Metody jakimi posługiwali się duzi ludzie były zdecydowanie inne od tych do których przyzwyczaił się Myszołów. Dla niego sztuka skradania się chyłkiem była niezbędna podczas walki, niziołki bowiem mając zdecydowane braki w sile i masie musiały rekompensować to podejściem bardziej... finezyjnym. Zaskoczyło więc szamana jak skuteczny może być szybki bezpośredni atak. Zrozumiał, że ta podróż przyniesie mu sporo korzyści, choćby li tylko obserwował dużych i ich metody walki.
Tym razem, oceniwszy odległość jednym spojrzeniem, w oka mgnieniu porzucił pomysły miotania pocisków z procy, jej efektywny zasięg był zbyt mały by wyrządzić jakąkolwiek poważniejszą krzywdę orkom. Coś jednak zrobić musiał jeśli nie miał zamiaru zmienić się w jeża, tak więc chwycił mocno swą dużą (przynajmniej jak na jego rozmiary) drewnianą tarczę z wymalowanymi na niej szamańskimi imionami duchów lasu i gór. Po czym to najzwyczajniej w świecie schował się za nią postanawiając zachować siły na wypadek gdyby potrzebna była później interwencja innego rodzaju niż siłowa.