Vince słuchał słów Dychy z drwiącym uśmieszkiem, który dzięki obecności wąsów wyglądał jak chuj wie co. Pochylił się tylko do przodu nie widząc dla siebie roboty w tym bałaganie. Wierzchowiec stopniowe dociążanie przedniej osi zrozumiał jako zachętę do ruszenia naprzód, więc spłoszony jego reakcją Vince wyprostował się jakby został nagle przywiązany do drzewa i szarpnął lejce.
Wtedy dojrzał elfa, może metr po lewej. Odebrał z jego rąk swoją własność choć po chwili zastanowienia. Być może stosowniej byłoby mu nakazać odnieść nóż na jego miejsce?
- Aport i chuj. Dobry pies - skwitował kwaśno i odwrócił wzrok nie odwracając uwagi. Spodziewał się ataku, więc nawet nie schował noża do pochewki z tyłu paska.