Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-02-2018, 23:55   #171
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Smród był zaskakujący. Shavri zdumiał się, że jedna rzyć jest w stanie tyle go wyprodukować w tak krótkim czasie. Spodziewał się, że jak w górniczej sztolni jego pochodnia wywoła eksplozję, ale na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Stał dobrą chwilę na schodach, pomiędzy powiewami świeżego powietrza, a fetorem wyciągajacym się ku niemu niemal lepkimi wyziewami. Najgorsze jest zawsze kilka pierwszych chwil. Piwo wypite przed wizytą tu podeszło mu do gardła, musując w przełyku bąbelkami i żółcią. Udało mu się je jednak przełknąć, a po niemiłosiernie długiej chwili jego nos się w końcu przyzwyczaił.
- Wygodnie? Miło? Ciepło? - sarknął zamiast powitania. - Nie wiem, czy dociera tu do ciebie coś z góry, ale wieszają tam dwóch obwiesi i w zasadzie ciebie też mają w planie. Wiesz już, jak to wygląda, więc albo mówisz, albo nie - powiedział bez ogródek, podchodząc do celi.

Widok był… cóż. Nienajlepszy. Ale Shavriemu naraz przyszło do głowy, że doskonale oddaje jego odczucia. Był mocno wkurzony na kaca, na złodziei, maga, na to, że Jorisa gdzieś wcięło a grupa się “rozlazła na boki”, jeszcze raz na maga, na ten smród tutaj oraz na samego siebie. Po pierwsze dlatego, że tak wieloma rzeczami się przejmuje i czuje się za nie odpowiedzialny, choć rzeczywistość zdaje się sprzysięgła się przeciw niemu.

Dodatkowo był coraz bardziej wkurzony faktem, że sam się wmanewrował w zabawę z tym kultystą, chociaż nikt go o to nie prosił. Było mu więc absolutnie wszystko jedno, czy wyznawca Nocnej Śpiewaczki coś zaśpiewa w obliczu śmierci, jaka na niego czyha na szczycie schodów, czy poprzestanie na swoim śmierdzącym urąganiu. Do urągania Shavri był przyzwyczajony. Za to kończyła mu się cierpliwość na ten dzień. Owszem, oddał się Sune jako narzędzie jej woli, ale “i bogowie pozwalali, by liście spadały z drzew”, co w ustach jego dziadka zawsze oznaczało dopust bogów na wojny, głód i zarazę.

- Ale za co! - brudny i zarośnięty po wielu dniach w ciemnicy więzień zerwał się z pryczy, mrużąc oczy od światła pochodni. - No za co, się pytam?! To wyście nas naszli w zamku, pierwsi zaatakowali przecież! Nigdzie nie stało, że to wasze ruiny! Zabili, okradli, w niewolę wzięli i jeszcze wieszać chcesz?! Za co, no!? Za żywota chyba! - widać było, że przez trzy dni samotności młodziań dobrze przemyślał swoją sytuację. -A na Północy żadne bóstwo tępione nie jest, kogo bym nie wyznawał! Cyrica mogę, albo Myrkula, Bane’a nawet i nic wam do tego!! - wrzeszczał ochryple.
Shavri przeczekał wrzaski, chociaż też powieki zmrużył. Od wrzasków ból w głowie zaczynał pulsować.
- Nie rozśmieszaj mnie - powiedział cicho. Twarz miał kamienną. W świetle pochodni błyszczały w niej tylko oczy, zmęczone i poważne. Po chwili podjął na nowo: - Zamek niczyj, a jednak nie przypominam sobie, żebyśmy to my strzelali do was z zamkowych murów… Religia religią, ale zwąchaliście się z bestią, która siała zniszczenie i zabija gdzie i kiedy chciała, stanowiła zagrożenie dla całych wsi i miast, a na dokładkę kradła cudze kosztowności. Widać burmistrz uznał, że cię obwiesi na wszelki wypadek. Mogliście przecież robić jeszcze gorsze potworności… Albo i nie - Traffo przewrócił oczami. Nadal stał nieruchomo jak posąg jakiegoś mrocznego strażnika sprawiedliwości. - Nie wiemy tego, bo nie chciałeś mi nic powiedzieć. Człowiek, który cię pojmał, ma teraz ważniejsze sprawy na głowie niż twoja skóra. Więc albo powiesz mnie to, co wiesz, albo zacznij się modlić do Nocnej Śpiewaczki. Na pewno ucieszy ją sługa tak wierny, że aż męczennik za jej sprawę. - zakończył zupełnie spokojnie.
- Jakie wsie, jakie skarby?! Z osłem żeś się na łby pozamieniał? Żeście się do zamku jak zbóje zakradali, to żeśmy jak do zbójów strzelali. Chcecie mnie sądzić to do Neverwinter wieźcie, bo stamtąd pochodzę i byle wsiowemu chmyzowi tłumaczyć się nie będę!
Shavri spokojnie pokręcił głową.
- Absolutnie nie musisz. Żegnaj
- stwierdził krótko, odwrócił się i ruszył do wyjścia. Płomień na niesionej przez niego pochodni zafurkotał cicho.
- Heeej! Ale jak to tak! Ja nic nie zrobiłem! Złodzieje! Bandyci! Mordercy! Heeeej! - poniosło się za nim.
 
Drahini jest offline  
Stary 22-02-2018, 10:16   #172
 
Paszczakor's Avatar
 
Reputacja: 1 Paszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumny
Ksiąg piekielnych sprawa i niziołka badanie.

Stimy rzeczywiście przebywał w domu Garaele. Zenobia podążając wzrokiem w stronę wskazanej zabudowy, z łatwością dostrzegła rozochoconą twarz Trzewiczka. Przywoływał ją gestem.
Szybkim krokiem podeszła, złapała go za rękę i zaciągnęła w ustronny kąt z dala od okna, spojrzała mu głęboko w oczy i zapytała.
-Trzewiczku, powiedz przecie -tu Zenobia zawiesiła na chwilę głos- -Kto zajumał łysolowi jego graty?
To znaczy powiedz, że to nie ty... Że to jakiś wsiok te księgi ukradł, żeby czytać się nauczyć... Albo do wychodka były mu potrzebne!
A najlepiej powiedz, że nic nie wiesz na ten temat!
- Zanim zdążył odpowiedzieć wyczytała to w jego oczach.
W jednej chwili całkiem oklapła.

Stimy wiercił się, kiedy Zenobia go lustrowała, ale tak wewnętrznie się wiercił, tak, że faktycznie było widać niepewność, bezradność i krztynę paniki w jego niziołczych oczach.
- Łysol... - Stimy ściszył jeszcze bardziej słuch, tak że Zenobia musiała się nachylić. W sumie Stimy lubił jak się tak opiekuńczo nachylała. - … czyta piekielne księgi.
-A ty je mu podpieprzyłeś!- krzyknęła szeptem- Piekło, to on ci dopiero zgotuje. Wiesz, że potrafi magicznie torturować, żeby ktoś się przyznał? A planuje przesłuchać wszystkich w Phandalin. Kto wie czy nie czyta w myślach…
Stimy prychnął lekceważąco.
- Wystarczy, że zrobię kapelusz z ołowiem. Znam to zaklęcie i wiem jak działa. A łysol jest niemądry, jeśli szuka złodzieja w Phandalin. Każdy kto ma krztynę rozumu dawno by już stąd uciekł. - powiedział dumnie, choć wciąż trochę niepewnie.
-To idź i mu powiedz, żeby szukał gdzie indziej- tym razem wysyczała, ale za to dość głośno -A jeśli faktycznie potrafisz przeciwstawić się jego zaklęciom, to po prostu weźmie i przypali ci jajka.
Niziołek spojrzał podejrzliwie na Zenobię.
- Myślałem, czy nie zaoferować mu swoich usług w odnalezieniu złodzieja… - przyznał Stimy -...ale to chyba nie ma już sensu…
-Nie przeginaj, bo jak jednak czyta? Trzeba mu wszystko oddać, tylko tak, żeby nie wiedział kto. Podrzucić do namiotu tamtych, że niby kobity nie znalazły, albo co… Jak się tak zwyczajnie rzeczy znajdą, to może się uprzeć i szukać winnego dalej. A tak ma już tych dwoje. I tak po nich.- Tu przerwała i przyjrzała mu się dokładniej - A coś ty taki blady? Nie bój się, coś wymyślimy.

Blady. To słowo zrazu przypomniało mu o ukłuciu w palec i Stimy pobladł jeszcze bardziej. Niziołek drżąc z lekka uniósł paluszek do góry, wzrok zaś wbił w podłogę.
-Co z nim?-nie zrozumiała.
- Umieram. - powiedział pod nosem - Tak mówi Torikhę.
-Krew ci do niego nie dopływa, czy jak?- Zenobia była coraz bardziej skołowana.
- Pułapka była zatruta, a ja jej nie dostrzegłem.
-Teraz dopiero to mówisz? -w jednej chwili łysy Jozin Esperal przeszedł wraz ze swoim księgozbiorem na plan dalszy. Choć to nieprawdopodobne Zenobia przyjrzała się niziołkowi jeszcze dokładniej. Jego palcowi, dłoni, i tej drugiej też. Później kazała pokazać język.
Stimy wytknął język.
Pokręciła głową z niezadowoleniem. Okolice oczu, brwi i uszu też nie umknęły jej uwadze. Kiedy z niepokojem przeczesywała mu włosy, przyszła jej do głowy jedna myśl.
~Może niepotrzebnie na siłę szukam magii~ pomyślała z rosnącym przekonaniem.
Raz jeszcze przyjrzała się kącikom oczu i ust.
-Ściągaj spodnie - Słowa Zen zawisły w powietrzu.
Stimy ściągnął spodnie.
-Oż ty! Taki niepozorny a tu proszę! Normalnie stołeczek!- Zenobia z niedowierzaniem pokręciła głową, ale zaraz przywołała się do porządku. Obejrzała z bliska intymne części ciała Stołeczka, to jest Stimiego. Zupełnie nieoczekiwanie uśmiechnęła się i odprężyła.
- Sto… stołeczek? - dopytał niziołek, obawiając się, że to jakaś choroba.
-Bo stołeczek ma trzy nogi... - odparła z uśmiechem.
- To jakiś pasożyt, co się mnie uczepił? - Stimy nie dawał za wygraną i zaczął oglądać się z równym zainteresowaniem, co Zenobia.
-Pasożyt? Chcesz, żebym i to sprawdziła? Nie, chodzi o twój interes i żeby nie było, nie chodzi mi tu o twój sklepik, tylko o przyrodzenie, kuśkę, fiuta. Rozumiesz? Powiem ci jeszcze, że wiem, co ci dolega.-oznajmiła triumfalne.
- Ej, słuchajcie, jest pomysł, żebyśmy poszli poro… - zaczął Shavri, wchodząc do domu kapłanek i urwał w pół słowa. Zamarł na moment w świętym przybytku bożej służki z niemym pytaniem na twarzy, a potem odchrząknął, ładnie przeprosił i cofnął się rakiem, zamykając za sobą drzwi.
-Nie ma za co- zawołała za nim Zenobia i nie zrażona kontynuowała-To da się wyleczyć! Mogą ci co prawda zostać krosty i wypaść trochę włosów, ale mogę ci pomóc pozbyć się tego świństwa. Tak przy okazji, jesteś pewien, że to od ukłucia a nie od czego innego?

Stimy wciąż patrzył na drzwi, które zamknął za sobą Shavri. Wreszcie wzruszył ramionami.
- Otwierałem zamek w kufrze wytrychem. - odpowiedział, jakby to miało wszystko wyjaśnić, zaraz potem wypogodził się. - Czyli przeżyję?!
-No mówię przecie. Łatwo nie będzie, ale damy radę. Swoją drogą złapać francę otwierając skrzynię? Niby można, ale znam przyjemniejsze sposoby… Poza tym, już wiem, dlaczego ten cały Aspartam jest taki łysy. To coś, długo nieleczone właśnie do tego prowadzi! Nie martw się, na jutro coś dla ciebie przygotuję- Zaraz jednak zasępiła się -A co z księgami?

- Nie możemy ich mu oddać. Czuję, że to ważne. Nie zanim dowiemy się co w nich jest! Piekielny język? Dziwne poszukiwania? Przychodzą nie wiadomo skąd i to w momencie, gdy okolice dręczą choroby i smoki! - Stimy wspiął się na wyżyny swych umiejętności oratorskich. Mówił z pewnością i iskrą charakterystyczną dla przemów przed bitwą. - Nie możemy pozwolić, by ktoś taki jak Aspartu terroryzował Phandalin! Nie do takiego Phandalin przyjechał niziołek Stimy, nie w takim Phandalin chce mieszkać. - Trzewiczek uderzył pięścią w otwartą dłoń - powinniśmy wywieźć go na taczce razem z gnojem ze stajni! - Ostatnie słowa niemal wykrzyczał, a potem... podciągnął spodnie.
-Chcesz tu mieszkać?- zdziwiła się Zenobia. Z całego przemówienia dotarło do niej tylko to. Myśli jej jakoś uciekały, jednak dobrze, że w końcu podciągnął spodnie. Ciekawe co robi, jak chce założyć krótkie?

Stimy został nieco zbity z tropu. Faktycznie trochę się zagalopował.
- Nie… - pokręcił nosem. - … ale ty chcesz…
-No nie bardzo. Chciałam tu otworzyć dom uciech a sama się osiedlić gdzieś poza Phandalin w jakimś miłym miejscu. Do pracy bym dojeżdżała. Mam wóz.- Odparła bezlitośnie- Jak tam chcesz. Ne jest to bezpieczne, ale póki co wiemy o tym tylko my dwoje. Cała reszta choćby nie wiem jak męczył i zaklinał nic mu nie powie. Raczej nie skrzywdzi wszystkich. Przemyśl to jednak. Ja tymczasem pójdę przygotować lekarstwo, no i coś zjeść.

Gdy oboje wyszli na zewnątrz okazało się, że tłum na placu jeszcze się nie rozproszył. Co więcej, wydawało się, że sprawa winy i kary zbliża się właśnie ku finałowi.
 
Paszczakor jest offline  
Stary 22-02-2018, 10:38   #173
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Na placu

Selunitka nie za bardzo znała się na prawie z Północy... szczerze mówiąc, uważała blade ludy za niejakich narwanych dzikusów, tak jak oni brali Południowców za leniwych i szalonych.
Stała więc w ciszy, zagubiona we własnych myślach. Bo czyż miała bronić złodziejaszków przed śmiercią? Zły uczynek powinien spotkać się z karą… ale czy owa kara była proporcjonalna do wyrządzonego czynu?

“A czort by to wszytko! Dlaczego nie podchodzą do sytuacji zdroworozsądkowo?” Pomyślała gniewnie ta, co sama dawała porywać się fali emocji, na przykład tak jak teraz.
“Gdzie jest Joris jak jest potrzebny… co ja mam teraz sama zrobić? Turmi zaginęła, Stimi umiera, a tutaj się torturują w biały dzień i grożą pożogą! NO GDZIE ON NA BOGÓW JEST W TAKIEJ CHWILI?!”
W końcu półelfka nie wytrzymała i podeszła do burmistrza.
- Uważam… uważam, że śmierć jest zbyt surową karą… tak nie wolno… zostali złapani, a przedmioty odzyskane. Zamiast ich wieszać, nie lepiej wychłostać i wyrzucić z wioski? Kto się zajmie pochówkiem? Ktoś groby będzie musiał wykopać, bo jak zostawimy ich na drzewach to zaraza murowana! I do tego te tortury… To są ludzie! Nawet jeśli łotry, przecie on zwierzęta lepiej traktuje od nas… a to on tu gościem. Trzeba coś z tym zrobić, zanim nas wszystkich nie skuje i nie sprzeda na targu niewolników, bo mu się ubzdura, że każdy na tej ziemi to jego własność.
- W sumie to za kradzieć ręce się ucina… Czy tam jedną rękę...
- niechętnie przyznał Wester. - Ale z kaleką większy problem niż z trupem. No i kto chłostać będzie? Pętla praktyczniejsza, raz dwa i po sprawie, a zaraza zaraz tam… w lesie wilcy zjedzą… - burmistrz wyraźnie nie rozumiał oporów kapłanki. - Ja bym się tam panisku nie sprzeciwiał. Widzisz, niby nas więcej ale on z dziesięciu wyszkolonych wojaków ma… a oni sami wiadomo co umieją? Magusy czy inne czaromioty… I jeszcze ani Jorisa, ani innych naszych… może im co zrobili? - nieoczekiwanie zatroskał się Wester.
- Ja ich nawet opatrzę, a później fora ze dwora niech idą precz, by nie psuli tutejszej społeczności… - Kapłanka starała się być nieugięta, choć nie za bardzo czuła się w roli obrońcy.
Ostatnim razem gdy trzeba było odbić Narsa z rąk Czerwonych… skończyło się śmiercią chłopca.

Na chwilę śniada twarz kobiety zastygła w delikatnym grymasie lęku pomieszanego z gniewem. Jedna zaraza już po lesie krążyła i nie potrzeba było przykładać ręki do kolejnej…
Wprawdzie Melune nie znała się na zwierzętach ani bestiach, a tym bardziej na ich chorobach, ale chyba tylko ślepy mógł nie zauważyć, że z ogrem, ktrórego powaliła Przeborka, działo się coś niedobrego… wyglądał jakby gnił za życia, ale tyfus na północy? Może jaka ospa?
- Panie Westerze… jak to tak… bez pogrzebu… nie jesteśmy barbarzyńcy… a wilki czy niedźwiedzie jak są głodne to i niebezpieczne… brakowałoby tylko, by zaatakowały bawiące się dzieci lub podróżnych kupców.
Co do wymierzenia kary… chętni zawsze się znajdą, choćby ci okradzeni, jak nie chłosta, to obcięcie rąk i banicja raz na zawsze, ale by od razu mord..?
- Jaki tam zaraz mord, sluszna kara przecie… Nie dość, że złodziejstwo, to jeszcze w święto...
- odparł Wester, ale już bez wiekszego przekonania. Jak się kapłanka chciała babrać we krwi to jej sprawa, może jej bogini ma takie zachcianki. Kto wie co tam w blasku księżyca selunitki wyprawiały… - To tnijcie im łapy i fora ze dwora. - postanowił i krzyknął do trzymających złodzei phandalińczyków: - Hej! Panna Torikha zarządziła rżnięcie łap złodziejskich, to dajcie jej jakąś siekierę!
- Co..? - spytała głupkowato półelfka, przez chwilę analizując zasłyszane słowa.
- Jestem kapłanką na wszystkie świętości, a nie egzekutorką! - wypaliła głośno, czerwieniąc się strasznie na śniadej twarzy, ale orientując się, że jeśli teraz wykręci kota ogonem… to ludzie pewnikiem zginą.
“Pani moja najjaśniejsza… przyjmę każdy twój test…”
Wzniosła bezgłośną modlitwę, czując się całkowicie pokonaną w kwestii zachowania się “odpowiednio” w kwestii złoczyńców.
Trzeba się było odpowiednio przygotować… tylko jak się przygotować do roli kata?!
O czymś takim nawet nie rozmawiano w klasztorze. O czymś takim nawet się nie myślało…
- Karę wymierzą pokrzywdzeni. - W końcu wydusiła z siebie dziewczyna, dochodząc do tego, że nie byłaby w stanie okaleczać drugiej istoty, bez względu na to jakiego grzechu się dopuściła wobec bliźniego. Prawo, prawem… w zasadzie… w dupie ma prawo! Nie będzie nikomu siekierą po palcach trzaskać!
- Ja ich tylko opatrzę.

Ludzie spojrzeli po sobie z konsternacją; z tłumu wystąpiło jednak kilku mężczyzn gotowych wykonać kaźń. Chyba trochę dodawali sobie nawzajem odwagi, lecz cóż - nikt nie spodziewał się, że ciąć po łapach będzie niziołka Alderleafowa czy któryś z bardów…. choć jeden z przyjezdnych grajków miał taką minę jakby miał ochotę. Ktoś przytoczył pieniek, ktoś inny przyniósł siekierę. Złodziei zakneblowano, by nie darli się nieprzyzwoicie głośno. Kowal spojrzał na selunitkę.
- Panienka gotowa?
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 22-02-2018, 23:46   #174
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Z igły widły - mruknął pod nosem myśliwy za odchodzącą kapłanką - W palec się ukłuł i od razu klątwa… Jose ma pewno więcej ukłuć niż Trzewiczek.
Pokręcił głową nad nadopiekuńczością półelfki i skinął na chmyzów.
- Dobra robota chłopaki.
Zaniepokoiła go ta wieść. Nie na tyle by biec i pędzić w ślad za brodaczem, ale… cholera… Naprawdę się obawiał o Turmalinę? Złe złego nie weźmie przecież… A Hammerstorm to jedno z najgorszych babsk jakie spotkał. Nawet, Tancerko świeć nad jej duszą, Yarla była znośniejsza… A przecież równie dobrze Turmalina, mogła zwyczajnie wkurzyć się na zwierzę i przegnać je precz. Ileż to razy mu wygrażała?
Wahał się przez chwilę, skrzywił i westchnął.
- Dobra. Złodziej nie zając.
Po czym ruszył do składu Barthena. Jak łowca to pewnie co na sprzedaż miał…

W sklepie unosił się gęsty opar podejrzliwości i niedotrawionej jeszcze okowity. Pomocnicy Barthena z bardzo wczorajszymi jeszcze minami, przeliczali towar sklepikarza przekazując mu kolejne liczby od jednego do dziesięciu, a ich pryncypał mrucząc coś pod nosem przesuwał kolejne koraliki na wielkim liczydle.
- Oooo Joris… dwadzieścia cztery… się zgadza… dalej! Żywo, żywo z chlebkiem nieroby!
Myśliwy obrzucił współczującym wzrokiem skacowanych subiektów i podszedł do Barthena.
- Słuchaj Elmar, łowca tu się po Phandalin jakiś pono kręcił.
- Ano kręci się -
zaśmiał się kupiec - tuzin… się zgadza… a najbardziej koło naszej kapłanki się kręci.
Joris machnął niecierpliwie ręką.
- Zarośnięty taki. Z mułem. Był wczoraj na zabawie. Nie zaopatrywał się u ciebie? Jakich skórek nie sprzedawał?
Barthen uniósł na chwilę spojrzenie.
- Zarośnięci to oni wszyscy są. Ale iście trzech tu takich schodzi co jakiś czas z doliny. Linę czasem jaką kupią, albo sidła… Ale sprzedawać to rzadko. Górnicy futra od nich kupują to i pośrednik im zbyteczny - podrapał się po brodzie - Mało mówią… i jacyś tacy... Ale skarżyć się nie mogę. A co? Myślisz, że to oni kradli?
Joris nie odpowiedział. Rozważał. I z każdym kolejnym rozważeniem dochodził do wniosku, że to możliwe. Zarośnięty, śmierdzący powsinoga śpiący gdzieś w głuszy w szałasie porwał Turmalinę i ją trzyma i… bogowie jedni wiedzą co jej robi gdy oni tu sobie gwarzą w najlepsze. Babsko może i było pyskate. I wredne. I się łuk sam czasem do strzału napinał żeby palnąć w ten rudy łeb. Ale niech no dorwie tego sukinsyna...
- Daj mi tych sucharów Barthen. I bukłak jabłecznika.

Nie wiele się zastanawiał nad decyzją. Jak stał przed sklepem Barthena, tak wygrzebał z plecaka zdobyczne buty, wzuł je i ruszył szlakiem w kierunku kopalni. Ruda zoczywszy go wskoczyła mu na ramię. Dziś co i rusz jakieś krasnoludy, lub ludzie tędy wyruszali więc kogo o brodacza pytać będzie. Dziad napewno muła nadto nie poganiał to i może go nawet zgoni po drodze… A wtedy rozmowa będzie krótka.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 23-02-2018, 15:47   #175
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację


Przeborka, która dotychczas kręciła się trochę za Marvem, podsłuchując co tam z więźniów wyciągnie, teraz, kiedy wszyscy przeszli od czczej gadaniny do czynów, przepchnęła się naprzód luźnego kręgu widzów i oprawców. Pokręciła do siebie głową; na to, że się chętni do wykonywania wyroków znajdą, zawsze można było liczyć... niezależnie na jak pokojową wioska wyglądała.

Więźniów nie szkoda było jej wcale - słuszna kara za słuszną winę - ale w umiejętności wieśniaków w operowaniu ostrzem średnio wierzyła. A skoro złodzieje mieli być i tak ukarani, to można było zrobić to szybko i o tyle bezboleśnie, o ile sytuacja pozwalała.

- Ja to zrobię. - zawołała głośno, żeby wszyscy ją słyszeli - Nie musicie swoich rąk brudzić czyjąś krzywdą, a u mnie jeszcze jest doświadczenie, by tak ciąć, żeby kapłance pracy oszczędzić - wyciągnęła rękę po siekierę pewnym gestem. Cokolwiek by tłum nie myślał teraz, kiedy wszyscy odpoczną od otumanienia krwawym widowiskiem zaczną się zastanawiać, czy postąpili właściwie i kto wie, jak zniosą to, co uczynili. Lepiej żeby odium kata spadało na przyjezdnych - i to takich, którzy w życiu tyle kończyn poodcinali, że kolejne nie robiły im większej różnicy. Faktycznie, osadnicy całkiem entuzjastycznie podali Przeborce siekierę.

Torikha chwilę przyglądała się w konsternacji wielkiej kobiecie. Nie rozumiała po co ta zgłosiła się na ochotnika do tej paskudnej roboty, ale ostatecznie cóż miała powiedzieć?

Jak chce to niech tnie.

A następnym razem półelfka już się o to postara, by ugryźć się boleśnie w język zanim znowu nie wpakuje się przez swoje paplanie i próbowanie robienia wszystkim dobrze w kolejną kabałę.

Ruszyła do domu po środki opatrunkowe, ale Garaele już je niosła. Bez słowa wręczyła selunitce kosz z potrzebnymi przedmiotami i stanęła obok półelfki.

Shavri za to, który zdążył już wychynąć z piwnicy, odnalazł w tłumie burmistrza i podszedł do niego. Zaskoczyła go scena, jaką widział ze złodziejami i Przebijką dzierżącą siekierę, ale nie dał po sobie poznać. Widać komuś udało się przekonać tłum do rozwiązania, które sam zaproponował. Bo chyba nie zamierzają im uciąć tych łbów - czyściej byłoby ze sznurem.
Nie chcąc narażać burmistrza na swój smród, wyłożył mu na szybko sytuację.
- Próbowałem, ale uparty gad nie chcę współpracować. Droższy mu kult nad skórę. Nie mam już na draba ani pomysłu, ani cierpliwości. A Joris gdzieś zniknął i boję się, że zanim przypomni sobie o swoim więźniu, ten zdąży już zgnić w Twojej piwnicy.
- Skończymy z tymi tu i się zobaczy. Najwyżej go damy Tressendarom na pożarcie, skoro i tak ma zginąć. - burmistrz wykazał się nadspodziewanym pragmatyzmem. Nie spuszczał przy tym oczu z Przeborki, najwyraźniej zafascynowany jej poczynaniami.
- Co masz, panie, na myśli, mówiąc “na pożarcie”? Niewolnictwo?
- Sznur czy kajdany, na jedno to. Byleby nam wioski nie spalili. Zwali się na niego kradzież i po problemie. Tyle na naszym wikcie siedział, to niech się do czegoś przyda.


Shavri otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale naraz zdał sobie sprawę z tego, że nie wie co miałby rzec. Na dodatek zdaje się, że Przebijka zebrała się już w sobie.

Przeborka westchnęła, biorąc do ręki narzędzie kaźni. Przejechała palcem po ostrzu; na szczęście ktokolwiek przygotował siekierę, pomyślał o tym, żeby nie była tępa jak nieszczęście. Okaleczenie - takie czy inne - było popularną karą na Północy, a sama napatrzyła się dość ran zadanych w boju, po których trzeba było amputować kończyny, żeby mniej więcej orientować się, gdzie trzeba uderzyć, żeby efekt był w miarę “czysty”, o ile można było tak mówić o egzekucji.

- Ty trzymaj tu, a ty tu. - wskazała swoim pomocnikom miejsca, w których mieli schwycić rękę pierwszego złodzieja. Paskudna robota; uderzenie kogoś, kto nie mógł się bronić, nawet symbolicznie, wydało się wojowniczce nagle jakoś głęboko niesprawiedliwe, ale to nie był czas, by dyskutować o lokalnym prawie.

“Ojcze Uthgarze, przodkowie - prowadźcie moją rękę pewnie i szybko” - pomodliła się cicho; tłum falował lekko, szepcząc między sobą w pełnym napięcia oczekiwaniu.

Ostrze spadło bez ostrzeżenia; zdany dwoma rękami cios przeciął powietrze ze świstem, po którym w niebo uderzył cienki, przerażony krzyk okaleczonego mężczyzny, który dotychczas tylko nerwowo coś szeptał przez knebel, może modlitwę. Skazaniec rzucił się w tył, ochlapując trzymających go mężczyzn krwią brocząca z kikuta. Zakotłowało się, zanim chłopi zdołali go obezwładnić i rozciągnąć na ziemi na tyle nieruchomo, by kapłanka mogła go jakoś opatrzeć. Krew zresztą była wszędzie; opryskała spodnie Przeborki, trzonek siekierki, popłynęła cienką strużką po katowskim pieńku... Ktoś odwrócił wzrok z obrzydzeniem, ktoś krzyknął zdławionym głosem; co innego było domagać się takiej kary, a co innego własnymi oczami obserwować jak żywa i poruszająca się przed chwilą dłoń zmienia się w krwawiący, martwy ochłap mięsa, nad który szybko zlatują się owady. Biały szpikulec odłamanej kości obscenicznie sterczał z poszarpanej krawędzi cięcia; mimo całej energii włożonej w cios, siekiera ani była specjalnie ostra, ani nie miała kształtu przystosowanego do takiego zdania. Wojowniczce przez chwilę przemknęła przez głowę absurdalna myśl, że może powinna wykuć w prezencie wiosce jakieś porządne katowskie ostrze... odpowiednio wyważone, naostrzone i tak dalej.

Poczekała chwilę, aż kapłanka skończy swoje zabiegi i będzie gotowa na przyjęcie następnego skazańca.

Shavri popatrzył na niego i westchnął.

~ Bądź mężczyzną ~ pomyślał, nieświadomie zaciskając za to kciuki.

Drugi opryszek postanowił jeszcze walczyć; do pieńka klęknął, aczkolwiek niechętnie, ale kiedy Przeborka uderzyła z góry siekierą, mężczyzna szarpnął się nagle; jego ręka ześlizgnęła się na krwawej miazdze, jaka została po poprzednim skazańcu i siekiera, zamiast uderzyć równolegle do linii nadgarstka, zeszła w bok, rozrywając przedramię tak nieszczęśliwie, że część ostrza utkwiła w drewnie, a część w mięsie, przyszpilając złodzieja do pieńka. Mężczyzna ryknął z bólu; napędzany nim znalazł w sobie jeszcze dość siły, żeby znów się szarpać i uniemożliwić pomocnikom unieruchomienie go.
Shavri ze swego miejsca obok burmistrza zamknął oczy. Wester był blady jak płótno, ale dzielnie trwał na posterunku.

W Przeborce coś się przewróciło; miękkie drewno skutecznie zaklinowało ostrze, a nawet jakby je wyrwała, to jak miała powtórzyć cios w tym samym miejscu? Więzień wył, szarpał się i rzucał, krew bryzgała wszędzie, a wciąż połączona częścią ścięgien i nerwów z ramieniem dłoń podrygiwała obrzydliwie, że nawet przyzwyczajonej do widoków agonii z pola bitwy wojownicze żołądek podchodził do gardła. Co robić, co robić...

W końcu zdecydowała; przytrzymała ręką trzonek siekiery i kopnęła z wysokości klęczącego złodzieja w pierś, tak jak wyrywa się udziec z oprawianej dziczyzny. Rozległ się obrzydliwy chrzęst i mlaśnięcie; trzymające odciętą część ręki resztki skóry i mięśni zerwały się w końcu, podobnie jak nadwyrężona kość. Pozbawiony “oparcia” opryszek poleciał do tyłu, gdzie chłopi obezwładnili go bez problemu; Przeborka zauważyła, że prócz źle odciętej ręki ma niechybnie wyrwany bark - ale wierzyła w to, że Torika poradzi sobie i z czymś takim.

Napięcie i stres, który do tej pory zwężał jej wzrok do małego poletka zawierającego tylko skazańców, siekierę i pieniek, powoli ustępowały. Przeborka kilka razy poruszyła siekierką, w końcu uwalniając ją z pieńka; otarła czoło, tylko po to żeby zorientować się, że ręce do nadgarstków też ma przecież całe we krwi i tylko zostawiła sobie na czole krwawą smugę. Odłożyła spokojnie narzędzie na ziemię; ciekawe czy ktoś będzie chciał przyjąć je z powrotem... A potem westchnęła i odwróciła się w kierunku tłumu. Jej szare oczy pozornie bez wyrazu błądziły po twarzach zgromadzonych, ale po prawdzie wojowniczka z trwogą poszukiwała w patrzących na egzekucję ludziach odpowiedzi na to, jak ją teraz postrzegają...

Selunitka bez słowa wykonywała swoją pracę, mając na twarzy nieco bladą maskę pełną skupienia i determinacji.

Może walczyła z uczuciem paniki, może z torsjami… a może krwawiące kikuty wymagały od niej pracy, swego ciała i umysłu, na najwyższych obrotach.
Obaj złodzieje wpierw zostali zaleczeni cichą modlitwą do Świetlistej Panienki, a następnie specjalnie opatrzeni. Z uwzględnieniem polecenia, jak mają dbać o blizny, czego używać na bóle, oraz wszelkimi innymi informacjami, które pogrążeni w głębokim szoku mężczyźni nie byli w stanie, ani zapamiętać… ani nawet zarejestrować.

~ Będą żyć ~ pomyślał spokojnie Shavri. Poczuł do pewnego stopnia ulgę, że tak się stało. Choć całkiem nieźle zdołał sobie wmówić, że nie może się czuć odpowiedzialny za los złodziei. Nawet jeśli walnie przyczynił się do ich pojmania.

Przez moment był jednym z tłumu - patrzącym na czujną Przebijkę, która lustrowała ciżbę uważnie, jakby gotowa na prowokację. A potem coś go tknęło.

- Miłosierdzie i sprawiedliwość - powiedział głośno. Minął burmistrza i podszedł do niej, odpinając od paska swój bukłak. Wyciągnął go ku niej i po prostu obmył jej skrwawione dłonie na oczach zebranych. Ot niby zwykły gest. A jednak… Pełen aprobaty szmer przeszedł przez tłum i ludzie powoli zaczęli się rozchodzić.

- Doprowadzcie ich do traktu i niech się tu więcej nie pokazują - zarządził burmistrz do pilnujących mężczyzn, po czym spojrzał na złodziei. - Dzięki łasce kapłanki Selune zgnilizna wam niegroźna, na chodzie jesteście, więc fora ze dwora!

Wygnanie podkreślił szerokim zamachem, choć jego głos nie był tak pewny jak zwykle. Widać kaźń zrobiła na nim wrażenie. Odwrócił się i ruszył w stronę swojego domu, najwyraźniej zapominając o czekającym w loszku ostatnim z więźniów.

Shavri stał przez chwilę w bezruchu, wodząc oczami od Przebijki do Marva i Toriki. Po czym sam ochlapał sobie twarz wodą, po czym zasłonił oczy dłonią. Stał tak przez chwilę, po czym zebrał się do kupy, podciągnął pasek u spodni.

- Nie wiem, jak wy… ale ja mam chwilowo dosyć tego poranka. Idę się umyć i pożegnać towarzyszy z karawany, z którą tu przyjechałem. Potem możemy coś zjeść wspólnie i pogadać… Raczej nie w gospodzie - dodał z naciskiem, dając do zrozumienia o czym będzie ta rozmowa. - I raczej nie zwlekajmy z tym za długo, chciałem jeszcze zakupy przed drogą poczynić. Będę tu na was czekał - wskazał kapliczkę za swoimi plecami - za jedną… góra dwie świece. Dajcie proszę znać pozostałym. Przyniosę jakieś jedzenie.

Melune nadal uparcie milczała. Zebrała zakrwawione przybory, które przyniosła Garaele i ciągle z otępiałą maską na twarzy, jaką przybrała kilka chwil po ostatnim opatrzeniu, udała się do “swojego” domostwa.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 25-02-2018, 19:12   #176
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Shavriego topienie smutków

Woda była gorąca do tego stopnia, że ręka uniesiona znad tafli parowała w świetle rzucanym przez płomienie buchające w paszczy kominkowej. Pachniała przy tym zapachem mydła, który tropicielowi trochę kojarzył się z praniem, a trochę z wonią krwi. Shavri oparł się o krawędź balii, odchylając głowę do tyłu. Chociaż w pralni panował półmrok oświetlany tylko migotaniem ognia na kominku, tropiciel zamknął oczy. Dobiegały go stąd dźwięki karczemnej krzątaniny i głosy gości i tropiciel cieszył się, że przez chwilę to wszystko go nie dotyczy. Jego mięśnie rozluźniały się w sposób tak spektakularny, że powodowało to wręcz fizyczną przyjemność. Jeden punkt po prawej stronie karku wręcz swędział. Nie wspominając o tym, że od gorąca przestała go boleć głowa. Shavri był jednak zbyt zmaltretowany kacem i przeżyciami tego poranka, aby to uczucie przyjemności wziąć we własne ręce i pociągnąć dalej. Zamiast tego leżał w ciszy, słuchając trzasku bierwion i nawoływań z kuchni.

A kiedy już się nasycił tym spokojem i ulgą, zaczął się szorować i myśleć. Musiał sobie dużo rzeczy ułożyć w głowie, a metodycznie tarcie ciała szczotą jakoś mu to ułatwiało.
W końcu wyszedł z bialii, wytarł się, przewiesił ubrania przy kominku na drugą stronę. Zabrał się za toaletę i wciąż myśląc. Ogolił się, gładkość brody co jakiś czas sprawdzając dotykiem, i zadbał o paznokcie również całkiem zadumany. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że ni chuja nic nie wymyślił. Nie miał pojęcia, jak rozwiązać problem tej nowej kradzieży.

Nim tu wszedł, przepatrzył okolice karczmy i popytał tu i tam. Ponoć okno w pokoju służby maga było otwarte. Ale nikt nie widział, żeby ktoś się wspinał na dach albo stamtąd schodził. Śladów rzecz jasna krocie, z powodu swojej ilości zupełnie nieczytelne. Żadne też nie dość głębokie, żeby sugerować miejsce, w której ze ściany zeskoczył na ziemię ich nocny złodziejaszek.
- Psia krew, na gryfie sobie przyfrunął… - burknął, ubierając koszulę.
Zirytowany własną bezradnością zaplatał swój cienki, warkoczyk, ledwo widoczny zazwyczaj spomiędzy strzechy jasnych włosów tropiciela. To Norva, na pamiątkę ich starszego brata, nauczyła Shavriego zaplatania go.

Opuścił pralnię, odbierając w kuchni pękaty kosz ze swoim zamówieniem posiłku i napitku dla siedmiu osób, licząc w cichości ducha, że Joris się przypałęta tak nagle, jak nagle się zawieruszył. Zoczył dużo mięsiwa, chleba, smalcu grzybów i nieco kiszonek oraz ser z garnuszkiem powidła na deser i kilka butelek podpiwku do popicia. Uśmiechnął się. Jego matka nawykła powtarzać, że do zmartwienia trzeba się zabierać z pełnym żołądkiem. I porzekadło to zawsze się sprawdzało. A Shavri dodatkowo wypoczął trochę w balii, odprężył się, czuł się czysty i choć wciąż bardzo słaby, to przynajmniej już bez bólu głowy. Zostawił sztukę złota i obiecał oddać kosz i naczynia. Może w grupie wymyślą rozwiązanie, które nie przyszło do głowy Shavriemu-sowie – pomyślał, nie bez trudu dźwigając kosz jedzenia.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 25-02-2018 o 20:51.
Drahini jest offline  
Stary 26-02-2018, 09:22   #177
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Phandalin
1 Marpenoth, przedpołudnie



Tłum na placu rozproszył się gdy tylko okaleczeni złodzieje ruszyli w stronę traktu, eskortowani przez kilku osadników. Deszcz, który zaczął siąpić wkrótce potem rozmył nieco plamy krwi, ale nie rozproszył pełnej napięcia atmosfery. Groźba Omara wisiała nad osadą niczym burzowe chmury.

Również najemnicy rozproszyli się po wsi. Część poszła zażyć kąpieli. Stonehill przyzwyczaił się już do tego, że niektórzy goście mają takie fanaberie jak codzienna kąpiel, toteż w nowo budowanej części gospody wydzielił małe pomieszczenie na ten cel. Było tam nawet przepierzenie umożliwiające dyskretne zdjęcie garderoby. Na początku nie był do tego zbyt przekonany, ale rachunki żony szybko uzmysłowiły mu opłacalność inwestycji. U Barthena zamówił nawet kilo mydła, które Trilena pocięła na malutkie kawałki. I proszę! Dziś do kąpieli zrobiła się nawet kolejka! Tylko teraz… teraz bał się, że wszystko to pójdzie w diabły za sprawą Tressendarów. W Jorisie ostatnia nadzieja!

Tyle, że Jorisa nie było.

Torikha również martwiła się nieobecnością tropiciela. Pytała o niego to tu, to tam, ale nie było go ani w gospodzie, ani u burmistrza, ani nawet u kompanów od kieliszka. Przyszło jej nawet do głowy, że Joris wyjechał, skoro “dostał od niej to co chciał”. Albo okradł “południowców” i uciekł?
Dopiero gdy wreszcie znalazła Pipa, który przed deszczem schował się w stajni, a ten pokierował ją do Barthena sprawa zaczęła się nieco rozjaśniać. Nieco… Przecież to niemożliwe, żeby chłopak pojechał w stronę kopalni! Pogonił sam za tropicielem, który posiadał turmalinowego konia! Do tego nic nikomu nie mówiąc?! Niemożliwe! Niemnie jednak Jorisa we wsi nie było i kapłance zaczęło w głowie kiełkować, że młodzieniec wyruszył w trasę. No, chyba że leżał gdzieś z rozbitą głową, napadnięty przez górników, południowców, smoki czy kogokolwiek innego.

W ogóle ze szlachcicami był problem. Obstawili gospodę ze wszystkich stron i do kąpieli wpuścili Przeborkę i innych tylko dlatego, że byli tressendarowymi najemnikami. A i tak mieli na nich oko. Reszta Phandalińczyków nie miała wstępu, choć po prawdzie i tak nikt nie kwapił się do tego, by zbliżać się do rosłych strażników. Tylko ten i ów szeptem współczuł Stonehillom takich gości, mimo że wcześniej zazdrościli karczmarzowi sowitego zarobku. Ale współczucia dużo nie mieli, bo każdy martwił się o siebie i o to, co wydarzy się w południe. Mimo wielu narad, podejrzeń i domysłów nikt nie wiedział gdzie podziały się pańskie klejnoty i to zaprzątało umysły mieszkańców bardziej niż krwawa egzekucja. A raczej egzekucja wzmogła niepokój i nie miało to nic wspólnego z osobą Przeborki. Wielu było nawet gotowych udostępnić swe domy do przeszukania byle tylko ocalić dobytek. I, jak zwykle w takich przypadkach, złość kierowała się w stronę obcych, czyli ostatnio przybyłych osadników oraz ludzi z górniczego sioła.

Drużyna także zebrała się na naradę. Z braku swobody w gospodzie Przeborka zaproponowała dom Garaele, ale Tori nie czuła się dobrze zwalając swojej protektorce na głowę całą tą czeredę. I tak ciągle - w swojej opinii - przysparzała jej trosk. Koniec końców zebrali się w sadzie Edetmatha, w altanie, którą pólelf wybudował, by w czasie zbiorów odpocząć od skwaru. Spleciona z pnączy na wyraźnie elfią modłę bardzo przypadła Tori do gustu, ale to nie był czas na podziwianie architektury, ani deszczu, który uroczo błyszczał na ostatnich wiszących na gałęziach jabłkach. Stary najemnik nie wychodził z domu od rana, więc mogli rozmawiać bez przeszkód.



Najemnicy z trudem ścisnęli się pod dachem z bardziej i mniej wyraźnymi minami. Wiele z ich celów i przekonań było rozbieżnych, ale kilka mieli wspólnych; i choć nieobecność Jorisa doskwierała prawie wszystkim to postanowili wziąć sprawy we własne ręce. Zwłaszcza, że czas uciekał.

 
Sayane jest offline  
Stary 27-02-2018, 09:45   #178
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Nieokreślony czas, Głęboko pod ziemią

Powolne tektoniczne ruchy wzbudziły falowanie gęstej lawy. Tu, na tej głębokości nie przypominała lśniącej, czerwonej zupy, był to raczej krzepnący gorący muł, z prześwitującymi tu i ówdzie pęknięciami rzucającymi ogniste odblaski na bardziej odporne skały. Ale nie tylko tektonika poruszała lawą. W skale, zarówno tej stopionej jak i nie wiło się życie.



Dziesiątki thokkików, ognistych żmij przepalających się przez skały pilnowały swojego terytorium, zajadle atakując każdego, kto się do niego zbliżył. Syczały na intruza parskając gorącym powietrzem i pryskając magmową śliną.
Co robiła tutaj, głęboko pod Podmrokiem? Jeszcze przed chwilą wokół niej była zieleń i świeże powietrze, była w trakcie dawania nauczki rozbójnikom...
No i kaplica, musiała umrzeć! Była zbyt młoda i zbyt piękna by umierać!
- Hej tam - wydarł się duch do swojego ciała znajdującego się - jak przypuszczała - wysoko ponad skałami nad jej głową - Rusz dupę durna babo!



Chwilę później, podejrzana chatka w lesie.

Turmalina jęknęła i kaszlnęła, wypluwając częściowo zakrzepłą krew. Była w jakiejś drewnianej szopie, a ból świadczył o tym że żyje. Rozejrzała się ostrożnie sprawdzając w jakie tarapaty się wpakowała tym razem. Lub raczej jej porywacze, którzy jeszcze nie wiedzieli co ich czeka! Oj, nie docenianiacie mnie!


Nie była zwiazana, co było obiecujące. Jednak nie pamiętała nic od czasu starcia na dukcie. Czyżby nie spodziewali się że się ocknie? A może liczyli że będzie uwięziona w tej lichej chatynce? Baaa! Niedawno rozwaliła zamek!



Jakoś idea że równie dobrze mogła zostać uratowana nie pojawiła jej się w głowie. Zresztą chałupa nie wyglądała na phandalińską; już prędzej na byle-chatę, jaką budowali drwale i gónicy w Dolinie Poszukiwaczy, jak nazwano zbiorowisko chat i namiotów nieopodal kopalni Phandelver… czy raczej obecnie Kopalni Rockseekerów. Tyle że tam panował wieczny gwar i hałas (ostatnio wystawiono tam nawet niby-karczmę!), a tu cisza aż dzwoniła w uszach. Turmi nie słyszała nawet śpiewu ptaków, choć ich świergolenie towarzyszyło jej odkąd opuściła Neverwinter wiele dekadni temu.

Krasnoludka spróbowała unieśc się ponownie, ale ból przygwoździł ją do twardego posłania. Ktokolwiek się nią zajął nie miał na podorędziu magicznych sposobów leczenia ran, a i w fałdach ubrania Turmi nie znalazła życiodajnej fiolki… w zasadzie nie znalazła niczego. Ktokolwiek chcial ją zabić ograbił ją też ze wszystkich ruchomości. Albo zrobił to jej “wybawca”. Spojrzała pod pled sprawdzając czy jest choć ubrana i ku jej przerażeniu okazało się, że jest naga, przynajmniej w pruderyjno-krasnoludzkim znaczeniu! Podciągnęła pled pod szyję i rozejrzała się za swoim ubraniem. Leżało z boku, niedbale rzucone w kąt, poza zasięgiem dłoni. Opadła na barłóg z wściekłym westchnieniem Przynajmniej mogła przyjrzeć się chacie, choć nie było wiele do oglądania. Ktokolwiek tu mieszkał był ubogi i - łagodnie mówiąc - nie przepadał za sprzątaniem. W izbie unosił się ciężki smród chatakretystyczny dla pomieszczeń, w których leżą obłożnie chorzy. Geomantka skonstatowała z niejaką ulgą, że to nie ona go wydziela; widać nie leżała tu aż tak długo. Niemniej jednak pęcherz boleśnie domagał się opróźnienia, mimo że gardło miała wyschnięte na wiór. Przy łóżku stało jednak niewielkie wiadro, którego od biedy mogłaby użyć. Sprawdziła czy da radę powoli wstać. Dała, ale ledwo ledwo. A zaraz po tym padła znów do łóżka. Była słaba, tak słaba że ledwo jej się chciało powieki unieść. Leżała chwilę ciężko oddychając i wsłuchując się w ciszę. Wtedy właśnie usłyszała kroki. Zebrała resztki się, by nieco się unieść i widzieć dobrze drzwi. I w razie czego przez te owe drzwi wywalić intruza, który mógłby nastawać ja jej godność. Albo i przez ścianę, w tym stanie mogła nie celować zbyt dobrze. Ale nie wyprzedzaj faktów, Turmalino, zganiła się w myślach krasnoludka i czekała.
W końcu drzwi powoli się otworzyły i do izby wszedł stary mężczyzna, powłócząc nogami i z trudem niosąc naręcze drewna. Obrzucił geomantkę przelotnym spojrzeniem i zrzucił swój ciężar przy kuchennym piecu. Chwilę grzebał w środku by rozniecić na nowo ogień, po czym dorzucił parę szczap i zamknął drzwiczki. Dopiero wtedy zaczą rozbierać się z wierzchniej odzieży.



- Jeżeli roi ci się upojne co nieco, stary capie, to niech przestanie. Nie dla psa kiełbasa! - warknęła bojowo geomantka, podciągając koc pod brodę.
- Gdybym chciał miałem na to duuużo czasu - rzekł ochryple starzec, przeciagając słowa i nie przerywajac rozdziewania. Ku uldze krasnoludki ściągnął tylko płaszcz i sweter, zostając w spodniach i koszuli. Smród nasilił się; wystające spod odzieży ciało pokryte było ropiejącymi wrzodami; skóra miała kolor popiołu.
- Bedziesz jadła sama, czy znów mam cię karmić? - spytał, wracając do pieca i grzebiąc w jednym z garnków.
- Sama zjem... zaraz! Co jest, kim jesteś i skąd się tu wzięłam? - obudziła się Turmalina zarzucając pytaniami chorego dziada.
- Wolałem cię jak nie gadałaś... - wymruczał starzec i nalał go garnka wody. Turmi zauważyła, że na dnie były już jakieś resztki. Potem wsypał kaszy. - Znalazłem cię jak się wykrwawiałaś na trakcie i zabrałem do siebie. Podziękowanie byłoby na miejscu.
- Teraz gadam i nic na to nie poradzisz - fuknęła krasnoludka, ale potem złągodniała - Musiałam tylko upewnić się czyś nie porywacz lub inny na cnotę panien chutliwy. Wygląda jednak że nie. Do jasnej cholery, Shalindlar, jak już ktoś mnie ratuje, nie mógłby to być przystojny brodacz o kasztanowych oczach i barach jak z granitu? Bez urazy... jak się nazywasz? Podziękować właściwie po imieniu muszę, by nikt nie mówił że hammerstormówny są niewdzięczne jędze.
- Chucie... kiedy to było... - weschnął snetymentalnie brodacz i pogrzebał pod płytą, a Turmi zakaszlała od dymu. - Możesz mi mówić Reidoth, albo jak tam chcesz. Niewiele mi już zostało.
- Wiesz, ratując mnie zarobiłeś sobie niezły dług wdzięczności więc to "niewiele" może się nieco wydłużyć. Lub bardzo. Nie spełniam może trzech życzeń, ale co nieco mogę. Rozwalam zamki. Zabijam smoki. Łamię serca i kamienne płyty. Z choróbskiem czy dwoma dam sobie radę. Nie wyobrażasz sobie co potrafią wymodlić pobożni braciszkowie jak im odpowiednio złotem posmarować.
- Mmmm... - zamruczał starzec, mieszajac na powró w garnku. - Dzisiaj kasza, jutro kasza i pojutrze kasza nasza... Mogłabyś załatwić coś lepszego, ja wolę... nie iść do osady. Nie chcę nikogo zarazić... A złota nie mam.
- Złoto nie problem, tatko ma go na pęczki - Turmalina prychnęła z pogardą typową dla kogoś komu monet nie brakowało nigdy - Dobra, zrobimy tak...hmmm a jak długo nieprzytomna byłam? Poza kiecką coś przy mnie znalazłeś? Mój muł zwiał, cholera, powinien się w okolicy szewędać.
- Nie, może zabrali go rabusie. Z twoich rzeczy wszystko jest tam - machnął ręką w stronę zakrwawionej kupy ubrań.
- Potem coś wymyślę, muszę tylko na nogi stanąć, a Ty mi nie umieraj do tego czasu - zagroziła krasnoludka - a teraz dziękuję Ci Panie Reidoth, za uratowanie mojego bezcennego życia oraz za to żeś nietkniętą mnie zostawił. Masz wdzięczność mojej rodziny i moją własną. A teraz dawaj tę kaszę, jak na nogi stanę to coś lepszego załatwię.

Gdy kasza wreszcie doszła starzec nałożył jej do dwóch niezbyt czystych misek i przez dłuższą chwilę oboje ciamkali w milczeniu.
- Jeszcze kilka dni i będziesz pewnie na chodzie. - rzekł w końcu Reidoth, ocierając skołtunioną brodę i wąsy rękawem.
- I taką mam nadzieję. Co to za zaraza? Nie przejdzie aby na mnie? Wiesz, jestem przywiązana do mojej gładziutkiej skóry i ostatnie czego bym chciała to bąble i znamiona - zapytała bez ogródek Turmalina.
- Hm… przyznam, że nie wiem… - odparł starzec odkladajac miskę. - Nikogo nie zaraziłem, ale też nie zbliżam się do ludzi. Ty cóż… wyglądałaś jakby już nic nie mogło ci zaszkodzić - zaśmiał się i rozkaszlał. - Widziałem chore zwierzęta, ptaki… To jakieś magiczne paskudztwo choć wygląda normalnie. Nie udało mi się znaleźć leku.
- Może klątwa? Podpadłeś komuś? - ucieszyła się geomantka. Spłacanie długu wdzięczności przez spuszczeniu łomotu jakiejś wiedźmie było dużo bardziej w jej stylu niż opłacanie konowałów i kleru.
- Może… To dotyka nie tylko mnie; zwierzęta, nawet rośliny. Przyszedłem sprawdzić tutejszą okolicę, ale choruje jedynie przyroda w Lesie Neverwinter.
- Mówiłeś, ale myślałam że obrywają rykoszetem od ciebie. Zaraz zaraz, czekaj, czyli tu wszystko w porządku, tylko z Neverwinter zaraźniki przyłażą? Ha! To jest pomysł, jak to magiczne, trzeba uderzyć tam, znaleźć źródło zarazy, walnąć ciężko by zdechło i już - Turmalina jak to Turmalina, od razu wypatrzyła rozwiązanie zawierające elementy rozwalania - Znam nawet odpowiedną ekipę do tej roboty. Dobra, spisuj wszystko co wiesz w razie jakby cię kostucha do jutra zabrała, a ja pokoncypuję co dalej. Czyli jak to ugryźć by za jednym zamachem udupić tych zbójów co mnie ustrzelili. Nie powinno być trudno, w końcu obcy i przybyli akurat wtedy jak zaraza... o żesz kilof, a może to rzeczywiście ich wina!?
- Ja tam nie wiem, ale trochę już trwa… No i poza lasem jeszcze nikogo ani niczego chorego nie spotkałem.

- Czyli miejscowi będą problem w... głębokim poważaniu mieli, bo ich nie dotyczy. Całe szczęście moi znajomkowie to w większości uroczy altruiści. Mniej lub bardziej. Dobra, plan już jest. Możemy oboje skupić się na tym co najważniejsze czyli nie umierać. - Turmi zatarła rączki i nie grymasząc dokończyła kaszę - A ty spisuj, co tam wiesz. Jak będę na nogach ruszę do Neverwinter i załatwię klątwę.

Kilka dni później

Z czasem geomantka zaczęła dochodzić do siebie. Coraz więcej przesiadywała na zewnątrz, ciesząc się świeżym powietrzem i bliskością ziemi z której czerpała siłę. Czuła się coraz lepiej... czego nie można było powiedzieć o okolicznej faunie.

- Kraa... kraaa... - odezwało się kruczysko często trzymające się w pobliżu chaty - Kraa!
- Nikt tu nie umiera, pierzasty durniu. Chyba że ty - odpowiedziała mu Turmi.
- Kraaa - odpowiedział kpiąco ptak. Turmalina machnęła ręką i strumień kwarcowych drobin uderzył w ptaka, strącając go z gałęzi. Kolejny zdmuchnął z niego połowę piór i przeciągnął go po ściółce.
- Kraknij teraz.

Rosół był wyjątkowo smaczny. I nie chodziło nawet o to, że kruk był upasiony lepiej niż niejedna wsiowa nioska, po prostu po kaszowej diecie wszystko co miało posmak mięsa zdawało się ucztą. Drewniane łyżki skrobały po dnie misek wyłapując kawałki mięsa i podrobów.
- Wiesz Reidoth... zdrabnia się to jakoś? Język można sobie połamać... powiedz coś więcej o sobie. I tak siedzimy tu i staramy się nie zdechnąć a to wyjątkowo nudne zajęcie. Masz gdzieś rodzinę w okolicy? Czym się parałeś nim cię zaraza wzięła?
- Hm…? - zdziwił się starzec, któremu cisza wyraźnie nie przeszkadzała.
- To pytanie było, jakbyś nie zauważył - podpowiedziała "uprzejmie" Turmi.
- Mhm… - mruknął Reidoth i westchnął. - Nie mam rodziny… może kilku przyjaciół. Byłem... jestem… hm, byłem chyba jednak driudem. Wędrowałem po tutejszych lasach i górach. Opiekowałem się zwierzętami, Równowagą, a teraz… - machnął zniechęcony ręką.
- A teraz krasnoludką. Druid to chyba fucha na całe życie, co? Da się przestać być druidem?
- Łaski boskie mogą opuścić druida tak jak każdego, kto na nich polega. Ale tu… Nie zrobiłem nic by zasłużyć na karę. Wydaje mi się, że to wina choroby. Nie mogłem uleczyć ciebie, ani siebie… - starzec spochmurniał.
- To sprawdź czy zające umiesz wzywać, może tylko choróbsko jest oporne. Albo dostałeś klątwą rykoszetem. Skoro zaczęło się to w Neverwinter, to chyba tam trzeba szukać odpowiedzi, nie tu. Wiesz jeszcze o innych co ich siekła ta zaraza?
- W lesie Neverwinter, sieroto, w lesie. Jak się pytasz to choć słuchaj odpowiedzi - burknął Reidoth i wstał. - Nie działa to nie działa, nie będę się wygłupiał.
Zgarbiony chwycił kostur i skierował się do wyjścia.
- Stary Buc! - zawołała za nim geomantka i dokończyła posiłek sama. Czuła się coraz lepiej, tylko wypatrywać chwili gdy wyruszy do Phan.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 27-02-2018, 11:01   #179
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Narada

- … a co do Aspartu… - Stimy swoim stylem napatoczył się pod łokciem Torikhi nie wiadomo skąd. Był po spotkaniu z Zenobią, to i humor miał taki lepszy. - … to niech ktoś im wytłumaczy, że nikt kto ma krztynę rozumu nie będzie siedział w Phandalin po takim wyczynie. Pytanie co im zginęło, ale pewno coś bardzo wartościowego, a tutaj tego nie sprzedadzą. Sam nie mogę moich magicznych przedmiotów sprzedać, bo nie ma komu! Szukanie złodzieja w Phandalin to strata czasu! - niziołek pokręcił nosem - Jeśli chcą odzyskać towar, to trzeba wyruszać w drogę do najbliższego dużego miasta i to czym prędzej! Pewnie i tak już za późno, ale jakby się pośpieszyć i jakby zapłacili za poszukiwania… moglibyśmy się ich podjąć, co nie? Zwłaszcza, że Przeborce po drodze, o!
- Ktoś powie…
- westchnął Shavri. - Prościej powiedzieć, niż zrobić. Dyskutowałeś kiedyś z rozjuszonym niedźwiedziem? Pewnie się to skończy na tym, że nam istotnie zlecą poszukiwania łotra. A nie uśmiecha mi się ganiać za tym nowym złodziejem, tym bardziej że na pewno faktycznie już go tu nie ma. Poza tym musiał być jednak cholernik dość sprytny. Tak czy śmak nie możemy pozwolić, żeby komukolwiek z Phan włos spadł z głowy, bo logika jaśnieoświeconego faktycznie nie ma sensu.
“Ja już nic więcej nikomu nic nie powiem!” odparła w myślach kapłanka, ale jej mina mówiła sama za siebie. Była przejęta całą sytuacją i to nie bynajmniej okaleczonych bandytów.
- Jest źle… jest bardzo źle… - mruczała bardziej do siebie, niż do któregoś z kompanów. - Dla niego jesteśmy gorsi od koni… nic warci… jest źle… bardzo źle… - powtarzała na okrągło, zaczynając krążyć po małym okręgu, jakby to miało jej w czymkolwiek pomóc.
Shavri, który wodził za nią wzrokiem od dłuższej chwili, wstał, podszedł do niej i spróbował przytulić.
- Nie denerwuj się, droga Toriko, coś wymyślimy. Właśnie po to się tu zebraliśmy. Jak tu skończymy, pomogę Ci poszukać Jorisa - powiedział jej cicho do ucha.
Na ten gest półelfka zesztywniała nieco i zamarła w pół kroku. Chwilę wlepiała nieobecne spojrzenie w podłoże, w końcu kiwnęła głową na znak, że rozumie i rozluźniła się nieco, przyjmując pocieszenie do serca.
Tylko, że… nic to nie zmieniło. Turmaliny nie było, o “jaśnie panie” nie dało się zapomnieć, Stimi nadal był umierający, choć wcale się tym nie przejmował, a Joris ciągle nie wrócił.
- Rano wyjeżdżamy. Przynajmniej części z nas... Cokolwiek Omar zrobi z wioską, nic już nie zdziałamy więcej, będąc na trakcie. - zauważyła Przeborka. Przekręciła głowę i wyżęła mokre włosy na klepisko. Wilgotne pasemka słomianych, cienkich i rzadkich włosów wyglądały żałośnie, klejąc się do jasnej skóry - Może to nawet i lepiej. Bo przeca *nas* mógłby do tego całego przesłuchiwania chłopów zagonić, skoro i tak dlań robimy za hycli...
- O tym właśnie mówię
- stwierdził sucho Shavri, odwracając się w jej kierunku. Zirytował się lekko na pragmatyzm Przebijki. - Może powinniśmy poczekać z tym wyruszeniem na trakt, aż nie upewnijmy się, że nic złego tu się nie stanie. Jego dostojność dał swoim skarbom czas do jutra na znalezienie się, więc nie będziemy musieli jakoś bardzo odwlec naszego wyjazdu.
- Maluch ma rację; złodziej dawno dał stąd nogę, jak miał ze trzy klepki we łbie.
- kobieta zagarnęła fryzurę w tył, unosząc w górę ramiona. W przeciwieństwie do włosów, zimna woda z rzeki robiła z jej piersiami milsze dla oka rzeczy, doskonale widoczne przez cienką lnianą koszulę - Nie ma szans, że odzyskamy... cokolwiek, co tam mu zginęło. Spuści swój gniew na wieśniaków... a jak zostaniemy to albo nas na nich poszczuje, albo trza mu się będzie postawić - wyszczerzyła zęby do Sharviego i Toriki - ...znaczy kontrakt stracić i wdać się w jaką durną walkę. Ja wolę być wtedy na trakcie, niż takie wybory czynić. - wzruszyła ramionami i spokojnymi ruchami zaczęła zaplatać mokre włosy w warkocz.
- Skoro to takie oczywiste, to trzeba mu to po prostu powiedzieć - odparł tropiciel. - Bo póki co z twojej wypowiedzi, Przebijko, wynika, że wolisz, żeby spłonęła wioska niż żebyś miała stracić kontrakt.
- Nic nie spłonie, takie gadanie.
- barbarzynka machnęła dłonią - Toć to może i możny pan, ale przeca nie głupek. Nie będzie wszczynał takiej burdy, skoro tu obcy jest i nie w sile. Kilku łapserdaków wybatożą, kogoś tam psami poszczują i mu przejdzie. Takie tam pańskie fochy; wiele razy to widziałam.
- Zazdroszczę ci tej pewności. Ja jej nie mam. Co mi powiesz, jak wrócimy tu i zastaniemy zgliszcza? Że się pomyliłaś? Ktoś inny ma może coś do powiedzenia?
- zapytał Shavri, siadając ciężko na powrót na swoim miejscu.
- Ja będę na miejscu… - odezwała się w końcu selunitka, czując się w obowiązku chronić tutejszą społeczność jak tylko potrafi… problemem było jednak przełamanie własnego lęku i nie stracenie zimnej krwi.
- Ekhem - Marv wtrącił się trochę niepewnie w tę dysputę, wcześniej zajęty oglądaniem grotu swojej włóczni i myśleniem nad czymś. - On już dzisiaj chce wioskę palić. Wtedy trzeba będzie mu powiedzieć, że trochę przesadza - wojownik patrzył się na swoją włócznię, sugerując w jaki sposób zamierza rozmawiać. - Lena i reszta ciągle tu jest, więc dopóki się nie okaże, że to czcze pogróżki, to zgadzam się z Shavrim.
- Dziś? - barbarzynka na chwilę zastygła, a potem sarknęła pod nosem coś co brzmiało jak “perkele!”, zapewne niecenzuralnego - Ja już ręce dziś ucinałam, i gadałam z jaśniepanem. Nie mam zamiaru niczego z tego powtarzać... ciągniemy losy? - zaproponowała, ale po chwili coś jej przyszło do głowy i wycelowała palec w Trzewiczka. - Ty jesteś... jesteś czymś w rodzaju että... magiem? Sam miałeś problemy z zaklętymi przedmiotami - będzie ci najłatwiej go przekonać, tak jak nam tłumaczyłeś...

Trzewiczek przestraszył się nie na żarty. Bał się, że ów Omar może zechcieć sprawdzić jego prawdomówność, tak jak zrobił to na tamtym nieszczęśniku, choć z boku wyglądało to na zwyczajną bojaźń przed silnym i dość okrutnym człowiekiem.
- Co ma wspólnego bycie tworzycielem magii ze skradzionymi rzeczami? Jakie problemy z zaklętymi przedmiotami?- Stimy szczerze nie wiedział o co chodzi kobiecie, a i starał się zachować trzeźwość myślenia. Nie przypominał sobie by ktoś mówił, że zaginęły jakieś zaklęte przedmioty.
- Omar jest magiem, tak? - kobieta spojrzała na Trzewiczka dziwnie i zaczęła po kolei dla jasności odginać kolejne palce, wyliczając argumenty - Magowie mają zaklęte przedmioty. Zginęły mu cenne rzeczy, więc pewnie zaklęte. Ty nie mogłeś sprzedać tu swoich magicznych. - odgięła cztery palce - ...czyli jak złodziej ma magiczne przedmioty Omara, to jest poza wioską, tam gdzie je sprzeda. Pewnie wiesz, gdzie to. - uniosła w górę rozcapierzoną dłoń. - Powiedz mu tak po kolei. Wasz... wasz “mistyczny klan” - skrzywiła się - ...zawsze się między sobą lepiej dogada, nie to co normalny człowiek z että.
Stimy furknął, składając ręce na piersi.
- To wy się z nim układacie. Człowiek z człowiekiem dogada się lepiej nie to co niziołek z człowiekiem. Jedno zadanie wykonaliście, to i pewnie drugie wam zleci… Mogę wam towarzyszyć, ale nie za darmo. Na ostatniej wyprawie z wami nie zarobiłem ani grosza!
Przeborce twarz się nieco wydłużyła; otworzyła usta, jakby zamierzała coś odpyskować niziołkowi, ale zaraz zbyła to machnięciem ręki.
- A... zresztą, co ja będę się nawymyślać. Nie moja wioska, nie mój dom będą palić. - pokręciła głową, jakby sama siebie upomniała, i wróciła do zaplatania warkocza.
Shavri spojrzal na nią wyraźnie zaskoczony, ale w ogóle się nie odezwał.

- Jest źle… jest bardzo źle… - Na powrót zaczęła swoją mantrę Torikha, znowu maszerując po kole. Tup, tup, tup. Źle, źle, źle. Tup, tup.
Raptem zatrzymała się…
- Jak wam się w ogóle udało znaleźć skradzione przedmioty? - spytała Sharviego i Przeborki, a później zwróciła pytające spojrzenie na Marva i Zenobię. - Może tym samym sposobem uda nam się dojść do tego, kto okradł tego… tego… waszego zleceniodawcę - odparła dyplomatycznie, nie chcąc mówić brzydko.
- Nawet jeśli złodzieja nie ma już w miasteczku, to może przynajmniej uda nam się dowieść, że palenie Phandalin jest zbyteczne…
- Z punktu widzenia łowcy sprawa jest przegrana z góry - westchnął Shavri. - Za dużo ludzi, śladów i tropów. Moglibyśmy znów pożyczyć Wampira, ale boje się, że prześwietynemu bardzo się ten pomysł nie spodoba. Choć i na to mielibyśmy argument - w końcu znaleźliśmy tak wioskowych złodziei, a Dawd może mógłby nam użyczyć próbki do wąchania. Przede wszystkim jednak musimy go przekonać, że palenie wioski jest bez sensu bez względu na wynik naszych ewentualnych działań. Ktoś kto okradł maga tej klasy na pewno nie ucieka konno...

Stimy złożył usta w dzióbek i pogwizdywał sobie przez krótką chwilę. Odezwał się potem.
- Czemu nie konno? Jeśli w Phandalin można dostać gdzieś najcięższy z metali i ktoś wykuje dla mnie z niego niewielki i cienki półmisek… Macie tu kowali chyba?… Toooo... pójdę rozmówić się z nimi! Tylko musimy działać szybko!
- Sam jestem kowalem, ale po co ci ta miseczka? - zapytał nieco nieobecny Shavri Trzewiczka, bo już chciał zwrócić się do pozostałych: - Myślę, że powinien pójść Marv, bo jest najrozsądniejszy dla równowagi dla Trzewika, który jest z kolei największym cwaniakiem - powiedział, wcale nie kryjąc inwektywy zmieszanej z pochwałą w swoim głosie. - Jeśli nie on, to Zenobia. Pójdę z wami z racji mojego mielenia ozorem, a nóż może go przegadam. W zasadzie może iść kto chce. Toriko, czuj się zaproszona, ale musisz wyłączyć na chwile swój fatalizm i się skupić. Zróbmy coś, żeby było dobrze, zamiast zapowiadać, że jest źle. Zenobio? Dołączysz do nas? Masz jakiś pomysł? - zapytał Shavri, kłaniając się przy tym lekko milczącej dotąd matronie. Z każdym dniem doceniał bardziej jej spryt i doświadczenie wyniesione z wielu lat najprawdopodobniej barwnego życia.
- On nigdzie nie pójdzie… - odparła kapłanka pokazując smagłą dłonią na Trzewika. - Zatruł się w studni jakąś pułapką… - “i myślę, że umiera...” dopowiedziała w myślach -... trucizna krąży mu nadal w żyłach i nie wiadomo jak ani kiedy się objawi, nie może się przemęczać. - Półelfka skrzyżowała ręce na piersi i wyraźnie biła się z myślami. - Trzeba go zabrać do Neverwinter do kapłana wyższego rangą… mogę pójść jako eskorta do tego Omara… czy Omida… czy jak mu tam. W kupie siła… - Tylko jak się wyłączało fatalizm i skąd u tropiciela taka pewność, że Melune go posiadała?
- Zenobia mówi, że nic mi nie będzie. - odparł radośnie Stimy - powiedziała, że to franca i ją wyleczy - dodał z dumą w głosie, nie wiadomo czy to z siebie, czy z Zenobii był tak dumny. - Śmieszna nazwa… a miseczka jest niezbędna!

Słysząc te optymistyczne słowa Zenobia wzdrygnęła się. Jedzenie jakoś jej nie smakowało. Cały czas miała niejasne przeczucie, że coś jej ucieka, o czymś zapomniała. Już miała powiedzieć Tori, że się myli i zastanawiała się jak zrobić to najdelikatniej, kiedy jak grom z jasnego nieba spadło to na nią.
Przy francy kuśka nie byłaby zielona!
Więc to prawda? Trzewiczek się kończy? Jak to?
- Gratuluje francy - westchnął Shavri. - Przypomnij mi proszę do czego przydała ci się czapka z królika?
- Jak to do czego? - pisnął Trzewiczek - była potrzebna, żeby znaleźć ducha! Nie było go tam w prawdzie, ale to nie wina przedmiotu...
- Jak franca?! - zdziwiła się selunitka, podnosząc wysoko brwi. - No… może masz też i france… tego nie sprawdzałam, ale dzięki pomocy mojej bogini wykryłam w tobie truciznę! Nie może być pomyłki, czy pokazałeś jej palec? - spytała Stimiego, jak niegrzecznego chłopca, po czym odwróciła się do starszej kobiety. -Zenobio… oglądałaś jego palec w który się ukuł? Wydaje mi się, że to wtedy jad jaki wsączył się mu pod skórę…
-Palec? Nooo, widziałam… Nie wiem, czy się ukuł, ale faktycznie zielony był jakiś… - Zenobia trochę motała się. -Aaaa, tobie o ten u ręki chodzi… Nie moja magia - powiedziała ze smutkiem - Ja bardziej się zajmuję tą miłosną, nie taką, która ma szkodzić i zabijać.
Półelfka milczała skołowana, po czym wzruszyła ramionami do swoich myśli. O jaki inny palec mogło chodzić jak nie ten u ręki?
- Czy masz wszystkie medykamenty by wyleczyć go z francy? - spytała grzecznie. - Mam całkiem spory zapas ziół, jeśli będziesz czegoś potrzebować, zapewne będę to posiadać…
-Mam wszystko na takie dolegliwości, dziękuję.- Myślami była jednak gdzie indziej. Zastanawiała się, jak powiedzieć Trzewiczkowi, że diagnoza była błędna.
- Myślę, że już nie musisz - stwierdził Shavri, zezując na niziołka. - Posłuchajcie, czy możemy rozwiązywać jeden problem na raz? Kto idzie ze mną na rozmowy?
Kapelusz niziołka powoli z głowy zawędrował w jego ręce, które trzymał przed sobą.
~ Jak to też francę? ~ Stimy obrócił w dłoniach kapelusz, trzymając za rondo. Cały świat, w ślad nakrycia głowy, zawirował mu przed oczami, które teraz smutno spoglądały to na Thorikę, to na Shavriego, aż wreszcie spoczęły na Zenobii.
- Ja z tobą pójdę - zaoferowała się po chwili ciszy Rika.
Tropiciel spojrzał na nią i uśmiechnął się ni to krzepiąco, nie to z wdzięczności.

Reszta nie miała chęci na dyplomację. Zenobia wraz z Trzewiczkiem poszli szukać odtrutki w przepastnych bagażach kurtyzany, a Przeborka, wyraźnie nastawiona na opuszczenie osady, na zakupy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 04-03-2018 o 12:03.
sunellica jest offline  
Stary 04-03-2018, 14:07   #180
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Wkrótce potem Shavri z Toriką wracali już do centrum wsi. Marv im nie towarzyszył. Hund odbył z młodym tropicielem krótką naradę, w czasie której obaj doszli do wniosku, że jednak lepiej będzie jeśli włócznik dopilnuje, żeby Lena, jej ludzie i ich dobytek jak najszybciej opuścili Phandalin, najlepiej eskortowani przez ryżego wojownika.
Ciężko było Shavriemu tak nagle żegnać towarzysza, ale obaj wiedzieli, że to najrozsądniejsze wyjście na wypadek, gdyby w wiosce coś jednak poszło nie tak.
- Uściskaj ich ode mnie - powiedział cicho tropiciel, walcząc z emocjami. - I wytłumacz proszę, dlaczego sam nie przyszedłem tego zrobić…
Brak rozsądnego, trzeźwo stąpającego po świecie druha podkopał i tak niskie morale tropiciela, ale nie było rady. Torika musiała wykazać się nie mniejszą odwagą, w końcu to o jej ludzi szło i to jej mężczyzna znowu gdzieś wsiąknął. To, że Shavri mógłby w ogóle nie angażować się w sprawę w ogóle nie przyszło mu do głowy. To było teraz także i jego miejsce. Już dziś raz pomógł jego mieszkańcom i zupełnie naturalne było dlań, że zrobi to ponownie, jeśli tylko da radę.
- Najpierw oni, a potem Trzewiczek, dobrze? - wyszeptał do kapłanki, gdy szli pomiędzy domami. Więcej w tym było prośby niż zapewnienia.
Naraz zrobiło się w Phabndalin nieco ciszej, mimo tego, że nie potrzeba było bystrych oczu tropiciela, żeby wiedzieć, że Phandalinczycy są tu i patrzą na przebieg wydarzeń z nie mniejszym napięciem. W tym bezdzwięczu odległe nawoływanie Kiry zdawało się niezwykle głośne. Dodało nieco otuchy Shavriemu.
Doszli na plac w sam czas, żeby zobaczyć, jak z gospody wychodzi Dawd w towarzystwie zbrojnej obstawy.

Kapłanka u jego boku ze wszystkich sił starała się nie wyglądać, jak niewolnik, który zerwał się ze smyczy swemu panu i właśnie został schwytany. Pilnowała by spojrzenie jej orzechowych oczu, było ciepłe i wyzbyte lęku, czy niechęci. Gdyby jej los potoczył się inaczej, być może to ona stałaby teraz w miejscu takiego Dawda, pokornie wpatrując się w ziemię.
Selune była jednak łaskawa i Tori nie zamierzała o tym zapomnieć.
Skinęła z szacunkiem głową, witając się z mężczyznami, którzy zdawali się bardziej patrzeć przez nią, niż na nią, ale to akurat jej nie przeszkadzało… w końcu była kobietą, a one zwykle powinny stać w cieniu dyskutujących na poważne sprawy mężczyzn.
Szpiczastoucha popatrzyła ukradkiem na swojego kompana. Pomimo kąpieli, nadal czuć było od niego alkoholem, w dodatku wydawał się strasznie blady i mizerny na twarzy. Bystre oczy były podkrążone i nieznacznie zasinione, a wargi wyschnięte i okalane nieprecyzyjnie ogolonym zarostem.
Melune nie znała możliwości gadatliwego myśliwego, toteż w duchu przygotowywała się na to, że w końcu… przyjdzie kolej by to ona otworzyła usta.
“Bogowie… miejcie to miejsce w swojej opiece…” wniosła błagalną modlitwę, wyjąć wewnętrznie nad swoim i reszty losem. Tymczasem na jej hebanowym licu zagościł sierp łagodnego uśmiechu.
 
Drahini jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172