17-02-2018, 19:51 | #111 |
Reputacja: 1 | Zahija spała snem kamiennym. Niczego nie śniła. Była jedynie pustym naczyniem wystawionym na deszcz mocy, pozwalała by powoli, miarowymi kroplami ta do niej wracała. Gdy towarzysze ją wybudzili nie zdołała odpocząć tyle ile by sobie życzyła ale dość by przybrać pion. Na wieść o śmierci Mumamby i cieżko raniony Igwe niespecjalnie się zmartwiła. Po pierwsze, była wciąż zbyt wyczerpana, po drugie, po co być hipokrytą i cokolwiek udawać, pierwszego z nich nie zdążyła poznać a drugiego nie potrafiła polubić. Myśląc Mumamba miała przed oczami widok ciemnoskórego wojownika taszczącego niewolnicę do klatki. - Wracajmy do gospody w Vazikh, wyśpimy się i postanowimy co dalej. - To była jedyna rada na jaką wiedźmę było natenczas stać. Ostatnio edytowane przez liliel : 18-02-2018 o 09:35. |
18-02-2018, 00:58 | #112 |
Reputacja: 1 | Miał dość. Nie żeby powstały z martwych Ghagha go zniechęcił, czy wystraszył. Jakaś cześć duszy Thoera zaczęła przesiąkać uwięzionym w nim nekromantą i ożywiony Mumamba nie zaskoczył go nadto. A może po prostu starzał się i zaczęła go ogarniać znieczulica znamienna dla starych ludzi. O raz za dużo zrobisz coś nieprawego i zła już nie rozpoznasz choćby Ci na gębie usiadło. Dość jednak rzec, że Ianus jedyne co czuł to zmęczenie. Wyczerpanie rzuconym przez nekromantę czarem. Był jak wół po tygodniu pracy w kieracie. Bez wizji walki o wolność, a jedynie z zamglonym wzrokiem wyczekującym momentu gdy świadomość odmówi posłuszeństwa. Choćby świat wokół gorzał w płomieniach. A przynajmniej tak się Ianusowi wydawało. Zszedł po schodach włócząc nogami i bezrefleksyjnie przyglądał się jak Ghaghanka obdziera ze skóry Khalila syna szejka Rasula. Futro ustępowało wprawionym dłoniom łowczyni i można by było odnieść wrażenie, że w Vazikh nie wydarzyło się nic dziwnego. Że wilkołak nie zmasakrował imama Fahima i co gorliwszych mieszkańców w akcie jakiejś dziwnej zemsty, a że po prostu odbyło się tu zwyczajne polowanie. A zwierzyna je ostatecznie przegrała. - Zostaw Cedmon - wychrypiał gdy Gmanagh chciał dobić ciało Mumamby - On już nie wstanie. To Saadi go wskrzesił. Na czas walki. Po czym uklęknął przy Ingwem by sprawdzić, czy pirat żywym był jeszcze i szmatami obwiązać jego broczące krwią ramię. Usłyszawszy zaś rzężenie z ust pirata, westchnął z ulgą i pokręcił głową. - Jeszcze nie dziś piracie.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
20-02-2018, 22:19 | #113 |
Reputacja: 1 | Ludzie jeszcze się bali. Nikt nie zbliżył się nawet do meczetu, w którym doszło do walki z mustadhyibem. Wszyscy, którzy przeżyli wilczą masakrę wylegli na ulice i z trwogą przyglądali się ogromowi zniszczeń. Nie było ich wielu, co najwyżej kilkunastu dorosłych, trójka dzieci, paru starców. Do wsi wolno wjechało dwóch Irunoi, wiodąc ze sobą pozostałe wierzchowce. Hanohano i Peleki podjechali do świątyni i niezdarnie zeszli z koni. Gdy zobaczyli poranionych awanturników, martwego wilkołaka i Enki babrającą się w pozostałościach tego ostatniego, nie wyrazili zdziwienia, zaskoczenia, emocji. - Jedziemy dalej, jak tylko odpoczniecie - oznajmił Peleki. - Do Wzgórza. Dowiedzcie się gdzie. Po dogadaniu się z wieśniakami, którzy powoli zaczynali pojmować jakie nieszczęście spotkało ich osadę, wszyscy zadomowili się w tej chacie, w której spała już Zahija. Wiedźma była blada, oddychała płytko i momentami sprawiała wrażenie, że nie śpi a umarła. I tylko jej nie przeszkadzały hałasy z zewnątrz - lamenty, płacz i zawodzenie tych, którzy stracili bliskich; krzyki i nawoływania, tych którzy nie godzili się ze śmiercią swoich rodzin czy też stukot siekier, którymi rąbano drewno na wielki stos pogrzebowy. Rano wszystkie ciała zgromadzono w jednym miejscu. Brak imama, który zginął z rąk wilkołaka nie przeszkodził w odprawieniu ceremonii pogrzebowej i teraz martwi, jeden po drugim trafiali na ułożony z pociętego drewna stos. Bohaterowie przyglądali się milczącym mieszkańcom Hazalah, którzy żegnali swoich bliskich. I tylko obdarzona najlepszym wzrokiem Enki spostrzegła, że jeden z mężczyzn wnoszących trupy na stos nie okazuje zupełnie emocji, robi to zupełnie automatycznie, posłusznie wykonując polecenia, jakie wydawali mu inni. Miał na sobie ciemnozielony khilat, na którego plecach złotą nicią i ozdobnymi kamieniami wyobrażono zwieńczoną gwiazdą bramę, herb Yarakanu i szejka Rasula. |
20-02-2018, 23:43 | #114 |
Administrator Reputacja: 1 | "Tym suczym synom tylko jedno w głowach", pomyślał Cedmon, gdy Irunoi wspomnieli o dalszej podróży. Jakby nie było ważniejszych spraw do załatwienia. Na przykład pogrzeb Mumamby. No ale on nikim był dla kupców. Najemnikiem jedynie. Ale mogli chociaż pomyśleć o tym, iż mniej będzie tych, co będą chronić ich kupieckie tyłki. Cedmon dopilnował, by Hundur najadł się do sytości, a potem przeszedł się po pobojowisku, zbierając trofea z wilków i wilkołaków. Nawet gdyby nie mieli dostać nagrody za swój czyn, za pokonanie trzech mustadhyibów i stada wilków, to zawsze istniała szansa na sprzedanie uszu czy kłów w charakterze pamiątki czy składnika jakichś eliksirów czy maści. * * * Noc była kiepska - hałasy nie pozwalały zasnąć i Cedmon obudził się w nienajlepszym humorze. Na dodatek poranek zaczął się nie od porządnego śniadania, a od pogrzebu. Lepszy cudzy pogrzeb niż własny, to fakt, ale mimo tego nie był to powód do zadowolenia. No ale trzeba było zostać tu do końca. A nie da się ukryć, że Cedmon nie mógł się doczekać chwili, gdy będzie mógł wsiąść na konia i odjechać z tego ponurego miejsca. Chyba że zaproszą ich na stypę, ale jakoś nie wyglądało na to, by ktoś chciał uczcić bohaterów. No ale przed wyjazdem trzeba było się dowiedzieć, gdzie jest to przeklęte Wzgórze. Ostatnio edytowane przez Kerm : 21-02-2018 o 08:25. |
23-02-2018, 11:49 | #115 |
Reputacja: 1 | Wzgórze było natenczas ostatnim na liście problemów według Zahiji. Wiedźma spała długo, jak trup i nic ze świata zewnętrznego do niej nie docierało. Dopiero nazajutrz gdy otwarła oczy i była zdolna podnieść się z barłogu, wyszła z chaty i obserwowała przygotowania do ceremonii pogrzebowych. - Nigdzie nie pojedziemy dopóki nie nabierzemy sił - oznajmiła Pelekiemu. - Igwe jest ranny a ja nie ruszę dalej dopóki pełnia mocy do mnie nie wróci. Co miało nie nastąpić tak wcale prędko bo zamierzała znów mocy zaczerpnąć by postawić Igwego szybciej na nogi. Nacięła swoje dłonie i upuściła własnej krwi na jego świeże otwarte rany. Wymamrotała prośby do Khajuna by uleczył jej kompana. Medalion wydawał się niczym niezwykłym. Przez chwilę zastanawiała się nawet czy to nie zwykły zbieg okoliczności, że mustadhyib go nosił. By zweryfikować tę opinię odszukała truchła dwóch pozostałych wilkołaków by zdjąć z ich karków ewentualne bliźniacze medaliony. Na koniec postanowiła porozmawiać z mężczyzną noszącym herb Yarakanu. Czynności wykonywał bez emocji co podpowiadało Zahiji, że nie pierwszy raz widział trupy i krew. Najpewniej ktoś z żołnierską proweniencją. - Jesteś żołnierzem szejka Rashula? - zapytała dochodząc do mężczyzny. - Jak się tutaj znalazłeś i dlaczego jesteś sam? Wiesz coś na temat zaginionego syna szejka? Albo mustadhyibów? Albo sam nim jesteś - dopowiedziała sobie w myślach wiedźma. Ostatnio edytowane przez liliel : 23-02-2018 o 11:51. |
23-02-2018, 14:26 | #116 |
Reputacja: 1 | Zaczepiony przez Zahiję mężczyzna przez chwilę w ogóle nie reagował, a potem odwrócił w jej stronę wzrok, który był pusty, pozbawiony wyrazu, przenikliwości. Wypuścił z rąk zwłoki jakiejś zagryzionej przez wilki dziewczyny, a dłonie zaczęły mu drżeć. - Oni… Martwi… Wszyscy… - wymamrotał rozedrganymi wargami, a potem jego głos zamienił się w nieartykułowany jęk. Widząc to, jeden ze starszych wieśniaków, którzy przeżyli masakrę podszedł i strzelił mężczyznę w twarz. - Kompletnie oszalał – wyjaśnił Zahiji starzec. – Z tego co mówił wywnioskowaliśmy, że należał do wyprawy jakiegoś szejka, która chciała zobaczyć Kurhan Władcy Jeźdźców. Coś się tam wydarzyło i przyszedł tu sam, oszalały i wycieńczony. Może mustadhyib i tam siał śmierć. Pomogliśmy mu, ale za dobro od Fahima dostaliśmy to… - wskazał na płonący stos, głos mu się załamał. |
24-02-2018, 11:27 | #117 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014 Nieobecna 28.04 - 01.05! Ostatnio edytowane przez Autumm : 24-02-2018 o 11:29. |
26-02-2018, 15:35 | #118 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
26-02-2018, 21:55 | #119 |
Reputacja: 1 | Hanohano i Peleki, o dziwo, ustąpili. Wspólnie ustalono, że w kierunku Wzgórza wyruszą następnego dnia, kiedy Zahija odzyska swą moc, a pozostali nieco odpoczną po wyczerpującej walce. Jak na razie, bohaterowie urządzili sobie lokum w domu, do którego została przytaszczona Zahija. Teraz nikomu już nie był potrzebny. Młodzieniec, który pomógł wiedźmie przeniósł się do ciotki, która podobnie jak on, straciła wszystkich bliskich. Gdy pogrzeb i palenie martwych dobiegły końca, ludzie zaczęli zabierać się za organizowanie sobie na nowo życia. Nie było to łatwe. Większość zdecydowała, że w Hazalah nic dobrego się już wydarzyć nie może i zaczęła przygotowania do przeprowadzki do większego, dającego więcej możliwości Vazikh. Te kilka osób, które postanowiło pozostać, a był wśród nich starzec, który wcześniej rozmawiał z czarownicą, sprzątało i porządkowało świątynię i przyległe do niej domy, aby usunąć krwawe pozostałości bitwy. Po południu wszyscy zgromadzili się i przyszli do domu awanturników niosąc kilka koszów wypełnionych jedzeniem i podarkami. - Wieleście dla nas zrobili- powiedział, najwidoczniej wybrany na przywódcę starzec. - Stanęliście w naszej obronie, mimo żeśmy dla Was obcy ludzie. Nic cennego nie mamy, więc przyjmijcie chociaż to. Jest tu nieco jedzenia, boście pewnie głodni i spragnieni. Są też niewielkie podarki. Po prawdzie pochodzą od naszych zmarłych, im już potrzebne nie będą. Jego też wziąć możecie - wskazał na wciąż oniemiałego, ogłupiałego szaleńca, który stał z boku. - Może wymusicie na nim, żeby Was zaprowadził do Wzgórza. Chociaż droga prosta. Wciąż w tamtym kierunku pojedziecie - wskazał ręką. - Kurhan Władcy Jeźdźców powinniście po dwóch godzinach dostrzec. Nie sposób nie zauważyć... Następnego ranka opuszczali wieś Hazalah ku wschodowi. W tym samym czasie niewielka karawana uchodźców kierowała się do Vazikh. Ostatnie pasma dymu ze stosu pogrzebowego rozwiewały się w porannym wietrze. Step szumiał, a Bekesh, bo tak miał na imię Yarakańczyk, milczał i tępo wpatrywał się w horyzont. Minęło nieco więcej niż dwie godziny, gdy płaski horyzont wybrzuszył się w jednym miejscu, niemal dokładnie tam dokąd zmierzali. Wzgórze rosło z każdym krokiem i już po kilku chwilach można było dostrzec, że na smaganym wiatrem wierzchołku tego zbyt regularnego jak na dzieło sił naturalnych wzniesienia, znajduje się kilka sterczących w górę kamieni. Gdy kawalkada znalazła się nie dalej niż trzysta kroków od kurhanu Maharija, dały się dostrzec dalsze szczegóły. U stóp wzgórza znajdowało się obozowisko. Kilkanaście koni pasło się spokojnie w trawie. Nieopodal nich stały w rzędzie namioty, pomiędzy którymi złożono paczki z zapasami i ekwipunkiem. Na widok zbliżających się jeźdźców w górę poderwało się stado stepowych wron, które z jazgotem zaczęły krążyć nad obozowiskiem. W zboczu kurhanu widniała ciemna dziura, a obok niej spora pryzma świeżej ziemi, na której spoczywały oskardy i łopaty. Poza końmi i ptakami nie widać było nikogo. Bekesh, gdy znalazł się w pobliżu kurhanu wrzasnął dziko, spiął konia i zawrócił w stronę Hazalah, pędząc na złamanie karku. Koń nie przebiegł więcej niż stu kroków, gdy jeździec stracił nad nim kontrolę. Wierzchowiec wierzgnął i yarakańczyk spadł z siodła, znikając z oczu w wysokiej trawie. |
26-02-2018, 22:33 | #120 |
Administrator Reputacja: 1 | Czym chata bogata... Mieszkańcy Hazalah niewiele posiadali, więc i niewiele mogli ofiarować tym, którzy ocalili ich od śmierci oraz pomścili śmierć ich bliskich. Poza żywnością Cedmon nic nie wziął. Wstyd by mu było brać jakiekolwiek dobra od kogoś, kto ma mniej niż on. * * * Droga do Kurhanu Władcy była faktycznie prosta jak stzzelił. I bez przewodnika (a Bekesh w tej roli kiepsko się sprawdzał) dotarliby tam bez problemu. A na miejscu okazało się, że faktycznie - syn szejka, wraz ze swoimi ludźmi, dotarł w to miejsce jakiś czas temu. Najwyraźniej próba dotarcia do wnętrza kurhanu nie skończyła się powodzeniem, a jednocześnie zdarzenia, jakie miały tu swe miejsce, odcisnęły piętno na umyśle Bekesha. Widać nieszczęśnik wszystko sobie przypomniał, skoro zaczął uciekać co koń wskoczy. Wyglądąło na to, że na pięćset sztuk złota za Khalilla ibn Rasula nie ma co liczyć, ale zawsze istniała szansa dowiedzenia się, co się z Khalillem stało. A nuż Bekesh będzie umiał się podzielić wiedzą? Jeśli, oczywiście, przeżył. - Pojadę sprawdzić, czy żyje - oznajmił Cedmon, po czym ruszył w stronę miejsca, gdzie Bekesh wylądował w trawie. - Hundur! - przywołał psa. Jeśli człowiekowi Khalilla pomieszał się rozum, to lepiej było mieć jakieś towarzystwo w ewentualnej walce z szaleńcem. |