Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2018, 22:27   #60
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Dzię... dziękuję. - Alicja niepewnie wstała na nogi i popatrzyła na odlatującego Gryfa. Zdusiła w sobie chęć wskoczenia mu na grzbiet, by wrócić na ukochaną ziemię. Zamiast tego niepewnie ruszyła przed siebie. Podłoże kiwało się jak linowy most, w dodatku nie było żadnych barierek. Jeden zły ruch i pannę Liddell czekał długi upadek na ziemię. No, może nie jeden ruch. Karty były całkiem szerokie, niemniej spacer do końca pomostu nie wyglądał bezpiecznie. W związku z tym dziewczyna poruszała się dużo wolniej niż gdyby szła normalną ścieżką. Na końcu pomostu było już trochę lepiej, bo karty tworzyły coś na wzór portu. Leżały równiutko bez groźnych szczelin, w dodatku chodziły po nich człekokształtne istoty. Jedna z nich, ubrana w jakąś średniowieczną zbroję, podeszła do Alicji. Miała bardzo ciemną, hebanową karnację i zielone pióra zamiast włosów.


- A ty przybyszu, to kto? - zapytała w dziwnej mieszance formalności i lekceważenia, słowom bowiem towarzyszyła postawa na baczność.
- Dzień dobry. Jestem Alicja. Alicja Pogromczyni Dżabbersmoka. - Przedstawiła się tak, jak ją tytułowano w Krainie Dziwów, by zyskać nieco respektu.
- Każdy może się tak przedstawić - słowa nie wywarły na nieznajomej żadnego wrażenia.
Dziewczyna przez chwilę była zbita z tropu, lecz po chwili spojrzała hardo na strażniczkę.
- To po co pytasz?
- Taki mam obowiązek
- odrzekła bez wahania.
- Więc go już spełniłaś. A ja ci się przedstawiłam. Czy mi wierzysz, czy nie inaczej się nie przedstawię.
- No dobrze
- wciąż bezimienna kobieta przestąpiła z nogi na nogę. - Alicjo Pogromczyni Dżebbersmoka, w jakim celu przybywasz do naszego królestwa?
- Mam ważną sprawę do Dyludyludi i Dyludyludam, a ponoć oni właśnie tutaj przebywają. Czy wiesz, gdzie ich znajdę... nieznajoma?
- zapytała Alicja, celowo podkreślając, że strażniczka sama się nie przedstawiła. Z początku nic nie wskazywało na to, by jej zblazowanie miało jakkolwiek zelżeć, ale po chwili zmrużyła trochę oczy i rozluźniła się.
- A czy ta sprawa może sprawić, że sobie pójdą? - zapytała nieoczekiwanie.
To pytanie zdziwiło Alicję, lecz szybko się opanowała, wietrząc szansę.
- Być może... - przyznała spoufale.
- Jestem Sroka - przedstawiła się wreszcie nieznajoma. - A dwaj rycerze, których szukasz, albo przebywają na placu ćwiczebnym, albo piją w karczmie. Zaprowadzić cię? - spytała, porzucając ostatnie pozory służbistycznej postawy.
- Będę wdzięczna. - odpowiedziała od razu dziewczyna, by nie przegapić kolejnej okazji, jak z Gryfem. Strażniczka odwróciła się i równym, choć niespiesznym krokiem, zaczęła iść w głąb podniebnego królestwa. Niebywały domek z kart robił wrażenie, chociaż pewnie nie sprawdziłby się jako twierdza. Może właśnie dlatego latał w przestworzach? Tutaj chyba nikt nie próbowałby go szturmować. Mijani mieszkańcy byli podobni do Sroki - ciemnoskórzy, upierzeni. Alicja nie widziała jednak u nikogo skrzydeł. Spodziewała się, że ktoś kto mieszka w niebie będzie mógł latać. Przewodniczka niczego jej nie opowiadała.
- Bardzo ładnie... tu. - Pochwaliła okolicę, by jakoś zagaić rozmowę.
- To unikalne miejsce, prawda - odparła mechanicznie. Nad głowami przeleciała im talia i chyba bez powodu ułożyła się w dodatkowe piętro w pobliskim budyneczku.
- Opowiesz mi coś... o nim? - zapytała Alicja niepewnie.
Sroka nieoczekiwanie zwolniła i zrównała krok z blondwłosą.
- Nasze królestwo powstało dawno temu w wyniku deklaracji niepodległości od ziem Czerwonej Królowej. A ponieważ jesteśmy niepodlegli od ziem, to mieszkamy w niebie - wyjaśniła logicznie. - Wszystkie te karty to pamiątki z zamierzchłych czasów, ale po dziś dzień tworzą nasze domy i ulice. Zawarliśmy też pakt o nieagresji z Królową, bo bardzo trudno było nam dokonywać jakiejkolwiek agresji, gdy ona jest daleko w dole, a my tak wysoko w górze. Oddział jej żołnierzy stacjonuje u nas, oddział naszych żołnierzy u niej. I tak toczy się nasze życie - zakończyła zaskakująco długą, jak na siebie, wypowiedź.
- Czyli... żyjecie w spokoju. To chyba dobrze, prawda? - podpytała ją Alicja, idąc obok i przyglądając się Sroce. Kobieta, mimo zbroi, poruszała się z dużą gracją. O jej lewe udo miarowo postukiwała pochwa z mieczem. Sprawiała wrażenie doświadczonego żołnierza, tylko gdzie by mogła zdobyć doświadczenie?
- Chyba dobrze - zgodziła się bez przekonania. - Chyba, że jest się żołnierzem, to wtedy jest nudno.
- Rozumiem.
- Alicja skinęła głową i znów zaczęła przyglądać się okolicy. Zbliżali się do zamku. Jego mury składały się z różnokolorowych dziesiątek, ale fakt że wciąż były z papieru trochę psuł efekt. Zwodzony most, pozbawiony barierek, przerzucony był nad ziejącą dziurą. Panna Liddell się tego spodziewała, ale trudno było jej nad tym faktem przejść do porządku dziennego.
Z zamkowego placu dobiegały miarowe pokrzykiwania, trochę “ha”, a trochę “ho”. Ich źródłem okazał się rząd pierzastych rycerzy, którzy wymachiwali mieczami pod okiem dwójki mężczyzn. Byli wysocy i bardzo smukli. W oczy jednak szczególnie rzucały się ich spiczaste uszy.


Ich wygląd raczej kojarzył się z pięknem niż wojowniczością, ale najwyraźniej byli instruktorami.
- Oto Di i Dam - oznajmiła Sroka.
Alicja chwilę przyglądała się mężczyznom, główną uwagę skupiając jednak na orężu, którym władali. I faktycznie. Jeden z nich trzymał w ręku jej migbłystalne ostrze.
Czując jak mocno bije jej serce, dziewczyna podeszła bliżej, by rycerze sami ją zauważyli. Była ciekawa, czy zostanie rozpoznana. Pierwszy dostrzegł ją ten bez miecza, a przynajmniej bez jej miecza. Szturchnął łokciem swego towarzysza, który na widok Alicji dostrzegalnie przełknął ślinę.
- Na dziś wystarczy ćwiczeń - krzyknął dźwięcznym tenorem do rycerzy. - Zasługujecie na trochę odpoczynku.
Pierzaści byli trochę zdziwieni i ociągali się z odejściem.
Tymczasem dziewczyna widząc ich reakcję, postanowiła wcielić się w bohaterkę z opowieści Kapelusznika. Stanęła na lekko rozstawionych nogach ze złożonymi na piersi rękami i czekała, patrząc ponuro to na jednego, to na drugiego Dyludyla. Tubylcy powoli się rozeszli. Tylko Sroka przyglądała się nadchodzącej rozmowie z zamkowej bramy.
- Macie chyba coś mojego... - zaczęła Alicja poważnym tonem.
- Naprawdę? - zapytał lekko jeden z mężczyzn. - A cóż by to mogło być?
- Chcecie sobie ze mną pogrywać? Jesteś tego pewny?
- dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Spróbujmy - rozstawił nonszalancko ręce. Jego partner zachowywał milczenie. - Czego od nas chcesz Alicjo?
- Nie mam czasu na targowanie się z wami. -
Prychnęła dziewczyna zniecierpliwiona. - Znacie Lalkarza, prawda?
- Tak, walczyliśmy z jego armią
- odpowiedział dumnie.
- Lecz go nie pokonaliście. - Podsumowała beznamiętnie Alicja - On wciąż rośnie w siłę.
- A czy ty go pokonałaś?
- skontrował. - My zatrzymaliśmy jego armię.
- Ja zamierzam to zrobić. Ale nie zrobię tego bez swojego miecza.
- Spojrzała znacząco na ostrze.
- Tylko widzisz Alicjo, to teraz jest mój miecz - nie tracił rezonu. - Nie ukradłem go, otrzymałem go od Czerwonej Królowej za moje zasługi. Ty pokonałaś Dżabbersmoka, ja drewnianych żołnierzy. Nie oddam go tak po prostu.
- Ale ona chce pokonać Lalkarza
- drugi z mężczyzn w końcu też się odezwał. Głos miał melodyjny, bardziej pasujący do śpiewaka niż wojownika. - Z mieczem byłoby jej łatwiej.
- Dam, przecież nie powiedziałem, że go w ogóle nie oddam.

Dziewczyna przyglądała im się w skupieniu.
- Po pierwsze Czerwona Królowa nie miała prawa do tego miecza. Po drugie nawet ja tego prawa nie mam, bo to miecz bohatera... lub bohaterki do bohaterskich czynów. A takowymi nie jest raczej musztrowanie znudzonych żołnierzy w spokojnej krainie. Po trzecie, rozumiem zatem, że chcesz stawiać warunki, jakie?
Di jakby tylko czekał na takie pytanie. Uśmiechnął się szeroko.
- Skoro nie mogę posiadać miecza, to chcę posiąść jego właścicielkę. Na jedną noc - powiedział bezczelnie.
To sprawiło, że dziewczyna jakby się zachwiała. Przełknęła ślinę, lecz po chwili znów wrócił jej upór.
- A ja ci mówiłam, że miecz nie należy do mnie. Jeśli zamiast błaznować ruszysz teraz by wyzwać Lalkarza na pojedynek, nawet nie będę próbować go odzyskać. Co więcej, nawet będę cię dopingować. Więc jak, ruszasz?
- No, skoro miecz nie należy do ciebie, to nie możesz się go domaga
ć - stwierdził. - Ja wykonuję pożyteczną pracę, przygotowując żołnierzy na okoliczność kolejnej inwazji Lalkarza.
- Poza tym nikt nie wie, gdzie skrywa się Lalkarz
- Dam jakby trochę poczerwieniał od usłyszenia warunków swojego partnera.
- Ja wiem, że potrafię go odnaleźć. Jestem waszą jedyną nadzieją, by ta inwazja nie nastąpiła i dobrze o tym wiecie. - Spojrzała na Di - Do tego wystarczy ci zwykły kawałek stali. Wiesz o tym dobrze.
- Skoro ci tak zależy na tym mieczu, to przyjmij moje warunki
- mrugnął. - Żołnierze chcą się uczyć od legendarnego żołnierza z legendarnym mieczem, a nie drewnianym kijem. To dobrze działa na morale.
- Żaden z ciebie legendarny żołnierz, skoro twojej sławy nie starcza, byś mógł uzyskać posłuch.
- Alicja odgarnęła włosy na plecy - Niech będzie. Twoje warunki... są dla mnie nie do przyjęcia, bowiem nie budzisz we mnie niczego poza wstrętem. Tym samym odchodzę, a ty... ty gdy będziesz stał nad jego grobem - wskazała drugiego z Dylów - Przypomnij sobie tę chwilę. - I mówiąc to, dziewczyna okręciła się na pięcie. Nie uszła daleko, nim usłyszała wołanie Dama. Sroka wciąż się temu wszystkiemu uważnie przyglądała. Teraz panna Liddell rozumiała jej niechęć do tej dwójki.
- Zaczekaj, proszę. Oddamy ci miecz!
- Co? Wcale nie. To mój… auć
- protest zakończył się sykiem bólu.
Alicja przystanęła i spojrzała na mężczyzn wyczekująco. Dam, głuchy na protesty, wyrwał towarzyszowi miecz i podszedł z nim do kobiety.
- Proszę - wręczył go. - Nie myśl źle o Di. To niepoprawny podrywacz, ale dobry przyjaciel i żołnierz. Naprawdę zasłużył na ten miecz. Po prostu nie jest mu pisane dokonać nim czegoś heroicznego.
Dziewczyna chwilę przyglądała się rozmówcy, by wreszcie wziąć od niego broń.
- Po prostu to co robię... to nie jest dla mnie przyjemne. Ale doceniam twój gest. Będę pamiętać te słowa. - Powiedziała jak wypadało prawdziwej bohaterce.
- Nie chcę, żebyś je pamiętała - przytrzymał pochwę. - Chcę, żebyś w nie uwierzyła - dopiero po tych słowach zwolnił chwyt.
Alicja spojrzała na jednego a potem na drugiego.
- Uwierzę, gdy pomożecie mi wrócić na ziemię, by kontynuować tę misję.
Mężczyzna podrapał się po głowie.
- To może być trudne, bo obiecaliśmy, że zostaniemy tutaj jeszcze miesiąc. Ale może uda nam się coś wyprosić u Króla Słowika - zaoferował niepewnie.
Pamiętając, że Sroce zależało na pozbyciu się Dyludylów, Alicja spojrzała teraz na nią.
- A czy ty, Sroko, znasz jakiś inny sposób, byśmy mogli się stąd wydostać?
Dopiero teraz Dyludylowie zobaczyli, że mają świadka. Wyraźnie ich to zawstydziło.
- Możecie zeskoczyć
- odparła kpiąco. - To zawsze działa. - Nie chciała chyba jednak być zupełnie niepomocna, bowiem zaproponowała alternatywę. - Albo zlecieć na karcie.
Alicja zastanowiła się chwile, po czym spojrzała na mężczyzn.
- Idziecie ze mną, czy zamierzacie dalej udawać, że robicie coś pożytecznego? - zapytała wprost.
- My robimy coś pożytecznego! - obruszył się Di.
Dziewczyna spojrzał na niego znudzona i skierowała wzrok na drugiego wojownika, czekając na jego odpowiedź.
- Z polecenia Czerwonej Królowej, dla zachowania dobrych stosunków między królestwami, pełnimy rolę posłańców i nauczycieli. Nie odejdziemy - w bardziej dyplomatycznych słowach, ale jednak powiedział to samo.
- Wasz wybór. - Alicja wzruszyła ramionami i spojrzała na Srokę. - Pokażesz mi miejsce, skąd mogę skoczyć?
Strażniczka prychnęła, ale odpowiedziała.
- Pokażę.
- Dziękuję.
- Rzekła do niej Alicja i jakby zapomniała o Dyludylach, nawet się z nimi nie żegnając, tylko zabierając miecz i odchodząc (w stronę zachodzącego słońca). Kiedy były już daleko poza zasięgiem ich słuchu, Sroka nie omieszkała okazać niezadowolenia.
- Nie pomogłaś. Dalej tu zostaną.
- Może tak. Może nie. Chcą zachować honor, ale... myślę, że teraz przemyślą swój pobyt tutaj.
- Powiedziała Alicja, po czym dodała. - Przepraszam.
- Ty przepraszasz, a moje przyjaciółki dalej będą podszczypywane
- strażniczka nie dała się ugłaskać. Szła prosto przed siebie, do krawędzi placu.
Alicja przystanęła. Miała powoli dość brania na siebie wszystkich problemów tego świata.
- Powiedziałam, że się postaram i się postarałam. To nie ja wam tu ich zaprosiłam, to nie ja pozwalam się obmacywać. Obwinianie mnie za to, co robią inni jest chyba nie w porządku, nie sądzisz?
Niebianka była zbyt gruboskórna by przejąć się takim zarzutem. Stanęła na samym skraju ziejącej otchłani i zaczęła unosić rękę, by zaprezentować Alicji drogę w dół, gdy naszła ją refleksja.
- Niech ci już będzie, że próbowałaś. Zabrać cię na ziemię? - spytała.
Alicja spojrzała na nią zdziwiona.
- Potrafisz?
- Wszyscy mieszkańcy królestwa potrafią. Przecież jakoś musimy się tutaj poruszać bez skrzydeł.
- No...tak...
- Powiedziała Alicja. Miała co prawda zamiar wykorzystać prezent Gąsienicy i jakość spaść na ziemię, ale kto wie ile by jej to zajęło i gdzie ją zniosło?
- Chętnie skorzystam z twojej pomocy, Sroko.
Przewodniczka usiadła. Tak po prostu. Bez słowa klepnęła miejsce obok siebie.
Blondynka patrzyła na nią chwilę ze zdziwieniem, po czym bez słowa usiadła tam, gdzie jej kobieta wskazała. Karta zadrżała, zakiwała się, po czym uniosła się w górę. Liddellówna odruchowo chwyciła się Sroki, żeby nie spaść. Czarodziejski środek transportu był gładki i nie było się czego przytrzymać, gdy przechylał się na boki.
- Wszystko w porządku?
- To...ttooo niesamowite!
- Powiedziała z przejęciem dziewczyna, wciąż trzymając za rękę towarzyszkę. Latająca karta opadała ku odległej ziemi. Choć w opowieściach to raczej dywany powinny do tego służyć.
- A jak wy poruszacie się po ziemi? - zapytała strażniczka.
- No my... mamy powozy. Wiesz, takie zaprzęgnięte w konie. No i na samych koniach i innych szybkich zwierzętach zdarza nam się jeździć. - Odparła Alicja, wciąż trzymając ręki Sroki.
- Co to są konie? - spytała. Była w końcu z zupełnie innych stron.
- To takie zwierzęta... na czterech nogach. - Alicja zastanowiła się - Em... jak pegazy, tylko bez skrzydeł.
- Ahaa
- to porównanie wyraźnie trafiło do strażniczki. - Czyli te “konie” was ciągną, albo na nich jeździcie?
- Tak, zgadza się. -
Przytaknęła Alicja.
Rozmówczyni zastanowiła się jeszcze chwilę.
- Ale przecież umiecie chodzić. To dlaczego tego nie robicie?
- Robimy. Oczywiście, że robimy. Po prostu tak jest szybciej.
- Dziwnie jesteście
- stwierdziła Sroka i nie zadawała już więcej pytań.
- Pewnie nie mniej niż wy dla nas. - Orzekła dziewczyna, nieco urażona tym stwierdzeniem. Wreszcie też zdecydowała się puścić ramię Sroki.
Dalsza podróż minęła już w ciszy, na szczęście nie trwała na tyle długo by zdążyć znudzić Liddellównę. Sroka po prostu wylądowała na jakiejś kwiecistej łące, której Alicja w ogóle nie rozpoznawała.
- No, to jesteśmy na ziemi - strażniczka starała się patrzeć na blondynkę, ale wzrok uciekał jej do kolorowych kwiatów.
- Bardzo ci dziękuję. - Powiedziała dziewczyna i pochwyciwszy wzrok strażniczki, dodała - To są kwiaty. Ładnie pachną. Można je zerwać. Przetrwają kilka dni jeśli wsadzisz je do wazonu z wodą.
- Co? Nie, nie, ja tak tylko
- nie wiedzieć czemu zaczęła się wypierać zainteresowania roślinami.
- Jasne. Ja też tak tylko mówię. - Od razu podchwyciła ton Alicja.
Niebianka odchrząknęła i odzyskała formalną postawę.
- Sprowadziłam cię z nieba. Czy potrzebujesz jeszcze czegoś? Jeśli nie, to tutaj się rozstaniemy.
- Właściwie to nie wiem gdzie jestem, ale... nie chcę cię już kłopotać. Bardzo jestem ci wdzięczna, Sroko.
- Blondynka ukłoniła się z szacunkiem.
- Do widzenia - pożegnała się, a karta leniwie zaczęła nabierać wysokości, trochę jak liść porwany wiatrem. Kręciła się trochę w lewo, trochę w prawo, a potem poszybowała ku niebiańskiemu zamkowi.
Alicja pomachała jej jeszcze, po czym rozejrzała się, by spróbować ustalić kierunek dalszego marszu. Każdy kierunek wydawał się jednak równie dobry, bo Sroka zostawiła ją na kompletnym odludziu. Nie dostrzegała Klifów Płaczu, ani wybrzeża. Nie poznawała dróg, którymi już podróżowała. Chyba się zgubiła.
Dziewczyna westchnęła i mocniej chwyciła rękojeść miecza, który przytroczyła sobie do pasa. Ruszyła w stronę słońca. Spacer się trochę dłużył, nawet jeśli odbywał się w naprawdę ładnej okolicy. Ile w końcu można oglądać kwiatki? Z tego znużenia nawet nie zauważyła kiedy pojawiła się obok niej towarzyszka.
- Dokąd idziemy? - Kotka niezmiennie pojawiała się w nieoczekiwanych momentach.
Alicja aż podskoczyła.
- Och! Czy ty... byłaś cały czas przy mnie? - zapytała.
- Skądże znowu - zaprzeczyła. - Tylko tędy przechodziłam - zapewniła.
W to nie uwierzyłby jej chyba najbardziej naiwny mieszkaniec Krainy Dziwów. Panna Liddell jednak powstrzymała się od komentarza, by nie urazić Kotki.
- A czy wiesz, gdzie jesteśmy? Bo ja się zgubiłam.
- Oczywiście, że wiem. Jesteśmy tutaj
- zapewniła bez wahania.
Dziewczyna westchnęła.
- A czy wiesz, gdzie powinnam iść, by spotkać Lalkarza? Lub kogoś, kto wie, gdzie go szukać?
- To trudne pytanie
- stwierdziła po chwili namysłu. Wąsiki podrygiwały jej od myślenia. - Ty na pewno wiesz, bo go już spotkałaś, ale nie pamiętasz - podrapała się za uchem. - Królowa umiałaby odpowiedzieć na to pytanie - zdecydowała w końcu.
- Ona mnie chyba nie lubi. Ktoś inny?
- Pewnie ktoś by się taki znalazł, ale dlatego mówię o Królowej. Ona kazałaby poddanym ci powiedzieć
- wyjaśniła. - I to prawda, że cię nie lubi. Za dużo przebywasz z Kapelusznikiem, a to przecież skazany przestępca - jej stwierdzenia wcale nie poprawiały sytuacji. - Ale gdyby tak ktoś się za tobą wstawił… - zakończyła z kocim uśmiechem.
- Ty? - zapytała Alicja z nadzieją.
- A dlaczego Królowa miałaby słuchać kota - odparła z udawanym lekceważeniem. - Ale może posłuchałaby syna lub siostry - podpowiedziała, mrugając okiem.
- Och... - Alicja zastanowiła się. To wydawało się naprawdę dobrym pomysłem. - Czy wiesz w takim razie jak mogę trafić do Księcia i Księżnej?
- Oczywiście, że tak - zapewniła od razu.
- Z chęcią cię tam zaprowadzę - Cheshire była tak chętna do pomocy, że było to aż podejrzane. Pewnie coś sobie zaplanowała, a znając ją, było to coś lubieżnego.
Liddellówna nie miała jednak alternatywy, toteż posłusznie ruszyła za Kotką.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline