Pierwsza potyczka poszła nad wyraz dobrze. Fakt, że strzelających było dużo, a i tak mieli dwukrotną przewagę. Strzały i bełty pomknęły w kierunku zamierzonych celów i po chwili żaden ork nie pozostał przy życiu. Oby dalej szło tak dobrze jak teraz. Draugdin wyjął z ciała zabitego swoja strzałę. Wyczyścił ją, sprawdził stan grotu i co ważniejsze lotek po czym wsunął ja do kołczanu. Ruszyli dalej.
Dotarli do wrót Khundrukaru. Po dłuższym postoju spowodowanym oględzinami wejścia przez "badacza magii" jak od teraz w myślach nazywał Erunda weszli do środka by praktycznie wpaść w kolejna potyczkę. Tym razem przeciwników było trzech. Przy tej ilości awanturników posługujących się bronią dystansową nie przypuszczał żeby skończyło się to inaczej i trwało wiele dłużej niż poprzednio. Jedyna zmianą było to, że orkowie mieli niewielkie osłony, a drużyna stała całkowicie odsłonięta. Zdał sobie sprawę, że liczyła się będzie szybkość reakcji i/lub klasa pancerza.
Ponownie dobył łuku, wybrał dokładnie tą sama strzałę. która już dziś raz celnie odebrała życie. Spojrzał szybko, w którą dokładnie stronę celuje Varandel i wymierzył w najbliższego stojącego obok orka. Uspokoił bicie serca, wstrzymał na chwile oddech i strzelił. Cięciwa cicho brzdęknęła i strzała z furkotem lotek poleciała do przodu.