Salvador obserwował w milczeniu całe zdarzenie, aż w końcu przyszedł mężczyzna z ostrzeżeniem. Wysłuchał go z uwagą i skłonił się nisko w wyrazie podziękowania. Noc jest o wiele przyjemniejszą porą doby do podróży-pomyślał, wychodząc bez słowa. Rozejrzał się, nie wiedząc w którą stronę ma się udać i już miał zawrócić do karczmy, gdy usłyszał czyiś śmiech. Już wiedział gdzie są. Szybkim krokiem udał się w kierunku, z którego dobiegał głos, zdejmując rękawice. Trochę chłodu nie zawadzi-uśmiechnął się do swoich myśli, przyspieszając. Doszedł do zakrętu i dźwięki ucichły, więc zaczął rozglądać się. Na prawo zobaczył większą grupkę osób, do której pospieszył, zaś wraz z malejącą odległością, widział wyraźniej kim jest owa grupa.
-Macie jakiś problem, panowie?-zapytał lodowatym, świszczącym głosem przypominającym zgrzyt metalu o metal, zatrzymując się w bezpiecznej odległości. Był to dźwięk niezwykle raniący zmysł słuchu, a on lubił przyglądać się grymasom na twarzach.
Chciał rzucić zaklęcie osłabiające, powodujące wielkie osłabienie tejże grupy strażników do tego stopnia, by ciężko było im się ruszyć. Zakreślił szybko kilka trupio-białych, pionowych linii prostych, odpowiadających ilości strażników, przyciskając je otwartą dłonią w dół. |