krawędzi krateru a może nie. Para Boltów. A nad nimi, poza zielonkawym niebiem sterraformowanego powietrza kolejna para. Ale to już para Hornetów czyli myśliwców wielozadaniowych obecnie uzbrojonych pod wsparcie operacji naziemnych. To właśnie one urządziły te piekło na ziemi gdy sytuacja w dżungli wokół ciężarówki jaką obecnie jechali zrobiła się dramatyczna. Sam ich widok i obecność sprawiał, że ludziom na ziemi jakoś dodawał otuchy nawet gdy tylko krążyły tam leniwie nie robiąc nic specjalnego. Świadomość, że w każdej chwili mogą spaść na ofiarę i rozerwać ją ogniem i ołowiem wszelakim jaki miały na pokładzie dodawał otuchy.

Tam też zaczęły się pierwsze schody. Jeszcze łagodne. Droga była zryta przez leje po bombardowaniu więc choć sama w sobie dość łagodna sierżant za kierownicą by utrzymać prędkość musiała nieźle bujać się po tej drodze a czasem i poboczu. Udawała jej się ta sztuka więc xenos choć szybkie jednak miały trudności z dogonieniem uciekającej ciężarówki. Sama trójka Blacków na pace miała zaś trudności ze zwykłym utrzymaniem się w pionie nie mówiąc o celnym strzelaniu. Na szczęście mieli dron na dachu kabiny kierowany wprawną, latynoską ręką a ciężarówka też potrafiła zmiażdżyć czy żywego czy martwego xenosa. Najgroźniejsze były te nadbiegające znad przeciwka lub wyskakujące z pobocza tuż przed pojazdem bo te miały szanse by przez moment doskoczyć na pojazd. Jednak i kierowca i droniarz radzili sobie z większością tego rodzaju zagrożeń te kilka wypadków gdy było inaczej skazańcy poradzili sobie na tyle wcześnie by nie dopuścić żadnego stwora na pokład.

Stromość zaczęła się gdy trzeba było zjechać z drogi głównej na tą prowadzącą na most i dalej do kościoła. Przy ostrym zakręcie ciężarówka musiała zwolnić. Nie znaczy, że prowadząca sierżant wjechała w niego wolno. Sześciokołowcem zgryztnęło i przechyliło na zewnętrzną strone wirażu. A wraz z nim na burtę poleciała trójka Parchów na skrzyni ładunkowej. Pojazd zjechał przez moment na pobocze taranując jakiś znak podskakując na krawężniki i zahaczając o jakąś osobówke którą odrzuciłow bok w starciu z wielokrotnie przeważającą masą i prędkością większego wozu.

Niemniej ciężarówka to nie wyścigówka zanim odrobiła utraconą prędkość xenos już były przy niej. I te które dotąd ją ścigały i te nowe wyskakujące z obydwu stron bardzo tutaj bliskich ścian dżungli. Robiło się niebezpiecznie. Xenos zaczynały wskakiwać i dostawać się na pokład wozu. Każdy Parch jaki próbował z nimi walczyć nie mógł słać ognia, ołowiu i granatów w stronę tych za burtą. Dron na dachu pracował na pełnych obrotach strzelając raz za razem i masakrując drobne ciałka które rozbryzgiwały się po trafieniu ciężkimi, wojskowymi pociskami. Podobnie przy okazji ciężka broń drona masakrowała gałęzie, ściany czy szyby mijanych drzew, domów i nieruchomych pojazdów. Mimo to udało im sie wjechać na most choć walka ze stworami toczyła się na najbliższy już dystans. A lada chwila musieli się zatrzymać bo widać już było wieżę kościoła na drugim brzegu. Parchy usłyszeli jak porucznik zamawia wsparcie lotnicze. A potem było jeszcze gorzej.

Rozpędzony sześciokołowiec wyjechał zza ostatniego łuku już po drugiej stronie rzeki i okazało się, że na drodze i parkingu są kolejne części hordy kreatur. Dron kosił je ogniem zaporowym ale w tak krótkim czasie nie był w stanie powstrzymać ich wszystkich. Z ruin zmasakrowanej dżungli wyskakiwały wciąż kolejne stwory tak samo jak za rufą ciężarówki te które dotąd ścigały ją od zjazdu z głównej drogi.

- Wjeżdżaj do środka! - krzyknął porucznik gdy widocznie też zorientował się w sytuacji. Sierżant bez słowa wykonała polecenie. Przekierowała ciężkiego sześciokołowca na kurs kolizyjny z budynkiem. Rozpędzona maszyna kierowała się przez parking bez trudu zbijając stojącą na drodze zaparkowany samochód i posyłając go gdzieś w bok. Jeden trzask i drzwi razem z przedsionkiem i kawałkiem ściany nie oparły się mocy rozpędzonego wozu. Pojazd wbił się do środka i dopiero tam zgrzytnęły hamulce. Ale ciężarówka to nie była wyścigówka. Wyhamowanie takiej masy było równie wdzięczne i łatwe jak rozpędzenie jej. Hamujący wóz miażdżył więc kolejne rzędy kościelnych ław, gruchocząc wszystko na swej drodze gdzie syk hamulców zlewał się z piskami rozgniatanych xenos, i pękającym plastikiem umiejętnie udającym naturalne, ciemne i stare drewno. W jednej chwili znaleźli się ze świata południowego światła w świecie świątynnego półmroku. Co dziwne w większości okien nadal widać było klasyczne witraże. I coś jeszcze.

- Co to kurwa jest? - zapytał Black 7 trzymając w ręku coś co wyglądało na urwany kawałek liny który jakoś znalazł się przy nim gdy ciężarówka znalazła się prawie przy samym ołtarzu gdzie wreszcie się zatrzymała. Za nimi pozostawał wyraźnie widoczny ślad zniszczeń w zmiażdżonych ławach, jakimś ciałem rozjechanego xenosa i… No te liny. Liany? Wewnątrz świątyni kłębiły się jakieś coś co ogólnie przypominało jakieś zdziczałe rośliny w jakieś opuszczonej szklarni. Tylko tutaj był półmrok więc słabo było ze światłem.

- Zostaw to! My pilnujemy ciężarówki wy lećcie po tych cywili. Maya! Nakieruj ich! - porucznik wysiadł z kabiny z karabinkiem w dłoniach. Widocznie zrezygnował ze swojego karabinu wyborowego na rzecz bardziej uniwersalnej broni na krótkie i średnie dystanse. Wcześniej Mayi udało się ustalić, że ten Charles z resztą są gdzieś w wieży. Były dwie i na szczęscie były po stronie ołtarza więc mieli niedaleko. Oficer Policji, sierżant Armii i dron z cieżką bronią szykowali się do obrony ich jedynego środka transportu jaki dawał nadzieję, że ich stąd zabierze. Parchom pozostało odnaleźć i zabrać tych cywili jakich na linii chyba miała Brown 0. W wyrwanym przejściu pojawiły się pierwsze kształty xenos. Dron otworzył ogień masakrując większość z nich. Gliniarz cisnął w tamtą stronę granat i wyrwa stanęła w płomieniach.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 170 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 36:30; 120 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



Było ich za mało. I mieli zbyt dużo zadań. W zbyt krótkim czasie. Czarnowłosa informatyczka siedząc za konsoletą sterującą na wieży kontrolnej czuła to aż nadto dobitnie. Potrzebowali więcej ludzi. Tutaj na wieży do obsługi szykujących się do akcji zespołów, do utrzymywania łączności z lataczami krążącymi nad lotniskiem, do rozmów z orbitą i kosmoportem odległym na drugim krańcu krateru w jakim koncentrowała się ludzka cywilizacja na Yellow 14. Potrzebowali więcej ludzi do obsadzenia tak dużego obiektu jak lotnisko, więcej ludzi do uzupełniania zapasów z parchowych kapsuł, więcej ludzi do sprawdzenia obiektów, więcej do pilnowania samej wieży i szpitala w jej schronie. Tych kilkudziesięciu ludzi którzy gdy wysypywali się z pół godziny temu z ciężarówek i furgonetek wydawało się całkiem sporą grupą. A teraz wydawali się być pochłonięci w przez teren i zadania do jakich zostali rozdysponowani.

Z tym problem zmierzyli się jeszcze kapitan i porucznik antyterrorystycznej jednostki lokalnej Policji a gdy odeszli spadło to na ich trójkę. Na blondwłosą sierżant, kaprala łączności i parchową informatyczkę. Zadań mieli aż za dużo. Konsolety czasem świeciły uszkodzeniami i ciemnymi ekranami od jakiś awarii i uszkodzeń ale większość działała poprawnie. I te zalewały trójkę ludzi masą danych od czujników, kamer, systemów i ludzi znajdujących się wszędzie od strażników na dole, po dowódców odpraw aż po tych na skraju perymetrów obrony, pilotów krążących nad głowami maszyn a nawet koordynatorów na orbicie czy w kosmoporcie.

Srg. Johnson więc by jakoś to spróbować ogarnąć ten zalew informacji podzieliła ich małą grupkę przydzielając im różne zadania. Na kaprala Ottena spadła komunikacja ze światem zewnętrznym i pilotami latadełek. Ona sama zabrała się za koordynowanie działań grup skoncentrowanych na lotnisku. Zwłaszcza ci dowodzeni przez kpt. Hassela którzy mieli sprawdzić i jeśli trzeba oczyścić budynki straży pożarnej i magazynu z amunicją do wieżyczek wymagali uwagi. Najpierw mieli zająć się budynkiem straży bo z analizy danych wydawał się łatwiejszy do sprawdzenia. Był bliżej i była nadzieja na zdobycie jakiś pojazdów. Potem mieli sprawdzić ten magazyn amunicji. Właśnie tam trafił Johan. W końcu jako spec od naprawy miał za zadanie sprawdzić stan pojazdów i jeśli trzeba postawić je na nogi. Na Brown 0 zaś spadło zadanie zajęciem się koordynacją samych wieżyczek oraz grupki Black dowodzonej przez porucznika Hollyarda. Nikt tego nie mówił głośno ale wiadomo było, że po opuszczeniu lotniska zostaną zdani na siebie. Grupki na lotnisku miały chociaż nadzieję, że pośpieszą im jakieś inne grupki i może zdążą w realnym czasie by ich wesprzeć. Przy trasie biegnącej około 1 - 1.5 km od lotniska wśród przenicowanego bombami terenu dżungli i ze zdewastowaną drogą wszelkie wsparcie czy akcje ratunkowe stawały pod bardzo dużym znakiem zapytania. No i był jeszcze balansujący na krawędzi histerii Charles.

Początek był niezły. Bordowowłosa sierżant za kierownicą rozpędziła ciężarówkę do przyzwoitej jak na tak duży pojazd prędkości. Dzięki temu gdy mijali i tak rozwaloną bramę wjazdową na lotnisko to mijali ją całkiem prędko. Xenos też wydawały się ospałe. Ten jeden czy dwa co wybiegło z dżungli w kierunku uciekającego im wozu bez problemu były rozstrzelane przez ocalałą wieżyczkę jaka była przy tej bramie. Potem na swoich kamerach Brown 0 widziała jeszcze jak tył ciężarówki zwalnia gdy brał zakręt w lewo i w końcu znika za rogiem dżungli.

Potem denerwującą chwilę nie wiedziała co tam się dzieje. Pojazd poruszał się drogą w martwym polu widzenia ocalałych kamer. Gdy kamery z lotniska już go nie łapały a te zhakowane z Guardiana przez hakerkę jeszcze ich nie łapały. Za to łapały ruch na drodze. Nagle niemrawe i biernie poruszające się tu i tam małe xenosy nabrały werwy. I ruszyły sprintem w kierunku drogi. Wreszcie na pierwszej ocalałej kamerze pojawiła się rozpędzona ciężarówka. Wyjechała zza dość łagodnego zakrętu ale kierowca musiała i tak slalomować między kraterami pozostawionymi przez bombardowanie. Czasem rozpędzona ciężarówka rozgniatała jakieś ciało xenosa. Martwe lub żywe. Małe xenosy były szybkie. Ale póki ciężarówka była na pełnych obrotach i na względnie prostej drodze to jednak miały trudności by dotrzymać jej pola. Ciężarówka strzelała z rozłożonego na dachu kabiny drona sterowanego przez kaprala Patinio gdzieś z trzewi szpitala polowego w schronie pod lotniskiem. Strzelała grupka Blacków. I na razie udawało im się utrzymać xenos na dystans. Ale te nadal pojawiały się pojedynczo, w parach lub po kilka sztuk. I jak żywe stado myśliwych podążało za uciekającą zdobyczą czekając na jej potknięcie.

A potknięcie musiało nastąpić. Brown 0 widziała, całkiem ostry zakręt czy raczej zjazd z głównej drogi na tą prowadzącą w stronę mostu. Tam ciężarówka tak samo jak przy lotnisku musiała zwolnić by skręcić. Widoczny ogień z drona i z paki obsadzonej przez Parchów zdecydowanie stężał tak samo jak ilość celów jakie nagle skumulowały się gdy tylko ciężarówka straciła impet. Dawali radę. Ale dawało pojęcie co czeka kogoś kto będzie w miejscu lub po prostu będzie wolniejszy o drobnych lecz bardzo szybkich kreatur.

Ciężarówce udało się znowu rozpędzić i znowu odstęp od większości xenos się zwiększał. Ale droga na most była węższa, widocznie mniej uczęszczana i odstępy od dżungli dającej schronienie obcym kreaturom był mniejszy. Więc czas na reakcję ludzi i drona był też odpowiednio mniejszy. Jakiemuś udało się wskoczyć na pakę ciężarówki. Olbrzym w pancerzu wspomaganym go zgniótł. Ale wskoczył następny a potem kolejny. Inny wylądował na dachu kabiny tuż obok strzelającego w przeciwną drona. Kilka uczepiło się burt i bocznych drzwi, nawet przedniej szyby gdzie próbowały się utrzymać i dostać do środka.

- Baza! Tu RM1! Jesteśmy na moście! Dajcie nam wsparcie lotnicze! Potrzebujemy wsparcia! Czekamy przy kościele! - Maya usłyszała w słuchawkach zdenerwowany głos porucznika z atakowanej ciężarówki. Pojazd jak magnes opiłki żelaza zdawał się wyciągać kreatury dotąd pochowane po jakiś zakamarkach dżungli i mijanych budynkach. Sześciokołowa ciężarówka przejeżdżała właśnie przez most i wychodziła na ostatni łuk przed kościołem. Gliniarz użył nazwy kodowej jaką oznaczyli tą misję. RM - Rescue Mission. No i 1 bo innej przecież nie było. Maya obserwowała jak na drogę i parking przed, za i wokół ciężarówki wybiega coraz więcej xenos. W większości tych małych jacy mundurowi nazywali szeregowcami. Drobnica na jedno porządne uderzenie czy trafienie. Ale było pełno tej drobnicy. Załoga rozpędzonego pojazdu też musiała to dostrzec bo pojazd skierował się w stronę kościoła. Wprost na drzwi główne i nie wyglądało by miał ochotę się zatrzymać przed wejściem. Charles też chyba musiał to usłyszeć bo zaczął trochę jakby się prosić, modlić, jęczeć i cieszyć jednocześnie.

- To oni?! Przybyli?! Niech nas uratują! Niech nas stąd zabiorą! Nie zostawiajcie nas! - mężczyzna który musiał zdawać sobie sprawę jak bardzo ratunek jest bliski wydawał się być od tej presji na skraju załamania nerwowego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline