- Z igły widły - mruknął pod nosem myśliwy za odchodzącą kapłanką - W palec się ukłuł i od razu klątwa… Jose ma pewno więcej ukłuć niż Trzewiczek.
Pokręcił głową nad nadopiekuńczością półelfki i skinął na chmyzów. - Dobra robota chłopaki.
Zaniepokoiła go ta wieść. Nie na tyle by biec i pędzić w ślad za brodaczem, ale… cholera… Naprawdę się obawiał o Turmalinę? Złe złego nie weźmie przecież… A Hammerstorm to jedno z najgorszych babsk jakie spotkał. Nawet, Tancerko świeć nad jej duszą, Yarla była znośniejsza… A przecież równie dobrze Turmalina, mogła zwyczajnie wkurzyć się na zwierzę i przegnać je precz. Ileż to razy mu wygrażała?
Wahał się przez chwilę, skrzywił i westchnął. - Dobra. Złodziej nie zając.
Po czym ruszył do składu Barthena. Jak łowca to pewnie co na sprzedaż miał…
W sklepie unosił się gęsty opar podejrzliwości i niedotrawionej jeszcze okowity. Pomocnicy Barthena z bardzo wczorajszymi jeszcze minami, przeliczali towar sklepikarza przekazując mu kolejne liczby od jednego do dziesięciu, a ich pryncypał mrucząc coś pod nosem przesuwał kolejne koraliki na wielkim liczydle. - Oooo Joris… dwadzieścia cztery… się zgadza… dalej! Żywo, żywo z chlebkiem nieroby!
Myśliwy obrzucił współczującym wzrokiem skacowanych subiektów i podszedł do Barthena. - Słuchaj Elmar, łowca tu się po Phandalin jakiś pono kręcił.
- Ano kręci się - zaśmiał się kupiec - tuzin… się zgadza… a najbardziej koło naszej kapłanki się kręci.
Joris machnął niecierpliwie ręką. - Zarośnięty taki. Z mułem. Był wczoraj na zabawie. Nie zaopatrywał się u ciebie? Jakich skórek nie sprzedawał?
Barthen uniósł na chwilę spojrzenie. - Zarośnięci to oni wszyscy są. Ale iście trzech tu takich schodzi co jakiś czas z doliny. Linę czasem jaką kupią, albo sidła… Ale sprzedawać to rzadko. Górnicy futra od nich kupują to i pośrednik im zbyteczny - podrapał się po brodzie - Mało mówią… i jacyś tacy... Ale skarżyć się nie mogę. A co? Myślisz, że to oni kradli?
Joris nie odpowiedział. Rozważał. I z każdym kolejnym rozważeniem dochodził do wniosku, że to możliwe. Zarośnięty, śmierdzący powsinoga śpiący gdzieś w głuszy w szałasie porwał Turmalinę i ją trzyma i… bogowie jedni wiedzą co jej robi gdy oni tu sobie gwarzą w najlepsze. Babsko może i było pyskate. I wredne. I się łuk sam czasem do strzału napinał żeby palnąć w ten rudy łeb. Ale niech no dorwie tego sukinsyna... - Daj mi tych sucharów Barthen. I bukłak jabłecznika.
Nie wiele się zastanawiał nad decyzją. Jak stał przed sklepem Barthena, tak wygrzebał z plecaka zdobyczne buty, wzuł je i ruszył szlakiem w kierunku kopalni. Ruda zoczywszy go wskoczyła mu na ramię. Dziś co i rusz jakieś krasnoludy, lub ludzie tędy wyruszali więc kogo o brodacza pytać będzie. Dziad napewno muła nadto nie poganiał to i może go nawet zgoni po drodze… A wtedy rozmowa będzie krótka.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |