Zatrzymali się w pewnej odległości, żeby nie niepokoić niepotrzebnie gospodarza. Ruch jego ręki nie uszedł ich uwadze. Dave poprawił kapelusz i uśmiechnął się. Nie był pewien czy jego akcent nadal był tak widoczny jak jeszcze parę lat temu, ale spróbować zawsze można było. Wieśniak z Teksasu raz w takim razie.
- Widzisz, partnerze, mojej przyjaciółce tutaj omlet się zamarzył jak usłyszała o moich talentach kulinarnych. No jak tutaj nie odmówić takiej ślicznotce, dobrze gadam co nie? Kłopot tylko bo w naszym transporcie drobiu nie uświadczysz. Podpytaliśmy, mówiono nam, że tutaj dobre kuraki chodzą to idziemy.
Rozłożył szeroko ręce wskazując na pałętające się nieloty.
- Niby same jajka wystarczą ale czemu by nie załatwić stałego dopływu białka? Macie więc coś na sprzedaż?
Zatrzymał się nagle i rozejrzał. Teatralnie pociągnął nosem.
- Niech mnie jasna kiszonka babuni strzeli. Macie tutaj konie jakieś. Na mile wyczuje koninę.
Liczył, że im dłużej gada tym większe szanse ma ich towarzyszka. Dlatego starał się mówić rozwiąźle.
__________________ you will never walk alone |