Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2018, 19:42   #184
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 35





Nastolatka wstała rano lewą nogą. Głowa jej ciążyła i odechciewało się wszystkiego. W ustach czuła wyschnięty na wiór język a pod ręką nie było nic do picia. Reszta wody z manierki jak na złość pozwoliła dać znać jak bardzo jest ona przyjemna, chłodna i mokra ale nie miała szans przepłukać gardła. Na zewnątrz też nie było lepiej. Było już rano. Wczesne ale pełne rano. Jednak niebo było pochmurne. Z drugiej strony dzięki temu Słońce nie raziło w oczy. Ale i tak było gorąco. Już teraz, wczesnym rankiem było gorąco. I duszno. Od parującej, stojącej wody unosił się mokry, nieprzyjemny zaduch jakby ta woda zaczynała gnić własnym gniciem. Jeszcze w początkowym stadium ale zapach coraz mocniej kojarzył się z bagnem.

Obudziła się w pokoju na piętrze. Końcówkę wczorajszego wieczoru pamiętała różnie. Jeszcze ten wczesny wieczór, drogę do Westów, kolację i tą zabawę jaką wujek im zorganizował w stodole to nawet całkiem nieźle. Ale potem… Potem udało jej się skorzystać z nieuwagi wujka i odebrać swoją butelkę. Ze stodoły wszyscy wrócili pełni werwy i pozytywnej energii. Chłopcy na wyścigi i przekrzykując się nawzajem opowiadali mamie jak tam było fajnie i wydawali się być w siódmym niebie. Jane też choć jak zwykle cieszyła się głównie uśmiechem i spojrzeniem, potwierdzała gdy trzeba było kiwaniem głowy ale prawie się nie odzywała. Sam wujek Zordon też się przyjaźnie uśmiechał i wydawał się być w dobrym nastroju. Pani West również gdy tak słuchała relacji swoich synów i gości. Siedzieli tak przy herbacie i kompocie a gospodyni dała jeszcze do dyspozycji chleb z miodem albo marmoladą.

Wreszcie wszystkich prędzej czy później zaczęło morzyć. Angie też czuła coraz większy szum w skroniach gdy w międzyczasie udawało jej się pociągać z butelki. W końcu chyba poszła do tego gościnnego pokoju. Albo wujek jej pomógł. Potem jeszcze pamiętała urwane obrazy jak sama leży na łóżku a wujek siedzi obok. Rozmawiali o czymś. A teraz było rano.

Na dół poza pragnieniem ściągnął ją gwar głosów budzącego się domu. Gdy zeszła na dół do kuchni od razu wyczuła zapach kompotu. W tej chwili wydawał się cudownie słodki i mokry. Na dole byli już dorośli czyli pani West i wujek.
- Dzień dobry Angie. - przywitał się opiekun nastolatki i zaraz dołączyła się do tego gospodyni.




- Usiądź dziecko, zaraz naszykuję jakieś śniadanie. Twój wujek jest taki cudowny, że podzielił się z nami swoimi zapasami. No to jest z czego zrobić te śniadanie. - pani West uśmiechnęła się ciepło do swoich gości a wujek skinął głową.

- Drobiazg. Nie wypada tak tylko przyjść na gotowe i brać prawda? - Pazur jeszcze był w szortach ale stał przy swoich spodniach suszących się na sznurku sprawdzając jak bardzo wyschły.

- Wcześnie dziś zaczęli. - westchnęła gospodyni podnosząc znad przygotowywanego śniadania głowę w kierunku okna wychodzącego na dom Brandonów. Z domu dochodziły przytłumione przez ściany krzyki i hałasy. - Ciekawe o co im poszło tym razem. A zresztą nie obchodzi mnie to. - pani West pokręciła głową lekko machając widelcem. Chyba szykowała coś z omletem w roli głównej. - Dobrze, że Jane została u nas. Chociaż się dzieciak wyśpi. - dodała jeszcze wracając do przygotowywania posiłku.

- Właśnie. - wujkowi ta wzmianka chyba o czymś przypomniała. Też zerkał na dom sąsiadów gdy mama chłopców o tym mówiła ale teraz odwrócił się by spojrzeć na swoją podopieczną. - Angie pójdziesz obudzić dzieciarnię? My po śniadaniu musimy wracać do “Gammana”. A Janet musi wyjść. - wujek zdawał się wracać już na zwykłe tory codziennego planu dnia. A jeszcze wczoraj szykował się na dość zajęty. I wody trzeba było uzbierać i jechać gdzieś tam nad rzekę do tego dziwnego pojazdu co znalazł swego czasu Roger a poza tym mieli przecież spróbować przekroczyć rzekę by wyruszyć na południe. A wczoraj nie wrócili wieczorem na drugą turę testów co pani O’Neal chciała im zrobić.





Spencera jeszcze dziewczyna z Posterunku nie widziała. Pewnie jeszcze spał a przynajmniej nie zszedł na dół. Ona sama była już na nogach chociaż dosłownie to siedziała na tyłku wcinając śniadanie. Lokal się powoli zaludniał gdy goście tak jak i ona stopniowo schodzili się na pierwszy posiłek tego nowego dnia. A drobna szatynka miała okazję poplanować dalszą część dnia albo wspomnieć końcówkę poprzedniego.

Teraz nie wyglądało to zbyt przyjemnie. Przynajmniej na zewnątrz. Przez noc podłoga obeschła a resztę dokończył Mike zmywając ją o świtaniu więc była prawie sucha i dość czysta. To w połączeniu z sympatyczną obsługą i nasycanym właśnie żołądkiem sprawiało, że wnętrze lokalu jawiło się jako ostoja cywilizacji. A tam, na zewnątrz, był pochmurny i mokry świat. Bo było pochmurno. A w nocy chyba kropiło. Może nie regularnym deszczem ale coś musiało padać bo wszystko na zewnątrz było mokre jeszcze bardziej niż przed zachodem Słońca. Teraz zaś przestało kropić czy padać ale właśnie niebo nadal zasnuwały chmury i nie było wiadomo, rozejdą się, zostaną, czy znowu zacznie coś padać.




Choć świat zewnętrzny został za oknami i ścianami nie dawał o sobie zapomnieć. Raz przez coraz silniejszy jeziorny zapach unoszący się ze stojącej pod progiem i za oknami wody. Dwa przez wpływ na cennik. Na tablicy nad barem jak zwykle wypisane były dania i ceny. Ale wyraźnie już właściwie wszystko było droższe niż jeszcze wczoraj. Lou wzruszał ramionami. Wszystko się sypało, dziś mniej ludzi przyszło z dostawami więc i pula zapasów została zmniejszona. Właściciel nie ukrywał, że nie liczy na szybką poprawę bo kto może to pewnie opuści ten coraz mniej gościnny teren. I miał rację bo za oknami było już widać pierwszych podróżnych zmierzających wozami, konno albo pieszo na północ gdzie tej cholernej wody powinno być mniej. Biło z nich przygnębienie, smutek i rezygnacja jak chyba z każdych uchodźców.

Pocieszającym elementem w tym ponurym obrazku było radio. Jeszcze chodziło i nadawało skoczną i niosącą otuchę muzykę. DJ dwoił się i troił by podnieść na duchu mieszkańców i gości. I tak jak obiecał z rana też powtórzył komunikat jaki wczoraj zostawiła u niego szatynka.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gquZ01Yrhzg[/MEDIA]


Miała też okazję wspomnieć wydarzenia z ostatniego wieczora. Udało im się pogadać z Izzy bo i tak lekarka miała kogo się da to ponownie pobrać próbki do przebadania. Spencer okazał się całkiem wesołym i przyjemnym partnerem do gry w karty. Żartował, śmiał się, sypał dyfteryjkami ze swoich wyścigów i podróży a do tego jeszcze właśnie całkiem przyzwoicie grał w te karty. Rozbawił go chyba dowcip o spaniu w normalnym łóżku.

- Może cię to zdziwi ale ostatniej nocy. Właściwie to większość nocy spędzam w podobnych lokalach. - kierowa zakręcił palcem wskazując na salę przybytku w jakim się znajdowali. W czasie tych wieczornych zabaw Brianna wyczuła, że dalej jest nią zainteresowany ale nie aż tak by za właściwie frajer bujać się dla niej po utopionych w powodzi Pustkowiach gdy sam nie widział w tym żadnego interesu ani potrzeby. A for fun jeden kurs wieczorem już zrobił. Wyczuwała też, że jednak zostawił jej zielone światło dla lepszych ofert nadchodzącej nocy albo poranka ale jeśli z takimi się nie zjawi to pewnie posadzi tyłek w tą piętrową furę i odjedzie z tego tonącego świata. No i teraz właśnie noc minęła i było to rano.





Dziewczyna z Det obudziła się bardzo daleko od Det. I bardzo wcześnie jak na propagandę rozsiewaną o tym mieście nawet przez samych jej mieszkańców. Było już widno. Wczesny ale pełny ranek. Całkiem pochmurny chociaż przynajmniej nie padało. Ale musiało padać w nocy bo na zewnątrz wszystko było mokre. No i zaduch z parującej w tym gorącu wody. Bo mimo pochmurnego dnia gorąc był typowy dla południa więc zrobiła się z tego nieprzyjemna, tropikalna gorączka.

Vex obudziła się sama. Dwuosobowa rodzina nie wróciła na noc do pokoju. Za towarzystwo motocyklistka miała tylko kocią rodzinę. Kotka doprowadzała swoje maluchy do czystości a widząc przytomniejsze ruchy człowieka na sąsiednim łóżku kotka podniosła łepek i przeciągnęła się. Potem zostawiła swoją dzieciarnię i zacumowała przy drzwiach drapiąc je by powolny i leniwy człowiek wreszcie załapał, że chce wyjść.

Wczoraj wyglądało to podobnie tylko kolejność była w drugą stronę. Gdy Vex wróciła do pokoju kotka przyjemnie mruczała na całe wnętrze kojąc tą kocią dobranocką swoje dzieci do snu. Na człowieka podniosła głowę ale właściwie nie była nim zainteresowana. Vex zaś wróciła z tego pokoju niedaleko. Udało jej się zlokalizować najbardziej podejrzany pokój który chyba powinien być nad łazienką w jakiej brała kąpiel albo do niej przylegać. W środku ktoś był. W każdym razie gdy zapukała to ktoś jej otworzył. Jakiś facet.

Gdy gospodarz pokoju ją zobaczył w drzwiach wydał się Vex jakiś zdenerwowany czy spłoszony. Wysłuchał pośpieszenie tej jej gadki o szczurach i hałasach, pokiwał głową ale dziewczyna miała wrażenie, że chce szybko zakończyć rozmowę i właściwie to ją spławić. Otworzył drzwi normalnie ale w miarę jak mówił, że okey, będzie miał na uwadze ale u niego nie ma żadnych szczurów a no tak, zdarza się, to cała plaga, wszędzie można je spotkać, no tak, będzie miał na uwadze to tak w miarę mówienia zamykał te drzwi by odciąć się od dziewczyny z mokrymi włosami stojącej na korytarzu. Zza jego pleców nie było widać coś specjalnie innego niż Vex znała z własnego pokoju. Poza tym, że był mniejszy więc pewnie dwójka ale chyba był sam. Dla Vex wyglądało, że facet coś ściemnia albo ukrywa choć nie była pewna o co mu chodzi. Była jeszcze chwila z Izzy w pokoju niedaleko obok gdy lekarka znowu zebrała kogo się da by pobrać próbkę krwi do zbadania przed zaśnięciem. Tym razem jednak było bez wujka i jej podopiecznej. A na sali głównej widziała jeszcze Spencera jak grał w karty z jakąś szatynką. Wyglądało na to, że bawią się przy tym całkiem nieźle.

Ale to było wczoraj. Wczoraj wieczorem. A dziś było rano. A dziś rano, poza tym, że było pochmurnie Vex obudziła się głodna. Żołądek więc domagał się zejścia na dół a tam przywitała ją wesoła muzyka z radia, krzątająca się po lokalu obsługa i goście podobni do niej którzy dopiero schodzili na pierwszy posiłek tego nowego dnia. Zmieniły się jednak ceny dań. Zdecydowanie podskoczyły do góry. Przynajmniej ceny za same pokoje nie uległy zmianie. Udało jej się oddać brudne rzeczy do prania ale jak zwykle trzeba było poczekać do późnego popołudnia albo wieczora zanim zostaną uprane i zdążą wyschnąć. Dojrzała też Rogera zapijającego piwem śniadanie. On też ją dojrzał ale poza krótkim, obojętnym spojrzeniem nie okazywał jej więcej zainteresowania. Khainita był tym razem w ludzkich barwach więc już wśród gości tak bardzo się nie wyróżniał. Choć te toporki, noże i tomahawki jakie miał przy sobie rzucały się w oczy i dawały do myślenia.

Na razie Vex miała inne zmartwienia. Postrzelone wczoraj w strzelaninie z Piaskowymi Psami ramię i noga wyglądały na razie całkiem nieźle. Ładnie się goiły. Ale musiała zmienić im opatrunki a żadnych nie miała. Za oknami do ponurego nieba wpisywali się podróżni konno lub pieszo albo na wozach pojawiający się co jakiś czas za oknami. Coraz więcej osób opuszczało tą zatopioną powodzią osadę.





Rodzina O’Neal wstała rano. Było już widno chociaż pochmurno. No i gorąco. Za oknami więc powstawał tropikalnopodobny mix jedynie palącego Słońca do kompletu brakowało. Wszelka aktywność w tych warunkach wydawała się bardzo odpychająca. A przecież mieli tyle do zrobienia!

Na początek pranie. Chociaż te udało się oddać jeszcze wczoraj w nocy więc chwilowo był z tym spokój. Na ten wieczór powinno być czyste i suche. No i testy krwi. Wieczorem udało się zebrać prawie wszystkich co i kilka godzin wcześniej by zrobić drugą turę testów. Prawie bo brakowało pary blondynów. Rosły najemnik i jego jasnoblond podopieczna nie pokazali się z powrotem w lokalu. Siedząc przy mikroskopie lekarka mogła odetchnąć.

Wszystkie wyniki znowu były negatywne. W żadnej nie znalazła śladów wirusa ani jego działalności. Powtórzone w ciągu kilku godzin testy dające ten sam wynik dawały nadzieję, że szanse na poprawne wyniki są spore. Teraz było rano. Czyli minęło prawie pół doby od jakiegoś potencjalnego zarażenia kogoś z ich grupki. Właściwie więc chyba jakby był zarażony to powinien już zdradzać tego objawy nawet gołym okiem. Ale rodzina O’Neal obudziła się cało, na dole spotkali Briannę i Vex i te też wyglądały normalnie. Wśród obsługi był Mike, Lou i ta milcząca dziewczyna i też uwijali się przy obsłudze gości jak i wczoraj. Dwaj zaatakowani przez Randala nadal wyglądali na ciężko pobitych i przywiązanych do swoich łóżek. Nawet Roger, tym razem już nie pomalowany, siedział przy barze wcinając śniadanie. Spojrzał na nich gdy wchodzili i sprzedał im zwyczajową dawkę zainteresowania w spojrzeniu gdy nie chodziło o Khaina i zabijanie na jego arenie. Dla pewności można było powtórzyć testy na wypadek gdyby przypadek Randala nie był miarodajny albo wirus potrafił działać z jakimś opóźnieniem. Z drugiej strony wyglądali raczej normalnie a Izzy miała ograniczoną ilość próbników do tych testów. Bo co? Jak Mike miał zaczerwienione oczy, ta cicha dziewczyna trochę kasłała, Lou ocierał pot z czoła to pewnie przez ten upał albo przemęczenie prawda? A u Brianny i Vex pewnie niewyspanie. Ten facet z rozbitym nosem jak kaszlał i charczał to pewnie przez te więzy i rozbity nos a nie coś innego.

- Mam iść z tobą? - zapytał znowu Rob. Tak samo jak wczoraj wieczorem gdy wreszcie uśpiła córkę która wbrew swoim zapewnieniom, że wcale nie jest zmęczona i nie chce jej się spać zasnęła kamiennym snem całkiem prędko w ukojona cichą kołysanką swojej mamy. Całkiem prędko jak na swoje możliwości więc gdy Izzy wyśliznęła się z pokoju by dołączyć w łaźni do swojego męża to woda już była tylko symbolicznie ciepła. Ot, nie była zimna. Ale mimo to Rob czekał cierpliwie na nią i przywitał ją z uśmiechem. Bezczelnie podszedł na golasa do drzwi gdy zapukała ale o tym zorientowała dopiero jak otworzył drzwi na oścież by ją wpuścić.
- O. Przyszła moja łaziebna. No już myślałem, że się nie doczekam. - powiedział wesoło zamykając za żoną drzwi.

Wreszcie więc razem wylądowali w balii z tą ledwo letnią wodą ale Rob doszedł do wniosku, że właściwie już umył się sam więc łaziebna jest mu zbędna. No ale w ramach dnia dobroci i takich tam może łaskawie obsłużyć swoją połowicę. Głos i ton miał dość rubaszny ale Izzy znała go na tyle by rozpoznać czającą się pod tą kaprawą powłoką ciepło, troskę i wsparcie. Słuchał jak mówiła. O testach, wynikach, wątpliwościach, parze blondynów którzy nie wrócili na noc więc nie można było powtórzyć im wyników i właściwie nie wiadomo co się u nich działo. Słuchał, dawał jej się wygadać a w międzyczasie otoczył ją opiekuńczym uściskiem sadzając przed sobą by mieć swobodę manewru. I nieśpiesznie mył ją a jego ruchy i ściekająca po nagiej skórze woda działała kojąco. Po włosach, skroniach, ramionach, plecach a gdy więcej niż mniej obsłużył jej tył przyciągnął ją do siebie by jego dłonie i gąbka mogły zabrać się za jej przód. - Świetnie sobie radzisz. Jakbym był tu sam zawinąłbym się stąd jeszcze wczoraj. Tu się kroi niezły pasztet. - powiedział szeptem do jej ucha i zaraz potem je pocałował. No i gdzieś właśnie wtedy zaproponował, że znowu może jej towarzyszyć do piwnicy by pobrać próbki od Rice.

Wtedy. Wczoraj a może kalendarzowo to było już dzisiaj. Kto to wie. To był długi i męczący dzień. A dziś nie zapowiadał się lżej.
- Ktoś się darł na zewnątrz w nocy. Ale gdzieś dalej, nie budziłem cię. A potem przestało to się znowu położyłem. - poinformował Robert swoją połowicę. Musiała zdać się na jego słowa bo sama nic takiego nie słyszała. Jak zasnęła wreszcie wczoraj to obudziła się dopiero teraz rano.

Na dzień dobry odkryli, że Lou nie żartował wczoraj i ceny posiłków skoczyły wyraźnie do góry. A to przecież był dopiero początek. Lou i tak przygotował śniadanie dla Rice. Rob przejął inicjatywę i zgłosił ich na ochotnika by zanieść jej to śniadanie a Mike był chyba wdzięczny, że odpadnie mu choć taka drobna część pracy na ten poranek. Lou z kolei przypomniał znowu, że nie podoba mu się pomysł zmieniania piwnicy w jakiś areszt czy więzienie. I co by to było jakby ludzie się dowiedzieli, że trzyma w piwnicy związane dziewczyny. Właściciel lokalu uniósł łysiejącą głowę pod sufit i pokręcił nią na znak, jak bardzo by to coś było.

Sama Rice wyglądała prawie normalnie. Znaczy tak bardzo normalnie jak może ktoś wyglądać po pół dobie przywiązania do rury w piwnicy i do tego z kneblem w ustach. Ktoś tu musiał być wcześniej bo Azjatka miała jakąś poduszkę i materac do leżenia i koc do okrycia. Niemniej w takich warunkach wyglądała dość mizernie. Musiała płakać ale nie wiadomo czy w nocy, rano czy wcześniej. Twarz miała bowiem uwaloną częściowo zmytym makijażem. Ślina ściekająca z ust tworzyła zacieki i na twarzy i brodzie zwisając kleistymi strużkami. Zmoczyła nawet koc i koszulę jakie miała na sobie dziewczyna. Koc zsunął się z niej a mając uwiązane dłonie nie mogła go sobie sama z powrotem narzucić na siebie.

- Mamy dla ciebie śniadanie. Zdejmę ci knebel. Ale jak zrobisz coś głupiego to się pożegnamy. Rozumiesz co do ciebie mówię? - łowca wziął na siebie początek rozmowy z Azjatką. Ta popatrzyła na niego bo kucnął na piętach by znaleźć się na podobnym do niej poziomie gdy do niej mówił. Potem podniosła głowę by spojrzeć na stojącą obok panią O’Neal. Wreszcie pokiwała głową twierdząco. Rob zdjął jej knebel i dał jej się napić. Dziewczyna piła chciwie i łapczywie sycąc pragnienie. Teraz była pora karmienia. Jak dalej miała być związana to ktoś musiał ją nakarmić.

- Długo zamierzacie mnie tu trzymać? Co z wami nie tak? Nic wam nie zrobiłam. Ani tej blond wariatce z karabinem. Wypuście mnie wreszcie. - wraz z przełkniętą wodą Rice odzyskała też głos. I wydawała się zdecydowanie nie życzyć sobie dłuższego przebywania w zamknięciu w tej improwizowanej izolatce. Patrzyła na małżeństwo z mieszaniną złości i prośby.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline