Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-02-2018, 20:22   #181
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Drobna kobietka usadowiła się wygodniej koło Spencera, trącając go lekko i przyjacielsko ramieniem:
- Zakład. Że ogram Cię w karty. A jak już to zrobię to pojedziemy raz jeszcze jutro na poszukiwania. - przy tych słowach pokazała ukrywane do tej pory karty. - Jak Ty wygrasz to pojedziemy jutro na poszukiwania ale dostaniesz tę talię. - uśmiechnęła się, wesoło drocząc się z kierowcą.

- A może tak. Zagramy w karty. Jak ty wygrasz to spędzimy noc w twoim pokoju a jak ja wygram to w moim. I możemy jeszcze pograć w jakiej konfiguracji. - Spencer też podjął żartobliwy ton dziewczyny. Karty wzbudziły ciekawość kierowcy ale jej propozycję wziął chyba za udany flirt i żart. Albo dawał znak rozmówczyni, że taka oferta nie jest przez niego traktowana poważnie. Wynajęcie nawet zwykłego pojazdu kosztowało trochę więcej niż wygranie karcianej partii albo samą talię. A monster truck zwykłym pojazdem nazwać było ciężko. - Masz ostatnią okazję. Jutro się stąd zawijam. Nie ma sensu tu czekać na nie wiadomo na co. Spróbuję dostać się do Teksasu inną drogą skoro Pendleton jest zablokowane. - kierowca dodał trochę poważniej zdradzając swoje plany na jutrzejszy dzień.

Brianna posmutniała nieco:
- Szkoda… - zaczęła odwracając się znowu twarzą do Spencera i tasując z wolna karty - ale czaję. Droga wzywa… wyzwanie przyjęte - dziewczyna kiwnęła w stronę talii jaką ustawiła na barze. - Przełóż, żeby potem nie było, że wygrałam bo oszukiwałam. - Bri poklepała lekko udo kierowcy ponaglając go żartobliwie.

- Mhm. Ale dziś jeszcze jestem. A właściwie tej nocy. - kierowca zdawał się nie tracić rezonu i grzecznie przesunął palcem część talii by ją przetasować. Spencer z początku zdawał się lekko traktować tą grę i nie przywiązywać do tego zbyt wielkiej wagi. Ale jak tak wymieniali te karty, odkładali, dokładali jakoś chyba się w końcu zaangażował. Przynajmniej tak można było sądzić po tym jak coraz częściej na jego twarzy było widać koncentrację gdy planował kolejne ruchy. - A co z tymi twoimi przyjaciółmi? Coś już wiesz? - zapytał przy okazji gdy przyszła jego kolej na tasowanie kart.

- Nie wiem. Muszę podejść do DJa, ale to już raczej rano. Nie chcę się szlajać w ciemnościach.
Brianna bawiła się całkiem nieźle przy kolejnej partii, pogryzając zamówione jedzenie. - Przed spaniem muszę jeszcze pogadać ze znajomą. - Bri rozglądała się za Izzy ale nie widziała jej w sali głównej. - Przyznaj się. Kiedy ostatni raz spałeś w normalnym łóżku?

Wbrew pozorom Spencer był interesującym towarzystwem i zwiadowczyni myślała o jego wyjeździe z lekkim smuteczkiem.

 
corax jest offline  
Stary 16-02-2018, 21:01   #182
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex z ulgą zrzuciła z siebie założone na prędce ubrania i władowała się do wypełnionej ciepłą wodą wanny. Rozmowa z doktor odrobinę oderwała ją od wcześniejszej porażki. W sumie mogła się spodziewać, że urządzonko będzie jakoś zabezpieczone inaczej taki Puzzle mógłby sobie bez problemu zajrzeć do środka mając obie części. Może gdyby znała się co nieco na kompach… chyba Izzy się zna, bo pytała o komputer do badań, ale chyba miała wystarczająco dużo roboty na głowie z tą całą zarazą, a i ona nie powinna wtykać nosa w ten interes…
- Spytać nie zawadzi. - Własny szept ją zaskoczył. Pomachała głową odganiając myśli i zanurzyła się w wodzie aż do brody. Ciepło przyjemnie koiło obolałe ramiona i plecy. Szkoda, że wujaszek nie wrócił. Na serio liczyła na wspólną kąpiel, ale teraz pewnie bezpieczniej by było by zostali u Westów… Po tym co gadała Izzy nie mogła się oprzeć wrażeniu, że matka chłopaków, lepiej by się nadawała na partnerkę Sama niż ona. Ta cała cholerna kindersztuba… Zanurzyła głowę i przeczesała włosy. Chwilę wsłuchiwała się w dudnienie własnego serca pod wodą. Wynurzyła się dopiero gdy zaczęło jej brakować oddechu. Nie chciała tracić Sama, chciała powalczyć o tego faceta, mimo iż gdzieś podskórnie czuła, że dla niego była tylko jednorazową przygodą. Uśmiechnęła się przypominając sobie jak brał ją na masce kombiaka. Ręka odruchowo przesunęła się po nagich piersiach i zaczęła się zsuwać niżej, podczas gdy głowa odtwarzała odczucia z poprzedniego wieczoru. Palce błądziły po rozgrzanym od wody ciele, aż wsunęły się między lekko rozchylone nogi. Wtedy nad głową usłyszała dziwne odgłosy. - No żesz…

Nastrój prysł, a motocyklistka usiadła w wannie uważnie obserwując znajdującą się nad głową rurę.
- Nie no… gryzonie? - Skrzywiła się z obrzydzeniem i odruchowo rozejrzała się po podłodze, upewniając się czy nic po niej nie biega. Wygramoliła się z wanny i sięgnęła po jeden z nielicznych czystych ciuchów jakie jej zostały. Po chwili stała ubrana w kombinezon. Pamiątkę po czasach gdy robiła głównie jako mechanik.


Wolałaby nie podpadać Lou ale chyba wypadałoby mu dać znać, że coś mu biega po pokładzie. Jeszcze to cholerstwo dorwie mu się do zapasów. Już ubrana spróbowała jeszcze raz wypatrzeć, co kryje się pod sufitem.

Szczurów ani żadnych gryzoni nie dostrzegła. Ani na podłodze, ani śladów łapek po nich, uciekających po kątach ogonów ani nawet na tej rurze pod sufitem. Co prawda wyczuwając ruch i zainteresowanie człowieka mogły uciec. W końcu zwykle w kontakcie z ludźmi to była ich główna strategia obronna. A jednak przecież coś tam pod sufitem przy tej rurze chrobotało. A teraz gdy Vex wstała to przestało. Ale sam sufit i rurę słabo było widać w świetle postawionego przy wannie olejaka. By tam się rozejrzeć dokładniej trzeba by stanąć na brzegu wanny i przyświecić lampą. Jak by tu gdzieś wałęsały się jakieś gryzonie to powinny zostawić jakieś ślady łapek, bobki albo wygryzione dziury.

Motocyklistka zgarnęła swoje brudne rzeczy cały czas obserwując miejsce, z którego dotarły do niej dziwne dźwięki. To nie tak, że powinno ją interesować co tam jest. Bo niby co miałaby z tym zrobić? Złapać ewentualnego gryzonia i zanieść do szefa? Wizja bycia pogryzionym przez coś, co przenosi chyba wszystkie syfy świata jakoś nie zachęcała do działania. Jednak skoro wokół nie było żadnych śladów tego cholerstwa… Odłożyła ubrania na stojącym przy drzwiach krześle. Po chwili wahania podeszła do wanny i wdrapałą się na nią, trzymajac w dłoni olejak.

Szczurów, myszy czy innych gryzoniu znowu Vex nie znalazła. Nawet bobków na rurze nie było chociaż już trochę kurzu i pajęczyn tu było jak w większości trudniej dostępnych dla rąk i oczu miejsc. Ale na podejrzane miejsce nakierował ją dźwięk. Gdzieś tam w rogu skrzypnął sufit. Albo patrząc z góry to podłoga. Coś tam skrzypnęło i tąpnęło. Gdy nakierowała w tą stronę światło lampy i wzrok dostrzegła coś w rogu. Chyba dziura albo szczelina. Niezbyt duża, ot na dwa czy trzy palce. Mogła tam sama próbować sięgnąć palcami ale było zbyt wysoko i niewygodnie by zrobić coś więcej.

Vex przyglądała się przez chwilę sufitowi. Czyżby dla Lou walił się lokal? Czuła jak z ciekawości świerzbią ją palce. Nie powinna tam pchać łap. To się zazwyczaj kończy utratą paluchów, albo przynajmniej poważnym ich urazem. Przyglądała się szczelinie zafascynowana. Może to jakaś klapa? Moze skrytka? Wzięła głębszy oddech i z próbującym się wyrwać z klatki piersiowej sercem sięgnęła w miejsce, z którego słyszała dziwne odgłosy.

Klapa? Chyba nie. Gdy motocyklistka stała w dość niewygodnej pozycji bo musiała balansować stopami na mokrej krawędzi wanny a na górze obmacywała sufit a pośrodku musiała wyciągnąć się jak struna na całą długość. I właściwie miała tylko jedną rękę do dotykowego badania rogu ścian i sufitu bo w drugiej musiała trzymać lampę.

Ale nie znalazła żadnej klapy. No w każdym razie nic tak oczywistego. Chyba, że z tych desek sufitowych coś by się jakoś otwierało ale nie było widać żadnych spawów, zawiasów czy czegoś podobnego. I dechy były przez cały sufit tego pomieszczenia co trochę utrudniało zamaskowanie jakiegoś przejścia.

Za to w tą dziurę dało się wepchnąć palce. Właśnie tak jak na pierwszy rzut oka wyglądało ze dwa czy trzy. Dziura gdzieś tam się kończyła po drugiej stronie. Pewnie razem ze ścianą i była tam jakaś pusta przestrzeń. Palce Vex z tej drugiej strony wróciły z trochę zgarniętym kurzem jakby tam był jakiś zakurzony kąt podobny jak ta rura od tej sufitowej strony. Ale znowu usłyszała gdzieś z tego kierunku trzeszczenie desek. Jakby ktoś tam przemieszczał się albo chodził. Oddalał się powoli. Ale te trzeszczące deski zdradzały właśnie jakiś ruch. No albo coś. Zależy jak bardzo trzeszczące te dechy tam były i na jaki ciężar reagowały. Mogły już na kota a mogły na dziecko a mogły dopiero na dorosłego.

Vex zeszła z wanny i odstawiła lampę. Szybko zgarnęła swoje rzeczy i wybiegła z łazienki. Musiała sprawdzić co jest piętro wyżej. Zwolniła po kilku krokach. Jeśli ktoś był na górze, może lepiej by nie zobaczył jak rozentuzjazmowana wbiega na piętro. Była ciekawa czy wiedział, że to akurat ona korzystała z łazienki, czy tylko przypadkiem się składało, że słyszała odgłosy z piętra. Poza tym… to mogło być cokolwiek. Może jakiś inny klient ma z sobą psa czy coś… Jednak ciekawość ją zżerała. Zatrzymała się tuż przy schodach upewniając się jak względem nich jest zlokalizowana łazienka i korytarz na piętrze. Weszła na górę zerkając czy ktoś nie wychodzi z jakiegoś pomieszczenia.

Cisza. Vex zerknęła na trzymane w ręce brudne rzeczy. Mogła się najpierw tego pozbyć, tamto pomieszczenie, gdziekolwiek jest, raczej jej nie ucieknie. Podeszła do drzwi wynajętego pokoju i wpuściła dobijającą się kotkę. Rzuciła ubrania, powiększając stertę przeznaczoną do prania i po chwili namysłu zgarnęła klamkę i latarkę. Czas na małe poszukiwania!
 
Aiko jest offline  
Stary 16-02-2018, 21:23   #183
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Darmowa kąpiel brzmiała dobrze, a nawet bardzo dobrze. Tym bardziej, że od następnego dnia miało się skończyć wesołe chlapanie, ale Izzy jeszcze się tym nie przejmowała. Wedle planu najdalej pojutrze rano mieli ruszyć na drugą stronę rzeki i dalej aż do domu. Tak wyglądała pozytywna wersja i jej lekarka postanowiła się trzymać, bo i tak mieli dookoła wystarczająco wiele powodów do nerwów i niepokojów. Nie chodziło tylko o dziwną wściekliznę - cała otoczka powodzi działała przygnębiająco, podnosząc poprzeczkę nerwicy na jeszcze wyższy poziom. Katastrofy tego rodzaju niosły ze sobą pokłosie chorób zakaźnych… jakby było im mało dziwnego wirusa.

Był też oczywiście khainita Roger, szurnięty gorzej niż marcowy zając, do tego chodzący blond chaos z karabinem i jej wujek. Im więcej O’Neal słuchała o dziwnej, militarnej rodzinie, tym bardziej zaczynała się obawiać co przyniesie następny dzień. Obiecała że pomoże Samowi z córką, chciała jej pomóc. Ułatwić aklimatyzację w świecie ludzi… ale zadanie z godziny na godzinę, z rewelacji na rewelację, wyglądało na coraz trudniejsze.

Po szybkiej wymianie zdań z właścicielem lokalu i podziękowaniu za darmową kąpiel, Izzy musiała się uszczypnąć aby przywrócić zdrowy rozsądek, bo ciało razem z sercem pchały się w te pędy prosto na zaplecze. Musiała się umyć i to szybko, zanim zadrapie się na śmierć. Najpierw jednak wypadało zająć się bardziej przyziemnymi kwestiami.
- Myszko wujek Lou przygotował dla ciebie kąpiel - zwróciła się do siedzącej obok przy stole córki, odgarniając jej włosy z policzka za ucho. Westchnęła przy tym w duchu, posyłając mężowi szybkie spojrzenie i mrugnęła do niego. Hierarchia w stanie nakazywała najpierw zadbać o potrzeby dziecka, potem swoje, więc znowu przyjdzie im się myć obojgu w letniej wodzie po Maggie, która na szczęście nie miała dziś okazji aby się uświnić - Skończ proszę kolację i idziemy do łaźni. Będę miała jutro dla ciebie bardzo ważne zadanie, musisz się wyspać żeby mieć dużo siły - uśmiechnęła się łagodnie do córki - Chcesz żeby na szafce przy łóżku zostawić szklankę z wodą? Tatuś się tym zajmie, pościeli łóżka - tutaj uśmiechnęła się równie łagodnie do łowcy.

Maggie zastanowiła się poważnie nad propozycją rodzicielki.
- A jakie to zadanie? - nie wytrzymała zbyt długo i poddała się ciekawości. - A będę mogła spać z kotkami? - przechyliła nieco główkę i mrużąc oczy gotowa do walki o swoje racje i potrzeby. Zapewne uważała, że spanie z kocią rodziną to wspaniałe urozmaicenie na tą noc. I wyglądało jakby wykrakała. Bo przez pomieszczenie przetruchtała czarna kotka. Biegła wysoko i dumnie zadartym do góry ogonem a w zębach coś trzymała.

- Chyba ma mysz. - powiedział pan O’Neal który z całej trójki miał jak zwykle najbystrzejszy wzrok. Mógł mieć rację bo kawałek czegoś szarego w zębach kotki naprawdę mógł być złapaną myszą.

- Albo szczura - Izzy nie wyglądał na bardzo szczęśliwą, ale szybko musiała się rozchmurzyć. Ujęła Roba za rękę i podniosła do swojego policzka - Zobacz co tam ma, a my z Maggie pójdziemy się umyć przed snem. Potem pomogę ci wyszorować plecy i sprawdzę czy umyłeś się za uszami - puściła mu oko i odwróciła się do córki - Zobaczymy kochanie, ale jeżeli pozwolą się koło siebie położyć… no dobrze. Jeżeli umyjesz się, szybko położysz i obiecasz że uśniesz raz dwa, to pościelimy ci na podłodze koło kotków - zgodziła się dodając warunki - A zadanie jest bardzo, bardzo ważne - zawiesiła głos i wzrok na córeczce - Będziesz musiała pomóc pani Marii. To ta miła, ciemnowłosa pani która tu była rano. Z tą powodzią jest masa problemów, trzeba będzie się nią zaopiekować i pilnować jak my z tatą pojedziemy do pacjenta jutro rano, a obiecaliśmy pomoc tutaj też, ale razem damy radę być i tu i tam - pogłaskała lekko ciemne włosy na małej głowie.

- Za małe na szczura. Chyba, że jakiś mały właśnie. - łowca jakoś odruchowo wydawał się wejść w tryb łowcy gdy w temacie pojawiło się coś związanego z łowami. - Dobrze, pójdę to sprawdzić. I pomyślę, gdzie ja będę sprawdzał czy się dobrze wyszorowałaś. - Robertowi udało się zachować profesjonalizm i powagę ale tylko w słowach i mimice. W spojrzeniu miał takie łobuzerskie ogniki, że dało się poznać iż tam pod skórą taki poważny i oschły nie jest. Odszedł za kotką która zniknęła na schodach prowadzących na piętro a córka chyba nie wychwyciła tej niemej wymiany zdań między rodzicami. Za to wychwyciła coś innego.

- A czemu mam spać na podłodze? Nie mogę na łóżku? Kotki śpią przecież na łóżku. - Maggie zrobiła poważną minkę i zmarszczyła nosek gdy zastanawiała się nad tą dostrzeżoną niezgodnością. Kocia rodzina jak się ulokowała czy może to Angie ją zostawiła na jednym z łóżku tam i właśnie była gdy ostatnio pani O’Neal była w pokoju i tam pewnie ostatni raz widziała ją Maggie.

- A to wyjedziecie jutro? I zostawicie mnie samą? - dziewczynka podniosła wzrok na matkę sprawdzając czy dobrze zrozumiała to o czym ona mówi. Dała się jednak bez trudności doprowadzić do pomieszczenia z czekającą balią.

- Zobaczymy gdzie się kotki na noc ułożą, dobrze kochanie? - lekarka objęła ją ramieniem, prowadząc do kąpieli. Zamknęła za nimi drzwi i zaczęła pomagać w zdejmowaniu ubrań - Mogą być zestresowane po całym ciężkim dniu i bać się spać z człowiekiem. Są półdzikie, trochę czasu minie zanim się do nas przyzwyczają i nam zaufają. Musisz być cierpliwa - wyjaśniła, odkładając zdjęte ubrani na krzesełko przy wannie - Ja i tata jedziemy jutro… do pacjenta. Kawałek za miasto, wrócimy po południu. Jesteś już na tyle duża, że mogę cię poprosić abyś pomogła pani Marii. Ktoś będzie musiał jej pomóc. Może prosić o pomoc w domu, albo żeby z nią gdzieś pójść.

Dziewczynka przetrawiła informacje o jakich mówiła jej rodzicielka. Trochę sama się rozbierała a trochę dawała się rozbierać. W końcu na zgodę pokiwała głową. Ale chwilowo gdy wskoczyła do balii pełnej czystej i ciepłej wody zapomniała o innych problemach i zaczęła się oddawać przyjemności pluskania się i chlapania jak to często dzieci miały gdy dorwały się do nieograniczonych zasobów znośnie czystej i ciepłej wody.
- A dasz mi popatrzeć przez mikroskop? - zapytała wesoło na chwilę przestając się chlapać by spojrzeć na mamę.

- Rano jak wstaniemy, dobrze Myszko? - Izzy kucnęła przy bali, biorąc z półki ściereczkę i mocząc ją w wodzie, a potem podając Maggie - Przed śniadaniem. Teraz mam tam ważne próbki, nie ruszaj ich proszę, są… jak stężony kwas. Niebezpieczne. Ale obiecuję ci, że rano do nich wrócimy. Niech przez noc się rozwiną i popatrzymy co się z nich wykluje - mówiła pogodnie, ale nie czuła radości, tylko zaniepokojenie. Musiała porozmawiać z Robem o Rice. Jakby tego było mało Zordon i Angie wciąż nie wracali.

- Zanim wyjedziesz z tatą? - upewniła się dziewczynka dając się kąpać rodzicielce. Okazała się być albo skora do negocjacji, zmęczona albo zainteresowana kotkami, mikroskopem i czekającym ją dniem. Więc kąpiel okazała się przyjemnym wytchnieniem i dla matki i dla córki. Umyta dziewczynka została opatulona w ręcznik i podreptała grzecznie z mamą do pokoju na piętrze. Tam czekał ich mąż i ojciec. I to z niespodzianką. Okazało się, że przygarnął kotkę. Ta jednak niecierpliwiła się i była zdenerwowana.

- Mają zamknięte drzwi. Trzeba poczekać aż ktoś z nich wróci. I mówiłem, że mysz. - facet w kapturze leżał wygodnie rozwalony na dolnym łóżku i głaskał czarną kotkę. Ta jednak była zdenerwowana i zeskoczyła z łózka gdy tylko otworzyły się drzwi na korytarz. Zatrzymała się na środku pokoju bo dwójka ludzi na chwilę zabarykadowała wyjście. Ale z kocią gracją umknęła na zewnątrz mimo próby córki O’Nealów by ją złapać. - Puść ją Maggie. Poleciała do dzieci. Znowu będzie drapać i miauczeć pod drzwiami. - powiedział spokojnie ojciec a dziewczynka patrzyła na korytarz. Kotka jednak zrobiła dokładnie to co jej tata powiedział.
- No? To jak było w kąpieli? - pan O’Neal zmienił temat, wyciągnął rękę i córka jakoś po chwili wahania wpakowała się na łóżko obok niego.

- Woda jeszcze ciepła, leć korzystać póki nie wystygnie - lekarka stanęła w progu i próbowała patrzeć na kotkę, jednak wzrok i tak uciekał jej tam gdzie łóżko z własna rodziną. - Potem przyjdę i sprawdzę, czy się dokładnie umyłeś za uszami, a nie jak ostatnio - z poważną miną przeszła przez pokój, biorąc się za przeglądanie bagaży. Wyjęła z nich piżamę dla Maggie i czysty zestaw do spania dla Roba. Położyła je na stoliku.
- Zostaw brudne ubrania przy balii. Wezmę też te Maggie i nasze, oddam Lou do prania. Na wieczór będą suche i czyste - mówiła cicho, dokładając też własną zmianę garderoby do ogólnej kupki - Poczekamy tutaj we dwie, jak ktoś od nich przyjdzie spytamy o kotki - popatrzyła na córkę i puściła jej oczko - Przy okazji rzeczy Angie też trzeba przeprać - westchnęła, idąc w róg pokoju i podnosząc zrzucone przez nastolatkę tak ochoczo ubrania.

- Dobrze kochanie. - Rob z artystycznym spokojem zgodził się z żoną. Wychodząc pocałował ją i zabrał przy okazji co było przeznaczone do prania do prania. Żona zaś została sama z ich córką. Ta zaś zaczęła się mościć i gramolić w łóżku jak zazwyczaj przed zaśnięciem.

Doktor O'Neal poczekała aż się ułoży i przysiadła na skraju łóżka, poprawiając jej kołdrę i poduszkę, a gdy to zrobiła, zaczęła nucić cicho pod nosem, głaszcząc powolnymi ruchami ciemne włosy na małej głowie. Czekała aż córka uśnie, myślami uciekając na dół, do Roberta i nie chodziło tylko o kąpiel. Angie i Sam wciąż nie wracali, a zanim położą się spać, czekała ich druga tura badań. Ją, dwóch rannych z pokoju obok. Na Rogera Izzy nie miała siły, nie dziś. Najwyżej zamkną drzwi na klucz i będą spali z bronią pod ręką na wypadek, gdyby topornik postanowił się zmienić w jednego z działających instynktownie zarażonych.
 
Driada jest offline  
Stary 23-02-2018, 19:42   #184
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 35





Nastolatka wstała rano lewą nogą. Głowa jej ciążyła i odechciewało się wszystkiego. W ustach czuła wyschnięty na wiór język a pod ręką nie było nic do picia. Reszta wody z manierki jak na złość pozwoliła dać znać jak bardzo jest ona przyjemna, chłodna i mokra ale nie miała szans przepłukać gardła. Na zewnątrz też nie było lepiej. Było już rano. Wczesne ale pełne rano. Jednak niebo było pochmurne. Z drugiej strony dzięki temu Słońce nie raziło w oczy. Ale i tak było gorąco. Już teraz, wczesnym rankiem było gorąco. I duszno. Od parującej, stojącej wody unosił się mokry, nieprzyjemny zaduch jakby ta woda zaczynała gnić własnym gniciem. Jeszcze w początkowym stadium ale zapach coraz mocniej kojarzył się z bagnem.

Obudziła się w pokoju na piętrze. Końcówkę wczorajszego wieczoru pamiętała różnie. Jeszcze ten wczesny wieczór, drogę do Westów, kolację i tą zabawę jaką wujek im zorganizował w stodole to nawet całkiem nieźle. Ale potem… Potem udało jej się skorzystać z nieuwagi wujka i odebrać swoją butelkę. Ze stodoły wszyscy wrócili pełni werwy i pozytywnej energii. Chłopcy na wyścigi i przekrzykując się nawzajem opowiadali mamie jak tam było fajnie i wydawali się być w siódmym niebie. Jane też choć jak zwykle cieszyła się głównie uśmiechem i spojrzeniem, potwierdzała gdy trzeba było kiwaniem głowy ale prawie się nie odzywała. Sam wujek Zordon też się przyjaźnie uśmiechał i wydawał się być w dobrym nastroju. Pani West również gdy tak słuchała relacji swoich synów i gości. Siedzieli tak przy herbacie i kompocie a gospodyni dała jeszcze do dyspozycji chleb z miodem albo marmoladą.

Wreszcie wszystkich prędzej czy później zaczęło morzyć. Angie też czuła coraz większy szum w skroniach gdy w międzyczasie udawało jej się pociągać z butelki. W końcu chyba poszła do tego gościnnego pokoju. Albo wujek jej pomógł. Potem jeszcze pamiętała urwane obrazy jak sama leży na łóżku a wujek siedzi obok. Rozmawiali o czymś. A teraz było rano.

Na dół poza pragnieniem ściągnął ją gwar głosów budzącego się domu. Gdy zeszła na dół do kuchni od razu wyczuła zapach kompotu. W tej chwili wydawał się cudownie słodki i mokry. Na dole byli już dorośli czyli pani West i wujek.
- Dzień dobry Angie. - przywitał się opiekun nastolatki i zaraz dołączyła się do tego gospodyni.




- Usiądź dziecko, zaraz naszykuję jakieś śniadanie. Twój wujek jest taki cudowny, że podzielił się z nami swoimi zapasami. No to jest z czego zrobić te śniadanie. - pani West uśmiechnęła się ciepło do swoich gości a wujek skinął głową.

- Drobiazg. Nie wypada tak tylko przyjść na gotowe i brać prawda? - Pazur jeszcze był w szortach ale stał przy swoich spodniach suszących się na sznurku sprawdzając jak bardzo wyschły.

- Wcześnie dziś zaczęli. - westchnęła gospodyni podnosząc znad przygotowywanego śniadania głowę w kierunku okna wychodzącego na dom Brandonów. Z domu dochodziły przytłumione przez ściany krzyki i hałasy. - Ciekawe o co im poszło tym razem. A zresztą nie obchodzi mnie to. - pani West pokręciła głową lekko machając widelcem. Chyba szykowała coś z omletem w roli głównej. - Dobrze, że Jane została u nas. Chociaż się dzieciak wyśpi. - dodała jeszcze wracając do przygotowywania posiłku.

- Właśnie. - wujkowi ta wzmianka chyba o czymś przypomniała. Też zerkał na dom sąsiadów gdy mama chłopców o tym mówiła ale teraz odwrócił się by spojrzeć na swoją podopieczną. - Angie pójdziesz obudzić dzieciarnię? My po śniadaniu musimy wracać do “Gammana”. A Janet musi wyjść. - wujek zdawał się wracać już na zwykłe tory codziennego planu dnia. A jeszcze wczoraj szykował się na dość zajęty. I wody trzeba było uzbierać i jechać gdzieś tam nad rzekę do tego dziwnego pojazdu co znalazł swego czasu Roger a poza tym mieli przecież spróbować przekroczyć rzekę by wyruszyć na południe. A wczoraj nie wrócili wieczorem na drugą turę testów co pani O’Neal chciała im zrobić.





Spencera jeszcze dziewczyna z Posterunku nie widziała. Pewnie jeszcze spał a przynajmniej nie zszedł na dół. Ona sama była już na nogach chociaż dosłownie to siedziała na tyłku wcinając śniadanie. Lokal się powoli zaludniał gdy goście tak jak i ona stopniowo schodzili się na pierwszy posiłek tego nowego dnia. A drobna szatynka miała okazję poplanować dalszą część dnia albo wspomnieć końcówkę poprzedniego.

Teraz nie wyglądało to zbyt przyjemnie. Przynajmniej na zewnątrz. Przez noc podłoga obeschła a resztę dokończył Mike zmywając ją o świtaniu więc była prawie sucha i dość czysta. To w połączeniu z sympatyczną obsługą i nasycanym właśnie żołądkiem sprawiało, że wnętrze lokalu jawiło się jako ostoja cywilizacji. A tam, na zewnątrz, był pochmurny i mokry świat. Bo było pochmurno. A w nocy chyba kropiło. Może nie regularnym deszczem ale coś musiało padać bo wszystko na zewnątrz było mokre jeszcze bardziej niż przed zachodem Słońca. Teraz zaś przestało kropić czy padać ale właśnie niebo nadal zasnuwały chmury i nie było wiadomo, rozejdą się, zostaną, czy znowu zacznie coś padać.




Choć świat zewnętrzny został za oknami i ścianami nie dawał o sobie zapomnieć. Raz przez coraz silniejszy jeziorny zapach unoszący się ze stojącej pod progiem i za oknami wody. Dwa przez wpływ na cennik. Na tablicy nad barem jak zwykle wypisane były dania i ceny. Ale wyraźnie już właściwie wszystko było droższe niż jeszcze wczoraj. Lou wzruszał ramionami. Wszystko się sypało, dziś mniej ludzi przyszło z dostawami więc i pula zapasów została zmniejszona. Właściciel nie ukrywał, że nie liczy na szybką poprawę bo kto może to pewnie opuści ten coraz mniej gościnny teren. I miał rację bo za oknami było już widać pierwszych podróżnych zmierzających wozami, konno albo pieszo na północ gdzie tej cholernej wody powinno być mniej. Biło z nich przygnębienie, smutek i rezygnacja jak chyba z każdych uchodźców.

Pocieszającym elementem w tym ponurym obrazku było radio. Jeszcze chodziło i nadawało skoczną i niosącą otuchę muzykę. DJ dwoił się i troił by podnieść na duchu mieszkańców i gości. I tak jak obiecał z rana też powtórzył komunikat jaki wczoraj zostawiła u niego szatynka.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gquZ01Yrhzg[/MEDIA]


Miała też okazję wspomnieć wydarzenia z ostatniego wieczora. Udało im się pogadać z Izzy bo i tak lekarka miała kogo się da to ponownie pobrać próbki do przebadania. Spencer okazał się całkiem wesołym i przyjemnym partnerem do gry w karty. Żartował, śmiał się, sypał dyfteryjkami ze swoich wyścigów i podróży a do tego jeszcze właśnie całkiem przyzwoicie grał w te karty. Rozbawił go chyba dowcip o spaniu w normalnym łóżku.

- Może cię to zdziwi ale ostatniej nocy. Właściwie to większość nocy spędzam w podobnych lokalach. - kierowa zakręcił palcem wskazując na salę przybytku w jakim się znajdowali. W czasie tych wieczornych zabaw Brianna wyczuła, że dalej jest nią zainteresowany ale nie aż tak by za właściwie frajer bujać się dla niej po utopionych w powodzi Pustkowiach gdy sam nie widział w tym żadnego interesu ani potrzeby. A for fun jeden kurs wieczorem już zrobił. Wyczuwała też, że jednak zostawił jej zielone światło dla lepszych ofert nadchodzącej nocy albo poranka ale jeśli z takimi się nie zjawi to pewnie posadzi tyłek w tą piętrową furę i odjedzie z tego tonącego świata. No i teraz właśnie noc minęła i było to rano.





Dziewczyna z Det obudziła się bardzo daleko od Det. I bardzo wcześnie jak na propagandę rozsiewaną o tym mieście nawet przez samych jej mieszkańców. Było już widno. Wczesny ale pełny ranek. Całkiem pochmurny chociaż przynajmniej nie padało. Ale musiało padać w nocy bo na zewnątrz wszystko było mokre. No i zaduch z parującej w tym gorącu wody. Bo mimo pochmurnego dnia gorąc był typowy dla południa więc zrobiła się z tego nieprzyjemna, tropikalna gorączka.

Vex obudziła się sama. Dwuosobowa rodzina nie wróciła na noc do pokoju. Za towarzystwo motocyklistka miała tylko kocią rodzinę. Kotka doprowadzała swoje maluchy do czystości a widząc przytomniejsze ruchy człowieka na sąsiednim łóżku kotka podniosła łepek i przeciągnęła się. Potem zostawiła swoją dzieciarnię i zacumowała przy drzwiach drapiąc je by powolny i leniwy człowiek wreszcie załapał, że chce wyjść.

Wczoraj wyglądało to podobnie tylko kolejność była w drugą stronę. Gdy Vex wróciła do pokoju kotka przyjemnie mruczała na całe wnętrze kojąc tą kocią dobranocką swoje dzieci do snu. Na człowieka podniosła głowę ale właściwie nie była nim zainteresowana. Vex zaś wróciła z tego pokoju niedaleko. Udało jej się zlokalizować najbardziej podejrzany pokój który chyba powinien być nad łazienką w jakiej brała kąpiel albo do niej przylegać. W środku ktoś był. W każdym razie gdy zapukała to ktoś jej otworzył. Jakiś facet.

Gdy gospodarz pokoju ją zobaczył w drzwiach wydał się Vex jakiś zdenerwowany czy spłoszony. Wysłuchał pośpieszenie tej jej gadki o szczurach i hałasach, pokiwał głową ale dziewczyna miała wrażenie, że chce szybko zakończyć rozmowę i właściwie to ją spławić. Otworzył drzwi normalnie ale w miarę jak mówił, że okey, będzie miał na uwadze ale u niego nie ma żadnych szczurów a no tak, zdarza się, to cała plaga, wszędzie można je spotkać, no tak, będzie miał na uwadze to tak w miarę mówienia zamykał te drzwi by odciąć się od dziewczyny z mokrymi włosami stojącej na korytarzu. Zza jego pleców nie było widać coś specjalnie innego niż Vex znała z własnego pokoju. Poza tym, że był mniejszy więc pewnie dwójka ale chyba był sam. Dla Vex wyglądało, że facet coś ściemnia albo ukrywa choć nie była pewna o co mu chodzi. Była jeszcze chwila z Izzy w pokoju niedaleko obok gdy lekarka znowu zebrała kogo się da by pobrać próbkę krwi do zbadania przed zaśnięciem. Tym razem jednak było bez wujka i jej podopiecznej. A na sali głównej widziała jeszcze Spencera jak grał w karty z jakąś szatynką. Wyglądało na to, że bawią się przy tym całkiem nieźle.

Ale to było wczoraj. Wczoraj wieczorem. A dziś było rano. A dziś rano, poza tym, że było pochmurnie Vex obudziła się głodna. Żołądek więc domagał się zejścia na dół a tam przywitała ją wesoła muzyka z radia, krzątająca się po lokalu obsługa i goście podobni do niej którzy dopiero schodzili na pierwszy posiłek tego nowego dnia. Zmieniły się jednak ceny dań. Zdecydowanie podskoczyły do góry. Przynajmniej ceny za same pokoje nie uległy zmianie. Udało jej się oddać brudne rzeczy do prania ale jak zwykle trzeba było poczekać do późnego popołudnia albo wieczora zanim zostaną uprane i zdążą wyschnąć. Dojrzała też Rogera zapijającego piwem śniadanie. On też ją dojrzał ale poza krótkim, obojętnym spojrzeniem nie okazywał jej więcej zainteresowania. Khainita był tym razem w ludzkich barwach więc już wśród gości tak bardzo się nie wyróżniał. Choć te toporki, noże i tomahawki jakie miał przy sobie rzucały się w oczy i dawały do myślenia.

Na razie Vex miała inne zmartwienia. Postrzelone wczoraj w strzelaninie z Piaskowymi Psami ramię i noga wyglądały na razie całkiem nieźle. Ładnie się goiły. Ale musiała zmienić im opatrunki a żadnych nie miała. Za oknami do ponurego nieba wpisywali się podróżni konno lub pieszo albo na wozach pojawiający się co jakiś czas za oknami. Coraz więcej osób opuszczało tą zatopioną powodzią osadę.





Rodzina O’Neal wstała rano. Było już widno chociaż pochmurno. No i gorąco. Za oknami więc powstawał tropikalnopodobny mix jedynie palącego Słońca do kompletu brakowało. Wszelka aktywność w tych warunkach wydawała się bardzo odpychająca. A przecież mieli tyle do zrobienia!

Na początek pranie. Chociaż te udało się oddać jeszcze wczoraj w nocy więc chwilowo był z tym spokój. Na ten wieczór powinno być czyste i suche. No i testy krwi. Wieczorem udało się zebrać prawie wszystkich co i kilka godzin wcześniej by zrobić drugą turę testów. Prawie bo brakowało pary blondynów. Rosły najemnik i jego jasnoblond podopieczna nie pokazali się z powrotem w lokalu. Siedząc przy mikroskopie lekarka mogła odetchnąć.

Wszystkie wyniki znowu były negatywne. W żadnej nie znalazła śladów wirusa ani jego działalności. Powtórzone w ciągu kilku godzin testy dające ten sam wynik dawały nadzieję, że szanse na poprawne wyniki są spore. Teraz było rano. Czyli minęło prawie pół doby od jakiegoś potencjalnego zarażenia kogoś z ich grupki. Właściwie więc chyba jakby był zarażony to powinien już zdradzać tego objawy nawet gołym okiem. Ale rodzina O’Neal obudziła się cało, na dole spotkali Briannę i Vex i te też wyglądały normalnie. Wśród obsługi był Mike, Lou i ta milcząca dziewczyna i też uwijali się przy obsłudze gości jak i wczoraj. Dwaj zaatakowani przez Randala nadal wyglądali na ciężko pobitych i przywiązanych do swoich łóżek. Nawet Roger, tym razem już nie pomalowany, siedział przy barze wcinając śniadanie. Spojrzał na nich gdy wchodzili i sprzedał im zwyczajową dawkę zainteresowania w spojrzeniu gdy nie chodziło o Khaina i zabijanie na jego arenie. Dla pewności można było powtórzyć testy na wypadek gdyby przypadek Randala nie był miarodajny albo wirus potrafił działać z jakimś opóźnieniem. Z drugiej strony wyglądali raczej normalnie a Izzy miała ograniczoną ilość próbników do tych testów. Bo co? Jak Mike miał zaczerwienione oczy, ta cicha dziewczyna trochę kasłała, Lou ocierał pot z czoła to pewnie przez ten upał albo przemęczenie prawda? A u Brianny i Vex pewnie niewyspanie. Ten facet z rozbitym nosem jak kaszlał i charczał to pewnie przez te więzy i rozbity nos a nie coś innego.

- Mam iść z tobą? - zapytał znowu Rob. Tak samo jak wczoraj wieczorem gdy wreszcie uśpiła córkę która wbrew swoim zapewnieniom, że wcale nie jest zmęczona i nie chce jej się spać zasnęła kamiennym snem całkiem prędko w ukojona cichą kołysanką swojej mamy. Całkiem prędko jak na swoje możliwości więc gdy Izzy wyśliznęła się z pokoju by dołączyć w łaźni do swojego męża to woda już była tylko symbolicznie ciepła. Ot, nie była zimna. Ale mimo to Rob czekał cierpliwie na nią i przywitał ją z uśmiechem. Bezczelnie podszedł na golasa do drzwi gdy zapukała ale o tym zorientowała dopiero jak otworzył drzwi na oścież by ją wpuścić.
- O. Przyszła moja łaziebna. No już myślałem, że się nie doczekam. - powiedział wesoło zamykając za żoną drzwi.

Wreszcie więc razem wylądowali w balii z tą ledwo letnią wodą ale Rob doszedł do wniosku, że właściwie już umył się sam więc łaziebna jest mu zbędna. No ale w ramach dnia dobroci i takich tam może łaskawie obsłużyć swoją połowicę. Głos i ton miał dość rubaszny ale Izzy znała go na tyle by rozpoznać czającą się pod tą kaprawą powłoką ciepło, troskę i wsparcie. Słuchał jak mówiła. O testach, wynikach, wątpliwościach, parze blondynów którzy nie wrócili na noc więc nie można było powtórzyć im wyników i właściwie nie wiadomo co się u nich działo. Słuchał, dawał jej się wygadać a w międzyczasie otoczył ją opiekuńczym uściskiem sadzając przed sobą by mieć swobodę manewru. I nieśpiesznie mył ją a jego ruchy i ściekająca po nagiej skórze woda działała kojąco. Po włosach, skroniach, ramionach, plecach a gdy więcej niż mniej obsłużył jej tył przyciągnął ją do siebie by jego dłonie i gąbka mogły zabrać się za jej przód. - Świetnie sobie radzisz. Jakbym był tu sam zawinąłbym się stąd jeszcze wczoraj. Tu się kroi niezły pasztet. - powiedział szeptem do jej ucha i zaraz potem je pocałował. No i gdzieś właśnie wtedy zaproponował, że znowu może jej towarzyszyć do piwnicy by pobrać próbki od Rice.

Wtedy. Wczoraj a może kalendarzowo to było już dzisiaj. Kto to wie. To był długi i męczący dzień. A dziś nie zapowiadał się lżej.
- Ktoś się darł na zewnątrz w nocy. Ale gdzieś dalej, nie budziłem cię. A potem przestało to się znowu położyłem. - poinformował Robert swoją połowicę. Musiała zdać się na jego słowa bo sama nic takiego nie słyszała. Jak zasnęła wreszcie wczoraj to obudziła się dopiero teraz rano.

Na dzień dobry odkryli, że Lou nie żartował wczoraj i ceny posiłków skoczyły wyraźnie do góry. A to przecież był dopiero początek. Lou i tak przygotował śniadanie dla Rice. Rob przejął inicjatywę i zgłosił ich na ochotnika by zanieść jej to śniadanie a Mike był chyba wdzięczny, że odpadnie mu choć taka drobna część pracy na ten poranek. Lou z kolei przypomniał znowu, że nie podoba mu się pomysł zmieniania piwnicy w jakiś areszt czy więzienie. I co by to było jakby ludzie się dowiedzieli, że trzyma w piwnicy związane dziewczyny. Właściciel lokalu uniósł łysiejącą głowę pod sufit i pokręcił nią na znak, jak bardzo by to coś było.

Sama Rice wyglądała prawie normalnie. Znaczy tak bardzo normalnie jak może ktoś wyglądać po pół dobie przywiązania do rury w piwnicy i do tego z kneblem w ustach. Ktoś tu musiał być wcześniej bo Azjatka miała jakąś poduszkę i materac do leżenia i koc do okrycia. Niemniej w takich warunkach wyglądała dość mizernie. Musiała płakać ale nie wiadomo czy w nocy, rano czy wcześniej. Twarz miała bowiem uwaloną częściowo zmytym makijażem. Ślina ściekająca z ust tworzyła zacieki i na twarzy i brodzie zwisając kleistymi strużkami. Zmoczyła nawet koc i koszulę jakie miała na sobie dziewczyna. Koc zsunął się z niej a mając uwiązane dłonie nie mogła go sobie sama z powrotem narzucić na siebie.

- Mamy dla ciebie śniadanie. Zdejmę ci knebel. Ale jak zrobisz coś głupiego to się pożegnamy. Rozumiesz co do ciebie mówię? - łowca wziął na siebie początek rozmowy z Azjatką. Ta popatrzyła na niego bo kucnął na piętach by znaleźć się na podobnym do niej poziomie gdy do niej mówił. Potem podniosła głowę by spojrzeć na stojącą obok panią O’Neal. Wreszcie pokiwała głową twierdząco. Rob zdjął jej knebel i dał jej się napić. Dziewczyna piła chciwie i łapczywie sycąc pragnienie. Teraz była pora karmienia. Jak dalej miała być związana to ktoś musiał ją nakarmić.

- Długo zamierzacie mnie tu trzymać? Co z wami nie tak? Nic wam nie zrobiłam. Ani tej blond wariatce z karabinem. Wypuście mnie wreszcie. - wraz z przełkniętą wodą Rice odzyskała też głos. I wydawała się zdecydowanie nie życzyć sobie dłuższego przebywania w zamknięciu w tej improwizowanej izolatce. Patrzyła na małżeństwo z mieszaniną złości i prośby.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 26-02-2018, 01:47   #185
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Angie i wujek i niemiłe poranki i niedobre i niefajne

Poranek był niedobry i bardzo się Angie nie podobał. Szczególnie te kujące przy każdym ruchu głową jeżyki, które się tam zalęgły i dawały o sobie znać kłuciem i bolesnymi dźgnięciami za każdym razem, kiedy blondynka wykonała jakiś bardziej złożony manewr karkiem. Na przykład nim ruszyła lekko. Do tego chciało się jej pić, w buzi miała sucho jakby znowu brakowało jej wody, a źródełko w starym domu wyschło.

I te hałasy!

Teraz były chyba parę razy głośniejsze i bardzo Angeli przeszkadzały, dokładając kolejne bolesne kujki w głowie.
- Dzień boli wujku - wymiauczała siadając przy stole. Z panią mamą Jacka i Jamesa też się przywitała, a potem przyssała się do picia ze stołu. Nie wiedziała co to było i chyba należało do wujka, ale teraz nie myślała że to nieładnie i nie wypada.

Za to odgłosy tłukowania rzeczy i krzyków jeszcze bardziej popsuły blondynce i tak niemiły humor. I niby mała ludzia miała tam wrócić?
- Mówiłam im wczoraj. Nie posłuchali - nastolatka warknęła mało przyjemnie i nie patrząc na opiekuna, ani na panią mamę, podtoczyła do przodu kierując się nie na piętro żeby budzić małe ludzie, ale do wyjścia i domu pani mamy i taty Jane. Karabin oczywiście zgarnęła ze sobą, bo co to za rozmowa bez karabinu?

- Poczekaj Angie. Też pójdę. - wujek zatrzymał słowem swoją podopieczną i poszedł gdzieś w głąb domu. Ale niedaleko bo z kuchni nastolatka widziała jak podszedł do sofy w saloonie w jakim pewnie spał w nocy. I zabrał swoją kaburę z pistoletem karabinu jednak nie brał. - Zostaw ten karabin Angie. Idziemy porozmawiać. - do nastolatki doszedł napominający głos opiekuna. Gospodyni nie odzywała się. Na razie krzyknęła do chłopców by wstawali ale tak póki co nie było widać ani słychać żadnego efektu.

Jak to miała zostawić karabin? To niby czym miała rozmawiać jak znowu ludzie nie będą chcieli jej słuchać i zaczną robić coś niemiłego, albo jeszcze zrobią wujkowi krzywdę?!
Przecież nie mogła pozwolić żeby go potłukowali, robiąc nowe rany.
- Poradzę sobie - wyburczała, ale zatrzymała się w miejscu jak wujek kazał. Karabinu jednak nie zdjęła. Obróciła się przez ramię, przyglądając się jak opiekun zbiera rzeczy i bardzo ostrożnie pokręciła głową żeby nie budzić bolących jeżyków - Wiem że idziemy porozmawiać, ae on też idzie z nami. Bo ty też idziesz, a ja muszę cię bezpieczyć. Jest rano, ludzie tutaj poszli spać. Nie wiemy ilu obudziło się wściekniętych. Może ktoś przyjść, albo nas złapać po drodze. Albo jak znowu przyjdą Piesy. Minęło… za dużo czasu.

- Angie. Idziemy do sąsiadów, do tych Brandonów a nie na koniec świata.
- powiedział wujek wyłaniając się z salonu i zapinając kaburę na udzie. Trochę dziwnie wyglądała na tych pożyczonych szortach ale jednak nadal pełniła swoją funkcje tak samo jak opięta na wciąż rozwieszonych na sznurku spodniach. - No dobrze, weź go ale nie zdejmuj z pleców. Serio da się gadać do ludzi nie trzymając ich na muszce. - wujek westchnął i dodał na koniec z łagodnym uśmiechem. A potem znowu weszli w ten parujący wodą tropik.

Do domu Brandonów nie było tak daleko. Trzeba było wyjść na chodnik, przejść kawałek wzdłuż płotu i wejść przed front sąsiedniego domu by dojść do werandy, schodów na nią i wreszcie znowu wyjść z tej cholernej wody. Im bliżej byli domu tym odgłosy z wnętrza domu były bardziej czytelne. Coraz bardziej przypominało to jakąś szarpaninę. Wujek zmarszczył brwi ale zastukał mocno i zdecydowanie w drzwi domu. Gdy nic się nie zmieniło uderzył kilka razy pięścią w drzwi.
- To ja, Zordon, z Pazurów! Otwórzcie bo sami wejdziemy! - krzyknął zdecydowanie i zabrzmiało to już dość groźnie. - Zdejmij karabin Angie. - dodał ciszej a sam odpiął kaburę i wyciągnął swój pistolet. Z wnętrza dalej jednak dochodziły odgłosy tej awantury i szarpaniny w ogóle nie zwracając uwagi na dwójkę ludzi przed drzwiami wejściowymi.
- Wchodzimy. - powiedział wujek i nabrał rozpędu uderzając swoją masą w drzwi. Te jęknęły ale nie puściły tak od razu. Wujek więc powtórzył manewr.

Nastolatka krzywiła się przy każdym głośniejszym hałasie, ale dzielnie trzymała fason. Karabin wylądował w jej rękach. Odbezpieczyła go próbując sobie przypomnieć ile pestek zostało w magu. Nie był pełny, ale… miała nadzieję że wystarczy, jeśli coś pójdzie źle.
- Trzymaj się za mną. Co się nie stanie nie daj nikomu do siebie podejść. Obronię cię - powiedziała poważnie, czując jak znowu zasycha jej w ustach - Będzie ich za dużo to wracaj do domu małych ludziów. Weź karabin i bezpiecz młode. Ja ich zatrzymam.

- Razem. Siedzimy w tym razem. Mamy deal. Razem. Nikt nikogo nie zostawia.
- odsapnął wujek między kolejnymi zderzeniami z opornymi drzwiami. Nieźle się już zasapał ale wyglądało na to, że drzwi nie mogą zbyt długo stawiać oporu takiej fali uderzeń rozpędzonej masy. I w końcu puściły. Pazur wpadł z rozpędu razem z nimi do środka. Udało mu się jednak zachować równowagę więc ujął swój pistolet w obie dłonie i poczekał aż nastolatka do niego dołączy.

Wylądowali w krótkim korytarzyku gdzie były też schody na górę. Zaraz za nim było wejście gdzie wczoraj w kuchni był pan Ben. Tym razem odgłosy pochodziły z góry, z piętra. Wujek nie posłuchał tego co mu mówiła podopieczna i wpakował się na nie pierwszy. A były na tyle wąskie, że swobodnie z bronią mogła na nich operować tylko jedna osoba. Na górze był jeszcze krótszy korytarzyk prowadzący już pewnie do kolejnych drzwi i sypialni za nimi. Część była otwarta a część nie. Za tymi otwartymi widzieli państwo Brandonów. Na podłodze. Pan Brandon siedział na pani Brandon. Widzieli głównie jego plecy i tył głowy. No i nogi pani Brandon. A raczej próbował bo ta wierzgała mocno próbując się wyswobodzić z uścisku. Pan Brandon dusił ją jakimś kawałkiem chyba nogi od krzesła bo jakieś jego resztki leżało obok. Przyciskał tą nogę do szyi swojej żony próbując ją chyba udusić. Ona zaś próbowała wyrwać się z tego chwytu charcząc już desperacko.

Do nastolatki doszło że w całym ferworze wczorajszego dnia nie sprawdzili czy pani mama Jane została gryznięta, czy… kłótnia i tłukowanie rzeczy zmieniło się po prostu w robienie sobie krzywdy, ale szło to naprawić dość szybko.
- Wściekła się jak pan Ben?! - zapytała głośno, podchodząc bliżej i biorąc na cel głowę kobiety żeby potem nie musieć tracić czasu na mierzenie.

- Nie! Nie strzelaj! Co robisz?! - krzyknął z trudem pan Brandon bo już widocznie musiał być zmęczony tą szarpaniną. Twarz miał przeoraną paznokciami, rozszarpaną wargę a ubranie rozdarte. Pani Brandon też nie wyglądała dobrze. Policzek miał rozcięty jakby coś ją tam sieknęło z dużą siłą. Twarz była częściowo zasłonięta wzburzonymi włosami bo rzucała głową próbując się wyrwać z uchwytu męża. W ustach widać było głównie zęby i ślinę zmieszaną z krwią gdy w nie też musiało trafić jakieś uderzenie. Podobnie jak w nos który krwawił zmieniając się na twarzy kobiety w odpychającą maskę. Obrażenia i u obojga pasowały Angie jak najbardziej do zażartej walki przy pomocy domowych sprzętów jaką widocznie właśnie tu toczyli. Pan Brandon miał lepszą pozycję bo siedział na torsie pani Brandon i jeszcze dusił ją tym kawałkiem drewna. Ale pani Brandon się nie poddawała i desperacko próbowała wyzwolić się z tego chwytu ale przez ten kawałek drewna naciskający na krtań i szyję nawet jak chciała to pewnie nie była wstanie powiedzieć nic sensownego.

- Pytam czy warczy i atakuje i nic nie mówi i chce gryźć! - nastolatka też podniosła głos - Bo albo ona jest wścieknięta jak Ben wczoraj, albo pan jest zły i ją męczy. Bije kogoś bez broni. To wtedy utrupię pana, nie ją! - nie wydawała się chętna do dalszych dyskusji.

- Co?! Nie! Nie strzelaj! Pomóżcie mi! Trzeba ją związać! Albo poddusić… jeszcze trochę i padnie… - pan Brandon spojrzał rozkojarzonym wzrokiem na stojącą obok nastolatkę. Ale żona dawała mu wystarczająco dużo zajęcia absorbując go prawie całkowicie.

- Angie, nie strzelaj do niego. Mówi więc tego nie ma. - wujek też stanął z wycelowanym pistoletem w tą szarpiącą się dwójkę. Wodził po nich oczami szacując jak to wygląda.
- Na to nie ma lekarstwa. Ona jest niebezpieczna. Zagryzie pana, a potem Jane… pan się pożegna. Trzeba… ją uśpić. Zanim zrobi komuś krzywdę. - odwróciła się do wujka i popatrzyła prosząco. Chciało się jej płakać. Co powie małej ludzi jeżeli pociągnie teraz za spust? - Nie podchodź do niej wujku - poprosiła i wróciła wzrokiem do kotłującej pary.

- Nie! Co ty mówisz!? Na pewno jej przejdzie! Tylko musi się uspokoić! Niech się prześpi i odpocznie… - mężczyzna próbujący desperacko opanować wierzgającą równie desperacko kobietę zaprotestował rozpaczliwie przeciw takiemu rozwiązaniu jakie proponowała nastolatka. Wujek się też widocznie zmagał z podobnymi wątpliwościami jakie miała jego podopieczna.

- Spróbujmy. Może z Izzy w tym transporterze coś znajdziemy. - postanowił w końcu i ruszył ku nogom kobiety. Objął je unieruchamiając je w chwycie i przycisnął do podłogi swoim ciężarem. Pani Brandon od razu zaczęła mieć trudności z wyswabadzaniem się z uścisku gdy doszedł jej nowy przeciwnik.
- Angie! Tam jest jakiś pasek, weź go! - wujek wskazał oczami na jakąś otwartą szafę z ubraniami gdzie między innymi były jakieś paski. - I zwiąż jej nogi! - wskazał na wystające z jego uchwytu kostki pani Brandon. Teraz gdy trzymał i przygniatał do podłogi jej nogi związanie ich zrobiło się już bardziej realne. Mimo to trzymana przez dwóch mężczyzn kobieta wydawała się być zaskakująco silna i wytrzymała przez co obydwaj mieli trudności by ją utrzymać w poziomie.

Nastolatka posłuchała, mimo że wewnętrzny głos krzyczał w jej głowie alarmująco. Podbiegła do szafy, chwyciła pasek i wróciła tam gdzie wścieknięty problem.
- Pani doktur mówiła, że to niewywracalne. - burknęła mocując się z nogami co nie było łatwe - Że jak już się obudzą to koniec. Nie ma powrotu do normalnego. Ona się męczy… będzie się męczyć i niebezpieczyć. Uwolni się i co? Pogryzie małych ludziów… pogryzie Jane. Dziadek by to skończył - na koniec posłała opiekunowi niechętne spojrzenie - Tak będzie lepiej. Głupota. Robimy głupio.

- Spróbujmy. Może w tym transporterze jest coś. Co da radę to odwrócić. Izzy mówiła o tym co jest teraz, bez tego transportera. Następny. Teraz kolana.
- wujek ciężko stękał i sapał gdy zmagał się z dolną połową ciała mamy Jane. Przesunął się nieco w stronę jej właśnie związanych kostek by nastolatka mogła związać jej kolana. Pan Brandon nadal się zmagał z desperacko broniącą się kobietą jaką już we trójkę starali się opanować.

- Jeżeli pani doktur ciągle będzie chciała tam jechać - blondynka mruknęła ponuro, wiążąc wierzgające nogi w kolanach. Zrobiło się jej spokojniej, bo wujek odsunął się od kłapiących ust i rwących paznokciami rąk - Pewnie jest jej smutno. Będzie zła. Mieliśmy wrócić na te badania… ale było tak fajnie. Wczoraj, w tym domu z desek i z sianem. To było… chciałabym żeby tak jeszcze było.

- Mhm.
- wujek zgodził się ze słowami blondynki. Im pani Brandon była coraz bardziej związana tym łatwiej szła robota z wiązaniem reszty. Ale łatwiej nie znaczyło, że łatwo. Po skrępowaniu nóg trzeba było jakoś zająć się rękami mamy Jane. Wujek wstał z nóg kobiety i złapał za jeden jej nadgarstek. Przygniótł go do ziemi i przy takiej różnicy masy nawet pani Brandon ledwo mogła ruszyć ramieniem. Polecił Angie zrobić pętlę z kolejnego paska. A potem gdy było gotowe siadł na biodrach kobiety za plecami pana Brandona. Razem z Angie dali radę w końcu chwycić drugie ramię i związać je razem tak, że już przypominały to porządne węzły. Wreszcie mogli zejść ze związanej pani Brandon a ona uwolniona od ich ciężaru wierzgała po podłodze próbując uwolnić się z więzów. Wyglądało na to, że te paski długo nie wytrzymają. Pazur pokręcił głową.
- Angie. Zabierz pana Brandona na dół. Nie dotykaj go. Jest podrapany. - powiedział zdyszanym ale spokojnym głosem. Sam znowu wziął w dłonie swój pistolet patrząc na szarpiącą się w więzach mamę Jane. Paski wyraźnie zaczynały puszczać.

- Co?! Nie no co ty mówisz? Przecież mówiłeś, że coś macie! No co ty człowieku, nie wygłupiaj się! - pan Brandon wydawał się całkowicie zaskoczony tą nagłą zmianą u Pazura więc patrzył na niego z niedowierzaniem to szybko przenosił nierozumiejące spojrzenie na nastolatkę o blond włosach.

- Sznur… potrzebujemy sznura. Mocnego - Angela strzelała oczami od kobiety na podłodze do wujka. Ponownie złapała karabin - Znajdźcie sznura! Potem będziemy mówić! Jak ona ma zostać z głową to trzeba działać szybko! Idź wujku, idźcie obaj! Znajdźcie coś! Ja jej popilnuję, pospieszcie się! - głowa uciekła jej ku szafie, patrzyła też po podłodze. Skoro ugryzy przenosiły wściekliznę, trzeba było zatkać kobiecie buzię. Zkneblować.
- Job twoju… - jęknęła, schylając się po jeden z rozrzuconych pasków. Odrzuciła karabin, nie mógł jej przeszkadzać jak coś pójdzie nie tak.

Obydwaj mężczyźni wydawali się być zaskoczeni słowami nastolatki. Pan Brandon uczepił się jednak ich rozpaczliwie.
- Ona dobrze mówi! Mam! Mam sznur! W piwnicy! Przyniosę! Ale nie zabijajcie jej! Na miłość boską nie zabijajcie mi mojej Kate! - powiedział wyciągając rozpaczliwie i desperacko dłonie w proszącym geście. Patrzył teraz głównie na Pazura skoro jego podopieczna zdawała się chcieć jednak spróbować uratować szarpiącą się kobietę.

- To leć po niego! - krzyknął wujek który po momencie wątpliwości i wahania gdy podjął już decyzję to jak zwykle był zdecydowany i metodyczny. Gospodarz energicznie pokiwał głową i wybiegł z pokoju. Słyszeli jak zbiegał po schodach i tam jeszcze krzyczał do nich.

- Zaraz będę! Ale nie zabijajcie! Nie zabijajcie jej! - krzyczał już gdzieś z dołu i z parteru pewnie. Wujek zaś wrócił do jego żony znowu spadając na nią i przygniatając swoim cielskiem. Szarpanina od razu została znacznie ograniczona.

- Uważaj na jej zęby i ślinę Angie. Nie daj się im dotknąć. - powiedział gdy nastolatka wróciła do nich z kolejnym paskiem. Wujek ukląkł tak, że kolanami obejmował obydwie strony głowy gospodyni właściwie unieruchamiając ją w miejscu. Gdy Angie też przyklękła szarpnął za włosy pani Brandon zmuszając ją by uniosła nieco głowę by dało się pod spodem przeciągnąć pasek. Za to uwolnione od ciężaru nogi gospodyni rekompensowały znacznie przygniecioną górę ciała kobiety i trzaskały to szurały po podłodze.

- Trzeba będzie… musimy jej złamać nogę. - nastolatka dyszała z nerwów, zabierając się za kneblowanie. Wpierw musiała przecisnąć pasek pod głową, a potem go zacisnąć na kłapiących szczękach. Na szczęście mogła to zrobić klamrą z boku głowy, wystarczyło aby pani mama go zagryzła - Jak tej z łóżka. W kolanie. Będzie wolniej biegać jak się… no jeżeli się uwolni. I trzeba stąd zabrać małych ludziów i ich mamę. I Jane. Jane nie może tego widzieć.

- Tej w motelu niewiele zrobiło te kolano! -
wujek też był spięty gdy męczył się z utrzymaniem przy podłodze wierzgającej kobiety i jednocześnie musiał w dość niewygodnej pozycji trzymać kolanami jej głowę. - Trzeba ją zabrać! Jego też. Podrapała go. Mógł to złapać. - wujek inaczej widział sprawę.

- Zabrać?! Ale gdzie?! Tam gdzie mamy rzeczy i gdzie deska z alkoholem? - dziewczyna nie wydawała się zachwycona tym pomysłem. Pan szef lokalu pewnie też się nie ucieszy. - Jak mają tu piwnice to tu ich można zostawić. Powiedzieć pani Marii żeby dała kogoś do pilnowania… jak ich zabierzemy do nas to Roger ich zobaczy! Nie będzie chciał gadać z nami tylko posłucha Khaina i ich utrupi! Zostawimy tutaj, tylko zabierzemy małe ludzie! I ta od kolana nie wstała! Nie biegała! To już coś! Złamać nogę i zrobić… kołyska! Dziadek na to mówił kołyska! Jak się wiąże komuś ręce z nogami za plecami i kładzie go na brzuchu!

- Ah no tak. Roger.
- wujek wyglądał jakby nagle Angie przypomniała mu o czymś wybitnie mało przyjemnym. Kneblowanie pani Brandon już było prawie zakończone. Z dołu dobiegło ich trzaskanie drzwi i prędkie kroki gdy gospodarz biegiem wracał na górę. - Dobra, ja z nimi zostanę a ty leć do Gammana i powiedz co się stało. Zwłaszcza Izzy. No i nie mów nic Rogerowi bo faktycznie może tu wpaść i ich chcieć rozwalić i będzie jeszcze większy syf niż teraz jest. - wujek wreszcie znalazł rozwiązanie a pan Brandon wbiegł do pokoju z solidnie wyglądającym sznurem.

- Mam iść? - dziewczyna poderwała głowę, a minę miała mało rozumną - A...ale nie mogę. Nie mogę! Nikt nie zostaje, sam tak mówiłeś! Nie z tymi… tymi wściekniętymi! Mamy team! I deal! I nikt nikogo nie zostawia! - wykrzyczała i wyglądała jakby się miała zaraz rozpłakać. Pociągnęła nosem, kończąc mocować knebel na odpowiednim miejscu - Jeżeli będę daleko to jak cię obronię?!

- Wiąż jej nogi!
- krzyknął wujek do pana Brandona. Nie pilnowane nogi kobiety były już prawie rozwiązane bo paski były już mocno poluźnione. Pan Brandon więc rzucił się do nóg swojej żony i zaczął je obwiązywać sznurem sapiąc przy tym i męcząc się ale desperacja zdawała się dodawać mu sił. - Angie ktoś tu musi zostać, teraz a nie gdy ktoś przybiegnie! A Ktoś musi powiedzieć reszcie by dać znać co się tu dzieje! Ktoś od nas Angie! A z naszej dwójki lepiej byś była to ty! - sapał ciężko zmagając się z wierzgającą kobietą. Teraz gdy miała nałożony knebel usiadł znowu na jej torsie co pomagało mu zapanować nad jej wierzganiem.

- Ale ja nie chcę! Nie chcę cię zostawiać! A jak się uwolni i cię ugryzie?! Albo przyjdą inni wścieknięci?! Nie! Nie chcę! - blondynka wykrzyczała całą frustrację i niezgodę, no i strach. Tego też nie umiała się pozbyć. Zrobiło się jej mokro w oczach, gdy przekręciła się żeby pomóc przy krępowaniu nóg. Chwilę trawiła słowa wujka. Miał rację, ale tak trudno było się z nim zgodzić. W końcu jęknęła - Zabezpieczymy ją. Mocno. I weź radyjko, będę na jedynce. I nie daj się ugryźć, ani podrapać. Obiecaj że nic ci nie będzie. Wrócę. Tak szybko jak się da. Nie zostawię cię na długo… tylko bądź cały. Nic innego się nie liczy, nie chce nic innego. Tylko żebyś był cały i zdrowy i poczekał. Bo wrócę, obiecuję że wrócę. Szybko… i nie wyłączaj radyjka.

- Dobrze Angie. Nic się nie bój, nic mi nie będzie. Będę na 1-ce. -
wujek mocował się z panią Brandon ale razem z jej mężem osiągnęli postęp wiążąc jej na nowo nogi więc zdobywali coraz większą przewagę. Sznur zaś zdawał się spełniać swoje zadanie całkiem nieźle.

Parę ruchów liną, dwa nowe węzły i powolne unieruchomienie niebezpiecznego ludzia. Nastolatka spieszyła się, chcąc jak najprędzej iść i wrócić… tylko za chwilkę. Trzeba dobrze skrępować cel. Sprawdzić węzły, czy aby na pewno się nie rozwiążą. Nie mogły się rozwiązać, jeżeli wujek zostawał sam. Wstała dopiero kiedy lina trzymała mocno i istniała szansa, że wytrzyma te pół godziny. W dwie strony po wodzie czas się wydłużał, jeżeli szło się na piechotę, chociaż ona zamierzała biec - też ciężko.
Ale musiała i to szybko.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 28-02-2018, 22:44   #186
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Państwo O'Neal, Brianna i jedna przerażona Angie


Oczywiście nakarmienia Rice nie mogło się obyć bez porcji wyrzutów i pretensji których Izzy miała już po dziurki w nosie. Tak samo jak pracy której inni nie szanowali, olewania tego o co prosi i zgarniania niezadowolenia za rzeczy jakich nie popełniła, ale popełnił ktoś inny, a że akurat tylko ona wykazywała jakiekolwiek zainteresowanie tematem jeńca, wyszło jak wyszło. Co najwyżej potem znowu ktoś będzie ją klepał po ramieniu i mówił że sobie radzi. Gówno prawda.

- Jeżeli cię wypuścimy po wyjściu z piwnicy ktoś cię zastrzeli. Będziesz uciekać... ktoś cię zastrzeli - zły nastrój i rozdrażnienie lekarki przełożyło się na to, że nie miała ochoty bawić się w owijanie w bawełnę - Ten koleś który cię ugryzł, sprzedał ci wirusa. Jesteś nosicielem tego paskudztwa, które zmienia ludzi w maszyny do zabijania. Masz je we krwi i pewnie ślinie, sprawdzałam pod mikroskopem. Nie zmienisz się, pozostaniesz w pełni świadoma i powierzchownie na razie nie będzie widać objawów choroby - dopowiedziała żeby dać dziewczynie jakikolwiek pozytyw - Ale jakikolwiek kontakt z tobą jest niebezpieczny. Spółkowanie fizyczne to wyrok śmierci. Tych dwóch zastrzelonych przez Angie też by się zmieniło. Tu jesteś bezpieczna, póki siedzisz zamknięta. W okolicy jest transporter gdzie może być szczepionka. Zordon i jego ludzie będą po nią niedługo jechać. Dostaniesz ją, usunie wirusa i wyjdziesz stąd zdrowa. A wtedy nikt cię nie zabije. Ani ty nikogo nie zabijesz.

Azjatka popatrzyła w górę na stojącą nad nią lekarkę. Patrzyła z niedowierzaniem co jakiś czas zerkając na jej męża jakby on miał jakoś zweryfikować to co mówi. Rice wydawała się przyjmować to z niedowierzaniem a nawet być w szoku na te wszystkie informacje jakimi zasypała ją stojąca naprzeciw brunetka. Jej mąż jednak wsparł ją kiwając do tego twierdząco głową choć sam póki co nie wcinał się w rozmowę.
- No co ty mówisz? Tu nikt do nikogo nie strzela. Tylko ta blond wariatka w moim domu. I nie mam żadnego cholernego wirusa! Nic mi nie jest! Jestem zdrowa! Czuję się dobrze! Coś sobie wymyśliliście i teraz sprzedajecie ten kit dookoła! - skrępowana Azjatka ze złością uderzyła nogami w podłogę i potrząsnęła głową przez co czarne włosy wzburzyły jej się i nadały bardziej dzikiego i rozczochranego wyglądu.

- Naprawdę nikt do nikogo nie strzela? - Izzy zrobiła zdziwioną minę - Od kiedy? Bo na pewno nie od chwili gdy ludzie zaczęli się na siebie rzucać i chcieć zeżreć żywcem. Były już trzy przypadki, widzieliśmy jeden tutaj. W piwnicy. Lou też, Mike i inni z tego lokalu. Nie jesteś zdrowa, ani nie irytująca. A mnie skończyła się cierpliwość. Chcesz zobaczyć pod mikroskopem jak bardzo zdrowa jesteś? O ile będziesz wiedziała na co patrzysz. W co wątpię - prychnęła - Masz dwa wyjścia. Albo z nami współpracujesz, albo to kończymy. Twój wybór.

Azjatka przestała się rzucać i patrzyła z głową uniesioną do góry na stojącą przed nią lekarkę. Milczała trawiąc co ta właśnie powiedziała.
- Bardzo sprytne. I pewnie ty jedna umiesz wskazać kto ma syfa a kto nie co? I wskazujesz sobie i reszta ma uwierzyć bo i tak nikt nie zna się na tym co tu kit wciskasz. - powiedziała w końcu z goryczą i stłumioną złością. Przestała jednak szarpać się i spojrzała gdzieś w bok. - Nic mi nie jest. Czuję się dobrze. - powtórzyła uparcie ale widocznie zdawała sobie sprawę, że ma słabą pozycję do stawiania warunków. Robert wciąż klęcząc przed nią odwrócił się w stronę żony i posłał jej pytające spojrzenie.

- Nie moja wina że zamiast się puszczać wolałam zadbać o swoją edukację. To wciąż wolny kraj, a my mamy możliwość kierowania naszym życiem na tyle, na ile chcemy - wzruszyła ramionami, udając że nie widzi miny Roberta. Odetchnęła i podjęła inny wątek - Wiesz gdzie znaleźć kogoś kto też umie rozpoznać syfa pod mikroskopem i go wyleczyć to mów śmiało. Przyda się pomoc, bo ciężko to ogarniać w pojedynkę. I jak na razie to bardzo drogi kit. Dla mnie. Wypożyczenie i zastaw mikroskopu pokrywam do tej pory z własnej kieszeni. Poświęcam swój czas i siły żeby go badać, a nikt mi nie płaci. Powinnam wyjechać już wczoraj razem z rodziną, ale stoję tu i rozmawiam z tobą. Gdybym chciała ci coś zrobić już dostałabyś kulkę w łeb, a twoje ciało trafiłoby do beczki z kwasem. Ale masz szansę z tego wyjść, a ja nie mam zwyczaju zabijać bez potrzeby. Każdy zasługuje na szansę, a życie trzeba szanować. Zjesz sama, czy mamy cię karmić? Możemy rozkuć ci ręce, ale jeden głupi ruch i kończymy ten cyrk. Nie zamierzam ryzykować zdrowiem i życiem męża i swoim dla kogoś, kto najwidoczniej nie szanuje swojego.

- Zjem sama.
- odpowiedziała w końcu Rice podnosząc głowę by znowu spojrzeć na przybyłą dwójkę. Robert więc podszedł do niej i rozkuł jej nadgarstki. Dziewczyna w naturalnym odruchy zaczęła od roztarcia zmęczonych nadgarstków. Robert cofnął się trochę trzymając kajdanki w dłoniach a w zamian podsunął ku Azjatce przyniesione śniadanie. Dziewczyna wydawała się chwilę zwłóczyć czy jeść czy nie jakby się obawiała podstępu ale gdy wzięła pierwszego gryza poszło już szybko. Widocznie musiała być całkiem mocno głodna.
- Ja tam wiem tyle, że wpadli do mnie do domu obcy ludzie z bronią, rozwalili dwójkę moich stałych klientów a potem przywieźli mnie tutaj i zamkneli w piwnicy u Lou. - powiedziała przegryzając kolejne kęsy gdy przedstawiła swój punkt widzenia patrząc na dwójkę przybyszy. Odgarnęła sobie spadające na twarz włosy i samą twarz też przetarła rękawem. Przez co od razu zaczęła wyglądać w bardziej cywilizowany sposób. Wyglądało na to, że obie strony mają trudności ze zrozumieniem trudności i punktu widzenia tej drugiej. Azjatka dłuższą chwilę nie odzywała się skupiona na jedzeniu śniadania.
- U khainitów podobno ktoś jest. Jakiś profesorek czy co. Może on coś się zna. - powiedziała w końcu gdy zbliżała się do końca jedzenia śniadania. - Do kibla mi się chcę. Dacie mi pójść? - zapytała podnosząc znowu głowę do góry i patrząc na dwójkę rozmówców.

- Przedwczoraj wieczorem pojawił się dziwny wirus, nie wiemy do końca co to jest. Zachowuje się jak wścieklizna, ale ktoś przy nim grzebał. Nie jest naturalny, a jak nie jest naturalny… może być z północy, tam gdzie Stalowe Piekło. Zmienia ludzi, stają się śmiertelnie groźni. Silni, odporni na ból i ciężcy do zatrzymania. Jednemu odstrzelono ćwierć czaszki i nadal atakował. Innemu przestrzelono kolano co nie przeszkadzało mu w dalszym atakowaniu. Widzieliśmy tutaj w piwnicy obok jak inny dostał toporem w łeb. Rozłupano mu czaszkę, a on nadal walczył. Instynktownie, jak zwierzę. - lekarka oparła się plecami o ścianę, odwzajemniając mało przychylne spojrzenie Azjatki - Zarażeni tracą rozum, zostają im najprostsze odruchy takie jak konieczność jedzenia. No i agresja. Zmiany są drastyczne i nieodwracalne. Wirus niszczy mózg, tego się nie da naprawić, a nie wiemy jeszcze jak z tym walczyć. Na razie możemy kontrolować swój stan i tyle. Sprawdzać czy coś mamy, lub nie. Ty już powinnaś zapaść w letarg, a twoje tkanki zacząć się częściowo rozkładać. Ale tu siedzisz. Wczoraj widziała próbkę. Twoją. Stąd powiedziałam co powiedziałam. Masz to. Ale masz też szansę przeżyć. Ten profesorek jest od Rogera? - spytała i westchnęła niechętnie, mrucząc pod nosem - świetnie…
Na część o toalecie zareagowała kiwnięciem głowy.
- Pójdziemy z tobą. Zrobisz co masz zrobić i wracasz tutaj. Tu nie leziesz nikomu na oczy, a to teraz najważniejsze. Nie potrzeba tu samosądów.

- I co? Ja ci wyglądam jak jakieś zwierze? Co działa instynktownie?
- zapytała Azjatka wstając na nogi. Ale po tak długim siedzeniu potrzebowała chwili by zachować równowagę. Gdy jej się udało wzruszyła ramionami. - Jak dla mnie coś tu się nie klei w tej twojej historyjce. Sama mówisz, że powinno mi już odwalić a nie odwala. - powiedziała i widocznie wciąż miała żal i urazę o te całe porwanie i przetrzymywanie w piwnicy. Rob dał znać żonie by szła pierwsza. Sam zamierzał ustawić się na końcu by mieć kłopotliwą kobietę w środku i na oku. Dziewczyna bez przeszkód przeszła przez korytarz piwnicy, schody i rozejrzała się mrużąc oczy po porannej scenerii lokalu.

- To już rano?! Trzymacie mnie od wczoraj? - jęknęła gdy po ciemnicy w piwnicy widocznie zorientowała się ile czasu mniej więcej minęło. Lou za baru obserwował tą mini procesję ale nie odzywał się. Reszta gości nawet jak rzuciła okiem to pewnie całość rzucała się w oczy bo skojarzenia z eskortowaniem kobiety pośrodku były dość naturalne. Ale znowu nikt póki co się nie wtrącał. Tak doszli aż do toalet na zapleczu lokalu.

Azjatka dała się zaprowadzić ale wnętrze to była zwykła klitka na jedną osobę. Zostawało albo ją w niej zamknąć albo zostawić drzwi otwarte. Dziewczyna weszła do środka i odwróciła się do swojej eskorty.
- I co? Dacie mi chwilę spokoju? - zapytała patrząc na nich.

- Nie wydaje mi się, żeby gapie ci w czymkolwiek przeszkadzali - O’Neal pokręciła głową na znak niezgody. Nie było możliwości żeby zostawić czarnowłosą samą i niezwiązaną nawet na 10 sekund - Rób co masz zrobić, masz dwie minuty. Max. A nieścisłości mojej historyjki mogłabym prosto wyjaśnić gdybyś znała różnice między HIV a AIDS - prychnęła ale podjęła się próby wyjaśnienia - Masz łagodną, uśpioną wersję choroby. Takie jajko. Ale to jajko w końcu pęknie, a tobie odbije. Każdy kto będzie miał z tobą kontakt zarazi się i też zachoruje. Ale u niego nie będzie tak łagodnie jak na razie u ciebie. Może to kwestia grupy krwi, pospiesz się.

- Mnie gapie nie przeszkadzają.
- zgodziła się Azjatka wzruszając obojętnie ramionami. Bez żenady ściągnęła jakieś dresowe spodnie na dół i usiadła na sedesie. Wpatrywała się w ścianę naprzeciw siebie która była tak blisko, że zaczęła skrobać po niej paznokciem. - A może jestem serum? Widziałam kiedyś taki film. Koleś miał syfa ale specjalnego więc był kluczem do szczepionki. Może ja też tak mam? - zapytała podnosząc w końcu głowę na czekającą przed drzwiami lekarkę. Rob sobie darował obserwację załatwiania się kobiety i oparł się plecami o ścianę tuż obok otwartych drzwi i czekał z ramionami skrzyżowanymi na piersiach.

- Może masz - brunetka zgodziła się, przekładając kosmyk włosów za ucho i gapiąc się na Azjatkę bez zażenowania, chociaż skupiała wzrok na jej twarzy - Chciałabym aby tak było - dodał ciszej, bardzo zmęczonym tonem i cichutko westchnęła - Czekamy na Zordona, tego Pazura. Mamy cynk o miejscu gdzie może być szczepionka lub przepis na nią, ale to w dorzeczu, a jest powódź. Do wieczora się zejdzie. Wytrzymasz tam na dole?

- A jakie mam wyjście jak mnie i tak tam zamkniecie?
- czarnowłosa dziewczyna sięgnęła po rolkę papieru i wstała by go użyć. Wydawała się spokojna i zrezygnowana w starciu z taką sytuacją a jednak wciąż Izzy wyczuwała w niej żal, złość i rozgoryczenie. Sięgnęła po wiadro obok sedesu służące do spłukiwania nieczystości a gdy przebrnęła przez ten etap skorzystała z mniejszej miski robiącej obecnie za coś w rodzaju kranu i zlewu by umyć ręce.
- I co to za Zordon? - zapytała wychodząc z ubikacji i wracając na korytarz.

- Ktoś, kto zobowiązał się pomóc - O’Neal odeszła na bok, pozwalając aby Rice przeszła, a gdy to zrobiła, zajęła miejsce na przodzie pochodu jak poprzednio - Możesz próbować uciekać, ale wyjeżdżając stąd będziemy musieli powiedzieć Lou co jest grane. Na razie nie wie.

Dziewczyna nie zareagowała jakoś specjalnie na te słowa lekarki. Dalsza procesja odbyła się znowu bez większych trudności. Przeszli przez korytarz gospodarczy, salę główną, schody do piwnicy, korytarz w piwnicy w końcu znowu wrócili do tej z której wyszli przed paroma minutami. Azjatka nawet sama siadła i nie stawiała oporu gdy Rob znowu ją skuł do tej samej rury co poprzednio. Odezwała się dopiero gdy sięgnął po knebel.
- Nie no naprawdę? To jest zabawne na jeden numerek a nie by w tym całymi dniami siedzieć. - zaprotestowała i spojrzała krytycznie na knebel, Roba a w końcu na Izzy. Rob zawahał się i w końcu też spojrzał na nią pytająco.

- A czy my wyglądamy jakbyśmy się dobrze bawili? - lekarka zmrużyła oczy, a ból głowy zaatakował gdzieś za uszami. Dała mężowi znak aby kontynuował - Jeżeli jednak się zmienisz lepiej abyś miała zatkane usta.

Azjatka prychnęła ze złością ale widząc, że Rob zbliża się do niej z kneblem w końcu z ponurą miną otworzyła usta by mógł jej go w nie włożyć. Nawet pochyliła głowę by mógł jej łatwiej go zapiąć. No i już. Robert wstał i robota wydawała się zakończona. Rice znowu siedziała przykuta do rury w piwnicy i zakneblowana. Zostawało ją zamknąć i zająć się czym innym.

- Sprawdź jeszcze czy nie zabrała czegoś z kibla, albo po drodze. - skoro już lekarka miała robić za kata, postanowiła w pełni wykonać to zadanie - Albo sztućców ze śniadania. Spinki do włosów lub czegokolwiek, czym da radę otworzyć kajdanki. Poświecę.

Mąż skinął głową w kapturze i wrócił do Rice. Przeszukał jej spodnie co ta jak na kobietę przyjęła to całkiem spokojnie. W kieszeniach były jakieś paprochy a te pan O’Neal wyrzucił na podłogę poza zasięg kończyn kobiety. W cienkiej, dresowej bluzie były tylko boczne kieszenie i tam znalezisko było podobne. Dłonie mężczyzny zawędrowały w końcu do głowy Azjatki i tam rzeczywiście znalazł jakieś spinki. Ale te pewnie musiała mieć już wcześniej w domu. W każdym razie zabrał je ze sobą i wyglądało, że więcej rzeczy do sprawdzania nie ma.

- To nic osobistego - brunetka cofnęła się pod drzwi, czekając aż łowca do niej dołączy - Wytrzymaj do wieczora i nie rób nic głupiego. Będziemy daleko i jak coś się odwali nie będziemy w stanie cię ochronić.

Skrępowana, uwiązana i zakneblowana kobieta oczywiście nie mogła odpowiedzieć. Na pewno nie słowami. Posłała państwu O’Neal jednak dość ironiczne spojrzenie słysząc co mówi lekarka. Robert w końcu zamknął drzwi od piwnicy i zaczął zamykać kłódkę.

- Wracamy na górę, pakujemy rzeczy i przygotowujemy się do przeprawy na drugi brzeg - lekarka poczekała aż zamkną się drzwi i powiedziała cicho, spoglądając wgłąb korytarza tam gdzie schody - Poczekamy aż tamci wrócą i spadamy. Miałeś wczoraj rację, tylko ja jak ta idiotka próbowałam… - sapnęła zła, zakładając ramiona na piersi i powoli idąc do wyjścia z piwnicy - Powinniśmy wyjechać już wczoraj, ale to jeszcze do nadrobienia. Oddamy mikroskop, zabierzemy karabin i łódź od Lou. Taka była umowa, piwnicę ma posprzątaną, ciało poćwiartowane i rozpuszczone. Przeprawimy się na drugi brzeg i znajdziemy samochód, a jak ktoś będzie atakował… zabijemy go. Jedziemy do domu.

Głowa w kapturze pokiwała na znak zgody.
- Brzmi sensownie. - wrócili z powrotem do sali głównej a po drodze mąż objął żonę opiekuńczym gestem. - Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. - uśmiechnął się na koniec gdy wrócili do tej części sali z większością gości.

- Miej przy sobie zawsze broń, strzelasz o wiele lepiej ode mnie. Nie jesteś też ślepy w terenie. Potrzebujemy zapasów. Suchy prowiant… i uzupełnić manierki. Gdzieś tu jest podobno studnia, sprawdzimy jak wygląda. I ten cholerny kot dla Maggie. Obiecaliśmy jej. - z ulgą przyjęła dotyk, samej obejmując go jak tonący brzytwę - Coś jeszcze? O czym zapomniałam?

- Trzeba powiedzieć reszcie, że z nimi nie jedziemy. Prowiant i woda chyba powinien Lou coś znaleźć. Mikroskop i karabin ty byłaś więc ty musisz tam iść. Więc albo idziemy tam razem… No. Pójdziemy tam razem. Tego kota chyba da się wyłudzić. Jak nie to jej jakiegoś znajdę po drodze. Znaczy się jeszcze trochę spędzimy czasu w tym uroczym miejscu.
- podsumował pan O’Neal przyjmując ze swobodną rezerwą te wszystkie problemy jakie na nich dopiero czekały i te których się spodziewali i te o których jeszcze nie mieli pojęcia a na pewno jakieś wyjdą. Jak zawsze.

- Mówiłeś że w nocy słyszałeś krzyki. - brunetka zmieniła nagle temat - Daleko i na długo przed świtem?

- Hmm…
- facet z blizną na policzku i chroniącym twarz kapturze zamyślił się na chwilę. - Trochę padało w nocy. Taka mżawka. - powiedział w pierwszej chwili odpowiadając całkiem co innego. - Środek nocy, sporo przed świtem ale nie wiem dokładnie ile. A daleko… - znów zamilkł gdy w pamięci szacował odległość od usłyszanych nocą hałasów. - Pewnie z parę domów dalej. Nic tak by dojrzeć zaraz za oknem. - odpowiedział gdy się nad tym zastanowił chwilę. - A czemu pytasz? - spojrzał z zaciekawieniem na stojącą obok żonę. Przy okazji dostrzegli jedzącą śniadanie Briannę. Ze znajomych od wczoraj twarzy była też Vex i Roger choć każde z tej trójki siedziało gdzie indziej.

Nagle drzwi do sali skrzypnęły i otworzyły się z impetem, stukając o ścianę, a do środka wparowała blondynka z karabinem. Wpadła biegiem, zdyszana i zaczerwieniona od wysiłku, z mokrą sukienką i rozczochranymi włosami. Oczy miała spuchnięte i załzawione, siorbała też nosem, rozglądając się w panice po ludziach przy stołach. Wreszcie wypatrzyła kogo szukała, z piskiem lecąc prosto do stolika z panią doktur i panem z blizną. Bez słowa wpadła na tą pierwszą, obejmując trzęsącymi się ramionami i chowając twarz gdzieś pod jej pachą.

Lekarka nie zdążyła odpowiedzieć mężowi. Zamieszanie przy drzwiach odwróciło uwagę od planów i dalszych pytań. Kobieta stęknęła, cofnęło ją też do tyłu, gdy blond nastolatka wpadła na nią, kleszcząc w uścisku. Odruchowo też ją objęła, przyciskając mocno i gładząc po włosach. Złość i zły humor musiały odejść na dalszy plan. Coś się stało i nie potrzeba było geniusza żeby domyślić się, że chodzi o coś złego.
- Już Aniołku, już dobrze... - powiedziała łagodnie, kołysząc nastolatką delikatnie. Na usta cisnęło się jej pytanie czy ktoś ją ugryzł, a może ranił. Zadała jednak inne - Gdzie twój wujek? - to było najważniejsze. Dziwna rodzina wydawała się Izzy nierozłączna.

Do grupki podeszła Brianna trzymająca parujący kubek kawy.
- Dzień dobry - głos kobiety miał brzmieć z założenia optymistycznie chociaż spojrzenie jakim obrzuciła lekarkę i blondynkę było nieco zachmurzone.
- Co się dzieje? - spytała cicho próbując ogarnąć jakie wielkie nieszczęście się stało dziewczynie.

- Wujek… on tam został. U rodziców Jane. Jej mama… ona się wściekła, ale… nie… nie mogliśmy jej. Nie mogłam jej... - Angie jąkała się i kręciła głową, zacinając się co chwila. Wyprostowała plecy żeby spojrzeć wyższej kobiecie w twarz i siorbnęła nosem, mówiąc dalej nawet mimo trzęsącej się szczęki - Związaliśmy ją… wujek pilnuje. Prosił… żeby. Żeby pani przyszła. Zobaczyła. Proszę, musimy iść. On tam jest sam - potrząsnęła większą kobietą robiąc błagalną minę - Kazał… mi tu przyjść. Po… po panią… i nie… nie ma mnie tam. Nie ma kto… go bezpieczyć. Proszę… chodźmy.

Jasnowłosa parka jak widać miała magiczną właściwość przyciągania kłopotów gdziekolwiek się nie pojawiała. Izzy spojrzała na Roba ponad dziewczęcą głową, posyłając mu zmęczony wzrok. Mieli się zbierać, załatwić zapasy i jechać w swoją stronę… marzenia ściętej głowy.
- Spokojnie Aniołku, zaraz pójdziemy - zwróciła się do nastolatki uśmiechając się bez złości. Jak niby mieli ją zostawić w potrzebie? Już nawet nie chodziło o jej opiekuna, tylko o nią - Zaatakowała was… mama Jane, tak? Jest zarażona. Związaliście ją i Zordon został na straży. Ugryzła was? Albo kogoś jeszcze? Musimy wiedzieć żeby móc się przygotować. Rob kochanie, spytasz Lou czy rzuci okiem na Maggie? - zwróciła się do męża, a potem do niskiej tropicielki - Bri… masz plany na poranek?

- W zasadzie …
- brunetka spojrzała na trzymaną kawę a potem na Angie - … dajcie mi kilka minut co? Zbiorę graty.
Brianna jakoś domyśliła się co nastąpi już całkiem niedługo.
- Będzie dobrze młoda. Nie martw się. - mruknęła ku dziewczynie.

Angie popatrzyła na panią która znała króla żelków i pokiwała głową, przełykając coś gorzkiego z buzi.
- Nie martwować? - znowu pociągnęła nosem i uciekła wzrokiem na dół. Więc tak się czuł wujek jak robiła coś czego nie powinna, albo znikała bez słowa żeby się zapodziać gdzieś. Okropne uczucie, takie smutne i bolące - Nie mogę. Ktoś… musi się martwować. O niego, bo on się zawsze martwuje, ale nie o siebie. Mam tylko j-jego - zatrzęsła się i doburczała do desek w podłodze - Bo wstaliśmy rano… znaczy niedawno. I zeszliśmy do pani mamy Jamesa i Jacka… ja zeszłam, bo wujek tam już był. I mieliśmy jedzenie. Śniadanie. A rodzice Jane… znowu hałasowali i tłukowali rzeczy, a im mówiłam żeby… żeby tego nie robili, bo Jane się boi. Ma kubek z Bambim, takim jelonkiem. Martwuje że go jej potłuką jak się kłócą, to go chowa. I ucieka… to poszłam do nich, z wujkiem… a tam wściekniętą panią dusił pan tata. Podrapała go. Wujek kazał go nie dotykać. Możemy bardzo zaraz iść? Za te parę minutów?

- Dzięki Bri
- lekarka nawet nie próbowała ukryć ulgi. Dobrze było mieć sprawdzonych ludzi za plecami. Na resztę rewelacji zareagowała skrzywieniem brwi. Nie mogło być zbyt prosto.
- Wezmę mikroskop - mruknęła już czując jak nieprzyjemnie będzie się go niosło. Dobrze, że miała Roba.

- Tak. Lecimy jak tylko złapię graty. - Brianna rzuciła te słowa mijając wszystkich. Pognała ile miała siły w nogach podchlipując nieco kawy by nie rozlać.
Na górze postawiła kubek pod drzwiami ‘trójki’ i załomotała tak jakby się paliło. Nie miała czasu na subtelności.
 
Driada jest offline  
Stary 28-02-2018, 22:55   #187
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Angie i pan z obrazkami i więcej wściekniętych i trochę Misia. I toporka.

Na dole w sali Angie została sama, patrząc jak dorośli rozchodzą się i zbierają, idąc po rzeczy albo małych ludziów żeby ich zostawić w bezpiecznym miejscu. Rozejrzała się i widząc Rogera pomachała mu ręką, niestety podejść i porozmawiać nie mogła. Nie wolno mu było powiedzieć co się dzieje… bo by chciał utrupić panią mamę Jane. Nastolatka też chciała to zrobić, tylko nie umiała. Była słaba i miękka.
- Wujku jest bezpiecznie? - odpaliła radyjko, trzymając je oburącz tuż przy ustach - Nic ci nie zrobiła, nie masz ugryzów albo podrapów? Jest… jest w porządku? Pani doktur poszła po mikroskopa, taka pani co zna króla żelków też przyjdzie… i pan Rob. Nie ma tam więcej wściekniętych? Powiedz coś… powiedz że jest okey.

- Jest okey Angie. Widzę, że świetnie ci idzie. U nas też jest w porządku.
- radio zatrzeszczało głosem wujka. Takim spokojnym jakim zwykle się posługiwał zupełnie jakby nie działo się nic złego. Roger machnął do Ćmy w odpowiedzi i zerkał ciekawie znad talerza i szklanki z piwem na całe te zbiegowisko na środku lokalu co się najpierw zbiegło a teraz rozbiegło równie nagle.
Angie czekała na dole aż dorośli wrócą z powrotem na dół. Wtedy drzwi przez które właśnie wbiegła też ktoś wbiegł. Jakiś facet. Wbiegł i zaraz zaparł sobą te drzwi. Wyglądał na przestraszonego i tak samo zziajanego jak Angie. No i też ociekał wodą jak Angie.

- Pomóżcie mi! Goni mnie jakaś baba! - krzyknął do wnętrza lokalu rozglądając się chaotycznie po nielicznych jeszcze twarzach. Twarze jednak odpowiedziały mu zdziwionym, zaskoczonym lub mało rozumiejącym spojrzeniem. Ktoś zaczął nawet się uśmiechać i mówić coś zabawnego gdy w drzwi wejściowe coś uderzyło. Tak mocno i głośno, że mokrym facetem zatrzęsło odrzucając go na chwilę od tych drzwi.
- Pomóżcie mi! - krzyknął rozpaczliwie i próbował zaprzeć się o drzwi. A z drugiej strony drzwi coś próbowało go przesiłować i dostać się do środka.

Nastolatka miała bardzo, ale to bardzo brzydkie przeczucie co do stanu tej goniącej pani. Zamieniła radyjko na karabin, odbezpieczając go z marszu.
- Czy ona warczy i chce gryźć?! - spytała pana przy drzwiach - Nic nie mówiła tylko atakowała?! - zadała dwa kontrolne pytania, ale widząc z jaką siłą ktoś z drugiej strony załomotał w drzwi chyba znała odpowiedź.
- Roger! Kolejna wścieknięta! - krzyknęła do pana z obrazkami i odwróciła się do wejścia - Pan się odsunie! Zejdzie z linii strzału! Trzeba ją uśpić zanim kogoś ugryzie!

- Tak! Jakaś wściekła czy co!
- facet potwierdził ale miał coraz większe trudności z utrzymaniem w pojedynkę tych atakowanych drzwi. Nieliczni gości którzy zeszli odsunęli się od nich jeszcze bardziej. Część wyjęła podręczną broń inni dopiero po nią sięgali ale jakoś nikt się nie kwapił by wspomóc tego przy drzwiach. I coś jeden patrzył na drugiego nie wiedząc za bardzo co dalej robić. Lou za barem sięgnął po jakiegoś obrzyna i złamał go sprawdzając czy jest naładowany. Jedynym który się ruszył był szef khainitów. Wstał ze swojego stołka i stanął na kilka kroków przez drzwiami o jakie trwały zmagania. Nie miał przy sobie tarczy ale za to miał swoje toporki. Stał tak z obydwoma w każdej dłoni.

- Puść te drzwi. Teraz jest czas areny. - facet obejrzał się przez ramię krótko ale widząc sytuację za swoimi plecami odskoczył od drzwi. A właściwie upadł na tyłek i zaczął tak sie cofać bo drzwi nagle pozbawione żywej zapory trzasnęły do wnętrza i do środka rzeczywiście wbiegła jakaś pulchna i przemoczona kobieta w średnim wieku. Rzuciła się wprost na tego kto był najbliżej czyli na Ćmę i Rogera.

Wystarczyła jedna seria żeby położyć problem trupem tam gdzie stał. Jeden triplet w głowę, tak dla pewności. Załatwić sprawę na odległość, jak uczył dziadek i potem wujek. Lepiej wrogów trzymać na dystans, szczególnie kiedy byli niebezpieczni. Angie powinna strzelić, nie zrobiła tego jednak. Nie mogła ot tak władować ołowiu dziwnej pani w czaszkę, kiedy obok stał pan z obrazkami - taki ładny i bojowy z tymi toporkami. Dziewczynie przypomniało się co mówił o strzelaniu i to co widziała w piwnicy. Wolał krótki dystans, bezpośrednie starcie… najwidoczniej jego kolega Khain też to lubił, a skoro mieli zbierać dla niego czerwoną wodę do kubka, wypadało się dostosować. Karabin dziadka wrócił na plecy, zamiast niego w dłoni blondynki pojawił się Miś.
- Krew dla Khaina! - krzyknęła, skacząc do przodu, prosto na spotkanie atakującej, wściekniętej kobiety.

- Krew dla Khaina! - wrzasnął Roger i cisnął w nadbiegającą panią swoim tomahawkiem. Broń świsnęła tuż obok jej głowy, zahaczając nawet o jej włosy ale jednak poleciała dalej nie trafiając jej ostatecznie. Nastolatka czuła jak udziela jej się euforia walki a może ten zew krwi o jakim czasem mówił Roger. Ale wszystko wydawało się takie łatwe i do zrobienia.

Khainita przerzucił toporek do prawej ręki zanim ta wścieknięta pani do nich dobiegła. A potem cała trójka rzuciła się z impetem na siebie. Nastolatce udało się wbić nóż w klatkę piersiową kobiety. Czuła jak stal ociera się o kości jej żeber i musiała dotrzeć do serca albo bardzo blisko. Taka rana powinna ją jak nie zabić na miejscu to zaraz potem a na pewno wyłączyć z walki. Kobieta jednak choć przemoczona wodą i z wbitym w pierś nożem jedynie trochę się zachwiała. Rzęziła coś i szczerzyła zaślinione zęby ale nie upadała. Jej dłoń wyskoczyła do przodu kompletnie ignorując Misia i jego właścicielkę i przeorała paznokciami brzuch Rogera. Khainita nie zdążył się zasłonić i sapnął. Ale walka trwała nadal i cała trójka wciąż była na nogach.

Wyglądało że serce tym wściekniętym nie jest potrzebne… niedobrze. Znaczy głowa. Musiała celować w głowę, bo zwykłego ludzia już by utrupiła. Ostrze przeszło między żebrami i trafiło tam gdzie czerwona pompka. Wyciągnęła je, sycząc na panią jak ona syczała na nich. Przekręciła nóż w palcach i zaatakowała jeszcze raz. Tam gdzie miękkie, pod żuchwą.

Gruba i wścieknięta pani skoncentrowała swoje chaotyczne ataki na khainicie. Próbowała znowu dosięgnąć go zębami i pazurami. Rogerowi udało się jednak odskoczyć i przejąć inicjatywę. Był gotów do kontrataku gdy nóż Angie trafił agresywną panią w nasadę szyi. Tym razem gdy gęsta krew chlusnęła z rany kobieta zdołała jeszcze zrobić ze dwa wymachy ale wreszcie ją zmogło. Upadła na kolana chwilę jeszcze pomachała rękami i wreszcie upadła na twarz rozbijając ją o podłogę. Przez chwilę panowała cisza gdy wszyscy w barze zdawali się jak zahipnotyzowani patrzeć na zdyszaną dwójkę gladiatorów.
- Krew na kielich krwi! - krzyknął triumfalnie Roger wyrzucając ramiona w górę w triumfalnym geście. Popatrzył ocierając ramieniem pot z czoła na stojącą obok nastolatkę. - Świetnie ci poszło Ćmo. Ta głowa jest twoja. - wskazał na leżącą u ich stóp panią.

Goście jakby nagle się ożywili. Część zaczęła kląć, część coś mówiła gwałtownie jakby rekompensując sobie te chwile stuporu, ktoś krzyknął, że stąd spierdala i rzeczywiście spora część gości ruszyła na schody prowadzące do pokojów.

Angie jednak w żaden sposób nie wyglądała na szczęśliwą. Stała nieruchomo, ciągle ściskając Misia w garści i wielkimi oczami wpatrywała się w świeże podrapy na rogerowym brzuchu. Czy to znaczyło że teraz on też się wścieknie i będzie go musiała utrupić?
- Zrobiła ci ranę - chrypnęła, wycierając ostrze o ubranie martwej pani i schowała je za pas - Nie umiem robić głów. Jeżeli chcesz to jest twoja. Ty wiesz jak się je czyści żeby Khainowi się podobało. My z pania doktur musimy jechać do małych ludziów, tam gdzie zostawiliśmy wczoraj dużego, żółtego bryka. Pani mama Jane jest... Chora - szybko znalazła dobrego wymówka i nawet nie skłamczuchowała - Potrzebuje doktora. Zrobiłbyś głowę czekając aż wrócimy, a potem byśmy pojechali do dorzecza. Musimy tam dziś jechać - skończyła mówić i już miała się odwrócić, ale zamiast tego doskoczyła do pana z obrazkami, obejmując go mocno. Nie mógł się wścieknąć, to byłoby… takie smutne i niemiłe.
- Pokażesz te rany pani doktur? - poprosiła cicho.

- No zrobiła. - Roger spojrzał w dół, na swój brzuch i przesunął dłoń po świeżej ranie. Nie wydawała się poważna ale też poważniejsza niż zwykłe zadrapanie. - No bywa na arenie. - khainita wzruszył wytatuowanymi ramionami niezbyt się tym chyba przejmując. - A z głową jak ty ją zabiłaś to jest twoja. Odrąb ją. - topornik wskazał na leżące ciało właśnie zabitej kobiety. Sam ruszył w stronę drzwi tam gdzie wcześniej gdzieś poleciał jego tomahawk.

Miało sens, powinna uciąć złej i wściekniętej pani głowę. Tak na wszelki wypadek. Wzruszyła ramionami biorąc do ręki maczetę. Chwilę na nią popatrzyła, a potem odwróciła wzrok na Rogera.
- Pożyczysz toporka?

Khainita wrócił ze swoim tomahawkiem i przytroczył go do pasa. W zamian podał Angie swój toporek. Jednak do rozmowy wtrącił się Lou.

- Zaraz, nie przesadzacie trochę? - zapytał z pustymi rękami więc widocznie musiał już schować broń z powrotem. - I tak już się popaprało. - wskazał na gości z których niewielu już zostało za to na górze słychać było przytłumione głosy i kroki. - Wyjdźcie z tym gdzieś na zewnątrz. No nie na środku lokalu. - powiedział z niechęcią patrząc na zakrwawione ciało na podłodze i plamy wylewającej się z niego krwi.

- No dobra, niech będzie. Złap za tamte ramię. - Roger zgodził się z dość obojętną miną i z podobną sięgnął po pulchny nadgarstek zabitej kobiety.

Blondynka zrobiła zdziwioną i niepewna minę, patrząc najpierw na podłogę z ciałem i krwią, a potem na pana zza deski z alkoholem.
- Ale tu i tak już brudno - pokazała na misz masz błota, czerwonych kleksów i innych dziwnych rzeczy, ale kiedy odezwał się Roger straciła zainteresowanie tym patykowym panem na rzecz targania trupa.
- Roger… a podwiózłbyś nas do chorej mamy? Tak by było szybciej… no poczekałbyś, pani doktur by ją zbadała i pomogła, a potem byśmy pojechali. No i byś mógł mi pokazać jak robić trofea z głów. Do tej pory wyrywałam zęby… jak dziadek. No ale słoik został w domu - westchnęła smutną, łapiąc drugą rękę - Ale to nic, zrobię nowy.

Razem z Rogerem i tak było co ciągnąć. Pani okazała się bardzo ciężka i nawet we dwoje nie było lekko. Jednak na ganek był tylko kawałek i tam mogli puścić bezwładne ciało. Khainita wskazał dłonią na głowę i odsunął się od żywego i martwego ciała.
- No mogę podjechać. - zgodził się wspomóc Ćmę w tym co planowała. Jej samej nic już nie przeszkadzało w odrąbaniu martwej głowy. Podobne trochę do rąbania drewna chociaż rogerowy toporek sprawdzał się lepiej niż zdezelowana maczeta jaką Angie używała w piwnicy przy poprzednim ciele.

Nastolatka wyraźnie się uradowała, słysząc zgodę na wspólną podróż. Roger i tak siedział w samochodzie, to moze sie uda jakoś zgrać wszystko żeby sie udało bez trupienia wścieknietej mamy Jane.
- Pojedziemy razem?! Suuper, jesteś najdobrzejszy! - zaśmiała się pogodnie, opuszczając topór na szyję trupa i wyrąbując pierwszą wyrwę. Stal zachrzęściła o kręgosłup i dziewczyna musiała stanąć nogą na czerepie zęby się nie majtał, ułatwiając oswobodzenie ostrza - Dobrze… jak jesteś. Jeszcze… jest trochę czasu. Zanim pojedziemy… to będzie fajnie. Cieszę się. Lubię jak jesteś - uśmiechała się, wyszarpując broń i biorąc drugi zamach. Opuściła topór tam gdzie poprzednio, w powietrzu rozległ się mokry dźwięk ciętych i miażdżonych tkanek.
- Zapakuję ją do bryka dobrze? - na koniec złapała głowę za włosy i uniosła ją, bo skoro była jej to musiała ją wziąć. No i czekali na pozostałych.
Wujek też czekał... tam gdzie woda i kłopoty.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 28-02-2018 o 23:04.
Czarna jest offline  
Stary 28-02-2018, 23:03   #188
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Tymczasem gdzieś na piętrze. O'Neal family

- Poranek pełen wrażeń. - mężczyzna w kapturze uśmiechnął się trochę idąc obok swojej żony. Też wracał do pokoju jaki zajmowali. Po karabin i resztę rzeczy. No i by pożegnać się z córką. Razem weszli do pokoju i dziewczynka podniosła z łóżka głowę widząc wchodzących do pokoju rodziców.

Lekarka nie chciała iść, bardzo nie chciała. Tym bardziej gdy zobaczyła zaspaną, poczochraną dziewczynkę leżącą pod kocem. Nie powinni jej zostawiać. Po raz kolejny.
- Dzień dobry kochanie - wykrzesała na twarzy ciepły uśmiech, podchodząc do łóżka i siadając na nim. - Wstajemy śpiochu, trzeba zjeść śniadanie. Wujek Lou ci je zrobi. Ja z tatusiem idziemy do pacjenta. Bądź grzeczna, dobrze?

Zaspana dziewczynka pokiwała zaspaną główką pewnie dopiero się rozbudzając na dobre. Jej ojciec w tym czasie podszedł do swoich rzeczy biorąc mały plecak i karabin.
- Gdzie masz ten mikroskop? Wezmę ci go. - zapytał Izzy bo pewnie choć wypożyczony sprzęt laboratoryjny był widoczny wolał sam po niego nie sięgać mając chociaż ogólną świadomość co tam może być. Chciał też pewnie dać obydwu swoim dziewczynom czas na pożegnanie się zanim zamienią się rolami z żoną i on podejdzie pożegnać się z córka.

- Pani Maria już przyszła? - zapytała Maggie coś chyba przypominając sobie z wczorajszych ustaleń z rodzicielką.

Mąż znieruchomiał patrząc na drzwi prowadzące na korytarz. Ale Izzy też to usłyszała. “Krew dla Khaina!”, khainickie wezwanie bojowe wykrzyczane przez Rogera i chyba jakiś dziewczęcy głos. Pan O’Neall zacisnął usta w wąską linię zostawił plecak a zabrał karabin podchodząc do drzwi. Otworzył je i stanął w progu obserwując kierunek schodów. Po chwili słychać było pierwsze pospieszne kroki na schodach.
- Co tam się dzieje?! - krzyknął Robert do ludzie wbiegających na piętro.

- Nie wiem! Jakaś wściekła baba ale jakaś parka ją zaciukała! Mam dość, spierdalam stąd! - odkrzyknął mu jakiś zdenerwowany głos. - No. Poranek pełen wrażeń. - burknął cicho Robert i wrócił do pokoju zamykając drzwi na korytarz. Popatrzył na żonę i córkę w zamyśleniu zastanawiając się pewnie co dalej robić.

Kobieta przytuliła mocno córkę, mechanicznie głaszcząc ją po włosach. To już dawno przestało być zabawne, zostawienie dziecka samego w miejscu gdzie nie jest bezpieczne odpadało. Było tylko jedno sensowne rozwiązanie.
- Zostaniesz z Maggie? - zapytała męża, patrząc na niego ze smutkiem. Nie miała ochoty znowu pakować się w kłopoty bez niego, ale alternatywy dupy nie urywały - Albo idziemy wszyscy. Sam słyszałeś co się tam na dole dzieje.

- No to chodźmy wszyscy.
- mężczyzna zdecydował się po chwili poważnego patrzenia i na żonę i na wtuloną w nią córkę. Wrócił po swoje rzeczy i zarzucił plecak na plecy. - Maggie spakujesz się? Musimy się stąd zwijać. A mama musi jeszcze spakować swoje rzeczy. - podszedł do kobiety i dziewczynki i popatrzył na nie obie. Dziewczynka podniosła głowę na ojca i pokiwała nią potakująco. A potem ruszyła poskładać swoje rzeczy do swojego plecaka.

- Mama musi spakować swoje rzeczy - lekarka powtórzyła z przesadnym zdziwieniem, wracając spojrzeniem do córki - Widzisz Myszko jaki tatuś wygodny? Już się miga od pracy… - uśmiechnęła się chcąc odrobinę rozładować napiętą sytuację - Mam nadzieję, że na ciebie mogę liczyć, prawda? Zbierzemy rzeczy i może nie zapomnimy o skarpetkach tatusia - puściła jej oko, wypuszczając z ramion i delikatnie pchając w kierunku zostawionych przy stoliku pakunków. Ubrania mogła sama spakować, rzeczy medyczne Izzy wolała już, aby nie dotykała bez potrzeby.

- Widzisz Maggie jaka ta mama jest? Tego, że tatuś już się spakował a nawet pomógł w pakowaniu to już nie raczy zauważyć. Ehh… Zawsze pod górkę… - łowca westchnął tak cierpiętniczo i wymownie wznosząc głowę do sufitu, że córka zachichotała rozbawiona. Gdy każdy miał do spakowania swój kawałek to na trzy pary rąk poszło im całkiem sprawnie. Trzy bo mimo wszystko ojciec pomógł córce przy jej rzeczach na koniec pomagając założyć plecak na plecy.

Bardziej przygotować się nie mogli, przynajmniej nie w tej chwili.
- Zobaczmy co tam się stało - lekarka wyszła pierwsza, biorąc córkę za rękę. Pochód zamykał Robert.
A pomyśleć, że mieli się zbierać w kompletnie innym celu, niż latanie za zagubionymi Pazurami i chorymi, którzy do jasnej cholery nie byli problemem O'Nealów.
 
Driada jest offline  
Stary 04-03-2018, 15:25   #189
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Bri przeżuwała śniadanie planując kolejne posunięcia.
Widok za oknem był przygnębiający i humor dziewczyny siadał z chwili na chwilę. Tak naprawdę czuła, że utknęła.
Dzień spędzony mniej lub bardziej produktywnie ale do spotkania z Solem nadal pozostało niewiadomo ile. Nie wiadomo było czy odebrał jej wiadomość.

O’Nealowie zniknęli zajęci gdzieś na górze i zwiadowczyni czuła, że kolejne kroki należy podjąć w celu ewakuacji.

Może Spencer ją podrzuci skoro i tak sam chciał dzisiaj ruszać? A jeśli nie, to poszuka innej formy transportu. Zaczynała się na nowo martwić o Sola.

Zamówiła dodatkowy kubek kawy u Lou:
- W którym pokoju nocuje Spencer? Objawił się już dzisiaj?

- Nie widziałem go jeszcze dzisiaj. Ma 3-kę. - barman odpowiedział szybko i krótko. Przy okazji Brianna dostrzegła O’Nealów. Przynajmniej tych dorosłych. Weszli do sali głównej.

Brunetka uśmiechnęła się w podziękowaniu i zabrała zamówienie.
Ruszyła na górę poszukać Spencera po drodze zahaczając o Izzy i Roba.


***


- To ty? Co się stało? - Spencer otworzył całkiem szybko i stanął w ledwo otworzonych drzwiach. Ale gdy zobaczył kto się dobija otworzył je szerzej. Stał na bosaka w samych szortach za to z pistoletem w dłoni. Teraz gdy się trochę uspokoił przetarł na spokojniej zaspane oczy. Tors miał wyraźnie bledszy niż skórę na ramionach i twarzy. Za to na szyi miał zawieszone jakieś talizmany albo wisiorki których Brianna nie widziała u niego wcześniej.

- Tu kawa - Bri wskazała na dymiący kubek wypełniony cieczą do trzech czwartych. - Miało być romantycznie jak cholera ale się nie da. - brunetka zbliżyła się do kierowcy zadzierając głowę. Standardowy uśmiech tym razem nie pojawił się na jej twarzy - Muszę dokądś pójść. Zaczekasz aż wrócę?

- O. Dzięki. - facet spojrzał w dół i wziął kubek z gorącym napojem. Sprawdził wargami na ciepło ale skrzywił się gdy widocznie jeszcze było za gorące by pić. - No jak wrócisz na czas to będę. Ale wiesz lunch już chciałbym zjeść gdzie indziej. A w ogóle to dokąd ci tak śpieszno? - kierowca wyraźnie dopiero był na etapie budzenia i zaczynał łapać kolejne fakty i skojarzenia z tego co mówiła mu drobna szatynka. Z bliska zaś Brianna czuła przyjemne, żywe ciepło bijące z jego odkrytego ciała jakie zdążyło się nagrzać przez przespaną w łóżku noc.
- Muszę pomóc znajomym, odbić jednego faceta, opiekuna takiej małej blondynki co tu hasa po pubie. No chyba, że chcesz dołączyć? Wiesz nie ma to jak strzelanina z rana.

Spencer zawahał się zerkając na trzymany kubek kawy. Pokiwał głową i chyba się nad tym zastanawiał. Tylko Brianna nie była pewna czy szuka wymówki by dać sobie siana czy chodzi o coś innego. Na pewno nie tryskał entuzjazmem na tak wczesną wycieczkę gdzieś tam. W końcu z parą blondynów nic go nie łączyło. Wtedy oboje usłyszeli okrzyki z dołu. “Krew dla Khaina!” wykrzyczane przez męski i chyba żeński głos. Brzmiało jak okrzyk wojenny albo coś podobnego. Spencer z powrotem podniósł pistolet na te źródło zwiastujące kłopoty. Zaraz też otworzyły się inne drzwi na korytarz a po schodach dało się słyszeć wbiegające kroki. Spencer skierował broń w tą stronę ale okazało się, że to chyba jacyś inni ludzie mieszkający w pokojach.

- Co tam się dzieje?! - Brianna choć widziała tylko otwarte drzwi to rozpoznała głos Roberta. Widocznie to on stał w tych drugich drzwiach.

- Nie wiem! Jakaś wściekła baba ale jakaś parka ją zaciukała! Mam dość, spierdalam stąd! - odkrzyknął mu jakiś zdenerwowany facet. Podbiegł do swojego pokoju i zaczął go otwierać roztrzęsionymi dłońmi.

- Eh. No i trzeba się ubrać. - westchnął kierowca z powrotem opuszczając broń widząc, że w takiej sytuacji szanse na ponowne przekimanie się w łóżku są dość mizerne.

- Nie marudź. Nie możesz pół nagi ciągle latać chociaż mógłbyś. - mruknęła Brianna obserwując Spencera lepkim spojrzeniem - Ja lecę po swój sprzęt.
Nim odwróciła się na dobre, wspięła się na palce. Dłonią nacisnęła nieco na ramię mężczyzny by zmusić go do pochylenia się ku niej i cmoknęła w kącik ust:

- Fajnie było Cię poznać.

Cmoknęła i drugi policzek tuż przy ustach:
- Szerokiej drogi i może uda się kiedyś …. - na koniec złożyła siarczysty klaps na pośladku kierowcy - Pa!!!

Dziewczyna pognała po swoje graty do pokoju i zbiegła na dół by zobaczyć o co chodzi z awanturą i zgodnie z obietnicą ruszyć wraz z resztą na pomoc Pazurowi.
 
corax jest offline  
Stary 11-03-2018, 13:28   #190
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 36





Wszystko zdawało się sypać. Poranna masakryczna walka w barze, potem wywleczenie grubej i już martwej kobiety na ganek i odrąbanie jej głowy zdawało się dać impuls gościom lokalu do opuszczenia lokalu. Wczoraj jeszcze tutaj mimo powodzi wyglądało względnie zwyczajnie. Bar, spanie, jedzenie, grające radio, obsługa, kąpiel, leniwe południe. Jakby nie patrzeć za okna i udawać, że nie czuje się jeziornego zapachu dolatującego z zewnątrz to właśnie można było udawać, że wszystko gra, że jest okey i jakoś to będzie.


Ale dziś wyglądało jakby nowy dzień przywitał nowy świat na tej scenerii zatopionego powodzią miasteczka. Jedzenie się kończyło więc ceny poszły w górę. Z wodą też były kłopoty więc na kąpiel ciężko było dziś liczyć. Pranie jeszcze w miarę miało wyglądać jak wczoraj a przecież latając przez tą powódź normą było uwalenie ubrań i ekwipunku tym co w niej i na niej pływa. Do tego od rana widać było za oknami ponury, milczący i przygnębiający eksodus mieszkańców osady udających się na północ w przeciwną stronę niż wylana rzeka gdzie istniała nadzieja na wydostanie się na suchy ląd. Teraz zaś jeszcze z piętra słychać było gorączkowe okrzyki, ponaglenia, tupot zdenerwowanych i przestraszonych gości. Ludzi w sali głównej prawie już nie było.


Przechodząc z lokalu przez werandę dało się zauważyć i zaparkowany tam od wczoraj motocykl Vex i leżącą już nieruchomo kobietę z odrąbaną głową. Krwawe rozbryzgi szpeciły ścianę i podłogę lokalu a resztki spływały między deskami w dół, mieszając się z kołyszącą się leniwie mętną wodą poniżej. Czarny wóz khainity czekał jednak niedaleko tak samo jak i on sam.


Czarna furgonetka nie chciała tak łatwo odpalić. Khainicie zajęło chwilę czasu na manewrach mechanizmami wozu nim ten wreszcie zaskoczył. Roger mruknął coś o cholernej wodzie ale pewnie podobnie się sprawa miała z jakimkolwiek pojazdem w okolicy. Wóz Rogera i tak miał względnie wysokie zawieszenie więc wpływ wody na niego był mniejszy niż na zwykłe osobówki. Gdy odjeżdżali zostawiając za sobą lokal “U Gammana” z lokalu wyszli pierwsi klienci i też zaczęli pakować się do samochodów. Potem wszystko to zniknęło za zakrętem i tylnymi drzwiami furgonetki.


Droga do domu Brandonów zajęła tylko parę chwil. Furgonetka, nawet przez zalane ulice, poruszała się nadal o wiele szybciej niż jakikolwiek biegacz. Po drodze mijali kolejnych przechodniów. Pieszych, z wózkami, na koniach i wozach. Pojedynczo i mniejsze grupki. A ci którzy jeszcze nie byli do drogi to dopiero się pakowali. Przez to ulice nawet o tak wczesnym poranku wydawały się tłumne i ludne. Ale też i dość przygnębiające.


- Co jest do cholery? - Roger zmarszczył tym razem nie wymalowane brwi i resztę twarzy zwalniając a w końcu zatrzymując wóz ale nie gasząc silnika. Na środku drogi stał wywrócony, ręczny wózek a z niego wysypywały się jakieś porzucone bambetle. Niektóre unosiły się na wodzie, inne leżały w niej utopione a tylko trochę z niej wystając. I właśnie to co wystawało wyglądało jak szyjki od butelek.

- Weź skocz, zobacz co to jest. - Roger powiedział do blondynki. Ta szybko czmychnęła na zewnątrz i z bliska okazało się to być zawartością czyjegoś pewnie dobytku. Ale tego kogoś nigdzie nie było widać. Reszta przemoczonych w bagiennej już wodzie ubrań, przemoczonych kanapek i utopionego w niej kawałka kurczaka nie nadawała się to sensownego użytku. Ale jedna skrzyneczka wyglądała na całą i z suchą zawartością. Angie przyniosła te znalezisko z powrotem do samochodu ale łatwiej jej było wrócić na pakę kufra wozu niż gimnastykując się z tą skrzynką na przednim siedzeniu. Roger ruszył dalej a obsada kufra mogła sprawdzić co jest w tej skrzynce. Po pierwsze okazało się, że butelki.


Tak akurat 4 więc prawie dla każdego dorosłego. Poza tym na dnie było jeszcze parę schowanych detali przyjemnych i dla oka i w dotyku.


Roger ponownie zatrzymał wóz tym razem przed domem Brandonów. Dziś pod ten adres przyjechał po raz pierwszy ale już wczoraj był tutaj więcej niż jeden raz. Gdy zwalniał na ostatnim zakręcie, kilkadziesiąt ostatnich metrów przed domem Brandonów, minęli coś. Chyba jakieś pływające twarzą do dołu ciało. Brudna woda zabarwiła się w jego pobliżu ciemną kołyszącą się w leniwy rytm fal chmurą. Z jadącego samochodu jednak nie dało się dostrzec więcej szczegółów.


Z domu nie dochodziły żadne dźwięki i wydawał się pusty i bezludny. Sytuacja zmieniła się gdy ekipa z furgonetki znalazła się wewnątrz. Z piętra dochodziły odgłosy jakby ktoś tam stukał czymś albo kopał w ściany i podłogę. Gdy znaleźli się na piętrze, w tym samym pokoju w którym nastolatka zostawiła wujka i państwo Brandonów nadal oni tam byli. Choć teraz wyglądało to trochę inaczej niż gdy blondwłosa nastolatka zostawiała ich razem z wujkiem.


Pani Brandon szarpała się w więzach przywiązana do nogi łóżka. Wierzgała jak dzikie zwierzę złapane w sidła i wydawała z siebie podobnie niezrozumiałe charczące odgłosy. Pan Brandon też był przywiązany ale do krzesła. Wujek Angie siedział spokojnie na drugim krześle z pistoletem w dłoni.


- Weźcie mu coś powiedzcie! Niech mnie rozwiąże! Nic mi nie jest! Pomóżcie Kate! Ona jest tylko przemęczona, wyśpi się i nic jej nie będzie! - pan Brandon odwrócił się na ile mógł ze swojego krzesła w stronę nowo przybyłych i krzyknął do nich z desperacką mieszaniną strachu i zdenerwowania.


- Podrapała go. - odpowiedział krótko Pazur wskazując brodą przywiązanego gospodarza a potem na szarpiącą się przy łóżku żonę.


- Nie podrapała! Uderzyłem się na dole jak szukałem liny! Ciemno tam jest! - pan Brandon odwrócił się znowu do postawnego najemnika i odkrzyknął mu ze złością.


- Byłeś podrapany już gdy cię znaleźliśmy. - odparł spokojnie opiekun nastolatki wychowanej przez dziadka na pustyni. Pan Brandon szarpnął się ze złości na swoim krześle ale więzy wytrzymały. Nie było jednak wiadomo jak długo wytrzymają i jego a zwłaszcza jego rozwścieczonej żony która wydawała się mieć niespożyte siły w tym szarpaniu się z nimi.

 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172