-
Dobra odliczę sobie te pięć dekli - pomruczała pod nosem elfka. Odliczyła 6 dekli, bo z matmą u niej krucho. Postawiła stosik monet na stole. Zabrała wózeczek.
-
Zbysio pomuż mi tylko wtachać ten miecz na wózek i idziemy się myć - powiedziała do Zbysia. Oczywiście Zbysio jej nie pomoże, kłania się tu zasada Top Gir: zero pomocy radź se sam. No to se poradziła. Podniosła miecz ręcyma i nogami oraz pomogła sobie głową na wypadek, jakby zabrakło jej kończyn. Szkoda, że urodziła się ośmiornicą, albo siedmiornicą. Przynajmniej by radziła sobie sama w tym nic nie wartym świecie magii i wszendobylskich bossów oraz innych zapijaczonych konowałów. Po pięciu minutach podnoszenia miecza stwierdziła, że jest zmęczona i boli ją kark. Podniosła palec do góry, bo dodatkowo w krzyżu ją łupnęło.
Raz kozie wio - pomyślała i na siedem, pięć, dwanaście podniosła miecz…..w końcu. Spojrzała wokół siebie i na sufit, ale nie zauważyła pana Kuropatwy i Bogdana.
-
Porwali go - powiedziała do siebie mrużąc oczy jak kotek, aż zaschło jej w gardle. Trzeba obmyślić plan odbicia Partridge’a z rąk porywaczy ciał. Zaczęła
walkę, o to kto idzie jako pierwszy. Grała sama ze sobą i przegrała. Przyłożyła nos do ziemi i zaczęła niuchać, niuch niuch. Gdzie go mogli porwać? Polizała podłogę, już drugi raz w tej przygodzie liże podłogę, uuu rym. Byłby z niej dobry rapier* Czołgała się po podłodze jak razowy żołnierz. Przyczepiła sobie do tyłka wózek z mieczem i szła tak dobre kilka metrów. Rozejrzała się czy nic nie jedzie i szła dalej, trzeba było odbić towarzysza podróży.
*Rapier - przewyższyłaby głową nawet samego Eminema