Królewna szarpała się, ale mocarne ramiona porywaczy szybko ją unieruchomiły, a sprawne dłonie pirata zadzierzgnął konopny sznur na wiotkich nadgarstkach. Jedwabny szalik zdusił protesty. Nie tak to wyglądało w balladzie o Czarnym rycerzu Greyu i lady Anastazji. To… to nie było za grosz romantyczne!
Przerzucona przez siodło jak wór kartofli fuknęła z oburzeniem. Ruszyli galopem, chwilę potem powóz ogarnęły płomienie. Pod wpływem kuli ognia Berdycha oderwał się kolejny kawałek drogi i spłynął w dół zbocza na roztopionym piasku.
Nasi bohaterowie nie widzieli, że zza jednej z sosen ktoś ich obserwował. Okopcona dłoń odsunęła gałąź przeszkadzającą patrzeć.
- To nie koniec… - wyszeptał chrapliwie tajemniczy nieznajomy.
*
Mając do dyspozycji swoje konie i zdobyczne, mogli szybko oddalić się od miejsca zdarzenia. Zmiana koni pozwoliła zyskać na czasie. W końcu po dwóch godzinach galopu zbliżyli się do miejsca spotkania. Niewielka polanka i chatka. Na polance widać było kilkunastu oprychów, ale odzianych bardziej z klasą. Do tego kilku kryło się po lesie. W razie rozróby mieliby przewagę.
Na spotkanie wyszedł im pracodawca. Przynajmniej tak mogli mniemać, bo maska była taka jaką nosił zatrudniając ich.
- Widzę, że poszło bez większych problemów - zagadnął z akcentem chlovardzkim, braku Tehisy nie skomentował. Machnął dłonią i dwóch oprychów błyskawicznie doskoczyło do plandeki ukrywającej coś. Szrapneli i odsłonili skrzynię. Złapali za uchwyty i z niemałym trudem przynieśli skrzynie i z ulgą postawili u jego stóp szefa. Zamaskowany szef wyjął klucz zza pasa i otworzył zamek i otwarł wieko pokazując wypełniające skrzynię monety. Gdy już upewnił się, że nie uszło to uwagi przybyłych, kopniakiem zamknął wieko i oparł się na skrzyni nogą i zakręcił kluczem na palcu.
- Jak widzicie, zapłata jest. Poproszę towar.
Towar wściekle fuknął spod knebla.