Ludzie jeszcze się bali. Nikt nie zbliżył się nawet do meczetu, w którym doszło do walki z mustadhyibem. Wszyscy, którzy przeżyli wilczą masakrę wylegli na ulice i z trwogą przyglądali się ogromowi zniszczeń. Nie było ich wielu, co najwyżej kilkunastu dorosłych, trójka dzieci, paru starców.
Do wsi wolno wjechało dwóch Irunoi, wiodąc ze sobą pozostałe wierzchowce. Hanohano i Peleki podjechali do świątyni i niezdarnie zeszli z koni. Gdy zobaczyli poranionych awanturników, martwego wilkołaka i Enki babrającą się w pozostałościach tego ostatniego, nie wyrazili zdziwienia, zaskoczenia, emocji.
-
Jedziemy dalej, jak tylko odpoczniecie - oznajmił Peleki. -
Do Wzgórza. Dowiedzcie się gdzie.
Po dogadaniu się z wieśniakami, którzy powoli zaczynali pojmować jakie nieszczęście spotkało ich osadę, wszyscy zadomowili się w tej chacie, w której spała już Zahija. Wiedźma była blada, oddychała płytko i momentami sprawiała wrażenie, że nie śpi a umarła. I tylko jej nie przeszkadzały hałasy z zewnątrz - lamenty, płacz i zawodzenie tych, którzy stracili bliskich; krzyki i nawoływania, tych którzy nie godzili się ze śmiercią swoich rodzin czy też stukot siekier, którymi rąbano drewno na wielki stos pogrzebowy.
Rano wszystkie ciała zgromadzono w jednym miejscu. Brak imama, który zginął z rąk wilkołaka nie przeszkodził w odprawieniu ceremonii pogrzebowej i teraz martwi, jeden po drugim trafiali na ułożony z pociętego drewna stos. Bohaterowie przyglądali się milczącym mieszkańcom Hazalah, którzy żegnali swoich bliskich. I tylko obdarzona najlepszym wzrokiem Enki spostrzegła, że jeden z mężczyzn wnoszących trupy na stos nie okazuje zupełnie emocji, robi to zupełnie automatycznie, posłusznie wykonując polecenia, jakie wydawali mu inni. Miał na sobie ciemnozielony khilat, na którego plecach złotą nicią i ozdobnymi kamieniami wyobrażono zwieńczoną gwiazdą bramę, herb Yarakanu i szejka Rasula.