Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2018, 18:06   #4
Gormogon
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
Post wspólny całej drużyny

U-Wing gładko przecinał nadprzestrzeń. Za transpastalowym iluminatorem widać było jedynie monotonne, jasne kreski, rysowane przez przemykające wiele parseków dalej gwiazdy. Jeron przeciągnął się i ziewnął. Marlon dostrzegł to kątem oka i uśmiechnął się pod nosem.
- Wszyscy dobrze znoszą podróż? - rzucił pytaniem w kierunku reszty drużyny zgromadzonej we wnętrzu ciasnego statku. - Ma ktoś ochotę na pogawędkę. Może ty Danpa? - Sar znał Umbaranina jeszcze z dawnych czasów. Słabo, ale jednak. Nigdy nie spodziewał się, że ich drogi jeszcze kiedyś się przetną. - Doonium wydobywane na pierścieniu Socorro jest eksploatowane również na Umbarze, dobrze mówię?
Od pewnego czasu, Jayltre czuł się coraz gorzej. Nie znosił podróży kosmicznych, szczególnie w tak małych jednostkach. Nie potrafił zrozumieć niektórych, którzy z chęcią sami pakowali się do tego typu pojazdów. Czuł się w nich źle, oraz rozkojarzony.
- Jak...? - Powiedział cicho - długa podróż przed nami? - dokończył znacznie głośniej.
- To zależy… Jeron nie chciał szlakami więc... - zaczął odpowiadać Marlon, lecz brat zdążył się wciąć.
- Od kilku do kilkunastu standardowych godzin, niestety - Młodszy Sar odwrócił się do Jayltry. - Powinniśmy unikać często uczęszczanych szlaków. Nie znam tak dobrze szlaków w tej części galaktyki, więc muszę regularnie wprowadzać poprawki i zmieniać kurs.
- Jednym słowem, opóźnia nas - zaśmiał się starszy Sar.
- Masz chorobę kosmiczną, przyjacielu? - zapytał zatroskany Jeron

- Za głośno… - Powiedział spokojnie. - .Nie lubię przebywać w zamkniętych pomieszczeniach, tak długo. Rozumiem jednak, że to najlepsza droga. Przynajmniej mamy szansę dotarcia w jednym kawałku. Nie chciałbym, zginąć w czymś takim - Ostatnie zdanie chyba miało być żartem. Chyba.

- Taaak, też jestem w stanie wyobrazić sobie lepszą trumnę od U-Winga. Choć lubię ten statek, ale ja siedzę sobie wygodnie w fotelu. - Te rzeczywiście były całkiem wygodne jak na jednostkę przeznaczoną oryginalnie do masowej produkcji. Incom wykonał tu niezłą robotę.
- Są przytulniejsze pojazdy, nawet bojowe - wrzucił od niechcenia Marlon - A reszta? Jak się leci, zależy nam na opiniach klientów SarGalaxy.
Pod sam koniec wypowiedzi zaśmiał się.

- SarGalaxy…? - Zapytał krótko

- Lubię obracać każdą sytuację w żart, a jakoś tak wychodzi, że zawsze brata mi przydzielają, więc jakoś tak wyszło. - Odpowiedział mu Marlon.

- Popracuj jeszcze nad tymi żartami, to może nie wystawię wam negatywnej opinii - odezwała się Kara, która pojawiła się nagle w kokpicie, stając tuż obok Jayltre. Uśmiechała się lekko kącikiem ust. - Widzę, że rozkręcacie imprezę w kokpicie. Przynajmniej jest tutaj mniej niezręcznie niż w towarzystwie droida i tego milczącego typka - stwierdziła, wzruszając obojętnie ramionami.

Kiedy kobieta dołączyła do nich, Jayltre pochylił głowę na gest powitania. Nie zwracał uwagi za bardzo na towarzyszy podróży. Wypadało jednak, poznać ich troszkę bardziej.
- Imprezę… - Uśmiechnął się pod nosem - Czy pilotowanie tego pojazdu jest bardzo skomplikowane? - Zapytał tym razem z powagą.

- Raczej nie, zbudowano je tak, żeby nawet ofiary losu, jak Jeron, mogły go pilotować - znów zażartował. - Miło mi, że mam okazję panią transportować.

Kobieta zaśmiała się.
- Jeśli mamy ze sobą spędzić od kilku do kilkunastu standardowych godzin na tej ciasnej przestrzeni, to błagam, nie paniujmy sobie. Jestem Kara.
- Marlon, niezwykle mi przyjemnie.
- Jeron. U-Wing jest prosty w pilotażu, ale tylko przy dwóch pilotach. Na szczęście ja tu jestem i pilnuję sensorów, Marlon nie rozróżniłby galaktycznego południa i północy choćby astronawigator podszedł i sprzedał mu kopa w tyłek. Skąd pochodzicie?
- Wypraszam sobie, mniej więcej wiem, jak to rozróżnić. Inaczej nie dowodził bym “Pięścią”!
- Żebym ja ci zaraz z pięścią nie zapoznał, mądralo - burknął Jeron.
Kara westchnęła i z lekkim rozbawieniem pokręciła głową, przysłuchując się wymianie zdań pomiędzy braćmi.
- Jeron, nie przy Karze… Wystawi nam złą opinię i znów będą kłopoty. - znów się zaśmiał.
- Hej, hej, przynajmniej robi się ciekawie! - zaprotestowała Lang.
- Czyli nie będzie negatywnej oceny dla Jerona - Marlon odpowiedział z udawanym żalem w głosie.
- Pięścią? - Mężczyzna był wyraźnie zmieszany.
- Tak nazywał się ciężki bombowiec H-60, którym latał krótko dwa standardowe lata temu - odpowiedział szybko Jeron.
- Rozumiem, że KAŻDY może kontrolować tę maszynę? - Na jego ustach zagościł uśmiech
- Może, pozwolicie mi spróbować, a wtedy okaże się który z was jest lepszym pilotem… - zaproponował
- Może nie każdy, ale wystarczy podstawowa i minimalna wiedza o pilotażu.
- Rozumiem. Znacznie bardziej wolę, sensowne odpowiedzi. Niestety, te ograniczenia znacznie zawężają grono. - Jednak na swój sposób fascynowało go to - Długo wam zajęło opanowanie tej sztuki?
- Jeron wciąż jej nie opanował, a ja cztery lata się uczyłem - odpowiedział Marlon, a Jeron tymi pokręcił głową.
Natomiast Kara, która w ogóle nie była zainteresowana tym tematem, ziewnęła krótko, obrzuciła ich spojrzeniem, uśmiechnęła się lekko, po czym wróciła do głównego pomieszczenia. Tam położyła się na kanapie, podkładając sobie pod głowę swoją torbę.
- Dajcie znać jak będziemy na miejscu - rzuciła tylko, po czym zakryła sobie oczy ramieniem i prawdopodobnie poszła spać.
Kiedy kobieta opuściła pomieszczenie, ten odprowadził ją “wzrokiem”, po czym zwrócił się w stronę braci.
- Pilotowaliście kiedyś większe jednostki?
- Zdarzyło się, ale ja jestem zdecydowanie pilotem myśliwców. To na nich można popisać się umiejętnościami i zażyć dawkę prawdziwego ryzyka.
- Tak naprawdę nie radzisz sobie z niczym większym od małpojaszczurki - wciął się bratu Jeron. - Ja latałem na wszystkim o gabarytach do dużych korwet włącznie.
- Szkoda tylko, że wszystko czym latałeś to straszne szroty. Jest takie powiedzenie: “Dobrego pilota poznasz po tym, jak lata myśliwcem, a Jeron nie umie latać”.
Bracia mieli z pewnością specyficzną “aurę”. Nie potrafił jej jednak sprecyzować.
- Pojazdy naziemne, są dużo mniej skomplikowane?
- Zdecydowanie, operujesz na mniejszej liczbie płaszczyzn. Różnica jest trochę tak jakby porównać walkę na pięści ze strzelaniną. Niby to i to walka, ale jednak to nie to samo. - przykład po chwili jednak wydał mu się głupi.
- Co jest więc trudniejsze… Walka na pięści czy strzelanina? - Chyba pierwszy raz od początku rozmowy, skierował na kogoś swoje “spojrzenie”.
- Strzelanina - rzucił Jeron. - Przynajmniej dla mnie. Łatwiej kontrolować pięść niż blaster, bo jest częścią ciebie. Ale to słabe porównanie w tym przypadku.
- Broń biała, nie jest częścią naszego ciała. W takim wypadku, uważasz nadal, że jest łatwiejsza w obsłudze niż blaster? - Widać było, że bardzo go zainteresowała opinia rodzeństwa.
- Chyba tak, choć dobrze się na tym nie znam… - chwilę pomyślał, po czym dodał - W sumie to nie wiem. A jak ty uważasz?
- Blasterem jest w stanie zabić każdy i każdego. Broń bywa zawodna, nawet największy i najlepszy strzelec, musi polegać na swojej broni. Pięści… W takiej walce, nie liczy się nic poza umiejętnościami. Amator nie pokona mistrza, chociażby próbował wiele razy… - Pokazał swoje dłonie. Miały wiele blizn oraz kończyny były łamane wielokokrotnie - Wiele walk stoczyłem. Myślę, że wy również. Jednak, tylko takie… te pierwotne, pokazują jak wielkim wojownikiem jesteś…
- Bez wątpienia wiesz o tym więcej niż my - Jeron pokiwał głową.
- Od dawna walczysz? - spytał Marlon, a chwilę potem przestawił jeden z przełączników. Następnie odwrócił się i popatrzył na resztę znajdujących się na pokładzie U-Winga pasażerów.
- W porządku, wszyscy czują się dobrze?
- Stan podzespołów w normie, brak konieczności naprawy jednostki - Zameldował BX 102.
- Czyli rzygać nie będziesz?! - dość głośno zaśmiał się starszy Sar.
- Brak odpowiedniego protokołu - Odpowiedział zgodnie z prawdą BX
- Blaszaki… - pod nosem, choć słyszalnie mruknął Marlon. Po chwili dodał jeszcze - Nie macie jakiegoś programu z wgranym humorem?
- Procesor infiltracyjny zawiera kilka podstawowych żartów - Odpowiedział BX wyszukując odpowiednią funkcję w podprogramie procesora infiltracyjnego- Kontynuować? - Czekał na odpowiedź.
- Zaskocz mnie - rzucił pierwszy pilot U-Winga.
- Po czym poznać że Hutt kłamie? - uruchomił podprogram w pamięci procesora infiltracyjnego.
- Otwiera usta? - zripostował błyskawicznie Marlon.
- Żyje… ciągle - program zakończył działanie.
- Dobre, muszę przyznać, choć stare niczym opowieści o honorze Jedi.
- Jedi istnieli do niedawna, jednostka walczyła na pierwszej linii podczas wojen klonów - Wyszukuje odpowiedni rejestr w pamięci, tuż przed zamknięciem systemu otrzymał dane o jedi i o ich taktykach prowadzenia klonów do bitwy.
- Przewody chyba ci się przepaliły, honor i prawdomówność Jedi to legendy dla dzieci. Chyba tylko Jeron jeszcze w to wierzy. - obruszył się pilot.
- Brak danych, dane niekompletne - Odpowiedział, gdyż miał braki w pamięci spowodowane długotrwałym brakiem aktualizacji systemu, sieć pod przestrzenna sojuszu separatystów od dawna była martwa.
- Czyli tak jak myślałem… - odpowiedział droidowi Marlon.
- Legendy? - obdruszył się do żywego Jeron. - Za dużo naczytałeś się holonetu. Wiesz dobrze, że to wszystko imperialne oszustwa i manipulacja. - Sam nie wiedział może bardzo dużo o Jedi, ale w propagandę Imperium z przekory nigdy nie wierzył. Przeleciał przez pół galaktyki i wiele razy spotkał się z małymi pamiątkami i wspomnieniami po grupach istot potrafiących rzekomo używać Mocy. Często zastanawiał się nad tym, czym ona była. Wiedział, że to niebezpeiczne, jej kult był nielegalny, ale prastare tajemnice zawsze go fascynowały.
- Sam jesteś manipulant, po kiego Imperium miałoby kłamać na temat Jedi? - błyskawicznie zripostował Marlon - Fakt, cholernie dużo mają za uszami, mordują niewinnych ludzi, ale Jedi byli skorumpowaną bandą hedonistów, która niczym choroba niszczyła Republikę!
Jayltre przez pewien czas wydawał się nieobecny. Zastanawiał się nad odpowiedzią dla jednego z braci. W tym czasie, nawiązała się kolejna dyskusja.
- Nie wierzysz w moc? - zapytał wyraźnie zaskoczony
- Nie wiem, ale wiem, że Jedi pięknie wykorzystali moc, by siać swoje kłamstwa i tak jak Imperium mordować niewinnych! - Marlon niemal zaczął krzyczeć, a końcówka zdania odbiła się echem po wnętrzu U-Winga.
Nożownik zachował spokój. “Przygladał” się tylko rozmówcy.
- Skoro Jedi istnieli za czasów republiki, to w takim wypadku czym ona różniła się od Imperium? - Nie wiedział zbyt wiele na temat Jedi. Tylko tyle, ile słyszeli obywatele imperium. Jednak ten temat nadal był ciągle bardzo żywy.
- Tym, że za Republiki Jedi siali swoje kłamstwa, a za Imperium już nie mogli. - odpowiedział zbulwersowany Marlon.
- Nikt nie zna się tak dobrze na kłamstwach, jak Imperium - Jeron odpowiedział bratu grobowym głosem. - Zaskakuje mnie, że wciąż o tym zapominasz. Imperium istnieje kilkanaście lat. W galaktyce jest masa istot dobrze pamiętająca dawne czasy. Spotkałem wielu, którzy opowiadali o spotkaniach i znajomościach z Jedi. Część kłamała... ale części wierzę. Senator Organa ma o nich inne zdanie niż ty Marlon. Senator Mothma również. Bez urazy, ale są dla mnie większymi autorytetami niż pisanina w holonecie.
- Co ty wiesz o Imperium?! - już niemal wrzeszczał starszy Sar - Na tym statku, jak nie w całej grupie Gerrery, najwięcej wiem o metodach Imperium. To banda morderców, zbrodniarzy wojennych i… i … Imperium jest gorsze niż myślicie, nawet nie wiecie czym ono właściwie jest!. Nienawidzę go z całego serca, ale bzdur o Jedi też nie mogę słuchać!
Jayltre twarz miał zwróconą w stronę jednego z paneli. Zrozumiał teraz, że ta grupa może być znacznie ciekawsza niż pierwotnie przypuszczał.
- Masz bardzo dużą wiedzę, skoro mówisz to tak pewnie. Miałeś z nimi wiele doświadczeń… Jednak, rozmawialiśmy o Jedi i ich zakonie. - Nie mogli się spierać przed misją, to działało na ich niekorzyść.
- Czym jest moc. Pytam o to, jak wy to odbieracie.
- Przewoziłem parę razy pielgrzymów do różnych sanktuariów Mocy. Jedha i inne...
- I to czyni cię ekspertem…? - wciął się błyskawicznie starszy Sar bratu.
- To oznacza, że próbowałem się zastanowić nad czymś na poważnie, a nie pieprzyć bzdurne formułki - podniósł głos dotąd raczej spokojny Jeron. - Moc... jest wszędzie, jest źródłem życia. Jedi wykorzystywali ją w dobrym celu, strzegli balansu w galaktyce. Zastanawialiście się kiedyś, co dzieje się z naszą świadomością po śmierci?
Marlon zamilkł i wpatrywał się jedynie w kontrolki, zaczerwienił się na twarzy.
Ślepiec uśmiechnął się.
- Gdzieś to już słyszałem. Jesteście braćmi. Jednak tak różni, to niesłychane. - Jego matka uczyła go o wartościach jego rasy, znacznie różniła się ich filozofia od ludzkiej, która była tak zmienna, tak indywidualna.
- Może będziemy mieli sposobność, spotkać kogoś wrażliwego na moc, podczas podróży. Jednak, co w takim razie dzieje się po śmierci?
- Nie wiem, oczywiście - odpowiedział zgodnie z prawdą Jeron i kontynuował: - Jeden z pielgrzymów twierdził, że tak jak życie pochodzi z Mocy, tak później do niej wraca. Jego zdaniem, jednoczymy się z Mocą. Chciałbym spotkać Jedi albo innego użytkownika Mocy. Porozmawiać z nim. Może to naiwne, może dziecinne, ale fascynuje mnie galaktyka. Dlatego walczę. Nie dla zabijania Imperialnych, to zła droga. Walczę, żeby kolejne pokolenie mogło na nowo poznać galaktykę. Bez kłamstw i kajdan na nadgarstkach.
Zorientował się, że znowu się rozgadał.
- A dlaczego ty walczysz Jayltre?
To było dobre pytanie. Sam zastanawiał się nad tym, nie znalazł jednak jednej odpowiedzi. Wzruszył ramionami, po czym powiedział.
- Tylko to potrafię… Myślę...że galaktyka nie jest dla mnie. Nie mam innej drogi, nie mam czym się zająć. Wiele...bardzo wiele rzeczy wymaga hmm… - zamyślił się - “Innych” zmysłów - dodał z grymasem na twarzy, jak gdyby szukał poprawnego słowa.
- To życie które znam.
Marlon przysłuchiwał się jedynie rozmowie, lecz nie miał ochoty się wcinać. Zdawało mu się, że powiedział zbyt dużo. Zamyślony patrzył jak statek przecina Galaktykę, o której mówił Jeron i Jayltre.
- Idealista - pomyślał na głos. Nie zdążył się powstrzymać.
- Być może - mruknął młodszy Sar. Zastanawiał się, co odpowiedzieć Miraluce. Pozazdrościć sobie zmysłu wzroku. To było tak normalne dla niego. Zaczął się zastanawiać, co by zrobił, gdyby stracił wzrok. Albo może czucie w nogach. - Skąd pochodzisz Jayltre?
- Nie za dużo pamiętam z najmłodszych lat. Moi rodzice, byli podróżnymi handlarzami. Zostałem sierotą w młodym wieku. Moim domem była przestrzeń, mimo że tak bardzo nienawidzę statków. - To była ironia - Mogę powiedzieć, że mój dom gdzie ja. - postarał się o żart.
- Zdaję sobie sprawę, że to niezbyt satysfakcjonujące. Jednak, to nienajgorsze życie.
- My pochodzimy z Uytera, w sektorze Lantillian.
- Przynajmniej Jedi cię nie porwali rodzicom, żeby zrobić te swoje czary.
- Sam się porwałem - wzruszył ramionami Jeron. - Razem uczyliśmy się latać na starym V-Wingu, którego używaliśmy do spryskiwania pól. Ale kiedy miałem dwanaście lat, uciekłem na frachtowcu opuszczającym planetę. Wzięli mnie na majtka. Potem latałem na dziesiątkach statków - pochwalił się jeszcze.
- Ostatecznie wstąpiliście tutaj. Jako osoby z doświadczeniem… mogliście pracować w innych, bezpieczniejszych miejscach. Prawda? - Zastanawiało go to, dlaczego ludzie ryzykowali chociaż nie było to konieczne.
- Latałem u innych pracodawców, nie polecam. - dodał skwaszony Marlon.
- Pracowałem dla wielu. Części wciąż wiszę pieniądze - uśmiechnął się krzywo Jeron. - Pomagałem rebeliantom zanim jeszcze powstał sojusz, wstąpiłem, kiedy przytrafiła się okazja. Wierzę w Rebelię... w Gerrerę mniej - dodał ciszej. Marlon chciał zripostować, że jedynie Gerrera w Rebelii naprawdę chce zniszczyć Imperium, ale nie miał ochoty na kolejną kłótnię. Jeron szybko się poprawił: - Ale to temat do innej rozmowy. Danpa - wskazał wspomnianego. - Dasz się zaprosić do rozmowy? Znam się z nim jeszcze z dawniejszych czasów - wyjaśnił Jayltrze.
Danpa odwrócił głowę w ich stronę i przyjrzał się Jeronowi przez chwilę. Na początku go nie kojarzył, później jednak uśmiechnął się lekko pod nosem. Będzie miał z kim grać w Pazaaka. Podniósł się i podszedł do zgromadzenia.
Patrząc na twarz to jednej, to kolejnej osoby nie był w stanie wyjąć zbyt dużych wniosków. Może dlatego, że wszyscy byli w jednym miejscu, a mu się specjalnie nie chciało zaraz analizować każdej osoby w zespole: i tak są teraz zespołem, więc będą działali razem. -Dyskutowaliście jakieś plany, czy...? - Spytał niepewny intencji zaproszenia do dysputy. - Nie wsłuchiwałem się w wasz hałas. - przyznał.
- Jeron nie wie co to plany - syknął pod nosem wciąż wytrącony z równowagi Marlon.
- Odezwał się galaktycznej klasy strateg - odpowiedział mu Jeron i obrócił się na powrót do Danpy. - Dyskutowaliśmy o wojnie, pilotażu, Mocy... trochę się tego zebrało. Ktoś z was służył kiedyś z Wulfem? - zapytał zgromadzonych. Nie wiedział jeszcze, co myśleć o ich nowym dowódcy.
- Ona. Na twoim miejscu zapytałbym ją - odpowiedział mu głos, który mógł należeć tylko do samego Wulfa. Dowodzący misją natal spoczywał na swoim siedzeniu w takiej samej pozycji jaką przyjął na początku lotu. Różnicę stanowił palec wskazujący prawej ręki, skierowany jednoznacznie w stronę Kary. - Ale lepiej wstrzymaj się z tym jakiś czas. Po przebudzeniu jest trochę marudna.
- To żeś się wkopał brat - roześmiał się Marlon - Mówić o dowódcy “on”. Widać, że nie wiesz co to hierarchia, he, he.
Po chwili dorzucił jeszcze:
- Przepraszam za niego, rodziny się nie wybiera.
- Nie musisz mi mówić - Wulf podniósł głowę i otworzył oczy. - Mój kuzyn jest wykładowcą na uniwerku. Ale obciach, co? Publicznie nie podałbym mu ręki. To znaczy, gdyby ważniak w ogóle przyznawał się, że jesteśmy spokrewnieni - westchnął. - Tak czy siak możecie o mnie mówić jak chcecie: “on”, “dowódca”, albo “jego lordowska mość”, nie robi mi to różnicy. Nikt nie zbierze też bury za ciekawość. Ale jak ktoś będzie chciał poznać szyfr do mojej szafki do ubiję, jasne? - ciężko było stwierdzić czy żartuje, czy mówi poważnie.
- Ma się rozumieć, panie Bosmanie! - odpowiedział Wulfowi Marlon - A Kara zawsze przesypia podróże?
- Tylko jeśli znudzi ją rozmowa. Przy mnie zdarzyło jej się pierwszy raz.
- To nieźle nam się udało… - Marlon błyskawicznie zareagował na słowa Wulfa - Aż mi głupio, że mam tak nudnego brata! Całkowicie rozumiem pana Bosmana, zawsze jak mnie o niego pytali w Akad… - zamilknął Marlon, znów powiedział za dużo. A plotki o jego Imperialnej przeszłości rozchodziły się szybciej niż by chciał.
- Więc co odpowiadałeś tym Akadyjczykom? - Wulf udał, że nie zrozumiał.
- No, że urodził jakiś nie taki i dlatego go nie ma ze mną nie ma - w głębi serca podziękował Wulfowi za tą odpowiedź… Ciekawe kto na pokładzie U-Winga wiedział.
- Wchodzisz wszystkie dookoła w dupę równie łatwo, co zawsze - uśmiechnął się sarkastycznie do swojego brata. - To ja przepraszam za Marlona. Wydaje mu się, że bycie podrzędnym najemnikiem przez kilka lat uczyniło go wojskowym z prawdziwego zdarzenia - spojrzał ostrzegawczo na drugiego Sara.
- Podrzędnym najemnikiem - wrzasnął Marlon tak, że nawet na Alderanie go usłyszeli - Jak tylko wylądujemy to dostaniesz od brata przez ucho!
- Możesz próbować - odpowiedział Jeron. Chciał coś jeszcze dodać, ale się powstrzymał. Kłótnia robiła się poważna, więc lepiej ją skończyć. Nad Socorro nie będą mieli na to czasu. Marlon mógł się uważać za wygranego w takiej sytuacji. - Dlaczego lecimy na powierzchnię Socorro? - zapytał Wulfa. Nie dawało mu to spokoju od kiedy przedstawiono im plan. - Masz jakiś plan, czy liczymy, że akurat dopisze nam szczęście i znajdziemy między złomem, piaskiem i wulkanami sposób na ciche dostanie się na orbitę? Są tam jakieś placówki imperialne?
- Są, a właściwie jest - wciął się Marlon, pamiętał jeszcze dzięki swojej pozycji rozmieszczenie pewnych placówek - Ale nigdy tam nie byłem i nie wiem jak wygląda.
Jeron dodał jeszcze:
- Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie - Zaakceptował zaproponowane przez komputer współrzędne następnego skoku. - Choć oczywiście nikt mnie nie pyta, ale gdyby tak było, zasugerował znalezienie imperialnego transportu w bardziej ustronnym miejscu, zdobycie imperialnych przebrań i polecenie wprost do celu naszej misji.
- Kowboj - skwitował Wulf. - Lubię takich, świetnie spisują się w roli pilotów. Niestety ździebko problematyczny może być fakt, że nie mamy kodów, które pozwoliłyby nam się dostać na stację, a liczyć na fart, że spośród setek tysięcy imperialnych statków trafimy akurat na taki, który tam zmierza i takowe kody posiada jest… Dopowiedz sobie z kontekstu jakiś intrygujący zawijas słowny. O wiele większa szansa jest znaleźć taki statek na powierzchni planety, na której orbicie owa stacja się znajduje. Sama planeta nie powinna być pod blokadą, więc nikt nie będzie pytał o kody statku, który zmierza na jej powierzchnie, jasne?
- Zawsze można udawać konieczność awaryjnego lądowania - znów wtrącił się Marlon - W to powinni uwierzyć, jeśli się postaramy.
- Ależ oczywiście, jestem pewien, że potraficie odpowiednio potraktować statek, tak żeby wyglądało to na pospolitą i stosunkowo groźną awarię. Niestety TML-474 jest placówką pod nadzorem IBB i wywiadu floty, co oznacza, że każdy niezapowiedziany statek przetrząsają od dołu do góry, wliczając w to załogę. Ponadto jako załogant takiej jednostki nie mógłbym swobodnie poruszać się po stacji, pewnie ograniczyli by nam dostęp do jednej strefy i po ptakach.
- Ech… to pierwszy raz kiedy żałuję, że nie mamy ze sobą Jedi… Ich czarymary mogłoby nam pomóc. - skomentował Marlon - Czyli lądujemy na planecie? Jakie prawdopodobieństwo, że to nam się uda, blaszak?
- Prawdopodobieństwo początkowe oscyluje w zakresie od 0,05% do 15% w zależności od tego w którym momencie zostaniemy wykryci - Odpowiedział BX 102 po szybkich obliczeniach, następnie przeszedł w tryb zaawansowanych symulacji bojowych.
- W przypadku udanej cichej infiltracji, sukcesywnego eliminowania żołnierzy wroga i podszywania się pod klony prawdopodobieństwo rośnie wykładniczo - Komputer infiltracyjny rozjarzył się pełną mocą obliczeniową, analizował wszelkie możliwe podejścia do wykonania misji, wykonał ponad 10 tysięcy symulacji infiltracji zanim podał wynik.
- Czyli jednym słowem szanse mamy spore - Marlon powiedział to bez krzty sarkazmu.
- Nadimpretacja, zbyt wiele zmiennych - Obliczał kolejne możliwe sytuacje w oparciu o przewidywany rozkład pomieszczeń i sił wroga na stacji.
- Dowódco, dopuszczalny poziom strat? - Droid zwrócił się do Wulfa, w celu uzyskania ważnej zmiennej przy obliczeniach końcowych etapów misji.
Danpa majtał oczyma po mówiących, dość szybko odpływając w natłoku nieistotnych zdań. Odpalił się spowrotem, gdy natoczył się temat samej misji. To już bardziej go interesowało. Musieli dostarczyć się z planty na stację albo stację do planety. Diabli go wiedzą co będzie łatwiejsze w takiej sytuacji. - Może woźnych brakuje. - burknął, przypominając swoją główną zagrywkę na takie sytuacje. Gorzej, że jak nie brakuje, to ciężko będzie się takich ze stacji pozbyć. Skrzywił się w zamyśle. - I tak bym parę osób tam awaryjnie wylądował. - stwierdził. -Dużo nas, równie dobrze ktoś może być w środku.
- Zawsze możemy się rozdzielić - zasugerował Marlon.
Danpa rzucił swojemu tłumaczowi zażenowane spojrzenie. Z drugiej strony, może faktycznie nie odzywał się aż tak dokładnie.
- Jeron, przydaj się na coś - zaczął starszy Sar - Ile nam jeszcze zostało czasu na planowanie?
- Za jakieś trzy godziny powinniśmy znaleźć się w systemie Socorro - odpowiedział beznamiętnie Jeron. - O ile nie będzie większych komplikacji z ostatnimi dwoma skokami. - Zaaferowanie, z jakim wpisywał coś naprzemiennie w datapadzie i na wyświetlaczu na lewo od drążka sterowniczego, mogło zasugerować coś zgoła innego. - Gdzie na powierzchni mamy wylądować? Jakieś miasto, okolice bazy Imperium, czy jak najdalej od inteligentnych form życia?
- Sektor B15, są tam liczne kaniony, można łatwo ukryć statek. Spróbuj do nich podejść unikając zamieszkanych okolic.
- Rozkaz - skwitował starszy z braci. Młodszy tylko potwierdzająco pokiwał głową. - Jak samopoczucie na trzy godziny przed lądowaniem?
-Zamontujcie barek. - Odpowiedział na to pytanie bez zastanowienia. W tym tłoku średnio dało się wyspać, a w sumie nic innego nie było do roboty.
- Lubię go, ma fajne pomysły - odparł Wulf. - Niech ktoś to zanotuje.
- Trzy godziny… Idę posiedzieć w ciszy. - Po tych słowach Jayltre opuścił pomieszczenie. Chciał jeszcze chwilę odpocząć przed rozpoczęciem zadania. Wrócił na swoje miejsce i tam został. W sumie nie wiadomo czy zasnął czy nie.
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”

Ostatnio edytowane przez Gormogon : 20-02-2018 o 22:27.
Gormogon jest offline